Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Purpurowe łzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lipca 2023
Ebook
37,90 zł
Audiobook
45,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Purpurowe łzy - ebook

Lęk przed stratą bywa tak samo bolesny jak strata…

Nie wiadomo kiedy Alija z brzydkiego kaczątka zmieniła się w prawdziwą piękność. Wychowanka Karima Kasymowa spędza całe dnie w jego luksusowej willi jako pokojówka, ale przede wszystkim wierna przyjaciółka Fabiany, ukochanej Chana.

Młoda muzułmanka coraz częściej odczuwa jednak samotność, a kiedy w rezydencji pojawia się nowy ogrodnik, przystojny Michał Chłodny, dociera do niej, że się zakochała i to z wzajemnością. Nie wie, że Michał skrywa mroczny sekret, który determinuje jego postępki. Tyko Radik, zastępca Karima, czuje niechęć do ogrodnika, ale nikt nie bierze na poważnie jego zastrzeżeń, a już na pewno nie zakochana po uszy dziewczyna.

Niestety, oni wszyscy słono za to zapłacą.  Alija i Fabiana padną ofiarą planów Polaka i trafią w sam środek piekła. Jaką rolę w dramacie odegra Ksenia, córka Dżamili? Kim naprawdę jest Michał Chłodny? I co sprawi, że Alija znajdzie się w miejscu, skąd nie ma żadnego wyjścia poza tym ostatecznym?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67657-17-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Nie bała się śmierci.

Jedyne, co czuła, to przeogromny żal, że to już koniec. Nagle przytłoczył ją smutek i chociaż zdążyła wcześniej poznać rozdzierającą serce rozpacz, teraz jej ciężar zdawał się nie do zniesienia. Świadomość, że to już koniec, odbierała jej oddech. Nie były jej pisane kolejne cudowne dni i noce. Już nie obudzi się obok mężczyzny, którego pokochała z całego serca. I który kochał ją.

A przecież tylko on się liczył, nikt inny.

Dla niego mogła się poświęcić. Powinna się poświęcić.

Nie odrywała wzroku od lufy pistoletu wymierzonej prosto w jej czoło.

„Zabij mnie, ale jego ocal…” – błagała w myślach napastniczkę.

Nie wiedzieć czemu, założyła, że albo to ona zginie, albo on, jej ukochany mężczyzna. Ta niezbyt racjonalna myśl dodawała jej odwagi. Wybór był prosty – tylko on zasługiwał na życie. Nawet jeśli miał na początku trochę za nią tęsknić. „Spotkasz kogoś, kto cię pokocha. Może nawet mocniej niż ja” – rzekła w duchu.

– Nie dostaniesz ich – wygłosiła do kobiety, która w nią celowała.

Miała na myśli piękne kolczyki, które otrzymała od męża. Szlifowane krople z ametystów wyglądające jak purpurowe łzy. Uwielbiała te kolczyki i nosiła je prawie cały czas. Tylko wieczorami je zdejmowała i układała na aksamitnej poduszeczce, żeby się nie zniszczyły. Były jak jej sekretny amulet. Każdego ranka, zanim je założyła, patrzyła przez nie na świat. Słońce migotało w fasetkach i odbijało maleńkie tęcze na jej twarzy.

– Na nic nie zasługujesz – dodała.

Ale te słowa, choć wypowiedziała je na głos, kierowała do siebie. To ona była winna, to przez nią nastąpił ciąg zdarzeń, który ostatecznie doprowadził ją do tego momentu.

Do chwili, kiedy stanęła wobec śmierci.ROZDZIAŁ

pierwszy

– Umarł król, niech żyje król… – westchnął Radik, chowając telefon do kieszeni.

Przez chwilę rozważał, co zrobić z wiedzą zdobytą od Dżamili, małżonki Wilka. Kobieta próbowała dodzwonić się do Chana, lecz ten był zaabsorbowany czymś absolutnie najważniejszym, a mianowicie uczestnictwem w narodzinach swojego pierwszego syna. Towarzyszył Fabianie od pierwszych skurczów, czyli od wczesnego ranka, i miał na głowie inne sprawy niż odbieranie telefonów od jakiejś tam Dżamili.

Radik bynajmniej się tam nie pchał. Tam, to znaczy do prywatnych apartamentów Fabiany, narzeczonej Chana. Jeszcze tego brakowało, żeby wezwany do rezydencji lekarz ginekolog kazał mu robić coś przy rodzącej babie. O nie! Wszystko, tylko nie babska fizjologia. Wszelkie te medyczne kwestie związane z ciążą i porodem budziły w nim mieszankę strachu i obrzydzenia. To zdawało się Radikowi równie tajemne i mroczne jak sekretne szamańskie praktyki, a na dodatek ściśle wiązało się z cierpieniem kobiety, któremu nikt nie mógł zaradzić, a na pewno nie on, zwykły facet.

Nerwowo dreptał w miejscu, myśląc, czy wybrać się tam, czy lepiej poczekać u siebie, aż sytuacja się uspokoi. Wiedział, że dziecko się urodziło, stało się to około trzech godzin temu, a zatem prawdopodobnie w tym samym momencie zmarł ojciec Fabiany. Radik wiedział również, że nowo narodzony chłopak jest zdrów jak ryba, dorodny i kropka w kropkę podobny do swojego taty. Te wszystkie detale zdążył poznać od Alii w czasie lunchu.

– Pieprzyć to wszystko – mruknął do siebie.

Postanowił pójść do świeżo upieczonych rodziców i pogratulować, bo przecież wypadało. Najwyżej go wywalą, jeśli będzie przeszkadzał. Co do samego dzieciaka miał mieszane uczucia, bo jednak prócz szczęścia to ogromna odpowiedzialność i jeszcze większe kłopoty. Czuł, że Chan sceduje na niego jako swojego zastępcę większość obowiązków i nawet jeśli miało to trwać tylko przez pewien czas, wcale go nie cieszyło. Bynajmniej nie bał się pracy. Pracę lubił i cenił sobie stanowisko prawej ręki Karima Kasymowa, które piastował od wielu lat. Chodziło o zmianę układu sił. Teraz dla Karima najważniejsi byli: pierworodny i jego mama, a dopiero potem firma, którą zbudował wiele lat temu. Radik miał poważne obawy, że nie do końca legalna organizacja Chana, dotychczas działająca jak w szwajcarskim zegarku, lekko podupadnie, gdy jej szef skupi się na życiu rodzinnym.

Dotarł pod drzwi apartamentów Fabiany i przysunął do nich ucho, żeby się upewnić, że już nikt nie wrzeszczy z bólu. Nie żeby słyszał jakieś wrzaski wcześniej. Z tego, co mówiła Alija, wynikało, że Fabiana rodziła ze znieczuleniem, czyli praktycznie bezboleśnie. Takie bajery. Ale gdy się miało tyle pieniędzy, ile miał Chan, można było sobie pozwolić na wszelkie nowinki medyczne, poród w domu, profesjonalną opiekę i czego jeszcze tylko człowiek zapragnął.

Zapukał i ostrożnie wsunął się do środka. Ledwie przekroczył próg, a ujrzał swojego bossa. Karim siedział w fotelu i patrzył z dumą na dziecko tkwiące w ramionach Alii. Szybki rzut oka upewnił Radika, że Fabiana śpi w najlepsze. „Pewnie się zmęczyła przy porodzie” – uznał. Na palcach podszedł do przyjaciół i jeszcze raz spojrzał na dziecko. Faktycznie, chłopczyk nosił znamiona podobieństwa do ojca: miał całkiem bujną czuprynę ciemnych włosów, dosyć ciemną cerę i wydatny nos – wypisz wymaluj Chan. Brakowało jedynie kilku blizn i szram, no i zarostu, ale poza tym dzieciak stanowił małą, pomarszczoną kopię starego.

– Gratulacje – szepnął, wyciągając prawicę do szefa.

Ten od razu wstał i mocno objął Radika, kilka razy walnął go w plecy, aż zadudniło, i stwierdził:

– Nie musisz szeptać, Fabiana śpi jak zabita, nic jej teraz nie obudzi.

– Chyba że tak – odparł Radik. Przysunął trzeci fotel i usiadł naprzeciwko Alii i Karima. – I jak się czujesz? – spytał świeżo upieczonego tatusia.

– Doskonale. – Karim wyszczerzył zęby. – Niesamowite uczucie.

– Popatrz, jaki on jest słodki… – jęknęła z zachwytem Alija, prezentując mu zawiniątko z maluchem.

– I pomyśleć, że ty kiedyś też tak wyglądałeś – powiedział Karim i zaśmiał się na widok miny Radika.

– Wszyscy tak wyglądaliśmy. Pomarszczona gęba i obsrany tyłek. Czym tu się zachwycać?

– Ty to jesteś głupi – fuknęła Alija. – Sam masz obsrany tyłek.

– To za jakiś czas, jak wyląduję w domu spokojnej starości – odpowiedział. – O ile dożyję – dodał z kwaśnym uśmiechem.

Miał trochę racji – w ich branży średnia wieku w momencie śmierci wynosiła nie więcej niż czterdzieści lat. Członkowie organizacji przestępczych, a taką bez wątpienia była firma Kasymowa, żyli szybko, intensywnie i z reguły krótko. Wilkowi, czyli ojcu Fabiany, udało się przeżyć całkiem długo, a zmarł na skutek choroby, co również było wyjątkiem.

– Już nie kracz – zaśmiał się Karim. – Dzisiaj świętujemy, nie pieprzymy o starości.

– No właśnie – zawtórowała Alija.

– Pasuje ci ten dzieciak. – Radik wykrzywił się złośliwie. – Szkoda, że wypożyczony.

Lubił wbijać szpileczki podopiecznej Karima. Odkąd dziewczyna wydoroślała i z chudej, niezgrabnej kozy zmieniła się w bujną piękność, czuł do niej dziwną niechęć. W zasadzie można rzec, że nie tracił żadnej okazji, by dokuczyć Alii. To, że nie miała jak dotąd chłopaka, było taką właśnie okazją. Radik mniemał, że dziewczyna ma z tego powodu ogrom kompleksów, podobnie jak tych związanych z lekką nadwagą.

On sam nie uważał, że Alija jest gruba. Co to, to nie. Przeciwnie – podobały mu się kobiety z wydatną pupą i sporym biustem, ale wiadomo, obecne kanony urody narzucały raczej wygląd podobny do Fabiany przed ciążą. Dla Radika to już trąciło anoreksją czy jak się nazywała ta chorobliwa szczupłość u młodych lasek. Wolał mieć za co chwycić, niż obmacywać worek kości. Ale każdemu, co jego. Skoro Chan gustował w takim typie urody u bab, Radikowi nie wypadało się wtrącać.

– Wypchaj się – mruknęła Alija. – Wcale nie wypożyczony, tylko trochę mój. Mam rację? – Spojrzała na Karima.

Ten promiennie się uśmiechnął.

– Jeszcze będziesz go miała dosyć – zażartował. – Fabiana też. – Przeniósł wzrok i z czułością spojrzał na śpiącą narzeczoną.

Wystarczyło popatrzeć na Karima, by się domyślić, że kocha tę kobietę nad życie, a teraz, kiedy urodziła mu syna, jego uwielbienie wspięło się na absolutne wyżyny uczucia, jakim można obdarzyć drugiego człowieka.

– Nigdy nie będę miała go dosyć. Jest słodki jak karmelek. – Alija cmoknęła z nabożnością włochatą główkę niemowlęcia. – Śliczny chłopczyk.

– Będzie łobuz, zobaczysz. Nieraz cię walnie albo ugryzie – straszył Radik.

– Zaraz ja ciebie ugryzę.

– Popatrz, popatrz, jaka się harda zrobiłaś.

– A żebyś wiedział!

– Może wyjdziecie i tam sobie dacie po razie? – zaproponował Karim.

Szybko tracił cierpliwość, kiedy musiał asystować przy utarczkach między Aliją a Radikiem. I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu żyli normalnie, jak brat i siostra, a teraz darli koty na okrągło. Bywało, że ich spory słyszał cały personel pracujący w rezydencji. Fabiana twierdziła, że kto się lubi, ten się czubi. Uważała, że zna podłoże tych niesnasek, i nawet przekazała mu swoje podejrzenia, ale Karim był sceptycznie nastawiony: „Radik zakochany w Alii? Chyba żartujesz, on w ogóle wie, co to znaczy się zakochać?” – pytał, znając doskonale odpowiedź. Według niego Radik należał do grona mężczyzn, którzy nigdy nie będą w stanie zaangażować się emocjonalnie. Fabiana ustąpiła, ale nadal sądziła, że między Radikiem a Aliją coś się działo.

– Twój mąż ma z tobą przechlapane – burknął Radik. – A… zapomniałem, przecież ty nie masz męża.

– Odwal się.

– He, he… nawet nie masz chłopaka, chyba że wytniesz go sobie z papieru.

– Ale serio? – Karimowi niewiele brakowało, żeby przewrócić oczami, jak czasami robiła to Fabiana. – Ile ty masz lat, chłopie?

– No właśnie. – Alija zacisnęła usta w wąską linię. – Stary, a głupi.

– Nie taki znowu stary – odparł Karim, bo jego zastępca liczył sobie kilka lat mniej.

– Idź już. Zrób pranie albo zaceruj swoje gacie. – Alija chciała się pozbyć Radika.

– Sama rób pranie.

– Zaraz polecicie stąd oboje. – Karim potrząsnął głową.

Wprawdzie dzisiaj nic nie mogło zepsuć mu humoru, ale wkurzyć owszem.

– Zaraz sobie pójdę, ale tak właściwie to ja… – Radik chrząknął. – Miałem telefon od Dżamili.

– Co chciała? – Karim zniżył głos, tak samo jak wcześniej Radik.

– Dzwoniła, bo stary Wilk kipnął.

– Umarł? – Alija rozszerzyła oczy.

– A co ty taka zdziwiona? – Radik wzruszył ramionami. – Ludzie zazwyczaj umierają. Zwłaszcza starzy i chorzy.

– Niech mu ziemia lekką będzie. Inshallah – powiedział sentencjonalnie Karim.

– Będzie chciała jechać na pogrzeb? – Radik wskazał brodą śpiącą Fabianę.

– Nie sądzę – odparł Karim. – Zresztą nawet gdyby chciała… – Wziął wdech i na moment zastygł z powietrzem w płucach. – Nie, to fatalny pomysł. Nie pozwolę jej na żaden wyjazd, a już na pewno nie do Rosji.

– Ja mogę pojechać – zaoferował się Radik. – Wypadałoby wiedzieć, jak tam wygląda teraz układ sił.

– Masz rację.

Chociaż obecnie niewiele interesów łączyło go z Janem Wilczyńskim, swego czasu współpracowali ze sobą. Niestety później, kiedy Karim ożenił się z córką Wilka, zaczęły się problemy, a kiedy młoda kobieta zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, napięcie między Kasymowem a Wilczyńskim osiągnęło punkt krytyczny, zwłaszcza że miejsce po zmarłej Viv zajęła jej bliźniaczka – Fabiana Czekaj. Karim Kasymow prawie przypłacił życiem ten nowy związek, bo Wilk postanowił odzyskać drugą córkę i wysłał po dziewczynę swoich siepaczy z Olegiem Pietrowem, jego najlepszym żołnierzem, na czele.

Plan był prosty: Pietrow miał wyrwać Fabianę z łap Kasymowa i przekazać dziewczynę ojcu, lecz Pietuszka miał swoje aspiracje. Uznał, że ożeni się z córką bossa i po śmierci starego przejmie rządy w organizacji. Bynajmniej nie liczył, że harda Polka dobrowolnie zgodzi się na jego zaloty, dlatego zamierzał ją zgwałcić, ale najpierw należało się pozbyć Kasymowa. Niestety nie docenił przeciwnika – uparty Kazach wcale nie umarł. Uratował go implant ze specjalnego tworzywa, wstawiony przed laty jako wzmocnienie kości czaszki. Karim wstał z martwych i odesłał Pietrowa na tamten świat.

– Pojadę, pogadam z Dżamilą, rozeznam się, co i jak. – Radik pokiwał głową. – Ale nie spodziewam się wielkich problemów. Pietrow już dawno żre piach, a poza nim Wilk nie miał nikogo, kto mógłby przejąć schedę.

– Jest Dżamila. I Ksenia. – Karim się roześmiał.

– Ksenia?

– Córka Dżamili – przypomniała mu Alija.

– No tak. Co z nią?

– Z tego, co wiem, Wilk jej nie uznał. Mieszkała z matką, ale nigdy nie została przysposobiona – oznajmił Karim. – Ale dość o tym. Dzisiaj świętujemy. – Spojrzał na syna i aż się rozpromienił ze szczęścia. – Trzeba wydać przyjęcie.

– Jakie przyjęcie? – spytała wybudzona z drzemki Fabiana.

– Z okazji narodzin twojego synusia. – Alija podniosła się i podeszła do łóżka. – Spał jak aniołek, ale chyba już ma dosyć odpoczynku. – Podała świeżo upieczonej mamie zawiniątko z dzieckiem.

– Muszę go nakarmić – westchnęła Fabiana.

– E… to ja znikam. – Radik natychmiast wstał. Jeszcze tego brakowało, żeby musiał patrzeć na obnażone cycki narzeczonej Chana. – Przy okazji: gratulacje, Fabi. Świetna sprawa ten dzieciak. No – mruknął.

Okręcił się na pięcie i szybko wyszedł z sypialni.

Alija przewróciła oczami. Wiele razy była świadkiem podobnych akcji ze strony zastępcy Chana. Radik nie miał za grosz rozeznania, co wypada, a co nie i jak się zachować w różnych niecodziennych sytuacjach.

– O, Radik. – Fabiana dopiero teraz zauważyła jego obecność, a raczej jej nagły brak. – Dziękuję – powiedziała w stronę drzwi, za którymi zniknął.

– Co za burak – stwierdziła Alija, używając polskiego słowa, które poznała od przyjaciółki.

– Nie taki znowu burak. Złożył życzenia. – Fabiana ziewnęła malowniczo.

– To może ja was zostawię? – Karim też poczuł się nieswojo, kiedy jego ukochana rozpięła guziczki koszuli nocnej.

– Poradzimy sobie – potaknęła skwapliwie Alija.

Chciała w końcu zostać sam na sam z Fabi i jej dzieckiem. Odetchnęła z ulgą, kiedy Karim je opuścił. Przez chwilę rozważała, czy nie powinna powiedzieć Fabianie, co się wydarzyło, ale szybko uznała, że nie warto jej psuć humoru. – Jest słodki, prawda? – spytała, doskonale wiedząc, jaka będzie odpowiedź.

– Jest cudny. Mój mały synuś. – Rozpromieniona szczęściem Fabi spojrzała na nią.

– Mój trochę też.

– Wiadomo.

– No właśnie. – Alija aż sapnęła z zachwytu, kiedy maluszek przyssał się do brodawki i pociągnął pokarm. – Będzie żarłok.

– Już jest. Po tatusiu. – Fabiana zachichotała.

– Ale ci zazdroszczę.

– Spokojnie, też się doczekasz. Zobaczysz.

– Nie wiem – odparła sceptycznie. – Jakoś nie widzę wokół siebie żadnego kandydata na męża.

– A ja widzę. – Fabiana mrugnęła do niej. – Był tu przed chwilą.

– Co? – Alija wytrzeszczyła oczy. – Chyba żartujesz. Że niby Radik?

– No przecież nie Karim.

– Wiesz co? – Alija poprawiła się na miejscu. – Radik to ostatni facet na tej ziemi, którego brałabym pod uwagę jako partnera do życia, poza tym on mnie nienawidzi. I z wzajemnością. – Dodała ostatnie zdanie, żeby Fabiana nie miała wątpliwości. – Już prędzej wolałabym Rachata albo nawet Gastona. – Wspomniała o ogrodniku, który niedawno owdowiał, a teraz niedomagał, bo tęsknił za zmarłą żoną. Inna rzecz, że miał już sporo lat.

– Jeszcze się wam odmieni. – Fabiana zachichotała, widząc rumieńce na policzkach Alii.

– Tak, na pewno. Jeszcze bardziej go będę nie znosić. To akurat masz gwarantowane – fuknęła dziewczyna.

– Wspomnisz moje słowa. – Fabiana pokazała jej język. – Jesteście sobie pisani. Czuję to.

– A ja czuję coś zupełnie innego. – Alija pociągnęła nosem.

– Hmm… ja też to czuję. – Świeżo upieczona mama się skrzywiła.

Obie parsknęły śmiechem, kiedy maluszek napiął policzki i z głębi zawiniątka dobiegło do nich potężne pierdnięcie, a sekundę później charakterystyczny bulgot.

– Jedna kupa niedawno stąd wyszła, ale teraz przyszła kolejna. – Alija prawie się popłakała ze śmiechu, gdy wyobraziła sobie Radika jako kupę. – Mateńko, zaraz się posikam.

– Chcesz pampersa? – zaoferowała Fabiana, tak samo zaśmiewając się z sytuacji. – Gdyby Radik wiedział…

– Teraz już inaczej na niego nie spojrzę, tylko jak na chodzącą kupę. – Alija łkała ze śmiechu.

– Przestań!

– Nie przestanę! A ty chciałaś mnie z nim swatać…

***

Pogoda nie rozpieszczała moskwian. Rano walił gruby śnieg. Kiedy Radik popatrzył przez okno hotelowego pokoju, nie widział budynków po drugiej stronie ulicy. Przed południem przestało padać i nareszcie wyszło słońce. Radik znał taką pogodę aż nadto. Nawet lubił mroźne poranki, a sporty zimowe sprawiały mu przyjemność, dlatego bywało, że lecieli z Karimem do Austrii, by poszusować po stokach. Odwykł jednak od prawdziwej zimy. Mieszkał tyle lat w Cap Martin, że jego osobisty termostat przestawił się na zdecydowanie wyższe temperatury. W lutym na Lazurowym Wybrzeżu panowały całkiem przyjemne warunki, a temperatura oscylowała w granicach kilkunastu stopni na plusie. Tu było zdecydowanie chłodniej.

Włożył czarny, wełniany płaszcz i gruby szal, po czym wyszedł z pokoju. Na korytarzu już czekali na niego Rusłan i Jerżan. Oni też solidnie się opatulili, ale ich okrycia pełniły podwójną funkcję – właścicieli chroniły przed zimnem, a ich broń przed ciekawskimi spojrzeniami. Lepiej dmuchać na zimne, dlatego Radik polecił, żeby każdy z nich wziął ze sobą gnata i miał oczy dookoła głowy. Wprawdzie na pogrzebach bossów czy innych członków mafii, również tych pośledniejszych, rzadko zdarzały się incydenty z bronią palną, bo w obliczu śmierci każdy, nawet największy gangus i rzezimieszek zachowywał szacunek. Mężczyzna wolał jednak nie tracić czujności. Nie miał pewności, że w trakcie ostatniej drogi Jana Wilczyńskiego nie pojawi się ktoś z bezpośredniej konkurencji, żeby zakłócić przebieg ceremonii, na przykład wysyłając na tamten świat bliskich zmarłego.

Dwie godziny później było po wszystkim. Radik nie zarejestrował żadnego niepokojącego zjawiska. Licznie przybyli zachowywali się należycie, okazali wdowie szacunek, składali kwiaty i kondolencje, a potem oddalali się na tyły, by pozwolić na to innym. Oszacował liczbę żałobników na pół tysiąca, co zresztą było dosyć łatwe do przewidzenia. Jan Wilczyński był leciwym człowiekiem, miał wiele znajomości i koneksji, liczył się w ich branży. Nawet jeśli ktoś kogoś nie lubił lub miał konflikt z firmą konkurenta, w obliczu śmierci następowało zawieszenie broni, a przewiny zmarłego szły w niepamięć.

– Jedziemy na stypę? – spytał Rusłan, kiedy już wszyscy trzej złożyli wdowie kondolencje, a teraz stali z boku i czekali na oficjalny koniec ceremonii.

– Nie. Chyba że chcecie. – Radik zerknął na kumpla.

– No coś ty. Też mi przyjemność pić z tymi… – Rusłan nie dokończył.

Gardził Rosjanami. Odkąd zaczęła się wojna rozpętana przez Ruskich, niemalże cała Francja odwróciła się od nich. Podobnie jak inni Europejczycy solidaryzowała się z Ukraińcami. Już nie było miejsca dla Rosjan, skończyła się tolerancja. Ich liczne wille były grabione, demolowane i zabijane dechami, a właściciele prześladowani, nawet jeśli dysponowali sporymi zasobami finansowymi i ludzkimi, żeby chronić swoją własność.

Społeczność milionerów mających swoje włości na wybrzeżu traktowała ich z ostracyzmem. Zwykli obywatele również. Hańbą było pracować u Rosjan, sprzątać ich wille i wozić tyłki ich rozpuszczonych bachorów. Żaden uczciwy człowiek nie chciał mieć nic wspólnego z kacapami.

– Psia ich mać. – Jerżan splunął z pogardą, przesuwając wzrokiem po morzu ludzi tłoczących się w alejkach starego cmentarza.

Przeważali Rosjanie. Łatwo było to poznać po strojnych futrach kobiet, po ich obrzydliwie nachalnym epatowaniu złotą biżuterią, po przepitych, czerwonych mordach większości mężczyzn. Jerżanowi było niedobrze, kiedy musiał stać blisko ludzi mających w głębokim poważaniu to, co ich pobratymcy wyprawiali w Ukrainie.

– Daj spokój. – Radik spojrzał karcąco na podwładnego.

Mimo wszystko byli na cmentarzu, a tutaj nie liczyło się to, co doczesne. Tu cichły wszystkie spory. Królowała śmierć – taka sama dla każdego. Tu grzechy szły w niepamięć. W końcu to nie człowiek miał rozliczać bliźniego, tylko Bóg. Jakikolwiek był – czy ten chrześcijański, czy prawosławny, czy ich, muzułmański.

– No co? – fuknął. – To sama swołocz – dodał. Jak wszyscy ludzie Kasymowa biegle posługiwał się rosyjskim, choć od początku tak zwanej operacji specjalnej było mu gorzko w ustach, kiedy posługiwał się tym językiem.

– Ech. – Radik tylko potrząsnął głową.

Podzielał opinię Jerżana, jeśli mowa o stosunku do Rosjan, ale akurat dzisiaj umiał zapanować nad emocjami. Może dlatego, że obudził się zmęczony, fatalnie spał, bo hotelowe łoże było zbyt miękkie.

– Długo mamy czekać? – spytał Rusłan.

– Chcę chwilę pogadać z Dżamilą – odparł Radik. – Skoro nie idziemy na stypę, wypada zamienić kilka zdań.

Odkąd Alija parokrotnie go wyśmiała publicznie i nagadała mu, że nie ma za grosz kultury, nieraz próbował tej kultury, cokolwiek to znaczyło, nabyć. Nawet kupił sobie kilka książek traktujących o byciu dżentelmenem, ale leżały rzucone w kąt w jego sypialni i czekały na lepsze czasy.

Radik zdążył policzyć uczestników pogrzebu, a nawet dostrzec kilka znajomych twarzy. Między innymi Zawadzkiego, który pełnił funkcję księgowego Wilka, czy paru ludzi pracujących dla Doneckiego, z którym swego czasu się przyjaźnił. Była też oczywiście Ksenia. Gdy ją złowił wzrokiem, aż parsknął pod nosem, bo dziewczyna wystroiła się jak na pokaz mody. Miała na sobie długie do ziemi futro z norek i takąż czapę. Spoglądała z wyższością, jakby wokół niej nie było nikogo w takim samym kosztownym stroju. Radik musiał jednak przyznać, że Ksenia buźkę miała ładną jak laleczka. Nawet Rusłan zwrócił uwagę na dziewczynę i obcesowo wyraził, co mógłby zrobić z taką ślicznotką.

– Ty to jednak jesteś baran – oznajmił Radik, krzywiąc się nieznacznie. – Jesteśmy na pogrzebie.

– Ale to nie ona ma pogrzeb, tylko jej stary – zarechotał Rusłan w odpowiedzi.

– Zamknij się – mruknął Radik, bo Dżamila i jej córka właśnie kierowały się w ich stronę. – A najlepiej stańcie tam. – Wskazał im miejsce parę metrów dalej.

Wolał pogadać z kobietami na osobności. Kto wie, co Rusłanowi wpadłoby do łba. Mógłby palnąć jakąś głupotę, a Radikowi niepotrzebne były żadne kwasy. Myślał, że to będzie krótka, nieznacząca rozmowa, ale ku jego zaskoczeniu Dżamila przyssała się do niego jak pijawka. Nie dość, że stała bardzo blisko, to jeszcze trzymała go za ramię i co chwilę ocierała łzy. Choć wcale ich nie było, nawet śladów po nich.

– Bardzo się cieszę, że przyjechaliście na pogrzeb. To uprzejme ze strony Karima i Fabianki, że was przysłali – powtórzyła po raz trzeci.

– No tak… Fabiana niedawno urodziła dziecko, nie mogła osobiście przyjechać. – Też się powtórzył. „Dołączysz do starego, jeśli znowu powiesz to samo” – jęknął w duszy.

– A może my przyjedziemy do Fabianki? – zaproponowała i zerknęła na córkę. Ta tylko wzruszyła ramionami.

– Eee… do Fabianki? – Radik aż się spocił z nerwów.

– No tak. Zobaczyć dziecko. Bardzo bym chciała poznać wnuczka mojego drogiego Janka. Chociaż raz go zobaczyć, zanim umrę.

– Nie jesteś taka stara, żeby umierać – palnął Radik. Dopiero kiedy skończył, zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało.

Na szczęście Dżamila miała poczucie humoru. Jej córka aż podskoczyła, kiedy matka ryknęła gromkim śmiechem.

– Radik, ty to jesteś dżentelmen. No ja nie mogę! – Zaśmiewała się jeszcze przez chwilę. – Dziękuję za komplement. Co do wizyty, jeśli nas zaprosicie, na pewno przyjedziemy. Ja i Ksenia. – Spojrzała z dumą na córkę.

– Chan z przyjemnością ugości was obie. Nikomu nie odmawia gościny – odparł Radik.

Generalnie rzecz biorąc, mówił prawdę, ponieważ Karim lubił zapraszać znajomych do swojej rezydencji. Tylko czy ta chęć obejmowała Dżamilę i jej córkę? Radik szczerze wątpił. Liczył, że wdowa po Wilku jednak odmówi, ale najwyraźniej miała inne plany.

– Tak? – Klasnęła w dłonie z zachwytem, a jej twarz natychmiast rozjaśnił uśmiech. – Z rozkoszą skorzystamy z zaproszenia, prawda, kochanie?

W odpowiedzi Ksenia tylko wywróciła oczami i fuknęła coś niewyraźnie pod nosem.

„Zaraz zastrzelę obie te baby” – pomyślał Radik. Czuł, że popełnił fatalny błąd, zachęcając je do przyjazdu na Cap Martin. Mogły tu sobie siedzieć w spokoju, a on wróciłby do domu. „Karim urwie mi jaja” – dodał w głowie, kiedy córka Dżamili, zgromiona przez matkę wzrokiem, odburknęła, że dziękuje za zaproszenie i na pewno z mamą z niego skorzystają.

– Eee… to świetnie. Karim się ucieszy.

– I nasza droga Fabianka – uzupełniła jego wypowiedź Dżamila. – A właśnie! Kiedy ślub?

– To nie moja sprawa – zbył ją Radik.

Nerwowo przestąpił z nogi na nogę i tęsknym wzrokiem spojrzał na samochód, którym tutaj przyjechał wraz z chłopakami. Ci już tam przeszli, stali obok hotelowej limuzyny i czekali na niego.

– Chyba nie zamierzasz już uciekać? – Dżamila poprawnie odczytała sygnał. – Zapraszamy na uroczystą stypę. Ciebie i twoich towarzyszy.

– Panie wybaczą, ale… – Chrząknął, bo coś załaskotało go w gardle. – Będę się zbierać. Było miło. – Skinął sztywno głową, odwrócił się na pięcie i się oddalił.

Miał w dupie, jak obie kobiety odbiorą jego nagłą rejteradę. I tak się poświęcił, przyjeżdżając na pogrzeb Jana Wilczyńskiego. Staruch narobił dość kłopotów za życia, żeby jeszcze męczyć się na jego stypie. Z ulgą dołączył do chłopaków i kazał kierowcy jechać prosto na lotnisko.

Tymczasem Dżamila i jej córka powoli szły do bramy cmentarza. Czekała tam na nie równie elegancka czarna limuzyna, ale ta miała pancerne szyby i była naszpikowana najnowszą elektroniką. Kiedyś należała do Wilka, teraz przypadła w spadku Dżamili. „Na otarcie łez” – jak to określiła. Czymże były te drobiazgi, czyli dwie wille – jedna tutaj, w najlepszej moskiewskiej dzielnicy, druga w Gruzji – trzy samochody, trochę biżuterii i niewielki zapas gotówki na koncie, wobec gigantycznego bogactwa jej zmarłego męża.

„Nie daruję mu” – znowu pomyślała, idąc na palcach, żeby kozaki na wysokich szpilkach nie grzęzły w pokrytym śniegiem trawniku. „Odzyskam całą tę kasę, choćby po moim trupie”. Zerknęła na córkę. Dziewczyna szła obok niej, milcząc. Miała w nosie rozterki matki. Na razie w jej życiu nic się nie zmieniło. Wkrótce jednak pieniądze się skończą, a wraz z nimi luksusowe życie, które dotychczas stanowiło jej zwykłą codzienność.

– Pojedziesz tam – oznajmiła twardo kobieta.

– Gdzie? Do Francji? – spytała Ksenia. – A po co? Byłam już na Lazurowym Wybrzeżu wiele razy. Nudy. – Wydęła usta.

– Żadne nudy.

– Nudy – upierała się młoda.

Matka nie wytrzymała. Szarpnęła Ksenię za rękaw futra i zatrzymała ją w miejscu.

– Nie rozumiesz?! – syknęła. – To nasze być albo nie być. Twoje być albo nie być.

– Zwariowałaś na starość – odpyskowała dziewczyna. Wyswobodziła się z uścisku matki i spojrzała na nią z wyższością. – Dam sobie radę.

– Nie masz pojęcia o życiu, tkwisz w szklanej bańce, która wkrótce pęknie.

– Już dawno pękła – rzekła gorzko Ksenia. – Nie zależy mi na niczym. To ty nic nie rozumiesz.

– A ta ciągle swoje – westchnęła Dżamila. – Zapamiętaj, nie ma co płakać. Tego kwiatu jest pół światu.

– Kochałam go.

– Wiem. – Matka nagle złagodziła ton.

Tajemnica, którą nosiła w sercu, bolała jak ostra drzazga wbita pod paznokieć. To Karim Kasymow odpowiadał za śmierć ukochanego Kseni. To on go zastrzelił, ale Oleg Pietrow był sam sobie winien. Gdyby wykonywał polecenia otrzymane od Wilka, nic by się nie stało, ale nie… Młody miał swoje ambicje, uknuł genialny w jego mniemaniu plan, że zlikwiduje Kasymowa i zastąpi go u boku córki bossa.

Niestety nie docenił przeciwnika. Kasymow wyszedł z tego starcia żywy, choć stracił oko. Pietrow nie miał tyle szczęścia. Gdy Dżamila zobaczyła zdjęcia zwłok Olega, a raczej samego korpusu z bezładnie rozrzuconymi kończynami, aż zasłabła. To Jan pokazał jej te fotki zrobione smartfonem któregoś z żołnierzy i ostrzegł, że właśnie tak kończą zdrajcy. Naskoczyła na niego, że zawsze była wierna oraz lojalna i co z tego miała? Otóż wielkie nic.

A ta głupia Ksenia, zanim to wszystko się wydarzyło, zakochała się w Pietrowie na zabój. Nie widziała świata poza nim, łaziła za Olegiem i naprzykrzała mu się na każdym kroku. Niedziwne, że traktował ją wyjątkowo podle, zachowując jedynie pozory w obecności Wilka. Poniżał Ksenię, wykorzystywał i źle o niej mówił. „Dobrze, że już nie ma tego ścierwa na świecie” – pomyślała Dżamila, choć jako matka cierpiała wraz z córką, nawet jeśli ta opłakiwała łotra.

„Ksenia nie może się nigdy dowiedzieć, że to sprawka Kasymowa. Jeszcze gotowa coś uknuć. Kto wie, co mogłaby wymyślić jako zemstę” – twardo postanowiła Dżamila. Na razie udawało się jej zachować tę tajemnicę, zresztą dramatyczne wydarzenia coraz bardziej zacierał czas i była szansa, że Ksenia nigdy nie dowie się prawdy. Dla niej Oleg zginął w czasie jednej z misji przerzutowych, a zastrzelił go jakiś kolumbijski handlarz. Na nich zawsze najłatwiej zwalić winę.

– Leć do Francji. Odpoczniesz, zrelaksujesz się. Dawno nigdzie nie byłaś. – Dżamila pogładziła ramię córki.

– A ty? – Młoda wzruszyła ramionami.

– A ja zostanę tutaj. Tak będzie lepiej.

– Ale co mam tam robić? Mamo… – jęknęła Ksenia. – Nie lubię się wpraszać na siłę.

– A gdybyś tak… – Matka uśmiechnęła się lisio. – A gdybyś zainteresowała się Radikiem?

– Co? – Wymodelowane brwi Kseni wystrzeliły w górę. – Tym gnomem? On jest okropny. Sięga mi do brody, ale pal licho wzrost. To zwykły cham i prostak.

– Co racja, to racja – zgodziła się z nią.

Wzięła córkę pod ramię i ruszyły do samochodu. Uczestnicy pogrzebu Jana Wilczyńskiego już pewnie zdołali dotrzeć do jednej z najlepszych moskiewskich restauracji, gdzie zorganizowano przyjęcie, a one ciągle były na cmentarzu.

– Chodzi o to, że Radik jest zastępcą Kasymowa. To jego prawa ręka – powiedziała.

– No i?

– No i kiedyś może to on zostanie chanem.

– Taa… – Dziewczyna przewróciła oczami. – Tacy jak Kasymow są nieśmiertelni.

– Każdy jest śmiertelny.

– Ale niektórym długo z tym schodzi. – Ksenia znowu zmarkotniała, bo jej ukochany Oleg nie żył, a taki Miszka, ich kucharz, skądinąd miły człowiek i bardzo kochany, miał już prawie siedemdziesiąt lat i nic mu nie było.

– Każdy kiedyś umrze – argumentowała matka.

– No właśnie. Po co się starać cokolwiek zmieniać?

– Po to, żeby była sprawiedliwość. Cały majątek Janka należy się tobie i mnie, a nie tej rudej ździrze.

– Ale ta ruda ździra, jak ją określiłaś – zachichotała Ksenia – urodziła właśnie dziecko Kasymowowi, a on ponoć totalnie świruje na jej punkcie. I po co mam do nich jechać? Żeby mnie tam, na miejscu, szlag trafił z tej ich miłości?

– Pojedziesz na zwiad. Może uda ci się dowiedzieć czegoś ciekawego, kto wie. A najlepiej byłoby wkraść się w łaski Radika. Mówię ci, to jest nasza jedyna szansa. Jak Radik cię polubi, wtedy…

– Błagam. Skończ już o tym – przerwała jej Ksenia. – Na razie nic nie jest postanowione. Testament jeszcze nie został otwarty.

– Ale znam jego treść.

– A jeśli tata zmienił zapisy?

– Nie zmienił. – Dżamila zmarszczyła czoło. – A nawet jeśli, to na pewno nie na twoją czy moją korzyść. Nie pamiętasz? Ten stary łotr jeszcze za życia zapisał większość majątku Fabianie.

– Ale ona go nie przyjęła. Sama mówiłaś.

– Kiedyś przyjmie, kwestia czasu.

– Bo ty tak powiedziałaś – zakpiła Ksenia. – Nie każdy tańczy, jak mu zagrasz.

– Zobaczymy. Tak czy owak, nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak ta głupia dziewucha z Polski przejmuje wszystko, czego dorobił się Janek. O nie! Po moim trupie! – warknęła Dżamila.

– Uważaj, o co prosisz – odparła Ksenia.

Zatrzymała się na moment i spojrzała za siebie. Marmurowy grobowiec, do którego złożono przed chwilą doczesne szczątki Jana Wilczyńskiego, lśnił w słońcu jak budowla z lodu.

– Proszę tylko o sprawiedliwość. – Dżamila dołączyła spojrzeniem do córki. – O nic więcej, tylko o sprawiedliwość.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: