- W empik go
Punkt zwrotny - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Punkt zwrotny - ebook
Do portu wojennego Xiamen w chińskiej prowincji Fujian wpływa potajemnie ponton, na pokładzie którego znajdują się komandosi z tajwańskiej Tajnej Służby. Ich zadaniem jest porwanie więzionego przez komunistów chińskiego dysydenta. Akcja może jednak doprowadzić do wojny nuklearnej...
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-60786-49-9 |
Rozmiar pliku: | 305 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Xiamen, prowincja Fujian
Chińska Republika Ludowa
Czarny ponton przepływał cicho między łodziami rybackimi, zacumowanymi na noc burta w burtę. Fale, nawet w osłoniętym porcie, dochodziły do metra wysokości. Czterech mężczyzn w pontonie było komandosami tajwańskiej Służby Wywiadowczej; tej nocy szanse na powodzenie akcji były mniej więcej jak jeden do dziesięciu. Szanse na zachowanie niepodległości Tajwanu wyglądały podobnie, pomyślał dowódca oddziału, kapitan Joseph Jiying. Ostry wiatr, dochodzący w porywach do sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, bynajmniej nie ułatwiał im zadania. Groźba wywrotki towarzyszyła im od kiedy opuścili dwunastoosobowy miniaturowy okręt podwodny dwadzieścia mil od Cieśniny Tajwańskiej, zaraz za przesmykiem między wyspą Quemoy i zatoką Sehnu. Mogli też zostać wykryci przez kutry patrolowe, krążące dwadzieścia cztery godziny na dobę wokół portu, podwodne sensory dźwięku umieszczone na dnie zatoki, zainstalowane w nadbrzeżnych bateriach dział detektory na podczerwień, lub przez tysiące par zawsze czujnych oczu. Szacunkowo co piąty obywatel ChRL był informatorem władz. Z prostego rachunku wynikało, że co najmniej sto zakotwiczonych w zatoce łodzi rybackich miało na pokładzie szpiegów.
Xiamen był półmilionowym miastem i zarazem bazą floty Morza Wschodniochińskiego, która, dowodzona z położonego siedemset kilometrów na północ Ningbo, dominowała nad Morzem Wschodniochińskim, a w szczególności nad Zatoką Tajwańską. Baza, dowodzona przez admirała Weng Shi Pei, była portem dla trzydziestu siedmiu jednostek, wśród nich strategicznego okrętu podwodnego klasy Xia, trzech podwodnych okrętów patrolowych o napędzie spalinowo-elektrycznym, między innymi poradzieckich klasy Kilo, dwóch fregat, jednego niszczyciela, oraz rozmaitych mniejszych jednostek, wyposażonych w karabiny maszynowe i torpedy. Główna część floty cumowała w wąskiej zatoce na południowo-zachodnim krańcu rozległego miasta; po północno-wschodniej stronie, obok głównego portu, stacjonowała niewielka grupa lotnictwa morskiego.
Niebo zasnuwały chmury, noc była czarna jak smoła, na wodzie unosiły się cuchnące śmieci, kałuże oleju i mazutu, które przylgnęły do ich wioseł z superlekkich włókien węglowych; używali ich od wejścia do portu, ponieważ korzystanie nawet z wytłumionego silnika było tu zbyt ryzykowne. Nikt nie skarżył się jednak na dodatkową pracę. Przynajmniej nie pozwalała im zmarznąć.
Okrążyli wschodni terminal portu handlowego i wpłynęli do jasno oświetlonego portu wojskowego, kierując ponton ponad zagrodą, mającą za zadanie uniemożliwić infiltrację portu przez obce okręty podwodne. Trzymając się głębokich cieni wzdłuż fregat i kutrów torpedowych, wpłynęli do suchego doku A; według raportu wcześniejszej misji rozpoznawczej, miał on być pusty. Jego masywne, stalowe drzwi były otwarte na oścież, a wnętrze wypełniała woda.
Siedzący na dziobie Xu Peng Tei sięgnął metalowej drabiny u wejścia do doku, uwiązał do niej ponton i wdrapał się na górę. Stojąc na drabinie, trzy metry nad poziomem wody, rozejrzał się uważnie i dał znak, że wszystko w porządku, i zniknął za barierką. Miał dwadzieścia siedem lat i był najstarszy w grupie; mimo że nią nie dowodził, wszyscy nazywali go Dziadkiem.
Joseph i dwaj pozostali komandosi zdjęli wodoodporne pokrowce z wyposażonych w tłumiki pistoletów maszynowych Sterling kalibru 9 mm, włożyli w gniazda magazynki i przesunęli bezpieczniki, i cicho wspięli się na górę suchego doku.
Natychmiast kucnęli nisko, niewidoczni w ciemnościach dzięki kamuflażowi i czarnym kominiarkom. Joseph spojrzał na zegarek. Za trzy minuty pierwsza. Akcja przebiegała zgodnie z planem.
Z ciemności wyłonił się nagle Xu. Kucnął obok nich. On także zdjął osłonę ze swojej broni, ożebrowanie chłodzące lufę oddawało teraz ciepło, wydając ciche trzaski. – Czysto.
– Ilu wartowników, Dziadku? – zapytał Joseph.
– Dwóch, tak jak się spodziewaliśmy. Jeden na zewnątrz, jeden w budce wartowniczej. Załatwieni.
Teraz rozpoczynała się główna część operacji. – Dziesięć minut – powiedział Joseph, i skierowali się prosto ku niskiemu, pozbawionemu okien, betonowemu budynkowi, od którego dzieliło ich sto metrów. Jedyna droga, otoczona przez wysokie na cztery metry ogrodzenie z drutu kolczastego pod napięciem, prowadziła przez bramę otwieraną z budki wartowniczej. Patrole krążyły w czternastominutowych odstępach, więc do kolejnego obchodu pozostało dziesięć minut.
Budynek, do którego zmierzali, służył w bazie jako więzienie. W tej chwili trzymano tam tylko jednego więźnia. Władzom ChRL nie zależało na nagłaśnianiu jego sprawy, i był to jedyny powód, dla którego ta nocna akcja miała jakiekolwiek szanse powodzenia.
Nikomu nie zależy na komplikacjach, pomyślał Joseph. Nie ChRL, a już na pewno nie Stanom Zjednoczonym. Cóż, wygląda na to, że dzisiejsza noc przyniesie im właśnie komplikacje. Joseph oczekiwał, że kiedy Stany zostaną w końcu doprowadzone do punktu zwrotnego, nie będą mogły się cofnąć. W przeciwnym wypadku, z Tajwanu nie zostanie nic oprócz dymiących popiołów i radioaktywnych pogorzelisk.
Jednak tej nocy mógł dać głowę, że Stany uratują ich jeszcze raz. Jeśli przez cztery lata w Harvardzie nie nauczył się wiele o Amerykanach, jedno wiedział dobrze: kochają męczenników i uwielbiają swoich bohaterów, ratujących im życie. Superman. To była jedyna prawdziwa rozrywka, na jaką pozwalał sobie w Stanach; w swojej kolekcji miał komiksy o Supermanie, od numeru piątego do dziesiątego, a potem dwunasty, piętnasty, szesnasty i osiemnasty, z lat trzydziestych, a poza tym setkę innych: wszystkie oryginalne i w świetnym stanie. Prawda, sprawiedliwość, amerykański styl życia... W tej chwili raczej tajwański, bo Joseph gotów był prędzej umrzeć, niż poddać się panowaniu komunistycznego kolosa z kontynentu.
Pierwszy ze strażników, z niewielką dziurą po kuli w środku czoła, leżał w ciemności pod ogrodzeniem; ciało drugiego spoczywało w wejściu do budki wartownika.
Lampy świeciły tu bardzo jasno, ale nie słychać było syren alarmujących, nie widzieli też nadbiegających żołnierzy. Czas jednak płynął nieubłaganie.
Zhou Yousheng położył się pod ogrodzeniem i szybko zacisnął cztery boczniki przewodów na przestrzeni półtora metra. Następnie izolowanymi szczypcami przeciął drut między bocznikami i ostrożnie je rozsunął. Mimo że w ogrodzeniu ziała teraz spora dziura, obwód elektryczny nie został przerwany, tak więc wartownie w bazie nie mogły zostać zaalarmowane.
Zhou ostrożnie przeczołgał się przez dziurę, i kiedy Chiang Kunren połączył znowu przewody i zdjął boczniki, rzucił się do budki strażniczej i zwolnił elektryczny zamek bramy.
Wślizgnęli się do środka, usunęli trupy wartowników z widoku i z powrotem zamknęli bramę. Joseph poprowadził dwóch ze swoich ludzi ścieżką wiodącą do wartowni. Zhou pozostał w budce wartowniczej. Wszyscy wyposażeni byli w taktyczne zestawy radiowe ze słuchawkami i mikrofonami. Pojedyncze kliknięcie oznaczało nadchodzące niebezpieczeństwo.
Chiang, ich specjalista od materiałów wybuchowych, umieścił niewielki kawałek wolno palącego się semtexu przy zamku stalowych drzwi. Wyjął z futerału trzydziestosekundowy grafitowy zapalnik, wbił go w plastik, i szybko pokrył ładunek grubą na pięć centymetrów warstwą ognioodpornej pianki, aby wytłumić wybuch.
Zaledwie zdjął ręce z pianki, kiedy semtex eksplodował.
– Pewnego dnia stracisz palce – zauważył Joseph, na co Chiang posłał mu szybki uśmiech.
– Będę musiał wtedy prosić o pomoc za każdym razem, kiedy będę chciał rozpiąć rozporek. Oczywiście, chciałbym, żeby pomagały im kobiety.
Długi, przestronny korytarz prowadził od frontu budynku na jego tyły; po każdej stronie znajdowało się pięć cel. Nic nie zdobiło gołych ścian, nie było nawet numerów nad drzwiami, jedynie z niskiego sufitu zwisało kilka dających przyćmione światło żarówek.
Shi Shizong, w Tajwanie i na Zachodzie znany jako Peter Shizong, trzymany był w ostatniej celi po lewej stronie. Wstał z pryczy, kiedy w małym okienku drzwi pojawiła się twarz Josepha. Był bardzo wątłej budowy i wyglądał młodo, nawet jak na mieszkańca kontynentu; dla władz ChRL był jednym z najbardziej kłopotliwych obywateli. Głosił potrzebę wprowadzenia w Chinach demokracji i, z niejasnych nawet dla niego samego powodów, jego przesłanie odbiło się głębokim echem wśród połowy olbrzymiej populacji Chin. Jego słowami przejęli się rolnicy i lekarze, robotnicy i inżynierowie, rybacy, a nawet niektórzy działacze partyjni. Podczas tych trzech lat, kiedy działał i w jakiś sposób wymykał się władzom, przez kraj przetaczały się wielkie fale niezadowolenia, tysiące niewinnych demonstrantów zostało zabitych, a ich domy i majątki konfiskowało państwo; w dwudziestu czterech miastach wprowadzono stan wyjątkowy, i w końcu nawet Zachód zainteresował się tymi wydarzeniami.
Przed trzema dniami odyseja Shizonga skończyła się w małym mieszkaniu w Xiamen, gdzie został aresztowany. Nazajutrz miał zostać przewieziony do niedużego miasta gdzieś w głębi Chin (jego nazwę zatajono), gdzie miał zostać oskarżony o zdradę. Żadnych dziennikarzy, żadnych świadków, żadnej publiczności. Oczywiście miano uznać jego winę i wykonać egzekucję w ciągu dwudziestu czterech godzin od wyroku.
Wkrótce zapomniano by o nim i ideach, które głosił. Właśnie tego potrzebowały komunistyczne Chiny, jeśli Biuro Polityczne miało zachować swoje stołki. I właśnie temu Tajwan chciał, bez względu na koszty, zapobiec. Zjednoczenie z ChRL oznaczało dla „zbuntowanej prowincji” samobójstwo, natomiast zjednoczenie z demokratycznym państwem chińskim było w przekonaniu Josepha nie tylko pożądane, ale także warte poświęcenia dla tej sprawy życia.
– Tutaj – szepnął i pokazał Shizongowi, aby ten odsunął się od drzwi.
Chiang wysunął się naprzód, umieścił mały kawałek semtexu na zamku, nastawił zapalnik na dziesięć sekund i wetknął go w plastikowy materiał wybuchowy. Tym razem nie tracił czasu na piankę; mury budynku w wystarczającym stopniu wyciszą wybuch.
Semtex eksplodował z hukiem. Joseph otworzył drzwi i wszedł do celi. – Jesteśmy z tajwańskiego wywiadu, panie Shizong. Przyszliśmy pana uratować.
Przez krótką chwilę Shizong wahał się, rozważając różne możliwości. To mógł być jakiś podstęp komunistów. – Dokąd mnie zabieracie?
– Do Tajpej.
Na jego twarzy zagościło zrozumienie, uśmiechnął się i pokiwał głową. – To dobrze – powiedział ciepłym tonem. Natychmiast zdobył sympatię Josepha. Był stanowczy i pełen wewnętrznego uroku; on, i tylko on, znał rozwiązanie chińskich problemów.
Miał na sobie ciemne spodnie, ale jego rozpięta koszula była biała – będzie go widać z daleka. Joseph wyciągnął z plecaka czarną bluzę i podał ją dysydentowi.
– Nie mamy dużo czasu. Proszę to włożyć na koszulę.
Xu czekał przy drzwiach wejściowych, kiedy wyszli z celi Shizonga. Dał im znak, żeby się pośpieszyli.
Chiang zamknął drzwi celi, zbił żarówkę nad nimi i dołączył do reszty na zewnątrz. Shizong kończył właśnie zakładać bluzę przez głowę. Noc była cicha, tylko gdzieś z poza portu dochodziły czasem rogi przeciwmgielne kutrów rybackich. Na razie nie słychać było żadnego alarmu, ale następny patrol miał pojawić się przy bramie za cztery minuty.
Joseph i Xu przynaglili Shizonga do pośpiesznego marszu. Chiang zamknął stalowe drzwi i wytarł osmalenia pozostałe po wybuchu. Zamek został zniszczony, jednak z oddalenia uszkodzenia nie było widać. Przynajmniej taką mieli nadzieję.
Zhou otworzył bramę, i kiedy tylko czwórka pozostałych znalazła się po drugiej stronie, wcisnął przycisk zamykający ją, wybiegł z budki i w ostatniej chwili zdołał przecisnąć się przez zatrzaskującą się bramę.
Samotny wartownik wyszedł zza rogu pięćdziesiąt metrów od nich. Przebiegli drogę i rzucili się do rowu. Sukinsyn pośpieszył się o dwie minuty, pomyślał gorzko Joseph.
Odłożył na bok pistolet maszynowy i wydobył sztylet. Jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie musiał zabić wartownika. Bez żadnych hałasów. Inni rozumieli to, i byli gotowi go osłaniać.
Wydawało się, że minęła wieczność, zanim wartownik dotarł do bramy. Mruknął do siebie coś, czego nie zrozumieli, i zajrzał do środka. Po kilku chwilach pokręcił głową i ponownie ruszył wzdłuż ogrodzenia, mijając odcinek, który tak niedawno został przecięty i połączony na nowo.
Joseph wypuścił w końcu przytrzymywane w płucach powietrze, schował sztylet i podniósł z ziemi swój pistolet maszynowy.
Jedyną rzeczą, jakiej nie byli się w stanie wcześniej dowiedzieć, było to, jak często wartownik powinien zgłaszać się do ochrony bazy. Jakikolwiek był to czas, teraz musieli się z nim ścigać.
Kiedy wartownik znikł w końcu za rogiem, ruszyli, i pokonali szybko resztę drogi do suchego doku, pochylając się możliwie jak najniżej. Pierwsi zeszli po drabinie Xu i Chiang, za nimi Shizong i Joseph, ostatni w pontonie znalazł się Zhou.
Piętnaście minut później byli już za sieciami przeciwpodwodnymi i kierowali się w stronę portu i kutrów rybackich. Pogoda zaczęła się poprawiać, ale Joseph uspokoił się dopiero kiedy na dobre oddalili się od portu i mogli włączyć silnik.
– Zdaje się, że się wam udało – powiedział Shizong. – Gratulacje, panowie. Ale teraz, jak mówią Amerykanie, zaczynają się prawdziwe kłopoty.
Joseph roześmiał się. – Rzeczywiście – powiedział. – Nie wiedziałem, że mieszkał pan w Stanach.
– To była tajemnica. Spędziłem trzy lata w Krzemowej Dolinie jako szpieg chińskiego wywiadu.
Joseph doszedł do wniosku, że nic nie jest już w stanie go zaskoczyć. – Proszę mi powiedzieć, czytał pan może komiksy o Supermanie?
Chińska Republika Ludowa
Czarny ponton przepływał cicho między łodziami rybackimi, zacumowanymi na noc burta w burtę. Fale, nawet w osłoniętym porcie, dochodziły do metra wysokości. Czterech mężczyzn w pontonie było komandosami tajwańskiej Służby Wywiadowczej; tej nocy szanse na powodzenie akcji były mniej więcej jak jeden do dziesięciu. Szanse na zachowanie niepodległości Tajwanu wyglądały podobnie, pomyślał dowódca oddziału, kapitan Joseph Jiying. Ostry wiatr, dochodzący w porywach do sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, bynajmniej nie ułatwiał im zadania. Groźba wywrotki towarzyszyła im od kiedy opuścili dwunastoosobowy miniaturowy okręt podwodny dwadzieścia mil od Cieśniny Tajwańskiej, zaraz za przesmykiem między wyspą Quemoy i zatoką Sehnu. Mogli też zostać wykryci przez kutry patrolowe, krążące dwadzieścia cztery godziny na dobę wokół portu, podwodne sensory dźwięku umieszczone na dnie zatoki, zainstalowane w nadbrzeżnych bateriach dział detektory na podczerwień, lub przez tysiące par zawsze czujnych oczu. Szacunkowo co piąty obywatel ChRL był informatorem władz. Z prostego rachunku wynikało, że co najmniej sto zakotwiczonych w zatoce łodzi rybackich miało na pokładzie szpiegów.
Xiamen był półmilionowym miastem i zarazem bazą floty Morza Wschodniochińskiego, która, dowodzona z położonego siedemset kilometrów na północ Ningbo, dominowała nad Morzem Wschodniochińskim, a w szczególności nad Zatoką Tajwańską. Baza, dowodzona przez admirała Weng Shi Pei, była portem dla trzydziestu siedmiu jednostek, wśród nich strategicznego okrętu podwodnego klasy Xia, trzech podwodnych okrętów patrolowych o napędzie spalinowo-elektrycznym, między innymi poradzieckich klasy Kilo, dwóch fregat, jednego niszczyciela, oraz rozmaitych mniejszych jednostek, wyposażonych w karabiny maszynowe i torpedy. Główna część floty cumowała w wąskiej zatoce na południowo-zachodnim krańcu rozległego miasta; po północno-wschodniej stronie, obok głównego portu, stacjonowała niewielka grupa lotnictwa morskiego.
Niebo zasnuwały chmury, noc była czarna jak smoła, na wodzie unosiły się cuchnące śmieci, kałuże oleju i mazutu, które przylgnęły do ich wioseł z superlekkich włókien węglowych; używali ich od wejścia do portu, ponieważ korzystanie nawet z wytłumionego silnika było tu zbyt ryzykowne. Nikt nie skarżył się jednak na dodatkową pracę. Przynajmniej nie pozwalała im zmarznąć.
Okrążyli wschodni terminal portu handlowego i wpłynęli do jasno oświetlonego portu wojskowego, kierując ponton ponad zagrodą, mającą za zadanie uniemożliwić infiltrację portu przez obce okręty podwodne. Trzymając się głębokich cieni wzdłuż fregat i kutrów torpedowych, wpłynęli do suchego doku A; według raportu wcześniejszej misji rozpoznawczej, miał on być pusty. Jego masywne, stalowe drzwi były otwarte na oścież, a wnętrze wypełniała woda.
Siedzący na dziobie Xu Peng Tei sięgnął metalowej drabiny u wejścia do doku, uwiązał do niej ponton i wdrapał się na górę. Stojąc na drabinie, trzy metry nad poziomem wody, rozejrzał się uważnie i dał znak, że wszystko w porządku, i zniknął za barierką. Miał dwadzieścia siedem lat i był najstarszy w grupie; mimo że nią nie dowodził, wszyscy nazywali go Dziadkiem.
Joseph i dwaj pozostali komandosi zdjęli wodoodporne pokrowce z wyposażonych w tłumiki pistoletów maszynowych Sterling kalibru 9 mm, włożyli w gniazda magazynki i przesunęli bezpieczniki, i cicho wspięli się na górę suchego doku.
Natychmiast kucnęli nisko, niewidoczni w ciemnościach dzięki kamuflażowi i czarnym kominiarkom. Joseph spojrzał na zegarek. Za trzy minuty pierwsza. Akcja przebiegała zgodnie z planem.
Z ciemności wyłonił się nagle Xu. Kucnął obok nich. On także zdjął osłonę ze swojej broni, ożebrowanie chłodzące lufę oddawało teraz ciepło, wydając ciche trzaski. – Czysto.
– Ilu wartowników, Dziadku? – zapytał Joseph.
– Dwóch, tak jak się spodziewaliśmy. Jeden na zewnątrz, jeden w budce wartowniczej. Załatwieni.
Teraz rozpoczynała się główna część operacji. – Dziesięć minut – powiedział Joseph, i skierowali się prosto ku niskiemu, pozbawionemu okien, betonowemu budynkowi, od którego dzieliło ich sto metrów. Jedyna droga, otoczona przez wysokie na cztery metry ogrodzenie z drutu kolczastego pod napięciem, prowadziła przez bramę otwieraną z budki wartowniczej. Patrole krążyły w czternastominutowych odstępach, więc do kolejnego obchodu pozostało dziesięć minut.
Budynek, do którego zmierzali, służył w bazie jako więzienie. W tej chwili trzymano tam tylko jednego więźnia. Władzom ChRL nie zależało na nagłaśnianiu jego sprawy, i był to jedyny powód, dla którego ta nocna akcja miała jakiekolwiek szanse powodzenia.
Nikomu nie zależy na komplikacjach, pomyślał Joseph. Nie ChRL, a już na pewno nie Stanom Zjednoczonym. Cóż, wygląda na to, że dzisiejsza noc przyniesie im właśnie komplikacje. Joseph oczekiwał, że kiedy Stany zostaną w końcu doprowadzone do punktu zwrotnego, nie będą mogły się cofnąć. W przeciwnym wypadku, z Tajwanu nie zostanie nic oprócz dymiących popiołów i radioaktywnych pogorzelisk.
Jednak tej nocy mógł dać głowę, że Stany uratują ich jeszcze raz. Jeśli przez cztery lata w Harvardzie nie nauczył się wiele o Amerykanach, jedno wiedział dobrze: kochają męczenników i uwielbiają swoich bohaterów, ratujących im życie. Superman. To była jedyna prawdziwa rozrywka, na jaką pozwalał sobie w Stanach; w swojej kolekcji miał komiksy o Supermanie, od numeru piątego do dziesiątego, a potem dwunasty, piętnasty, szesnasty i osiemnasty, z lat trzydziestych, a poza tym setkę innych: wszystkie oryginalne i w świetnym stanie. Prawda, sprawiedliwość, amerykański styl życia... W tej chwili raczej tajwański, bo Joseph gotów był prędzej umrzeć, niż poddać się panowaniu komunistycznego kolosa z kontynentu.
Pierwszy ze strażników, z niewielką dziurą po kuli w środku czoła, leżał w ciemności pod ogrodzeniem; ciało drugiego spoczywało w wejściu do budki wartownika.
Lampy świeciły tu bardzo jasno, ale nie słychać było syren alarmujących, nie widzieli też nadbiegających żołnierzy. Czas jednak płynął nieubłaganie.
Zhou Yousheng położył się pod ogrodzeniem i szybko zacisnął cztery boczniki przewodów na przestrzeni półtora metra. Następnie izolowanymi szczypcami przeciął drut między bocznikami i ostrożnie je rozsunął. Mimo że w ogrodzeniu ziała teraz spora dziura, obwód elektryczny nie został przerwany, tak więc wartownie w bazie nie mogły zostać zaalarmowane.
Zhou ostrożnie przeczołgał się przez dziurę, i kiedy Chiang Kunren połączył znowu przewody i zdjął boczniki, rzucił się do budki strażniczej i zwolnił elektryczny zamek bramy.
Wślizgnęli się do środka, usunęli trupy wartowników z widoku i z powrotem zamknęli bramę. Joseph poprowadził dwóch ze swoich ludzi ścieżką wiodącą do wartowni. Zhou pozostał w budce wartowniczej. Wszyscy wyposażeni byli w taktyczne zestawy radiowe ze słuchawkami i mikrofonami. Pojedyncze kliknięcie oznaczało nadchodzące niebezpieczeństwo.
Chiang, ich specjalista od materiałów wybuchowych, umieścił niewielki kawałek wolno palącego się semtexu przy zamku stalowych drzwi. Wyjął z futerału trzydziestosekundowy grafitowy zapalnik, wbił go w plastik, i szybko pokrył ładunek grubą na pięć centymetrów warstwą ognioodpornej pianki, aby wytłumić wybuch.
Zaledwie zdjął ręce z pianki, kiedy semtex eksplodował.
– Pewnego dnia stracisz palce – zauważył Joseph, na co Chiang posłał mu szybki uśmiech.
– Będę musiał wtedy prosić o pomoc za każdym razem, kiedy będę chciał rozpiąć rozporek. Oczywiście, chciałbym, żeby pomagały im kobiety.
Długi, przestronny korytarz prowadził od frontu budynku na jego tyły; po każdej stronie znajdowało się pięć cel. Nic nie zdobiło gołych ścian, nie było nawet numerów nad drzwiami, jedynie z niskiego sufitu zwisało kilka dających przyćmione światło żarówek.
Shi Shizong, w Tajwanie i na Zachodzie znany jako Peter Shizong, trzymany był w ostatniej celi po lewej stronie. Wstał z pryczy, kiedy w małym okienku drzwi pojawiła się twarz Josepha. Był bardzo wątłej budowy i wyglądał młodo, nawet jak na mieszkańca kontynentu; dla władz ChRL był jednym z najbardziej kłopotliwych obywateli. Głosił potrzebę wprowadzenia w Chinach demokracji i, z niejasnych nawet dla niego samego powodów, jego przesłanie odbiło się głębokim echem wśród połowy olbrzymiej populacji Chin. Jego słowami przejęli się rolnicy i lekarze, robotnicy i inżynierowie, rybacy, a nawet niektórzy działacze partyjni. Podczas tych trzech lat, kiedy działał i w jakiś sposób wymykał się władzom, przez kraj przetaczały się wielkie fale niezadowolenia, tysiące niewinnych demonstrantów zostało zabitych, a ich domy i majątki konfiskowało państwo; w dwudziestu czterech miastach wprowadzono stan wyjątkowy, i w końcu nawet Zachód zainteresował się tymi wydarzeniami.
Przed trzema dniami odyseja Shizonga skończyła się w małym mieszkaniu w Xiamen, gdzie został aresztowany. Nazajutrz miał zostać przewieziony do niedużego miasta gdzieś w głębi Chin (jego nazwę zatajono), gdzie miał zostać oskarżony o zdradę. Żadnych dziennikarzy, żadnych świadków, żadnej publiczności. Oczywiście miano uznać jego winę i wykonać egzekucję w ciągu dwudziestu czterech godzin od wyroku.
Wkrótce zapomniano by o nim i ideach, które głosił. Właśnie tego potrzebowały komunistyczne Chiny, jeśli Biuro Polityczne miało zachować swoje stołki. I właśnie temu Tajwan chciał, bez względu na koszty, zapobiec. Zjednoczenie z ChRL oznaczało dla „zbuntowanej prowincji” samobójstwo, natomiast zjednoczenie z demokratycznym państwem chińskim było w przekonaniu Josepha nie tylko pożądane, ale także warte poświęcenia dla tej sprawy życia.
– Tutaj – szepnął i pokazał Shizongowi, aby ten odsunął się od drzwi.
Chiang wysunął się naprzód, umieścił mały kawałek semtexu na zamku, nastawił zapalnik na dziesięć sekund i wetknął go w plastikowy materiał wybuchowy. Tym razem nie tracił czasu na piankę; mury budynku w wystarczającym stopniu wyciszą wybuch.
Semtex eksplodował z hukiem. Joseph otworzył drzwi i wszedł do celi. – Jesteśmy z tajwańskiego wywiadu, panie Shizong. Przyszliśmy pana uratować.
Przez krótką chwilę Shizong wahał się, rozważając różne możliwości. To mógł być jakiś podstęp komunistów. – Dokąd mnie zabieracie?
– Do Tajpej.
Na jego twarzy zagościło zrozumienie, uśmiechnął się i pokiwał głową. – To dobrze – powiedział ciepłym tonem. Natychmiast zdobył sympatię Josepha. Był stanowczy i pełen wewnętrznego uroku; on, i tylko on, znał rozwiązanie chińskich problemów.
Miał na sobie ciemne spodnie, ale jego rozpięta koszula była biała – będzie go widać z daleka. Joseph wyciągnął z plecaka czarną bluzę i podał ją dysydentowi.
– Nie mamy dużo czasu. Proszę to włożyć na koszulę.
Xu czekał przy drzwiach wejściowych, kiedy wyszli z celi Shizonga. Dał im znak, żeby się pośpieszyli.
Chiang zamknął drzwi celi, zbił żarówkę nad nimi i dołączył do reszty na zewnątrz. Shizong kończył właśnie zakładać bluzę przez głowę. Noc była cicha, tylko gdzieś z poza portu dochodziły czasem rogi przeciwmgielne kutrów rybackich. Na razie nie słychać było żadnego alarmu, ale następny patrol miał pojawić się przy bramie za cztery minuty.
Joseph i Xu przynaglili Shizonga do pośpiesznego marszu. Chiang zamknął stalowe drzwi i wytarł osmalenia pozostałe po wybuchu. Zamek został zniszczony, jednak z oddalenia uszkodzenia nie było widać. Przynajmniej taką mieli nadzieję.
Zhou otworzył bramę, i kiedy tylko czwórka pozostałych znalazła się po drugiej stronie, wcisnął przycisk zamykający ją, wybiegł z budki i w ostatniej chwili zdołał przecisnąć się przez zatrzaskującą się bramę.
Samotny wartownik wyszedł zza rogu pięćdziesiąt metrów od nich. Przebiegli drogę i rzucili się do rowu. Sukinsyn pośpieszył się o dwie minuty, pomyślał gorzko Joseph.
Odłożył na bok pistolet maszynowy i wydobył sztylet. Jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie musiał zabić wartownika. Bez żadnych hałasów. Inni rozumieli to, i byli gotowi go osłaniać.
Wydawało się, że minęła wieczność, zanim wartownik dotarł do bramy. Mruknął do siebie coś, czego nie zrozumieli, i zajrzał do środka. Po kilku chwilach pokręcił głową i ponownie ruszył wzdłuż ogrodzenia, mijając odcinek, który tak niedawno został przecięty i połączony na nowo.
Joseph wypuścił w końcu przytrzymywane w płucach powietrze, schował sztylet i podniósł z ziemi swój pistolet maszynowy.
Jedyną rzeczą, jakiej nie byli się w stanie wcześniej dowiedzieć, było to, jak często wartownik powinien zgłaszać się do ochrony bazy. Jakikolwiek był to czas, teraz musieli się z nim ścigać.
Kiedy wartownik znikł w końcu za rogiem, ruszyli, i pokonali szybko resztę drogi do suchego doku, pochylając się możliwie jak najniżej. Pierwsi zeszli po drabinie Xu i Chiang, za nimi Shizong i Joseph, ostatni w pontonie znalazł się Zhou.
Piętnaście minut później byli już za sieciami przeciwpodwodnymi i kierowali się w stronę portu i kutrów rybackich. Pogoda zaczęła się poprawiać, ale Joseph uspokoił się dopiero kiedy na dobre oddalili się od portu i mogli włączyć silnik.
– Zdaje się, że się wam udało – powiedział Shizong. – Gratulacje, panowie. Ale teraz, jak mówią Amerykanie, zaczynają się prawdziwe kłopoty.
Joseph roześmiał się. – Rzeczywiście – powiedział. – Nie wiedziałem, że mieszkał pan w Stanach.
– To była tajemnica. Spędziłem trzy lata w Krzemowej Dolinie jako szpieg chińskiego wywiadu.
Joseph doszedł do wniosku, że nic nie jest już w stanie go zaskoczyć. – Proszę mi powiedzieć, czytał pan może komiksy o Supermanie?
więcej..