-
promocja
Pusty grobowiec - ebook
Pusty grobowiec - ebook
Czy to już koniec?
O nie! Przed Lockwoodem i jego ekipą jeszcze jedna, najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna sprawa w karierze. Trzymajcie kciuki!
A na wszystkich fanów czeka niespodzianka – bonusowe opowiadanie „Sztylet w biurku” i galeria duchów!
Czy po ostatniej misji pogromcy duchów z agencji Lockwood i Spółka zasłużyli na chwilę przerwy od adrenaliny? Oczywiście, ale jak można się było spodziewać, spędzają ten czas po swojemu, włamując się do pilnie strzeżonej krypty. Tym razem nie szukają zwykłego ducha, lecz ryzykują spotkanie z widmem Marissy Fittes, legendarnej agentki parapsychicznej. To, co znajdują w jej grobowcu, zmienia wszystko.
Rozpoczyna się desperacki wyścig z czasem. Nasi bohaterowie chcą dotrzeć do źródła epidemii duchów, jednak na każdym kroku dochodzenia powstrzymuje ich wpływowa agencja Fittes. Finałowa rozgrywka zaprowadzi młodych detektywów na Drugą Stronę, gdzie będą musieli zmierzyć się z przepotężnym przeciwnikiem. Czy wyjdą stamtąd żywi?
Ostatni raz dołącz do Lucy, Lockwooda, George’a i Holly i wspólnie z nimi walcz przeciwko duchom i ludziom, by przywrócić sprawiedliwość i prawdę.
Serial na podstawie książek z serii „Lockwood i Spółka” można obejrzeć na platformie Netflix.
„Nie przegapcie tej serii! Od pierwszej części jestem jej fanem”. Rick Riordan
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-67784-68-9 |
| Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chcecie posłuchać historii o duchach? Dobrze się składa, ponieważ znam ich całkiem sporo.
Może tę o bladej twarzy przyciśniętej do okna w piwnicy, patrzącej na zewnątrz niewidzącym wzrokiem? A może o duchu niewidomego mężczyzny z laską zrobioną z dziecięcych kości? Lub tę o widmie agresywnego łabędzia, które goniło mnie z pustego parku prawie pod sam dom w pewną deszczową noc, lub o ogromnych ustach otwierających się na środku betonowej podłogi? A może o dzbanku, z którego można nalać tylko krew, albo o pustej wannie wydającej po zmroku charkot, jakby ktoś się w niej topił. Lub tę o obracającym się łóżku w pewnym sierocińcu, lub o szkielecie w kominie, lub o spektralnym dziku z pożółkłymi kłami, węszącym pod drzwiami łazienki z grzbietem najeżonym z wściekłości, podczas gdy ja ukrywałam się w środku.
Wybierzcie dowolną. Wszystkie przeżyłam. Zebrane razem pokazują, jak wyglądał typowy miesiąc pracy w agencji Lockwood i Spółka w trakcie tego długiego przygnębiającego lata. Następnego dnia George zapisywał je w naszym dossier (czyli księdze spraw). Robił to zazwyczaj rano, popijając gorącą herbatę i siedząc po turecku w samych bokserkach na podłodze w salonie. Szczerze mówiąc, ten widok był bardziej wstrząsający niż wszystkie koszmary, które dokumentował.
Nasze grube czarne dossier zostało już skrupulatnie skopiowane i umieszczone w Archiwum Państwowym w nowo otwartym dziale poświęconym Agencji Anthony’ego Lockwooda. To dobrze, bo teraz można o tym wszystkim wygodnie poczytać, nie musząc rozklejać kartek poplamionych dżemem czy strzepywać okruchów czipsów wciśniętych między strony, jak w przypadku oryginału. Minusem jest to, że nie ma tam wszystkich spraw. Zwłaszcza jednej z nich – zbyt szokującej, by ją w ogóle opisać.
Ale wszyscy wiedzą, jak ta sprawa się zakończyła. Mogli to zobaczyć na własne oczy tamtego okropnego poranka, gdy z głównej siedziby Fittes pozostała sterta dymiących gruzów, z których zaczęto wyciągać zwłoki. Ale mało kto wie, jak do tego doszło. Ta wiedza nie przedostała się jeszcze do opinii publicznej. Jeśli więc chcecie posłuchać nieznanej historii, w której pojawią się tajny spisek, morderstwa i przez nikogo niepodejrzewana zdrada – oraz duchy – musicie zwrócić się do kogoś, kto w tym uczestniczył. Jak ja.
Nazywam się Lucy Carlyle. Rozmawiam z żywymi i z duchami od tak dawna, że czasami już ich nie rozróżniam.
Okej, cofnijmy się do samego początku. Oto ja przed dwoma miesiącami. Mam na sobie czarną kurtkę, spódnicę i legginsy, a na nogach solidne buty, wystarczająco mocne, by kopniakiem wybić dziurę w trumnie czy wygramolić się z głębokiego, błotnistego grobu. Mam u boku rapier oraz pas przewieszony przez ramię z zapasem rac i granatów solnych. Na mojej kurtce błyska odbicie spektralnej dłoni, bo nie wszystkie plamy ektoplazmy udaje nam się zmyć. Włosy mam przycięte trochę krócej niż wcześniej, ale i tak widać kilka najnowszych siwych kosmyków. Poza tym wyglądam jak zawsze. W pełnym ekwipunku i w trakcie akcji. Właśnie czegoś szukam.
Na zewnątrz zapadła noc. Ciepło, jakie pozostawało w powietrzu za dnia, już dawno się rozwiało. Właśnie minęła północ – pora, o której duchy tłumnie wychodzą na miasto i wszyscy mający olej w głowie śpią w swoich łóżkach. Podczas gdy ja łaziłam na czworakach po ciemnym mauzoleum z twarzą pochyloną nad posadzką i wypiętym tyłkiem.
Na swoją obronę mogę powiedzieć, że nie ja jedna. Lockwood, George i Holly także pełzali na kolanach po tym niedużym pomieszczeniu, przybliżając twarze do podłogi. Od czasu do czasu ktoś oświetlał sobie świeczką fragment ściany, dłubał palcem w jakiejś szczelinie albo naciskał dłonią którąś z kamiennych płyt. Przeważnie w kompletnym milczeniu i skupieniu. Szukaliśmy wejścia do grobowca.
– Jejku, ludzie, musicie się tak wypinać? – Dobiegł z góry nosowy głos. – Słabo mi się robi, jak na was patrzę.
Chudy rudzielec, siedzący na granitowej płycie w środku mauzoleum, też był ubrany cały na czarno – wielkie buciory, obcisłe dżinsy i wysoki golf. Ale tylko on jeden miał na twarzy olbrzymie wyłupiaste gogle nadające mu wygląd wystraszonego konika polnego. Był to Quill Kipps. Rozkładał na płycie nasz ekwipunek godny rabusi grobów: łomy różnej wielkości i zwoje lin. Ale głównie trzymał straż, wpatrując się w ciemne kąty mauzoleum. Dzięki goglom był w stanie zobaczyć ducha, gdyby jakiś znienacka się pojawił.
– Widzisz coś, Quill? – odparł Lockwood, nie podnosząc głowy. Ciemne włosy zakrywały mu niemal całą twarz, gdy dłubał scyzorykiem w szczelinie między płytami.
Kipps zapalił lampę naftową i opuścił boczne klapki, żeby światło było przytłumione.
– Już wszystko widziałem, bo tak się wypinacie, a zwłaszcza kiedy Cubbins przechodzi poniżej na czworakach. To jakby bieługa przepływała.
– Pytałem o duchy.
– Żadnych duchów. Poza naszym, oswojonym. – Kipps poklepał duży słój, który stał obok niego na płycie. Słój natychmiast rozżarzył się zielonkawym światłem, a z wiru ektoplazmy uformowała się odrażająca twarz.
– Oswojonym? – zasyczał oburzony głos, który tylko ja słyszałam. – Oswojonym?! Wypuśćcie mnie z tego słoja, a ja mu pokażę, jaki jestem oswojony!
Przykucnęłam na piętach i odgarnęłam grzywkę z oczu.
– Lepiej nie mów tak na czaszkę, Kipps – ostrzegłam. – To mu się bardzo nie spodobało.
Twarz ducha za szkłem słoja wyszczerzyła ostre zęby.
– Żebyś wiedziała, Lucy, jak bardzo. Powiedz temu ślepakowi w goglach, że gdybym nie był zamknięty w słoju, wyssałbym szpik z jego kości i zrobiłbym sobie kostium do tańca z jego pustej skóry. Powtórz mu to ode mnie.
– Uraziłem go? – spytał Kipps. – Widzę, że jego usta się poruszają.
– Powiedz mu!
Zawahałam się.
– Nie przejmuj się – rzuciłam do Kippsa. – Nic się nie stało. Nie przejął się tym zbytnio.
– Co? Nieprawda! Bardzo się przejąłem! Jestem wściekły! Co on robi? Czy on zastukał w szkło, jakbym był złotą rybką? Przysięgam, jak się kiedyś stąd wydostanę, dorwę Kippsa i wypruję mu...
Przestałam słuchać głosu ducha i odwróciłam się do Lockwooda.
– Lockwood, jesteś pewien, że tu jest wejście do grobowca? Nie mamy zbyt dużo czasu.
Anthony Lockwood podniósł głowę i się wyprostował. Nadal klęczał na środku posadzki ze scyzorykiem w jednej ręce, drugą odgarniał włosy. Jak zwykle był świetnie ubrany, chociaż zamiast długiego płaszcza miał na sobie sweter, a na nogach czarne lakierki na miękkich podeszwach. Garnitur i płaszcz nie bardzo pasowały do dzisiejszej okazji – w końcu włamywaliśmy się do budynku, który miał status świętości i był prawie że pomnikiem narodowym.
– Wiem, co masz na myśli, Lucy – odparł. Jego blada, pociągła twarz była spokojna, ale lekkie ściągnięcie brwi wskazywało, że jest zaniepokojony. – Strasznie długo już szukamy. George, jak myślisz?
Rozległ się odgłos szurania na kolanach i górna połowa George’a Cubbinsa ukazała się z drugiej strony granitowej płyty. Jego czarna koszulka była brudna od kurzu, okulary przekrzywione, włosy rozczochrane, zlepione potem i sterczące do góry. Przez ostatnią godzinę szukał wejścia do krypty tak jak my wszyscy, ale tylko on zdołał zebrać na sobie cały zalegający pył, odchody myszy i nitki pajęczyn, których nikt inny nie napotkał. To był cały George.
– Wszystkie opisy pogrzebu zawierają informację o podziemnej krypcie – stwierdził. – Po prostu nie szukamy wystarczająco dokładnie. Zwłaszcza Kipps, który nic nie robi.
– Ej, robię swoje – odparował Kipps. – Pytanie brzmi, czy ty wykonałeś dobrze swoją robotę? Narażamy się przez ciebie, bo nas zapewniłeś, że tu będzie wejście.
George odkleił pajęczynę z okularów.
– Oczywiście, że musi gdzieś tu być. Trumnę opuszczono na sznurach przez otwór w posadzce. Trumnę z litego srebra. Wszystko co najlepsze na jej pogrzeb.
Wiedzieliśmy, dlaczego George nie wymienia imienia osoby, w której mauzoleum się znajdowaliśmy. Nawet sama myśl o srebrnej trumnie wywoływała u mnie ucisk w żołądku. Taki sam, jaki czułam, ilekroć mój wzrok natrafiał na popiersie stojące we wnęce na końcu pomieszczenia.
Metalowa figura przedstawiała kobietę w średnim wieku. Jej twarz miała surowy, wyniosły wyraz, zaczesane do tyłu włosy odsłaniały wysokie czoło. Zakrzywiony, ostry nos, cienka linia ust i przenikliwe oczy. Nie była to sympatyczna twarz, przeciwnie: zdecydowana, twarda i czujna. Znaliśmy ją od dzieciństwa. Widniała na znaczkach pocztowych i na okładkach naszych agencyjnych podręczników. Towarzyszyła nam, od kiedy sięgaliśmy pamięcią, i nawiedzała nas nawet w snach.
O Marissie Fittes, pionierce parapsychicznych badań i najwybitniejszej agentce w historii, krążyły legendy. Razem ze swoim partnerem Tomem Rotwellem wynalazła większość technik i środków walki z duchami – metod i narzędzi, którymi do dziś posługiwali się wszyscy agenci. Wiedzieliśmy, że swój pierwszy rapier zrobiła z odłamanego pręta żelaznego ogrodzenia i że rozmawiała z duchami tak swobodnie jak z żywymi. Założyła pierwszą agencję do walki z duchami, a po jej śmierci pół Londynu wyległo na ulice, by oglądać kondukt pogrzebowy, który przeszedł od Westminster Abbey przez ulicę Strand obsypaną kwiatami lawendy. Za trumną maszerowali wszyscy agenci w mieście. Kościelne dzwony biły na wieżach, gdy złożono ją w mauzoleum, które odtąd zostało pomnikiem i kaplicą, przed którą trzymali straż agenci Fittes.
Prawdziwie legendarna postać...
Tylko że my nie wierzyliśmy już, że pochowano ją w tym miejscu lub gdziekolwiek indziej.
Mauzoleum Fittes, do którego tej nocy się włamaliśmy, znajdowało się w środkowym Londynie na końcu ulicy Strand. Była to nieduża kamienna budowla z wysokim sklepieniem, wzniesiona na planie owalu i słabo oświetlona. I zupełnie pusta, nie licząc umieszczonego pośrodku granitowego postumentu przypominającego sarkofag z wyrytym napisem FITTES. Nie miała okien, a żelazna brama prowadząca na ulicę była zamknięta na klucz.
Po drugiej stronie stało dwóch wartowników. Były to właściwie podrostki, ale ci chłopcy mieli broń i mogli jej użyć, gdyby nas usłyszeli, więc musieliśmy uważać. Plusem było to, że pomieszczenie było suche, czyste i pachniało świeżą lawendą, nie było też żadnych części ciała rozrzuconych po posadzce, w przeciwieństwie do innych pokoi, do których zdarzyło mi się trafić w ostatnim tygodniu, więc nie narzekałam.
Jedyne, na co mogłam narzekać, to to, że w tym pustym miejscu nie było też żadnego śladu włazu w podłodze prowadzącego do podziemnej krypty, do której chcieliśmy się dostać.
Płomyki migotały w lampach gazowych stojących na podłodze. Ciemność pod sklepieniem wisiała nad naszymi głowami jak płaszcz czarownicy.
– Cóż, możemy tylko zacisnąć zęby i szukać dalej – westchnął Lockwood. – Chyba że ktoś ma lepszy pomysł.
– Ja mam.
Holly Munro skończyła przeszukiwanie posadzki w najdalszej części mauzoleum. Teraz wstała z kolan i dołączyła do nas, bezszelestnie i lekko jak kot. Tak jak pozostali była ubrana na nocną akcję: włosy ciasno spięła w kucyk, miała czarne legginsy, spódniczkę i obcisłą bluzę zapinaną na zamek. Mogłabym dodać, że było jej w tym do twarzy, ale po co. W przypadku Holly zawsze tak było. Gdyby postanowiła się ubrać w kubeł na śmieci zawieszony na dwóch sznurówkach, też wyglądałaby jak w czadowej kreacji.
– Myślę, że potrzebujemy opinii kogoś z zewnątrz – powiedziała. – Lucy, czy czaszka nie mogłaby się włączyć do poszukiwań?
Wzruszyłam ramionami.
– Spróbuję, Hol. Ale sama widzisz, w jakim jest nastroju.
Półprzeźroczysta twarz ducha widoczna za szkłem słoja nadal wygłaszała gniewną tyradę. Zbrązowiała czaszka przytwierdzona do dna szczerzyła zęby.
Wsłuchałam się na powrót w to, co syczał duch.
– ...i je zjem. A potem, na koniec, odmrożę mu paznokcie u nóg. To go nauczy.
– Ciągle jeszcze wygrażasz Kippsowi? – spytałam. – Myślałam, że już dawno skończyłeś.
Duch w słoju zamrugał z konsternacją.
– To ty nawet nie słuchałaś?
– Nie.
– Typowe. Tyle rodzajów tortur wyszczególniłem, specjalnie dla ciebie, a ty mnie nawet nie słuchasz.
– Oszczędź mi tego. Nie możemy znaleźć wejścia do krypty. Możesz nam pomóc?
– A po co? I tak nie uwierzysz w nic, co ci powiem.
– To nieprawda. Przecież jesteśmy tu właśnie dlatego, że trochę ci czasami wierzymy.
Duch prychnął lekceważąco.
– Gdybyście mi wierzyli w normalnym sensie tego słowa, siedzielibyście teraz w ciepłym domu na kanapie, objadając się ciastkami i pijąc herbatę, aż wam wnętrzności zgniją. Ale nie, musieliście tu przyjść i sprawdzić moją wersję wydarzeń.
– Naprawdę cię to dziwi? Mówisz nam, że Marissa Fittes żyje i to pod postacią własnej wnuczki Penelope Fittes, tej samej Penelope Fittes, która stoi na czele agencji Fittes i jest praktycznie najbardziej wpływową osobą w Londynie. Nie sądzisz, że to brzmi co najmniej nieprawdopodobnie? Wybacz, ale musimy to sami sprawdzić.
Duch wywrócił oczami.
– Tralala. Wiesz, co ty uprawiasz? Czaszkizm.
– Co? O czym ty mówisz?
– O tym samym co rasizm i seksizm. To, co robisz, to czysty czaszkizm. Oceniasz mnie po wyglądzie. Podważasz prawdziwość moich słów tylko dlatego, że jestem zmurszałą czaszką zamkniętą w słoju zielonej plazmy. Przyznaj to!
Wzięłam głęboki oddech. Czaszka, znana z najbardziej niebywałych komentarzy i tendencji do konfabulacji zahaczającej o manię wielkości, oskarżała mnie o czaszkizm, ponieważ wątpiłam w jej słowa. Ta sama czaszka, która traktowała prawdę z równą obojętnością, co George higienę osobistą i stan swojej garderoby. Choć muszę przyznać, duch z czaszki faktycznie nieraz uratował mi życie i – w kilku istotnych przypadkach – mnie nie okłamał.
– To interesujące, co mówisz – odparłam dyplomatycznie. – I z chęcią to z tobą później przedyskutuję. Ale teraz mam pilniejszą sprawę. Szukamy wejścia do krypty. Czy widzisz gdzieś jakąś gałkę lub obręcz, za którą trzeba pociągnąć?
– Nie.
– Jakąś dźwignię?
– Żadnej.
– Jakiś krążek linowy, wciągarkę lub inny mechanizm otwierający ukryte wejście?
– No jasne, że nie. Chyba wyczerpałaś wszystkie możliwe pytania.
Westchnęłam.
– Okej. Rozumiem. Czyli nie ma tu wejścia do krypty.
– Oczywiście, że jest – odparł duch. – Dlaczego od razu o to nie zapytałaś? Stąd widać je jak na dłoni.
Przekazałam pozostałym te słowa. Holly i Lockwood natychmiast wskoczyli na płytę obok Kippsa. Lockwood podniósł lampę naftową i oświetlił nią podłogę. Obracali się dookoła, rozglądając się po kamiennych płytach, i ze skupieniem na twarzach przesuwali powoli snop światła lampy. Światło obmywało kolejne fragmenty posadzki jak leniwie przybierająca woda.
– Jesteście do bani – odezwał się duch. – Ja je od razu zauważyłem, a nie mam nawet gałek ocznych. Nie, sorry, żadnych więcej wskazówek ode mnie nie usłyszycie...
– Tam! – Holly złapała Lockwooda za ramię, żeby nie przesuwał lampy. – Tam! Widzisz tę mniejszą płytę we wnętrzu większej płyty? Ta duża to klapa nad wejściem. Trzeba wyciągnąć mniejszy kamień, pod nim musi być ukryta obręcz lub inny mechanizm!
George i ja podbiegliśmy do miejsca, które wskazywała. Gdy tylko spojrzałam na większą płytę z mniejszym kwadratem w środku, wiedziałam, że Holly trafiła w dziesiątkę.
– Super, Holly – pochwalił Lockwood. – To musi być to. Dawajcie narzędzia.
W takich chwilach agenci Lockwood i Spółki pracowali jak najbardziej zgrany zespół. Bez słowa złapaliśmy za scyzoryki, żeby oczyścić z betonu szparę wokół mniejszej płyty. Podważyliśmy ją łomami, Lockwood odsunął ją na bok. I faktycznie – pod spodem była miedziana obręcz przyczepiona klamrą do większej płyty. Gdy George, Holly i ja czyściliśmy jej brzegi, Lockwood i Kipps obwiązali obręcz liną, poprawiając i mocując węzły, żeby utrzymały jej ciężar. Lockwood był wszędzie, półgłosem wydając polecenia, pomagając przy każdym zajęciu. Energia, która go wypełniała, była zaraźliwa i dodawała nam sił.
– Czy nikt mi nie podziękuje? – Czaszka obserwowała nas ze słoja z niesmakiem na twarzy. – Tak myślałem. Dobrze, że nigdy nie oczekuję wdzięczności, bo serce by mi pękło, a ja nawet nie mam wnętrzności.
Chwilę później byliśmy gotowi do uniesienia płyty. Lockwood i Kipps stali przy jednym sznurze, tym, który miał podnieść kamień. Drugi sznur na razie wisiał luźno. George i ja staliśmy przy nim. Naszym zadaniem było podtrzymać podniesioną płytę i opuścić ją jak najciszej na posadzkę obok. Na podłodze kucała Holly z łomami w dłoniach.
Przez chwilę nikt się nie poruszył. Migoczące światło jednej z lamp zadrżało przez sekundę na metalowym popiersiu Marissy Fittes. Wyglądało, jakby na nas patrzyła, a może wyobraziłam sobie złośliwy podstęp w jej oczach.
W takich chwilach, gdy napięcie sięgało zenitu, Lockwood jak zawsze był najspokojniejszy z nas wszystkich. Spojrzał na nas z uśmiechem.
– Gotowi? Dobra. Zaczynamy.
On i Kipps pociągnęli za sznur. Płyta od razu drgnęła, podniosła się bezdźwięcznie jak na naoliwionych zawiasach. Z odsłoniętej szczeliny rozszedł się powiew lodowatego powietrza.
Holly wsunęła w otwór łomy na wypadek, gdyby płyta opadła, ale nie było potrzeby. Lockwood i Kipps wyciągnęli ją z zaskakującą swobodą. Teraz ja i George musieliśmy utrzymać jej ciężar. Sznur się naprężył, więc podciągnęliśmy go i odchyliliśmy się do tyłu.
Kamienna płyta nie była nawet w połowie tak ciężka, jak się spodziewaliśmy. Może był to jakiś specjalny kamienny blok pusty w środku. Zaczęliśmy opuszczać ją na bok.
– Powoli! – syknął Lockwood. – Jak najciszej!
Opuściliśmy płytę na posadzkę. Gdy jej dotknęła, rozległ się jedynie słaby szmer. Równie dobrze mogłaby westchnąć mysz.
W podłodze ział kwadratowy otwór.
Gdy Holly poświeciła latarką do środka, zobaczyliśmy schody prowadzące stromo w dół. Poza górnymi stopniami wszystko tonęło w ciemności.
W powietrzu, które wdychaliśmy, wisiał zapach wilgotnej czarnej ziemi.
– Głęboka ta dziura – wyszeptał Kipps.
– Ktoś coś tam widzi?
– Nic.
Chwila ciszy. Teraz, gdy znaleźliśmy wejście do krypty, skala naszego przedsięwzięcia dotarła do nas ze zdwojoną siłą. Jakby ciemne sklepienie nad naszymi głowami obniżyło się nagle i prawie nas przygniotło. Żelazne popiersie Marissy patrzyło na nas z wnęki.
Staliśmy w milczeniu wokół otworu, używając naszych Talentów. Nikt z nas niczego nie wyczuł. Termometry na naszych pasach pokazywały dwanaście stopni. Nie zarejestrowaliśmy paranormalnego ziąbu, osłabienia, Atmosfery ani narastającego lęku. Nic nie wskazywało, że zbliża się jakaś aparycja.
– Dobra – odezwał się Lockwood. – Bierzmy nasze rzeczy. Plan jest taki: pierwszy schodzę ja, po mnie George, potem Holly i Lucy, na końcu Kipps. Nie włączamy latarek, ale weźmiemy zapalone świeczki. Ja idę z rapierem, wy też trzymajcie broń w gotowości. Nie żebyśmy jej potrzebowali – zakończył z szerokim uśmiechem. – Przecież zakładamy, że jej tam nie ma.
Ale ciarki przechodziły nam po plecach. Po części był to wpływ kamiennej twarzy we wnęce, po części tak działało na nas nazwisko widniejące na granitowej płycie. Mogło to też być zimne, wilgotne powietrze wypływające z otworu w podłodze. Otaczało nas ze wszystkich stron, a jego woń nie wróżyła niczego dobrego. Powoli zbieraliśmy ekwipunek. George przechodził od jednej osoby do kolejnej i zapalał świeczki zapalniczką. Ustawiliśmy się w szeregu przy schodach, poprawiając rapiery w dłoni, odchrząkując i sprawdzając pasy.
– Na pewno chcemy to zrobić?
Kipps wyraził myśl, która nam wszystkim chodziła po głowie.
– Dotarliśmy aż tutaj – odparł Lockwood. – Pewnie, że chcemy.
– Nie możemy się teraz wycofać – stwierdziłam.
Kipps spojrzał na mnie.
– Masz rację, Lucy. Może przesadzam z ostrożnością. W końcu co z tego, że informacja, którą sprawdzamy, pochodzi od złośliwej gadającej czaszki, która prawdopodobnie życzy nam śmierci?
Wszyscy obrzucili wzrokiem otwarty plecak, który trzymałam w ręku. Właśnie włożyłam do niego duchosłój. Twarz ducha już się zdematerializowała, pozostała tylko czaszka na dnie. Nawet ja musiałam przyznać, że jej puste oczodoły i zęby wyszczerzone w szyderczym uśmiechu nie dodawały zbytnio otuchy.
– Wiem, że bardzo ją sobie cenisz – ciągnął Kipps. – To w końcu twój najlepszy kumpel i w ogóle, ale co, jeśli to wszystko nieprawda? – Obejrzał się na popiersie na ścianie i dokończył szeptem. – A co, jeśli spotkamy tam ją?
Jeszcze chwila i cała odwaga by nas opuściła. Lockwood natychmiast odezwał się zdecydowanym, rzeczowym tonem:
– Tym nie musimy się martwić. George, powtórz, co nam mówiłeś.
– Jasne. – George poprawił okulary. – Jak pamiętacie, we wszystkich artykułach znalazłem wzmiankę, że Marissa Fittes zażyczyła sobie, żeby jej ciało złożono w specjalnej trumnie. Żelaznej wewnątrz, srebrnej na zewnątrz. Więc jeśli czaszka się myli i ona tam leży, jej duch nie będzie w stanie nic nam zrobić. Będzie całkowicie unieszkodliwiony przez materiały użyte do trumny – dodał.
– A kiedy ją otworzymy? – drążył Kipps.
– Och, to zajmie tylko sekundę, a wcześniej otoczymy ją żelaznymi łańcuchami i całą resztą.
– Chodzi o to, że żaden duch nie zaatakuje nas, gdy będziemy schodzić po schodach – włączył się Lockwood. – Prawda, George?
– Zgadza się.
– Dobrze. W takim razie ruszamy. – Lockwood odwrócił się ku schodom.
– Oczywiście po drodze mogą być pułapki – dodał George.
Lockwood znieruchomiał ze stopą uniesioną nad stopniem.
– Pułapki?
– Nie mówię, że jakieś będą. Tylko że mogą być. – George poprawił okulary i popędził Lockwooda dłonią. – No, Lockwood, schody czekają. Idź już.
Lockwood zrobił zwrot i odwrócił się twarzą w stronę George’a.
– Moment – powiedział. – O jakich pułapkach mówisz?
– Tak, mnie to też bardzo zainteresowało – dorzuciła Holly.
Wszyscy wlepiliśmy wzrok w George’a, który wzruszył ramionami, jakby to, co przed chwilą powiedział, było drobnostką.
– To tylko głupie plotki – zapewnił nas lekkim tonem. – Naprawdę dziwię się, że się tym przejmujecie. No, niektórzy powiadają, że Marissa chciała zniechęcić złodziei, więc wymyśliła różne zabezpieczenia. – Zawahał się. – Niektórzy mówią, że to były... paranormalne zabezpieczenia.
– Co ty nie powiesz – wycedziła Holly.
– I kiedy właściwie zamierzałeś nas o tym poinformować? – prychnęłam. – Kiedy jakieś Widmo zaciśnie palce na mojej szyi?
George machnął lekceważąco ręką.
– To prawdopodobnie bzdury. Poza tym ta informacja tylko by was rozproszyła, gdybyście znali ją wcześniej. Moim zadaniem jest oddzielić fakty od plotek.
– Nie, to jest moje zadanie. – Lockwood go poprawił. – Twoim zadaniem jest przekazać mi wszystkie informacje, żebym na ich podstawie podjął odpowiednie decyzje.
Zapanowało ciężkie milczenie.
– Zawsze się tak kłócicie na akcjach? – zapytał Kipps.
Lockwood uśmiechnął się blado.
– Przeważnie. Uważam, że niekończące się kłótnie oliwią trybiki w naszym doskonale działającym mechanizmie.
George wlepił w niego wzrok.
– Serio?
– No, nie. – Lockwood się zniecierpliwił. – O to też zamierzasz się ze mną kłócić?
– Właśnie powiedziałeś, że lubisz kłótnie! Myślałem, że one oliwią...
– Tak, ale bez przesady! Czy wszyscy mogą się zamknąć? – Lockwood spojrzał kolejno na nas. Jego ciemne oczy były skupione, nakazujące koncentrację, przypominające nam o powadze przedsięwzięcia. – Pułapki czy nie, damy radę. Mamy dwie godziny, by sprawdzić, co jest w krypcie, zamknąć trumnę i wrócić, żeby być gotowym do wyjścia, kiedy będzie następna zmiana warty. Chcemy się dowiedzieć prawdy o Penelope Fittes i o Marissie? Oczywiście, że tak! Udało nam się tu wejść, chociaż kosztowało nas to masę pracy, i nie będziemy teraz wpadać w panikę. Jeśli informacje, które mamy, są prawdziwe, nie musimy się niepokoić. Jeśli okażą się błędne, poradzimy sobie, jak zawsze. – Uśmiechnął się. – Ale nie są błędne. Jesteśmy na progu wielkiego odkrycia. Będzie dobrze!
Kipps poprawił smętnie gogle.
– Kiedy było dobrze w jakiejś krypcie? To będzie makabra z definicji.
Ale Lockwood już schodził po schodach. Metalowe popiersie Marissy na ścianie odbijało migoczące światło świeczek. Jej usta wydawały się rozciągać w zimnym uśmiechu, gdy zanurzaliśmy się w ciemność.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------