Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pustkowie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pustkowie - ebook

Podczas, gdy gang Ludzi Szmeru ucieka przed oddziałem gończym, wysłanym przez Instytut Filii Chorób Mutujących, Lider i jego ludzie opracowują plan, który pozwoli im odkryć tajemnicę, ukrytą w podziemiach miasta Kadem. Tym razem, na drodze do prawdy stanie im rosnąca w siłę Ciemność, powoli zmieniająca oblicze otaczającego ich świata. Świata, w którym przyjaciel może okazać się wrogiem, a wróg ich jedyną nadzieją.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-028-9
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

15

_W MIEJSCU, W KTÓRYM PRZEBYWAM, PANUJE MROK. JEST SUROWY, NIEPRZEBRANY I NIEOKIEŁZNANY. NIE SPOSÓB PRZYZWYCZAIĆ DO NIEGO WZROKU, ANI GO OSWOIĆ. ROZGLĄDAM SIĘ. NIE DOSTRZEGAM ŻADNEGO ŹRÓDŁA ŚWIATŁA. ŚCIANY WOKÓŁ MNIE POWOLI SIĘ ZACISKAJĄ, JEDNAK NIE BOJĘ SIĘ. NIE PRÓBUJĘ UCIEC. NIOSĘ ZE SOBĄ BRZEMIĘ MISJI, KTÓRĄ MUSZĘ DOPROWADZIĆ DO KOŃCA I TYLKO ONA MA DLA MNIE ZNACZENIE. ZAPYTACIE, KIM JESTEM I JAK SIĘ TU ZNALAZŁEM. TU I ÓWDZIE NAZYWALI MNIE LIDEREM, CHOCIAŻ PRAWDA O MOJEJ TOŻSAMOŚCI JEST DUŻO BARDZIEJ ZŁOŻONA. ZANIM JĄ POZNACIE, POZWÓLCIE JEDNAK, IŻ ZDRADZĘ WAM, CO STANIE SIĘ, GDY ZA PIĘTNAŚCIE MINUT ODLICZANIE DOBIEGNIE KOŃCA. MIASTO KADEM LEGNIE W GRUZACH, A JA UPADNĘ WRAZ Z NIM, POGRZEBANY W WIĘZIENIU MOJEGO WŁASNEGO PRZEZNACZENIA. TO ONO MNIE TU PRZYWIODŁO I TO ONO PRZYPIECZĘTUJE MÓJ LOS, OD SAMEGO POCZĄTKU KRYJĄCY SIĘ W CZELUŚCIACH OPRACOWANEGO PRZEZE MNIE PLANU. PLANU, KTÓRY Z ZAŁOŻENIA MIAŁ ODMIENIĆ ŚWIAT, SKORUMPOWANY PRZEZ BEZIMIENNE ZŁO, UKRYTE W STOLICY SOJUSZU PIĘCIU. PLANU, O KTÓRYM BĘDZIE MÓWIŁA MOJA OSTATNIA OPOWIEŚĆ._

54 dni przed rozpoczęciem odliczania

ROZPĘDZONY TETROCHÓD, JAK BŁYSKAWICA PRZESZYWAŁ PUSTYNNĄ NOC. DESZCZ OBIJAŁ SIĘ O SZYBY Z SIŁĄ, POZWALAJĄCĄ PRZYPUSZCZAĆ, IŻ LADA CHWILA ROZBIJE JE NA DROBNE KAWAŁECZKI. ŚWIAT TONĄŁ POD NAPOREM SPADAJĄCYCH KROPLI, A WYCIERACZKI PRACOWAŁY W ZAWROTNYM TEMPIE. ULICA BYŁA MOKRA, DOKŁADNIE TAK, JAK WSZYSTKO INNE; WŁOSY, SKÓRA, UBRANIA… NAWET NA SIEDZENIACH NIE OSTAŁA SIĘ ANI JEDNA SUCHA NITKA. ZIMNE POWIETRZE WLATYWAŁO DO POJAZDU PRZEZ OTWARTE OKNO. CIĘŻKIE BUTY KIEROWCY ANI NA CHWILĘ NIE PRZESTAWAŁY NACISKAĆ PEDAŁU GAZU, A JEGO SERCE PRZYSPIESZAŁO WRAZ Z TYM, JAK ROSŁY LICZBY NA LICZNIKU. CO CHWILĘ NERWOWO SPOGLĄDAŁ W BOCZNE LUSTERKO. OD CELU DZIELIŁO GO ZALEDWIE KILKA OSTATNICH MIL, A WRAZ Z NIMI KILKA MOMENTÓW, W KTÓRYCH OSOBA LEŻĄCA NA TYLNYM SIEDZENIU MOGŁA WZIĄĆ SWÓJ OSTATNI ODDECH.

— SZYBCIEJ… — WARKNĄŁ, NACHYLAJĄC SIĘ W STRONĘ PRZEDNIEJ SZYBY.

WRESZCIE ZOBACZYŁ ZBLIŻAJĄCE SIĘ ŚWIATŁA. ZAHAMOWAŁ. TETROMASZYNA PRZEJECHAŁA POKAŹNY ODCINEK, ZANIM ZATRZYMAŁA SIĘ NA ŚRODKU PUSTEJ DROGI. POSPIESZNIE WYSIADŁ I MOCNO ZAPUKAŁ DO DRZWI NIEWIELKIEGO BUDYNKU, UKRYTEGO WŚRÓD ZAROŚLI. ZE ŚRODKA USŁYSZAŁ CICHĄ MUZYKĘ, ROZMOWY I ŚMIECHY, PRZYTŁUMIONE PRZEZ DESZCZ. PRZEZ MYŚL PRZESZŁO MU, ŻE BRZMIĄ TAK, JAKBY POCHODZIŁY Z ZUPEŁNIE INNEJ RZECZYWISTOŚCI. ZAPUKAŁ PONOWNIE, LECZ NIKT NIE ODPOWIEDZIAŁ. W ODDALI ZA TO ZŁOWROGO ZAWARCZAŁY TETROSILNIKI.

— POMOCY! — ZAWOŁAŁ.

NARESZCIE, PO KILKUNASTU SEKUNDACH OCZEKIWANIA, KTOŚ POCIĄGNĄŁ ZA KLAMKĘ. GDY SPOJRZAŁ PRZED SIEBIE, ZOBACZYŁ VIVIAN — PRZYWÓDCZYNIĘ GANGU, ZWANEGO LUDŹMI SZAMOTU. W RĘKU TRZYMAŁA PISTOLASER.

— KTO I W JAKIEJ SPRAWIE? — ZAPYTAŁA.

STARAJĄC SIĘ ZŁAPAĆ ODDECH, ODPOWIEDZIAŁ:

— KAYDEN WARRET ZE SZMERU. MÓJ BRAT JEST RANNY, A ODDZIAŁ GOŃCZY SIEDZI NAM NA OGONIE.

KOBIETA ZMARSZCZYŁA BRWI, A ON NERWOWO OBEJRZAŁ SIĘ ZA SIEBIE.

— PRZYPROWADŹ GO, ZOBACZĘ CZY BĘDĘ W STANIE POMÓC — RZEKŁA.

CHŁOPAK BEZ SŁOWA WRÓCIŁ DO TETROCHODU I PODNIÓSŁ GASTONA Z TYLNEGO SIEDZENIA. GDY TYLKO ZNALEŹLI SIĘ PRZY DRZWIACH, VIVIAN UWAŻNIE PRZYJRZAŁA SIĘ NIEPRZYTOMNEMU CHŁOPAKOWI. JEGO KLATKĘ PIERSIOWĄ SZPECIŁY DWIE RANY POSTRZAŁOWE, LECZ NIE TO ZANIEPOKOIŁO JĄ NAJBARDZIEJ. NA KILKA CHWIL ZATRZYMAŁA WZROK NA METALOWYCH SZCZYPCACH, WBITYCH W SINĄ SKÓRĘ JEGO SZYI. ZAWOŁAŁA TRZY PODLEGAJĄCE JEJ REBELIANTKI. ROZKAZAŁA KAYDENOWI PODĄŻYĆ ZA NIMI. SAMA ZAŚ MINĘŁA GO, BY UKRYĆ TETROCHÓD, KTÓRYM PRZYJECHAŁ — JUŻ NA PIERWSZY RZUT OKA DAŁO SIĘ BOWIEM ZAUWAŻYĆ, ŻE NALEŻAŁ DO ŻOŁNIERZY Z KADEM.

POKÓJ, DO KTÓREGO KOBIETY WPROWADZIŁY CHŁOPCÓW, BYŁ CIEPŁY I PRZYTULNY. ŚCIANY ZROBIONO Z DREWNA, PODŁOGĘ NATOMIAST PRZYKRYWAŁ DUŻY, WZORZYSTY DYWAN. CIENIE NIESPOKOJNIE TAŃCZYŁY W BLASKU ŻÓŁTEGO ŚWIATŁA, A POWIETRZE PRZEPEŁNIAŁ CIĘŻKI ZAPACH PERFUM ORAZ POTU. ALBITLEN OSTROŻNIE POŁOŻYŁ BRATA NA DUŻYM, DWUOSOBOWYM ŁÓŻKU. GDY TO ZROBIŁ, ZBLIŻYŁA SIĘ DO NIEGO DROBNA SZATYNKA, O MYSIEJ URODZIE. SKINĘŁA RĘKĄ W STRONĘ DRZWI.

— CHODŹ. BĘDZIESZ TU TYLKO PRZESZKADZAŁ — POWIEDZIAŁA I ODWRÓCIŁA SIĘ, BY ODEJŚĆ WGŁĄB KORYTARZA.

KAYDEN WYMIENIŁ SPOJRZENIA Z POZOSTAŁYMI KOBIETAMI, PO CZYM RUSZYŁ ZA NIĄ, POZWALAJĄC ZAPROWADZIĆ SIĘ DO NIEWIELKIEJ KUCHNI. DZIEWCZYNA WSKAZAŁA MU KRZESŁO, STOJĄCE PRZY POTĘŻNYM, WIELOOSOBOWYM STOLE. SAMA ZAŚ USIADŁA NA KUCHENNYM BLACIE I, Z NIEZIDENTYFIKOWANYM GRYMASEM, PRZYJRZAŁA SIĘ JEGO TWARZY, NIERÓWNO OBCIĘTYM WŁOSOM ORAZ BRUDNEMU BANDAŻOWI, WYSTAJĄCEMU SPOD PRZEMOKNIĘTEGO STROJU OBROŃCY.

— RANY… — MRUKNĘŁA. — NIE MIELIŚCIE LEKKO, CO?

KAYDEN POTRAKTOWAŁ JEJ SŁOWA JAKO PYTANIE RETORYCZNE I NIE ODPOWIEDZIAŁ.

— CO TAM SIĘ TAK WŁAŚCIWIE STAŁO? — ZAPYTAŁA, TURLAJĄC W JEGO STRONĘ PUSZKĘ Z CZYSTĄ, BIOŃSKĄ WODĄ, KTÓRĄ WYJĘŁA ZE STOJĄCEJ TUŻ OBOK NIEJ ZGRZEWKI.

JEJ GŁOS ZLAŁ SIĘ Z DŹWIĘKIEM KROPEL, WCIĄŻ UDERZAJĄCYCH O SZYBY I DACH. CHŁOPAK NAPIŁ SIĘ I ODETCHNĄŁ.

— ZOSTALIŚMY ZAATAKOWANI — RZEKŁ. — MÓJ BRAT POSIADA INFORMACJE NA TEMAT BADAŃ, PRZEPROWADZANYCH W INSTYTUCIE FILII CHORÓB MUTUJĄCYCH. GRUPA GOŃCÓW WTARGNĘŁA DO NASZEJ KRYJÓWKI I PRÓBOWAŁA GO ZAMORDOWAĆ. ODPOWIEDZIELIŚMY ATAKIEM. WYKORZYSTAŁEM ZAMIESZANIE I UKRADŁEM ICH TETROCHÓD. ZABRAŁEM GASA I RUSZYŁEM W DROGĘ. WASZA BAZA BYŁA NAJBLIŻEJ, WIĘC…

— ODDZIAŁ GOŃCZY? — ZAPYTAŁA, UNOSZĄC BREW. — POTRZEBUJECIE WSPARCIA?

— NIE STAĆ NAS NA WSPARCIE — SYKNĄŁ KAYDEN, A PO CHWILI STWIERDZIŁ: — MUSZĘ WRACAĆ.

SPRÓBOWAŁ WSTAĆ, LECZ ONA ZATRZYMAŁA GO.

— NIE TAK PRĘDKO — RZEKŁA. — NAWET, JEŚLI UDAŁO CI SIĘ ICH ZGUBIĆ, WCIĄŻ MOGĄ CZAIĆ SIĘ NA DRODZE. CHCESZ NIGDY NIE WRÓCIĆ DO SWOICH?

CHŁOPAK, ZREZYGNOWANY, USIADŁ. ONA NATOMIAST ZESKOCZYŁA Z BLATU I ZAJĘŁA MIEJSCE NAPRZECIWKO NIEGO.

— SŁYSZAŁAM CO NIECO O WASZYM INCYDENCIE Z INSTYTUTEM — PRZYZNAŁA. — VIVIAN POWIEDZIAŁA, ŻE SPRZEDANO JEJ INFORMACJE NA TEMAT TAJNEGO PRZEJŚCIA, PROWADZĄCEGO DO PRZYSTANI I ŻE ZGODZILIŚCIE SIĘ JE SPRAWDZIĆ. GDY WASZE RAPORTY ZAMILKŁY DOMYŚLIŁA SIĘ, ŻE WPADLIŚCIE W ICH RĘCE.

CHŁOPAK KOLEJNY RAZ ZBYŁ JĄ MILCZENIEM.

— NAZYWAM SIĘ BETHANY, ALE NA PUSTKOWIU MÓWIĄ NA MNIE BETA — RZEKŁA, WYCIĄGAJĄC DO NIEGO RĘKĘ. — NIE JESTEM ZWIĄZANA Z ŻADNĄ ZE ZORGANIZOWANYCH GRUP, ALE CZASY SĄ CIĘŻKIE, DLATEGO DORABIAM W GANGACH JAKO ŁĄCZNICZKA. JEŚLI CHCESZ, PRZYJRZĘ SIĘ SYTUACJI NA MIĘDZYMIASTOWEJ. POWIEDZMY, ŻE W ZAMIAN ZA TO BĘDZIESZ MI WINIEN… PRZYSŁUGĘ.

NIC NIE MÓWIĄC, PODAŁ JEJ DŁOŃ, CZUJĄC UŚCISK MOCNY, JAK NA JEJ DROBNĄ DŁOŃ. ZERKNĘŁA ZA OKNO I WŁOŻYŁA DO UST GUMĘ DO ŻUCIA, A WYRAZ JEJ TWARZY ZMIENIŁ SIĘ — OBECNE NA NIM DOTĄD SKUPIENIE, ZASTĄPIŁA OBOJĘTNOŚĆ.

— WYLUZUJ, DOBRA? — BĄKNĘŁA. — JEŚLI TO FAKTYCZNIE GOŃCY, WYCOFALI SIĘ, GDY PRZEKROCZYŁEŚ GRANICĘ DRUGIEJ STREFY. NIE PRZEJADĄ PRZEZ TETROSTRADĘ BEZ ZEZWOLENIA. TY I TWÓJ BRAT JESTEŚCIE TU BEZPIECZNI.

— ON TEGO NIE PRZEŻYJE — RZEKŁ CHŁOPAK, A JEGO GŁOS ZABRZMIAŁ GŁUCHO.

TAK NAPRAWDĘ DOPIERO WTEDY ZAMYŚLIŁ SIĘ NAD POWAGĄ SYTUACJI. GASTON LEDWO OCALAŁ Z PRZEPROWADZANYCH NA NIM BADAŃ. JEGO ORGANIZM BYŁ SŁABY I NAWET JEŚLI WIĄZKI LASERA OMINĘŁY NAJWAŻNIEJSZE NARZĄDY, NIE MIAŁ SZANS, BY WYDOBRZEĆ PO PODWÓJNYM POSTRZALE. KAYDEN ZDAWAŁ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE NIKT NIE ZNAŁ PRZYSZŁOŚCI, ALE ZŁUDNA NADZIEJA BYŁA CZYMŚ, CZEGO NIENAWIDZIŁ NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE. CHOĆ ZROBIŁBY WSZYSTKO, BY POMÓC BRATU, NIE MIAŁ ZAMIARU SIĘ NIĄ KARMIĆ. BETHANY SPOWAŻNIAŁA.

— NIE BĘDĘ ZAPRZECZAĆ, ŻEBYŚ POCZUŁ SIĘ LEPIEJ — POWIEDZIAŁA. — WIDAĆ, ŻE JEST W KIEPSKIM STANIE, A DO TEGO URZĄDZENIE NA JEGO KARKU… NIGDY CZEGOŚ TAKIEGO NIE WIDZIAŁAM.

ZEGAR WISZĄCY NA ŚCIANIE WYBIŁ GODZINĘ CZWARTĄ NAD RANEM. GDY KAYDEN WYJRZAŁ PRZEZ OKNO, PRZEZ CHWILĘ WYDAŁO MU SIĘ, ŻE JEGO SZALONA UCIECZKA BYŁA NIEPOTRZEBNA, A ŚCIGAJĄCY GO OBROŃCY JUŻ DAWNO ZOSTALI W TYLE. DZIEWCZYNA WRĘCZYŁA MU SPIRYTUS I CZYSTE BANDAŻE, PROPONUJĄC POMOC W ZMIANIE OPATRUNKU. ON JEDNAK ODMÓWIŁ. NIE ZADAJĄC WIĘCEJ PYTAŃ, WSKAZAŁA MIEJSCE, W KTÓRYM W SPOKOJU MÓGŁ SPĘDZIĆ GODZINY DO ŚWITU. SAMA ZAŚ ODJECHAŁA NA OBIECANY ZWIAD. CHŁOPAK NIE PRÓBOWAŁ ZASNĄĆ. JEGO UMYSŁ PRZYSŁANIAŁ TĘPY BÓL, KTÓRY TOWARZYSZYŁ MU NIEUSTANNIE OD ROZPOCZĘCIA EKSPERYMENTÓW, PROWADZONYCH PRZEZ ULRIKA EIGEHANA. NIE ODCZUWAŁ OBECNOŚCI CIEMNOŚCI W SWOIM CIELE TAK MOCNO, JAK ANTONE, KTÓREGO NIEMALŻE DOPROWADZIŁA DO AGONII, LECZ JEJ CIEŃ PODĄŻAŁ ZA NIM NIEUSTANNIE. SPRAWIAŁ, ŻE JEGO WŁASNE MYŚLI WYDAWAŁY MU SIĘ DZIWNIE OBCE.

OKOŁO GODZINY PIĄTEJ, KAYDEN ZAUWAŻYŁ, ŻE DESZCZ POWOLI PRZESTAJE PADAĆ. KROPLE UDERZAJĄCE O DACH, CICHŁY. WIATR, KTÓRY JESZCZE PRZED CHWILĄ WYDAWAŁ SIĘ BYĆ W STANIE PORWAĆ WSZYSTKO, CO ZNALAZŁO SIĘ NA JEGO DRODZE, TERAZ TYLKO NIEMRAWO POGWIZDYWAŁ. NA NIEBO WLAŁ SIĘ BLADORÓŻOWY WSCHÓD SŁOŃCA. O SZÓSTEJ, GDY WSZYSTKIE NOCNE DŹWIĘKI UCICHŁY, CHŁOPAK WSTAŁ, ROZMASOWAŁ KARK, PO CZYM RUSZYŁ W STRONĘ DRZWI, A PÓŹNIEJ POWĘDROWAŁ PRZEZ KORYTARZ. BEZ PROBLEMU ZNALAZŁ DROGĘ DO POKOJU, W KTÓRYM POZOSTAWIŁ BRATA. OBOK JEGO ŁÓŻKA SIEDZIAŁ TYLKO JEDEN CZŁOWIEK — PRZYWÓDCZYNI WE WŁASNEJ OSOBIE. GDY GO SPOSTRZEGŁA, WSKAZAŁA NA RANNEGO.

— TO BYŁA CIĘŻKA WALKA, ALE ODZYSKAŁYŚMY GO — RZEKŁA.

KAYDEN PRZEZ KILKA CHWIL PATRZYŁ NA NIĄ Z NIEMYM NIEDOWIERZANIEM.

— MYŚLAŁEM, ŻE…

— JAK MY WSZYSCY — PRZERWAŁA, ZANIM ZDĄŻYŁ DOKOŃCZYĆ WYPOWIEDŹ. — NIE CHCĘ OBIECYWAĆ CUDÓW. NIE WIEM, ILE CZASU MU ZOSTAŁO, ALE PÓKI CO, JEGO STAN JEST STABILNY.

— CZY BETHANY PRZYWIOZŁA WIEŚCI? — ZAPYTAŁ.

— TAK — RZEKŁA PRZYWÓDCZYNI. — ODDZIAŁ GOŃCZY ZNIKNĄŁ. WIEM, ŻE SIĘ SPIESZYSZ, WIĘC ZARAZ ZAPROWADZĘ CIĘ DO TETROCHODU, ALE UWAŻAM, ŻE TWÓJ BRAT POWINIEN ZOSTAĆ Z NAMI. GOŃCY STRZELALI BEZ ROZKAZU, CO OZNACZA, ŻE KTOŚ WYDAŁ NA NIEGO WYROK ŚMIERCI. NAWET JEŚLI ICH ZGUBILIŚCIE, WRÓCĄ, A NAS… NO CÓŻ, NAS NIE ODWAŻĄ SIĘ ZAATAKOWAĆ.

— NIECH BĘDZIE — ODPARŁ BIAŁOWŁOSY, Z NIECHĘCIĄ PRZYZNAJĄC JEJ RACJĘ — ALE JA NAPRAWDĘ MUSZĘ IŚĆ. MOI LUDZIE MOGĄ POTRZEBOWAĆ POMOCY.

VIVIAN WSTAŁA. KAYDEN ZERKNĄŁ NA GASTONA, PO CZYM, RAZEM Z NIĄ, WYSZEDŁ NA ZEWNĄTRZ. PO PIĘTNASTU MINUTACH MILCZĄCEGO MARSZU WZDŁUŻ ASFALTOWEJ DROGI DOTARLI DO JASKINI, W KTÓREJ KOBIETA UKRYŁA SKRADZIONY POJAZD.

— USUNĘŁAM TABLICE REJESTRACYJNE, LOKALIZATOR I OZNACZENIA — OZNAJMIŁA. — MOŻECIE UŻYWAĆ GO DO WOLI.

— DZIĘKUJĘ — ODPOWIEDZIAŁ. — SKONTAKTUJĘ SIĘ Z WAMI, GDY TYLKO WZNOWIMY ŁĄCZNOŚĆ.

— TWÓJ BRAT JEST W DOBRYCH RĘKACH — ZAPEWNIŁA. — USŁYSZYSZ OD NAS NIEBAWEM.

KAYDEN USIADŁ NA MIEJSCU KIEROWCY I URUCHOMIŁ SILNIK TETROCHODU. MASZYNA WARKNĘŁA, A ON RUSZYŁ PRZED SIEBIE. NA JEZDNIACH WCIĄŻ DAŁO SIĘ DOSTRZEC CIEMNE PLAMY WILGOCI. CHOĆ PORANNE SŁOŃCE PRZEDZIERAŁO SIĘ PRZEZ WIDOCZNE Z DALEKA TOKSYCZNE GÓRY, BOKI POJAZDU SMAGAŁO CHŁODNE POWIETRZE. CHŁOPAK JECHAŁ SZYBKO, LECZ DROGA DO KRYJÓWKI WYDAWAŁA MU SIĘ TRWAĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ. ZE WZGLĘDU NA BRAK MOŻLIWOŚCI KOMUNIKACJI NIE WIEDZIAŁ, CO DZIAŁO SIĘ PO JEGO ODEJŚCIU I OBAWIAŁ SIĘ, CO ZASTANIE, GDY DOTRZE NA MIEJSCE.

KU JEGO ULDZE, Z ZEWNĄTRZ KRYJÓWKA WYDAWAŁA SIĘ BYĆ NIENARUSZONA. NA PIASKU SPOCZYWAŁY PRZEMOKNIĘTE SZCZĄTKI WYGASZONEGO OGNISKA. PANOWAŁA CISZA I SPOKÓJ. KAYDEN ZAPARKOWAŁ W BEZPIECZNEJ ODLEGŁOŚCI I OSTROŻNIE RUSZYŁ W STRONĘ PRZEDNICH DRZWI WEJŚCIOWYCH. TAM ZOBACZYŁ ANTONE’A, KTÓRY, SIEDZĄC NA PARAPECIE, SPRAWNĄ RĘKĄ PRÓBOWAŁ OTWORZYĆ PUSZKĘ Z KONSERWĄ. SKINĄŁ DO NIEGO, ON NATOMIAST, GDY TYLKO GO ZOBACZYŁ, ZESKOCZYŁ NA TWARDY PIASEK.

— GDZIE GAS? — ZAPYTAŁ.

— Z LUDŹMI SZAMOTU — ODPARŁ KAYDEN.

PRZEZ KILKA CHWIL PANOWAŁO MIĘDZY NIMI CIĘŻKIE MILCZENIE. PO ICH UPŁYWIE MŁODSZY CHŁOPIEC ZBLIŻYŁ SIĘ I UŚCISNĄŁ GO PRZYJACIELSKO.

— DOBRZE, ŻE JESTEŚ CAŁY — POWIEDZIAŁ.

— CO Z INNYMI? — ZAPYTAŁ ALBITLEN.

— BYWAŁO LEPIEJ, NIE? — WESTCHNĄŁ ANTONE. — MANU MOCNO OBERWAŁ W NOGĘ. MIELIŚMY SZCZĘŚCIE, ŻE GOŃCY RUSZYLI ZA WAMI; INACZEJ NA TYM BY SIĘ NIE SKOŃCZYŁO…

— A WIĘC NIE WRÓCILI — KAYDEN MIMOWOLNIE OBEJRZAŁ SIĘ ZA SIEBIE, BY SPOJRZEĆ NA DROGĘ. — DWAYNE POZWOLIŁ CI STANĄĆ NA WARCIE? — ZAPYTAŁ PO CHWILI.

— TAK NAPRAWDĘ, TO NIE, ALE MANU ODPOCZYWA — WYZNAŁ ANTONE. — CAMILLA RUSZYŁA DO JEZIORNIAKA PO TETROSKUTER. PORUCZNIK ZLECIŁ JEJ WYPRAWĘ DO STAREGO SKLEPU I JAK NAJSZYBSZE ODZYSKANIE RADIONADAJNIKÓW. SAM OD DWÓCH GODZIN PRZESŁUCHUJE LAURĘ. SĄ W PIWNICY, A JA… PO TYM, CO STAŁO SIĘ W NOCY, STARAM SIĘ MIEĆ OKO NA OTOCZENIE, NIE? — POMIMO TEGO, ŻE W JEGO OCZACH WCIĄŻ GOŚCIŁ STRACH, UŚMIECHNĄŁ SIĘ. — JEŚLI TU WRÓCĄ, DAM IM POPALIĆ.

— TAK TRZYMAJ — KAYDEN POKLEPAŁ GO PO PLECACH, PO CZYM POMÓGŁ MU W OTWARCIU KONSERWY. — IDĘ POMÓWIĆ Z PORUCZNIKIEM, A TY NIGDZIE SIĘ STĄD NIE RUSZAJ — ZDECYDOWAŁ I SZYBKIM KROKIEM POKIEROWAŁ SIĘ W STRONĘ SCHODÓW.

TAK JAK POWIEDZIAŁ ANTONE, W PIWNICY ZASTAŁ ZARÓWNO DOWÓDCĘ, JAK I NASTOLATKĘ. MĘŻCZYZNA STAŁ, ONA NATOMIAST SIEDZIAŁA POD ŚCIANĄ. CHOĆ PANOWAŁ PÓŁMROK, KAYDEN NATYCHMIAST DOSTRZEGŁ, ŻE JEJ TWARZ BYŁA OPUCHNIĘTA OD ŁEZ. DOBRZE WIEDZIAŁ, ŻE PRZESŁUCHANIE DOTYCZYŁO OSZUSTWA, KTÓREGO SIĘ DOPUŚCIŁA. ZE WZGLĘDU NA ODPOWIEDZIALNOŚĆ, JAKIEJ SIĘ PODJĄŁ, ŻAŁOWAŁ, ŻE NIE WRÓCIŁ WCZEŚNIEJ, BY WZIĄĆ W NIM UDZIAŁ. SYTUACJA, W JAKIEJ SIĘ ZNALEŹLI, USPRAWIEDLIWIAŁA JEDNAK NAGIĘCIE REGUŁ, PANUJĄCYCH WŚRÓD SPOŁECZNOŚCI PUSTKOWIA.

— WRÓCIŁEŚ — ZAUWAŻYŁ STARY, GDY CHŁOPAK PRZEKROCZYŁ PRÓG POMIESZCZENIA. PO CHWILI NAMYSŁU DODAŁ: — SAM.

— GASTON ZOSTAŁ Z LUDŹMI SZAMOTU — WYJAŚNIŁ KAYDEN, KOLEJNY RAZ.

— ROZUMIEM — ODPOWIEDZIAŁ DWAYNE.

— KAZAŁEM ANTONE’OWI TRZYMAĆ WARTĘ — ZAKOMUNIKOWAŁ CHŁOPAK. — SŁYSZAŁEM TEŻ O TYM, CO SPOTKAŁO MANU I ŻE WYSŁAŁEŚ CAMILLĘ DO STAREGO SKLEPU. GDY SKOŃCZYSZ, JA I LAURA ZAJMIEMY SIĘ ZACIERANIEM ŚLADÓW NASZEJ OBECNOŚCI. MUSIMY JAK NAJSZYBCIEJ WYRUSZYĆ W DALSZĄ DROGĘ.

MĘŻCZYZNA, SŁYSZĄC JEGO SŁOWA, GŁĘBOKO ODETCHNĄŁ.

— NIE BĘDZIE ŻADNEJ „DALSZEJ DROGI” — OZNAJMIŁ.

KAYDEN ZMARSZCZYŁ BRWI, BEZ ZROZUMIENIA.

— LUDZIE Z INSTYTUTU WIEDZĄ, GDZIE JESTEŚMY — ODPARŁ. — NIE POWINNIŚMY ZOSTAWAĆ TU DŁUŻEJ, NIŻ DO WIECZORA. PRZYWÓDCZYNI SZAMOTU USUNĘŁA OZNACZENIA Z TETROCHODU, MOŻEMY UCIEC W KAŻDEJ CHWILI.

— W CIĄGU OSTATNIEGO MIESIĄCA ODDZIAŁY GOŃCZE ODNALAZŁY NAS TRZYKROTNIE — POWIEDZIAŁ DWAYNE. — ZASZANTAŻOWALI UCZENNICĘ WŁASNEJ AKADEMII. DORWALI NAS NAWET NA SKRAJU TOKSYCZNYCH GÓR. NIE POZBĘDZIEMY SIĘ ICH. ZOSTANIEMY I JEŚLI ZNÓW ZAATAKUJĄ, BĘDZIEMY WALCZYĆ.

— WALCZYĆ? — Z NIEDOWIERZANIEM POWTÓRZYŁ KAYDEN. — MIELIŚCIE SZCZĘŚCIE, ŻE RUSZYLI ZA MNĄ I ŻE ZDOŁAŁEM ICH ZGUBIĆ. OBAJ WIEMY, ŻE NASTĘPNYM RAZEM NIE POPEŁNIĄ TYCH SAMYCH BŁĘDÓW. JEŚLI WRÓCĄ I ZORIENTUJĄ SIĘ, ŻE UKRYLIŚMY GASA, BĘDZIE PO NAS.

DWAYNE BEZ SŁOWA MINĄŁ GO I STANĄŁ W WĄSKICH DRZWIACH PROWADZĄCYCH NA PARTER.

— NIE MUSISZ MI TEGO TŁUMACZYĆ — POWIEDZIAŁ. — SKORO MÓWIĘ, ŻE ZOSTAJEMY, TO TAK WŁAŚNIE BĘDZIE. DOPILNUJĘ TEGO, BYŚMY W TAKI, CZY W INNY SPOSÓB PRZYGOTOWALI SIĘ NA KOLEJNE STARCIE. JEŚLI CI TO POMOŻE, MANU JEST TEGO SAMEGO ZDANIA.

NA CHWILĘ ODWRÓCIŁ WZROK, BY SPOJRZEĆ NA LAURĘ.

— DZIEWCZYNA POWIEDZIAŁA MI WSZYSTKO, CO CHCIAŁEM WIEDZIEĆ — DODAŁ. — TERAZ TWOJA KOLEJ. DO POŁUDNIA OCZEKUJĘ DOKŁADNEGO RAPORTU NA TEMAT PRZEBIEGU EKSPERYMENTÓW EIGEHANA.

PO TYCH SŁOWACH MINĄŁ GO I ZMĘCZONYM KROKIEM ODSZEDŁ NA GÓRĘ. KAYDEN PRZEZ CHWILĘ ZA NIM PATRZYŁ, JEDNAK JEGO UWAGĘ ODWRÓCIŁ CICHY PŁACZ, DOBIEGAJĄCY SPOD ŚCIANY. POWOLI SCHYLIŁ SIĘ I USIADŁ NA ZIEMI, OBOK LAURY, PRZYSŁUCHUJĄCEJ SIĘ CAŁEJ ICH ROZMOWIE.

— BYŁO AŻ TAK ŹLE? — ZAPYTAŁ. — POWIEDZIAŁAŚ MU TO SAMO, CO MI WCZORAJ?

DZIEWCZYNA POKIWAŁA GŁOWĄ NA „TAK”.

— WSZYSTKO, CO WIEM — ODPARŁA PRZEZ ŁZY.

— CO ODPOWIEDZIAŁ?

— ŻE JEŚLI JESZCZE RAZ Z PREMEDYTACJĄ ZADZIAŁAM PRZECIW GRUPIE, UKARZE MNIE, JAK DOROSŁĄ — WYZNAŁA, A JEJ GŁOS ZADRŻAŁ NIEZNACZNIE.

KAYDEN OPARŁ SIĘ O ŚCIANĘ I SPOJRZAŁ NA NIĄ KĄTEM OKA.

— CODZIENNIE RANO MUSZĘ SKŁADAĆ RAPORT O TYM, CO ZAMIERZAM ROBIĆ I GDZIE SIĘ ZNAJDOWAĆ PRZEZ CAŁY DZIEŃ. ZABRONIŁ MI ZBLIŻAĆ SIĘ DO BRONI I DO POJAZDÓW, BEZ WYRAŹNEGO POLECENIA, A PÓŹNIEJ… — NA CHWILĘ ZAMILKŁA — …PÓŹNIEJ PODZIĘKOWAŁ MI ZA INFORMACJE. POWIEDZIAŁ, ŻE W SWOIM CZASIE ZROBI Z NICH DOBRY UŻYTEK. CZY Z TWOIM BRATEM WSZYSTKO W PORZĄDKU? — ZAPYTAŁA, NIESPODZIEWANIE ZMIENIAJĄC TEMAT.

— TAK, JEST W BEZPIECZNIEJSZYM MIEJSCU — ODPARŁ.

— NAPRAWDĘ ZOSTANIEMY TU NA DŁUŻEJ?

— NIE WIEM — RZEKŁ. — MUSIMY ZACZEKAĆ NA ROZKAZY.

LAURA PRZYTAKNĘŁA I PRZEZ CHWILĘ OBOJE SIEDZIELI OBOK SIEBIE W MILCZENIU. WIEDZIELI, ŻE NASTĘPNE DNI BĘDĄ JEDNYMI Z NAJCIĘŻSZYCH W ICH DOTYCHCZASOWYM ŻYCIU. ZROBILI JEDNAK TAK, JAK POWIEDZIAŁ DWAYNE. CZEKALI, A CZAS PŁYNĄŁ. KRYJÓWKĘ PO BRZEGI WYPEŁNIAŁA NIEPEWNOŚĆ. JUŻ TEGO SAMEGO POPOŁUDNIA, NA KAŻDEGO Z MŁODYCH SPADŁY OBOWIĄZKI, ZWIĄZANE Z DOPROWADZENIEM NOWEGO DOMU DO STANU UŻYWALNOŚCI. BUDYNEK BYŁ W DUŻO GORSZYM STANIE, NIŻ PRZYPUSZCZALI; DACH PRZECIEKAŁ, W PODŁOGACH NIE BRAKOWAŁO UBYTKÓW, A RURY PRZEGNIŁY. OGÓŁEM RZECZ BIORĄC — WSZYSTKO, CO MOGŁO SIĘ ZEPSUĆ — PSUŁO SIĘ. KAYDEN, PO ZDANIU OBIECANEGO RAPORTU NA TEMAT EKSPERYMENTÓW, W CAŁOŚCI POŚWIĘCIŁ SIĘ POWIERZANYM MU ZADANIOM. OD RANA DO WIECZORA PRACOWAŁ FIZYCZNIE, NOCAMI ZAŚ TRZYMAŁ WARTĘ PRZY FRONTOWYCH DRZWIACH. STARAŁ SIĘ DAWAĆ Z SIEBIE WSZYSTKO I JAK NAJMNIEJ MYŚLEĆ O BRACIE, O POŚCIGU, KTÓRY ZAWRÓCIŁ DO KADEM ORAZ O CIEMNYM ZNAMIENIU, Z DNIA NA DZIEŃ NIEZNACZNIE PNĄCYM SIĘ W GÓRĘ JEGO PRAWEGO RAMIENIA. ZNAMIENIU, O KTÓRYM NIKOMU OPRÓCZ LAURY NIE WSPOMNIAŁ ANI SŁOWEM UZNAJĄC, IŻ TO NIE NA JEGO STANIE POWINNI SIĘ W TAMTYM MOMENCIE SKUPIAĆ. CAMILLA SUKCESYWNIE TRANSPORTOWAŁA PRZEDMIOTY Z POPRZEDNIEJ KRYJÓWKI, POŁOŻONEJ PRZY TOKSYCZNYCH GÓRACH. MANU, MIMO ODNIESIONEJ RANY, SZYBKO ZAJĄŁ SIĘ PLANOWANIEM UMOCNIEŃ OCHRONY I UZYSKAŁ ZGODĘ NA ROZPOCZĘCIE BUDOWY POSTERUNKU STRAŻNICZEGO. KOLEJNA WALKA BYŁA NIEUNIKNIONA. LUDZIE SZMERU WIEDZIELI, ŻE PRĘDZEJ, CZY PÓŹNIEJ STANĄ OKO W OKO Z SIŁĄ, KTÓREJ NIE BĘDĄ W STANIE POKONAĆ.14

_ODKĄD TYLKO REBELIANCI UNIKNĘLI EGZEKUCJI, PRZYGOTOWANEJ PRZEZ ULRIKA EIGEHANA I OPUŚCILI INSTYTUT FILII CHORÓB MUTUJĄCYCH, JA I MOI LUDZIE, KTÓRYCH ZWYKLI ZWAĆ „LUDŹMI BEZ TWARZY”, CZUWALIŚMY. ZABLOKOWALIŚMY SEKRETNE PRZEJŚCIE W KANAŁACH, BY SPOWOLNIĆ POŚCIG, KTÓRY ZA NIMI WYRUSZYŁ. ZABEZPIECZYLIŚMY DROGĘ, WYCHODZĄCĄ NA PUNKT KONTROLNY, ZWANY JEZIORNIAKIEM I DWUKROTNIE ZMYLILIŚMY PATROL MIEJSKIEJ POLICJI. W KOŃCU JEDNAK ZOSTALIŚMY POKONANI. SIŁY SPECJALNE O.B.E.Z. ZAKŁÓCIŁY SYGNAŁY KRÓTKOFALOWE, Z KTÓRYCH KORZYSTALIŚMY, PO CZYM SIĘ ROZPROSZYŁY. CZTERECH OBROŃCÓW Z ODDZIAŁU GOŃCZEGO OBESZŁO NASZĄ BARIERĘ. ODNALEŹLI DROGĘ PROWADZĄCĄ PROSTO DO RUDERY, KTÓRĄ PORUCZNIK DWAYNE I JEGO LUDZIE OBRALI SOBIE ZA KRYJÓWKĘ. TO, ŻE RANNY CHŁOPAK PRZEŻYŁ ICH ATAK, BYŁO CUDEM. NIE ZWYCZAJNYM SZCZĘŚCIEM, ALE PRAWDZIWYM CUDEM, KTÓRY UTWIERDZIŁ MNIE W PRZEKONANIU, ŻE NIC NA ŚWIECIE NIE DZIEJE SIĘ PRZYPADKOWO. MIMO TEGO DOBRZE WIEDZIAŁEM, IŻ WIARA W CUDA MOŻE ZAWIEŚĆ MNIE W KAŻDEJ CHWILI I ŻE, DOPÓKI BYŁ NA PUSTKOWIU, JEGO ŻYCIE WISIAŁO NA WŁOSKU. NIE MOGŁEM ZBYT DŁUGO ZDAWAĆ SIĘ JEDYNIE NA PRZYCHYLNOŚĆ LOSU — MUSIAŁEM DZIAŁAĆ, BY NIE DOPUŚCIĆ DO TRAGEDII._

52 dni przed rozpoczęciem odliczania

CZTERDZIEŚCI OSIEM GODZIN PO ATAKU ODDZIAŁU GOŃCZEGO, BAZĘ LUDZI SZAMOTU ODWIEDZIŁA KLIENTKA. ODMAWIAJĄC ZDJĘCIA TERMOWIZYJNEJ KOMINIARKI I PROSZĄC O DYSKRECJĘ, ZARZĄDAŁA SPOTKANIA Z PRZYWÓDCZYNIĄ. W PRZYBYTKU CZĘŚCIEJ WIDYWANO MĘŻCZYZN, NIŻ KOBIETY, DO TEGO NIEWIELU BYŁO STAĆ NA SPĘDZANIE Z NIĄ CZASU. PRZYBYSZKA JEDNAK ZAPŁACIŁA. W CISZY UDAŁY SIĘ WIĘC DO JEDNEJ Z SYPIALNI.

— CO MOGĘ DLA PANI ZROBIĆ? — ZAPYTAŁA VIVIAN, GDY TYLKO ZOSTAŁY SAME.

KLIENTKA POWOLI ODSŁONIŁA TWARZ.

— NAZYWAM SIĘ JANE I PRZYCHODZĘ Z POLECENIA LIDERA — ODPARŁA.

SPOJRZENIE VIVIAN NATYCHMIAST SPOCHMURNIAŁO.

— NIE POWINNIŚCIE SIĘ TU POKAZYWAĆ — RZEKŁA STANOWCZO. — NIE PO TYM, JAK SPRZEDALIŚCIE NAM NIEKOMPLETNE INFORMACJE. JEDEN ZE ZORGANIZOWANYCH GANGÓW UCIERPIAŁ, A I MY STRACIŁYŚMY PRZEZ WAS CZŁOWIEKA. W NORMALNYCH OKOLICZNOŚCIACH ZA PODOBNE PRZEWINIENIA ODPOWIADA SIĘ PRZED RADĄ DOWÓDCÓW.

BYŁA OBROŃCZYNI NIE PRZEJĘŁA SIĘ JEJ GROŹBĄ.

— PRZYBYŁAM, ŻEBY DOWIEDZIEĆ SIĘ, W JAKIM STANIE JEST RANNY CHŁOPAK — OZNAJMIŁA.

PRZYWÓDCZYNI UNIOSŁA WZROK.

— A WIĘC JAK ZAWSZE O WSZYSTKIM WIECIE PIERWSI — ZAKPIŁA. — ŻYJE — ZAPEWNIŁA. — UDAŁO NAM SIĘ GO URATOWAĆ, ALE MASZYNA, KTÓRĄ MA NA PLECACH…

JANE ODETCHNĘŁA Z ULGĄ.

— KAMIEŃ Z SERCA — MRUKNĘŁA, PRZERYWAJĄC. — NIE MUSICIE MARTWIĆ SIĘ O NIC WIĘCEJ. ZABIERAMY GO ZE SOBĄ.

VIVIAN SKRZYŻOWAŁA RĘCE NA PIERSI.

— NIE — POWIEDZIAŁA STANOWCZO. — CZY KOLEJNY RAZ MUSZĘ PRZYPOMINAĆ O TYM, JAK BARDZO ZAWIEDLIŚCIE?

— PROSZĘ MNIE WYSŁUCHAĆ — NACISKAŁA JANE. — WSPOMNIAŁA PANI O URZĄDZENIU NA JEGO KARKU. USUNIEMY JE.

— ACH TAK? — MRUKNĘŁA VIVIAN. — W JAKI SPOSÓB?

— NIE MOGĘ O TYM MÓWIĆ. NIE TUTAJ.

— MÓW. INACZEJ NICZEGO ZE MNĄ NIE ZAŁATWISZ.

— PROSZĘ ZAUFAĆ LIDEROWI — SYKNĘŁA JANE.

— ZAUFANIE, MOJA DROGA, TO JEDYNA RZECZ, KTÓREJ NIE MOŻNA TUTAJ KUPIĆ — ODPOWIEDZIAŁA VIVIAN. — CHŁOPAK I TAK PRZESZEDŁ DUŻO ZŁEGO, A JEGO BRAT NA MNIE LICZY. CO MU POWIEM, JEŚLI COŚ ZNÓW PÓJDZIE NIE TAK? ŻE POZWOLIŁAM GO ZABRAĆ NIEZNAJOMYM I ŻE, JEŚLI UMRZE, NIE ZWRÓCĘ MU NAWET CIAŁA, ŻEBY MÓGŁ GO POCHOWAĆ? — ZAPYTAŁA. — JEŻELI CHCECIE, ŻEBYM WAM GO WYDAŁA, MUSICIE PRZYNAJMNIEJ SIĘ WYTŁUMACZYĆ. DOKĄD PLANUJECIE GO ZABRAĆ? CO ZROBIĆ? CZY TO DLA NIEGO BEZPIECZNE?

— JEŻELI LUDZIE SZMERU ZAPYTAJĄ, CO STAŁO SIĘ Z CHŁOPAKIEM, POWIE IM PANI PRAWDĘ — STWIERDZIŁA JANE. — ALBO JA TO ZROBIĘ, JEŻELI TAK BĘDZIE PROŚCIEJ. NA PUSTKOWIU UTRZYMACIE GO PRZY ŻYCIU PRZEZ KILKA DNI, CO NAJWYŻEJ TYGODNI, ALE NIGDY NIE POMOŻECIE MU WRÓCIĆ DO PEŁNEJ SPRAWNOŚCI. DO TEGO, JEŚLI ODDZIAŁ GOŃCZY ZBLIŻY SIĘ DO WASZEJ KRYJÓWKI, WYKRYJE SYGNAŁ WYSYŁANY PRZEZ OGRANICZNIK. PROSZĘ DAĆ NAM OSTATNIĄ SZANSĘ. ZADBAM O TO, ŻEBY LIDER OSOBIŚCIE SIĘ Z PANIĄ SKONTAKTOWAŁ I WYJAŚNIŁ SZCZEGÓŁY.

— KIEDY? — ZE ZNIECIERPLIWIENIEM ZAPYTAŁA PRZYWÓDCZYNI.

JANE SPOTKAŁA SIĘ Z JEJ ZIMNYM WZROKIEM. PO CHWILI MILCZENIA ODPARŁA:

— NIEBAWEM.13

_PAMIĘTAM JĄ — PIERWSZĄ ŚMIERTELNĄ OFIARĘ NASZEJ WOJNY. MIAŁA NA IMIĘ ANDREA I ZOSTAŁA STRACONA WRAZ Z KILKORGIEM INNYCH WIĘŹNIÓW, GDY W INSTYTUCIE ZORIENTOWANO SIĘ, ŻE WYKONANIE EGZEKUCJI NA LUDZIACH SZMERU BĘDZIE NIEMOŻLIWE. PO JEJ ŚMIERCI, ODZYSKANIE ZAUFANIA VIVIAN NIE BYŁO PROSTE, WIĘC TAK, JAK POWIEDZIAŁA JANE, SKONTAKTOWAŁEM SIĘ Z NIĄ, BY UCHYLIĆ RĄBKA TAJEMNICY, DOTYCZĄCEJ STARSZEGO Z BRACI. OPOWIEDZIAŁEM, DLACZEGO NIE MOGLIŚMY POZWOLIĆ MU UMRZEĆ._

_W CIĄGU ZALEDWIE TRZECH TYGODNI OD ROZPOCZĘCIA EKSPERYMENTÓW GASTON WARRET STAŁ SIĘ NAJBARDZIEJ POSZUKIWANĄ OSOBĄ W OBRĘBIE CAŁEJ DOLINY OCALENIA. WIELU BYŁO GOTOWYCH ZGINĄĆ, BY TYLKO ZDOBYĆ WŁADZĘ NAD UMYSŁEM, ZNIEWOLONYM PRZEZ METALOWĄ TARANTULĘ. REBELIANCI PRÓBOWALI RATOWAĆ MU ŻYCIE. MIASTO DESPERACKO PRAGNĘŁO ODZYSKAĆ SKRADZIONĄ WIEDZĘ, A POMIĘDZY NIMI KRYLIŚMY SIĘ MY. W PRZECIWIEŃSTWIE DO JEGO BRATA I DO ULRIKA EIGEHANA NIE TRAKTOWAŁEM SPRAWY CHŁOPAKA PERSONALNIE. ROZSĄDEK JEDNAK PRZYPOMINAŁ MI, ŻE WIEDZA, KTÓRĄ POSIADAŁ, BYŁA KLUCZEM DO ODKRYCIA NAJWAŻNIEJSZEJ Z TAJEMNIC SOJUSZU. NIE MOGŁEM POZWOLIĆ, BY KLUCZ TEN WPADŁ W NIEPOWOŁANE RĘCE. ANI PRZEZ CHWILĘ NIE ZASTANOWIŁEM SIĘ NAD TYM, CZY SAM BYŁEM GO GODZIEN. WIĘKSZOŚĆ OSÓB, KTÓRE POZNAŁEM W SWOIM ŻYCIU, NAZYWAŁO MNIE PRÓŻNYM. ZDAJĄC SOBIE SPRAWĘ Z WŁASNYCH SŁABOŚCI, NIGDY NIE UWAŻAŁEM SIĘ ZA BOGA, JEDNAK W GŁĘBI DUSZY CZUŁEM SIĘ JEGO POSŁAŃCEM. WIEDZIAŁEM, ŻE GDY WRESZCIE DOTRĘ DO PRAWDY, ZDOŁAM ZAPROWADZIĆ OSTATECZNY PORZĄDEK. OD LAT, UPARCIE DO TEGO DĄŻYŁEM, CZEKAJĄC NA CHWILĘ, W KTÓREJ BĘDĘ MÓGŁ WYJŚĆ Z OTACZAJĄCEGO MNIE CIENIA. CIENIA LEKCEWAŻONEGO PRZEZ AUTORYTETY MIASTA, W KTÓRYM DORASTAŁEM. CIENIA PANUJĄCEGO W NIM BRUDU I RAŻĄCEGO W OCZY UBÓSTWA._

_KONIEC KOŃCÓW, PO DŁUGIEJ ROZMOWIE, VIVIAN ZGODZIŁA SIĘ POPRZEĆ NAS W DZIAŁANIACH. ZAŻEGNALIŚMY KONFLIKTY, BY WSPÓLNIE SKUPIĆ SIĘ NA POMOCY RANNEMU. ŻYCIE LUDZI SZMERU NATOMIAST TOCZYŁO SIĘ SWOIM NATURALNYM RYTMEM, PRZYSŁONIĘTYM WIDMEM NIEUCHRONNIE ZBLIŻAJĄCEGO SIĘ NIEBEZPIECZEŃSTWA. ROBILI WSZYSTKO, CO MOGLI, BY PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO WALKI, PAMIĘĆ O NASZYM ISTNIENIU ODKŁADAJĄC NA DALSZY PLAN._

_WTEDY JEDNAK WCIĄŻ TEGO WŁAŚNIE CHCIELIŚMY._

50 dni przed rozpoczęciem odliczania

TRWAŁO PONURE, CHŁODNE POPOŁUDNIE. PRZESILENIE MARTWEJ PORY ROKU NADCHODZIŁO WIELKIMI KROKAMI, PRZEZ CO ŚWIAT Z DNIA NA DZIEŃ CORAZ DOGŁĘBNIEJ OGARNIAŁA SZAROŚĆ. PORUCZNIK DWAYNE SIEDZIAŁ W KUCHNI I POWOLI SĄCZYŁ CZARNĄ, UGOTOWANĄ NA ŻYWYM OGNIU KAWĘ, PRZYGLĄDAJĄC SIĘ MAŁEJ PAJĄCZNICY, WIJĄCEJ BŁĘKITNĄ SIEĆ NA PARAPECIE. NIE ZAUWAŻYŁ, KIEDY W DRZWIACH POJAWIŁA SIĘ LAURA. ZDAŁ SOBIE SPRAWĘ Z JEJ OBECNOŚCI DOPIERO, GDY POSTANOWIŁA ZABRAĆ GŁOS.

— SKOŃCZYŁAM WSZYSTKIE DZISIEJSZE ZADANIA — ZAMELDOWAŁA Z DUMĄ.

— CZAS NAJWYŻSZY — ODPARŁ, KIWAJĄC GŁOWĄ. — MOŻESZ ODPOCZĄĆ.

DZIEWCZYNA PRZEZ KILKA CHWIL STAŁA W PROGU, ZBIERAJĄC ODWAGĘ DO ROZPOCZĘCIA DALSZEJ ROZMOWY.

— CO… CO ONI ROBIĄ, PANIE PORUCZNIKU? — BĄKNĘŁA W KOŃCU I WSKAZAŁA PALCEM ZA OKNO, GDZIE REBELIANCI KRZĄTALI SIĘ, WYKONUJĄC WIELE NIEZROZUMIAŁYCH DLA NIEJ CZYNNOŚCI.

DOWÓDCA ZERKNĄŁ NA NIĄ KĄTEM OKA.

— MOCUJĄ ZABEZPIECZENIA — ODPOWIEDZIAŁ CHŁODNO.

— TO ZNACZY? — DOCIEKAŁA.

— BUDUJĄ POSTERUNEK STRAŻNICZY.

— MHM… — MRUKNĘŁA, A ON CIĘŻKO WESTCHNĄŁ.

— CO CI ZNÓW CHODZI PO GŁOWIE? — ZAPYTAŁ.

— WIE PAN, PANIE PORUCZNIKU… LUDZIE Z MIASTA W KOŃCU WRÓCĄ… — POWIEDZIAŁA.

ON JEDNAK WIEDZIAŁ O TYM DOSKONALE.

— DZIWNE, ŻE DO TEJ PORY NIE WRÓCILI — STWIERDZIŁ.

LAURA WSTRZYMAŁA ODDECH I POSTAWIŁA KILKA OSTROŻNYCH KROKÓW W STRONĘ DRZWI.

— DOKĄD TO? — ZATRZYMAŁ JĄ DWAYNE.

— CHCĘ IM POMÓC — ZADEKLAROWAŁA.

MĘŻCZYZNA STANOWCZO POKRĘCIŁ GŁOWĄ.

— ZABRANIAM — NATYCHMIAST ZGASIŁ JEJ ENTUZJAZM. — NIE WCHODŹ IM W DROGĘ. TWOIM ZADANIEM JEST SPRZĄTANIE.

SPOJRZAŁA W PODŁOGĘ I MIMOWOLNIE ZACISNĘŁA RĘCE W PIĘŚCI.

— MOGŁABYM ROBIĆ O WIELE WIĘCEJ — ZAOPONOWAŁA. — SAM PAN POWIEDZIAŁ, ŻE OCHRONA PRZED ODDZIAŁEM GOŃCZYM WYMAGA BARDZO WIELE PRACY. ROZUMIEM, ŻE WCIĄŻ MI PAN NIE UFA I ŻE CHCE MNIE PAN UKARAĆ ZA TO, CO ZROBIŁAM, ALE PROSZĘ POZWOLIĆ MI UDOWODNIĆ, ŻE JESTEM PO WASZEJ STRONIE!

DWAYNE NIE ODPOWIEDZIAŁ. ZAMIAST TEGO POWOLI PRZETARŁ OCZY DŁONIĄ.

— NIE MASZ WIEDZY TECHNICZNEJ I NIE UMIESZ UŻYWAĆ NARZĘDZI — WYJAŚNIŁ. — MUSIMY ZADBAĆ O TĘ RUINĘ, A NIE ZNISZCZYĆ JĄ JESZCZE BARDZIEJ.

DZIEWCZYNA, ZAWSTYDZONA, SPUŚCIŁA WZROK.

— SZYBKO SIĘ UCZĘ — SPRÓBOWAŁA OSTATNI RAZ.

— SIADAJ I SPÓJRZ NA NIEBO — ROZKAZAŁ. — I TAK ZBIERA SIĘ NA DESZCZ.

MIAŁ RACJĘ. NAD PUSTKOWIEM GROMADZIŁO SIĘ CORAZ WIĘCEJ CZARNYCH CHMUR, A KĘPKI TRAWY, WYRASTAJĄCE Z POZBIJANEGO PIASKU, TAŃCZYŁY NA WIETRZE.

— ZADZIWIAJĄCE — MRUKNĄŁ POD NOSEM STARY.

NASTOLATKA POPATRZYŁA NA NIEGO PYTAJĄCO.

— ZADZIWIAJĄCE JAK CZĘSTO W TYM ROKU PADA — WYJAŚNIŁ.

— TO DOBRZE, PRAWDA? — ZAPYTAŁA.

— KTO TO WIE…? NIE JEST PROSTO PRZETRWAĆ SUSZĘ, ALE PRZEZ DESZCZ, CAŁE TO TRUJĄCE ZIELSKO SIĘ ROZROŚNIE, A I PORA MARTWA MOŻE OKAZAĆ SIĘ CHŁODNIEJSZA, NIŻ ZAZWYCZAJ. W MIASTACH TEGO NIE WIDAĆ, ALE NA PUSTKOWIU POGODA ROBI SIĘ CORAZ BARDZIEJ AGRESYWNA. NIEWYKLUCZONE, ŻE ZA KILKA LAT DOCZEKAMY OPADÓW ŚNIEGU.

— NAPRAWDĘ?

NASTOLATKA MIMOWOLNIE SIĘ UŚMIECHNĘŁA. NIGDY NA WŁASNE OCZY NIE WIDZIAŁA ŚNIEGU, ALE BYŁA PRZEKONANA, ŻE MUSIAŁ WYGLĄDAĆ BARDZO ZABAWNIE. ZAPATRZYŁA SIĘ W PONURY, PIASKOWY KRAJOBRAZ, WYOBRAŻAJĄC SOBIE, JAK WYGLĄDAŁBY POKRYTY BIAŁĄ, PUSZYSTĄ PIERZYNĄ. TYMCZASEM NA DWORZE, ZGODNIE Z PRZEPOWIEDNIAMI PORUCZNIKA, MŁODZI POCZULI PIERWSZE KROPLE DESZCZU. KILKA MINUT PÓŹNIEJ WODA LAŁA SIĘ Z NIEBA STRUMIENIAMI. POSPIESZNIE ZEBRALI WIĘC WSZYSTKIE NARZĘDZIA I WRÓCILI DO BAZY. DWAYNE WCIĄŻ SIEDZIAŁ W KUCHNI I PATRZYŁ PRZEZ OKNO, NATOMIAST DZIEWCZYNA WYSZŁA NA KORYTARZ, BY DO NICH DOŁĄCZYĆ.

— CAŁY WIECZÓR W PLECY — ZE ZŁOŚCIĄ WARKNĄŁ MANU, KUŚTYKAJĄC W STRONĘ KUCHNI. — TAK TO JEST ZABIERAĆ SIĘ ZA COKOLWIEK W PORZE PRZESILENIA.

ANTONE I KAYDEN RÓWNIEŻ WYMAMROTALI POD NOSEM KILKA ZIRYTOWANYCH SŁÓW. OCZY LAURY NATOMIAST ZAŚWIECIŁY SIĘ JAK DWIE MAŁE ISKIERKI. W MOMENCIE, W KTÓRYM ZOBACZYŁA ICH PONURE TWARZE, WPADŁA NA GENIALNY POMYSŁ.

— SŁUCHAJCIE, TAK SOBIE POMYŚLAŁAM… SKORO SKOŃCZYLIŚCIE PRACOWAĆ, MOŻE ZAGRALIBYŚMY W KARTY? — ZAPROPONOWAŁA.

CHŁOPCY WYMIENILI SPOJRZENIA.

— NIE DAJCIE SIĘ PROSIĆ! — WYKRZYKNĘŁA, ZANIM ZDĄŻYLI JEJ ODPOWIEDZIEĆ. — JA TEŻ ZROBIŁAM JUŻ WSZYSTKO, CO MIAŁAM DZIŚ DO ZROBIENIA. PORUCZNIK POWIEDZIAŁ, ŻE MOGĘ ODPOCZĄĆ.

— NIE WIEM, CZY W NASZEJ SYTUACJI TO DOBRY POMYSŁ… — MRUKNĄŁ MANU.

DZIEWCZYNA PRZEZ KILKA SEKUND OBSERWOWAŁA ICH W NIEMYM OCZEKIWANIU, CORAZ TO OGLĄDAJĄC SIĘ W STRONĘ DOWÓDCY. ONI RÓWNIEŻ NA NIEGO SPOJRZELI, A ON MACHNĄŁ RĘKĄ, DAJĄC IM PRZYZWOLENIE NA KRÓTKĄ ROZGRYWKĘ. NASTOLATKA PRZYNIOSŁA ZUŻYTĄ TALIĘ KART, PRZYWIEZIONĄ PRZEZ CAMILLĘ, WRAZ Z INNYMI RZECZAMI, POZOSTAWIONYMI PRZEZ NICH W STARYM SKLEPIE. CHŁOPCY ZMIENILI PRZEMOCZONE UBRANIA I ROZŁOŻYLI KOC NA PODŁODZE NAJWIĘKSZEGO POMIESZCZENIA, OŚWIETLAJĄC JE LATARKĄ, ZAWIESZONĄ PRZY SUFICIE.

— GOTOWI? — ZAPYTAŁA LAURA.

KAYDEN PRZYTAKNĄŁ.

— NIE MACIE ZE MNĄ ŻADNYCH SZANS — Z UŚMIECHEM DODAŁ ANTONE.

— JA JEDNAK ODPUSZCZĘ… — NIECHĘTNIE RZEKŁ MANU. — NIE MINĘŁA MOJA WARTA.

POKUŚTYKAŁ DO DUŻEGO OKNA WYCHODZĄCEGO NA ULICĘ, A ONI ROZPOCZĘLI GRĘ WE TRÓJKĘ. PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ DO KRYJÓWKI DOTARŁA ZWIADOWCZYNI, KTÓRA BEZ WAHANIA ZGODZIŁA SIĘ DO NICH DOŁĄCZYĆ. LAURA MIAŁA WRAŻENIE, ŻE JASKÓŁKA, KTÓRA Z POCZĄTKU WYDAWAŁA JEJ SIĘ NAD WYRAZ SKOMPLIKOWANA, IDZIE JEJ CORAZ LEPIEJ. KILKUKROTNIE UDAŁO JEJ SIĘ NAWET POKONAĆ ANTONE’A — MIMO WCZEŚNIEJSZYCH GRÓŹB, NIE SZŁO MU NAJLEPIEJ. CAMILLA I KAYDEN ZACIĘCIE WALCZYLI O PIERWSZE MIEJSCE, A MANU OBSERWOWAŁ ICH Z BOKU. CORAZ TO ZAGLĄDAŁ IM PRZEZ RAMIĘ I RZUCAŁ ZDECYDOWANIE NIEDYSKRETNE PODPOWIEDZI. MINĘŁY TRZY GODZINY, ZANIM ATMOSFERA ZACZĘŁA ROBIĆ SIĘ SENNA, A ROZGRYWKA POSUWAĆ CORAZ WOLNIEJ.

— LAURA, TERAZ TWOJA… — MRUKNĘŁA CAMILLA, GDY WYŁOŻYŁA SWOJE KARTY.

— CHYBA ZASNĘŁA — PRZERWAŁ ANTONE, WSKAZUJĄC NA DZIEWCZYNĘ, KTÓRA DRZEMAŁA NA KOCU, ZWINIĘTA W KŁĘBEK.

— TO CO, KOŃCZYMY? — ZAPYTAŁA ZWIADOWCZYNI, Z ZIEWNIĘCIEM ODKŁADAJĄC TALIĘ.

— KOŃCZYMY — ZGODZIŁ SIĘ KAYDEN.

— NO TO DO NASTĘPNEGO RAZU, NIE? — MRUKNĄŁ ANTONE I ODSZEDŁ, NIEZADOWOLONY Z NAJNIŻSZEJ ILOŚCI ZDOBYTYCH PUNKTÓW, ALE ZDECYDOWANIE ZADOWOLONY Z PRZEBIEGU DESZCZOWEGO WIECZORU.

CAMILLA PODĄŻYŁA W JEGO ŚLADY, BIAŁOWŁOSY NATOMIAST ZERKNĄŁ NA LAURĘ. LEKKO POTRZĄSNĄŁ JEJ RAMIENIEM, PRÓBUJĄC JĄ ZBUDZIĆ. GDY TO NIC NIE DAŁO, WSTAŁ, POŁOŻYŁ JEJ POD GŁOWĘ PODUSZKĘ I PRZYKRYŁ KOCEM, PO CZYM ZGASIŁ WISZĄCĄ PRZY SUFICIE LATARKĘ.

— JESTEŚ WOLNY — POWIEDZIAŁ DO MANU, KTÓRY CHĘTNIE PRZYSTAŁ NA ZMIANĘ WARTY.

GDY ON RÓWNIEŻ OPUŚCIŁ POMIESZCZENIE, PRZEZ KILKA DŁUGICH MINUT PANOWAŁA CISZA. KAYDEN UCHYLIŁ OKNO I ODETCHNĄŁ DESZCZOWYM POWIETRZEM. NIE MÓGŁ JEDNAK DŁUGO CIESZYĆ SIĘ SAMOTNOŚCIĄ, GDYŻ TUŻ ZA NIM POJAWIŁA SIĘ CIEMNA SYLWETKA PORUCZNIKA.

— CZY WIESZ, KTÓRA JEST GODZINA? — ZAPYTAŁ MĘŻCZYZNA, CICHYM, LECZ OSTRYM TONEM GŁOSU.

CHŁOPAK NIC NIE ODPOWIEDZIAŁ. DOMYŚLAŁ SIĘ, DO CZEGO ZMIERZA. W SPOKOJNIEJSZYCH DNIACH MOGLI POZWOLIĆ SOBIE NA WSPÓLNIE SPĘDZONE WIECZORY, CZASY JEDNAK DRASTYCZNIE SIĘ ZMIENIŁY. JEGO APROBATA DOTYCZYŁA CHWILI PRZERWY W WYKONYWANIU OBOWIĄZKÓW, KTÓRĄ ZDECYDOWANIE PRZECIĄGNĘLI.

— STRACILIŚMY POCZUCIE CZASU — RZEKŁ.

— STRACILIŚCIE POCZUCIE CZASU — POWTÓRZYŁ DWAYNE, PODCHODZĄC DO OKNA. — TO WSPANIALE, ŻE DOM JEST W ŚWIETNYM STANIE, KUCHNIA PĘKA W SZWACH, A ODDZIAŁ GOŃCZY PRZYSŁAŁ NAM KARTKĘ Z PRZEPROSINAMI.

— PRZEZ CAŁY CZAS LAŁO — OBRUSZYŁ SIĘ KAYDEN. — OD SAMEGO RANA PRACOWALIŚMY BEZ CHWILI PRZERWY. WIESZ, ŻE JA DAJĘ SOBIE RADĘ, ALE ONI…

— POWINNI ODPOCZĄĆ PRZEZ PÓŁ GODZINY, A PÓŹNIEJ PRZYJŚĆ PO NOWE ROZKAZY — ODPOWIEDZIAŁ DOWÓDCA. — JEŻELI DALEJ BĘDZIECIE TRAKTOWAĆ NASZE POŁOŻENIE TAK LEKKO, JAK TERAZ, NIEDŁUGO KTOŚ MOŻE PRZYPŁACIĆ TO ŻYCIEM. TEGO CHCESZ? — SKARCIŁ GO.

— OCZYWIŚCIE, ŻE NIE — KAYDEN SPOJRZAŁ NA NIEGO, SKRUSZONY. — PRZEPRASZAM — RZEKŁ W KOŃCU.

— DAĆ WAM PALEC, WEŹMIECIE CAŁĄ RĘKĘ — WARKNĄŁ DWAYNE. — JAKO JEDEN Z MOICH ZASTĘPCÓW, POWINIENEŚ DOPILNOWAĆ, ŻEBY WSZYSTKO BYŁO DOPIĘTE NA OSTATNI GUZIK.

— WIEM — ZAPEWNIŁ CHŁOPAK.

PRZEZ KILKA CHWIL OBAJ MILCZELI. NIE POTRZEBA BYŁO WIELE CZASU, BY KAYDEN ZORIENTOWAŁ SIĘ, ŻE DOWÓDCA NIE PRZYSZEDŁ DO NIEGO TYLKO PO TO, BY GO SKARCIĆ. WRĘCZ PRZECIWNIE, SŁOWA NAGANY BYŁY JEDYNIE PRZYKRYWKĄ DLA PRAWDZIWEGO CELU ICH ROZMOWY.

— OD POBYTU W INSTYTUCIE JESTEŚ… ROZKOJARZONY — ZAUWAŻYŁ STARY. — WIEM, ŻE MARTWISZ SIĘ O BRATA, ALE WIDZĘ, ŻE TO NIE WSZYSTKO. JEŚLI MASZ MI COŚ DO POWIEDZENIA, ZRÓB TO TERAZ. NIE BĘDĘ CIĘ OSĄDZAŁ.

POKRĘCIŁ GŁOWĄ, OBSERWUJĄC, JAK CHŁOPAK ODWRACA WZROK W STRONĘ OKNA. PRZEZ DŁUŻSZĄ CHWILĘ CZEKAŁ NA JEGO WYZNANIE, JEDNAK ZROZUMIAŁ, ŻE TYM RAZEM NIE NADEJDZIE.

— JAK UWAŻASZ — RZEKŁ. — GDYBYŚ ZMIENIŁ ZDANIE, WIESZ, GDZIE MNIE SZUKAĆ.

PO TYCH SŁOWACH ODWRÓCIŁ SIĘ I ODSZEDŁ, NA RESZTĘ NOCY POZOSTAWIAJĄC GO SAMEMU SOBIE.

***

W TYM SAMYM CZASIE, DWADZIEŚCIA MIL NA WSCHÓD, JANE, PRZEZ LORNETKĘ TERMOWIZYJNĄ, OBSERWOWAŁA ODDZIAŁ ŚLEDCZY KADEMSKIEJ POLICJI, KRĄŻĄCY PO STAREJ, BETONOWEJ SZOSIE. STAŁ NA NIEJ STRZASKANY WRAK TETROCHODU, A W ODLEGŁOŚCI ZALEDWIE KILKU DUŻYCH KROKÓW, LEŻAŁY TRZY CZARNE WORKI.

— MELDUJĘ, ŻE WSZYSTKO PRZEBIEGA ZGODNIE Z PLANEM — RZEKŁA DO RADIONADAJNIKA. — POLICJA ZABEZPIECZYŁA CIAŁA.

PRZEZ KILKA SEKUND SŁUCHAŁA SZUMU, WYDOBYWAJĄCEGO SIĘ Z URZĄDZENIA. W KOŃCU ODPOWIEDZIAŁ JEJ GŁOS LIDERA:

— DOBRZE. SKIERUJĘ DO CIEBIE DWIE PARY ZWIADOWCÓW. NIECH JEDNA Z NICH UPEWNI SIĘ, ŻE MARTWI OBROŃCY PRZEKROCZĄ GRANICĘ KADEM, A DRUGA ODPROWADZI ZAKŁADNIKA POD DRZWI KRYJÓWKI LUDZI SZMERU. GDY WYKONAJĄ ZADANIE, BEZZWŁOCZNIE ZAWRÓĆ. SPOTKAMY SIĘ PRZY DRODZE MIĘDZYMIASTOWEJ I JAK NAJSZYBCIEJ WYRUSZYMY DO ENDURU. W PLACÓWCE CZEKAJĄ NA NASZE PRZYBYCIE.

— ROZKAZ — ODPARŁA JANE.

ZANIM ODESZŁA, OSTATNI RAZ SPOJRZAŁA NA STRZASKANY WRAK. CZAS TAJNEJ DZIAŁALNOŚCI DOBIEGAŁ KOŃCA. LIDER WYSYŁAŁ KRWAWE WIADOMOŚCI, MAJĄCE UŚWIADOMIĆ ZARÓWNO LUDZI STOLICY, JAK I LUDZI PUSTKOWIA O TYM, IŻ NIEBAWEM ZAMIERZA WYJŚĆ Z UKRYCIA.12

_ŻEBY OPERACJA USUNIĘCIA OGRANICZNIKA SPRAWNOŚCI DOSZŁA DO SKUTKU, JA, JANE I GASTON, MUSIELIŚMY OPUŚCIĆ PUSTKOWIE. JEDYNI LUDZIE ZDOLNI PORADZIĆ SOBIE Z TECHNOLOGIĄ TARANTULI, KTÓRZY NIE NALEŻELI DO PRYWATNEJ KADRY EIGEHANA, PRZEBYWALI W ODDALONYM O WIELE MIL ENDURZE. CZEKAŁA NAS DŁUGA I WYMAGAJĄCA WYPRAWA. WIEDZIAŁEM, ŻE PODCZAS JEJ TRWANIA NIE BĘDĘ W STANIE STRZEC BEZPIECZEŃSTWA REBELIANTÓW SZMERU OSOBIŚCIE. NIE MIAŁEM STUPROCENTOWEJ PEWNOŚCI, CZY NIE POSTANOWIĄ ZBIEC I UKRYĆ SIĘ GDZIEŚ, GDZIE DŁUGO NIE ZDOŁAMY ICH ODNALEŹĆ. MUSIAŁEM WIĘC ZNALEŹĆ SPOSÓB, BY ZAPEWNIĆ ICH O TYM, ŻE MIMO NIEOBECNOŚCI I MIMO WCZEŚNIEJSZEJ OMYŁKI, WCIĄŻ NAD NIMI CZUWAM, ŻE PRZEWAGA NAD ŻOŁNIERZAMI O.B.E.Z. ZOSTAŁA ODZYSKANA, A ATAK, KTÓREGO SIĘ SPODZIEWALI, NIE NADEJDZIE PRĘDKO._

49 dni przed rozpoczęciem odliczania

KOLEJNA DOBA MINĘŁA SPOKOJNIE. PONIEWAŻ DWAYNE WIEDZIAŁ, ŻE MANU WCIĄŻ JEST ZBYT CIĘŻKO RANNY, BY BRAĆ NA SIEBIE CAŁONOCNĄ WARTĘ, A KAYDEN, PO CZTERECH DOBACH INTENSYWNEJ PRACY, POWINIEN ZNALEŹĆ CZAS NA KRÓTKI SEN, NASTĘPNEJ NOCY NA STRAŻ WYSŁAŁ ANTONE’A. ZDEGRADOWANY CHŁOPAK PODSZEDŁ DO ZADANIA NIEZMIERNIE POWAŻNIE I OBIECAŁ, ŻE ZROBI WSZYSTKO, CO W JEGO MOCY, BY TYM RAZEM NIE ZAWIEŚĆ ZAUFANIA DOWÓDCY. ZE WZGLĘDU NA WCIĄŻ TRWAJĄCĄ ULEWĘ, USADOWIŁ SIĘ PRZY OTWARTYM OKNIE. PRZEZ PIERWSZE GODZINY NIE DZIAŁO SIĘ NIC NADZWYCZAJNEGO — PUSTKOWIE DRZEMAŁO, OŚWIETLONE ŚWIATŁEM KSIĘŻYCA, WYGLĄDAJĄCEGO ZZA CIEMNYCH CHMUR. PÓŹNIEJ, OKOŁO GODZINY TRZECIEJ NAD RANEM, MONOTONNE, MOKRE DUDNIENIE PRZERWAŁ DŹWIĘK — CIĘŻKI, SUCHY KASZEL. NASTOLATEK, SŁYSZĄC GO, WSTAŁ Z KRZESŁA. TRZYMAJĄC PISTOLASER W JEDYNEJ, SPRAWNEJ DŁONI, PRZESZEDŁ PRZEZ CIEMNY KORYTARZ I ZATRZYMAŁ SIĘ PRZY TYLNYM WYJŚCIU. WYTĘŻYŁ SŁUCH, BY UPEWNIĆ SIĘ, ŻE DŹWIĘK NIE BYŁ JEDYNIE WYTWOREM JEGO WYOBRAŹNI, BĄDŹ TEŻ, ŻE NIE ZMYLIŁY GO KROPLE DESZCZU STUKAJĄCE O DACH. POŁOŻYŁ PALEC NA SPUŚCIE. ŁOKCIEM SIĘGNĄŁ DO KLAMKI, PO CZYM SZYBKIM RUCHEM OTWORZYŁ DRZWI. NA WIDOK TEGO, CO ZOBACZYŁ ZA NIMI, ZNIERUCHOMIAŁ. NA PIASKU, W ŚWIETLE KSIĘŻYCA, LEŻAŁ CZŁOWIEK, ODZIANY W MUNDUR OBROŃCY. Z POCZĄTKU CHŁOPAK NIE MÓGŁ WYDOBYĆ Z SIEBIE ANI SŁOWA. NIE MINĘŁO JEDNAK NAWET DZIESIĘĆ SEKUND, ZANIM ŻOŁNIERZ PONOWNIE ZAKASŁAŁ, Z TRUDEM CHWYTAJĄC POWIETRZE SPOD PRZEMOCZONEJ, TERMOWIZYJNEJ KOMINIARKI.

— NIE MAM… ZŁYCH ZAMIARÓW… — WYCHRYPIAŁ.

PISTOLASER ZADRŻAŁ W DŁONI CHŁOPCA.

— NIE RUSZAJ SIĘ — RZEKŁ, STAWIAJĄC NIEPEWNY KROK W TYŁ. — NIE RUSZAJ SIĘ, BO ZGINIESZ!

NA DWIE SEKUNDY ZAMKNĄŁ OCZY. NIE MIAŁ WĄTPLIWOŚCI CO DO TEGO, ŻE STAN ZDROWIA CZŁOWIEKA LEŻĄCEGO PRZED NIM, JEST OPŁAKANY, ALE PRZESZŁO MU PRZEZ MYŚL, ŻE JEGO OBECNOŚĆ MOGŁA BYĆ PUŁAPKĄ. Z JEDNEJ STRONY MUSIAŁ NATYCHMIAST POWIADOMIĆ O TYM PORUCZNIKA, Z DRUGIEJ BAŁ SIĘ ZOSTAWIĆ ŻOŁNIERZA SAMEGO. JEGO MYŚLI PĘDZIŁY, JAK OSZALAŁE. OBROŃCA ZAKASŁAŁ PO RAZ TRZECI. WTEDY ANTONE ZAUWAŻYŁ COŚ, CO ZMROZIŁO MU KREW W ŻYŁACH. NA CZARNYM MUNDURZE WIDNIAŁY EMBLEMATY ODDZIAŁU GOŃCZEGO.

— JESTEŚ… JEDNYM Z NICH… — SZEPNĄŁ.

ŻOŁNIERZ OSTATKIEM SIŁ ZDJĄŁ KOMINIARKĘ, ODSŁANIAJĄC TWARZ. BYŁA BLADA, MOKRA OD POTU I OBLEPIONA DROBINKAMI PIASKU. JEGO WŁOSY KLEIŁY SIĘ DO WYSOKIEGO CZOŁA, A ŹRENICE BEZWIEDNIE UCIEKAŁY W GÓRĘ. CHŁOPAK ZACISNĄŁ ZĘBY I ZACZĄŁ POWOLI SIĘ COFAĆ.

— JEŚLI RUSZYSZ SIĘ CHOCIAŻ O KROK, ZABIJĘ CIĘ — WYSYCZAŁ.

— AN? CO SIĘ DZIEJE? — WTEM, KU SWOJEJ ULDZE, USŁYSZAŁ GŁOS.

GDY SIĘ ODWRÓCIŁ, DOSTRZEGŁ POSTAĆ SZYBKO ZMIERZAJĄCĄ W JEGO STRONĘ. OTWORZYŁ USTA, BY WYTŁUMACZYĆ ZAJŚCIE, ALE ZDAŁ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE TAK NAPRAWDĘ NIE WIE, CO POWINIEN POWIEDZIEĆ.

— NATYCHMIAST ZGŁOŚ TO DO DWAYNE’A — POWIEDZIAŁ KAYDEN, GDY TYLKO ZOBACZYŁ RANNEGO.

ANTONE PRZYTAKNĄŁ I JUŻ CHCIAŁ ODEJŚĆ, LECZ ZAWAHAŁ SIĘ — DOPIERO WTEDY ZROZUMIAŁ, ŻE…

— ON GO ZABIJE — RZEKŁ.

— A JA ZAGRAM Z NIM W JASKÓŁKĘ, TAK? — WARKNĄŁ KAYDEN.

SŁYSZĄC PYTANIE RETORYCZNE, MŁODSZY CHŁOPAK ZAMILKŁ.

— IDŹ DO NIEGO, ALBO JA TO ZROBIĘ — ZAGROZIŁ ALBITLEN, PO CZYM WSKAZAŁ PALCEM NA DRZWI, MIESZCZĄCE SIĘ PO DRUGIEJ STRONIE KORYTARZA.

ANTONE PRZYTAKNĄŁ I, NIE MÓWIĄC NIC WIĘCEJ, POKIEROWAŁ SIĘ W ICH STRONĘ. ZAPUKAŁ, A GDY NIE USŁYSZAŁ ODPOWIEDZI, POWTÓRZYŁ CZYNNOŚĆ, ZDECYDOWANIE GŁOŚNIEJ.

— JEST ŚRODEK NOCY, ŻYCIE WAM NIEMIŁE? — KILKA SEKUND PÓŹNIEJ WARKNĄŁ DWAYNE, OTWIERAJĄC DRZWI. — CO SIĘ DZIEJE?

— MAMY PROBLEM — WYZNAŁ ANTONE.

DOWÓDCA WESTCHNĄŁ I SKINIENIEM RĘKI ZAPROSIŁ GO DO ŚRODKA. CHŁOPAK, NAPOTKAWSZY JEGO OSTRE SPOJRZENIE, Z CIĘŻKIM SERCEM WYZNAŁ:

— NA TERENIE BAZY JEST OBROŃCA.

DWAYNE SPOJRZAŁ MU PROSTO W OCZY TAK, ŻE BYŁ ZMUSZONY ODWRÓCIĆ WZROK.

— ZNALAZŁEM GO POD DRZWIAMI, UMIERAJĄCEGO — CHŁOPAK SPRÓBOWAŁ CZYM PRĘDZEJ SIĘ WYTŁUMACZYĆ.

— UMIERAJĄCEGO? — MĘŻCZYZNA UNIÓSŁ GŁOS.

— TAK — PRZYTAKNĄŁ ANTONE. — ZOSTAWIŁEM GO W RĘKACH KAYDENA I NATYCHMIAST PRZYSZEDŁEM, ŻEBY TO ZARAPORTOWAĆ.

PORUCZNIK PRZYTAKNĄŁ.

— OBUDŹ CAMILLĘ, NIECH JEDZIE NA ZWIAD — ROZKAZAŁ. — JA ZBUDZĘ MANU. STANIE ZA CIEBIE NA WARCIE. ZA MINUTĘ SPOTYKAMY SIĘ PRZED WEJŚCIEM DO PIWNICY. POSTANOWIĘ, CO DALEJ, KIEDY ZOBACZĘ GO NA WŁASNE OCZY.

— TAK JEST — ODPOWIEDZIAŁ CHŁOPAK.

ZGODNIE Z ZALECENIAMI ROZDZIELILI SIĘ, BY ZBUDZIĆ POZOSTAŁYCH CZŁONKÓW GANGU. GDY TO ZROBILI, WSPÓLNIE RUSZYLI W STRONĘ KORYTARZA, GDZIE SPOTKALI SIĘ Z KAYDENEM. GDY TYLKO DWAYNE ZOBACZYŁ LEŻĄCEGO NA ZIEMI ŻOŁNIERZA, MOCNO POCIĄGNĄŁ GO W GÓRĘ, CHWYTAJĄC ZA POŁY MUNDURU.

— POMÓŻ MI — RZEKŁ DO ALBITLENA, KTÓRY BEZ SŁOWA ZŁAPAŁ RANNEGO POD JEDNO Z RAMION.

WSPÓLNIE SKIEROWALI SIĘ W STRONĘ PIWNICY.

— W TYM STANIE NIKOGO NIE SKRZYWDZI — PRÓBOWAŁ ZAPEWNIĆ ANTONE, KTÓRY POSZEDŁ ZA NIMI.

— MILCZ — ROZKAZAŁ STARY. — SAM OCENIĘ, CZY NIE STANOWI ZAGROŻENIA. DO TEGO CZASU MASZ SIĘ NIE WTRĄCAĆ.

ZNIKNĘLI W PIWNICY. CHŁOPAK USIADŁ PRZY ŚCIANIE I ZAMKNĄŁ OCZY. USŁYSZAŁ GŁOS DOWÓDCY, ALE NIE POTRAFIŁ ROZRÓŻNIĆ POJEDYNCZYCH SŁÓW. WIEDZIAŁ JEDYNIE, ŻE JEST WZBURZONY. ROZUMIAŁ TO I NADE WSZYSTKO NIE CHCIAŁ, BY ŻOŁNIERZ WYRZĄDZIŁ IM JAKĄKOLWIEK KRZYWDĘ, ALE JAKAŚ CZĘŚĆ NIEGO, NIE MOGŁA POZWOLIĆ PODNIEŚĆ RĘKI NA RANNEGO, KTÓRY PRZYBYŁ DO ICH KRYJÓWKI, SZUKAJĄC POMOCY. PO CHWILI OCZEKIWANIA, TRWAJĄCEJ NIE DŁUŻEJ, NIŻ PIĘĆ MINUT, DWAYNE WYSZEDŁ Z PIWNICY I SKINĄŁ NA NIEGO, ROZKAZUJĄC MU IŚĆ ZA SOBĄ.

— I CO Z NIM ZROBICIE? — ZAPYTAŁ ANTONE W MARSZU.

— Z SAMEGO RANA ZACZYNAM PRZESŁUCHANIA — ODPADŁ PORUCZNIK.

— W TAKIM STANIE ICH NIE WYTRZYMA.

— TO NIE NASZ PROBLEM.

WSPÓLNIE STANĘLI PRZED POKOJEM DOWÓDCY.

— Z CAŁYM SZACUNKIEM, PORUCZNIKU, ALE TO JEST NASZ PROBLEM — RZEKŁ CHŁOPAK.

ZDAWAŁ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE STAWIAJĄC SIĘ PO TYM, JAK ZOSTAŁ ZDEGRADOWANY, SAM KOPIE POD SOBĄ PRZYSŁOWIOWY DOŁEK. NIE MÓGŁ JEDNAK POZWOLIĆ NA TO, ŻEBY NA JEGO WARCIE ODEBRANE ZOSTAŁO CZYJEŚ ŻYCIE.

— POWINNIŚMY POZWOLIĆ MU PRZYNAJMNIEJ WRÓCIĆ DO ZDROWIA — OZNAJMIŁ. — NIE ZNAM SIĘ NA PRZESŁUCHANIACH, ALE DRĘCZENIE GO, GDY CIĘŻKO CHORUJE, NIE JEST FAIR. DO TEGO CZASU… DO TEGO CZASU WEZMĘ ZA NIEGO ODPOWIEDZIALNOŚĆ — STWIERDZIŁ ODWAŻNIE, LECZ NIEZBYT ROZSĄDNIE.

DWAYNE Z NIEDOWIERZANIEM POKRĘCIŁ GŁOWĄ. PRZEZ MOMENT CHCIAŁ DAĆ MU SZANSĘ NA ZMIANĘ ZDANIA, JEDNAK SZYBKO Z TEGO ZREZYGNOWAŁ.

— NIE MOŻESZ TAK PO PROSTU WZIĄĆ SOBIE ZA KOGOŚ ODPOWIEDZIALNOŚCI NA CHWILĘ — SKARCIŁ GO, JEDNAK PO KRÓTKIM ZASTANOWIENIU, ZE ZŁOŚCIĄ MACHNĄŁ RĘKĄ. — A ZRESZTĄ, BARDZO PROSZĘ. JEŻELI CHCESZ, ZAJMIJ SIĘ NIM I PILNUJ GO, AŻ WYDOBRZEJE. OD DZIŚ BĘDZIESZ DZIELIŁ SIĘ Z NIM WŁASNYM JEDZENIEM I POŚWIĘCISZ MU SWÓJ WOLNY CZAS. GDY TYLKO STANIE NA NOGI, JA I MANU ZAJMIEMY SIĘ PRZESŁUCHANIAMI, JEDNAK… — MĘŻCZYZNA UNIÓSŁ W GÓRĘ PALEC WSKAZUJĄCY, A ANTONE WSTRZYMAŁ ODDECH — PAMIĘTAJ, CO TO OZNACZA. OD TEJ CHWILI ODPOWIESZ ZA WSZYSTKO, CO ZROBI TEN CZŁOWIEK. JUŻ RAZ ZOSTAŁEŚ ZDEGRADOWANY I MOŻESZ BYĆ PEWIEN, ŻE NIE DOSTANIESZ ODE MNIE KOLEJNEJ SZANSY. JEŻELI STANIE SIĘ COŚ NAPRAWDĘ ZŁEGO, ZMIERZYSZ SIĘ Z POWAŻNIEJSZYMI KONSEKWENCJAMI.

— ROZUMIEM, PORUCZNIKU — Z ROZGORYCZENIEM ODPARŁ ANTONE. — MOŻESZ BYĆ PEWIEN, ŻE TYM RAZEM DAM Z SIEBIE WSZYSTKO. CZY MOGĘ TERAZ ODEJŚĆ?

DWAYNE SPOJRZAŁ NA NIEGO, A JEGO WZROK NIEZNACZNIE ZŁAGODNIAŁ. JUŻ DAWNO NIE SŁYSZAŁ W JEGO GŁOSIE PODOBNEJ POWAGI I SKRUCHY.

— POCZEKAJ — POWIEDZIAŁ I CIĘŻKO WESTCHNĄŁ.

POCZUŁ, ŻE ICH ROZMOWA NIE POSZŁA W DOBRĄ STRONĘ I MUSIAŁ PODNIEŚĆ JEGO MORALE.

— W KADEM, PODCZAS MISJI, ZACHOWAŁEŚ SIĘ LEKKOMYŚLNIE I GŁUPIO. UKARAŁEM CIĘ ZA TO, BO NIE MOŻECIE LEKCEWAŻYĆ ROZKAZÓW, LECZ TO NIE TWOJE ZACHOWANIE BYŁO POWODEM NASZEJ KRZYWDY. POPEŁNIACIE BŁĘDY, ALE ŻADNE Z WAS NIE POWINNO OBARCZAĆ SIĘ PODOBNYM POCZUCIEM WINY. LEŻY ONA TYLKO I WYŁĄCZNIE PO STRONIE DEPARTAMENTU I LUDZI TAKICH, JAK TEN CZŁOWIEK. CHCĘ MIEĆ PEWNOŚĆ, ŻE WIESZ, NAD KIM SIĘ LITUJESZ.

ANTONE PRZEZ KILKA CHWIL PATRZYŁ NA NIEGO W CISZY.

— WIEM — RZEKŁ W KOŃCU, BEZ PRZEKONANIA. — TO ZŁY CZŁOWIEK, ALE NADAL CZŁOWIEK.

— IDŹ JUŻ SOBIE — WESTCHNĄŁ PORUCZNIK. — ODDELEGUJ KAYDENA, MIAŁ ODPOCZYWAĆ. PÓŹNIEJ ZAJMIJ SIĘ SWOJĄ OBIETNICĄ. JEŻELI POKAŻESZ MI, ŻE UMIESZ STANĄĆ NA WYSOKOŚCI ZADANIA, NIEDŁUGO WRÓCISZ DO PEŁNI OBOWIĄZKÓW.

CHŁOPAK PRZYTAKNĄŁ, PO CZYM POSŁUSZNIE WYSZEDŁ. SKIEROWAŁ SIĘ W STRONĘ PIWNICY. PODZIĘKOWAŁ KAYDENOWI ZA SPRAWOWANIE NADZORU NAD RANNYM MĘŻCZYZNĄ I POKRÓTCE STREŚCIŁ MU SWOJĄ ROZMOWĘ Z DOWÓDCĄ. PRZEZ KILKA CHWIL ROZMAWIALI NA TEMAT ODPOWIEDZIALNOŚCI. PÓŹNIEJ KAYDEN ODSZEDŁ, ANTONE NATOMIAST ROZPIĄŁ LASEROODPORNĄ KAMIZELKĘ, KRĘPUJĄCĄ KLATKĘ PIERSIOWĄ ŻOŁNIERZA, POMÓGŁ MU NAPIĆ SIĘ WODY I POCZEKAŁ, AŻ ZAŚNIE. ZDAWAŁ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE UTRZYMAŁ GO PRZY ŻYCIU TYLKO PO TO, BY INNI MOGLI ZMUSIĆ GO DO WYJAWIENIA PRAWDY O LOSACH ZAGINIONEGO POŚCIGU, A PÓŹNIEJ ZABIĆ. WRÓCIŁ MYŚLAMI DO DNIA, W KTÓRYM DOTARLI DO OBECNEGO SCHRONIENIA, W KTÓRYM ROZPALILI OGNISKO, A ON ZDECYDOWAŁ SIĘ OPOWIEDZIEĆ LAURZE O PRZESZŁOŚCI GANGU. CHOĆ NIE WSZYSCY JEGO TOWARZYSZE MIELI KREW NA RĘKACH, WIEDZIAŁ, ŻE GDYBY NADESZŁA TAKA KONIECZNOŚĆ, NIE ZAWAHALIBY SIĘ ODEBRAĆ KOMUŚ ŻYCIA, A ON? CZY BAŁ SIĘ, ŻE NIGDY NIE ZDOŁA TEGO ZROBIĆ, PONIEWAŻ BÓG GO UKARZE? SAM NIE WIEDZIAŁ. BYŁ JEDYNIE PEWIEN, ŻE ZA KAŻDYM RAZEM, GDY WSPÓLNIE WYJEŻDŻALI DO MIASTA, MODLIŁ SIĘ O TO, BY NIE BYŁ TO DZIEŃ, W KTÓRYM BĘDZIE ZMUSZONY ODDAĆ SWÓJ PIERWSZY STRZAŁ. DZIEŃ, W KTÓRYM OBROŃCY PRZYPRĄ DO MURU JEGO LUB JEDNEGO Z JEGO PRZYJACIÓŁ I NIE BĘDZIE MIAŁ WYBORU. DOCENIAŁ TO, ŻE PORUCZNIK NIE OBARCZAŁ GO WINĄ ZA WYDARZENIA Z INSTYTUTU, ALE BYŁ PEWIEN, ŻE GDYBY KTOŚ Z NICH TAM ZGINĄŁ, SYTUACJA WYGLĄDAŁABY ZUPEŁNIE INACZEJ — NIKT BY MU TEGO NIE WYBACZYŁ. PRZEZ TO, ŻE ZLEKCEWAŻYŁ ROZKAZ, O MAŁO NIE DOSZŁO DO EGZEKUCJI. WIĘKSZOŚĆ LUDZI, KTÓRYCH SPOTKAŁ W ŻYCIU, UZNAWAŁA JEGO DOBRE SERCE ZA ZALETĘ. ON JEDNAK, Z DNIA NA DZIEŃ, CORAZ BARDZIEJ CZUŁ, ŻE ŁAGODNE USPOSOBIENIE JEST JEGO NAJWIĘKSZĄ SŁABOŚCIĄ I CORAZ TRUDNIEJ BYŁO MU ZNALEŹĆ WŁASNE MIEJSCE W ŚWIECIE. PRZEZ KOLEJNE GODZINY SIEDZIAŁ NA ZIMNEJ PODŁODZE, Z GÓRY PATRZĄC NA CZŁOWIEKA, NAD KTÓRYM ZOBOWIĄZAŁ SIĘ SPRAWOWAĆ PIECZĘ. TEJ NOCY DOSZEDŁ DO WNIOSKU, ŻE MUSI WYDOROŚLEĆ — ZROBIĆ, CO BĘDZIE TRZEBA, GDY NADEJDZIE CZAS. ŚWIAT, W KTÓRYM PRZYSZŁO MU ŻYĆ, NIGDY NIE WYDAWAŁ MU SIĘ PROSTY, ALE ZANIM TRAFIŁ DO NIEWOLI, WIERZYŁ W JEGO SPRAWIEDLIWOŚĆ. OSTATNIE WYDARZENIA BOLEŚNIE UŚWIADOMIŁY MU, ŻE NIE JEST W STANIE POJĄĆ TEGO, CO ZAPLANOWAŁ DLA NICH STWÓRCA, KTÓREGO NA DOBRĄ SPRAWĘ, ZNAŁ TYLKO Z OPOWIEŚCI. TAMTEJ NOCY PRZESZŁO MU PRZEZ MYŚL, ŻE OCHRONA WŁASNEGO SUMIENIA NIE ZAWSZE IDZIE W PARZE Z TYM, CO DOBRE. NIE ROZUMIEJĄC BOSKICH PLANÓW, MÓGŁ BOWIEM UFAĆ TYLKO SOBIE I SWOIM LUDZIOM.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: