Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Raczycho - ebook

Data wydania:
26 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Raczycho - ebook

Tym razem przed Zuzą wielkie wyzwania nie tylko w życiu zawodowym, ale także prywatnym. Sprawa tajemniczych zaginięć dzieci sekretarza partii przeplata się z wiadomością o stanie zdrowia Zuzy.

Jak bowiem odmówić sobie palenia ekstra mocnych bez filtra i popijania stocka, gdy organizm atakuje nowotwór kości?

Raczycho powoduje w życiu Zuzy prawdziwe trzęsienie ziemi. Kobieta spieszy się, żeby zdążyć zamknąć najważniejsze sprawy. Rozwiązując zagadki kryminalne jednocześnie zmaga się z postępującą chorobą i przygotowuje się na odejście, bo wie, że nie ma lekarstwa…

Jacek Ostrowski kolejny raz udowadnia, że tworząc postać Zuzy doskonale wiedział, gdzie chce by ta historia nas zaprowadziła…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67343-89-3
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zaskrzy­pia­ły za­wia­sy drzwi, do izby wsze­dł przy­stoj­ny mło­dy mężczy­zna.

– Dziś twój wiel­ki dzień, szma­to – zwró­cił się do ko­bie­ty sku­lo­nej na podło­dze i przy­ku­tej ła­ńcu­chem za nogę do łó­żka. – Co? Nie cie­szysz się? – za­py­tał ze śmie­chem.

– Bła­gam, wy­pu­ść mnie. Ni­ko­mu o to­bie nie po­wiem, obie­cu­ję – wy­szep­ta­ła.

– A komu mia­ła­byś po­wie­dzieć? Wy­mień mi tu ko­goś.

Pod­sze­dł do niej i przy­kuc­nął. Ko­bie­ta rap­tow­nie cof­nęła się i przy­wa­rła ple­ca­mi do ścia­ny.

Wy­ci­ągnął rękę i po­pra­wił wło­sy opa­da­jące jej na czo­ło.

– Ład­na je­steś, ale nie bój się, bu­źki ci nie po­kan­ce­ru­ję. Roz­pru­ję ci je­dy­nie brzuch i usu­nę wnętrz­no­ści. Na co ci one, kie­dy już cię szlag tra­fi?

Uwi­ęzio­na ko­bie­ta wy­bu­chła pła­czem.

– Dla­cze­go? Dla­cze­go ja? – łka­ła. – Nie zro­bi­łam ci nic złe­go, nie znam cię.

– Ale ja cie­bie znam. Masz dwa­dzie­ścia osiem lat, je­steś na­uczy­ciel­ką, po­lo­nist­ką, i na­zy­wasz się Agniesz­ka Mar­ci­niak. Wy­star­czy?

– Skąd to wiesz?

– Ob­ser­wo­wa­łem cię. Nie myśl, że tra­fi­łaś je­dy­nie los na lo­te­rii. Je­steś wy­bran­ką, a to coś wi­ęcej, do­ceń to.

– Nie chcę być tą wy­bran­ką, chcę żyć, bła­gam – skam­la­ła. – Zro­bię, co ze­chcesz, tyl­ko mnie nie za­bi­jaj.

– Spo­koj­nie, nie de­ner­wuj się, za­raz będzie po wszyst­kim. Le­piej nie tra­ćmy cza­su na ja­ło­we dys­ku­sje.

Po­kle­pał ją przy­ja­ciel­sko po ra­mie­niu i pod­sze­dł do sza­fy, by wy­do­być z niej dużą fo­lię.

– Pew­nie cie­ka­wi cię, na co mi ona. Już spie­szę wy­ja­śniać. Dzi­ęki niej nie po­pla­mię two­imi wnętrz­no­ścia­mi podło­gi. Jesz­cze przy­nio­sę wia­dra na je­li­ta. Na­kar­mię nimi ryby w po­bli­skim je­zio­rze. One to uwiel­bia­ją.

Ko­bie­ta zbla­dła, ogar­ni­ęta śmier­tel­ną trwo­gą, ręce za­częły jej drżeć. Szarp­nęła ła­ńcu­chem we wszyst­kie stro­ny w ge­ście roz­pa­czy, ale na pró­żno.

Mężczy­zna po­wo­li roz­ło­żył fo­lię na środ­ku po­miesz­cze­nia. Na jej brze­gach usta­wił dwa wia­dra ocyn­ko­wa­ne. Na ko­niec z tor­by wy­jął dłu­gi, za­krzy­wio­ny nóż. Prze­je­chał po jego ostrzu pal­cem. Z za­do­wo­le­niem po­ki­wał gło­wą.

Spoj­rzał na Mar­ci­niak.

– Je­stem go­tów. To co? Za­czy­na­my?

– Bła­gam! Nie! – krzyk­nęła.

– Nie drzyj mor­dy! – ryk­nął na nią. Jego twarz, do tej pory ema­nu­jąca spo­ko­jem, zmie­ni­ła się dia­me­tral­nie – wy­ra­ża­ła fu­rię, a w oczach po­ja­wi­ło się sza­le­ństwo.

Z kie­sze­ni wy­ci­ągnął sznu­rek i za­czął nim pętać ko­bie­tę. Szar­pa­ła się, wy­ry­wa­ła, ale da­rem­nie. Był za sil­ny, żeby mo­gła mu się sku­tecz­nie prze­ciw­sta­wić.

– Nie sta­wiaj się, suko – mru­czał pod no­sem. – To nic nie da.

Wresz­cie się upo­rał z wi­ąza­niem. Te­raz Mar­ci­niak le­ża­ła na ple­cach na środ­ku fo­lii i nie była w sta­nie się po­ru­szyć. W usta wci­snął jej ka­wał szma­ty.

Za­ło­żył na sie­bie dłu­gi far­tuch rze­źni­czy, chwy­cił nóż i ukląkł na podło­dze. Wsu­nął go Mar­ci­niak pod ubra­nie i po­wo­li je roz­ci­nał, ob­na­ża­jąc jej cia­ło. Na­wet na chwi­lę nie spu­ścił wzro­ku z oczu ofia­ry, de­lek­to­wał się jej stra­chem. Kie­dy sko­ńczył, ostrze do­tknęło brzu­cha nie­szczęśni­cy. Czuł, jak pręży się pod jego na­ci­skiem. Wi­dział kro­pel­ki potu spły­wa­jące z czo­ła ko­bie­ty.

– Bo­isz się? I słusz­nie, bo będzie cho­ler­nie bo­leć – szep­tał jej do ucha. – Mu­sisz cier­pieć, bar­dzo cier­pieć.

Rap­tow­nie wy­rwał jej kne­bel, po czym gwa­łtow­nym ru­chem wbił nóż nie­du­żo po­ni­żej pęp­ka. Ko­bie­ta za­wy­ła z bólu, a on nie­śpiesz­nie roz­ci­nał jej brzuch, nie zwa­ża­jąc przy tym na wy­pły­wa­jące z nie­go wnętrz­no­ści.

Był śro­dek nocy, Płock spał i tyl­ko w nie­licz­nych oknach ja­rzy­ło się sła­be świa­tło. Zuza sie­dzia­ła na ka­na­pie i trzy­ma­ła w dło­niach zdjęcie. Wci­ąż nie wie­rzy­ła wła­snym oczom, choć fo­to­gra­fia była wy­ra­źna i nie mo­gło być mowy o żad­nej po­my­łce – to na pew­no był Le­szek Ja­rzębow­ski. No­wak też od razu go po­znał. Ja­kim cu­dem żył? Prze­cież wy­ko­na­no na nim wy­rok śmier­ci, w pa­pie­rach mia­ła do­ku­ment, któ­ry to po­twier­dzał. Do­pusz­czo­no się mi­sty­fi­ka­cji? Oszu­ka­no ją? Je­śli tak, to w ja­kim celu? Tyl­ko jed­no mo­gło to tłu­ma­czyć: mu­siał być na ich usłu­gach, mu­siał być ich czło­wie­kiem. W su­mie do nich pa­so­wał, i to jak ulał. A to su­kin­sy­ny. Pój­dzie do Mar­cin­kow­skie­go, on musi coś wie­dzieć na ten te­mat, cie­ka­we, co jej po­wie. Dużo się po tej wi­zy­cie nie spo­dzie­wa­ła, bo pew­nie i tak jak pi­skorz wy­kręci się od od­po­wie­dzi. Si­ęgnęła po kie­li­szek, ale za­raz na po­wrót go od­sta­wi­ła. Wy­star­czy na dziś, ju­tro za­po­wia­da się pra­co­wi­ty dzień, więc musi być w for­mie. Spoj­rza­ła na ze­gar, trze­cia rano, czas iść spać. Pod­nio­sła się z ka­na­py i po­de­szła do okna, wyj­rza­ła na ze­wnątrz i zim­ny dreszcz ni­czym bły­ska­wi­ca prze­mknął jej po kręgo­słu­pie. Po dru­giej stro­nie uli­cy, nie­opo­dal la­tar­ni doj­rza­ła mężczy­znę w dłu­gim płasz­czu i ty­rol­skim ka­pe­lu­szu. Stał opar­ty o ścia­nę po­bli­skiej ka­mie­ni­cy i pa­trzył w jej okno. Twa­rzy nie wi­dzia­ła, bo skry­wa­ła się w cie­niu bu­dyn­ku. Z syl­wet­ki bar­dzo przy­po­mi­nał Lesz­ka, ale nie była do ko­ńca pew­na, czy to on. Szyb­ko cof­nęła się w głąb po­miesz­cze­nia. Zga­si­ła świa­tło i zno­wu wyj­rza­ła. Mężczy­zna znik­nął.

– Cho­le­ra! – za­klęła. – Kosz­mar po­wró­cił. Czy on mi ni­g­dy nie od­pu­ści? Wra­ca na­wet po śmier­ci.

Spraw­dzi­ła drzwi we­jścio­we, czy aby do­brze za­mkni­ęte, i po­szła spać.

Dłu­go się męczy­ła, nim za­snęła, co chwi­la prze­kręca­ła się z boku na bok, na­wie­dza­ły ją wspo­mnie­nia, te złe, krwa­we sce­ny z le­śni­czów­ki, te, o któ­rych przez lata sta­ra­ła się tak usil­nie za­po­mnieć. Te­raz jej wy­si­łki wzi­ęły w łeb, zda­ły się na nic. Wszyst­ko odży­ło, jak­by mia­ło miej­sce wczo­raj.

W miesz­ka­niu roz­le­gł się świ­dru­jący w uszach dźwi­ęk bu­dzi­ka. Zuza, wy­rwa­na z głębo­kie­go snu, ze­rwa­ła się na rów­ne nogi, nie wie­dzia­ła, co się dzie­je, w pa­ni­ce roz­gląda­ła się po po­ko­ju. Po­trze­ba było dłu­ższej chwi­li, nim do­ta­rło do niej, że to tyl­ko kosz­mar­ne sny.

Wsta­ła z okrop­nym bó­lem gło­wy, łyk­nęła trzy pa­styl­ki z krzy­ży­kiem, i po­mo­gło. Idąc do kan­ce­la­rii, po dro­dze wstąpi­ła do ra­tu­sza, do Mar­cin­kow­skie­go. Kie­dy we­szła, czy­tał ga­ze­tę, oczy­wi­ście „Try­bu­nę Ludu”, dzien­nik z że­la­znej li­sty obo­wi­ąz­ko­wych lek­tur dzia­ła­czy par­tyj­nych i bez­pie­ki. Był wy­ra­źnie za­do­wo­lo­ny z jej nie­spo­dzie­wa­nej wi­zy­ty, odło­żył ga­ze­tę, uśmiech­nął się sze­ro­ko, ręką wska­zał krze­sło i od razu wy­jął ko­niak.

– Za wcze­śnie! – za­re­ago­wa­ła ener­gicz­nie Zuza.

– Ale ja się na­pi­ję. Co cię spro­wa­dza? Chy­ba coś wa­żne­go, bo wi­zyt kur­tu­azyj­nych to mi ra­czej nie skła­dasz.

Nic nie mó­wi­ąc, po­ło­ży­ła mu na biur­ku fo­to­gra­fię. Rzu­cił na nią okiem i za­raz jej od­dał.

– Je­śli chcesz za­py­tać o tego czło­wie­ka, to go nie znam, a po­wi­nie­nem?

– Ow­szem, to Le­szek Ja­rzębow­ski, mówi ci coś to na­zwi­sko?

– Nie, a kto to taki?

– On nie żyje, ale jak się oka­zu­je, tyl­ko teo­re­tycz­nie. Mam w domu do­ku­men­ty stwier­dza­jące, że go po­wie­szo­no, a to zdjęcie wy­ko­na­no kil­ka dni temu. Jak to wy­tłu­ma­czysz? Re­in­kar­na­cja, cu­dow­ne zmar­twych­wsta­nie? Nie wiem, ja­kie­go jesz­cze okre­śle­nia mo­żna tu użyć. Co tu jest gra­ne, do cho­le­ry?

Osten­ta­cyj­nie wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Za­da­jesz mi dziw­ne py­ta­nie. Skąd mam to wie­dzieć, sko­ro go nie znam? Ale te­raz przy­naj­mniej już wiem, o kogo cho­dzi, o mo­je­go nie­do­szłe­go zi­ęcia. Spo­ro o nim sły­sza­łem, pa­so­wa­łby do na­szej ro­dzin­ki – za­drwił. – Mu­szę z przy­kro­ścią stwier­dzić, że nie masz szczęścia do fa­ce­tów. Z ka­żdym coś było nie tak, ale ten cho­ciaż miał jaja, mimo że w gło­wie miał nie­źle po­rąba­ne. Po­wo­li tra­cę na­dzie­ję, że zo­sta­nę dziad­kiem – da­lej kpił.

Zuzą za­trzęsło ze zło­ści, ale jego cham­skie do­cin­ki pu­ści­ła mimo uszu.

– Sko­ro uwa­żasz się za mo­je­go ojca, to cze­mu po­zwa­lasz, żeby czło­wiek, któ­ry chciał mnie za­mor­do­wać, te­raz cho­dził bez­kar­nie po Płoc­ku? Wspo­mi­nasz o ja­jach? Ty też ich nie masz. Moc­ny je­steś tyl­ko w gębie i nic wi­ęcej. A w ogó­le to idź w dia­bły.

Pod­nio­sła się z krze­sła i wy­szła bez sło­wa po­że­gna­nia.

Mar­cin­kow­ski chwi­lę sie­dział za­my­ślo­ny, po czym si­ęgnął po słu­chaw­kę i wy­kręcił zna­ny so­bie nu­mer.

– Tu pu­łkow­nik Mar­cin­kow­ski, po­łącz­cie mnie z ge­ne­ra­łem Ma­tu­sia­kiem, i to pil­nie.

Zuza bez­po­śred­nio po opusz­cze­niu ra­tu­sza uda­ła się do baru mlecz­ne­go na śnia­da­nie. Le­d­wie umo­ści­ła się przy sto­li­ku, gdy przy­sia­dła się do niej ja­kaś ko­bie­ta. Zuza rzu­ci­ła jej nie­chęt­ne spoj­rze­nie, bo ni­cze­go in­ne­go te­raz nie pra­gnęła, jak w spo­ko­ju zje­ść śnia­da­nie, gdyż po­wie­dzieć „de­lek­to­wać się nim” by­ło­by spo­rym nad­uży­ciem.

– Tam są wol­ne sto­li­ki. – Zuza wska­za­ła ręką inną część sali i za­bra­ła się do lek­tu­ry „Try­bu­ny Ma­zo­wiec­kiej”.

– Ale ja do pani na słów­ko, pani me­ce­nas. Bar­dzo prze­pra­szam, że prze­szka­dzam, ale to spra­wa nie­cier­pi­ąca zwło­ki.

– Wszyst­ko jest nie­cier­pi­ące zwło­ki, a tym bar­dziej moje ka­kao. Zim­ne ob­ra­sta obrzy­dli­wy­mi ko­żu­cha­mi i nie da się go pić.

– Pro­szę mnie wy­słu­chać, obie­cu­ję, że będę się stresz­czać.

– Na to li­czę, ko­cha­nie­ńka. – Wes­tchnęła gło­śno. – A więc o co cho­dzi? Tyl­ko same kon­kre­ty.

Te­raz do­pie­ro przyj­rza­ła się ko­bie­cie. Ubra­na do­brze jak na pro­win­cjo­nal­ne mia­stecz­ko, wiek bli­sko sze­śćdzie­si­ąt­ki, dło­nie nad wy­raz gład­kie, a więc in­te­li­gent­ka albo żona ja­kie­goś par­tyj­ne­go dup­ka, tak zwa­na czer­wo­na lala.

– Zna pani se­kre­ta­rza Gut­kow­skie­go?

Zuza na szyb­ko prze­szu­ka­ła pa­mi­ęć, ale bez re­zul­ta­tu.

– Nie, nie ko­ja­rzę tego typa. A o co cho­dzi? Co prze­skro­bał? No bo ka­żdy z nich to ka­wał su­kin­sy­na.

– Nie on, cho­dzi mi o jego żonę, Na­ta­szę.

– A co z nią nie tak? Łaj­da­czy się z in­nym par­tyj­nia­kiem, a może z ksi­ędzem?

Ko­bie­ta ro­zej­rza­ła się pło­chli­wie po sali.

– Ona za­bi­ja dzie­ci – wy­szep­ta­ła.

Zuza spoj­rza­ła na nią ba­daw­czo, a po chwi­li par­sk­nęła gło­śnym śmie­chem.

Nie­zna­jo­mą wy­ra­źnie spe­szy­ła jej re­ak­cja.

– Cze­mu się pani śmie­je? Nie wie­rzy mi pani?

– Czy­je to dzie­ci? Pew­nie je­ździ tą słyn­ną czar­ną wo­łgą. To jest ci­ężkie oska­rże­nie. Nie sły­sza­łam ostat­nio, żeby ktoś mor­do­wał dzie­ci. Nie lubi jej pani? Ma na imię Na­ta­sza, więc może jest Ro­sjan­ką. Pew­nie dla­te­go krzy­wo pani na nią pa­trzy. Mam ra­cję? Ja też ich nie lu­bię, ale nie mo­żna ni­ko­go bez­kar­nie oska­rżać. Na to jest pa­ra­graf i mo­żna sko­ńczyć w kry­mi­na­le.

– Pani me­ce­nas, ja nie wiem, czy to Ro­sjan­ka, czy nie, ale to praw­da.

– Może same umie­ra­ją?

– Nie, nie. Mó­wię pani, ona je za­bi­ja.

Zuza zer­k­nęła tęsk­nie na ka­kao. Zo­ba­czy­ła, jak za­czy­na­ją się two­rzyć na nim ko­żu­chy.

– Cóż mogę po­ra­dzić? Niech pani idzie na mi­li­cję i tam to zgło­si. Naj­le­piej po­roz­ma­wiać z ka­pi­ta­nem Ma­ria­ńskim. To jest do­świad­czo­ny mi­li­cjant. Ła­two go pani po­zna, ma strasz­nie po­kan­ce­ro­wa­ną fa­cja­tę. A przy oka­zji, jak już pani tam będzie, to pro­szę go ode mnie po­zdro­wić. On od lat czu­je do mnie praw­dzi­wą mi­ętę.

– By­łam, ale mi nie uwie­rzy­li, prze­słu­chał mnie ofi­cer, taki gru­by, spo­rządził no­tat­kę i na tym ko­niec. Nie wiem, czy to ten Ma­ria­ński, bo się nie przed­sta­wił, ale ma okrop­ne bli­zny na twa­rzy.

– To on, znam go jak wła­sną kie­szeń, a może i le­piej. – Zuza uśmiech­nęła się ta­jem­ni­czo. – Do­brze, przyj­rzę się spra­wie, ale nic nie obie­cu­ję. Te­raz pro­szę iść do domu i po­zwo­lić mi w spo­ko­ju zje­ść śnia­da­nie.

– W pani na­dzie­ja, pani me­ce­nas. To ja przyj­dę za kil­ka dni spy­tać, cze­go się pani do­wie­dzia­ła.

– Nie, pro­szę się nie fa­ty­go­wać. Sama pa­nią znaj­dę. – Zuza już raz była w ten spo­sób nęka­na, i to przez wie­le mie­si­ęcy. Do­pie­ro wy­rok sądo­wy ostu­dził jej prze­śla­dow­cę. Wo­la­ła tego po­now­nie nie prze­ra­biać.

– Dzi­ęku­ję.

Ko­bie­ta wsta­ła z krze­sła i się od­da­li­ła.

Ka­kao wy­sty­gło i całe po­kry­ło się gru­by­mi ko­żu­cha­mi, obrzy­dli­stwo. Zuza od­sta­wi­ła ku­bek, zja­dła bu­łkę z mar­mo­la­dą, po czym uda­ła się do kan­ce­la­rii. Apli­kant­ka na jej wi­dok na­tych­miast po­sta­wi­ła czaj­nik na ga­zie. Dziew­czy­na sta­ra­ła się, a Zuza co­raz bar­dziej się do niej prze­ko­ny­wa­ła. Czu­ła, że będą z niej lu­dzie, mimo że jej wu­jem był ten su­kin­syn Lu­dwic­ki, co sta­no­wi­ło spo­ry ba­last przy ich wza­jem­nych re­la­cjach. Le­d­wie się roz­pa­ko­wa­ła i roz­sia­dła w fo­te­lu, a już szklan­ka z go­rącą her­ba­tą sta­ła przed nią na biur­ku. Zuza wy­jęła z szu­fla­dy akta dzi­siej­szej spra­wy. Mu­sia­ła je jesz­cze przej­rzeć na szyb­ko, bo ten du­pek sędzia No­wac­ki tyl­ko cze­kał na jej ja­kieś po­tkni­ęcie. Tym­cza­sem dziew­czy­na, za­miast wy­jść z po­ko­ju, tkwi­ła w miej­scu ni­czym słup soli. Dziw­ne za­cho­wa­nie. Zuza spoj­rza­ła na nią z nie­po­ko­jem.

– Co się sta­ło? Ga­daj szyb­ko, bo mam spo­ro pra­cy.

– Chcia­łam prze­pro­sić – za­częła du­kać apli­kant­ka. – Przez to zdjęcie pani się bar­dzo zde­ner­wo­wa­ła, może nie­po­trzeb­nie je zro­bi­łam. To się wi­ęcej nie po­wtó­rzy, obie­cu­ję.

– Co ty mi tu pie­przysz ta­kie far­ma­zo­ny? – ryk­nęła na nią Zuza. – Je­stem ci za nie bar­dzo wdzi­ęcz­na. Przy­naj­mniej nie żyję w bło­giej nie­świa­do­mo­ści. Wiem, że gdzieś w mie­ście czai się taki je­den skur­wy­syn i coś knu­je, ale sko­ro tu je­steś, to mam dla cie­bie za­da­nie.

– Co po­trze­ba zro­bić? – Dziew­czy­nie z cie­ka­wo­ści aż oczy za­bły­sły.

– Do­wiedz się cze­goś o ro­dzi­nie se­kre­ta­rza Gut­kow­skie­go, a zwłasz­cza o jego żo­nie, Na­ta­szy.

– Nie sły­sza­łam o nim, kto to?

– Tak jak ja i dla­te­go tu i ów­dzie za­si­ęgnij języ­ka na ich te­mat. My­ślę, że coś znaj­dziesz, bo jak już zdąży­łam za­uwa­żyć, masz bar­dzo sze­ro­kie zna­jo­mo­ści.

– Ale o co kon­kret­nie mam py­tać? Cze­go mam szu­kać?

– Nie wiem cze­go, ja­ki­chś plo­te­czek, cze­goś o ich dzie­ciach. Ile ich jest, gdzie cho­dzą do szko­ły. Szcze­gól­nie in­te­re­su­je mnie Na­ta­sza, choć... – Zuza się za­wa­ha­ła. Czy fak­tycz­nie ją to za­in­te­re­so­wa­ło? Ra­czej nie, ale dziew­czy­na mu­sia­ła coś ro­bić, nie będzie wci­ąż flir­to­wać z tymi sta­ry­mi ko­zła­mi No­wa­kiem i Ko­wal­skim. Jesz­cze ją któ­ryś zba­ła­mu­ci. – Po­py­taj o wszyst­kich. Po­roz­ma­wiaj z se­kre­tar­ką pierw­sze­go se­kre­ta­rza, ma wo­bec mnie dług wdzi­ęcz­no­ści. Gdy­by nic nie wie­dzia­ła, idź do se­kre­ta­rza od spraw pro­pa­gan­dy, na­zy­wa się Nie­gór­ski, jak się na mnie po­wo­łasz, to pew­nie nie od­mó­wi ci po­mo­cy. Jest ośli­zły jak wąż, ale tym się nie przej­muj, u nich to w za­sa­dzie po­wszech­na ułom­no­ść.

Apli­kant­ka wy­szła, Zuza si­ęgnęła po słu­chaw­kę. Po­trze­bo­wa­ła No­wa­ka, i to na gwa­łt. Pe­cho­wo tra­fi­ła, bo aku­rat po­sze­dł na ry­nek po kurę. Żona mia­ła mu prze­ka­zać, że dzwo­ni­ła Le­wan­dow­ska, ale czy ta cza­row­ni­ca mu to po­wie? Wąt­pli­we. Od za­wsze nie cier­pia­ła Zuzy, pew­nie była o nią za­zdro­sna. Trze­ba za­dzwo­nić pó­źniej.

Trza­snęły drzwi we­jścio­we, to pew­nie Ko­wal­ski. Na­le­ża­ło mu przy­znać, że od po­wro­tu bar­dzo się sta­rał, nie przy­pro­wa­dzał pa­nie­nek do biu­ra i na ka­żdym kro­ku sta­rał się być usłu­żny. Raz na­wet wy­ręczył ją w sądzie. Cie­ka­we, jak dłu­go po­trwa ta sie­lan­ka. Pew­nie do pierw­szej za­rwa­nej cizi.

Ktoś za­pu­kał do drzwi, któ­re za­raz po­tem się uchy­li­ły. Zuza uj­rza­ła Te­re­sę, psy­chia­trę, sta­rą przy­ja­ció­łkę. Bar­dzo się ucie­szy­ła, bo daw­no się nie wi­dzia­ły.

– Wcho­dź! Mam mało cza­su, ale choć chwil­kę po­ga­da­my. – Za­pro­si­ła ją do środ­ka.

Uści­ska­ły się ser­decz­nie.

– Co u cie­bie? – spy­ta­ła Zuza. – Mam na­dzie­ję, że le­piej niż ostat­nio. Wte­dy by­łaś w pa­skud­nym na­stro­ju.

– Bez zmian. Fa­ce­ci prze­sta­li mnie kręcić, za dużo przez nich pro­ble­mów. Dzie­ci ro­sną. W szpi­ta­lu sto­sun­ki pa­skud­ne. Jest nowy or­dy­na­tor, ka­wał szui. To tak w skró­cie.

– Wi­dzę, że Ko­wal­ski moc­no ci za­la­zł za skó­rę. Mu­szę cię uprze­dzić, że wró­cił do kan­ce­la­rii.

Te­re­sa po­kręci­ła gło­wą, nie kry­jąc dez­apro­ba­ty. Za­pew­ne nie chcia­ła się z nim wi­dzieć twa­rzą w twarz, co było zro­zu­mia­łe.

– Co ta­kie­go oni mają w so­bie, że wci­ąż im ule­ga­my? Chy­ba źle zro­bi­łaś, przyj­mu­jąc go z po­wro­tem, znów zro­bi ci z kan­ce­la­rii dom scha­dzek.

– Może nie. Bądźmy do­brej my­śli. Nie mo­głam dłu­żej pa­trzeć, jak się sta­cza, jak zmie­rza do ka­ta­stro­fy. Wy­znał mi ostat­nio, że tam w No­wym Ryn­ku głów­nie pi­sy­wał pi­sma pro­ce­so­we za kurę, mało tego, za żywą kurę. To prze­cież praw­dzi­wy upa­dek ad­wo­ka­ta. To tak jak pro­sty­tut­ka, któ­ra daje dupy za pa­pie­ro­sa.

– Nie prze­sa­dzaj, ty też nie­raz pi­sa­łaś za dar­mo, sama mi o tym mó­wi­łaś.

– Ow­szem, ale tyl­ko cza­sa­mi i w uza­sad­nio­nych sy­tu­acjach. Cze­go się na­pi­jesz?

– Ni­cze­go, je­stem sko­na­na po noc­nym dy­żu­rze. Wstąpi­łam do cie­bie w dro­dze do domu. Mam spra­wę.

– Ty? Do mnie? Prze­cież już się szczęśli­wie roz­wio­dłaś. Chy­ba że ner­wy ci pu­ści­ły i udu­si­łaś ja­kie­goś czub­ka. Pa­ra­graf sto czter­dzie­ści osiem, ko­cham to.

– Nie, to nie to, choć nie­raz mam wiel­ką ocho­tę.

Te­re­sa wy­jęła pa­pie­ro­sy i za­pa­li­ła. Zuza na­tych­miast uchy­li­ła okno, bo nie cier­pia­ła za­pa­chu ze­fi­rów.

– Mam na od­dzia­le pa­cjent­kę, któ­ra twier­dzi, że jej syn kon­stru­uje bom­bę i chce ją podło­żyć w sej­mie.

– Po­wa­żnie? Ręce same ukła­da­ją się do okla­sków, ta ko­bie­ta ma mądre­go syna. Też bym to z chęcią roz­wa­li­ła, ale bra­ku­je mi od­wa­gi i wie­dzy pi­ro­tech­nicz­nej.

– Pro­szę, nie żar­tuj. Le­czę ją od lat i przez to znam bar­dzo do­brze. Mam pod­sta­wy, żeby jej wie­rzyć.

Zuza spoj­rza­ła na nią zdzi­wio­na.

– Na­wet je­śli tak, to cze­go ode mnie ocze­ku­jesz? Niech się do mnie zgło­si, ale już po fak­cie, po wiel­kim bum! Będę go bro­nić za dar­mo, sło­wo.

Te­re­sa wy­jęła z to­reb­ki kart­kę i po­ło­ży­ła ją na biur­ku.

– To są na­mia­ry na tego mężczy­znę, po­ga­daj z nim, oceń jego za­mie­rze­nia. Pro­szę cię.

– A cze­mu ty tego nie zro­bisz?

– Zna mnie, wie, że je­stem le­kar­ką jego mat­ki, i nie chce ze mną ga­dać. Często sło­wo „psy­chia­tra” źle dzia­ła na lu­dzi i tu aku­rat mamy do czy­nie­nia z ta­kim przy­pad­kiem.

Zuza zer­k­nęła na ad­res i na jej twa­rzy po­ja­wił się gry­mas nie­za­do­wo­le­nia.

– To prze­cież Łąck.

– Jak nie masz czym do­je­chać, to cię tam za­wio­zę.

– Spo­koj­nie, dam radę, ale nie obie­cu­ję, że go od­wio­dę od tego po­my­słu, bo nie ukry­wam, że bar­dzo mi on przy­pa­dł do gu­stu, a w ta­kiej sy­tu­acji trud­no jest zna­le­źć moc­ne ar­gu­men­ty na nie. Mu­sia­ła­bym spo­ro na­kła­mać.

– Po­ra­dzisz so­bie, wie­rzę w cie­bie. Ka­żdy ad­wo­kat to no­to­rycz­ny kłam­ca. – Za­śmia­ła się. – Te­raz za­bie­ram się stąd, bo po dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzin­nym dy­żu­rze już le­d­wie na no­gach sto­ję. Jak tam będziesz, to przy oka­zji ro­zej­rzyj się po jego miesz­ka­niu. Po­noć w kuch­ni zro­bił la­bo­ra­to­rium i mie­sza w nim skład­ni­ki.

– To wszyst­ko wiesz od jego mat­ki, no­ta­be­ne wa­riat­ki? – za­drwi­ła Zuza.

– Uwa­żasz, że wa­ria­ci nie mają mo­men­ta­mi prze­bły­sków świa­do­mo­ści? Wi­ęk­szo­ść z nich je ma.

– Wiem jed­no: te wa­sze ko­lo­ro­we pi­gu­łki po­tra­fią z ludz­kim umy­słem czy­nić cuda. Za do­brze mi utkwi­ła w gło­wie spra­wa Pia­sec­kie­go. Ju­tro mam wy­jazd do sądu w Go­sty­ni­nie, to w dro­dze po­wrot­nej do nie­go zaj­rzę. Może mu się do­rzu­cę na te skład­ni­ki.

– Na­wet w żar­tach o tym nie mów. – Te­re­sa nie kry­ła obu­rze­nia. – Tu cho­dzi o ży­cie se­tek lu­dzi.

– A co ty? Za­pi­sa­łaś się do PZPR? Żal ci to­wa­rzy­szy par­tyj­nych?

– Idę już le­piej do domu, bo się jesz­cze po­kłó­ci­my. Z góry dzi­ęku­ję.

– Nie ma spra­wy. – Zuza pu­ści­ła do niej oko. – Mam w piw­ni­cy dwa wia­dra pro­chu, pod­rzu­cę mu przy oka­zji.

– Wa­riat­ka!

Le­kar­ka chwy­ci­ła to­reb­kę i opu­ści­ła kan­ce­la­rię.

W chwi­lę po­tem zja­wił się li­sto­nosz.

Do cho­le­ry, gdzie się po­dzia­ła apli­kant­ka? – za­sta­na­wia­ła się Zuza, kwi­tu­jąc od­biór li­stu po­le­co­ne­go. Spoj­rza­ła na pie­cząt­kę nadaw­cy. „Przy­chod­nia Re­jo­no­wa uli­ca Kró­le­wiec­ka RENT­GEN”.

Dziw­ne, prze­cież nie­daw­no była na prze­świe­tle­niu, na ma­łym ob­raz­ku, więc cze­go mogą jesz­cze od niej chcieć? Ro­ze­rwa­ła ko­per­tę, a w środ­ku zna­la­zła we­zwa­nie na po­wtór­ne prze­świe­tle­nie, ale tym ra­zem na duży ob­ra­zek. Po­czu­ła nie­po­kój, czy­żby coś zna­le­zio­no? Cho­le­ra, byle nie gru­źli­ca. Do­brze wie­dzia­ła, jak się No­wak z nią męczył. Nie chcia­ła­by tego prze­cho­dzić, a co naj­gor­sze, rzu­cać pa­pie­ro­sów. Nie, to ka­te­go­rycz­nie od­pa­da. Za­wsze mó­wi­ła, że zej­dzie z tego świa­ta z pa­pie­ro­sem w ustach i kie­lisz­kiem w dło­ni, i to ma się spe­łnić.

Ko­wal­ski zaj­rzał do jej po­ko­ju, aku­rat kie­dy stu­dio­wa­ła we­zwa­nie. Zer­k­nął na ko­per­tę.

– Co? Znów coś zła­pa­łaś? – spy­tał, śmie­jąc się.

– Wi­dzę, że jak ty do­sta­jesz pi­smo z ośrod­ka zdro­wia, to tyl­ko z po­rad­ni we­ne­ro­lo­gicz­nej – od­gry­zła mu się. – Wy­obraź so­bie, że są jesz­cze inni spe­cja­li­ści. – Scho­wa­ła we­zwa­nie do to­reb­ki, bo zna­jąc go, wie­dzia­ła, że za­raz po jej wy­jściu prze­trząsnąłby wszyst­kie szu­fla­dy. – Co cię spro­wa­dza? – spy­ta­ła za­czep­nie.

– Spo­tka­łem Te­re­sę i opo­wie­dzia­ła mi o za­baw­nym zda­rze­niu. U niej na od­dzia­le jest dwóch Chry­stu­sów. No i do­szło do ręko­czy­nów, bo je­den za­rzu­cił dru­gie­mu, że się pod nie­go pod­szy­wa.

– Fak­tycz­nie, za­baw­ne – od­pa­rła bez­na­mi­ęt­nym gło­sem, gło­śno wzdy­cha­jąc. – Su­char. Wiesz, ile ja już sły­sza­łam ta­kich hi­sto­rii? Mnó­stwo! Mnie to prze­sta­ło ba­wić. Ci wa­ria­ci przy­naj­mniej są tam, gdzie po­win­ni. Pa­mi­ętam spra­wę nie­ja­kie­go An­to­nie­wi­cza. Ubz­du­rał so­bie, że przy­czy­ną roz­bi­cia się iła, któ­rym le­cia­ła Anna Jan­tar, był za­mach. Cho­dził po mie­ście, za­cze­piał lu­dzi, ro­bił ja­kieś eks­pe­ry­men­ty na pa­rów­kach i pusz­kach po kon­ser­wach. W ko­ńcu pod­czas jed­ne­go z eks­pe­ry­men­tów wy­fru­nął z okna swo­je­go miesz­ka­nia i sko­ńczył jak ci z iła. Wszy­scy wie­dzie­li, że ma nie­rów­no pod su­fi­tem, ale nikt nie za­wia­do­mił psy­chia­trów. Nie dali mu od­po­wied­nich ko­lo­ro­wych pa­sty­lek i sko­ńczył tak jak sko­ńczył, amen. Mu­szę te­raz wy­jść, bo sędzia No­wac­ki znów mnie opier­do­li, że się spó­źni­łam. Gdy­by mnie ktoś szu­kał, to będę za dwie go­dzi­ny.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: