Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Putin, car Atlantydy. Droga do wielkiej wojny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Putin, car Atlantydy. Droga do wielkiej wojny - ebook

Dzisiejszego władcę Rosji ukształtowały chuligańskie ulice Leningradu i kluby sportów walki, gdzie razem z nim rośli przyszli żołnierze i ojcowie chrzestni miejskich mafii, a potem służba w organach bezpieczeństwa. W tych niby dalekich od siebie światach panował ten sam kult brutalnej siły, pogarda dla słabych. Nic dziwnego, że Władimirowi Putinowi, co rzuca się w oczy, brakuje empatii. Kiedy musi kogoś przytulić, pocieszyć, zawsze wychodzi mu to sztucznie, niezręcznie. Nawet wiolonczelista Siergiej Rołdugin, przyjaciel prezydenta Rosji, przyznawał, że Putin „w ogóle nie potrafi okazywać prawdziwych emocji”.

A co potrafi? Wydawałoby się, że wszyscy się o tym przekonaliśmy i że wszystko o nim wiemy. Ale Wacław Radziwinowicz, wytrawny znawca Rosji, autor bestsellerów „Gogol w czasach Google’a” i „Crème de la Kreml”, udowadnia, że to tylko złudzenie. W biografii-kronice rządów Putina pokazuje jego liczne metamorfozy, ale też uniwersalne mechanizmy osobowości byłego kagebisty oraz metody, które pozwoliły mu zbudować pozycję absolutnego władcy Rosji i pchnąć jego kraj w absurdalną wojnę z Ukrainą oraz konflikt z Zachodem. Ale też – co przekonująco pokazuje Radziwinowicz – jak jego manie pchają go dziś do nieuchronnego upadku.

„Car Atlantydy” to również opowieść o tym, jak można ogromne państwo zawrócić z drogi rozwoju i odcinając społeczeństwo od wolnych mediów, pogrążyć je w paranojach, obsesjach i urazach. Dowodzi, że to nie są tylko rosyjskie problemy, że Rosja i Putin mogą się przytrafić wszędzie.

Wacław Radziwinowicz jest moim zdaniem najwybitniejszym dzisiaj obserwatorem i analitykiem polityki Putina. Jest to obserwacja wolna od rusofobii, choć nie wolna od sympatii i antypatii autora. To anatomia putinizmu lokowana w historii ostatnich stuleci. Radziwinowicz nazywa Putina Hitlerem naszych czasów. Jest w tym sformułowaniu pasja i moralny osąd. Putin chce być postrzegany jako zbawiciel Rosji. Chce być Iwanem Kalitą naszych czasów – tym, który zbiera wszystkie ruskie ziemie – chce być także protektorem wszystkich Rosjan na świecie. To opowieść o władcy, który jest niebezpieczny dla świata, który rządzi w sposób cyniczny, okrutny i na wskroś zakłamany. Chce do cna zdeprawować społeczeństwo rosyjskie pogrążone w korupcji, strachu i kłamstwie. Ta książka to opowieść o człowieku i systemie, o Putinie i putinizmie. Dla polskiego czytelnika to lektura wyjątkowo pouczająca. Z kart tej książki wyłania się skrzyżowanie mentalności chuligana i oficera aparatu bezpieczeństwa, opowieść o putinizmie, systemie, który staje się atrakcyjny dla elit w krajach, w których demokracja słabnie. Dla Polaków to książka wyjątkowo niezbędna.

Adam Michnik

Wacław Radziwinowicz, długoletni korespondent „Gazety Wyborczej” w Moskwie, jak mało kto jest w stanie pokazać krok po kroku, przez jakie punkty zwrotne przeszła Rosja Putina, zanim wydała wojnę Ukrainie. W równie zaangażowanych co kompetentnych, przyprawionych ironią komentarzach od lat buduje wielowymiarowy portret mało komu znanego kagebisty, wychowanego na przestępczych podwórkach Leningradu, który zmienił się w najniebezpieczniejszego człowieka na ziemi.

Anne Applebaum

 

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-4324-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

1999

SUPERSIŁOWIK

– Zastanawiam się, jak zatytułować informację o nowym kandydacie na premiera – powiedział mi wczoraj Jurij Szczekoczichin, zastępca redaktora „Nowej Gaziety”, który przed miesiącem zapowiedział, że czterdziestosiedmioletni Władimir Putin jesienią zastąpi Siergieja Stiepaszyna. – I pewnie napiszę: „To nikt i nawet nazwać go nie można”. Jedyną zaletą tej szarej kremlowskiej eminencji jest pełne oddanie prezydentowi. Zawsze krył się w cieniu.

Co o nim wiadomo? Tylko suche fakty oficjalnego życiorysu. W 1975 roku skończył wydział prawny leningradzkiego uniwersytetu. Zaciągnął się do wywiadu. Wiele lat pracował w Niemczech. Do miasta nad Newą wrócił dziewiętnaście lat temu.

Najpierw był doradcą przewodniczącego rady miejskiej do spraw zagranicznych, potem szefem komitetu zagranicznego merostwa. Anatolij Sobczak, demokratyczny mer Sankt Petersburga, uczynił go swym zastępcą. O Putinie mówiło się w Sankt Petersburgu, że odpowiada za szemraną transakcję wymiany rosyjskiego złomu na zagraniczną żywność. Oskarżenia te się nie potwierdziły.

Kiedy trzy lata temu Sobczak przegrał wybory, przestał być merem Petersburga i – podejrzewany o machinacje mieszkaniowe – wyjechał z Rosji do Francji, a Putin przeszedł na Kreml. Tu zrobił błyskawiczną karierę. Zaczął od stanowiska zastępcy szefa kancelarii, rok później kierował już wydziałem kontroli, awansował na pierwszego zastępcę całej prezydenckiej administracji. Przed rokiem został dyrektorem Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Od marca sekretarzuje też prezydenckiej Radzie Bezpieczeństwa.

Dlatego też Putina, kontrolującego wszystkie służby i resorty siłowe, nazywają „supersiłowikiem”. Komuniści uważają go za człowieka kremlowskiej „rodziny” i silnymi związkami z córką Jelcyna Tatianą Diaczenko oraz żoną Nainą tłumaczą jego awans. – Kreml wybrał Putina, bo on daje najbliższym prezydenta gwarancje bezpieczeństwa dziś i na długo. On służy im wiernie – zapewniał mnie Stanisław Tierechow z lewicowego Związku Oficerów.

2022

JAK STALIN I HITLER

Prezydent Rosji za powód ataku na Ukrainę uznał konieczność przeciwdziałania mitycznemu „ludobójstwu” w Donbasie. Celem inwazji zaś jest „demilitaryzacja i denazyfikacja Ukrainy”. Podobnie Józef Stalin i jego ludzie 17 września 1939 roku tłumaczyli konieczność przeprowadzenia „wyzwolicielskiej” operacji przeciw Rzeczypospolitej Polskiej.

To, że Władimir Putin idzie śladem Stalina, jest zrozumiałe. Przecież jest jego dziedzicem. Jednak jeszcze lepszym wzorem dla jego postępowania wydaje się Adolf Hitler, który w Rosji jest niby ucieleśnieniem najwyższego zła. Od lat można obserwować, jak Hitler stał się mistrzem dla Putina, który przeprowadził w 2014 roku Anschluss Krymu, próbował narzucić światu nowy traktat monachijski i zmusić Zachód, by pokornie oddał mu to, co kiedyś było radzieckie. Kiedy to się nie udało, za pomocą potężnej prowokacji w Donbasie, z którego ludność spod ostrzału nie Ukraińców, ale prorosyjskich separatystów ucieka do Rosji, dał sobie pretekst do ataku.

Putin szykował wojnę od lat. Gromadził miliardy w tzw. funduszu dobrobytu narodowego. Zazdrośnie strzeże tej skarbonki przed klepiącymi biedę emerytami czy nauczycielami 6,5 tysiąca szkół, których uczniowie chodzą do toalety na podwórku. Całe regiony pod rządami Putina degradują się i wyludniają. Tymczasem skarbiec państwa jest przepełniony. Po co? Dziś widać, że po to, by Rosja miała za co przetrwać wojnę.

Putin – podobnie jak Hitler – wkładał, co tylko mógł, w zbrojenia. Teraz wierzy, że może, jak to zrobił dziś, warknąć na Zachód, by nie próbował pomagać atakowanej Ukrainie, bo wtedy sam stanie w obliczu „takich konsekwencji, z jakimi w swojej historii nigdy się nie spotkał”.

Przywódca Rosji z jego imperialnym szaleństwem, pogardą dla życia ludzkiego to Hitler naszych czasów.

WSTĘP

Z CZEGO ULEPIONY JEST PUTIN?

Dzisiejszego władcę Rosji ukształtowały chuligańskie ulice Leningradu i kluby sportów walki, gdzie razem z nim rośli przyszli żołnierze i ojcowie chrzestni miejskich mafii, a potem służba w organach bezpieczeństwa. W tych niby dalekich od siebie światach panował ten sam kult brutalnej siły i pogarda dla słabych.

Władimirowi Putinowi, co rzuca się w oczy, brakuje empatii. Kiedy musi kogoś przytulić, pocieszyć, zawsze wychodzi mu to sztucznie, niezręcznie. Nawet wiolonczelista Siergiej Rołdugin, przyjaciel prezydenta Rosji, w wywiadach, które publikowano ponad dwadzieścia lat temu (dziś trudno dostępnych, oficjalnie niewspominanych), przyznawał, że Putin „w ogóle nie potrafi okazywać prawdziwych emocji”.

Władimir Władimirowicz rósł na arystokratycznych pokojach czy raczej – w jednym pokoju. Dom przy leningradzkim Baskowym Zaułku 12 był przecież kiedyś rezydencją baronowej Luizy von Taube i do dziś widnieje na nim herb rodu baronów wielce zasłużonego dla budowy rosyjskich kolei żelaznych. Został zresztą odnowiony i słynie jako „dom Putina”.

Tam właśnie, oczywiście nie w paradnej części, od ulicy, ale w oficynie Władimir Spirydonowicz Putin i jego żona Maria, rodzice obecnego władcy Rosji, dostali przydział na dwudziestometrowy pokój na piątym piętrze: bez windy, ciepłej wody, ogrzewany piecem kaflowym. To część dawnego wielkiego mieszkania zmienionego w wielorodzinną „komunałkę”: zatłoczoną, wiecznie wstrząsaną awanturami o wspólną kuchnię, toaletę, nieporządek. Zero przytulności, zero intymności, dużo zaciętych kłótni.

Putinowie jeszcze przed wojną mieli dwóch synów. Pierworodny, Albert, umarł zaraz po urodzeniu. Kolejny syn, Wiktor, był jedną z półtora miliona ofiar głodu i chorób w oblężonym przez hitlerowców Leningradzie. Pochowano go w jednej ze zbiorowych mogił na ogromnym cmentarzu Piskarowskim.

Władimir, już jako prezydent, w wywiadach kilka razy z żalem przypominał, że nawet nie wie, gdzie leży jego brat. Aż do momentu, kiedy wiosną 2012 roku napomknął o tym w czasie uroczystości rocznicowych na Piskarowskim. Administracja cmentarza natychmiast, od ręki, przekazała mu dokument dokładnie wskazujący miejsce, gdzie siedemdziesiąt lat wcześniej został pogrzebany dwuletni Wiktor Władimirowicz Putin.

Rzecz okazała się prosta. Tylko że ani rodzice, którzy dożyli końca lat dziewięćdziesiątych minionego wieku, ani brat, który zdążył już być wicemerem Sankt Petersburga, dygnitarzem kremlowskim, dyrektorem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, premierem i prezydentem, nawet nie próbowali znaleźć mogiły Wiktora. I samemu Putinowi, i jego rodzicom było to najwyraźniej obojętne.

Ludmiła, wtedy jeszcze żona Putina, opowiedziała w 2001 roku Olegowi Błockiemu, przyjacielowi domu i biografowi męża, taką historię zamieszczoną w praktycznie zakazanej dziś książce Władimir Putin: historia życia: – Wyobraź sobie, jestem w siódmym miesiącu ciąży. W jednej ręce Masza , w drugiej torba z zakupami. I po schodach na piąte piętro . Na klatkę schodową wychodzi sąsiad z żoną. Robi wielkie oczy. Wzdycha: „Luda, jak tak można”. A ja tak codziennie trzy razy po tych schodach z dzieckiem, z torbą. Wiem, że sąsiad próbował rozmawiać z Wołodią, że trzeba pomagać ciężarnej żonie. Ale to groch o ścianę.

Swojej przyjaciółce Irene Pletsch (Niemka przypomniała to w swojej książce Pikantna przyjaźń, która dziś w Rosji jest wycofana ze sprzedaży) Ludmiła opisywała czas narzeczeństwa z „Wowoj”, kiedy to kandydat na męża nie tyle się zalecał, ile stale poddawał ją próbom. Zawsze spóźniał się na spotkania nie kwadrans czy dwa, lecz z reguły solidne półtorej godziny. I dopiero wtedy zjawiał się, nie wiadomo skąd. Wcześniej pewnie z ukrycia obserwował swoją dziewczynę, kiedy jak ta głupia sterczała na przykład na peronie metra.

Innym, obok „komunałek”, paskudnym radzieckim wynalazkiem, który kaleczył dzieci, była „piatidniewka”.

Państwo chętnie pomagało wiecznie zapracowanym „budowniczym komunizmu”, przyjmując – za symboliczną opłatę – ich dzieci do przedszkoli na „piat’ dniej” (pięć dni) – od rana w poniedziałek do wieczora w piątek.

Władimir Spirydonowicz Putin do „budowniczych” należał. Zatrudnił się po wojnie jako majster w leningradzkiej fabryce wagonów. Jednak raczej nie po to, by stać przy warsztacie. Ciężko ranny na froncie był przecież inwalidą. W fabryce bardziej czuwał nad prawomyślnością załogi. Dlatego też Putinowie jako jedyni w swoim domu mieli telefon.

Putin senior w dziś obowiązujących oficjalnie biografiach prezydenta jest przedstawiany jako frontowy „żołnierz Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej”. Ale sam jego syn w obszernym wywiadzie z 2000 roku Z pierwszych ust (rzecz też dziś wycofana z obiegu i zdjęta z internetowej strony Kremla) przyznał, że ojciec służył w formacjach NKWD. A „byłych czekistów”, jak powtarza sam Putin, „nie ma”, bo oni na zawsze pozostają czekistami.

Maria Putinowa też była wciąż zajęta. Pracowała jako sprzątaczka, kucharka, nocna dozorczyni.

Ich syn, jak bardzo wielu rówieśników, stał się dzieckiem w „pięciodniowej przechowalni”, takim półsierocińcu. Władimirowi, kiedy poszedł do szkoły, rodzice mogli kupić zegarek (tylko on w całej klasie miał ten luksusowy wtedy przedmiot), ale ciepłem rodzinnych uczuć wysyłanego na „piatidniewki” jedynaka ogrzewali nie bardzo.

W wydanych ponad dwadzieścia lat temu wywiadach, o których dziś w Moskwie wolą zapomnieć, Putin wyznawał, a nawet się chwalił, że jako nastolatka wychowywała go „szpana”, podwórkowa chuliganeria. A to było środowisko jedyne w swoim rodzaju.

Wiosną 1953 roku, zaraz po śmierci Józefa Stalina, pretendujący na jego tron krwawy szef bezpieki Ławrientij Beria zarządził wielką amnestię. Z łagrów do miast popłynęła rzeka ponad 1,2 miliona więźniów kryminalnych. „Politycznych” – skazanych z 58 artykułu kodeksu karnego (działalność antysowiecka) – wtedy nie wypuszczali.

Masa zdanych na siebie, błąkających się po ZSRR łagierników najpierw urządziła krajowi „zimne lato 1953 roku”. Bo to, co się wtedy działo, wywołuje dreszcze grozy. Przez Związek Radziecki przelała się fala morderstw, gwałtów, rabunków.

Ale to był tylko doraźny i krótkotrwały skutek bezprecedensowej amnestii. Jej wpływ na życie kraju, światopogląd, moralność obywateli okazał się znacznie mocniejszy i długotrwały.

Zaniedbywanych przez rodziców podwórkowych łobuzów życia uczyli przez kolejne lata właśnie bywalcy łagrów. Oni przenosili łagier do życia społecznego. Przekazywali wsłuchującym się w ich opowieści chłopakom swój język, którym do dziś posługuje się i uznaje za swój ogromna część Rosjan. To „błatni” uczyli synów „budowniczych komunizmu” na podwórkach Moskwy, Leningradu i innych miast o „pojęciach” – okrutnych zasadach postępowania, jakie regulowały życie w brutalnym świecie gułagu.

Więzienne normy gloryfikują macho, który „nie wierzy, nie boi się, nie prosi”. Odpowiada za swoje słowa i postępowanie. Nie wybacza krzywd i kiedy tylko ma możliwość, bez wahania wymierza karę temu, kto go obraził, wyrządził mu krzywdę. Za najcięższe przewinienie uważa zdradę, a karą za nią musi być śmierć albo gwałt homoseksualny zrzucający winowajcę na samo dno społecznej hierarchii świata przestępczego.

Prawidłowy „pacan” (chłopak, ziomal) gardzi frajerem, „terpiłą” (od terpit’ – znosić cierpliwie), czyli takim, który daje się obrażać, przemilcza krzywdy. Ze strachu, słabości, może zbyt dobrego wychowania ustępuje przed przemocą.

„Pacan”, jak nauczali na podwórkach Leningradu, dba o wspólne dobro grupy. Z tego, co zwędził i odebrał „terpile”, sumiennie odprowadza dolę, zasilając „obszczak”, czyli wspólną kasę bandy.

Jeszcze w pierwszych latach rządów Putina (wtedy było wolno) publicyści – i to niekoniecznie mu wrodzy – od razu zauważyli, że porządki, jakie zaprowadzał, można zręcznie przedstawić językiem obowiązujących w świecie kryminalnym „pojęć”.

Tak dało się wytłumaczyć choćby bezsensowne z punktu widzenia interesów Rosji zamordowanie w 2006 roku Aleksandra Litwinienki, zbiegłego z kraju pułkownika Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Operacja agentów specjalnych, wysłanych do Wielkiej Brytanii ze śmiercionośnym radioaktywnym polonem, była aktem zemsty, a Rosji nie dawała nic poza niechlubnym zaliczeniem jej do państw terrorystycznych gotowych użyć broni masowego rażenia.

Ale znakomicie tłumaczyło jej sens „błatne” przykazanie nakładające na każdego człowieka bandy obowiązek zemsty na zdrajcy. Nie na darmo na Kremlu powtarzają za swoimi dawnymi podwórkowymi nauczycielami, że „kto nas skrzywdził, trzech dni nie przeżyje”. A im straszniejsza będzie śmierć winowajcy, tym lepszy będzie jej efekt pedagogiczny.

Mechanizm władzy – zaprowadzony przy Putinie sposób ustalania poczynań państwa w nieformalnym, tajemniczym kręgu najbardziej zaufanych kumpli przywódcy z dawnych lat – też wygląda jak „schodka”. Czyli spotkanie szefów bandy układających plany działania, zbierających się w niedziele w rezydencji Nowo-Ogariowo.

A jest też, zwany w Moskwie „basenem”, ogromny, liczony w miliardach dolarów tajny fundusz, do którego wpłacają pieniądze ci, którym władza pozwoliła kraść. Wiemy o tym po ujawnieniu w 2016 roku przez Panama Papers, międzynarodowe śledztwo dziennikarskie opisujące klientów światowych rajów podatkowych.

To jest ten sam bandycki „obszczak”, tylko na skalę państwową. Z niego biorą się krocie na „pałac Putina” w Gelendżyku nad Morzem Czarnym, prywatne konta prezydenta, warte setki milionów dolarów jachty jego kumpli, ale i fundusze na tajne operacje specjalne – militarne czy propagandowe – za granicą, kupowanie stronników na Zachodzie.

Sam Putin trzyma się w prywatnym życiu niektórych zasad przypisanych prawdziwym „pacanom”. Od ćwierć wieku ani razu nie nocował tam, gdzie jest oficjalnie zameldowany, czyli w domu nr 6 przy moskiewskiej ulicy Akademika Zielińskiego. Zachował ten meldunek, choć od końca lat dziewięćdziesiątych mieszka w podmoskiewskim Nowo-Ogariowie albo w kolejnych oddanych mu – mniej lub bardziej zakonspirowanych – państwowych rezydencjach.

Gdy w 2013 roku – po trzydziestu latach małżeństwa – ogłosił, że Ludmiła „kończy wachtę przy mnie”, nie jest z nikim związany oficjalnie. A takiej właśnie formalnej samotności wymaga od przywódców świata przestępczego „błatny” kodeks.

A i w polityce stosuje mądrości zaczerpnięte z podwórka przy Baskowym Zaułku. Na przykład agresywne akcje militarne czy ataki na konkurentów w kraju tłumaczy tym, że jeszcze jako dziecko został nauczony, iż „kiedy bójki uniknąć już się nie da, trzeba uderzyć jako pierwszy”. Zgodnie z tą zasadą uderzał w Czeczenów i Gruzinów, a od 2015 roku włączył się do wojny domowej w Syrii po stronie reżimu Baszara al-Asada, nie cofając się przed zbrodniami wojennymi. Uprzedzającymi atakami likwidował niezależne telewizje, odważnych dziennikarzy, opozycyjnych polityków...

– Nasze miejskie podwórka, gdzie autorytetami byli więźniowie masowo zwolnieni z łagrów na mocy „amnestii Berii”, miały ogromny wpływ na całe pokolenie, przede wszystkim chłopców urodzonych w latach pięćdziesiątych – oceniał Arsenij Rogiński, szef stowarzyszenia Memoriał. I wyjaśniał: – To bardzo wpłynęło na kulturowe życie kraju, zmieniło wiele nawyków, także modę i język. W łagrach było swoje życie, zwyczaje, kultura, którą amnestionowani ponieśli w masy. A jeśli wziąć pod uwagę to, że ich upór i bezczelna śmiałość często nie miały granic, styl życia zgodny z kryminalnymi „pojęciami” rozpowszechnił się bardzo szeroko.

Echo „zimnego lata 1953” nie zamilkło w Rosji do dziś. Niezmiennie popularny w narodzie jest choćby „szanson”, szlagiery opiewające życie „błatnych”.

Ogromny wpływ na życie szkół, szczególnie na syberyjskiej prowincji, ma zaś „społeczność AUJe” (Wspólny Układ Aresztancki). Oficjalnie mówi się o tym niewiele. Władze rzekomo nie potrafią nawet rozszyfrować tego skrótu-hasła, pod którym nieformalne grupy uczniów, związane z podziemiem kryminalnym, zaprowadzają w szkołach porządki oparte na „pojęciach”.

Dzieci są zmuszane do regularnego wpłacania pieniędzy „na grzanie zony”, czyli wsparcie kryminalistów siedzących w aresztach i łagrach. Kto nie chce wnosić doli do „obszczaka”, jest zgodnie z więziennymi regułami „opuszczany”, czyli przenoszony do najniższej kasty pariasów poniewieranych przez kolegów.

Co zaskakuje, do szkół zapraszani są na „lekcje życia” prawdziwi doświadczeni kryminaliści, którzy tłumaczą chłopcom, że „piderów” (homoseksualistów) trzeba gnać, a tych, co nie godzą się z „pojęciami”, bić.

Ta dziwna działalność pedagogiczna ma w Rosji putinowskiej walor państwowotwórczy. Dzieciak po „lekcjach życia” przeprowadzonych przez „błatnych” łatwiej zachwyci się bohaterstwem stawianych mu za wzór najemników Grupy Wagnera werbowanych w aresztach i łagrach przez miliardera i „ulubionego kucharza Putina” Jewgienija Prigożyna.

Dla polityka rządzącego krajem takim jak dzisiejsza Rosja doświadczenie wyniesione z bandycko-chuligańskiego podwórka stanowi cenny kapitał. Umiejętność nieprzymuszonego wplatania w oficjalne wystąpienia „błatnych” słówek, w czym Putin jest mistrzem, przywołania „zasad”, takich jak „bić pierwszy” czy „kto nas skrzywdził, trzech dni nie przeżyje”, zbliża go nie tylko do rówieśników, ale i młodzieży spod znaku AUJe.

Umiejętność wplatania w drętwą oficjalną mowę-trawę słów i obrazów czerpanych z używanego przez naród na co dzień żargonu unaocznia ludowi, że przywódca jest swój, ulepiony z tej samej sowiecko-kryminalnej gliny.

Kiedy pan Kremla nakłania swych miliarderów oligarchów do lojalności i straszy, że inaczej to „udławicie się, łykając kurz”, rodakom automatycznie staje przed oczami znany z podwórkowych opowiadań obraz superbogaczy, którzy w tumanach kurzu próbują w łagrze uciec przed ścigającym ich i łaknącym zemsty tłumem współwięźniów.

A to, co Putin wyniósł ze szkoły i potem ze służby w KGB, genialnie ujął przywódca demokratycznej partii Jabłoko Grigorij Jawliński. Bo owo wiano składa się na dwie tylko znakomicie opanowane i na przemian stosowane metody postępowania: werbowanie i prowokacja.

I to od udanej politycznej prowokacji zaczęła się największa kariera polityczna w dzisiejszej Rosji.

Prezydent Borys Jelcyn, rozpoczynając u schyłku swego panowania „operację następca”, czyli instalowanie na tronie korzystnego dla niego samego i kremlowskiej świty człowieka, miał przeciw sobie groźną, i to opartą na mocnej instytucji, opozycję.

Na plany Jelcyna nie zgadzała się większość tworzących Radę Federacji, izbę wyższą parlamentu, a więc chronionych immunitetem gubernatorów. Regionalni baronowie mieli sporo pewności siebie i władzy. Taka była istota ówczesnego federacyjnego ustroju kraju.

Korpus gubernatorski orientował się w tym czasie na mera Moskwy Jurija Łużkowa i wspieranego przez niego niemal „pewnego” kandydata na prezydenta Jewgienija Primakowa, w tym momencie już skonfliktowanego z Kremlem.

Kluczową postacią w obozie antykremlowskim okazał się wtedy prokurator generalny Jurij Skuratow. Będąc pewnym wsparcia gubernatorów, bez których nie można go było zdymisjonować, wszczął śledztwo przeciwko kilku prominentom kancelarii Jelcyna. A byli podejrzewani o przyjmowanie wielomilionowych – w dolarach – łapówek od zagranicznych wykonawców ogromnie kosztownego remontu Kremla.

18 marca 1999 roku w nocnym programie informacyjnym na federalnym kanale RTR (dziś Rossija 1) widzowie obejrzeli nagraną ukrytą kamerą scenę łóżkową, w której brali udział „człowiek podobny do prokuratora generalnego”, a każący mówić do siebie „Jura”, i dwie prostytutki.

Seans, jak wyjaśniono, miał być łapówką seksualną podsuniętą prokuratorowi przez gangsterów za jakieś cenne przysługi. Intryga jednak początkowo chybiła. Pornolik podrzucony przez nie wiadomo kogo na główny kanał surowej moralnie telewizji kremlowskiej śmierdział marną prowokacją.

W obronie złej sprawy musieli stanąć publicznie sami reżyserzy intrygi. W telewizji wystąpili więc dyrektor FSB Władimir Putin (to jego Skuratow uważał za autora prowokacji) i szef MSW Siergiej Stiepaszyn, też wywodzący się ze służb.

Ten drugi nie zdał egzaminu przed kamerami. Widać było, że bardzo nie pasuje mu rola, w której go obsadzono. Bełkotał i wyraźnie było mu wstyd, że bierze udział w tej dintojrze.

Za to Putin, który kierował służbami od zaledwie ośmiu miesięcy, ale wciąż nie był postacią publicznie rozpoznawalną, od razu zabłysnął. Z przekonującym świętym oburzeniem i pewny swych racji przypominał o moralnych obowiązkach człowieka na służbie państwowej i o elementarnej uczciwości.

Sprawdził się. Cyniczna rola, jaką odegrał w rozprawie ze Skuratowem, otworzyła mu drogę na szczyt.

Motyw seksualny używany do kompromitacji przeciwników jest zresztą w epoce Putina stałym, można powiedzieć, elementem prowokacji politycznej.

Kiedy w 2000 roku zdymisjonowany już Skuratow postanowił stanąć przeciw Putinowi do wyborów prezydenckich, „poparcie” okazały mu moskiewskie prostytutki, wychodząc na ulice z transparentami: „Jura, nasz kandydat”. Obrazki z tych manifestacji trafiały oczywiście niezwłocznie na ekrany telewizorów.

Kobiety – jak zwykł je nazywać Putin – „o obniżonej odpowiedzialności społecznej”, ubrane w lateksową odzież, usiłowały też nachodzić biuro opozycjonisty Aleksieja Nawalnego, by i jemu „okazać poparcie”.

A kiedy Michaił Kasjanow stał się ważną figurą w obozie opozycji, federalny kanał telewizyjny NTW „nie wiadomo skąd” wytrzasnął i wyemitował nagranie, na którym „człowiek podobny do” byłego premiera obcuje w łóżku z „kobietą podobną do” jego znanej towarzyszki partyjnej.

Udaną operację przeprowadziła młoda agentka znana pod pseudonimem „Katia Mumu”, która przed ukrytymi kamerami uprawiała seks z kolejnymi znanymi opozycjonistami. Wystąpiła więc w roli, jaką na kursach prowokacji KGB, które ukończył swego czasu dzisiejszy władca Rosji, nazywają „miodową pułapką”.

A Putin swe miejsce na szczycie zawdzięcza temu, że jedyną nadzieją Borysa Jelcyna na bezpieczną starość – swoją i najbliższych – były służby.

„Starszy pan” postawił na nie wcale nie 9 sierpnia 1999 roku, kiedy ogłosił, że jego dziedzicem ma być oficer KGB z Leningradu. On dosyć gorączkowo zaczął szukać „następcy” znacznie wcześniej, kiedy okazało się, że demokraci, którymi się otaczał, są zbyt słabi, zbyt nielubiani przez naród i nie dadzą rady.

Pierwszym „następcą w pagonach” był szef służby pogranicznej generał Andriej Nikołajew, syn dawnego przyjaciela Jelcyna. Potem generał pułkownik Nikołaj Bordiuża, uczyniony szefem Administracji Prezydenta i sekretarzem Rady Bezpieczeństwa (tę funkcję przejął po nim Putin). Następnym okazał się Jewgienij Primakow, nie tylko dyplomata, ale też swego czasu szef wywiadu ZSRR i potem Rosji. Po nim nastąpił Siergiej Stiepaszyn, swego czasu dyrektor FSB.

Za każdym z nich, jak liczył Jelcyn, stanąć powinien klan agentów, jedyna „zdrowa” i zorganizowana siła zdolna nie pozwolić przepaść jemu i jego szeroko rozumianej kremlowskiej „rodzinie”.

Wiktor Czerkiesow, generał służb, przyjaciel Putina, napisał, że Rosja po upadku ZSRR leciała w przepaść, ale się nie roztrzaskała, bo „zawisła nad otchłanią na haku czekistowskim”. Bo tylko szlachetni, patriotyczni „rycerze płaszcza i kindżału” ocalili ją przed katastrofą.

Jelcyn nie od razu znalazł właściwy „hak czekistowski”. Przebierał i odrzucał kandydatów. Postawił na Putina, bo ten okazał się sprawnym wykonawcą i człowiekiem bez własnych poglądów.

Tak się złożyło, że Gleb Pawłowski, długo uważany za szarą eminencję Kremla, ostatni wieczór swej piętnastoletniej kariery na szczytach władzy spędził w moim moskiewskim mieszkaniu, gdzie akurat był Adam Michnik.

Nastrój był jedyny w swoim rodzaju. Śmierć urzędnicza jest w Moskwie brutalna. Równo o północy z drzwi gabinetu na Kremlu znika tabliczka z nazwiskiem, milkną na zawsze wszystkie służbowe telefony. Kierowca czekającego pod domem służbowego lexusa ma obowiązek o zerowej odjechać do rządowego garażu. Jak sobie w środku nocy poradzi „były”, już go nie obchodzi.

Wtedy dużo się mówiło o ideologii Putina, który zaczął się stroić w togę konserwatysty, strażnika „wartości tradycyjnych” już nie tylko w swoim kraju, ale kreował się na globalnego lidera sił antyliberalnych i zachowawczych. Ogromny wpływ na niego miał mieć filozof Aleksandr Dugin i grono prawosławnych stalinowców z Klubu Izborskiego. W swoich wystąpieniach często powoływał się na faszystowskiego filozofa Iwana Iljina czy religijnego myśliciela Nikołaja Bierdiajewa.

– Nie, żadnej ideologii tam nie ma. Putin przyszedł bez niej. I to właśnie dzięki temu był i wolnorynkowym reformatorem, niemal liberałem, i wrogiem liberalnych swobód, widział Rosję częścią zachodniego świata i występował jako wróg Zachodu, oburzały go czasem zbrodnie stalinowskie i zachwycała wielkość imperium stalinowskiego... Tego nie dałoby się pokleić jakimś zwartym, logicznym systemem przekonań, szkołą myślenia – tłumaczył nam człowiek, który przez lata kształtował politykę Kremla.

Aleksiej Czadajew, który pod patronatem właśnie Pawłowskiego napisał książkę Putin. Jego ideologia, wskazywał w niej raczej na to, czego przywódca Rosji nie przyjmuje. A, jak udowadniał, Putin odrzuca i uznaje za fałszywe przyjęte przez Zachód zasady demokracji, opowieści o prawach człowieka.

Jeszcze większe prawo wypowiadania się o tym, czym się kieruje pan Kremla, ma bez wątpienia Władisław Surkow, który przez ćwierć wieku służby w Administracji Prezydenta i rządzie dorobił się rangi rzeczywistego radcy stanu pierwszej klasy (odpowiednik generała armii). A on nie owija w bawełnę.

W programowych tekstach, jakim w Moskwie nadają wysoką rangę „manifestów”, unaocznił, że odziedziczone przez Putina po Jelcynie demokratyczne dekoracje w rodzaju parlamentu, partii politycznych, systemu sądowego, niezależnych mediów to tylko maskarada dla zmylenia publiczności międzynarodowej. W rzeczywistości państwo putinowskie bezwstydnie wystawia na pokaz i chlubi się tym, co inni starają się ukryć – aparat bezlitosnej przemocy, swą brutalną siłę.

A tuż przed agresją na Ukrainę z 24 lutego 2022 roku ten sam Surkow wprost wyłożył, do czego zmierza państwo Putina. Ono, jak zapewnił, „dusi się” w tych samych granicach, które wyznaczył mu zdradziecki, „hańbiący” pokój brzeski zawarty przez bolszewików w 1918 roku. Misją Rosji jest teraz odzyskanie siłą wszystkiego tego, co wcześniej do niej należało, a więc nie tylko Ukrainy, bo i Białorusi, krajów bałtyckich, Zakaukazia, kraju nadwiślańskiego...

Prawo do tego daje Moskwie, jak wtóruje Surkowowi Siergiej Karaganow, jeden z najważniejszych politologów rosyjskich, poczucie mocy militarnej, której ona – w przeciwieństwie do „terpił” na Zachodzie – nie waha się używać, co zuchwale pokazała w Czeczenii, Gruzji, Syrii, na Krymie.

„Czekiści” – czy w ogóle klasa „siłowików”, której Jelcyn oddał Rosję – nie okazali się, jak głosi generał armii i sekretarz Rady Bezpieczeństwa Nikołaj Patruszew, „nową szlachtą” czy wiernym surowym normom moralnym zakonem rycerskim stojącym na straży sprawiedliwości, fundamentem państwa.

Oni jeszcze w określanych jako „szalone” latach dziewięćdziesiątych szybko zrośli się ze światem „błatnych”, który wcale nie był dla nich antypodami. Zbliżał ich kult bezkarnej siły, poczucie wyższości nad „terpiłami”, którymi się karmili.

Dla „czekisty” bazą pokarmową był choćby wystraszony inteligent, któremu za posiadanie faksu można było przypisać próbę obalenia ustroju (tego dotyczyło jedno z ostatnich dochodzeń prowadzonych przez generała Czerkiesowa – tego od „haka czekistowskiego”). Z niego dało się wycisnąć awans, podwyżkę, nagrodę.

„Błatny” żywił się wystraszonym sklepikarzem, którego uczył, że „trzeba się dzielić”, i wyciskał z niego rekiet.

Kiedy oba te światy się sklejały, Putin był wicemerem Sankt Petersburga, który wielce sprawiedliwie zasłużył wtedy na miano „kryminalnej stolicy Rosji”. Jego szef Anatolij Sobczak, mer miasta i gwiazda liberalnego wtedy politycznego firmamentu, znakomity orator, czarował publiczność w kraju i za granicą przemówieniami dającymi nadzieję na świetlaną przyszłość demokracji rosyjskiej. A na gospodarstwie zostawiał przydzielonego mu podpułkownika KGB – nie byłego, bo przecież „byłych” nie ma.

A ten prowadził sprawy z rządzącymi miastem „bratkami”. Z „wysportowanymi” facetami, z którymi trenował w młodości dżudo, sambo i inne sztuki walki, bez trudu odnajdował wspólny język. I interesy prowadził z nimi ciemne.

Do dziś jest wdzięczny i trzyma przy sobie Dmitrija Miedwiediewa, który dzięki niesamowitej biegłości w prawie obronił go przed odpowiedzialnością za aferę „okręty za żywność”. Chodziło o kombinację, w wyniku której w zamian za sprzedane za granicę na złom stare jednostki marynarki wojennej Sankt Petersburg miał otrzymać żywność. Okręty odpłynęły, żywność nie przypłynęła, a za transakcją stał Putin.

– Rozprzestrzeniona w latach dziewięćdziesiątych kultura przemocy, szkoła życia Władimira Putina i jego najbliższego otoczenia, zaczęła dominować w całej elicie rosyjskiej – twierdzi socjolożka Swietłana Stiwenson. – Alians mafiosów i „siłowików” po tym, jak stali się oni nową elitą, nie tylko hamował, ale po prostu sprzeciwiał się pokojowemu rozwojowi.

Tak ukształtowane elity, kiedy obsadziły pozycje na szczytach władzy, brutalnie rozprawiły się z tymi, którzy mogli stawiać im opór wewnątrz kraju. Ci ludzie uznali, że teraz potulnymi „terpiłami” staną się dla nich sąsiedzi Rosji i wylękniony Zachód.PRZYPISY

Jurij Szczekoczichin był deputowanym do Dumy demokratycznej partii Jabłoko oraz dziennikarzem śledczym „Nowej Gaziety”. Zajmował się sprawą korupcji wśród biurokratów, prokuratorów i funkcjonariuszy bezpieki. W 2003 roku odkrył gigantyczne malwersacje w firmach, którym patronowali ważni ludzie z Federalnej Służby Bezpieczeństwa, transferując pieniądze m.in. do amerykańskich banków. W lipcu 2003 roku Szczekoczichin nagle zmarł – oficjalnie wskutek udaru mózgu, który miał być wywołany ostrą reakcją alergiczną. Nigdy nie wykryto, jaka substancja miała to spowodować. Koledzy z „Nowej Gaziety” są przekonani, że został otruty tuż przed tym, jak miał polecieć do USA i przekazać FBI swoje ustalenia. – Przed planowanym wylotem Jurij pojechał do Tweru – opowiadał Roman Szlejnow, szef działu śledczego „Nowej Gaziety”. Wrócił chory. Zaczął dosłownie rozkładać się za życia. Trzy dni później już nie żył. Dmitrij Muratow, redaktor naczelny „Nowej Gaziety”, podejrzewa, że jego zastępca został otruty polonem – tym samym, którym agenci FSB trzy lata później zabili w Londynie swego byłego kolegę pułkownika Aleksandra Litwinienkę.

„Nowaja Gazieta” zawiesiła działalność 28 marca 2022 roku po wprowadzeniu w Rosji cenzury przewidującej nie tylko dotkliwe kary finansowe, ale także 15 lat więzienia „za dyskredytowanie sił zbrojnych”, czyli mówienie prawdy o wojnie. 6 września 2022 roku sąd na wniosek władz oficjalnie odebrał „Nowej Gaziecie” licencję. Inne niezależne media – Radio Echo Moskwy i telewizja Dożd – w 2022 roku też zniknęły z Rosji. Taką decyzję podjęły władze. Odtąd można informować o wojnie tylko w sposób zgodny z oficjalnym przekazem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: