- W empik go
Purpurowe motyle 1 - ebook
Purpurowe motyle 1 - ebook
Wisła połyskiwała w blasku wschodzącego słońca. Stolica budziła się do życia, a wraz z nią tysiące mieszkańców. Upalne lato dawało się we znaki wszystkim. Rozgrzane ciała spływały potem zmieszanym z najdroższymi perfumami. Ada czuła, jak jej ciało rozpala coś więcej niż gorący powiew wiatru. Nie spodziewała się, że jedna podróż metrem może doprowadzić ją na szczyt rozkoszy. A to dopiero początek... Zmysłowa opowieść o erotycznych doznaniach bohaterki skąpanej w warszawskim słońcu. Przygotuj się na dreszcze ekscytacji i ciepło rozlewające się po całym ciele.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-1740-9 |
Rozmiar pliku: | 301 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_To nie mężczyzna jest ważny w twoim życiu, lecz życie w twoim mężczyźnie_, Mae West.
Otworzyła oczy. W pokoju wciąż panował półmrok. Oparła gorący policzek o poduszkę. Chłód satynowego materiału wyrwał ja na dobre z objęć snu. Westchnęła gładząc puste miejsce po drugiej stronie łóżka. Zabolało ją gdzieś w środku, jakby cienka igiełka ukłuła ją w podbrzusze. Tęsknota bolała równie mocno jak chory ząb czy żołądek, lecz w przeciwieństwie do nich nie było na nią lekarstwa. Spojrzała na pustą, zimna poduszkę leżącą obok jej głowy i podniosła się. Zaszumiało jej między skroniami. Zawsze tak się czuła z rana. Potrzebowała kawy, mocnej i gorzkiej. Wstała i sięgnęła po wzorzysty, jedwabny szlafrok, który leżał przerzucony jakby od niechcenia przez oparcie fotela. Zarzuciła go na siebie i boso podeszła do wysokich drzwi prowadzących na taras. Były uchylone. Zostawiła je otwarte poprzedniej nocy. Maj tego roku był niezwykle gorący, a noce stawały się parne i gorące. Zieleń, która hojnie otaczała kamienicę w dole zdawała się chłonąć tlen każdym listkiem i każdą gałązka, zachłannie i mocno. Rozsunęła firankę, która bezszelestnie trzepotała między jej kolanami i otworzywszy szerzej okna wyszła na taras. Podłoga na nim wyłożona była drewnem, które o świcie wciąż były zimne. Pod palcami poczuła jeszcze chłód nocy, ale kiedy tylko pierwsze promienie słońca zaczynały głaskać drewniana powierzchnię tarasu, nagrzewała się ona niczym molo nad jeziorem. Uwielbiała chodzić po nim boso, czuć ciepło drewnianych belek i ich sosnową, leśną woń. Wciągnęła mocno powietrze, jakby chciała się nim zachłysnąć, tym pierwszym, porannym oddechem ziemi. Teraz, w szarej ciszy poranka była tylko ona i przyroda, która ją otaczała, i której czuła się częścią.
Okna sypialni, odwrotnie niż w salonie wychodziły na wschodnią część miasta.
Z tarasu rozpościerał się widok na odległe koryto Wisły. Piaszczysty brzeg w tym miejscu porośnięte był zielonymi o tej porze roku topolami i dzikimi, przerośniętymi wierzbami, których długie i giętkie łodygi wpadały wprost do rzeki. Ada nie widziała ich co prawda z tej odległości, ale szara powierzchnia Wisły połyskiwała w blasku wschodzącego słońca. Żałowała czasem, że jej taras znajduje się w zbyt dalekiej odległości, by podziwiać rzekę każdego dnia. Ale nie mogła narzekać. O tej porze, kiedy świt budził miasto do życia uwielbiała przysłuchiwać się ptakom. Schowane głęboko w zaroślach hałasowały szykując się na powitanie dnia. Bywało, że miała szczęście dostrzec czaplę wzbijająca się do lotu, choć zwykle były to rybitwy trzepoczące miarowo białymi, jak śnieg skrzydłami. Powietrze pachniało świeżością, a ciszę przerywały jedynie ciche odgłosy jadących w oddali tramwajów, które leniwie sunęły po srebrnych szynach przecinających miasto wzdłuż i w szerz. Poranek był spokojny i łagodny, idealny na to by zaparzyć sobie kawę i usiąść na wiklinowej sofie, która stała w kącie tarasu.
Zawiązała mocniej szlafrok w pasie i wróciła do kuchni zostawiając za sobą otwarte drzwi na taras.
Świt nad Warszawą był tak cudowny, że jedynym marzeniem jej było rzucić się na powitanie dnia, wgryźć się w niego tak, jak wbija się zęby w soczyste jabłko.
W takie dni czuła, że świat należy do niej. I ona do niego.
Maj tego roku był wyjątkowo piękny i upalny. Aż żal jej się zrobiło na samą myśl, że zamiast spędzać tak pięknie zapowiadający się dzień nad jakimś jeziorem musi teraz pędzić do pracy, gdzie za chwilę wskoczy w biały fartuch i będzie obsługiwać kichających i prychających klientów apteki. Szła chodnikiem mijając ludzi, którzy podobnie jak ona pędzili do pracy. Miejskie poranki były bliźniaczo do siebie podobne i każdy miał tylko jedno marzenie: by nie spóźnić się tam, dokąd zmierzał. Poprawiła torebkę z białej, miękkiej skóry, którą nosiła przewieszoną przed lewe ramię. Zerknęła na zegarek na złotym pasku i upewniwszy się, że przed sobą dokładnie kwadrans na dotarcie do apteki zbiegła schodkami prowadzącymi do stacji metra.
Była godzina tak zwanego szczytu, cokolwiek miało to oznaczać. Zresztą od dawna śmieszyło ją to określenie. Chyba już pod koniec liceum razem z koleżankami zaczęły dla żartów wyobrażać sobie, co byłoby, gdyby to słowo miało określać dosłownie swoje znaczenie? Wyobraźnia podsuwała im wtedy tylko jedno rozwiązanie: widok szczytujących kobiet i mężczyzn, zebranych o tej samej porze w tym samym miejscu, kołyszących się jednostajnie w rytmie, który nadawał im motorniczy. Niewątpliwie byłby to niezwykle przyjemny początek dnia dla każdego podróżującego. Śmiały się z tego pędząc ze szkoły do domów, a teraz, po latach, kiedy przypomniała sobie swoje szczenięce lata zrobiło się jej przyjemnie i lekko na sercu. Nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Nadal godziny szczytu kojarzyły się jej z jednym i tym samym.
Tymczasem Ada stanęła na betonowej posadzce i czekała na przyjazd wagonika. Wokół niej z każdą sekundą przybywało ludzi. Wszyscy cierpliwie czekali na nadjeżdżający pociąg. Schyliła głowę i spoglądała na stopy kobiet i mężczyzn, które zbierały się wokół niej. W podziemiach panował półmrok, a powietrze było wilgotne i ciężkie od upału, który panował na zewnątrz. Zamknęła na chwilę oczy. Przez megafon usłyszała komunikat o nadjeżdżającym pociągu. Kobiecy, łagodny głos prosił wszystkich o odsunięcie się od krawędzi peronu. Ada poczuła powiew zimnego powietrza, który swoim językiem otarł się o jej gołe łydki. Oznaczało to, że pociąg zbliża się i hamuje gwałtownie, i że za chwilę zatrzyma się tuż przy niej.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.