Quality Time - ebook
Quality Time - ebook
Quality Time to pierwsza powieść reżysera teatralnego – Jurka Sawki, który w 1969 roku wyemigrował do Sztokholmu, gdzie mieszka do dziś. W tej pełnej ironii, melancholii i czarnego humoru autofikcji przeszłość w Polsce oświetla teraźniejszość w Szwecji i na odwrót. Tragiczna historia Żydów przeplata się tu z satyrą na współczesną cywilizację, konsumpcjonizm, rozpad więzi społecznych. To także czuła i namiętna historia o ojcostwie, miłości do młodszej kobiety, umieraniu; o skazanej na niepowodzenie walce, by rzeczywistość dała się oswoić.
Głównego bohatera powieści poznajemy w weekend, który spędza w swoim sztokholmskim mieszkaniu z córką i dwoma synami. Ma to być tzw. quality time, ale rozwiedziony mężczyzna widzi całą absurdalność tego fenomenu – wie, że nie da się zrekompensować nikomu straconego wcześniej czasu. Mimo to czuje się zobligowany, żeby jak najlepiej zająć się dziećmi i zapewnić im rozrywki. Ostatecznie kończy się to tak, jak w wielu innych rodzinach: wspólnym gapieniem się w telewizor, graniem na komputerze, wypadem do McDonalda, wycieczką na basen i do supermarketu. Chociaż rodzina wie, że ten weekend jest po to, aby mogli pobyć razem, schodzą sobie z drogi i każde z nich zajmuje się swoimi sprawami – nawet oglądanie meczu w tym samym pokoju odbywa się tak, że bracia oglądają dwa różne mecze, każdy na własnym ekranie. W międzyczasie główny bohater odpływa, oddając się rozmyślaniom na temat związku z dużo młodszą kobietą, wspomina swoje dzieciństwo w powojennym Kłodzku i pierwsze lata spędzone na emigracji.
Jurek Sawka, którego życiorys ma wiele punktów stycznych z biografią Macieja Zaremby Bielawskiego, autora popularnego w Polsce reportażu Dom z dwiema wieżami, napisał książkę zgoła inną od tej ostatniej, choć osadzoną w podobnej osobistej historii. Quality Time różni się nie tylko dlatego, że jest powieścią; odmienne jest przede wszystkim uformowanie głównego bohatera i jego usytuowanie w świecie. Nie ma tu próby rekonstrukcji kroniki rodzinnej, za narratorem nie stoją bowiem dumne duchy przodków wywodzących się w jednej linii z żydowskiej inteligencji, a w drugiej – z herbowej szlachty. Mama, lekarka, przyszła na świat w rodzinie biednego żydowskiego kapelusznika, ojciec, inżynier, był owocem gwałtu czeskiego ziemianina na wiejskiej służącej. W prowincjonalnym miasteczku żyli jak bieda-inteligencja: bez biblioteki pełnej książek, bez formy i bez rytuałów – innych niż popijawy w towarzystwie kolegów ojca z pracy. Kapitał, jaki nasz bohater otrzymał od swoich rodziców, był niewielki. Ojca wspomina tak: „Dzień w dzień po pracy tata siedział na zielonym tapczanie w naszym ciasnym mieszkaniu we Wrocławiu, pił koniak z małej butelki, którą buchnął z jeszcze jednej bezsensownej narady, i mamrotał: Po chuj żyć? Tę mantrę, sto pięćdziesiąt cztery polskie złote i radziecki zegarek odziedziczyłem w spadku. Mantrą zarządzam aż za dobrze, pieniędzy nie dało się wymienić, a okres gwarancji zegarka minął dawno temu”.
Sawka w swojej książce dokonuje bezpardonowej wiwisekcji psyche człowieka walczącego z depresją, brakiem przystosowania do fasadowego, szwedzkiego społeczeństwa, poczuciem obcości wobec własnych, wychowanych w diametralnie innej kulturze dzieci, doświadczeniem alienacji w ogóle – zawsze i wszędzie, niezależnie od okoliczności. Emigracja nie jest w tej książce wyjazdem z kraju dzieciństwa, pozostawianiem ojczyzny, opuszczeniem rodziny – gdyż te pojęcia w życiu bohatera nigdy się nie urzeczywistniły. Wychodźstwo, zdaje się mówić Sawka, to permanentny stan duszy. Kryje się w tej książce odwaga spojrzenia na wskroś – bez upiększeń, ładnych słówek i poetyckich obrazów – na życie w całej jego nudnej powtarzalności, na pustkę, którą zapełniają nam, liczne w dzisiejszej kulturze, czasoumilacze. Ale jest też w niej żar uczucia, które sprawia, że przynajmniej najbliższym chcemy ten czas tu i teraz uczynić znośnym.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-962311-9-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lubiła siedzieć w dużym, wygodnym fotelu. Zdecydowanie za dużym jak na jej drobne ciało. Tkwiła w bezruchu, godzina po godzinie. Tylko to pozostało. Oddychała wolno i płytko. Jej puste oczy były wbite w ścianę lub wpatrywały się w dal, w odległą przestrzeń za oknem. Czasami wypowiadała kilka niezrozumiałych słów. Tak właśnie wygląda umieranie. Żadnej łaski i żadnej nadziei. Nikt raczej nie zgadnie, co działo się w jej głowie. Czasami pytała bardzo konkretnie: która godzina? jaka jest pogoda? Lekarze wypowiadali się jednoznacznie: beznadziejny przypadek… No więc czekamy. Rodzina i krewni nieśmiało myślący już o życiu po jej śmierci. Starzy przyjaciele rozmyślający o własnych nieuchronnie nadchodzących chorobach. W końcu – lekarze i pielęgniarki, w pełni świadomi, jak wielu pacjentów czeka w kolejce na pokój, który ona zajmuje. Sam pokój jest zimny i anonimowy. Standardowe umeblowanie – tani dywan i okno wychodzące na pusty park. Widok jest tak monotonny, że trudno stwierdzić, czy to nie fototapeta. Wokół kilka osobistych drobiazgów, zdjęcia dzieci i wnuków, z różnych lat, w różnych ramkach z Ikei. Mały śmieszny krucyfiks, kupiony na targu staroci, zupełnie niepasujący do otoczenia. Powiesiła go na ścianie w panice. Przypadkowe pamiątki z podróży charterowych. I _last but not least_ – łóżko, prawdziwy rolls-royce wśród łóżek. Dostojna i onieśmielająca maszyneria, genialna pod względem konstrukcyjnym. Lśniący obiekt, z niekończącymi się możliwościami regulacji. Tego typu łóżka kosztują tyle co nowy samochód. Inwestycja zwraca się względnie szybko – w ciągu cyklu eksploatacyjnego używane są przez setki, jeśli nie tysiące umierających ciał. Łóżku towarzyszą akcesoria ze stali nierdzewnej, które mają w sobie coś tajemniczego, niemal magicznego, mimo że człowiek nie do końca wie, do czego właściwie służą. Narzędzia nowoczesnych narodzin i zgonów, wykonane z wytrzymałych materiałów, gotowe do użytku, jak to się mówi: od dziś po wsze czasy.
Czasami odbywała energiczne spacery po pokoju. Kroczyła dziarsko przed siebie, jakby przechadzała się po scenie. Zaczynała zdecydowanie, świadoma celu, ale zwykle po chwili zapominała, dokąd się wybiera. Wtedy zastygała pośrodku pokoju, z miną wyrażającą ogromne skupienie, próbując sobie przypomnieć, po co w ogóle ruszała się z miejsca. Przez większość czasu spała. Jej ciało, kiedyś pełne energii, dziś już pogodziło się z sytuacją i robiło wyłącznie to, co absolutnie konieczne. Czasem jej twarz budziła się do życia. Malowała się na niej konsternacja. Może przypominał się jej jakiś fragment przeszłości, żeby chwilę później zgasnąć. „Typowy alzheimer – powiedział lekarz i dorzucił: – No i ma już swoje lata. W ogóle nie rozumie, co się z nią dzieje”. Dodam, że mama oczywiście sama nie miała o tym wszystkim pojęcia.
Szpitalne jedzenie było standardowe i sterylne, z cateringu, nieobliczone na przynoszenie pacjentom jakiejkolwiek radości, ale wyglądało na to, że ona się tym nie przejmuje. Może nawet nie zdawała sobie sprawy, że cokolwiek je. Niewykluczone, że już wtedy nie wiedziała, co to w ogóle jest jedzenie.
Opuszczamy ją teraz, na początku jesieni, gdy odliczanie wciąż trwa. Już niedługo. Wszyscy i wszystko jest gotowe.
KONIECJako Żydówka miała na imię Irena, ale w jej sfałszowanych aryjskich papierach napisano Maria i tak już zostało. Maria-Irena. No i co? Ludzie zmieniają imiona, nazwiska i inne rzeczy z różnych powodów. Syn też chce zmienić nazwisko. Mówi, że któregoś dnia pomoże mu to w karierze. Miejmy nadzieję.
Mama nie żyje od dawna. Rok przed śmiercią przeprowadziliśmy ją na stację końcową, do domu opieki w Årście, kilka minut od jej mieszkania. Gorąco polecam ten dom opieki wszystkim umierającym. Mój przyjaciel wziął Marię-Irenę na długi spacer, a ja w tym czasie szybko przetransportowałem kilka nędznych mebli i rzeczy osobistych do jej nowego lokum. Mama nie pamiętała, że przez wiele lat, kiedy był to jeszcze prawdziwy szpital, pracowała tu jako lekarka.
Do Szwecji przejechała z Polski, po latach nagonek antysemickich, zmęczona i chuda jak patyk. „Jedziesz prosto z Auschwitz?” – powitałem ją serdecznie w Sztokholmie na Dworcu Centralnym.
Noc, w którą umarła, była trudna. Jak przystało na prawdziwą fighterkę, walczyła – jak to się mówi – do ostatniego tchu. Siedziałem samotny na krześle w korytarzu i słuchałem jej przerażającego rzężenia. Wyszedłem zapalić. Jej zwierzęcej, bezwarunkowej miłości do mnie nic nie mogło zastąpić, ta miłość była jedyna w swoim rodzaju. Kiedy wróciłem, matka już nie żyła.
Często zdarza mi się przegapiać decydujące momenty. Na przykład, gdy z Chłopcem oglądamy ważny mecz hokeja na lodzie albo Champions League, nasz wysłużony rzutnik Sanyo zacina się i przeważnie właśnie wtedy pada bramka.
Kolejny dzień miał się okazać gorszy.
Moja stuprocentowo żydowska półsiostra przyjechała z Warszawy. Co zadziwiające, dobrze sobie poradziła podczas antysemickich ekscesów, które przywiodły tu zarówno mnie, jak i naszą matkę. Prawdopodobnie duża w tym zasługa jej zupełnie nieżydowskiego wyglądu i polskiego nazwiska, które nosi po puzoniście z orkiestry wojskowej. Wzięła z nim ślub w wieku osiemnastu lat.
„Natychmiast trzeba zabrać rzeczy i oczywiście posprzątać” – poinformowano nas w biurze. A ja naiwny myślałem, że to _all inclusive_.
– Zrobię to za tysiąc, do ręki – wyszeptała przyjezdna siła robocza.
– Świetnie. Ale wszystko musi zniknąć.
W gratisie dostaliśmy rulon czarnych worków na śmieci i poszliśmy do pokoju mamy. Przy drzwiach stało wiadro z przygotowanym mopem, ale dzięki tej wspaniałomyślnej ofercie nie musieliśmy się tym zajmować. Ktoś zdjął wcześniej pościel, zgaduję, że była już nawet w drodze do dobrze zorganizowanej pralni. Skutkiem ubocznym była panująca w pokoju upiorna atmosfera. Roznegliżowane łóżko – rolls-royce wśród łóżek – przestało nagle wyglądać tak imponująco. Przypominało elegancki samochód stojący w rowie, z dymiącą maską. Usiadłem na jego krawędzi i popatrzyłem na przypadkowe obiekty wiszące bez ładu i składu na ścianach. Ich brzydota uwydatniła się teraz bezlitośnie. Siostra okazała się bardziej pragmatyczna niż ja. Systematycznie wybierała rzeczy, które mieliśmy zachować, głównie zdjęcia – nasze, moich dzieci, Marii-Ireny z małym pudlem. Kiedy skończyła, usiadła na fotelu. Tym, w którym tak często przesiadywała nasza mama. Jej również musiało się udzielić morowe powietrze.
Na szczęście zjawił się energiczny przedsiębiorca pogrzebowy z zakładu o nazwie Ignis i uratował sytuację. Z nieudawanym zapałem opowiedział nam o wachlarzu fantastycznych możliwości, jakie ma do zaoferowania zwłokom. Szybko się zorientowałem – po jego wyglądzie rasowego sprzedawcy samochodów – że łatwo będzie robić z nim interesy. Zdecydowałem, że skremujemy mamę w pierwszym możliwym terminie, a potem rozsypiemy jej prochy na łące pamięci na cmentarzu Skogskyrkogården. Choć władze kategorycznie tego zabraniają, zarówno ja, jak i siostra chcieliśmy jednak zachować trochę prochów na pamiątkę. Ale dla Ignismana, tak jak zresztą sądziłem, nie było rzeczy niemożliwych. Do transakcji doszło kilka dni później przy Sankt Eriksplan. Siedzieliśmy w jego fordzie mondeo. Rozejrzał się wkoło (z pewnością naoglądał się sporo amerykańskich kryminałów) i dał mi dwa małe zielone pudełeczka.
– Tysiak – powiedział z powagą. – Jakkolwiek patrzeć, chodzi o ludzkie szczątki.
Z jakiegoś powodu nie chciał przyjąć banknotu tysiąckoronowego. Wygrzebałem dwie pięćsetki i dobiliśmy targu. Mama spoczęła koło sofy na regale Mio. Do dziś nie jest pewne, czy to szczątki jej kości, czy może jakiegoś psa. Pudełeczko jest wciśnięte między książki: _Nietzsche for Beginners_ i _Przestań chrapać, zacznij żyć!_ Torego Strandella.
Pogrzeb – czy raczej Krótka Chwila na Łące Pamięci – był żałosny i ponury. Dokładnie w moim guście. Orszak żałobny składał się z:
1. Torstena, meganudziarza, ostatniego boyfrienda mamy, który właściwie też stał już nad grobem.
2. Starego przyjaciela Marii z Polski, który podobnie jak ona musiał tu wyemigrować. Świetny facet z pozytywnym nastawieniem do życia (i śmierci), cały czas z uśmiechem na twarzy mamrotał coś o tym, że Maria była bardzo dobrą lekarką.
3. Mojej siostry.
4. Mnie.
5. Cioci Wiery, która niespodziewanie zjawiła się dzień wcześniej.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._