- W empik go
Rada Koronna. Tajemnica Askiru. Tom 7 - ebook
Rada Koronna. Tajemnica Askiru. Tom 7 - ebook
W siódmej części popularnej serii fantasy „Tajemnica Askiru” czytelników czekają wielkie emocje: przygoda, magia, wojna i zdrada. Drużyna Havalda wreszcie dociera do celu: Askiru, miasta i serca zjednoczonego cesarstwa. Sojusz jednak chwieje się w posadach, monarchowie nie palą się do wojny z Thalakiem, w dodatku Havald i Leandra zostają oskarżeni o wywołanie kataklizmu, który pochłonął mnóstwo ludzkich istnień i zniszczył wielkie połacie kraju. Havald poznaje proroctwo, które zwiastuje wojnę bogów i jego porażkę w walce z ostatecznym wrogiem. Czy wróżba się ziści? Czy sojusz przetrwa? Czy nad światem zapanuje szalony cesarz nekromanta, pragnący zostać bogiem?
„Rada Koronna” to długo wyczekiwany, wieńczący serię tom, w którym mieszają się figury i pionki, domykają wątki i rodzą nowe. Koniec oznacza nowy początek i nową nadzieję...
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67545-60-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cesarz nekromanta Kolaron zagraża Askirowi, rozbitemu królestwu Askannona, i Nowym Królestwom, ojczyźnie Havalda i jego druhów. Konieczny jest sojusz przeciwko wrogowi. Podczas wyprawy do Askiru los rzuca Havalda na Wyspy Ogniste. Tam wraz z przyjaciółmi przekonuje się, że imperium Thalaku przygotowuje inwazję o niespotykanej skali.
Czarne Legiony są prawie gotowe do natarcia. Wróg zaatakował już Askir przy użyciu magii, lecz atak udało się odeprzeć w ostatniej chwili. Tajemniczy wybuch wulkanu na Wyspach Ognistych udaremnia wielką ofensywę Kolarona. Okoliczności te nie sprzyjają Havaldowi w zyskaniu posłuchu na Radzie Koronnej, gdyż lud w królestwach nie ma pojęcia o wrogu, zaś winę za katastrofę przypisuje Havaldowi i jego towarzyszom.1
PRZYBYCIE
Na tle nocnego nieba płonęły dwa ognie sygnałowe. Jaśniały tak wysoko w górze, że trudno było uwierzyć, aby czarne wieże na murze okalającym port zostały wzniesione ludzką ręką.
Staliśmy na tylnym pokładzie „Tancerza Burzy”, cesarskiego okrętu mieczowego, który kilka dni temu uratował nas od śmierci. Kiedy ciemne cienie potężnych murów przysunęły się bliżej, nie mogłem uwierzyć, że ta długa podróż wreszcie dobiega końca.
Dopiero gdy powoli przepłynęliśmy przez gigantyczną portową bramę, uświadomiłem sobie ogrom budowli. Mury wyglądały na grubsze, niż wynosiła cała długość kadłuba „Tancerza”. Przed nami rozciągał się port starego cesarskiego miasta. Czułem się jak mały chłopiec, w niemym podziwie gapiący się na coś niepojętego. Zawsze myślałem, że port w Aldarze jest wielki, ten na Wyspach Ognistych jeszcze większy, ale to wszystko było nic w porównaniu z widokiem, który ukazał się mym oczom: ten port był większy niż cały Kelar, moje rodzinne miasto!
W oddali ujrzałem potężne mury, a za nimi, na tle bezchmurnego nocnego nieba wznosiła się jasno oświetlona okrągła budowla.
– Co… – zacząłem, lecz nie mogłem znaleźć słów.
– To jest Askir – powiedziała cicho Serafine. – To, co widać, to tylko najmniejsza część miasta: port. Tam z tyłu, za murem, leży cytadela, siedziba władzy Starego Królestwa.
Patrzyłem oniemiały i szukałem jakichś oznak, że to potężne miasto zostało zaatakowane, ale ich nie znalazłem. Za to w naszą stronę mknęło pół tuzina szybkich myśliwskich łodzi, ciągnąc za sobą spieniony ślad. Zadrżałem; wiał silny i chłodny wiatr.
Leandra przywarła do mnie od tyłu, chowając się przed bryzą.
– Wreszcie przybyliśmy – szepnęła.
– Jeśli ktoś mnie pyta o zdanie – dorzuciła Zokora – to chyba najwyższy czas.
Bez wątpienia miała rację. Byliśmy w drodze już od tak dawna, że ledwie rozróżniałem dni i tygodnie. Czy naprawdę minęło zaledwie półtora miesiąca? Tyle się wydarzyło, że tygodnie zdawały się latami.
Poczułem na karku ciepły oddech Leandry i owinąłem się ciaśniej peleryną. Po Besarajnie tutejszy klimat był zdecydowanie za chłodny.
Szczupła postać wspięła się po schodkach na kasztel i dołączyła do nas. Badawczo świdrowała wzrokiem noc.
– Wreszcie w domu – stwierdziła ochryple i westchnęła. Major miecza Elgata była dowódczynią na „Śnieżnym Ptaku”. Dumny okręt zatonął zaledwie kilka dni temu, choć wcześniej obronił się przed sztormami, wiwerami, nekromantami i największą morską falą, jaka kiedykolwiek spiętrzyła się na oceanie. Elgata straciła nie tylko statek, ale i większą część załogi, w tym dobrych przyjaciół: pierwszego oficera podporucznika Mendlla i kaprala Amosa, który najpierw rozłupał mi czaszkę, a potem uratował życie.
Mendell miał rodzinę, jednak tym razem nikt tu na niego nie czekał. Jego bliscy już wiedzieli, że zginął na morzu.
I nie tylko on.
Tuż po tym, jak dzięki elfom, które ostatnio zawarły sojusz z Besarajnem, uciekliśmy z Wysp Ognistych, nastąpiła wielka erupcja wulkanu, któremu wyspy zawdzięczały swą nazwę. „Tancerz Burzy” przyjął nas na pokład, skąd przy użyciu semaforów sygnałowych nieustannie wymieniano wiadomości z Askirem, dzięki czemu dowiedzieliśmy się o skali katastrofy.
My wyszliśmy z niej bez uszczerbku, lecz Stare Królestwo dotknął straszliwy kataklizm. Najbardziej ucierpiał Janas, nadmorskie miasto Wieży, oddalone od wulkanu o zaledwie kilka mil morskich. Metropolia została zmieciona wysoką na pięć domów, porywającą wszystko falą. W odróżnieniu od mego kraju Besarajn był gęsto zaludniony i w powodzi zginęło mnóstwo ludzi.
Fala niosła śmierć i zniszczenie wzdłuż całego wybrzeża Starego Królestwa; ofiary zanotowano nawet w oddalonym o wiele mil Aldarze, stolicy królestwa Aldane. Ogromna część floty królewskiej stojącej w portach została zatopiona albo poważnie uszkodzona. Z morza okręty już nie wróciły.
Wiatr przyniósł popiół z odległej wyspy aż tutaj. Jego ślady widać było też na „Tancerzu”, choć marynarze nieustannie szorowali ukochaną krypę. Drobny, szary pył pokrywał deski pokładu, wciskał się w fałdy ubrania, zgrzytał w zębach, był wszechobecny, a gdzieniegdzie nawet barwił na szaro morze.
Tej jednej nocy do Soltara odeszła niezliczona liczba dusz. Ostatnie szacunki mówiły o stu tysiącach zabitych lub zaginionych, wielokrotnie więcej straciło dach nad głową i dobytek. Liczba, która wydawała mi się niewyobrażalna.
Elgata przesłała do Askiru raport o wydarzeniach na wyspie piratów, po którym ton wiadomości się zmienił, a ich sednem było pytanie, czy cokolwiek z tego, co zrobiliśmy, mogło doprowadzić do wybuchu wulkanu.
Owszem, byliśmy tam: Leandra, ja, pewien elf imieniem Artin i Krwawy Marcus, będący przez pewien czas królem piratów. Właśnie tam, w kraterze, zostaliśmy poddani próbie, poparzeni ogniem i żarem, i własnymi zmysłami odczuliśmy magię, która tak długo trzymała żywioł w swojej mocy.
Nas też nurtowało to pytanie. Wciąż na nowo odtwarzaliśmy z pamięci nasze kroki: otworzyliśmy troje drzwi, próbowaliśmy otworzyć czwarte i tyle. Ale byliśmy tam, a wulkan wybuchł zaledwie kilka godzin później.
Katastrofa, choć straszliwa, jednak nas uratowała. W uchodzącym za nie do zdobycia porcie na Wyspach Ognistych nasz zacięty wróg, cesarz nekromanta Kolaron Malorbian, władca potężnego cesarstwa na dalekim południu, zgromadził flotę tak wielką, że zdolną wyrzucić na brzeg Aldane dwa pełne legiony. Niemożliwe, aby choć jeden okręt, choć jeden żołnierz tej ogromnej armii przeżył erupcję.
Gdyby ta armada dobiła do naszego wybrzeża, Stare Królestwo już by się nie podniosło.
– Hm – mruknęła major, wyrywając mnie z zamyślenia. – Najwyraźniej nie o wszystkim nas informowano.
Leandra poruszyła się w moich ramionach i spojrzała pytająco na Elgatę.
– Co macie na myśli? – zapytała i przejechała dłonią po krótkich, białych włosach, przypominających puszysty hełm.
Przyglądaliśmy się major z wyczekiwaniem, tylko Zokora wyglądała na zaprzątniętą czymś innym; wodziła wzrokiem po nabrzeżnych zabudowaniach, do których powoli dopływaliśmy. Podążyłem za jej wzrokiem: na kei, nieco z boku stała kobieta o długich, czarnych włosach, wytwornie ubrana, wyprostowana i dumna jak królowa. Była zbyt daleko, by ją rozpoznać w mroku, mimo to wyczułem, że oderwała wzrok od mrocznej elfki i przeniosła go na mnie. Straciłem na moment dech, jakby ktoś trafił mnie obuchem. Znałem tę kobietę, była znajoma jak rozchodzony but, a jednak… obca. Skąd się mógł tu wziąć ktoś znajomy?
– Po drugiej stronie jest basen stoczni – objaśniła Elgata. Ten krótki moment wystarczył: kobieta, która stała tam jeszcze przed chwilą, zniknęła, jakby nigdy nie istniała. – Spójrzcie, tam wykańczają okręty. Jeszcze nie wzeszło słońce, a praca już wre. Nigdy wcześniej nie widziałam tu takiego ruchu. A tam… te trzy jednostki są nowe. I ogromne. Nie wiedziałam, że mamy takie okręty.
Jasne drewno statków świeciło nowością. Miały tak niewielkie zanurzenie, że widoczne były nawet miedziane obicia, chroniące kadłub przed świdrakiem okrętowym. Jeden z okrętów wyposażono w aż cztery maszty; był niewiele mniejszy od czarnych gigantów wroga, które siały taki popłoch.
– Spójrzcie na tę sylwetkę – zauważyła niemal nabożnie Elgata. – Można sobie wyobrazić, jak będą pruły wodę! Zliczyłam platformy na balisty, z każdej strony po trzy duże i jeszcze cztery mniejsze. Wyobrażacie sobie te okręty w walce?
– Owszem – odparłem z goryczą. Pamiętałem aż za dobrze, jak „Śnieżny Ptak” stoczył walkę z podobnym olbrzymem. Tylko dzięki szczęściu i niewiarygodnemu kunsztowi w strzelaniu z balisty wyszliśmy z niej zwycięsko, ale ponieśliśmy ogromne straty.
– Takie jednostki nie powstają w ciągu jednej nocy. Kiedy wychodziliśmy w morze, wiedziałam, że mają być budowane nowe okręty, ale nie sądziłam, że to będą takie kolosy. – Odwróciła się do mnie podekscytowana. – Budowa trwa miesiące, czasami lata. Mimo najszczerszych chęci nie potrafię odgadnąć, jak nasi stoczniowcy zdołali tego dokonać. Komendant Keralos musiał wiedzieć o zagrożeniu i traktować je poważnie. To nie wszystko. Wszędzie w porcie widzę mocne sieci porozpinane na długich tyczkach, jakby spodziewali się zagrożenia z wody. A te okręty, widzicie? Wiele jest uszkodzonych, ale na wszystkich trwają prace. – Powiodła dalej wzrokiem, a potem wskazała dwa spore statki kupieckie, pękate jak wieloryby, które rozładowywano w świetle latarni. Miały inną budowę niż te, które znałem: wydłużony kil zwieńczony rzeźbionymi głowami jakichś nieznanych bestii. – To zbożowce z Varlandu. – Zwróciła się do mnie: – Kupujemy zboże z Besarajnu i Aldane, nie z Varlandu, bo mają go za mało, by je tanio sprzedawać.
Serafine chrząknęła. Przeniosłem na nią wzrok. Mogłem się tylko domyślać, co czuła, oglądając miasto po siedmiuset latach.
– Chyba wiem, dlaczego tak jest – odezwała się miękko. – Janas jest zniszczony, a wraz z nim największy port w Besarajnie. Flota Aldane została w dużej mierze uszkodzona, zresztą teraz, po katastrofie, raczej nie będą chcieli pozbywać się zapasów zboża. Zostaje tylko Varland, tylko oni mogą zapewnić dostawy. A i to po wysokiej cenie. Zboże, Havaldzie. Zboże i jego cena! To podstawa spokoju w każdym społeczeństwie. Kiedy nędzarz z pustym brzuchem patrzy, jak bogacz obrasta w tłuszcz, podczas gdy nad nim samym wisi widmo głodu… wtedy robi się groźnie. To, że skupują drogie zboże, to zły znak.
– Myślałem, że miasto ma własne uprawy – zauważyłem.
Podeszła do latarni rufowej i przejechała palcem po niedokładnie oczyszczonym ornamencie. Pokazała mi szary wulkaniczny pył, który przywarł do opuszka.
– To – powiedziała – wszystko zmienia.
– Macie rację – zgodziła się Elgata. – Upłynie trochę czasu, zanim statki znowu zaczną dostarczać zboże.
– Nie o tym mówię – odparła Serafine. – A przynajmniej nie tylko. Niebo nadal jest zasnute popiołem. Za parę lat ten popiół użyźni glebę, lecz to, co nie zostało jeszcze zebrane z pól w Besarajnie, jest zmarnowane. Sami czytaliście wiadomości. W niektórych rejonach opady popiołu są tak gęste, że całkowicie przykryły ziemię. Większość upraw znajduje się na terenach nadmorskich, nawiedzanych przez wilgotne wiatry. Jeśli większa część zbiorów ulegnie zniszczeniu, zapanuje głód. – Zacisnęła pięści. – Mój ojciec rozmyślał o tym przez niezliczone bezsenne noce. To było w czasach, gdy istniało jeszcze Stare Królestwo, mające znacznie większe rezerwy niż dzisiaj. – Ojciec Serafine był gubernatorem Gasalabadu. Tam, gdzie dziś jest pustynia, wtedy rozciągały się jeszcze żyzne pola zasiewane pszenicą.
– Może jednak nie będzie tak źle – rzuciłem. Nic innego nie przyszło mi do głowy.
Kiedy zeszliśmy na ląd, czekało na nas pięciu żołnierzy Byków. Jeden z nich, o randze porucznika, wystąpił naprzód, zasalutował i przełknął ślinę.
– Porucznik sztabowy Neder, piąte Byki, Czwarta Lanca. Ser. – Wziął głęboki oddech. – Muszę prosić was i niejaką serę maestrę Leandrę di Girancourt o udanie się ze mną. – Sięgnął za mankiet rękawicy i wydobył wąsko złożony pergamin, który rozłożył wyćwiczonym ruchem.
– W imieniu Rady Handlowej – odczytał – rozporządza się wziąć w przyjazny areszt grafa Roderica von Thurgau i serę Leandrę di Girancourt celem doprowadzenia na przesłuchanie przez Radę Handlową cesarskiego miasta Askir, tak aby mogli wypowiedzieć się odnośnie do stawianych im zarzutów. Podpisano: Antonis, mistrz gildii kupców zbożowych.
Złożył pergamin jedną ręką, co było prawdziwą sztuką, a potem z powrotem schował go w lewym mankiecie i stanął na baczność.
– Wobec waszych pozostałych towarzyszy nie wysuwa się żadnych zarzutów, mogą odejść. Witamy w Askirze. Sera, generale, zechcecie udać się ze mną?
Ani drgnąłem.
– Spocznij – rozkazałem, na co porucznik rozstawił stopy na szerokość kciuka i przełożył ręce za plecy. Miałem wątpliwości, czy w tej pozycji stało mu się wygodniej niż na baczność. – Co to znaczy „przyjazny areszt”?
Przełknął ślinę.
– Osoby poddane przyjaznemu aresztowi należy traktować z należytym szacunkiem, ponadto zachowują one prawo do nienaruszalności swej osoby oraz uzbrojenia. Księga służbowa legionów, tom dwunasty, strona czterysta jeden, paragraf czternasty, „Regulacje odnośnie do traktowania osób będących szanowanymi osobistościami w razie ich aresztowania”, ustęp czwarty. Ser!
– Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem – uśmiechnął się pod nosem Varosch. – Wyuczyliście się na pamięć wszystkich ksiąg służbowych, poruczniku?
Moją uwagę przykuł ruch za plecami żołnierza. Nadchodził bardzo wysoki i mocno zbudowany mężczyzna. Kiedy dwóch Węży Morskich zniosło z pokładu rannego marynarza, ustąpił na bok, a nawet pochylił się nad nim na chwilę, by z szerokim uśmiechem przybić mu piątkę, i zaraz się wyprostował, by niespiesznym krokiem podejść do nas. Jeden z czterech Byków jęknął głośno, wywołując tym pełen satysfakcji uśmieszek na twarzy przybysza, który miał na sobie długi, ciężki, granatowy płaszcz, opończę z kapturem, a u boku wąski miecz.
– Witaj, Neder – odezwał się drągal, na co porucznik aż się wzdrygnął. Przybysz nie tylko przewyższał mnie wzrostem, był również sporo szerszy; jeśli jego bary były prawdziwe, nie wypchane, musiał ważyć ze dwa razy tyle, co ja. – Zgubiliście drogę?
Porucznik sztabowy jęknął cicho i rzucił mi nieodgadnione spojrzenie, po czym się odwrócił.
– Santer… przychodzicie nie w porę. I bez was to nie jest łatwa sytuacja!
– Ależ skąd – odparł mężczyzna zwany Santerem i obrzucił wzrokiem naszą niewielką drużynę. – Pomogę wam ją uprościć.
Leandra wciągnęła ostro powietrze. Musiała zauważyć emblemat na piersi mężczyzny. Srebrny symbol sowy. Teraz dopiero widać było, że płaszcz nie był utkany ze zwykłego sukna, a z drobniutkich ogniw, połyskujących ciemnym granatowym odcieniem.
Sowa? Sądziłem, że już dawno ich nie ma!
Elgata parsknęła głośno śmiechem, wprawiając mnie w zdziwienie, i oparła się wygodnie o leżącą na kei belę sukna.
– Czego tu chcesz, Neder? – zapytał Santer, który zupełnie nie pasował do mojego wyobrażenia o legendarnych magach bojowych. Mężczyzna wyglądał, jakby wolał używać pięści, a nie magii, i czerpał z tego znacznie więcej radości.
– Santer, mistrz Antonis polecił mi doprowadzić serę Leandrę di Girancourt i generała przed oblicze Rady Handlowej. To z całą pewnością nie był mój pomysł!
– Mam taką nadzieję, Neder. – Santer uśmiechnął się groźnie, ukazując białe zęby. – Przekażcie mistrzowi Antonisowi, żeby zwrócił się z tym do inkwizytora. Ten rozpatrzy wniosek i poinformuje go o swojej decyzji.
– A więc porucznik przekracza swoje kompetencje? – zapytałem ogromnego mężczyzny.
– On nie, ale Rada owszem – wyjaśnił uprzejmie Santer. – Neder wolałby być teraz gdzieś zupełnie indziej, prawda?
– Ale… – zaczął bezradnie porucznik.
Wodziliśmy wzrokiem między nim a Santerem. Serafine dołączyła do Elgaty i oparła się obok niej o zwał sukna, krzyżując ręce na piersi i szykując się na interesujący spektakl.
– Neder. Ja wiem, że jesteście Bykiem i myślicie wyłącznie jajami. Ale mam dziś dobry humor, dlatego wam pomogę. Widzicie ten miecz u boku generała? To jest Ostrze Spójni. A ten miecz na plecach białowłosej sery? Ma rękojeść w kształcie głowy smoka, który patrzy na was, jakby chciał was pożreć, widzicie? To również jest Ostrze Spójni. Ponadto ona jest maestrą. Miecze Spójni – cierpliwie klarował mu Santer tonem, jakim przemawia się do dzieci albo ludzi słabych na umyśle – to miecze, w których tkwi magia. Maestra jest uczoną w magii. Magia z kolei to sprawa Sów, a nie Rady Handlowej. Wyświadczcie mi przysługę, Neder: opuśćcie to miejsce, weźcie swoich czterech byczków i poinformujcie mistrza gildii, żeby wsadził sobie swoje rozkazy tam, gdzie nie chcą zaglądać nawet bogowie. Nie musicie wyrażać się dyplomatycznie, Neder. A teraz znikajcie.
– Santer. Ja…
Drągal uniósł brew.
– Wydawało mi się, że wyraziłem się dostatecznie jasno, by nawet Byk zrozumiał. Chcecie, żebym wyraził się jeszcze jaśniej?
– Nie, ser! – zapewnił pospiesznie porucznik, odwrócił się w naszą stronę i ponownie mi zasalutował. – Ser! Wybaczcie, że przeszkodziłem. Miałem rozkaz, generale!
Skinąłem głową wspaniałomyślnie i odsalutowałem w odpowiedzi. Śledziliśmy oddalającą się prędko piątkę Byków, odprowadzaną drwiącymi spojrzeniami.
Jeszcze nie zniknęli z pola widzenia, kiedy Elgata parsknęła śmiechem. Śmiała się tak serdecznie, że omal się nie popłakała.
– Santer! – zawołała i z całej siły walnęła mężczyznę w bark. – Ty stary sukinsynu! Cieszę się, że jeszcze żyjesz. Słyszałam, że twój statek zatonął, i modliłam się za ciebie!
– Nie było mnie na jego pokładzie – odpowiedział z uśmiechem Santer. – Dostałem awans na niańkę Sowy i nie mogę się już bawić z Wężami.
– To ty naprawdę jesteś Sową? – zapytała z niedowierzaniem Elgata. – Ledwie człowiek zniknie na kilka tygodni, a tu takie nowiny! Na wszystkie piekła, co ty masz wspólnego z Sowami?
– Później, Elgato – zbył ją Santer. – Jeśli chcesz usłyszeć tę historię, musisz najpierw postawić mi piwo. Nie jestem tu przypadkowo.
Ukłonił się nam i zerknął na obserwującą go spokojnie z boku Zokorę.
– Rzeczywiście jesteście Sową? – spytała Leandra. Wyczuwałem jej podekscytowanie. – Myślałam, że Sów już nie ma… Cieszę się, że jest inaczej!
Santer uśmiechnął się.
– Tak, mamy znów w wieży maestrę. Ja jestem jedynie jej adiutantem. Maestra di Girancourt, prawda?
– Owszem, to ja.
– Mam wam przekazać, że prima Sów chciałaby was poznać. – Rzucił mi rozbawione spojrzenie. – Słyszałem o was, generale, a także o waszych druhach, i widzę, że nie ma w tym ani krzty przesady. – Omiótł nas wzrokiem. – Macie znakomity gust, jeśli chodzi o dobór towarzyszy! – Mrugnął do kobiet. – Czeka was jeszcze trochę korowodów, bowiem Desina, prima Sów, nie jest jedyną osobą, która chce z wami porozmawiać. Również komendant życzy sobie spotkać się z wami i zaplanował audiencję na jutrzejsze popołudnie. Najpierw jednak zaprowadzę was do pułkownika Orikesa, który chciałby zapoznać was z tym, co was czeka. Jest głównodowodzącym oficerem Piór i najbliższym doradcą komendanta. Następnie pokażemy wam wasze kwatery. Tam będziecie mogli wypocząć do jutra. I jeszcze jedno. – Ukłonił się z zaskakującą gracją. – Zwykle witamy naszych bohaterów i sojuszników przyjaźniej. Witajcie w Askirze, Wiecznym Mieście! A teraz, jeśli pozwolicie, chodźmy stąd. W cytadeli jest cieplej, a Orikes zwykł dobrze podejmować swoich gości.
– Jeden z naszych druhów jest ranny… – zacząłem, ale Santer przerwał mi skinieniem głowy.
– Zajęliśmy się tym. – Wskazał na duży czterokonny zaprzęg, który nadjechał wzdłuż kei. Na polakierowanych czarno drzwiach widniał złoty herb z kołem, kowadłem i młotem.
– Sowa poprosiła swojego dziadka, aby udostępnił wam swój powóz. Jest na tyle duży, że zmieści się w niej nawet Norman.
– Ach – odezwał się Angus, opadając na miękkie poduchy w powozie. – Tak lubię. U każdego boku piękna kobieta… Nie mogę narzekać, nawet jeśli żadna z was nie chciała ulec moim wdziękom!
– Bogom niech będą dzięki – rzuciła z żarem siedząca obok mnie Sieglinde. W niczym nie przypominała tamtej córki karczmarza, którą krok po kroku zacząłem tak bardzo cenić. Mógłbym przysiąc, że jest urodzoną bardką, ale przeznaczenie wybrało ją na nosicielkę Ostrza Spójni, Lodowego Pogromcy, miecza, w którym przez stulecia przetrwała dusza Serafine. Płowowłosa wojowniczka przez pewien czas gościła w swoim ciele ducha Serafine. Kobiety połączyła bliska więź, a przez ostatnie dni na morzu niemal się nie rozstawały. Teraz, kiedy Angus z przesadą przewrócił oczami, wymieniły rozbawione spojrzenia.
– Nie wiecie, co tracicie – stwierdził Varlandczyk i nieskromnie pogładził brodę, splecioną w trzy porządne warkoczyki. Gdy przymknąć oczy na tatuaże na gładko wygolonej czaszce, można by go uznać za w miarę cywilizowanego.
Jak większość z nas miał na sobie skórzaną zbroję Węża Morskiego, choć jego napierśnik nie dopinał się po bokach. Między nogami trzymał topór, zaś w lewej ręce dzierżył niewielki antałek z piwem. Strzegł go zazdrośnie przez całą podróż z Gasalabadu do Askiru.
– Dlaczego nikt mnie nie obudził, kiedy przyszły te Byki? – poskarżył się i poprawił usztywnioną łupkami nogę. Miałem wrażenie, że zupełnie nie przejmował się swoimi obrażeniami, zdumiewająco dobrze radził też sobie z łupkami. – Nie możecie pozwalać mi na spanie, kiedy ktoś was aresztuje!
– Jak widzicie, możemy – odcięła się Sieglinde. – Wolałam już chrapanie, przynajmniej nie musiałam znosić wątpliwych komplementów. – Pogłaskała dłonią rękojeść Lodowego Pogromcy. – Nawet się zastanawiałam, jak was zmusić do zamilknięcia. – Popatrzyła na Serafine. – Jak ty go znosiłaś?!
– Ma parę zalet – odparła Serafine, kiedy zaprzęg ruszył.
– Chętnie ci to udowodnię, jeśli poprosisz – dorzucił Angus i mrugnął do Sieglinde, która tylko przewróciła oczami.
– Varosch – zagadnęła Zokora – jesteś pewien, że byłoby niesprawiedliwie odciąć mu język?
– Tak – odparł z cieniem uśmiechu Varosch. – Zgrywanie zdobywcy damskich serc nie jest karalne.
– Szkoda – mruknęła Zokora i posłała Normanowi długie spojrzenie swych ciemnych oczu. Ponieważ nigdy nie było wiadomo, żartuje czy nie, Angus przełknął to, co miał na końcu języka.
Kołysanie powozu, przywodzące na myśl statek na wzburzonych falach, nie podobało się mojemu żołądkowi. Otworzyłem okno, chłonąc chłodne powietrze. Choroba morska dała mi mocno w kość i byłem rad, czując pod nogami twardy grunt. Teraz kołysało powozem.
Leandra oparła głowę o moje ramię, cicha i zamyślona. Przez długą chwilę nikt się nie odzywał. Turkot żelaznych kół na bruku i stukot kopyt, parskanie koni i poskrzypywanie miękkiego zawieszenia zaprzęgu działały usypiająco. Moje ciało domagało się snu, ale nie umysł. Było na co patrzeć za oknem.
Pojazd toczył się powoli, woźnica musiał raz po raz wstrzymywać konie, bo nawet w nocy panował duży ruch. Wszędzie paliły się latarnie i pochodnie, a keja była oświetlona jak w dzień. Tylko wojskowa część portu była wielkości całego portu w Kelarze; okręt cumował przy okręcie, wszędzie coś naprawiano albo doposażano, panowały gwar i rejwach, budzące wspomnienia o czarnym legionie na Wyspach Ognistych.
Ostatnio sporo rozmyślałem, bo poza czekaniem, aż „Tancerz Burzy” dopłynie do Askiru, i odpoczywaniem po znojach nie mieliśmy nic do roboty.
Żywioł może i pokrzyżował plany naszego wroga, ale nie łudziłem się, że to koniec wojny. Niezależnie od tego, jak wielkie straty poniósł przeciwnik, oznaczały, że tylko zyskaliśmy trochę na czasie.
Thalak nieśmiertelnego cesarza nekromanty okazał się o wiele większy i potężniejszy, niż obawialiśmy się w najczarniejszych wizjach. Podczas gdy w Starym Królestwie magia była tępiona i budziła lęk, a ktoś, kto wykazywał talent magiczny, prędzej kończył na stosie, niż otrzymywał odpowiednie wykształcenie, w Thalaku było inaczej.
Ich cesarz znalazł sposób, by przekazywać dar nekromancji, i umyślnie podsuwał łowcom dusz ofiary obdarzone talentem, przez co nowi nekromanci od razu dysponowali potężnymi zdolnościami.
Najgorsze jednak, że dalekie cesarstwo zbudowane zostało na wzór Starego Królestwa. Podczas gdy w naszej ojczyźnie siła armii opierała się na wcielanych przymusem chłopach i niewolnikach, żołnierze wroga na Wyspach Ognistych byli dobrze wyszkoleni i świetnie wyposażeni i w niczym nie ustępowali armii Starego Królestwa. Fanatyczna lojalność popleczników i żołnierzy cesarza nekromanty była zatrważająca, tym bardziej że, jak się wydawało, byli gotowi bez wahania poświęcić się dla swego władcy, a każda śmierć w jego imieniu przybliżała go do celu: Kolaron chciał być bogiem.
Zokora wspomniała kiedyś o efekcie mrocznego lustra: wróg korzystał ze wszystkiego, co przyczyniło się do wielkości Starego Królestwa i Askiru, tyle że robił to przeciwko nam.
Dumałem tak i oglądając przez okno Askir, czułem na szyi ciepły oddech Leandry. W końcu zmęczenie zwyciężyło i zapadłem w drzemkę. Jak przez mgłę słyszałem jeszcze śmiech Sieglinde z czegoś, co powiedziała Serafine… i zasnąłem.
Leandra potrząsnęła mną, zamrugałem i zobaczyłem, jak przejeżdżamy przez przypominającą tunel bramę, strzeżoną przez legionistów. Turkot kół odbijał się od sklepienia. Wyjechaliśmy na wielki okrągły dziedziniec, okolony potężnymi murami, do których stóp tuliły się niższe budynki.
Po lewej stronie zauważyłem wieżę bez okien, której sensu nie rozumiałem, lecz kiedy zaprzęg zatoczył koło i ujrzałem cytadelę, aż mnie zatkało. Była to monumentalna warowna bryła, rotunda z białego kamienia, licząca co najmniej siedem wysokich pięter, o niezliczonych wąskich oknach zamykanych obronnymi okiennicami. W większości już – a może jeszcze – paliły się światła, choć w oddali różowiała jutrzenka. Przejazd trwał dłużej, niż się spodziewałem.
Żołnierz Piór, formacji wojskowej, która zajmowała się logistyką i zadaniami piśmienniczymi, otworzył drzwi, salutując.
Uderzyło mnie, że nikt szczególnie nie interesował się Zokorą. Wprawdzie ciemny kolor skóry nie był w Starym Królestwie niczym wyjątkowym, mimo to myślałem, że mroczna elfka będzie budziła ciekawość. Oboje z Varoschem postanowili, że udadzą się na spoczynek. Angus miał w głowie tylko szukanie najbliższej karczmy i rozczarował się, usłyszawszy, że w pobliżu nie ma żadnego otwartego wyszynku. Nagle złamana noga w ogóle mu nie przeszkadzała. Sieglinde grzecznie podziękowała, i tak za żołnierzem Piór podążyliśmy tylko Leandra, Serafine i ja.
Cytadela okazała się nie tak potężna, jak wyglądała na pierwszy rzut oka. Kiedy przeprowadzono nas przez bramę, przekonaliśmy się, że większą część terenu stanowi ogród. W bramie, zdolnej pomieścić obok siebie trzy zaprzęgi, żołnierz skierował się na lewo, ku żelaznym drzwiom. Minął czterech stojących tam Byków, taksujących mnie nieufnie wzrokiem. Nikt nie zasalutował. W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo w takim miejscu musieliby nieustannie prężyć się przed oficerami. Wchodząc po szerokich schodach, minęliśmy dwóch kolejnych, którzy skinęli głowami, wyraźnie zastanawiając się, kim jestem.
Wspięliśmy się na samą górę, gdzie schody otwierały się na okazały podest. Tu stało na straży kolejnych czterech Byków. Przy stoliku siedział żołnierz Piór. Na nasz widok zerwał się i otworzył drzwi prowadzące na szeroki, oświetlony magicznymi kulami korytarz.
Kolejne strzeżone drzwi i dotarliśmy wreszcie do celu.2
ORIKES
Znaleźliśmy się w ciągu pomieszczeń, które ani trochę nie odpowiadały moim wyobrażeniom o kwaterze wysokiego rangą oficera. Stanęliśmy w wyłożonym kobiercami salonie. Dwa duże okna wychodziły na wewnętrzny dziedziniec i miały niewiele wspólnego z okienkami strzelniczymi, jakie znaliśmy z innych imperialnych budowli. Między oknami na pulpicie stał mały ołtarzyk z symbolem Borona, zaś resztę wyposażenia stanowił niski stolik i wygodne, obite skórą fotele. Ściany zakrywały regały, zawierające więcej ksiąg i tomów, niż widziałem w życiu.
Przez chwilę byliśmy sami, ale zaraz po lewej stronie otworzyły się drzwi i do środka wszedł oficer, nieznacznie ukłonił się kobietom i zmierzył nas zaciekawionym spojrzeniem.
Mężczyzna nie był zbyt wysoki, za to krępy, miał krótko obcięte włosy o odcieniu lodowej szarości. Pod krzaczastymi brwiami błyszczały szaroniebieskie oczy, a uśmiech był przyjazny.
Pomijając krótkie włosy i mięśnie, zdradzające, że nawykł do noszenia ciężkiej zbroi płytowej, przypominał bardziej kapłana niż wojownika. Nie zasalutował, ale przywitał mnie zaskakująco mocnym uściskiem dłoni. Kobietom grzecznie się ukłonił. Wyglądał na więcej niż pięćdziesiąt lat, ale trzymał się prosto i poruszał z lekkością młodzieńca.
– Pułkownik sztabowy Orikes – przedstawił się i wskazał ręką na fotele ustawione wokół stolika. Na błyszczącym blacie stała misa ze świeżymi owocami, a na srebrnej tacy dwa duże parujące dzbanki z wypalanej gliny i kilka kubków, a nawet czarka z cukrem trzcinowym.
– Zdaję sobie sprawę, jak bardzo musicie być zmęczeni, dlatego pozwoliłem sobie podać świeże kafje i trochę owoców. Częstujcie się, jeśli macie ochotę.
Stał, zacierając dłonie, a kiedy się rozlokowaliśmy, usiadł tak, by móc ogarnąć wzrokiem całą naszą trójkę. Rozpruwacz Dusz i Kamienne Serce stały obok nas, lecz on zaszczycił miecze jedynie przelotnym spojrzeniem i pochylił się do przodu, żeby przyjrzeć się nam uważnie.
– Spływają do mnie wszystkie raporty przychodzące do królestwa. Wybaczcie, że pominę protokół, lecz mam wrażenie, jakbym znał was od dawna. Mamy tu generała zaginionego legionu, potężną maestrę, która włada piorunami jak nikt inny, by nie zapomnieć o cudem odrodzonej Serafine, córce Wody, zarządczyni arsenału Drugiego Legionu, legendarnej postaci, po której spodziewano się, że pewnego dnia zasiądzie na tronie, a nie umrze w zimnej jaskini, by po ponownych narodzinach znaleźć się tutaj. – Odchylił się do tyłu i rozpromienił. – Wiem, kto pisze raporty, wiem również, że mogę wam ufać, choć muszę przyznać, że to i owo wydaje mi się niewiarygodne. – Wskazał ręką na misę i dzbanki. – Kafje albo owoców? Częstujcie się, to nie jest przesłuchanie, a przyjacielska narada.
– Ehm… – zacząłem i spojrzałem bezradnie na Leandrę, która wyglądała na równie przytłoczoną tym powitaniem, co ja. Tylko Serafine zdawała się przyjmować wszystko z naturalną swobodą.
– Za dużo naraz? – zapytał Orikes, kiedy Leandra również się zawahała. – Po prostu zbyt długo musiałem na was czekać – wyjaśnił i zaśmiał się cicho. – Dobrze więc, w takim razie może będę zadawał pytania?
– Jeśli i wy wyjaśnicie nam parę kwestii – zgodziła się Leandra. Sięgnąłem po dzbanek i pytająco popatrzyłem na damy. Obydwie skinęły głowami, rozlałem więc parujący napój do czterech kubków.
– Zacznijmy od jednego – powiedziałem, podsuwając kubek pułkownikowi. – Czy dziesięć dni temu miał miejsce magiczny atak na miasto?
Zamrugał oczami i natychmiast spoważniał.
– Tak. Wróg próbował otworzyć w mieście portal prowadzący na drugi koniec świata. Udało się udaremnić atak, niszcząc część wrogich oddziałów. – Ujął w dłonie gorący kubek i obrócił go w palcach. – Skąd o tym wiecie, generale?
– Od księcia Celana. Jak udało się odeprzeć atak?
– Łatwo nie było – odparł wymijająco pułkownik. – Potrzeba było szczęścia i ofiar, gdyż atak planowano od dawna. W krytycznym momencie sytuacja wydawała nam się beznadziejna.
– Udało się pojmać agentów cesarza nekromanty? – zapytała Leandra. – A może należy przyjąć, że są liczni i nadal aktywni? Ustaliliście, kto wspierał wroga, i czy możecie powiedzieć…
Orikes zakasłał dyskretnie i uniósł dłoń, by jej przerwać.
– Wybaczcie, maestro, ale czy pozwolicie, abym to ja najpierw zapytał o kilka spraw? – zapytał uprzejmie.
– Pytajcie – zgodziła się Leandra.
Okazało się, że Orikes miał całkiem sporo pytań. Zaczął od tego, co się stało w gospodzie Pod Głowomłotem, a następnie przeszedł do wydarzeń w Gasalabadzie. Nie wiem, jak to osiągnął, ale już po pół świecy poczułem się, jakbyśmy opowiadali o naszych przygodach staremu przyjacielowi. Nawet Leandra śmiała się i żartowała, jak gdyby znała go od niepamiętnych czasów. Ani na chwilę nie tracił wątku, zaś jego precyzyjne pytania świadczyły, że wnikliwie studiował każdy raport.
Czas mijał, jakiś żołnierzy przyniósł świeżą kawę po raz drugi i trzeci, i dopiero gdy już naprawdę nie byłem w stanie powstrzymać ziewania, Orikes przestał nas wypytywać.
– Widzę – przyznał ze skruchą, kiedy opowiedzieliśmy o uwolnieniu księżniczki Marinae i ponownych narodzinach Serafine – że to potrwa dłużej, niż sądziłem. – Rzucił spojrzenie za okno, gdzie już dawno było jasno. – Nie chcę was dłużej świdrować pytaniami, komendant oczekuje was za kilka świec, a jestem pewien, że chcecie chwilę odpocząć i zażyć spokoju. – Odchylił się do tyłu i pomasował skronie; on również był zmęczony. – Komendant jest człowiekiem surowym, ale sprawiedliwym, o umyśle tak bystrym, że nie należy go lekceważyć. Ja też będę obecny na tym spotkaniu, lecz już teraz dam wam jedną radę: on potrafi wyczuć, kiedy próbuje się coś przed nim ukryć, za to prawdę i otwartość docenia w niemal brutalny sposób. Na pewno zapyta o to, do czego ja jeszcze nie dotarłem, a mianowicie jak doszło do tego wybuchu wulkanu. Odpowiedzcie mu jak najszczerzej. – Powędrował wzrokiem ku Leandrze, która nagle się ożywiła. – Rozumie działanie magii, nie obawiajcie się zatem przedstawić mu rzecz także od tej strony. Skonfrontowanie się z tym zarzutem jest ważne, gdyż jeśli zostaniecie obciążeni odpowiedzialnością za tę katastrofę, podważy wszystko, o co walczycie i za co tyle wycierpieliście. Tutaj niewielu jeszcze zdaje sobie sprawę ze skali zagrożenia ze strony Thalaku, za to wszyscy szukają winnego katastrofy.
– Pułkowniku… – zaczęła Leandra, ale on znowu uniósł rękę.
– Obiecuję, że otrzymacie odpowiedzi na wasze pytania. Goni nas czas, więc odpowiem wam na razie na te pytania, które już zadałyście. – Wziął głęboki wdech. – Zdemaskowano i rozbito część siatki agentów wroga. Lecz w tej chwili musimy przyjąć, że w mieście jest przynajmniej jeden lub więcej nekromantów, a także innych agentów pracujących dla wroga. Zarzut, że to wy odpowiadacie za wybuch wulkanu, nie wziął się znikąd. Możliwe, że ktoś się wygadał, ale tylko niewielu wie, jaką rolę w tym odegraliście. Jednak to was wskazywano palcami, jeszcze zanim „Tancerz Burzy” wziął was na pokład. Te głosy zyskują w Radzie Handlowej coraz większy posłuch. A to właśnie Rada rządzi miastem i nawet komendant ma trudności, by się jej sprzeciwić. I jeszcze jedno: życie pokazało w brutalny sposób, że nie ma nikogo, komu można w pełni ufać. Wróg ma sposoby, by skusić, zmanipulować lub zaślepić najbardziej oddanych ludzi. Zaledwie dwa dni temu miał miejsce zamach na Sowę dokonany przez jednego z naszych żołnierzy. Był wierny cesarzowi i w jego głowie nawet nie postałaby myśl o zabójstwie. Co gorsza, nawet nie pamiętał tego, co zrobił. Muszę was uczulić: nie możecie być pewni, że jesteście tutaj bezpieczni. Wróg jest bez wątpienia zainteresowany usunięciem was.
– Zachęcające słowa – stwierdziła cierpko Leandra. Pułkownik skinął głową, nieskory do uśmiechu.
– Lepszych nie mam – powiedział i wstał.
Dziwna audiencja dobiegła końca.4
KOMENDANT
Przybyliśmy na czas. Ledwie żołnierz Piór wprowadził nas do przedsionka, gdzie czekał już na nas pułkownik Orikes, z drugiej strony otworzyły się drzwi i adiutant zaprosił nas do środka.
Są ludzie, których wygląd zdradza, kim są. Główny komendant Keralos, zarządzający Askirem, dowódca legionów, być może najpotężniejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek będzie mi dane znać, był żołnierzem. Szczupły i wysoki, o szarych niczym lód włosach, szarych oczach i spojrzeniu orła, był ubrany w zwykłe, szare ubranie, bez jakichkolwiek insygniów władzy. I wcale ich nie potrzebował, bo wyprostowana postura, sposób, w jaki błyskawicznie i wnikliwie nas otaksował – wszystko to charakteryzowało go lepiej niż ciężka zbroja Byków, wisząca na stojaku w rogu gabinetu.
Orikes zasalutował. Poszedłem w jego ślady. Leandra zgięła się w dygnięciu – chyba po raz pierwszy, od kiedy ją poznałem.
Kiedy otworzono drzwi, komendant stał na środku pokoju, teraz odpowiedział na salut, odwrócił się i zrobił trzy kroki w kierunku dużego pustego biurka. Oparł się o nie i ponownie zmierzył nas wzrokiem.
– Wyprostujcie się – zwrócił się do Leandry. – Nie jestem arystokratą, wystarczy mi zwyczajna grzeczność. – Jego słowa nie zawierały przygany, mimo to Leandra zaczerwieniła się i pospiesznie stanęła prosto.
Nie uznał za stosowne się przedstawić i od razu przeszedł do rzeczy.
– Z zainteresowaniem śledziłem waszą podróż – oświadczył. Orikes zajął miejsce z boku. Gabinet nie był zbyt obszerny, mierzył może z sześć kroków szerokości, miał po trzech stronach duże okna, z których rozpościerał się widok na miasto. Na ścianie po prawej wisiała mapa miasta, a na wysokim regale spoczywały mapy, zwoje i księgi. Oprócz stojaka ze zbroją, biurka i krzesła nie było tu nic więcej. Nawet biurko było puste, z wyjątkiem kałamarzy, piór, piasku i niewielkiego nożyka do piór.
Żadnych krzeseł dla gości.
– Dobrze, że dobiegła końca – ciągnął.
Na chwilę straciłem wątek… Podróż. Miał na myśli podróż.
– Wkrótce po katastrofie podniosły się głosy, że należy obciążyć was winą za zagładę Wysp Ognistych i fali powodziowej. Zrelacjonujcie mi, co się tam wydarzyło, bez żadnych upiększeń. Musimy obalić te zarzuty.
Chrząknąłem, ale Leandra mnie ubiegła. Znałem ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że sposób bycia komendanta wytrącił ją z równowagi, ale prędko wzięła się w garść. Zaczęła od chwili, gdy otworzyła drzwi do wnętrza wulkanu, na krótko zanim do niej dołączyłem, a potem nieopatrznie zabiłem kapłana, który znajdował się pod kontrolą Zokory. Co chwilę przerywała, czekając na pytania, ale żadne nie padło. Tylko raz komendant niecierpliwym gestem ponaglił ją, by mówiła dalej.
Raz jednak jej przerwał, kiedy wspomniała o tym, jak zastaliśmy drzwi do komnaty wrót zablokowane. Dopytał o to. Z zażenowaniem zdała relację, jak w wieży starej stanicy posłała w nieznane ptasie guano i zwęglone belki.
– Znaleźliście guano w tamtejszej komnacie wrót? – zapytał, a ona potwierdziła. Z namysłem zabębnił palcami lewej ręki po blacie, po czym skinął głową. – Dziękuję. Kontynuujcie. – Słuchał w skupieniu, gdy opowiadała o fali, która zalała „Śnieżnego Ptaka”.
– Dobrze – orzekł w końcu. – Wiemy najistotniejsze. Są inne sprawy wymagające mojej uwagi. Zwróćcie się do pułkownika Orikesa, gdybyście mieli jakieś pytania lub potrzebowali wsparcia. Kiedy tylko podejmę decyzję, co dalej, spotkamy się na naradzie. Bogowie z wami.
Leandra nie była jedyna, która chciała coś jeszcze dorzucić. Chrząknąłem. Tym razem zwrócił się prosto do mnie.
– Macie jeszcze do dodania coś istotnego, generale?
Jego wzrok sprawił, że omal nie zacząłem się jąkać.
– Komendancie, chodzi o mój pierścień.
– Co z nim? – zapytał, spojrzawszy niedbale na mój palec.
– Nie należy mi się.
– Gdyby wam się nie należał, nie nosilibyście go. Drugi Legion nie jest jeszcze gotowy do walki, ponadto rozkazem cesarza nie wolno posyłać legionu do boju na terytorium Starego Królestwa. Poprzestańmy na tym, że każę was wezwać, gdy znajdę dla was odpowiednie zadanie. A póki co przestrzegajcie cesarskich praw i pamiętajcie, że generał legionu, zwłaszcza Drugiego, w szczególny sposób reprezentuje cesarza i królestwo i nie może przynieść im hańby.
Ukłonił się lekko Leandrze i zasalutował.
Razem z Orikesem odwzajemniliśmy salut, obróciliśmy się na pięcie i całą trójką skierowaliśmy do drzwi, które otworzył przed nami adiutant.
W przedsionku Orikes dał mi znak, byśmy poszli za nim; do jego kwatery było zaledwie kilka kroków. Tam zamknął drzwi od środka, a jego neutralną minę zastąpił uśmiech.
– Poszło o wiele lepiej, niż się spodziewałem – stwierdził i odetchnął z ulgą.
Zastanawiałem się, czy był na tym samym spotkaniu, co ja. Czułem się jak rekrut żółtodziób. Niewiele brakowało, a pod spojrzeniem komendanta zaczęłyby mi się trząść kolana.
– Mówicie, że dobrze poszło? – powtórzyła z niedowierzaniem Leandra. – Na litość bogów, co się dzieje z tymi, którzy nie spotkają się z równie „przyjacielskim” traktowaniem?
– Cóż – odparł rozbawiony Orikes. – Reakcje są różne, tak jak różni są ludzie, ale bywało, że ze wstydem oglądaliśmy nieszczęśników, którzy go rozgniewali. – Wskazał ręką na stolik, przy którym niedawno siedzieliśmy. Dzbanki i kubki zastąpiono szklaną karafką z wodą i czterema czystymi kubkami. Nalałem wszystkim wody i podałem kubek Leandrze.
– Odnieśliście wrażenie, że był nieuprzejmy? – zapytał całkiem poważnie Orikes.
Zauważyłem, że Leandra stłumiła westchnienie.
– Może nie nieuprzejmy. Słusznie nas ostrzegliście, był bardzo… bezpośredni. Dlaczego uważacie, że poszło dobrze? Tylko krótko mu zdałam relację.
– Był zadowolony z raportu i uspokojony, że zarzut, iż to wy wywołaliście falę powodziową, jest nieuzasadniony.
– A jest? – zapytałem zdumiony. Leandra zgromiła mnie wzrokiem.
Orikes wyglądał na rozbawionego.
– Tak uznał. W przeciwnym razie kazałby zakuć was w kajdany i krótko się z wami rozprawił. Teraz jednak przypomni Radzie Handlowej, że nadal mamy śmiertelnego wroga.
– Dobrze to słyszeć – stwierdziła Leandra. Też była zaniepokojona. – Wiecie, na jakiej podstawie uznał, że nie ponosimy winy za katastrofę?
Orikes pokręcił głową.
– Nie pamiętam, aby się wypowiedział na ten temat, ale możecie mi wierzyć: jest przekonany o waszej niewinności. – Wziął łyk wody. – Mam do was jedno pytanie, generale. Skąd pomysł, że pierścień się wam nie należy?
Przez chwilę zwlekałem z odpowiedzią, ale ta kwestia rzeczywiście go ciekawiła. Może to była okazja, żeby w końcu ten temat uporządkować. W krótkich słowach streściłem, jak znalazłem pierścień wraz z proporcem Drugiego Legionu, jak bezmyślnie włożyłem go sobie na palec i pożałowałem tego w chwili, gdy stanąłem naprzeciw major Kasale w starym zajeździe Fahrda.
– Hm – mruknął i uważnie obrzucił mnie wzrokiem. – Sądzicie, że nadużyliście pierścienia i swej rangi?
– Mam nadzieję, że nie – odparłem z wahaniem. – Miały miejsce jedna czy dwie sytuacje, w których uznałem za konieczne pokazać pierścień, ale pilnowałem się, żeby z tym nie przesadzać.
– Pomijając oczywiście fakt, że to za waszą sprawą Drugi Legion powstał z martwych – orzekł Orikes.
– Pomijając to – zgodziłem się zakłopotany.
– Macie się za niewłaściwą osobę na tym stanowisku? – zaciekawił się pułkownik.
Postanowiłem być całkiem szczery. Nie było powodu, który przemawiałby przeciwko temu; ta kwestia była zbyt ważna.
– Tak. Brakuje mi talentu do strategicznego myślenia. Nie potrafię nawet czytać mapy. Poza tym jestem zbyt niezdecydowany jak na generała. Miałbym opory posyłać żołnierzy na śmierć, poświęcać ich tylko dlatego, że wymaga tego sytuacja.
– Sądzicie, że będą takie sytuacje?
– Bez wątpienia, ser. Nie da się inaczej wygrać wojny. Dowódca armii nie może się wahać, gdy konieczne jest działanie. Musi traktować wojsko jak narzędzie, nie jak żywych ludzi z krwi i kości. Nie nadaję się do tego.
– I to jest wasze uzasadnienie, dlaczego jesteście niewłaściwą osobą na tym stanowisku? – upewnił się Orikes.
– Tak, ser. W ogólnym zarysie.
Nie miałem pewności, ale wydało mi się, że stłumił uśmiech.
– W porządku, generale, przekażę wasze obiekcje komendantowi.
Postawił kubek na gzymsie i zwrócił się do Leandry:
– Będziemy kontynuować naszą rozmowę jutro rano o drugim dzwonie. Maestra, prima Sów, prosiła, abym przekazał wam, że oczekuje was dziś wieczorem o siódmym dzwonie. Znajdziecie ją w wieży Sów, tej, którą widać po lewej stronie od wejścia do cytadeli. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Jeśli drzwi do wieży będą otwarte, nie musicie pukać, po prostu wejdźcie do środka.
– Będę tam – odparła uprzejmie Leandra, lecz błysk w jej oku zdradzał, jak bardzo paliła się do rozmowy z maestrą, wykształconą w arkanach magii Starego Królestwa.
– W tej chwili – mówił dalej Orikes – powinniśmy porównać stan naszej wiedzy, abyśmy mogli opracować plan, pozwalający nam stawić czoła cesarzowi nekromancie. Na dalsze kroki jest jeszcze za wcześnie. Jeśli zechcę porozmawiać z którymś z waszych towarzyszy, powiadomię was we właściwym czasie. Dopóki to nie nastąpi, bądźcie gośćmi Askiru i nie wahajcie się, przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności, wyrobić sobie opinii o naszym pięknym mieście. Do Rady Koronnej zostało jeszcze trochę czasu i wiem, że zależy wam na tym, aby zabrać na niej głos. Proszę was jednak o cierpliwość, maestro, to jeszcze trochę potrwa, zanim zatwierdzimy was jako ambasadorkę waszej ojczyzny. – Skinął przyjaźnie głową i otworzył drzwi. – Widzimy się jutro rano. Teraz czekają mnie inne obowiązki. Niech bogowie obdarzą was szczęściem.
Delikatnie zamknąłem za nami drzwi naszej kwatery i popatrzyłem na Leandrę, która wyglądała przez okno na wewnętrzny ogród cytadeli. Oboje na moment zapomnieliśmy o naszej sprzeczce o Angusa.
– Czy też masz wrażenie, że ci cesarscy funkcjonariusze mają szczególny sposób kończenia audiencji? – zapytałem. – Są uprzejmi, to oczywiste, ale wszystko przebiega tak szybko, że ani się człowiek obejrzy, jak stoi za drzwiami.
– Rzeczywiście – potwierdziła. – Czuję się jak odprawiona z kwitkiem.
– Niewiele powiedział. To mnie odprawił z kwitkiem, ciebie przez większość czasu słuchał.
– Mam inne zdanie. – Odwróciła się do mnie. – Havaldzie, na wszystkich bogów! Jak mogłeś powiedzieć, że nie chcesz dowodzić legionem? To przecież nasza jedyna nadzieja!
– I właśnie dlatego powinien nim dowodzić ktoś, kto się zna na wojennym rzemiośle.
– Nie znam nikogo, kto znałby się lepiej od ciebie.
– Nie zgadzam się. Czy zdajesz sobie sprawę, że nie mam wojskowego wykształcenia? Podejrzewam, że ciebie szkolono w strategii, mnie brakuje tej wiedzy. – Patrzyłem na nią z namysłem. – Może to ty powinnaś nim dowodzić, Leandro. Ty jesteś paladynem królowej. – A nawet kimś więcej, jeśli potwierdzą się moje obawy.
Podeszła do mnie, popatrzyła mi z powagą w oczy i przykryła dłonią moją rękę.
– Może. Ale jeśli wszystko potoczy się inaczej, niż sobie życzysz, i zachowasz stanowisko dowódcy, czy dasz z siebie wszystko, aby poprowadzić legion do boju?
– Oczywiście, że tak. Jednak wolałbym…
Przerwała mi twardym pocałunkiem w usta.
– Pst – szepnęła z uśmiechem. – To wszystko, co chciałam usłyszeć. – Przywarła do mnie. – Nie lubię się z tobą kłócić, Havaldzie. – Popatrzyła na łóżko i na jej obliczu pojawił się uśmiech, który tak kochałem. – Przepraszam za to z Angusem, nie powinnam tak reagować. Wybaczysz mi?
Skinąłem głową. Później, gdy zasnęła i poczułem na swym ramieniu jej oddech, pomyślałem, że nie chodziło o to, bym jej wybaczył. Obok łóżka stało Kamienne Serce i patrzyło na mnie swoim zwykłym, szyderczym spojrzeniem. Przypomniało mi o czymś, co przeżyłem we śnie. Po raz kolejny zadałem sobie pytanie, czy powinienem opowiedzieć Leandrze, że w rękojeści miecza schowany jest dokument zgodnie z wolą Eleonory określający następcę tronu Illianu. To nie ja nim byłem – zdradziła mi przynajmniej tyle, ku mej uldze.
Był jeszcze jeden powód, dla którego się ociągałem i miałem nadzieję, że to był tylko sen. Bo jeśli byłoby inaczej, to sytuacja mojego kraju byłaby fatalna, a Eleonora zgubiona.
Byłem wycieńczony, mimo to nie spałem długo. Tym razem nikt mnie nie obudził, nawiedził mnie tylko jeden z owych koszmarów, które mnie ostatnio nękały. Ostrożnie odsunąłem się od Leandry i wstałem. Jeszcze nie dochodził szósty dzwon, Leandrze zostały trzy świece do spotkania z primą Sów. Postanowiłem dać jej pospać i kazać jednemu z żołnierzy, aby zapukał do drzwi, kiedy nadejdzie pora.