- nowość
- promocja
Puste wnętrze - ebook
Puste wnętrze - ebook
Nina, maturzystka na progu dorosłości, od dziesięciu lat żyje w cieniu bolesnej tajemnicy – zaginięcia brata, Nikodema. Każdy dzień spędzony w rodzinnym domu przypomina jej o tej stracie, a rodzinne życie pogrąża się w marazmie. Pragnąc uciec od tego duszącego ciężaru, dziewczyna wyjeżdża na studia do Krakowa, gdzie zamieszkuje u ekscentrycznej ciotki Róży. W obcym mieście, pełnym nowych perspektyw, poznaje Jakuba Brauna – tajemniczego kolegę ze studiów religioznawczych, który wydaje się skrywać więcej, niż na pierwszy rzut oka widać. Nina podejmuje śledztwo, by dowiedzieć się, co naprawdę stało się z bratem i odkrywa bolesną prawdę, która na zawsze odmieni życie jej i jej rodziny. „Puste wnętrze” to powieść o zagubieniu, poszukiwaniu i ostatecznym zrozumieniu, które ma swoją cenę.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-710-0 |
Rozmiar pliku: | 915 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Biegła najszybciej jak to możliwe, gdy ma się dziewięć lat. Nie wiadomo dokąd, byle dalej, byle nikt jej nie znalazł, nikt nie widział. Okolicę znała jak własną kieszeń, ale przecież słońce zakończyło swoją zmianę i miało wkrótce zniknąć. Ona także tylko o tym marzyła. Dlaczego? Nie wiedziała. Biegła więc. A jej małe i wątłe ciało, smagane chłodnym styczniowym wiatrem, i bose nogi poranione od kamieni, od których aż roiło się na polnej drodze znajdującej się niedaleko domu, powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Przystanęła. Poza odgłosami zbliżającej się nocy, nic się nie działo. Żadnych nawoływań, żadnego szmeru. Nikt jej nie gonił. Rozejrzała się dokoła. Nie bała się, czym zaskoczyła samą siebie. Serce wciąż jeszcze uderzało zbyt mocno i zbyt szybko, a gardło paliło od spazmatycznego wciągania powietrza. Usiadła na pniu ściętego drzewa i postanowiła przeczekać. Jej stopy były czerwone. Wtedy pierwszy raz poczuła w środku to dziwne uczucie, które później, jako nastolatka zaczęła nazywać pustką.
1
Dom. Wydawało się jej, że większości ludzi kojarzy się z ciepłem, bezpieczeństwem, ostoją. Ba, była przekonana, że jej rówieśnicy, znajomi ze szkoły i osiedla, właśnie w takich miejscach dorastali. I choćby w gruncie rzeczy działo się zupełnie inaczej, odkąd pamięta, a najwcześniejsze wspomnienia pochodziły z początków podstawówki – towarzyszyło jej poczucie niesprawiedliwości. Wszak dla niej dom był głównie budynkiem z cegły, choć nieraz zdarzało się jej nazywać go sanktuarium.
Normalność zniknęła mniej więcej tuż po jej pierwszej komunii świętej. Zniknęła albo odeszła razem z nim. Niewiele szczegółów z tego okresu życia utkwiło jej w pamięci, ale detale tego jednego dnia – odtwarzane tak wiele razy przez członków rodziny, sąsiadów, a wreszcie przypadkowych ludzi z mediów czy organów ścigania – zostały wyryte w jej głowie niczym dekalog na kamiennych tablicach. Ona sama nie była sobie w stanie niczego przypomnieć. Miewała jednak sen, który wracał często, ale którego nie rozumiała. W nim jedynie widziała brata.
Kiedy mówiła dom, myślała o miejscu, w którym rok nie był kalendarzowym, ale liturgicznym. Rozpoczynał się pierwszą niedzielą Adwentu z codziennymi roratami, potem następował okres Narodzenia Pańskiego, wielkiego postu z drogą krzyżową i gorzkimi żalami, okres triduum paschalnego i wreszcie najważniejszy – wielkanocny. Każdy miesiąc miał, według jej rodziców, inny aspekt wiary do kontemplacji. Choć jej mama i tato być może nie potrafili nawet dokładnie zdefiniować tego słowa, to doskonale wiedzieli, jak okazać wdzięczność za dzieło stworzenia we wrześniu, gorliwie modlili się przy przydrożnej kapliczce w każdy dzień maja, a w październikowe wieczory można było zastać i jedno, i drugie przekładających w spracowanych dłoniach paciorki różańca.
Taki to był dom. A w nim poza rodzicami troje dzieci: dwaj chłopcy i ona – najmłodsza. Funkcjonowanie w wielodzietnej rodzinie miało, rzecz jasna, swoje minusy, jednak wszechobecny gwar, śmiech i pomocna dłoń w kryzysach mniejszych i większych były tym, co sprawiało, że wracała do niego ze spokojem.
Do czasu.
Trudno jest dorastać w sanktuarium z jednym pustym wnętrzem. W miejscu, w którym każdy element Jego garderoby, każdy mebel w Jego pokoju traktuje się niczym relikwie. W miejscu, w którym są tematy codzienne i tematy zakazane, a imię Nikodem wymawia się przeżegnawszy uprzednio, zaznaczając świętość, od której tak daleko był i on sam, i jego ostatni wybór. Choć tego oczywiście nikt nie mógł być pewnym.
Trudno jest wreszcie dorastać w cieniu, gorzej jeszcze: stając się cieniem dla domowników, którzy mimo iż nie odśpiewali anielskiego orszaku ani nie sypnęli garści ziemi na drewnianą skrzynkę, pogrążyli się w żałobie.
Nina, do której tylko rodzice zwracali się, używając jej pełnego imienia, Janina, dawno temu postanowiła myśleć o sobie jak o bohaterce „Śpiącej królewny”. Mieszkała bowiem w królestwie uśpionym, w którym wszyscy dworzanie zastygli w pozach, jakie przyjęli tego feralnego dnia. Utknęli, chcąc czy nie chcąc, w somnambulicznej rzeczywistości z nadzieją, że bliżej nieokreślony ktoś, a może zwyczajnie dobry los, pewnego dnia ich odczaruje.
Tylko ona nie spała. Było to tym bardziej bolesne i rozczarowujące. Miała ochotę wezwać trzy dobre wróżki i poprosić o naprawienie błędu. Zamiast tego oglądała z bliska ten martwy świat i próbowała doczekać chwili, w której będzie mogła go opuścić.
Upragniony dzień był coraz bliżej. Miała do pokonania jeszcze drogę przez ciernie, ale nie była to nazbyt wysoka cena za wolność i pierwszy od lat głęboki oddech. O tym, że się tutaj dusi, wiedzieli wszyscy: nauczycielki, sąsiadki, znajomi, których mogła wyliczyć na palcach jednej ręki i wreszcie – jak sądziła – także rodzice.
– W lipcu złożyłam papiery – zaczęła nieśmiało, a serce kołatało kilka razy szybciej niż zwykle.
Kiedy ostatni raz rozmawiali? Nie o tym, czy zabrała śniadanie do szkoły, czy na temat konieczności zakupu nowych butów. Te i podobne tematy traktowała raczej jak załatwianie urzędowych spraw. Do nich jednak ograniczała się w tym domu wymiana zdań z rodzicami.
– Ale o czym ty mówisz? – Ojciec oderwał nos od telewizora. Matka nie dosłyszała wypowiedzianego z trudem zdania.
– Chodzi o to, że z początkiem wakacji dowiedziałam się, że zostałam przyjęta na wyższą uczelnię. – Wzięła głębszy oddech, by nie wycofać się w pół słowa, choć zdawała sobie sprawę, że właśnie dobrowolnie i niczym nieprzymuszona opuszcza własną strefę komfortu.
– Słucham? Przecież ty nawet nie pokazałaś nam wyników matur! Dlaczego nie powiedziałaś, że zamierzasz pójść na studia? Co to w ogóle za tajemnice? – Mężczyzna po pięćdziesiątce odchrząknął i poprawił się w fotelu. W pomieszczeniu byli co prawda sami, jednak salon przylegał do kuchni, co spowodowało, że szybko dołączyła do nich kobieta o gołębich włosach.
– Nie chciałabym zaczynać od tego, że po powrocie z egzaminów nie spytaliście nawet, jak mi poszło… Nie obejrzeliście też mojego świadectwa maturalnego. Nigdy nie spytaliście o moje plany – wymieniała w szybkim tempie, nie kryjąc rozczarowania. Starała się jednak mówić spokojnie, by nie opuścili pomieszczenia, jak to zwykle robili, gdy próbowała zmienić tor rozmowy na poważniejsze tematy.
– Ale dlaczego zaczynasz od atakowania nas? Dlaczego w ogóle tak do nas mówisz? – Matka wycierała ręce w fartuch uwieszony na szyi i związany dodatkowo w pasie. Choć przecież kończyło się lato, barwa jej twarzy była ziemista, a bruzdy między orlim nosem a wąskimi ustami mocno zarysowane.
– Jak? Mamo, mówię, jak jest. Jeśli mój ton się nie spodobał, wybaczcie. Zapytaliście, jak mi poszło? Po historii pisemnej czy ustnej? Po angielskim? Nie mówiąc o mojej pięcie achillesowej – matematyce? – Spojrzała na skonsternowanych rodziców. Żadne z nich nie odpowiedziało. – Nie daliście mi kopniaka w tyłek na szczęście ani nie przeglądaliście ze mną jak inni rodzice folderów wyższych uczelni. Ten ostatni, jakże ważny dla mnie rok, upłynął jak każdy poprzedni w tym domu – chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nigdy nie miała w sobie odpowiednio dużo odwagi.
– Robimy, co możemy. I dobrze wiesz, że to, co nas spotkało… – Matka pociągnęła nosem, co wydało się Ninie zupełnie nie na miejscu. Dziewczyna zapragnęła jak najszybciej przerwać tę scenę.
– Zdaję sobie sprawę, że nasza sytuacja finansowa nie jest najciekawsza. Jak mniemam nie życzyliście sobie, bym wybrała się na studia, ale wolelibyście, bym pomogła tutaj przy domu i w sklepie.
– Wspólnie zdecydowaliśmy – postanowił wtrącić ojciec.
– Nie, wy wspólnie zdecydowaliście, kiedyś, gdy miałam trzynaście czy czternaście lat, że tak właśnie będzie, pomijając moją opinię – odważyła się wypowiedzieć własne zdanie.
– Powiedziałaś: złożyłam papiery… – wtrąciła się znów matka.
– A jednak czasem coś udaje się usłyszeć – burknęła pod nosem. – Tak. Wybrałam kierunek, który wam się podoba. – Uśmiechnęła się, choć był to uśmiech wyraźnie cierpki. Uśmiech, pod którym tak często ukrywała zranioną duszę, by tylko otoczenie nie zauważyło, jak bardzo jej źle. Miała zamiar zyskać ich przychylność, a po roku czy dwóch przenieść się lub wybrać coś zgoła innego.
– Nie sądzę, ale zaskocz nas. – Ojciec nie zmieniał wyrazu twarzy od początku konwersacji. Jego ton wydawał się jednak nieco łagodniejszy.
– Religioznawstwo. W Krakowie – wycedziła przez zęby.
Przez moment nikt nie zabierał głosu. Wszyscy starali się oswoić z nową myślą, myślą o potencjalnym wyjeździe Janki.
– Kiedy ciotka Felicja mówiła ci, że katechetka to dobry zawód, nie chciałaś o tym słyszeć. – Matka spojrzała na dziewczynę nieufnie.
– To nie jest do końca to… – początkowo miała zamiar wyjaśniać, jednak kiedy dostrzegła cień nadziei w uniesionych lekko brwiach ojca zdającego się delikatnie kiwać głową na znak aprobaty, gdy tylko usłyszał: „religioznawstwo” – zrezygnowała. Czekała na dalszy rozwój wypadków.
– Tereniu, niech jedzie. Niech powierzy się Bogu. Niech zgłębia tajniki wiary. Niech pomaga innym poznać jego miłosierdzie. Może to jej misja. Może w ten sposób odkupimy nasze u niego winy… Tego przecież chciałby i on… Może to…. – nie dokończył. Przysłonił dłonią drgające ze wzruszenia usta.
Nina otworzyła oczy ze zdumienia. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Zdała sobie sprawę, że ojciec nie ma pojęcia, na czym polega studiowanie na wybranym przez nią kierunku, ale nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Katechetka? To po zakonnicy ostatni zawód, jaki by wybrała.
Jej rodzice wychowani zostali według prostych zasad, Bóg w domach jednych i drugich dziadków od zawsze był drogowskazem, wartością nadrzędną, kimś, od kogo zaczynało się dzień i z kim dzień się kończyło. Rodzice przenieśli tradycje i wartości do ich domu.
Matka usiadła na oparciu fotela i czule pogłaskała męża po włosach. Ile to już lat razem? W tym roku mieli obchodzić trzydziestą rocznicę ślubu. Z jednej strony Nina patrzyła na ich związek z podziwem, z drugiej nie rozumiała, jak dwoje ludzi z własnej nieprzymuszonej woli może podjąć decyzję o funkcjonowaniu do śmierci w relacji, w której oboje muszą co najmniej tolerować siebie na tak wielu płaszczyznach. Nie potrafiła też powiedzieć, czy jej staruszkowie tworzyli zgrany duet, bo odkąd pamięta, byli parą milczącą. Jedynie w wybiórczych wspomnieniach z wczesnego dzieciństwa jawili się jej jako radośni i pełni energii ludzie chcący czegoś od życia. Dzisiaj tych ludzi już nie było.
– Czemu, córuś tak daleko? A nie tu, na Podkarpaciu, u nas. Wikt i opierunek byś miała. – Matka nie miała pojęcia, że wybór padłby na najodleglejszy zakątek Polski albo nawet i zagranicę, jednak Janina dokonywała go z rozwagą i niezwykłą ostrożnością, by mieć choć cień szansy na przychylność rodziców.
– Kraków ma dobre opinie. Wszak to Uniwersytet Jagielloński. Renoma sama w sobie. – Uniosła lekko kąciki ust, nie wiedząc, jaką taktykę powinna przyjąć w tej akurat chwili.
Mama i tata spoglądali to na swoją dziewiętnastoletnią pociechę, to znów na siebie. Gdyby ich najmłodsza zdecydowała się wyjechać, w domu zostaliby sami.
– Ale jak już skończysz, to pracę znajdziesz tutaj? W przedszkolu albo i szkole. Prawda, córuś? – Matka po raz pierwszy od dawna spoglądała na nią z troską i względnym zainteresowaniem.
Kłamstwo jest cienkie, jeśli dobrze popatrzysz – prześwituje na wylot1, przypomniała sobie przeczytane gdzieś słowa. Mimo to zaryzykowała:
– Przyjadę. Po studiach. Teraz właśnie one są mi potrzebne. Być bliżej niego… – dała się ponieść i mówiła już tylko dokładnie to, co chcieli usłyszeć.
– Kiedy wyjedziesz? I gdzie w ogóle zamieszkasz? Masz jakiś plan? – spytał tato.
– Boguś, przecież to nie tak od razu – zganiła go małżonka, której zaskoczenie zdawało być stopniowo zastępowane przez podekscytowanie.
– Dwa tygodnie. Za dwa tygodnie – skwitowała, oddychając z ulgą. Chciała mieć tę rozmowę jak najszybciej za sobą. Odejść stąd, zanim zauważą uginające się z obawy kolana. Zanim zarejestrują drobne drgania rąk zdradzające, że pomysł ze studiami nie ma nic wspólnego z rozwojem duchowym ani tym bardziej chęcią poszerzania wiedzy. Zanim zdradzi ją jakiś drobny szczegół i na jaw wyjdzie bolesna prawda. Nie chciała ślepo naśladować tego, co robią wszyscy. Próbowała tylko ocalić siebie. Jakkolwiek górnolotnie to brzmiało, wielokrotnie czuła, że jeśli się stąd nie wyrwie, to przepadnie.
– No i jak z tymi opłatami… – Bogusław nie zamierzał jeszcze kończyć rozmowy. Wspólnie z żoną prowadzili sklep spożywczy. Niewielki. Osiedlowy, w małej miejscowości: U Burych. On zajmował się głównie zamówieniami, papierami, ona stała za ladą. Do pomocy mieli jedną pracownicę, panią Wiesię. Wydawać mogło się, że jedynie konieczność utrzymania własnej działalności trzyma ich przy życiu od przeszło dekady. Od tamtego dnia. Przez pewien czas lokal pozostawał zamknięty, ale środki finansowe szybko się rozeszły, więc żeby żyć, trzeba było wrócić do pracy.
– Złożyłam podanie o przydzielenie miejsca w akademiku i stypendium socjalne. Wszystko rozpatrzono pozytywnie. Muszę dowieźć jeszcze kopie niektórych dokumentów. Będę was o nie prosiła. No i zamierzam pracować. Przeglądałam plan zajęć pierwszego roku. Poradzę sobie. Ale też mam trochę odłożone z tego, co zarobiłam. – Zarumieniła się. Nigdy nie prosiła rodziców o pieniądze. Była zaradna. Od pierwszej klasy liceum udzielała korepetycji dzieciom sąsiadów. Dobrze radziła sobie zarówno z przedmiotami humanistycznymi, jak i językami. Szybko zyskała stałe grono zadowolonych uczniów, a każdy grosz odkładała, by móc kiedyś się stąd wyrwać.
– No tak. Przecież. – Mężczyzna znowu się zadumał, choć córka nigdy nie żaliła się na swój los ani nie miała im za złe, że nie znała słowa kieszonkowe.
Miała nadzieję, że wszystko, co istotne, zostało już powiedziane i otrzyma pozwolenie, by udać się do swojego pokoju znajdującego się na górze bliźniaczego domu niewielkich rozmiarów dzielonego z emerytowaną nauczycielką, dziwaczką, panią Rozalią. Kiedy jednak zaczęła powoli odwracać się, ojciec wymownie odchrząknął.
– Ty chcesz tam jechać… przez ten trop… ten dotyczący Krakowa… – mówił powoli, jakby wypowiadanie każdego słowa sprawiało mu ból. Nina przytaknęła lekkim skinieniem głowy – znów, tak jak tego od niej oczekiwano.
– Tak, ten zakonnik. Mogę popytać. Jeśli tylko… – nie miała odwagi dokończyć.
– Zostaw to. Nie rób niczego głupiego – próbował odwieść ją od zamierzenia.
Zerknęła na matkę. Bez makijażu, w wyciągniętej sukience i z włosami, które straciły w pamiętny dzień swój miodowy kolor, wyglądała na znacznie więcej niż pięćdziesiąt lat. Wstała z fotela i wyszła bez słowa. Ojciec uderzył dłońmi o kolana, jakby zbliżał się finał.
– No, nie mówmy już tyle. Dwa tygodnie. To niewiele czasu. Trzeba ci naszykować wałówkę. Pójdę do piwnicy. Przygotuję miody, soki, sałatki i dżemy. No i mamy trochę dziczyzny. Z ostatniego polowania. – Bogusław wstał z fotela, wziął do ręki pełną fusów filiżankę i wyszedł frontowymi drzwiami do niewielkiej ziemianki znajdującej się nieopodal wejścia do domu. Matka popatrzyła na Jankę jakby coś analizowała, przez moment stała w bezruchu, wreszcie machnęła ręką, ruszyła za nim, nie oglądając się na córkę.
– Myślałam, że już nie polujesz… od dawna. – Nina pamiętała dokładnie dzień, w którym matka zdjęła wszystkie trofea myśliwskie ojca, wyciągnęła z szafy jego strój i akcesoria wykorzystywane podczas polowań i powiedziała, że koniec z tym raz na zawsze.
– Nie poluję. Nigdy już nie będę – powiedział dobitnie. – Koledzy przynieśli. Szkoda, by się zmarnowało. – Odwrócił się i wyszedł.
Kiedy dziewczyna wpatrywała się w lekko zgarbioną sylwetkę ojca, przed oczyma stanął jej – nie wiadomo czemu – Nikodem. Byli podobni. W jakiś niezrozumiały bliżej sposób. Oczy, brwi, usta… niemal takie same.
Mimo iż dopiero kończył się wrzesień, poczuła nagły chłód. Chłód tamtego zimowego poranka. Kiedy to drzwi pozostawały otwarte przez bardzo długo… Wydawało się jej, że Józef już dawno zamknął je w swojej głowie, u niej wciąż pozostawały lekko niedomknięte. Tymczasem u rodziców zostały otwarte na oścież i dałaby sobie uciąć głowę, że ten etap nigdy się nie skończy.
------------------------------------------------------------------------
1.
1 Seneka.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: Świat KsiążkiFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: SensacjaNAJSZYBCIEJ SPRZEDAJĄCY SIĘ DEBIUT DLA DOROSŁYCH W HISTORII BRYTYJSKIEGO RYNKU CO 6 SEKUND KTOŚ W STANACH ZJEDNOCZONYCH KUPUJE TĘ KSIĄŻKĘ MILIONY EGZEMPLARZY SPRZEDANYCH NA CAŁYM ŚWIECIE POWIEŚĆ UKAŻE SIĘ W 44 ...EBOOK
18,90 zł 26,50
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
20,90 zł 28,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
22,90 zł 31,50
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
33,90 zł 47,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
21,90 zł 31,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.