Pustynia zakochanych - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
13 czerwca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pustynia zakochanych - ebook
Molly Carlisle uczy angielskiego młodego księcia Tahira. Ponieważ stanowczo odpiera jego zaloty, książę podstępnie wywozi ją do swego pustynnego kraju. Z opresji ratuje ją król Azrael, przyrodni brat Tahira. Molly jest mu wdzięczna za pomoc, lecz szybko uświadamia sobie, że pod jego opieką również nie jest bezpieczna…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4313-1 |
Rozmiar pliku: | 737 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Król Djalii, Azrael Al-Sharif, z ponurą miną studiował artykuł w brytyjskiej gazecie. Gdy wstał, długie czarne włosy zawirowały wokół śniadej twarzy. Gniewne błyski w ciemnych oczach i mocno zaciśnięte zęby świadczyły o ogromnym zdenerwowaniu.
– Wasza Wysokość nie powinien się przejmować takimi drobiazgami – uspokajał jego doradca Butrus. – Cóż dla nas znaczy opinia obcych? Nie jesteśmy zacofani, tylko nasza infrastruktura została nieco zaniedbana za czasów dyktatury.
Azrael omal nie zapytał, o jakiej infrastrukturze mówi. Jego mały, bogaty w ropę kraj nadal cierpiał z powodu półwiekowych zaniedbań. Poprzedni monarcha, Hashem, zasłynął z okrucieństwa, mordów, tortur i legendarnej rozrzutności, służącej wyłącznie zaspokojeniu jego prywatnych zachcianek. Naród pokładał w nowo wybranym władcy wielkie nadzieje na wyjście z zapaści. Azraela nieraz przytłaczał ciężar odpowiedzialności. Oburzały go drwiny z jego ojczyzny, zwłaszcza na łamach prasy.
W gazecie zamieszczono zdjęcie wozu, ciągnionego przez wołu ulicą jedynego miasta, Jovanu. Autor pytał, czy Djalia jest najbardziej zacofanym z państw arabskich. Azrael musiał przyznać, że próżno tu szukać drapaczy chmur, centrów handlowych czy luksusowych hoteli. Kraj nie posiadał żadnych nowoczesnych inwestycji prócz imponującego lotniska i autostrady do pałacu dawnego dyktatora. Ale z czasem wyprowadzi Djalię z zacofania w dwudziesty pierwszy wiek.
Na szczęście kraj dysponował wystarczającą ilością bogactw mineralnych, żeby sfinansować transformację. Postępowi rodacy z całej kuli ziemskiej: personel medyczny, inżynierowie i nauczyciele masowo wracali, by uczestniczyć w tym iście herkulesowym zadaniu.
Azrael, poważny ponad swój wiek trzydziestu lat, robił wrażenie nieprzejednanego, ale wyznawał postępowe poglądy. Pragnął zapewnić społeczeństwu tolerancję religijną, równouprawnienie kobiet, powszechny dostęp do oświaty i opieki medycznej. Cieszyło go, że ludzie o podobnych zapatrywaniach wracali z emigracji, żeby odbudować kraj, który kochał nad życie.
– Masz rację, Butrusie – przyznał po namyśle rację doradcy. – Nie warto się przejmować cudzymi opiniami. Trzeba patrzeć w przyszłość.
Zadowolony, że uspokoił monarchę, Butrus odszedł. Postanowił nie wspominać o kolejnym możliwym problemie. Według pracowników nowo otwartej ambasady w Londynie młodszy przyrodni brat króla był oczarowany ponętną rudowłosą dziewczyną. Butrus nie widział w tym nic zdrożnego. Chłopcy zawsze biegali za dziewczętami. Zdawał sobie sprawę, że Tahira, wychowanego w znacznie bardziej restrykcyjnym społeczeństwie sąsiedniego Quareinu, mogła oszołomić możliwość bezpośredniego kontaktu z przedstawicielką płci przeciwnej.
Azrael popatrzył na ściany dwunastowiecznej twierdzy. Następnie przeniósł wzrok na biurko. Mieszkał i pracował w zabytkowej fortecy. Odmówił zamieszkania w złoconym pałacu zmarłego dyktatora, który obecnie przekształcano w luksusowy hotel. Nie skusił go dostęp do internetu ani inne współczesne udogodnienia. Nie potrzebował takich luksusów. Spędził większą część życia w namiotach nomadów i równie wiele lat jako żołnierz na pustyni.
Wiedział, że naród nie zaaprobowałby jego zamieszkania w rezydencji tyrana, symbolu egoizmu poprzedniego monarchy i cierpień poddanych. Musiał pokazać, że choć w jego żyłach płynie ta sama krew, odziedziczył charakter nie po nim, tylko po bohaterskim ojcu, Sharifie, który został stracony za opór przeciwko Hashemowi.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Zaraz potem do środka wpadł blady jak ściana Butrus, nie czekając na zaproszenie.
– Przepraszam za tak nagłe wtargniecie, ale brat Waszej Wysokości zrobił coś naprawdę szokującego – wydyszał. – Jeśli szybko nie znajdziemy remedium, niebawem wybuchnie wielki skandal.
Dzień przed tym, jak nieodpowiedzialny wyczyn brata kazał królowi Azraelowi zwątpić w rozsądek swojej rodziny, drobna, rudowłosa Molly nie przeczuwała, że nad jej głową gromadzą się czarne chmury. Odwiedziła dziadka w domu opieki. Mieszkańcy z przyjemnością słuchali kolęd i próbowali pysznych świątecznych wypieków. Z błyszczącymi radością zielonymi oczami ściskała sękatą dłoń Mauricego Delvina. Nie wyprowadziła go z błędu, gdy pomylił ją z jej zmarłą matką, Louise. Ponieważ cierpiał na demencję, pomiędzy rzadkimi przebłyskami świadomości mylił imiona, twarze i fakty. Kiedy wspomniał, jak przed laty ściął choinkę dla małej córeczki, uśmiechnęła się, zadowolona, że rozpoznał w niej członka rodziny i że dobrze się bawi.
Maurice przebywał w Winterwood od dwóch lat. Otaczano go tu najlepszą opieką. Niestety, drogo kosztowała, ale przeniesienie do innej, tańszej placówki nie wchodziło w grę. Potrzebował znajomego otoczenia. W nowym miejscu, wśród nieznajomych ludzi byłby kompletnie zagubiony i do reszty straciłby kontakt z rzeczywistością. Dlatego robiła wszystko, żeby został w Winterwood. Sprzedała nawet biżuterię po matce, żeby opłacić rachunki. Z uzyskanej kwoty prawie nic już nie zostało. Praca od rana do nocy również nie dawała wystarczających dochodów, żeby zapłacić za jego miesięczne utrzymanie.
W ciągu dnia pracowała jako kelnerka. Przez dwa wieczory w tygodniu sprzątała dla Jan, właścicielki agencji porządkowej. W weekendy dawała lekcje angielskiego arabskiemu księciu w ambasadzie Djalii. Zarabiała na nich więcej niż na dwóch pozostałych posadach razem wziętych. Przyszło jej do głowy, żeby zaproponować mu dodatkowe zajęcia, ale nie pociągała jej perspektywa spędzania więcej czasu z Tahirem.
Prawdę mówiąc, musiała mu oddać sprawiedliwość, że się jej nie narzucał. Kiedy zwróciła mu uwagę, że nie powinien jej przysyłać kwiatów ani prezentów, przyjął je z powrotem i grzecznie przeprosił. Nigdy też jej nie dotknął. Niepokoiło ją jednak, że usiłował z nią flirtować i pożerał ją wzrokiem. Dlatego poprosiła, żeby ktoś z pracowników ambasady zawsze im towarzyszył. Odczuła ulgę, kiedy spełniono jej prośbę.
Chwilami przypuszczała, że z braku doświadczenia z płcią przeciwną zbyt surowo ocenia młodego księcia. Na pierwszym roku musiała porzucić studia ekonomiczne, żeby wrócić do domu i opiekować się dziadkiem. Przez następne cztery lata nawał zajęć nie pozwalał na nawiązywanie znajomości poza jednym chłopakiem, o którym szybko zapomniała. Mimo rozlicznych obowiązków zdołała ukończyć kurs pedagogiczny, uprawniający do nauczania cudzoziemców języka angielskiego.
Nie żałowała swojego poświęcenia. W najtrudniejszym okresie życia Maurice bez wahania pospieszył jej z pomocą i przyjął pod swój dach.
Kiedy miała cztery lata, zmarła jej matka. Kilka lat później ojciec ponownie się ożenił. Jego druga żona od pierwszego wejrzenia nie znosiła córki poprzedniczki. Jako że ojciec jej nie bronił, stopniowo przemieniła jej życie w piekło. Molly poszukała ratunku u dziadka ze strony matki, który zaoferował jej schronienie. Po śmierci ojca macocha odziedziczyła cały jego majątek. Molly dostała biżuterię jeszcze jako dziecko tylko dzięki temu, że matka zapisała ją jej w testamencie.
Tego popołudnia Molly jak zwykle podziwiała uroczo staromodny wystrój ambasady Djalii. Dawała lekcje w oficjalnej jadalni, oddzielona od księcia Tahira szerokim stołem. Drzwi pozostawały otwarte, a przyzwoitka siedziała na korytarzu zaraz za nimi.
Naprzeciwko wisiał portret zabójczo przystojnego mężczyzny. Nazywała go w myślach „Pięknym Panem”. Jej zdaniem mógłby samą twarzą zarabiać jako supermodel. Nierzadko widywała go w snach, pewnie z braku mocniejszych, rzeczywistych wrażeń, jak każda samotna dziewczyna, znużona codzienną monotonią.
Służąca przyniosła jak zwykle tacę z kawą. Molly taktownie odwróciła wzrok, gdy podawała ją z głębokim, pełnym szacunku ukłonem. Krępowała ją jej uniżoność, ale akceptowała różnice kulturowe. Przypuszczała, że przynależność do królewskiego rodu daje Tahirowi prawo do niemal boskiej czci, nawet jeżeli mieszka w innym kraju.
Na podstawie wysokiego wzrostu i postawnej sylwetki oceniała go na ponad dwadzieścia lat. Po paru daremnych próbach przestała go pytać o wiek, żeby nie posądził jej o wścibstwo. Pewnie większość kobiet uznałaby go za atrakcyjnego, zważywszy szerokie bary, godne gracza w rugby, i mocną szczękę, ale Molly nie pociągał nawet w najmniejszym stopniu. Przeszkadzała jej jego niedojrzałość.
– Ślicznie dziś wyglądasz – zagadnął.
– W towarzyskiej konwersacji lepiej unikać osobistych uwag, Wasza Wysokość – zwróciła mu grzecznie uwagę.
Tahir poczerwieniał.
– Przepraszam. Chyba raczej powinienem spytać, co dzisiaj robiłaś.
– O, tak! Tak byłoby znacznie lepiej – potwierdziła, po czym przedstawiła mu przebieg wizyty u dziadka.
– Masz wielkie szczęście – westchnął Tahir. – Mój był istnym potworem.
– Tak szczere zwierzenia też nie przystoją, jeżeli rozmawiasz z kimś, kogo słabo znasz.
– Próbuję poznać cię lepiej – odparł Tahir z nieskrywanym zniecierpliwieniem.
– Jestem twoją nauczycielką, nie koleżanką. Lepiej powiedz, co robiłeś od naszych ostatnich zajęć.
– Nic – odburknął, przenosząc wzrok na stół, gdy służąca stanęła przy nich i ustawiła tacę tuż przy łokciu Molly.
Molly zaczynała tracić cierpliwość. Niewiele brakowało, by na niego nakrzyczała. Żeby nie uchybić zasadom etykiety, musiała sobie przypomnieć, ile zarabia, usiłując czegoś nauczyć kapryśnego, niechętnego młodzieńca.
– Nie wierzę – odparła. – W Londynie jest wiele ciekawych miejsc.
– Nie przyjechałem na wycieczkę, tylko żeby podszkolić angielski.
– Gdybyś gdzieś wyszedł, zyskałbyś okazję, żeby przećwiczyć konwersację w praktyce.
– Nie mam z kim. Prosiłem, żebyś mi towarzyszyła, ale odmówiłaś – wytknął z urazą.
Molly wolała nie zdradzać, że jeden z najwyższych urzędników ambasady odradził jej wspólne wypady z młodym księciem. Wyjaśnił, że potrzebowałby ochrony, która z kolei zwróciłaby na niego zbytnią uwagę. Widocznie istniała obawa, że nawet tu, w Londynie, zwolennicy byłego dyktatora mogliby zaszkodzić obecnie panującej rodzinie. Molly chętnie posłuchała tej rady, żeby nie podsycać nieodwzajemnionego zainteresowania Tahira.
Upiła łyk kawy. Zaskoczyła ją jej nietypowa słodycz. Tahir tylko patrzył na nią przez stół. Nawet nie spróbował swojej. Ku jej zaskoczeniu zaczął opowiadać swoje wrażenia z Londynu. Zadowolona, że wreszcie podjął jakiś wysiłek, chciała go pochwalić, ale nie potrafiła skupić uwagi ani na jego słowach, ani na wymyśleniu jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.
– Muszę być bardzo zmęczona – wybełkotała niewyraźnie. – Czuję, że coś ze mną nie tak…
– Nic ci nie będzie – zapewnił ze stoickim spokojem.
Molly nadludzkim wysiłkiem wsparła ręce o stół i pchnęła z całej siły. Taca i dzbanek, ustawione na brzegu, spadły z głośnym brzękiem na kamienną posadzkę. Molly popatrzyła tępo na rozbite naczynia. Nagle ogarnął ją strach, gdy uświadomiła sobie, że zaczyna tracić przytomność.
– Potrzebuję pomocy – jęknęła w popłochu.
– Ja ci pomogę – zadeklarował Tahir. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
– Nie chcę twojej pomocy – wymamrotała resztką sił. Nic więcej nie zdołała dodać. Język zesztywniał jej w ustach, powieki opadły i padła, nieprzytomna, głową na stół.
Molly obudziła się w wygodnym łóżku w zupełnie nieznanym otoczeniu. Powoli uniosła głowę i otworzyła oczy. Nagie, kamienne ściany wyglądały na średniowieczne. Kiedy usiadła, stwierdziła, że ma na sobie nie swoją, długą, bawełnianą koszulę. Zaskoczona, wyskoczyła z ozdobnego łoża i pospieszyła do okna. Ujrzała za nim pustynię z wydmami, jakie kiedyś widziała na zdjęciach z Sahary. Na ten widok zaschło jej w ustach.
Jakim cudem tu trafiła z ambasady Djalii w Londynie? Przypomniała sobie zadziwiająco słodką kawę i nagłe osłabienie po jej wypiciu. Czyżby została czymś odurzona? Jako osoba twardo stąpająca po ziemi uznała tę hipotezę za absurdalną. Pamiętała jednak, że książę Tahir bacznie ją obserwował. Zapewniał, że będzie zdrowa, podczas gdy musiał widzieć, że słabnie z sekundy na sekundę.
– Panna Carlisle? – zagadnął od progu łagodny damski głos.
Zaskoczona Molly podskoczyła ze strachu i gwałtownie odwróciła głowę. W drzwiach ujrzała młodą kobietę w długiej sukni.
– Mam na imię Gamila – zagadnęła od progu. – Przysłano mnie, żebym zapewniła, że jest pani bezpieczna. Zupełnie bezpieczna – powtórzyła z naciskiem. – Nie mówię po angielsku – dodała ze skruchą.
Molly wreszcie uwierzyła, że nie śni ani że nie ponosi jej chora wyobraźnia.
– Gdzie jestem? – spytała.
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć, otworzyła dla niej łazienkę. Zadowolona, że może z niej skorzystać, Molly, zrezygnowała z zadawania pytań, na które służąca prawdopodobnie nie potrafiłaby odpowiedzieć. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Znalazła tam nową szczoteczkę do zębów, mydło i inne niezbędne przybory toaletowe. Zaskoczył ją brak prysznica, mimo że łazienka wyglądała na świeżo wyremontowaną. Z braku innej możliwości wzięła więc szybką kąpiel w wannie, niepewna, co ją czeka. Kiedy się wycierała, przez jej głowę mknęły najgorsze z możliwych scenariuszy. Wciąż zadawała sobie pytanie, czy Tahir naprawdę ją porwał i w jakim celu. Czy przez kilka tygodni uczyła angielskiego szaleńca czy gwałciciela?
Na próżno tłumaczyła sobie, że nic jej nie grozi, skoro ktoś celowo zadał sobie trud, żeby nauczyć Gamilę kilku zdań tylko po to, żeby ją uspokoić. Nie przekonało jej jednak to tłumaczenie.
Przebywała w obcym, nieznanym kraju bez dokumentów i pieniędzy. Nie wyrobiła sobie paszportu, jako że nie wyjeżdżała za granicę. Ojciec nie uznawał zagranicznych wakacji. Sama nie mogła sobie na nie pozwolić, choć marzyła o podróżach. Dlatego zrobiła międzynarodowy kurs pedagogiczny TEFL, uprawniający do nauczania języka angielskiego na całym świecie, żeby kiedyś mieszkać i pracować w innych krajach.
Żałowała, że nie zechciała wysłuchać Tahira, kiedy określił swojego dziadka jako potwora. Wyglądało na to, że odziedziczył po nim bezwzględność. Tylko skończony łotr mógł zatruć narkotykiem bezbronną kobietę i nieprzytomną wywieźć w nieznane. Nie poczuje się bezpieczna, dopóki nie złoży na policji doniesienia o popełnieniu przestępstwa.
Na wbitym w ścianę haku wisiała długa suknia, taka jak ta, którą nosiła Gamila. Ponieważ pachniała świeżo, a własnego ubrania nie znalazła, narzuciła ją na siebie. Brakowało jej bielizny, a najbardziej biustonosza. Nie znosiła swojej figury. W okresie dojrzewania szybko zyskała obfity biust i krągłe biodra. U wysokiej osoby wyglądałyby doskonale, ale nie przy wzroście niewiele ponad metr pięćdziesiąt.
Po wyjściu z łazienki zobaczyła, że Gamila przygotowała dla niej tacę z jedzeniem. Popatrzyła na nią nieufnie. Z obawy przed kolejną próbą zatrucia nie tknęła niczego. Pokręciła głową, wróciła do łazienki, nalała do znalezionego tam kubka wodę z kranu i wypiła trochę. Miała nadzieję, że pochodzi z czystego źródła. Gamila, wyraźnie zaskoczona tą dziwną demonstracją, zostawiła posiłek i wyszła z pokoju.
Molly stanęła przy oknie, obserwując niezwykły widok. Zachodzące słońce zabarwiło wydmy na przepiękny ciemnozłoty odcień. Stwierdziła, że najwyższa pora ustalić, dokąd ją porwano, donieść na Tahira na policję i wrócić do domu. Kiedy zdecydowanym krokiem ruszyła ku drzwiom, ktoś do nich zapukał. Otworzyła je szeroko i osłupiała na widok mężczyzny z portretu w ambasadzie.
Piękny Pan, jak nazywała go w myślach, stał w progu we własnej osobie, w nieskazitelnie białych szatach. Głowę omotał chustą w biało-czerwoną kratkę. Wyglądał jak amant filmowy.
– Panna Carlisle? Jestem Azrael, przyrodni brat Tahira – przedstawił się, mocno zażenowany występkiem brata. – Proszę przyjąć przeprosiny za to, co panią spotkało. Zapewniam, że zostanie pani odwieziona do domu tak szybko, jak to możliwe.
Zaskoczona pokorą w głosie mężczyzny o wyglądzie i postawie nieustraszonego wojownika, Molly podeszła o krok bliżej. Stwierdziła, że jest bardzo wysoki. Oceniła go na ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Miał najpiękniejsze ciemne oczy, jakie w życiu widziała w oprawie długich, gęstych rzęs.
– Mówisz po angielsku – zauważyła ze zdziwieniem.
– Owszem – uciął krótko, obserwując ją uważnie.
Zaskoczył go dobry gust Tahira. Wolałby nie podzielać zachwytu brata, który popełnił niewybaczalne przestępstwo. Pewnie dlatego wyobraził sobie obiekt jego westchnień jako blondynkę o typowej zachodniej urodzie i zbyt oczywistych atutach. Zamiast tego zobaczył jasną, perłową cerę, burzę kręconych włosów o kolorze, jakiego nigdy wcześniej nie widział, i oczy w odcieniu szmaragdów jego zmarłej matki. Miał przed sobą prawdziwą piękność. Zabronił sobie niestosownych w tak drażliwej sytuacji refleksji.
– Kiedy przyjedzie policja? – zapytała bez ogródek.
Nic nie mogło lepiej zwrócić z powrotem uwagi Azraela na zaistniały problem niż to niewinne pytanie. Djalia nie dysponowała obecnie żadnymi siłami bezpieczeństwa. Skorumpowana gwardia Hashema została rozwiązana, a nowi kandydaci obojga płci dopiero odbywali szkolenie zawodowe. Nie zamierzał jednak zapoznawać jej z rzeczywistą sytuacją, żeby nie prowokować kolejnych drwin ze swego powszechnie wyśmiewanego kraju.
– Liczę na to, że załatwimy sprawę polubownie, nie alarmując władz – oświadczył zgodnie ze swoją rzeczywistą intencją, licząc na to, że władcza postawa i ton zniechęcą ją do walki. Potrafił wykorzystywać swój wizerunek, żeby zrobić na rozmówcy odpowiednie wrażenie. Bez względu na koszty musiał chronić Djalię przed międzynarodowym skandalem. Gdyby informacja o porwaniu ujrzała światło dzienne, okrzyknięto by ich dzikim, barbarzyńskim narodem.
Jego królewska postawa nie onieśmieliła jednak Molly w najmniejszym stopniu.
– Nic z tego! – zaprotestowała. – Żądam osądzenia i ukarania twojego brata.
– Muszę cię przeprosić za brak możliwości spełnienia twojej prośby. Tahir nie przebywa już w Djalii, toteż nie podlega tutejszemu wymiarowi sprawiedliwości.
– Nie wierzę. Próbujesz go chronić przed konsekwencjami jego występku.
Jej protest zaszokował Azraela. Nikt do tej pory nie podważył wiarygodności żadnego jego stwierdzenia.
– Nieprawda – zaprzeczył z pełnym przekonaniem, jako że w tym momencie sam najchętniej rzuciłby Tahira na pożarcie wilkom.
– Nie możesz mi odmówić. Międzynarodowe prawo chroni kobiety.
– Nie w Djalii – odrzekł zgodnie ze stanem faktycznym, bez cienia dumy.
– Zostałam zatruta i porwana.
– Tahira ujęto zaraz po lądowaniu, a ciebie od razu przewieziono tutaj. Nie zrobił ci żadnej krzywdy.
– Mógł mnie zgwałcić!
– Wątpię. Popełnił niejedno głupstwo, ale nie jest zbrodniarzem. Liczył na to, że kiedy ściągnie cię tutaj i obsypie strojami i klejnotami, zyska twoją przychylność. Stracił dla ciebie głowę, ale nigdy by cię nie skrzywdził – perswadował cierpliwie.
– Więc twoim zdaniem postąpił właściwie?
– Oczywiście, że nie. Ta kwestia nie podlega dyskusji, ale mimo to nie będziemy angażować policji.
– Decyzja nie należy do ciebie – wyrzuciła z siebie w złości.
Gdy pokręciła energicznie głową, miedziane włosy zafalowały wokół ramion. Azrael patrzył na nie jak zahipnotyzowany. Nie wiedział, jak opisać ich niezwykły kolor i połysk. Zabronił sobie niestosownych w tak drażliwej sytuacji myśli i spróbował ponownie skupić uwagę na temacie dyskusji.
– Tu ja podejmuję kluczowe decyzje – oświadczył najłagodniejszym tonem, na jaki potrafił się zdobyć. – W Djalii moje słowo stanowi prawo.
– W takim razie to jakiś strasznie zacofany kraj! – prychnęła z pogardą.
Azrael groźnie zmarszczył brwi. Uraziła go do żywego.
– Odmawiam dalszej dyskusji, dopóki się nie uspokoisz – oznajmił.
– Trudno o zachowanie spokoju, kiedy człowiek budzi się, nie wiadomo gdzie, i widzi za oknem pustynię. – Gdy odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom, krzyknęła za nim: – Nie waż się zostawiać mnie samej!
– Nie jesteś w nastroju do negocjacji.
– A ty byś był na moim miejscu?
Azrael nie odpowiedział. Bez słowa opuścił pokój. Molly w bezsilnej złości kopnęła bosą nogą w drzwi, aż zabolały ją palce. Kuśtykając na jednej nodze, przeklinała arogancję Azraela i obyczaje Djalii. Co to za kraj, w którym pierwszy lepszy przystojniak może z kamienną twarzą oświadczyć, że jego słowo stanowi tu prawo? – myślała z rozgoryczeniem.
Po namyśle doszła do wniosku, że nawet jeśli kobietom w Djalii nie przysługują żadne prawa, europejski sąd zechce jej wysłuchać. Złoży więc doniesienie na Tahira po powrocie do Wielkiej Brytanii, czyli w miejscu popełnienia przestępstwa. Nie obchodził jej jego dalszy los. Musiała zrobić wszystko, żeby już nigdy nikogo tak nie potraktował. Nie uwierzyła zapewnieniom Azraela, że nie zrobiłby jej krzywdy. Nie była tak naiwna, żeby sobie wyobrażać, że złamał prawo tylko po to, żeby obsypywać ją strojami i klejnotami. O nie! Nie pozwoli sobą manipulować. Zadba o to, żeby brytyjska policja się nim zajęła.
Podniesiona na duchu tą myślą, powitała zaskoczoną Gamilę uśmiechem, kiedy ta przyniosła jej świeżo uprane rzeczy. Podziękowała i weszła do łazienki, żeby zmienić ubranie. Ledwie założyła biustonosz, dżinsy i ciepły sweter, zaczęła się w nich pocić. Zamieniła je więc z powrotem na dziwaczną, ale wygodną i przewiewną suknię.
Po wyjściu z pokoju zeszła spiralną klatką schodową na frontowy dziedziniec, pełen umundurowanych i uzbrojonych żołnierzy. Wszyscy zwrócili na nią wzrok. Zażenowana, spłonęła rumieńcem. Z zadowoleniem powitała niskiego mężczyznę w długiej szacie, który zagadnął z odległości kilku metrów:
– Panna Carlisle? Jak mogę pani pomóc?
– Proszę mnie zaprowadzić do Azraela.
– Proszę tędy. Mam na imię Butrus. Pracuję dla króla.
– Dla jakiego króla? – spytała niemal bezgłośnie.
– Dla Jego Wysokości, króla Djalii, Azraela, naszego wielkiego wodza – odrzekł z nieskrywaną dumą.
Molly roześmiałaby się, słysząc to pompatyczne określenie, gdyby nie zaniemówiła ze zdumienia. Tahir ani słowem nie wspomniał o monarszym statusie przyrodniego brata, pewnie dlatego, że mieszkał w innym kraju. Dopiero teraz pojęła, dlaczego portret Azraela wisiał w ambasadzie Djalii. Nie wiedziała nic o miejscu, w którym wylądowała. Czytała wprawdzie w internecie o Quareinie, ale nie o Djalii.
– Nie miałam pojęcia, że jest królem – wyznała, zawstydzona własną ignorancją.
W końcu zrozumiała, dlaczego Azrael twierdził, że jego słowo stanowi tu prawo, co ją nieco pocieszyło. Dysponując pełnią władzy, mógł jej szybciej załatwić powrót do Londynu. Musiała tam wrócić jak najprędzej, w razie gdyby Maurice jej potrzebował. Nie miał prócz niej innych krewnych.
Król Djalii, Azrael Al-Sharif, z ponurą miną studiował artykuł w brytyjskiej gazecie. Gdy wstał, długie czarne włosy zawirowały wokół śniadej twarzy. Gniewne błyski w ciemnych oczach i mocno zaciśnięte zęby świadczyły o ogromnym zdenerwowaniu.
– Wasza Wysokość nie powinien się przejmować takimi drobiazgami – uspokajał jego doradca Butrus. – Cóż dla nas znaczy opinia obcych? Nie jesteśmy zacofani, tylko nasza infrastruktura została nieco zaniedbana za czasów dyktatury.
Azrael omal nie zapytał, o jakiej infrastrukturze mówi. Jego mały, bogaty w ropę kraj nadal cierpiał z powodu półwiekowych zaniedbań. Poprzedni monarcha, Hashem, zasłynął z okrucieństwa, mordów, tortur i legendarnej rozrzutności, służącej wyłącznie zaspokojeniu jego prywatnych zachcianek. Naród pokładał w nowo wybranym władcy wielkie nadzieje na wyjście z zapaści. Azraela nieraz przytłaczał ciężar odpowiedzialności. Oburzały go drwiny z jego ojczyzny, zwłaszcza na łamach prasy.
W gazecie zamieszczono zdjęcie wozu, ciągnionego przez wołu ulicą jedynego miasta, Jovanu. Autor pytał, czy Djalia jest najbardziej zacofanym z państw arabskich. Azrael musiał przyznać, że próżno tu szukać drapaczy chmur, centrów handlowych czy luksusowych hoteli. Kraj nie posiadał żadnych nowoczesnych inwestycji prócz imponującego lotniska i autostrady do pałacu dawnego dyktatora. Ale z czasem wyprowadzi Djalię z zacofania w dwudziesty pierwszy wiek.
Na szczęście kraj dysponował wystarczającą ilością bogactw mineralnych, żeby sfinansować transformację. Postępowi rodacy z całej kuli ziemskiej: personel medyczny, inżynierowie i nauczyciele masowo wracali, by uczestniczyć w tym iście herkulesowym zadaniu.
Azrael, poważny ponad swój wiek trzydziestu lat, robił wrażenie nieprzejednanego, ale wyznawał postępowe poglądy. Pragnął zapewnić społeczeństwu tolerancję religijną, równouprawnienie kobiet, powszechny dostęp do oświaty i opieki medycznej. Cieszyło go, że ludzie o podobnych zapatrywaniach wracali z emigracji, żeby odbudować kraj, który kochał nad życie.
– Masz rację, Butrusie – przyznał po namyśle rację doradcy. – Nie warto się przejmować cudzymi opiniami. Trzeba patrzeć w przyszłość.
Zadowolony, że uspokoił monarchę, Butrus odszedł. Postanowił nie wspominać o kolejnym możliwym problemie. Według pracowników nowo otwartej ambasady w Londynie młodszy przyrodni brat króla był oczarowany ponętną rudowłosą dziewczyną. Butrus nie widział w tym nic zdrożnego. Chłopcy zawsze biegali za dziewczętami. Zdawał sobie sprawę, że Tahira, wychowanego w znacznie bardziej restrykcyjnym społeczeństwie sąsiedniego Quareinu, mogła oszołomić możliwość bezpośredniego kontaktu z przedstawicielką płci przeciwnej.
Azrael popatrzył na ściany dwunastowiecznej twierdzy. Następnie przeniósł wzrok na biurko. Mieszkał i pracował w zabytkowej fortecy. Odmówił zamieszkania w złoconym pałacu zmarłego dyktatora, który obecnie przekształcano w luksusowy hotel. Nie skusił go dostęp do internetu ani inne współczesne udogodnienia. Nie potrzebował takich luksusów. Spędził większą część życia w namiotach nomadów i równie wiele lat jako żołnierz na pustyni.
Wiedział, że naród nie zaaprobowałby jego zamieszkania w rezydencji tyrana, symbolu egoizmu poprzedniego monarchy i cierpień poddanych. Musiał pokazać, że choć w jego żyłach płynie ta sama krew, odziedziczył charakter nie po nim, tylko po bohaterskim ojcu, Sharifie, który został stracony za opór przeciwko Hashemowi.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Zaraz potem do środka wpadł blady jak ściana Butrus, nie czekając na zaproszenie.
– Przepraszam za tak nagłe wtargniecie, ale brat Waszej Wysokości zrobił coś naprawdę szokującego – wydyszał. – Jeśli szybko nie znajdziemy remedium, niebawem wybuchnie wielki skandal.
Dzień przed tym, jak nieodpowiedzialny wyczyn brata kazał królowi Azraelowi zwątpić w rozsądek swojej rodziny, drobna, rudowłosa Molly nie przeczuwała, że nad jej głową gromadzą się czarne chmury. Odwiedziła dziadka w domu opieki. Mieszkańcy z przyjemnością słuchali kolęd i próbowali pysznych świątecznych wypieków. Z błyszczącymi radością zielonymi oczami ściskała sękatą dłoń Mauricego Delvina. Nie wyprowadziła go z błędu, gdy pomylił ją z jej zmarłą matką, Louise. Ponieważ cierpiał na demencję, pomiędzy rzadkimi przebłyskami świadomości mylił imiona, twarze i fakty. Kiedy wspomniał, jak przed laty ściął choinkę dla małej córeczki, uśmiechnęła się, zadowolona, że rozpoznał w niej członka rodziny i że dobrze się bawi.
Maurice przebywał w Winterwood od dwóch lat. Otaczano go tu najlepszą opieką. Niestety, drogo kosztowała, ale przeniesienie do innej, tańszej placówki nie wchodziło w grę. Potrzebował znajomego otoczenia. W nowym miejscu, wśród nieznajomych ludzi byłby kompletnie zagubiony i do reszty straciłby kontakt z rzeczywistością. Dlatego robiła wszystko, żeby został w Winterwood. Sprzedała nawet biżuterię po matce, żeby opłacić rachunki. Z uzyskanej kwoty prawie nic już nie zostało. Praca od rana do nocy również nie dawała wystarczających dochodów, żeby zapłacić za jego miesięczne utrzymanie.
W ciągu dnia pracowała jako kelnerka. Przez dwa wieczory w tygodniu sprzątała dla Jan, właścicielki agencji porządkowej. W weekendy dawała lekcje angielskiego arabskiemu księciu w ambasadzie Djalii. Zarabiała na nich więcej niż na dwóch pozostałych posadach razem wziętych. Przyszło jej do głowy, żeby zaproponować mu dodatkowe zajęcia, ale nie pociągała jej perspektywa spędzania więcej czasu z Tahirem.
Prawdę mówiąc, musiała mu oddać sprawiedliwość, że się jej nie narzucał. Kiedy zwróciła mu uwagę, że nie powinien jej przysyłać kwiatów ani prezentów, przyjął je z powrotem i grzecznie przeprosił. Nigdy też jej nie dotknął. Niepokoiło ją jednak, że usiłował z nią flirtować i pożerał ją wzrokiem. Dlatego poprosiła, żeby ktoś z pracowników ambasady zawsze im towarzyszył. Odczuła ulgę, kiedy spełniono jej prośbę.
Chwilami przypuszczała, że z braku doświadczenia z płcią przeciwną zbyt surowo ocenia młodego księcia. Na pierwszym roku musiała porzucić studia ekonomiczne, żeby wrócić do domu i opiekować się dziadkiem. Przez następne cztery lata nawał zajęć nie pozwalał na nawiązywanie znajomości poza jednym chłopakiem, o którym szybko zapomniała. Mimo rozlicznych obowiązków zdołała ukończyć kurs pedagogiczny, uprawniający do nauczania cudzoziemców języka angielskiego.
Nie żałowała swojego poświęcenia. W najtrudniejszym okresie życia Maurice bez wahania pospieszył jej z pomocą i przyjął pod swój dach.
Kiedy miała cztery lata, zmarła jej matka. Kilka lat później ojciec ponownie się ożenił. Jego druga żona od pierwszego wejrzenia nie znosiła córki poprzedniczki. Jako że ojciec jej nie bronił, stopniowo przemieniła jej życie w piekło. Molly poszukała ratunku u dziadka ze strony matki, który zaoferował jej schronienie. Po śmierci ojca macocha odziedziczyła cały jego majątek. Molly dostała biżuterię jeszcze jako dziecko tylko dzięki temu, że matka zapisała ją jej w testamencie.
Tego popołudnia Molly jak zwykle podziwiała uroczo staromodny wystrój ambasady Djalii. Dawała lekcje w oficjalnej jadalni, oddzielona od księcia Tahira szerokim stołem. Drzwi pozostawały otwarte, a przyzwoitka siedziała na korytarzu zaraz za nimi.
Naprzeciwko wisiał portret zabójczo przystojnego mężczyzny. Nazywała go w myślach „Pięknym Panem”. Jej zdaniem mógłby samą twarzą zarabiać jako supermodel. Nierzadko widywała go w snach, pewnie z braku mocniejszych, rzeczywistych wrażeń, jak każda samotna dziewczyna, znużona codzienną monotonią.
Służąca przyniosła jak zwykle tacę z kawą. Molly taktownie odwróciła wzrok, gdy podawała ją z głębokim, pełnym szacunku ukłonem. Krępowała ją jej uniżoność, ale akceptowała różnice kulturowe. Przypuszczała, że przynależność do królewskiego rodu daje Tahirowi prawo do niemal boskiej czci, nawet jeżeli mieszka w innym kraju.
Na podstawie wysokiego wzrostu i postawnej sylwetki oceniała go na ponad dwadzieścia lat. Po paru daremnych próbach przestała go pytać o wiek, żeby nie posądził jej o wścibstwo. Pewnie większość kobiet uznałaby go za atrakcyjnego, zważywszy szerokie bary, godne gracza w rugby, i mocną szczękę, ale Molly nie pociągał nawet w najmniejszym stopniu. Przeszkadzała jej jego niedojrzałość.
– Ślicznie dziś wyglądasz – zagadnął.
– W towarzyskiej konwersacji lepiej unikać osobistych uwag, Wasza Wysokość – zwróciła mu grzecznie uwagę.
Tahir poczerwieniał.
– Przepraszam. Chyba raczej powinienem spytać, co dzisiaj robiłaś.
– O, tak! Tak byłoby znacznie lepiej – potwierdziła, po czym przedstawiła mu przebieg wizyty u dziadka.
– Masz wielkie szczęście – westchnął Tahir. – Mój był istnym potworem.
– Tak szczere zwierzenia też nie przystoją, jeżeli rozmawiasz z kimś, kogo słabo znasz.
– Próbuję poznać cię lepiej – odparł Tahir z nieskrywanym zniecierpliwieniem.
– Jestem twoją nauczycielką, nie koleżanką. Lepiej powiedz, co robiłeś od naszych ostatnich zajęć.
– Nic – odburknął, przenosząc wzrok na stół, gdy służąca stanęła przy nich i ustawiła tacę tuż przy łokciu Molly.
Molly zaczynała tracić cierpliwość. Niewiele brakowało, by na niego nakrzyczała. Żeby nie uchybić zasadom etykiety, musiała sobie przypomnieć, ile zarabia, usiłując czegoś nauczyć kapryśnego, niechętnego młodzieńca.
– Nie wierzę – odparła. – W Londynie jest wiele ciekawych miejsc.
– Nie przyjechałem na wycieczkę, tylko żeby podszkolić angielski.
– Gdybyś gdzieś wyszedł, zyskałbyś okazję, żeby przećwiczyć konwersację w praktyce.
– Nie mam z kim. Prosiłem, żebyś mi towarzyszyła, ale odmówiłaś – wytknął z urazą.
Molly wolała nie zdradzać, że jeden z najwyższych urzędników ambasady odradził jej wspólne wypady z młodym księciem. Wyjaśnił, że potrzebowałby ochrony, która z kolei zwróciłaby na niego zbytnią uwagę. Widocznie istniała obawa, że nawet tu, w Londynie, zwolennicy byłego dyktatora mogliby zaszkodzić obecnie panującej rodzinie. Molly chętnie posłuchała tej rady, żeby nie podsycać nieodwzajemnionego zainteresowania Tahira.
Upiła łyk kawy. Zaskoczyła ją jej nietypowa słodycz. Tahir tylko patrzył na nią przez stół. Nawet nie spróbował swojej. Ku jej zaskoczeniu zaczął opowiadać swoje wrażenia z Londynu. Zadowolona, że wreszcie podjął jakiś wysiłek, chciała go pochwalić, ale nie potrafiła skupić uwagi ani na jego słowach, ani na wymyśleniu jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.
– Muszę być bardzo zmęczona – wybełkotała niewyraźnie. – Czuję, że coś ze mną nie tak…
– Nic ci nie będzie – zapewnił ze stoickim spokojem.
Molly nadludzkim wysiłkiem wsparła ręce o stół i pchnęła z całej siły. Taca i dzbanek, ustawione na brzegu, spadły z głośnym brzękiem na kamienną posadzkę. Molly popatrzyła tępo na rozbite naczynia. Nagle ogarnął ją strach, gdy uświadomiła sobie, że zaczyna tracić przytomność.
– Potrzebuję pomocy – jęknęła w popłochu.
– Ja ci pomogę – zadeklarował Tahir. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
– Nie chcę twojej pomocy – wymamrotała resztką sił. Nic więcej nie zdołała dodać. Język zesztywniał jej w ustach, powieki opadły i padła, nieprzytomna, głową na stół.
Molly obudziła się w wygodnym łóżku w zupełnie nieznanym otoczeniu. Powoli uniosła głowę i otworzyła oczy. Nagie, kamienne ściany wyglądały na średniowieczne. Kiedy usiadła, stwierdziła, że ma na sobie nie swoją, długą, bawełnianą koszulę. Zaskoczona, wyskoczyła z ozdobnego łoża i pospieszyła do okna. Ujrzała za nim pustynię z wydmami, jakie kiedyś widziała na zdjęciach z Sahary. Na ten widok zaschło jej w ustach.
Jakim cudem tu trafiła z ambasady Djalii w Londynie? Przypomniała sobie zadziwiająco słodką kawę i nagłe osłabienie po jej wypiciu. Czyżby została czymś odurzona? Jako osoba twardo stąpająca po ziemi uznała tę hipotezę za absurdalną. Pamiętała jednak, że książę Tahir bacznie ją obserwował. Zapewniał, że będzie zdrowa, podczas gdy musiał widzieć, że słabnie z sekundy na sekundę.
– Panna Carlisle? – zagadnął od progu łagodny damski głos.
Zaskoczona Molly podskoczyła ze strachu i gwałtownie odwróciła głowę. W drzwiach ujrzała młodą kobietę w długiej sukni.
– Mam na imię Gamila – zagadnęła od progu. – Przysłano mnie, żebym zapewniła, że jest pani bezpieczna. Zupełnie bezpieczna – powtórzyła z naciskiem. – Nie mówię po angielsku – dodała ze skruchą.
Molly wreszcie uwierzyła, że nie śni ani że nie ponosi jej chora wyobraźnia.
– Gdzie jestem? – spytała.
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć, otworzyła dla niej łazienkę. Zadowolona, że może z niej skorzystać, Molly, zrezygnowała z zadawania pytań, na które służąca prawdopodobnie nie potrafiłaby odpowiedzieć. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Znalazła tam nową szczoteczkę do zębów, mydło i inne niezbędne przybory toaletowe. Zaskoczył ją brak prysznica, mimo że łazienka wyglądała na świeżo wyremontowaną. Z braku innej możliwości wzięła więc szybką kąpiel w wannie, niepewna, co ją czeka. Kiedy się wycierała, przez jej głowę mknęły najgorsze z możliwych scenariuszy. Wciąż zadawała sobie pytanie, czy Tahir naprawdę ją porwał i w jakim celu. Czy przez kilka tygodni uczyła angielskiego szaleńca czy gwałciciela?
Na próżno tłumaczyła sobie, że nic jej nie grozi, skoro ktoś celowo zadał sobie trud, żeby nauczyć Gamilę kilku zdań tylko po to, żeby ją uspokoić. Nie przekonało jej jednak to tłumaczenie.
Przebywała w obcym, nieznanym kraju bez dokumentów i pieniędzy. Nie wyrobiła sobie paszportu, jako że nie wyjeżdżała za granicę. Ojciec nie uznawał zagranicznych wakacji. Sama nie mogła sobie na nie pozwolić, choć marzyła o podróżach. Dlatego zrobiła międzynarodowy kurs pedagogiczny TEFL, uprawniający do nauczania języka angielskiego na całym świecie, żeby kiedyś mieszkać i pracować w innych krajach.
Żałowała, że nie zechciała wysłuchać Tahira, kiedy określił swojego dziadka jako potwora. Wyglądało na to, że odziedziczył po nim bezwzględność. Tylko skończony łotr mógł zatruć narkotykiem bezbronną kobietę i nieprzytomną wywieźć w nieznane. Nie poczuje się bezpieczna, dopóki nie złoży na policji doniesienia o popełnieniu przestępstwa.
Na wbitym w ścianę haku wisiała długa suknia, taka jak ta, którą nosiła Gamila. Ponieważ pachniała świeżo, a własnego ubrania nie znalazła, narzuciła ją na siebie. Brakowało jej bielizny, a najbardziej biustonosza. Nie znosiła swojej figury. W okresie dojrzewania szybko zyskała obfity biust i krągłe biodra. U wysokiej osoby wyglądałyby doskonale, ale nie przy wzroście niewiele ponad metr pięćdziesiąt.
Po wyjściu z łazienki zobaczyła, że Gamila przygotowała dla niej tacę z jedzeniem. Popatrzyła na nią nieufnie. Z obawy przed kolejną próbą zatrucia nie tknęła niczego. Pokręciła głową, wróciła do łazienki, nalała do znalezionego tam kubka wodę z kranu i wypiła trochę. Miała nadzieję, że pochodzi z czystego źródła. Gamila, wyraźnie zaskoczona tą dziwną demonstracją, zostawiła posiłek i wyszła z pokoju.
Molly stanęła przy oknie, obserwując niezwykły widok. Zachodzące słońce zabarwiło wydmy na przepiękny ciemnozłoty odcień. Stwierdziła, że najwyższa pora ustalić, dokąd ją porwano, donieść na Tahira na policję i wrócić do domu. Kiedy zdecydowanym krokiem ruszyła ku drzwiom, ktoś do nich zapukał. Otworzyła je szeroko i osłupiała na widok mężczyzny z portretu w ambasadzie.
Piękny Pan, jak nazywała go w myślach, stał w progu we własnej osobie, w nieskazitelnie białych szatach. Głowę omotał chustą w biało-czerwoną kratkę. Wyglądał jak amant filmowy.
– Panna Carlisle? Jestem Azrael, przyrodni brat Tahira – przedstawił się, mocno zażenowany występkiem brata. – Proszę przyjąć przeprosiny za to, co panią spotkało. Zapewniam, że zostanie pani odwieziona do domu tak szybko, jak to możliwe.
Zaskoczona pokorą w głosie mężczyzny o wyglądzie i postawie nieustraszonego wojownika, Molly podeszła o krok bliżej. Stwierdziła, że jest bardzo wysoki. Oceniła go na ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Miał najpiękniejsze ciemne oczy, jakie w życiu widziała w oprawie długich, gęstych rzęs.
– Mówisz po angielsku – zauważyła ze zdziwieniem.
– Owszem – uciął krótko, obserwując ją uważnie.
Zaskoczył go dobry gust Tahira. Wolałby nie podzielać zachwytu brata, który popełnił niewybaczalne przestępstwo. Pewnie dlatego wyobraził sobie obiekt jego westchnień jako blondynkę o typowej zachodniej urodzie i zbyt oczywistych atutach. Zamiast tego zobaczył jasną, perłową cerę, burzę kręconych włosów o kolorze, jakiego nigdy wcześniej nie widział, i oczy w odcieniu szmaragdów jego zmarłej matki. Miał przed sobą prawdziwą piękność. Zabronił sobie niestosownych w tak drażliwej sytuacji refleksji.
– Kiedy przyjedzie policja? – zapytała bez ogródek.
Nic nie mogło lepiej zwrócić z powrotem uwagi Azraela na zaistniały problem niż to niewinne pytanie. Djalia nie dysponowała obecnie żadnymi siłami bezpieczeństwa. Skorumpowana gwardia Hashema została rozwiązana, a nowi kandydaci obojga płci dopiero odbywali szkolenie zawodowe. Nie zamierzał jednak zapoznawać jej z rzeczywistą sytuacją, żeby nie prowokować kolejnych drwin ze swego powszechnie wyśmiewanego kraju.
– Liczę na to, że załatwimy sprawę polubownie, nie alarmując władz – oświadczył zgodnie ze swoją rzeczywistą intencją, licząc na to, że władcza postawa i ton zniechęcą ją do walki. Potrafił wykorzystywać swój wizerunek, żeby zrobić na rozmówcy odpowiednie wrażenie. Bez względu na koszty musiał chronić Djalię przed międzynarodowym skandalem. Gdyby informacja o porwaniu ujrzała światło dzienne, okrzyknięto by ich dzikim, barbarzyńskim narodem.
Jego królewska postawa nie onieśmieliła jednak Molly w najmniejszym stopniu.
– Nic z tego! – zaprotestowała. – Żądam osądzenia i ukarania twojego brata.
– Muszę cię przeprosić za brak możliwości spełnienia twojej prośby. Tahir nie przebywa już w Djalii, toteż nie podlega tutejszemu wymiarowi sprawiedliwości.
– Nie wierzę. Próbujesz go chronić przed konsekwencjami jego występku.
Jej protest zaszokował Azraela. Nikt do tej pory nie podważył wiarygodności żadnego jego stwierdzenia.
– Nieprawda – zaprzeczył z pełnym przekonaniem, jako że w tym momencie sam najchętniej rzuciłby Tahira na pożarcie wilkom.
– Nie możesz mi odmówić. Międzynarodowe prawo chroni kobiety.
– Nie w Djalii – odrzekł zgodnie ze stanem faktycznym, bez cienia dumy.
– Zostałam zatruta i porwana.
– Tahira ujęto zaraz po lądowaniu, a ciebie od razu przewieziono tutaj. Nie zrobił ci żadnej krzywdy.
– Mógł mnie zgwałcić!
– Wątpię. Popełnił niejedno głupstwo, ale nie jest zbrodniarzem. Liczył na to, że kiedy ściągnie cię tutaj i obsypie strojami i klejnotami, zyska twoją przychylność. Stracił dla ciebie głowę, ale nigdy by cię nie skrzywdził – perswadował cierpliwie.
– Więc twoim zdaniem postąpił właściwie?
– Oczywiście, że nie. Ta kwestia nie podlega dyskusji, ale mimo to nie będziemy angażować policji.
– Decyzja nie należy do ciebie – wyrzuciła z siebie w złości.
Gdy pokręciła energicznie głową, miedziane włosy zafalowały wokół ramion. Azrael patrzył na nie jak zahipnotyzowany. Nie wiedział, jak opisać ich niezwykły kolor i połysk. Zabronił sobie niestosownych w tak drażliwej sytuacji myśli i spróbował ponownie skupić uwagę na temacie dyskusji.
– Tu ja podejmuję kluczowe decyzje – oświadczył najłagodniejszym tonem, na jaki potrafił się zdobyć. – W Djalii moje słowo stanowi prawo.
– W takim razie to jakiś strasznie zacofany kraj! – prychnęła z pogardą.
Azrael groźnie zmarszczył brwi. Uraziła go do żywego.
– Odmawiam dalszej dyskusji, dopóki się nie uspokoisz – oznajmił.
– Trudno o zachowanie spokoju, kiedy człowiek budzi się, nie wiadomo gdzie, i widzi za oknem pustynię. – Gdy odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom, krzyknęła za nim: – Nie waż się zostawiać mnie samej!
– Nie jesteś w nastroju do negocjacji.
– A ty byś był na moim miejscu?
Azrael nie odpowiedział. Bez słowa opuścił pokój. Molly w bezsilnej złości kopnęła bosą nogą w drzwi, aż zabolały ją palce. Kuśtykając na jednej nodze, przeklinała arogancję Azraela i obyczaje Djalii. Co to za kraj, w którym pierwszy lepszy przystojniak może z kamienną twarzą oświadczyć, że jego słowo stanowi tu prawo? – myślała z rozgoryczeniem.
Po namyśle doszła do wniosku, że nawet jeśli kobietom w Djalii nie przysługują żadne prawa, europejski sąd zechce jej wysłuchać. Złoży więc doniesienie na Tahira po powrocie do Wielkiej Brytanii, czyli w miejscu popełnienia przestępstwa. Nie obchodził jej jego dalszy los. Musiała zrobić wszystko, żeby już nigdy nikogo tak nie potraktował. Nie uwierzyła zapewnieniom Azraela, że nie zrobiłby jej krzywdy. Nie była tak naiwna, żeby sobie wyobrażać, że złamał prawo tylko po to, żeby obsypywać ją strojami i klejnotami. O nie! Nie pozwoli sobą manipulować. Zadba o to, żeby brytyjska policja się nim zajęła.
Podniesiona na duchu tą myślą, powitała zaskoczoną Gamilę uśmiechem, kiedy ta przyniosła jej świeżo uprane rzeczy. Podziękowała i weszła do łazienki, żeby zmienić ubranie. Ledwie założyła biustonosz, dżinsy i ciepły sweter, zaczęła się w nich pocić. Zamieniła je więc z powrotem na dziwaczną, ale wygodną i przewiewną suknię.
Po wyjściu z pokoju zeszła spiralną klatką schodową na frontowy dziedziniec, pełen umundurowanych i uzbrojonych żołnierzy. Wszyscy zwrócili na nią wzrok. Zażenowana, spłonęła rumieńcem. Z zadowoleniem powitała niskiego mężczyznę w długiej szacie, który zagadnął z odległości kilku metrów:
– Panna Carlisle? Jak mogę pani pomóc?
– Proszę mnie zaprowadzić do Azraela.
– Proszę tędy. Mam na imię Butrus. Pracuję dla króla.
– Dla jakiego króla? – spytała niemal bezgłośnie.
– Dla Jego Wysokości, króla Djalii, Azraela, naszego wielkiego wodza – odrzekł z nieskrywaną dumą.
Molly roześmiałaby się, słysząc to pompatyczne określenie, gdyby nie zaniemówiła ze zdumienia. Tahir ani słowem nie wspomniał o monarszym statusie przyrodniego brata, pewnie dlatego, że mieszkał w innym kraju. Dopiero teraz pojęła, dlaczego portret Azraela wisiał w ambasadzie Djalii. Nie wiedziała nic o miejscu, w którym wylądowała. Czytała wprawdzie w internecie o Quareinie, ale nie o Djalii.
– Nie miałam pojęcia, że jest królem – wyznała, zawstydzona własną ignorancją.
W końcu zrozumiała, dlaczego Azrael twierdził, że jego słowo stanowi tu prawo, co ją nieco pocieszyło. Dysponując pełnią władzy, mógł jej szybciej załatwić powrót do Londynu. Musiała tam wrócić jak najprędzej, w razie gdyby Maurice jej potrzebował. Nie miał prócz niej innych krewnych.
więcej..