Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Pusty grobowiec - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 stycznia 2025
3999 pkt
punktów Virtualo

Pusty grobowiec - ebook

Czy to już koniec?

O nie! Przed Lockwoodem i jego ekipą jeszcze jedna, najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna sprawa w karierze. Trzymajcie kciuki!

A   na   wszystkich   fanów   czeka   niespodzianka   –   bonusowe opowiadanie „Sztylet w biurku” i galeria duchów!

Czy po ostatniej misji pogromcy duchów z agencji Lockwood i Spółka zasłużyli na chwilę przerwy od adrenaliny? Oczywiście, ale jak można się było spodziewać, spędzają ten czas po swojemu, włamując się do pilnie strzeżonej krypty. Tym razem nie szukają zwykłego ducha, lecz ryzykują spotkanie z widmem Marissy Fittes, legendarnej agentki parapsychicznej. To, co znajdują w jej grobowcu, zmienia wszystko.

Rozpoczyna się desperacki wyścig z czasem. Nasi bohaterowie chcą dotrzeć do źródła epidemii duchów, jednak na każdym kroku dochodzenia powstrzymuje ich wpływowa agencja Fittes. Finałowa rozgrywka zaprowadzi młodych detektywów na Drugą Stronę, gdzie będą musieli zmierzyć się z przepotężnym przeciwnikiem. Czy wyjdą stamtąd żywi?

Ostatni raz dołącz do Lucy, Lockwooda, George’a i Holly i wspólnie z nimi walcz przeciwko duchom i ludziom, by przywrócić sprawiedliwość i prawdę.

Serial na podstawie książek z serii „Lockwood i Spółka” można obejrzeć na platformie Netflix.

„Nie przegapcie tej serii! Od pierwszej części jestem jej fanem”. Rick Riordan

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67784-68-9
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Chce­cie po­słu­chać hi­sto­rii o du­chach? Do­brze się składa, po­nie­waż znam ich cał­kiem sporo.

Może tę o bla­dej twa­rzy przy­ci­śnię­tej do okna w piw­nicy, pa­trzą­cej na ze­wnątrz nie­wi­dzą­cym wzro­kiem? A może o du­chu nie­wi­do­mego męż­czy­zny z la­ską zro­bioną z dzie­cię­cych ko­ści? Lub tę o wid­mie agre­syw­nego ła­bę­dzia, które go­niło mnie z pu­stego parku pra­wie pod sam dom w pewną desz­czową noc, lub o ogrom­nych ustach otwie­ra­ją­cych się na środku be­to­no­wej pod­łogi? A może o dzbanku, z któ­rego można na­lać tylko krew, albo o pu­stej wan­nie wy­da­ją­cej po zmroku char­kot, jakby ktoś się w niej to­pił. Lub tę o ob­ra­ca­ją­cym się łóżku w pew­nym sie­ro­cińcu, lub o szkie­le­cie w ko­mi­nie, lub o spek­tral­nym dziku z po­żół­kłymi kłami, wę­szą­cym pod drzwiami ła­zienki z grzbie­tem na­je­żo­nym z wście­kło­ści, pod­czas gdy ja ukry­wa­łam się w środku.

Wy­bierz­cie do­wolną. Wszyst­kie prze­ży­łam. Ze­brane ra­zem po­ka­zują, jak wy­glą­dał ty­powy mie­siąc pracy w agen­cji Loc­kwood i Spółka w trak­cie tego dłu­giego przy­gnę­bia­ją­cego lata. Na­stęp­nego dnia Geo­rge za­pi­sy­wał je w na­szym do­ssier (czyli księ­dze spraw). Ro­bił to za­zwy­czaj rano, po­pi­ja­jąc go­rącą her­batę i sie­dząc po tu­recku w sa­mych bok­ser­kach na pod­ło­dze w sa­lo­nie. Szcze­rze mó­wiąc, ten wi­dok był bar­dziej wstrzą­sa­jący niż wszyst­kie kosz­mary, które do­ku­men­to­wał.

Na­sze grube czarne do­ssier zo­stało już skru­pu­lat­nie sko­pio­wane i umiesz­czone w Ar­chi­wum Pań­stwo­wym w nowo otwar­tym dziale po­świę­co­nym Agen­cji An­thony’ego Loc­kwo­oda. To do­brze, bo te­raz można o tym wszyst­kim wy­god­nie po­czy­tać, nie mu­sząc roz­kle­jać kar­tek po­pla­mio­nych dże­mem czy strze­py­wać okru­chów czip­sów wci­śnię­tych mię­dzy strony, jak w przy­padku ory­gi­nału. Mi­nu­sem jest to, że nie ma tam wszyst­kich spraw. Zwłasz­cza jed­nej z nich – zbyt szo­ku­ją­cej, by ją w ogóle opi­sać.

Ale wszy­scy wie­dzą, jak ta sprawa się za­koń­czyła. Mo­gli to zo­ba­czyć na wła­sne oczy tam­tego okrop­nego po­ranka, gdy z głów­nej sie­dziby Fit­tes po­zo­stała sterta dy­mią­cych gru­zów, z któ­rych za­częto wy­cią­gać zwłoki. Ale mało kto wie, jak do tego do­szło. Ta wie­dza nie prze­do­stała się jesz­cze do opi­nii pu­blicz­nej. Je­śli więc chce­cie po­słu­chać nie­zna­nej hi­sto­rii, w któ­rej po­ja­wią się tajny spi­sek, mor­der­stwa i przez ni­kogo nie­podej­rze­wana zdrada – oraz du­chy – mu­si­cie zwró­cić się do ko­goś, kto w tym uczest­ni­czył. Jak ja.

Na­zy­wam się Lucy Car­lyle. Roz­ma­wiam z ży­wymi i z du­chami od tak dawna, że cza­sami już ich nie roz­róż­niam.

Okej, cof­nijmy się do sa­mego po­czątku. Oto ja przed dwoma mie­sią­cami. Mam na so­bie czarną kurtkę, spód­nicę i leg­ginsy, a na no­gach so­lidne buty, wy­star­cza­jąco mocne, by kop­nia­kiem wy­bić dziurę w trum­nie czy wy­gra­mo­lić się z głę­bo­kiego, błot­ni­stego grobu. Mam u boku ra­pier oraz pas prze­wie­szony przez ra­mię z za­pa­sem rac i gra­na­tów sol­nych. Na mo­jej kurtce bły­ska od­bi­cie spek­tral­nej dłoni, bo nie wszyst­kie plamy ek­to­pla­zmy udaje nam się zmyć. Włosy mam przy­cięte tro­chę kró­cej niż wcze­śniej, ale i tak wi­dać kilka naj­now­szych si­wych ko­smy­ków. Poza tym wy­glą­dam jak za­wsze. W peł­nym ekwi­punku i w trak­cie ak­cji. Wła­śnie cze­goś szu­kam.

Na ze­wnątrz za­pa­dła noc. Cie­pło, ja­kie po­zo­sta­wało w po­wie­trzu za dnia, już dawno się roz­wiało. Wła­śnie mi­nęła pół­noc – pora, o któ­rej du­chy tłum­nie wy­cho­dzą na mia­sto i wszy­scy ma­jący olej w gło­wie śpią w swo­ich łóż­kach. Pod­czas gdy ja ła­zi­łam na czwo­ra­kach po ciem­nym mau­zo­leum z twa­rzą po­chy­loną nad po­sadzką i wy­pię­tym tył­kiem.

Na swoją obronę mogę po­wie­dzieć, że nie ja jedna. Loc­kwood, Geo­rge i Holly także peł­zali na ko­la­nach po tym nie­du­żym po­miesz­cze­niu, przy­bli­ża­jąc twa­rze do pod­łogi. Od czasu do czasu ktoś oświe­tlał so­bie świeczką frag­ment ściany, dłu­bał pal­cem w ja­kiejś szcze­li­nie albo na­ci­skał dło­nią któ­rąś z ka­mien­nych płyt. Prze­waż­nie w kom­plet­nym mil­cze­niu i sku­pie­niu. Szu­ka­li­śmy wej­ścia do gro­bowca.

– Jejku, lu­dzie, mu­si­cie się tak wy­pi­nać? – Do­biegł z góry no­sowy głos. – Słabo mi się robi, jak na was pa­trzę.

Chudy ru­dzie­lec, sie­dzący na gra­ni­to­wej pły­cie w środku mau­zo­leum, też był ubrany cały na czarno – wiel­kie bu­ciory, ob­ci­słe dżinsy i wy­soki golf. Ale tylko on je­den miał na twa­rzy ol­brzy­mie wy­łu­pia­ste go­gle na­da­jące mu wy­gląd wy­stra­szo­nego ko­nika po­lnego. Był to Qu­ill Kipps. Roz­kła­dał na pły­cie nasz ekwi­pu­nek godny ra­busi gro­bów: łomy róż­nej wiel­ko­ści i zwoje lin. Ale głów­nie trzy­mał straż, wpa­tru­jąc się w ciemne kąty mau­zo­leum. Dzięki go­glom był w sta­nie zo­ba­czyć du­cha, gdyby ja­kiś znie­nacka się po­ja­wił.

– Wi­dzisz coś, Qu­ill? – od­parł Loc­kwood, nie pod­no­sząc głowy. Ciemne włosy za­kry­wały mu nie­mal całą twarz, gdy dłu­bał scy­zo­ry­kiem w szcze­li­nie mię­dzy pły­tami.

Kipps za­pa­lił lampę naf­tową i opu­ścił boczne klapki, żeby świa­tło było przy­tłu­mione.

– Już wszystko wi­dzia­łem, bo tak się wy­pi­na­cie, a zwłasz­cza kiedy Cub­bins prze­cho­dzi po­ni­żej na czwo­ra­kach. To jakby bie­ługa prze­pły­wała.

– Py­ta­łem o du­chy.

– Żad­nych du­chów. Poza na­szym, oswo­jo­nym. – Kipps po­kle­pał duży słój, który stał obok niego na pły­cie. Słój na­tych­miast roz­ża­rzył się zie­lon­ka­wym świa­tłem, a z wiru ek­to­pla­zmy ufor­mo­wała się od­ra­ża­jąca twarz.

– Oswo­jo­nym? – za­sy­czał obu­rzony głos, który tylko ja sły­sza­łam. – Oswo­jo­nym?! Wy­puść­cie mnie z tego słoja, a ja mu po­każę, jaki je­stem oswo­jony!

Przy­kuc­nę­łam na pię­tach i od­gar­nę­łam grzywkę z oczu.

– Le­piej nie mów tak na czaszkę, Kipps – ostrze­głam. – To mu się bar­dzo nie spodo­bało.

Twarz du­cha za szkłem słoja wy­szcze­rzyła ostre zęby.

– Że­byś wie­działa, Lucy, jak bar­dzo. Po­wiedz temu śle­pa­kowi w go­glach, że gdy­bym nie był za­mknięty w słoju, wy­ssał­bym szpik z jego ko­ści i zro­bił­bym so­bie ko­stium do tańca z jego pu­stej skóry. Po­wtórz mu to ode mnie.

– Ura­zi­łem go? – spy­tał Kipps. – Wi­dzę, że jego usta się po­ru­szają.

– Po­wiedz mu!

Za­wa­ha­łam się.

– Nie przej­muj się – rzu­ci­łam do Kip­psa. – Nic się nie stało. Nie prze­jął się tym zbyt­nio.

– Co? Nie­prawda! Bar­dzo się prze­ją­łem! Je­stem wście­kły! Co on robi? Czy on za­stu­kał w szkło, jak­bym był złotą rybką? Przy­się­gam, jak się kie­dyś stąd wy­do­stanę, do­rwę Kip­psa i wy­pruję mu...

Prze­sta­łam słu­chać głosu du­cha i od­wró­ci­łam się do Loc­kwo­oda.

– Loc­kwood, je­steś pe­wien, że tu jest wej­ście do gro­bowca? Nie mamy zbyt dużo czasu.

An­thony Loc­kwood pod­niósł głowę i się wy­pro­sto­wał. Na­dal klę­czał na środku po­sadzki ze scy­zo­ry­kiem w jed­nej ręce, drugą od­gar­niał włosy. Jak zwy­kle był świet­nie ubrany, cho­ciaż za­miast dłu­giego płasz­cza miał na so­bie swe­ter, a na no­gach czarne la­kierki na mięk­kich po­de­szwach. Gar­ni­tur i płaszcz nie bar­dzo pa­so­wały do dzi­siej­szej oka­zji – w końcu wła­my­wa­li­śmy się do bu­dynku, który miał sta­tus świę­to­ści i był pra­wie że po­mni­kiem na­ro­do­wym.

– Wiem, co masz na my­śli, Lucy – od­parł. Jego blada, po­cią­gła twarz była spo­kojna, ale lek­kie ścią­gnię­cie brwi wska­zy­wało, że jest za­nie­po­ko­jony. – Strasz­nie długo już szu­kamy. Geo­rge, jak my­ślisz?

Roz­legł się od­głos szu­ra­nia na ko­la­nach i górna po­łowa Geo­rge’a Cub­binsa uka­zała się z dru­giej strony gra­ni­to­wej płyty. Jego czarna ko­szulka była brudna od ku­rzu, oku­lary prze­krzy­wione, włosy roz­czo­chrane, zle­pione po­tem i ster­czące do góry. Przez ostat­nią go­dzinę szu­kał wej­ścia do krypty tak jak my wszy­scy, ale tylko on zdo­łał ze­brać na so­bie cały za­le­ga­jący pył, od­chody my­szy i nitki pa­ję­czyn, któ­rych nikt inny nie na­po­tkał. To był cały Geo­rge.

– Wszyst­kie opisy po­grzebu za­wie­rają in­for­ma­cję o pod­ziem­nej kryp­cie – stwier­dził. – Po pro­stu nie szu­kamy wy­star­cza­jąco do­kład­nie. Zwłasz­cza Kipps, który nic nie robi.

– Ej, ro­bię swoje – od­pa­ro­wał Kipps. – Py­ta­nie brzmi, czy ty wy­ko­na­łeś do­brze swoją ro­botę? Na­ra­żamy się przez cie­bie, bo nas za­pew­ni­łeś, że tu bę­dzie wej­ście.

Geo­rge od­kleił pa­ję­czynę z oku­la­rów.

– Oczy­wi­ście, że musi gdzieś tu być. Trumnę opusz­czono na sznu­rach przez otwór w po­sadzce. Trumnę z li­tego sre­bra. Wszystko co naj­lep­sze na jej po­grzeb.

Wie­dzie­li­śmy, dla­czego Geo­rge nie wy­mie­nia imie­nia osoby, w któ­rej mau­zo­leum się znaj­do­wa­li­śmy. Na­wet sama myśl o srebr­nej trum­nie wy­wo­ły­wała u mnie ucisk w żo­łądku. Taki sam, jaki czu­łam, ile­kroć mój wzrok na­tra­fiał na po­pier­sie sto­jące we wnęce na końcu po­miesz­cze­nia.

Me­ta­lowa fi­gura przed­sta­wiała ko­bietę w śred­nim wieku. Jej twarz miała su­rowy, wy­nio­sły wy­raz, za­cze­sane do tyłu włosy od­sła­niały wy­so­kie czoło. Za­krzy­wiony, ostry nos, cienka li­nia ust i prze­ni­kliwe oczy. Nie była to sym­pa­tyczna twarz, prze­ciw­nie: zde­cy­do­wana, twarda i czujna. Zna­li­śmy ją od dzie­ciń­stwa. Wid­niała na znacz­kach pocz­to­wych i na okład­kach na­szych agen­cyj­nych pod­ręcz­ni­ków. To­wa­rzy­szyła nam, od kiedy się­ga­li­śmy pa­mię­cią, i na­wie­dzała nas na­wet w snach.

O Ma­ris­sie Fit­tes, pio­nierce pa­rap­sy­chicz­nych ba­dań i naj­wy­bit­niej­szej agentce w hi­sto­rii, krą­żyły le­gendy. Ra­zem ze swoim part­ne­rem To­mem Ro­twel­lem wy­na­la­zła więk­szość tech­nik i środ­ków walki z du­chami – me­tod i na­rzę­dzi, któ­rymi do dziś po­słu­gi­wali się wszy­scy agenci. Wie­dzie­li­śmy, że swój pierw­szy ra­pier zro­biła z odła­ma­nego pręta że­la­znego ogro­dze­nia i że roz­ma­wiała z du­chami tak swo­bod­nie jak z ży­wymi. Za­ło­żyła pierw­szą agen­cję do walki z du­chami, a po jej śmierci pół Lon­dynu wy­le­gło na ulice, by oglą­dać kon­dukt po­grze­bowy, który prze­szedł od West­min­ster Ab­bey przez ulicę Strand ob­sy­paną kwia­tami la­wendy. Za trumną ma­sze­ro­wali wszy­scy agenci w mie­ście. Ko­ścielne dzwony biły na wie­żach, gdy zło­żono ją w mau­zo­leum, które od­tąd zo­stało po­mni­kiem i ka­plicą, przed którą trzy­mali straż agenci Fit­tes.

Praw­dzi­wie le­gen­darna po­stać...

Tylko że my nie wie­rzy­li­śmy już, że po­cho­wano ją w tym miej­scu lub gdzie­kol­wiek in­dziej.

Mau­zo­leum Fit­tes, do któ­rego tej nocy się wła­ma­li­śmy, znaj­do­wało się w środ­ko­wym Lon­dy­nie na końcu ulicy Strand. Była to nie­duża ka­mienna bu­dowla z wy­so­kim skle­pie­niem, wznie­siona na pla­nie owalu i słabo oświe­tlona. I zu­peł­nie pu­sta, nie li­cząc umiesz­czo­nego po­środku gra­ni­to­wego po­stu­mentu przy­po­mi­na­ją­cego sar­ko­fag z wy­ry­tym na­pi­sem FIT­TES. Nie miała okien, a że­la­zna brama pro­wa­dząca na ulicę była za­mknięta na klucz.

Po dru­giej stro­nie stało dwóch war­tow­ni­ków. Były to wła­ści­wie pod­rostki, ale ci chłopcy mieli broń i mo­gli jej użyć, gdyby nas usły­szeli, więc mu­sie­li­śmy uwa­żać. Plu­sem było to, że po­miesz­cze­nie było su­che, czy­ste i pach­niało świeżą la­wendą, nie było też żad­nych czę­ści ciała roz­rzu­co­nych po po­sadzce, w prze­ci­wień­stwie do in­nych po­koi, do któ­rych zda­rzyło mi się tra­fić w ostat­nim ty­go­dniu, więc nie na­rze­ka­łam.

Je­dyne, na co mo­głam na­rze­kać, to to, że w tym pu­stym miej­scu nie było też żad­nego śladu włazu w pod­ło­dze pro­wa­dzą­cego do pod­ziem­nej krypty, do któ­rej chcie­li­śmy się do­stać.

Pło­myki mi­go­tały w lam­pach ga­zo­wych sto­ją­cych na pod­ło­dze. Ciem­ność pod skle­pie­niem wi­siała nad na­szymi gło­wami jak płaszcz cza­row­nicy.

– Cóż, mo­żemy tylko za­ci­snąć zęby i szu­kać da­lej – wes­tchnął Loc­kwood. – Chyba że ktoś ma lep­szy po­mysł.

– Ja mam.

Holly Munro skoń­czyła prze­szu­ki­wa­nie po­sadzki w naj­dal­szej czę­ści mau­zo­leum. Te­raz wstała z ko­lan i do­łą­czyła do nas, bez­sze­lest­nie i lekko jak kot. Tak jak po­zo­stali była ubrana na nocną ak­cję: włosy cia­sno spięła w ku­cyk, miała czarne leg­ginsy, spód­niczkę i ob­ci­słą bluzę za­pi­naną na za­mek. Mo­gła­bym do­dać, że było jej w tym do twa­rzy, ale po co. W przy­padku Holly za­wsze tak było. Gdyby po­sta­no­wiła się ubrać w ku­beł na śmieci za­wie­szony na dwóch sznu­rów­kach, też wy­glą­da­łaby jak w cza­do­wej kre­acji.

– My­ślę, że po­trze­bu­jemy opi­nii ko­goś z ze­wnątrz – po­wie­działa. – Lucy, czy czaszka nie mo­głaby się włą­czyć do po­szu­ki­wań?

Wzru­szy­łam ra­mio­nami.

– Spró­buję, Hol. Ale sama wi­dzisz, w ja­kim jest na­stroju.

Pół­prze­źro­czy­sta twarz du­cha wi­doczna za szkłem słoja na­dal wy­gła­szała gniewną ty­radę. Zbrą­zo­wiała czaszka przy­twier­dzona do dna szcze­rzyła zęby.

Wsłu­cha­łam się na po­wrót w to, co sy­czał duch.

– ...i je zjem. A po­tem, na ko­niec, od­mrożę mu pa­znok­cie u nóg. To go na­uczy.

– Cią­gle jesz­cze wy­gra­żasz Kip­p­sowi? – spy­ta­łam. – My­śla­łam, że już dawno skoń­czy­łeś.

Duch w słoju za­mru­gał z kon­ster­na­cją.

– To ty na­wet nie słu­cha­łaś?

– Nie.

– Ty­powe. Tyle ro­dza­jów tor­tur wy­szcze­gól­ni­łem, spe­cjal­nie dla cie­bie, a ty mnie na­wet nie słu­chasz.

– Oszczędź mi tego. Nie mo­żemy zna­leźć wej­ścia do krypty. Mo­żesz nam po­móc?

– A po co? I tak nie uwie­rzysz w nic, co ci po­wiem.

– To nie­prawda. Prze­cież je­ste­śmy tu wła­śnie dla­tego, że tro­chę ci cza­sami wie­rzymy.

Duch prych­nął lek­ce­wa­żąco.

– Gdy­by­ście mi wie­rzyli w nor­mal­nym sen­sie tego słowa, sie­dzie­li­by­ście te­raz w cie­płym domu na ka­na­pie, ob­ja­da­jąc się ciast­kami i pi­jąc her­batę, aż wam wnętrz­no­ści zgniją. Ale nie, mu­sie­li­ście tu przyjść i spraw­dzić moją wer­sję wy­da­rzeń.

– Na­prawdę cię to dziwi? Mó­wisz nam, że Ma­rissa Fit­tes żyje i to pod po­sta­cią wła­snej wnuczki Pe­ne­lope Fit­tes, tej sa­mej Pe­ne­lope Fit­tes, która stoi na czele agen­cji Fit­tes i jest prak­tycz­nie naj­bar­dziej wpły­wową osobą w Lon­dy­nie. Nie są­dzisz, że to brzmi co naj­mniej nie­praw­do­po­dob­nie? Wy­bacz, ale mu­simy to sami spraw­dzić.

Duch wy­wró­cił oczami.

– Tra­lala. Wiesz, co ty upra­wiasz? Czasz­kizm.

– Co? O czym ty mó­wisz?

– O tym sa­mym co ra­sizm i sek­sizm. To, co ro­bisz, to czy­sty czasz­kizm. Oce­niasz mnie po wy­glą­dzie. Pod­wa­żasz praw­dzi­wość mo­ich słów tylko dla­tego, że je­stem zmur­szałą czaszką za­mkniętą w słoju zie­lo­nej pla­zmy. Przy­znaj to!

Wzię­łam głę­boki od­dech. Czaszka, znana z naj­bar­dziej nie­by­wa­łych ko­men­ta­rzy i ten­den­cji do kon­fa­bu­la­cji za­ha­cza­ją­cej o ma­nię wiel­ko­ści, oskar­żała mnie o czasz­kizm, po­nie­waż wąt­pi­łam w jej słowa. Ta sama czaszka, która trak­to­wała prawdę z równą obo­jęt­no­ścią, co Geo­rge hi­gienę oso­bi­stą i stan swo­jej gar­de­roby. Choć mu­szę przy­znać, duch z czaszki fak­tycz­nie nie­raz ura­to­wał mi ży­cie i – w kilku istot­nych przy­pad­kach – mnie nie okła­mał.

– To in­te­re­su­jące, co mó­wisz – od­par­łam dy­plo­ma­tycz­nie. – I z chę­cią to z tobą póź­niej prze­dys­ku­tuję. Ale te­raz mam pil­niej­szą sprawę. Szu­kamy wej­ścia do krypty. Czy wi­dzisz gdzieś ja­kąś gałkę lub ob­ręcz, za którą trzeba po­cią­gnąć?

– Nie.

– Ja­kąś dźwi­gnię?

– Żad­nej.

– Ja­kiś krą­żek li­nowy, wcią­garkę lub inny me­cha­nizm otwie­ra­jący ukryte wej­ście?

– No ja­sne, że nie. Chyba wy­czer­pa­łaś wszyst­kie moż­liwe py­ta­nia.

Wes­tchnę­łam.

– Okej. Ro­zu­miem. Czyli nie ma tu wej­ścia do krypty.

– Oczy­wi­ście, że jest – od­parł duch. – Dla­czego od razu o to nie za­py­ta­łaś? Stąd wi­dać je jak na dłoni.

Prze­ka­za­łam po­zo­sta­łym te słowa. Holly i Loc­kwood na­tych­miast wsko­czyli na płytę obok Kip­psa. Loc­kwood pod­niósł lampę naf­tową i oświe­tlił nią pod­łogę. Ob­ra­cali się do­okoła, roz­glą­da­jąc się po ka­mien­nych pły­tach, i ze sku­pie­niem na twa­rzach prze­su­wali po­woli snop świa­tła lampy. Świa­tło ob­my­wało ko­lejne frag­menty po­sadzki jak le­ni­wie przy­bie­ra­jąca woda.

– Je­ste­ście do bani – ode­zwał się duch. – Ja je od razu za­uwa­ży­łem, a nie mam na­wet ga­łek ocznych. Nie, sorry, żad­nych wię­cej wska­zó­wek ode mnie nie usły­szy­cie...

– Tam! – Holly zła­pała Loc­kwo­oda za ra­mię, żeby nie prze­su­wał lampy. – Tam! Wi­dzisz tę mniej­szą płytę we wnę­trzu więk­szej płyty? Ta duża to klapa nad wej­ściem. Trzeba wy­cią­gnąć mniej­szy ka­mień, pod nim musi być ukryta ob­ręcz lub inny me­cha­nizm!

Geo­rge i ja pod­bie­gli­śmy do miej­sca, które wska­zy­wała. Gdy tylko spoj­rza­łam na więk­szą płytę z mniej­szym kwa­dra­tem w środku, wie­dzia­łam, że Holly tra­fiła w dzie­siątkę.

– Su­per, Holly – po­chwa­lił Loc­kwood. – To musi być to. Da­waj­cie na­rzę­dzia.

W ta­kich chwi­lach agenci Loc­kwood i Spółki pra­co­wali jak naj­bar­dziej zgrany ze­spół. Bez słowa zła­pa­li­śmy za scy­zo­ryki, żeby oczy­ścić z be­tonu szparę wo­kół mniej­szej płyty. Pod­wa­ży­li­śmy ją ło­mami, Loc­kwood od­su­nął ją na bok. I fak­tycz­nie – pod spodem była mie­dziana ob­ręcz przy­cze­piona klamrą do więk­szej płyty. Gdy Geo­rge, Holly i ja czy­ści­li­śmy jej brzegi, Loc­kwood i Kipps ob­wią­zali ob­ręcz liną, po­pra­wia­jąc i mo­cu­jąc wę­zły, żeby utrzy­mały jej cię­żar. Loc­kwood był wszę­dzie, pół­gło­sem wy­da­jąc po­le­ce­nia, po­ma­ga­jąc przy każ­dym za­ję­ciu. Ener­gia, która go wy­peł­niała, była za­raź­liwa i do­da­wała nam sił.

– Czy nikt mi nie po­dzię­kuje? – Czaszka ob­ser­wo­wała nas ze słoja z nie­sma­kiem na twa­rzy. – Tak my­śla­łem. Do­brze, że ni­gdy nie ocze­kuję wdzięcz­no­ści, bo serce by mi pę­kło, a ja na­wet nie mam wnętrz­no­ści.

Chwilę póź­niej by­li­śmy go­towi do unie­sie­nia płyty. Loc­kwood i Kipps stali przy jed­nym sznu­rze, tym, który miał pod­nieść ka­mień. Drugi sznur na ra­zie wi­siał luźno. Geo­rge i ja sta­li­śmy przy nim. Na­szym za­da­niem było pod­trzy­mać pod­nie­sioną płytę i opu­ścić ją jak naj­ci­szej na po­sadzkę obok. Na pod­ło­dze ku­cała Holly z ło­mami w dło­niach.

Przez chwilę nikt się nie po­ru­szył. Mi­go­czące świa­tło jed­nej z lamp za­drżało przez se­kundę na me­ta­lo­wym po­pier­siu Ma­rissy Fit­tes. Wy­glą­dało, jakby na nas pa­trzyła, a może wy­obra­zi­łam so­bie zło­śliwy pod­stęp w jej oczach.

W ta­kich chwi­lach, gdy na­pię­cie się­gało ze­nitu, Loc­kwood jak za­wsze był naj­spo­koj­niej­szy z nas wszyst­kich. Spoj­rzał na nas z uśmie­chem.

– Go­towi? Do­bra. Za­czy­namy.

On i Kipps po­cią­gnęli za sznur. Płyta od razu drgnęła, pod­nio­sła się bez­dź­więcz­nie jak na na­oli­wio­nych za­wia­sach. Z od­sło­nię­tej szcze­liny roz­szedł się po­wiew lo­do­wa­tego po­wie­trza.

Holly wsu­nęła w otwór łomy na wy­pa­dek, gdyby płyta opa­dła, ale nie było po­trzeby. Loc­kwood i Kipps wy­cią­gnęli ją z za­ska­ku­jącą swo­bodą. Te­raz ja i Geo­rge mu­sie­li­śmy utrzy­mać jej cię­żar. Sznur się na­prę­żył, więc pod­cią­gnę­li­śmy go i od­chy­li­li­śmy się do tyłu.

Ka­mienna płyta nie była na­wet w po­ło­wie tak ciężka, jak się spo­dzie­wa­li­śmy. Może był to ja­kiś spe­cjalny ka­mienny blok pu­sty w środku. Za­czę­li­śmy opusz­czać ją na bok.

– Po­woli! – syk­nął Loc­kwood. – Jak naj­ci­szej!

Opu­ści­li­śmy płytę na po­sadzkę. Gdy jej do­tknęła, roz­legł się je­dy­nie słaby szmer. Rów­nie do­brze mo­głaby wes­tchnąć mysz.

W pod­ło­dze ział kwa­dra­towy otwór.

Gdy Holly po­świe­ciła la­tarką do środka, zo­ba­czy­li­śmy schody pro­wa­dzące stromo w dół. Poza gór­nymi stop­niami wszystko to­nęło w ciem­no­ści.

W po­wie­trzu, które wdy­cha­li­śmy, wi­siał za­pach wil­got­nej czar­nej ziemi.

– Głę­boka ta dziura – wy­szep­tał Kipps.

– Ktoś coś tam wi­dzi?

– Nic.

Chwila ci­szy. Te­raz, gdy zna­leź­li­śmy wej­ście do krypty, skala na­szego przed­się­wzię­cia do­tarła do nas ze zdwo­joną siłą. Jakby ciemne skle­pie­nie nad na­szymi gło­wami ob­ni­żyło się na­gle i pra­wie nas przy­gnio­tło. Że­la­zne po­pier­sie Ma­rissy pa­trzyło na nas z wnęki.

Sta­li­śmy w mil­cze­niu wo­kół otworu, uży­wa­jąc na­szych Ta­len­tów. Nikt z nas ni­czego nie wy­czuł. Ter­mo­me­try na na­szych pa­sach po­ka­zy­wały dwa­na­ście stopni. Nie za­re­je­stro­wa­li­śmy pa­ra­nor­mal­nego ziąbu, osła­bie­nia, At­mos­fery ani na­ra­sta­ją­cego lęku. Nic nie wska­zy­wało, że zbliża się ja­kaś apa­ry­cja.

– Do­bra – ode­zwał się Loc­kwood. – Bierzmy na­sze rze­czy. Plan jest taki: pierw­szy scho­dzę ja, po mnie Geo­rge, po­tem Holly i Lucy, na końcu Kipps. Nie włą­czamy la­ta­rek, ale weź­miemy za­pa­lone świeczki. Ja idę z ra­pie­rem, wy też trzy­maj­cie broń w go­to­wo­ści. Nie że­by­śmy jej po­trze­bo­wali – za­koń­czył z sze­ro­kim uśmie­chem. – Prze­cież za­kła­damy, że jej tam nie ma.

Ale ciarki prze­cho­dziły nam po ple­cach. Po czę­ści był to wpływ ka­mien­nej twa­rzy we wnęce, po czę­ści tak dzia­łało na nas na­zwi­sko wid­nie­jące na gra­ni­to­wej pły­cie. Mo­gło to też być zimne, wil­gotne po­wie­trze wy­pły­wa­jące z otworu w pod­ło­dze. Ota­czało nas ze wszyst­kich stron, a jego woń nie wró­żyła ni­czego do­brego. Po­woli zbie­ra­li­śmy ekwi­pu­nek. Geo­rge prze­cho­dził od jed­nej osoby do ko­lej­nej i za­pa­lał świeczki za­pal­niczką. Usta­wi­li­śmy się w sze­regu przy scho­dach, po­pra­wia­jąc ra­piery w dłoni, od­chrzą­ku­jąc i spraw­dza­jąc pasy.

– Na pewno chcemy to zro­bić?

Kipps wy­ra­ził myśl, która nam wszyst­kim cho­dziła po gło­wie.

– Do­tar­li­śmy aż tu­taj – od­parł Loc­kwood. – Pew­nie, że chcemy.

– Nie mo­żemy się te­raz wy­co­fać – stwier­dzi­łam.

Kipps spoj­rzał na mnie.

– Masz ra­cję, Lucy. Może prze­sa­dzam z ostroż­no­ścią. W końcu co z tego, że in­for­ma­cja, którą spraw­dzamy, po­cho­dzi od zło­śli­wej ga­da­ją­cej czaszki, która praw­do­po­dob­nie ży­czy nam śmierci?

Wszy­scy ob­rzu­cili wzro­kiem otwarty ple­cak, który trzy­ma­łam w ręku. Wła­śnie wło­ży­łam do niego du­cho­słój. Twarz du­cha już się zde­ma­te­ria­li­zo­wała, po­zo­stała tylko czaszka na dnie. Na­wet ja mu­sia­łam przy­znać, że jej pu­ste oczo­doły i zęby wy­szcze­rzone w szy­der­czym uśmie­chu nie do­da­wały zbyt­nio otu­chy.

– Wiem, że bar­dzo ją so­bie ce­nisz – cią­gnął Kipps. – To w końcu twój naj­lep­szy kum­pel i w ogóle, ale co, je­śli to wszystko nie­prawda? – Obej­rzał się na po­pier­sie na ścia­nie i do­koń­czył szep­tem. – A co, je­śli spo­tkamy tam ją?

Jesz­cze chwila i cała od­waga by nas opu­ściła. Loc­kwood na­tych­miast ode­zwał się zde­cy­do­wa­nym, rze­czo­wym to­nem:

– Tym nie mu­simy się mar­twić. Geo­rge, po­wtórz, co nam mó­wi­łeś.

– Ja­sne. – Geo­rge po­pra­wił oku­lary. – Jak pa­mię­ta­cie, we wszyst­kich ar­ty­ku­łach zna­la­złem wzmiankę, że Ma­rissa Fit­tes za­ży­czyła so­bie, żeby jej ciało zło­żono w spe­cjal­nej trum­nie. Że­la­znej we­wnątrz, srebr­nej na ze­wnątrz. Więc je­śli czaszka się myli i ona tam leży, jej duch nie bę­dzie w sta­nie nic nam zro­bić. Bę­dzie cał­ko­wi­cie uniesz­ko­dli­wiony przez ma­te­riały użyte do trumny – do­dał.

– A kiedy ją otwo­rzymy? – drą­żył Kipps.

– Och, to zaj­mie tylko se­kundę, a wcze­śniej oto­czymy ją że­la­znymi łań­cu­chami i całą resztą.

– Cho­dzi o to, że ża­den duch nie za­ata­kuje nas, gdy bę­dziemy scho­dzić po scho­dach – włą­czył się Loc­kwood. – Prawda, Geo­rge?

– Zga­dza się.

– Do­brze. W ta­kim ra­zie ru­szamy. – Loc­kwood od­wró­cił się ku scho­dom.

– Oczy­wi­ście po dro­dze mogą być pu­łapki – do­dał Geo­rge.

Loc­kwood znie­ru­cho­miał ze stopą unie­sioną nad stop­niem.

– Pu­łapki?

– Nie mó­wię, że ja­kieś będą. Tylko że mogą być. – Geo­rge po­pra­wił oku­lary i po­pę­dził Loc­kwo­oda dło­nią. – No, Loc­kwood, schody cze­kają. Idź już.

Loc­kwood zro­bił zwrot i od­wró­cił się twa­rzą w stronę Geo­rge’a.

– Mo­ment – po­wie­dział. – O ja­kich pu­łap­kach mó­wisz?

– Tak, mnie to też bar­dzo za­in­te­re­so­wało – do­rzu­ciła Holly.

Wszy­scy wle­pi­li­śmy wzrok w Geo­rge’a, który wzru­szył ra­mio­nami, jakby to, co przed chwilą po­wie­dział, było drob­nostką.

– To tylko głu­pie plotki – za­pew­nił nas lek­kim to­nem. – Na­prawdę dzi­wię się, że się tym przej­mu­je­cie. No, nie­któ­rzy po­wia­dają, że Ma­rissa chciała znie­chę­cić zło­dziei, więc wy­my­śliła różne za­bez­pie­cze­nia. – Za­wa­hał się. – Nie­któ­rzy mó­wią, że to były... pa­ra­nor­malne za­bez­pie­cze­nia.

– Co ty nie po­wiesz – wy­ce­dziła Holly.

– I kiedy wła­ści­wie za­mie­rza­łeś nas o tym po­in­for­mo­wać? – prych­nę­łam. – Kiedy ja­kieś Widmo za­ci­śnie palce na mo­jej szyi?

Geo­rge mach­nął lek­ce­wa­żąco ręką.

– To praw­do­po­dob­nie bzdury. Poza tym ta in­for­ma­cja tylko by was roz­pro­szyła, gdy­by­ście znali ją wcze­śniej. Moim za­da­niem jest od­dzie­lić fakty od plo­tek.

– Nie, to jest moje za­da­nie. – Loc­kwood go po­pra­wił. – Twoim za­da­niem jest prze­ka­zać mi wszyst­kie in­for­ma­cje, że­bym na ich pod­sta­wie pod­jął od­po­wied­nie de­cy­zje.

Za­pa­no­wało cięż­kie mil­cze­nie.

– Za­wsze się tak kłó­ci­cie na ak­cjach? – za­py­tał Kipps.

Loc­kwood uśmiech­nął się blado.

– Prze­waż­nie. Uwa­żam, że nie­koń­czące się kłót­nie oli­wią try­biki w na­szym do­sko­nale dzia­ła­ją­cym me­cha­ni­zmie.

Geo­rge wle­pił w niego wzrok.

– Se­rio?

– No, nie. – Loc­kwood się znie­cier­pli­wił. – O to też za­mie­rzasz się ze mną kłó­cić?

– Wła­śnie po­wie­dzia­łeś, że lu­bisz kłót­nie! My­śla­łem, że one oli­wią...

– Tak, ale bez prze­sady! Czy wszy­scy mogą się za­mknąć? – Loc­kwood spoj­rzał ko­lejno na nas. Jego ciemne oczy były sku­pione, na­ka­zu­jące kon­cen­tra­cję, przy­po­mi­na­jące nam o po­wa­dze przed­się­wzię­cia. – Pu­łapki czy nie, damy radę. Mamy dwie go­dziny, by spraw­dzić, co jest w kryp­cie, za­mknąć trumnę i wró­cić, żeby być go­to­wym do wyj­ścia, kiedy bę­dzie na­stępna zmiana warty. Chcemy się do­wie­dzieć prawdy o Pe­ne­lope Fit­tes i o Ma­ris­sie? Oczy­wi­ście, że tak! Udało nam się tu wejść, cho­ciaż kosz­to­wało nas to masę pracy, i nie bę­dziemy te­raz wpa­dać w pa­nikę. Je­śli in­for­ma­cje, które mamy, są praw­dziwe, nie mu­simy się nie­po­koić. Je­śli okażą się błędne, po­ra­dzimy so­bie, jak za­wsze. – Uśmiech­nął się. – Ale nie są błędne. Je­ste­śmy na progu wiel­kiego od­kry­cia. Bę­dzie do­brze!

Kipps po­pra­wił smęt­nie go­gle.

– Kiedy było do­brze w ja­kiejś kryp­cie? To bę­dzie ma­ka­bra z de­fi­ni­cji.

Ale Loc­kwood już scho­dził po scho­dach. Me­ta­lowe po­pier­sie Ma­rissy na ścia­nie od­bi­jało mi­go­czące świa­tło świe­czek. Jej usta wy­da­wały się roz­cią­gać w zim­nym uśmie­chu, gdy za­nu­rza­li­śmy się w ciem­ność.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij