Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Radość życia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 listopada 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Radość życia - ebook

James Martin SJ pokazuje, jak na nowo spojrzeć na wiarę i dostrzec w niej pełną radości drogę do zbawienia. Używa do tego wyjątkowo cennych, wytrzymałych i sprawdzonych materiałów: cytatów z Pisma Świętego, mądrości cenionych teologów, porywającego świadectwa świętych, tradycji innych religii, wreszcie doświadczeń z własnego życia. Wszystko to spaja dowcipnymi anegdotami, z których przebija autentyczna miłość do Boga i człowieka.

Książka ojca Martina to pogodna rozmowa, pełna dygresji i słów na marginesie, która pomoże ponownie odkryć prawdę, że radość, humor i śmiech nie znajdują się poza granicami życia duchowego – przeciwnie, zbliżają nas do Boga, źródła wszelkiej radości.

Ta książka każdego skłoni do uśmiechu. Ojciec Martin przypomina nam, że Bóg chce dla nas szczęścia.

Timothy Dolan, arcybiskup Nowego Jorku

Kategoria: Duchowość
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8065-194-4
Rozmiar pliku: 641 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wprowadzenie

Nadmierna wesołość

Mike to jeden z najzabawniejszych ludzi, jakich znam. Ten sześćdziesięcioparoletni katolicki kapłan nieustannie raczy swoich znajomych anegdotami, słynie ze znakomitego wyczucia sytuacji, a przy tym w sposób niedościgniony potrafi zachować kamienną twarz. Obecnie jest popularnym wykładowcą na Fordham, czyli nowojorskim uniwersytecie katolickim, a jego dowcipne homilie przyciągają na niedzielną mszę tłumy studentów. Niemal nie sposób czuć się w jego towarzystwie zdołowanym lub zniechęconym.

Zaraźliwe poczucie humoru Mike’a nie zawsze bywało jednak doceniane. Czterdzieści lat temu jezuici – katolicki zakon, do którego razem należymy – praktykowali osobliwy zwyczaj, który nie pozostawiał co do tego żadnych wątpliwości. W tamtym czasie młodzi jezuici musieli publicznie wyznawać swoje „przewiny” pozostałym braciom ze wspólnoty. Miało to na celu pielęgnowanie pokory. Praktyka ta długo utrzymywała się w wielu wspólnotach, szczególnie zakonnych (brzmi to dziwacznie, ale, jak mówi stare angielskie porzekadło, przeszłość to obcy ląd. Jeśli zaś chodzi o zakony, przeszłość to obcy świat).

Podczas cotygodniowego zebrania ojców i braci młody jezuita mógł na przykład wyznać, że nie odmówił nieszporów. Albo że przysnęło mu się w trakcie wyjątkowo nudnego kazania. Albo że nie okazał życzliwości współbratu. Miało to pomagać nowicjuszowi nabrać większej pokory, dostrzegać własne niedoskonałości, a przede wszystkim zachęcać go do poprawy. Każdy młody jezuita wyznawał grzechy na osobności przełożonemu wspólnoty.

Pewnego dnia Mike’a, znanego z radosnego usposobienia, dopadło poczucie winy. Wcześniej, w trakcie mszy świętej, nie mógł przestać się śmiać z czegoś, co go rozbawiło. Czuł, że zachował się wówczas głupkowato i niegodnie. Udał się więc do pokoju przełożonego – starszego kapłana zasłużenie słynącego ze śmiertelnej powagi.

Mike zajął miejsce i przygotował się do wyznania grzechów.

– Ojcze – przemówił – zgrzeszyłem nadmierną wesołością.

Kapłan spojrzał na Mike’a wilkiem, milczał przez chwilę, po czym odpowiedział:

– Wesołość zawsze jest nadmierna!

W pewnych kręgach religijnych radość, humor i śmiech postrzegane są w taki sam sposób, w jaki zrzędliwy kapłan traktował wesołość: jako nadmierne. Nadmierne, nieważne, niedorzeczne, nie na miejscu, a nawet skandaliczne. Ale radosnemu duchowi nie można przypisać żadnej z tych cech. Wszystkie one to raczej nieodzowne elementy zdrowego życia duchowego i zdrowego życia w ogóle. Kiedy tracimy z oczu tę istotną kwestię, przestajemy żyć pełnią życia, przestajemy żyć naprawdę, a właściwie schodzimy z drogi świętości. I o tym jest ta książka: o znaczeniu radości, humoru i śmiechu w życiu duchowym.

Pomysł na nią zrodził się kilka lat temu, kiedy to rozpocząłem cykl pogadanek opartych na innej mojej książce, Moje życie ze świętymi. Przytaczam w niej historie dwudziestu świętych, którzy wpłynęli na moje życie duchowe. Wkrótce zauważyłem coś zaskakującego. Kiedy przemawiałem – czy to w parafiach, na uczelniach, konferencjach, czy w ośrodkach rekolekcyjnych – ludzie najbardziej pragnęli usłyszeć o tym, że święci byli osobami wesołymi, dużo się śmiali, a ich świętość nieodłącznie związana była z radością. Wyglądało to prawie tak, jakby czekali, aż wreszcie powiem, że można być religijnym i korzystać z życia, być radosnym chrześcijaninem.

Wiele osób, które związały swoje życie z religią (kapłanów, duszpasterzy, rabinów itp.), a także niektórzy pobożni świeccy sprawiają wrażenie, jakby bycie wierzącym oznaczało bycie ponurym, poważnym, a nawet wiecznie naburmuszonym – jak przełożony Mike’a („Eee, był sztywny” – odpowiedział ostatnio Mike, gdy spytałem, jak określiłby tego kapłana). Zarówno żywoty świętych, jak i dzieje wielkich mistrzów duchowych z prawie każdej innej tradycji dowodzą jednak czegoś zupełnie przeciwnego. Święci są radośni. Dlaczego? Ponieważ świętość zbliża nas do Boga, źródła wszelkiej radości.

Dlaczego tak zajmują mnie radość, humor i śmiech z perspektywy duchowej? Dlaczego napisałem całą książkę na ten temat? Reakcja moich słuchaczy to nie jedyny powód, który skłonił mnie do podjęcia tej kwestii. Jest jeszcze jedno zjawisko, równie wyraziste, i które obserwuję nieustannie: cnót tych – tak, cnót! – niestety często brakuje w instytucjach religijnych, a także w wyobrażeniach dobrych chrześcijan o wierze.

Warto byłoby naświetlić nieco tę sytuację. Od niemowlęctwa jestem katolikiem i chrześcijaninem, jezuitą od lat dwudziestu, a kapłanem od ponad dziesięciu. Spędziłem więc mnóstwo czasu, żyjąc i pracując pośród tych, których można nazwać „osobami duchownymi”. Szczególnie w ciągu ostatnich dwudziestu lat poznałem mężczyzn i kobiety posługujących w rozmaitych miejscach – w kościołach, synagogach i meczetach; ośrodkach rekolekcyjnych, w liceach, college’ach i na uczelniach wyznaniowych; na plebaniach, w domach i biurach parafialnych; podczas parafialnych szkoleń dla dorosłych, spotkań międzywyznaniowych i zgromadzeń religijnych wszelkiego rodzaju. Poza tym poznałem, spotkałem i rozmawiałem z tysiącami wierzących, którzy realizowali przeróżne powołania. Natknąłem się na zdumiewającą liczbę uduchowionych osób, które, krótko mówiąc, można by określić jako „ponure”.

Nie twierdzę, że wierzący przez cały dzień powinni chodzić z głupawymi uśmieszkami przyklejonymi do twarzy. Smutek to naturalna i ludzka reakcja na tragedię; wiele innych sytuacji życiowych również wymaga powagi. Wśród ludzi religijnych poznałem jednak tak wielu zgorzkniałych, że zastanawia mnie, dlaczego wszyscy oni wierzą, iż w życiu duchowym nie może być radości.

Wiele lat temu mój znajomy mieszkał z jezuitą, który akurat kończył pisać pracę doktorską. Pewnego ranka, gdy znajomy przywitał się z nim, ten odparł, przybity: „Proszę, nie mów do mnie. Nie gadam z nikim przed lunchem. Pisanie za bardzo mnie stresuje”, po czym odszedł. Ale trudność z odczuwaniem radości to nie tylko domena ojców i braci jezuitów (z których większość to naprawdę pogodni ludzie). Brak radości nie ma wyznania. „Mój pastor to gbur!” – powiedziała mi kilka miesięcy temu znajoma luteranka, wyjaśniając, dlaczego zaczęła szukać innego Kościoła. W zeszłym roku wygłaszałem prelekcję przed sporą rzeszą katolików. Później pewna kobieta powiedziała z aprobatą: „Wie ksiądz, podczas tej prelekcji po raz pierwszy widziałam, jak nasz biskup się śmieje”. Pracowała z nim wówczas już od pięciu lat.

Ponuractwo prawdopodobnie częściowo związane jest z typem osobowości: niektórzy z nas są bardziej pogodni i optymistycznie nastawieni. Natknąwszy się jednak przez te wszystkie lata na ten sam rodzaj przygnębienia, niezależnie od otoczenia, doszedłem do niepotwierdzonego naukowo (ale chyba słusznego) wniosku, że powodem podobnej postawy jest brak wiary w istotną prawdę: że wiara prowadzi do radości.

Mało tego, ów posępny duch wkradł się do zbyt wielu instytucji religijnych. Mam na myśli to, że wykracza on poza granice danej jednostki i przenosi się do rzeczywistości wspólnotowej. Dlaczego tak się dzieje? Do głowy przychodzi mi kilka powodów.

Po pierwsze, często mamy w głowie obraz Boga jako surowego sędziego. Temat ten rozwinę później, ale wystarczy powiedzieć jedno: zważywszy na posępnego ducha ogarniającego pewne grupy religijne, nie dziwi fakt, że wśród najpopularniejszych zbiorów homilii w Ameryce znajdziemy XVIII-wieczny traktat Jonathana Edwardsa pod tytułem Grzesznicy w rękach rozgniewanego Boga. Autor grzmi w nim: „Bogu nie brakuje mocy, by w dowolnej chwili wrzucić bezbożnych do piekła”. Cóż za obraz Boga – wystarczy, żeby każdemu wierzącemu zrzedła mina.

Po drugie, a powiązane z pierwszym, czasami cel religii postrzega się jako sprawę „wielkiej wagi”. Mamy troszczyć się o relację ze Stworzycielem świata, o opanowanie własnej grzeszności, o przestrzeganie ustanowionych przez Boga zasad i, w zależności od terminologii, o osobiste zbawienie, o które, wedle słów św. Pawła, winniśmy zabiegać „z lękiem i drżeniem”. Rzec można, że nie ma się z czego śmiać.

1

Płomienie już buchają

0

Jeśli trzeba ci przykładu ponuractwa w amerykańskiej historii duchowości, przeczytaj ten fragment słynnego kazania Jonathana Edwardsa z roku 1741, zatytułowanego Grzesznicy w rękach rozgniewanego Boga:

Tacy są przedmiotem tego samego gniewu Bożego, który objawia się w mękach piekielnych. Powodem zaś, dla którego nie idą do piekła w tym momencie, nie jest to, że Bóg, w którego mocy się znajdują, nie gniewa się na nich tak mocno, jak na wiele innych rozpaczających stworzeń, które są teraz dręczone w piekle i które teraz odczuwają i doświadczają na sobie srogość Bożego gniewu. Bóg o wiele bardziej gniewa się na wielu z tych, którzy teraz zamieszkują ziemię, i niewątpliwie także na wielu z tych, którzy są dzisiaj na tym zgromadzeniu, a którzy prawdopodobnie czują się teraz bezpieczni, niż na wielu tych, którzy znajdują się teraz w płomieniach piekła.

Nie wypuszcza ich ze swej dłoni i nie zabija ich nie dlatego, że nie myśli o ich nieprawości i nie czuje się z tego powodu obrażony. Bóg nie jest im podobny, chociaż oni tak sobie to wyobrażają. Gniew Boży płonie przeciwko nim, ich zguba nie drzemie; otchłań jest gotowa, ogień jest przygotowany, piec jest już gorący, gotowy na ich przyjęcie; płomienie już buchają i błyskają. Błyszczący miecz jest naostrzony i wisi nad nimi, pod nimi zaś jest czeluść z otwartą gardzielą.

o

Po trzecie, wiele wspólnot religijnych czasami zdaje się bardziej skupiać na grzechu niż na cnocie. Niektórzy duszpasterze skłonni są wierzyć, że ich zadaniem jest wytykanie porażek wiernym, a tym samym nie wskazują im dróg duchowego rozwoju. Ten niekończący się potok zakazów przyćmiewa wizję świętości.

Po czwarte, niektóre wspólnoty zdają się bardziej doceniać gburów, którzy wspinają się na szczyt kościelnej „kariery”, ponieważ ich ponure usposobienie wydaje się świadczyć o poważnych zamiarach. Często zastanawiam się, czy na tej samej podstawie wybiera się kapłanów. Kiedy mówią mi: „Człowieku, nigdy wcześniej nie spotkałem dowcipnego księdza”, lekko się wzdrygam. Czy dzieje się tak dlatego, że ludzie ci nie znają zbyt wielu księży, czy też ich dotychczasowe doświadczenia z duchownymi każą im łączyć posługę kapłańską ze smutkiem?

Po piąte, wiele spraw, z jakimi księża, duszpasterze, rabini i imamowie stykają się codziennie, nie należy do radosnych – cierpienia, choroby, śmierć i tak dalej – a posługa wśród osób w sytuacjach kryzysowych siłą rzeczy zdaje się bardziej nagląca. Gdy mamy wybór między świętowaniem narodzin dziecka u parafianina w domu a wizytą u umierającego w szpitalu, jaką podejmiemy decyzję? Wybór nie sprawia trudności przepracowanemu duszpasterzowi, ale może doprowadzić do tego, że poczuje się on raczej przytłoczony niż podniesiony na duchu.

Po szóste i ostatnie, mamy do czynienia z podstawowym niezrozumieniem miejsca wesołości w religii w ogóle – co stanowi główny temat niniejszej książki.

Zacznijmy od pocieszającego faktu, że nietrudno dostrzec pozytywne skutki nadmiernej wesołości. Nie trzeba być socjologiem ani psychologiem, by je zauważyć. Wystarczy się rozejrzeć. Czasami, by bardziej docenić znaczenie radości, humoru i śmiechu, dobrze jest wyjść poza mury kościoła i przyjrzeć się życiu codziennemu.

Co ciekawe, kiedy myślę o śmiechu, często przypomina mi się matka mojego przyjaciela i zdanie wypowiadane przez nią przed prawie trzydziestu laty. Podczas nauki w szkole średniej i w college’u w Filadelfii, miałem przyjaciela o imieniu John, który pochodził z dużej rodziny polsko-włoskiej. Jego matka była energiczną, filigranową kobietą, która wydawała się nieustannie cieszyć życiem. Ojciec Johna przez wiele lat pracował w fabryce, ale kiedy odłożył trochę pieniędzy, rodzina kupiła niewielki dom nad Oceanem Atlantyckim w południowej części New Jersey – „na wybrzeżu”, jak mawiali mieszkańcy Filadelfii.

W niektóre letnie weekendy jeździłem „na wybrzeże” z Johnem i jego rodziną. Siedem czy osiem osób musiało pomieścić się w skromnej chatce, w której były dwie czy trzy sypialnie. Wieczorami chodziliśmy z Johnem coś wypić (w końcu studiowaliśmy już w college’u); rankiem sypialiśmy do późna i pozostałą część dnia spędzaliśmy na plaży lub chodziliśmy z jego ojcem na „krabing”, to znaczy łowić kraby w pobliskiej zatoce (wypływaliśmy na rozklekotanej łódce należącej do rodziny, do której przybito drewnianą tabliczkę z napisem „Łódź to dziura w wodzie, do której wlewasz pieniądze”). Na kolację matka Johna podawała wielki gar przyrządzonych naprędce spaghetti, krabów lub kiełbasy.

Na wybrzeżu można było cieszyć się życiem. Mógłbym tam siedzieć tygodniami bez przerwy. Oczywiście pobyt w domku wiązał się z wakacjami, ale bez wątpienia przyciągało mnie tam głównie poczucie radości życia.

Matka Johna używała pewnego ciekawego wyrażenia, które często parodiowaliśmy. Opisując przyjemne spotkanie lub imprezę rodzinną, zawsze, bez wyjątku, kończyła długą relację dwoma słowami: „Mieliśmy ubaw”. Powtarzała je kilkakrotnie, uśmiechając się, jakby chciała dać nam do zrozumienia, że to największy komplement, jaki można powiedzieć na temat spotkania.

I tak jest w istocie. Dlaczego więc wydaje się, że wierzący tak często o tym zapominają?

Być może zwracam uwagę na coś, co jest ci obce. Może należysz do wspólnoty, w której ludzie ciągle się śmieją i cieszą swoim towarzystwem. Na przykład niektóre megakościoły są miejscami bardzo radosnymi, ale co w takim razie ze zwykłymi parafiami? Czy niedziela jest dla ciebie wesołym dniem? Powinna być. Humor może stanowić balsam dla udręczonej duszy.

Mój zmarły kilka lat temu ojciec miał duże poczucie humoru. Najcieplej wspominam z dzieciństwa te chwile, gdy przysłuchiwałem się jego przydługim dowcipom, które często przynosił z pracy i opowiadał mnie, mojej matce i siostrze przy kolacji. Jeszcze bardziej lubił żartować przed większą widownią. Im więcej miał słuchaczy, tym bardziej ubarwiał swoje kawały. Czasami jeszcze podczas opowiadania, wyczekując puenty, nie mógł powstrzymać się od śmiechu i ledwo docierał do końca. To cudowne mieć takie wspomnienie o ojcu, który w późniejszych latach doświadczał tylu trudów życia.

Kiedy leżał już na łożu śmierci (dosłownie: leżał wówczas na szpitalnym łóżku, na którym umarł na raka płuc), moja siostra kupiła mu DVD z filmem Młody Frankenstein. Puściła płytę na laptopie. Ta komedia Mela Brooksa należała do ulubionych filmów ojca. Najbardziej podobała mu się scena, w której „potwór” (Peter Boyle) i doktor Frankenstein (Gene Wilder), ubrani w cylindry i fraki, stepują do utworu Puttin’ on the Ritz. Oglądając ten fragment, uśmiechał się, mimo że umierał. Poczucie humoru pobudzało mojego ojca do życia, a także ułatwiło mu przejście z tego świata do lepszego.

À propos rodziny, jeden z najpiękniejszych dźwięków, jaki w życiu słyszałem, wiąże się z moimi siostrzeńcami. Ich śmiech – czysty, beztroski, donośny – zawsze mnie cieszy. Czy jest coś cudowniejszego od dziecięcego śmiechu? Za każdym razem, gdy słyszę, jak się śmieją, przychodzi mi do głowy jedna myśl: to dziecko, które kilka lat temu nawet jeszcze nie istniało, dziś wyraża swoją nieskrępowaną radość życia. Słysząc ich, czuję wdzięczność za ów podwójny dar: za dziecko i jego śmiech. Niedawno opowiedziałem mojemu dwunastoletniemu siostrzeńcowi jeden z ulubionych kawałów ojca. Gdy chłopiec wybuchnął śmiechem przy stole, poczułem głęboką więź między moim zmarłym ojcem, mną a siostrzeńcem – trzy pokolenia złączył śmiech.

Wreszcie, pozwól, że opowiem o innym znajomym jezuicie, Andym, który jest chyba najzabawniejszą osobą, jaką znam (ma coś wspólnego z Mikiem). Kilka lat temu odbywaliśmy z Andym i kilkoma innymi znajomymi ośmiotygodniowe rekolekcje (pierwszą połowę przeżywa się w milczeniu; później już mogliśmy rozmawiać). Byliśmy wówczas na ostatniej prostej do końcowego etapu formacji. Andy ma gromki śmiech, jest niesamowicie dowcipny i najwyraźniej potrafi dostrzec coś zabawnego w niemal każdej sytuacji życiowej. Skoro hasło jezuitów brzmi: „Szukać Boga we wszystkich rzeczach”, mottem Andy’ego mogłoby być: „Szukać radości we wszystkim”. Podobnie jak wiele innych radosnych dusz, najbardziej śmiał się z czyichś dowcipów; miał przy tym nieskrępowany śmiech, od którego aż trząsł mu się brzuch. Jego widok zawsze podnosił mnie na duchu, niezależnie od tego, jak głębokich duchowych dołów akurat doświadczałem.

Andy miał wtedy za sobą trudne przeżycia. Kilka miesięcy wcześniej pochował matkę, która chorowała od wielu lat. Nie stracił jednak poczucia humoru. Ostatnio przeglądałem swój dziennik z tamtych rekolekcji i co rusz natykałem się na wpisy w stylu: „Andy mnie rozśmieszył” albo „Dobrze, że Andy tu jest”. Zastanawiałem się nad tym wtedy i teraz zadaję sobie to samo pytanie: „Dlaczego życie nie mogłoby być właśnie takie?”. Andy nie lekceważył bólu ani cierpienia obecnych w życiu; nie pozostawał niewzruszony na problemy czy smutki, nie pozwalał jednak tym doświadczeniom odbierać sobie radości życia.

Wszystkie te złe przeżycia sprowadzają się do pytania: „Dlaczego współczesna wiara nie może właśnie taka być?”. Moim zdaniem musimy ponownie odkryć prawdę, że radość, humor i śmiech nie znajdują się poza granicami życia duchowego, ale stanowią jego sedno. Są sednem naszego życia.

W kilku kolejnych rozdziałach przeprowadzę poważną argumentację na rzecz radości, humoru i śmiechu jako poważnych elementów zdrowego życia duchowego. Brzmi to paradoksalnie, i być może tak właśnie jest. Radość, humor i śmiech to jednak (po)ważne kwestie duchowe.

Między niebem a radością to próba zachęcenia czytelnika do spojrzenia na wiarę jako na drogę do radości. Poza tym to zaproszenie, a nawet rzucenie wyzwania, do ponownej refleksji nad wagą humoru i śmiechu w życiu osoby wierzącej. To jakby most pomiędzy podejściem naukowym a żywą duchowością. Oznacza to, że w książce tematy owe poruszane są przede wszystkim z duchowego punktu widzenia i skierowane do czytelnika zainteresowanego wcieleniem radosnego podejścia nie tylko w życie samo w sobie, ale szczególnie w życie duchowe. Po drodze podzielę się z tobą spostrzeżeniami z własnego życia, dodam do nich szczyptę wiedzy, którą zaczerpnąłem od uczonych, i wymieszam to wszystko z pomocnymi wskazówkami wziętymi z klasycznych dzieł poświęconych radości, humorowi i śmiechowi.

Jedna uwaga. Nie muszę mówić, że więcej wiem na temat własnej tradycji duchowej, czyli chrześcijaństwa – a dokładniej katolicyzmu – niż na temat innych religii. Często jednak będę odwoływał się do mądrości żydowskich, buddyjskich i muzułmańskich, by ukazać, jakie podejście prezentują kręgi pozachrześcijańskie.

Podobnie jak sam temat, książka ta ma być radosna sama w sobie. Taka jeu d’espirit, jak mawiają Francuzi – wesoła rozmowa pełna dygresji i słów na marginesie. Sam pomysł, że książka o radości, humorze i śmiechu powinna być humoru pozbawiona, jest po prostu śmieszny. Niniejsze opracowanie składa się z dziewięciu rozdziałów i krótkiego podsumowania. W rozdziale pierwszym omawiam nasz temat: piszę, dlaczego radość, humor i śmiech powinny zostać przywrócone do życia duchowego. Rozdział drugi traktuje o tym, jak i dlaczego cnoty te były w historii bagatelizowane przez różne kręgi religijne. W trzecim przyglądam się, w jaki sposób wielcy mistrzowie duchowi, wywodzący się z różnych tradycji, a szczególnie święci, wykorzystywali humor w swoim życiu. Czwarty rozdział przedstawia konkretne powody do radości, humoru i śmiechu w życiu duchowym w ogóle. W piątym dowiodę, że radość nie jest tylko czymś, co można „znaleźć”, ale rodzi się z powołania, służby i miłości. Szósty ukazuje miejsce radości w religii instytucjonalnej. W rozdziale siódmym znajdują się sposoby na odnalezienie radości w sytuacji, gdy nie czujemy się szczególnie radośni czy w ogóle szczęśliwi. W ósmym przedstawię, w jaki sposób można przywrócić te dary do własnego życia duchowego, a w dziewiątym dokładniej przyjrzę się temu, jak modlitwa osobista może doprowadzić do radości, a czasami do śmiechu.

Pomiędzy rozdziałami znajdują się refleksje nad trzema konkretnymi fragmentami Starego i Nowego Testamentu, które ukazują znaczenie radości. Dzięki tym właśnie trzem ustępom sięgniemy nieco głębiej, by spróbować zrozumieć, dlaczego tak różni ludzie jak psalmista, św. Łukasz i św. Paweł uznali, że warto mówić o radości.

Jest jeszcze dziesiąta część książki – anegdoty. Cały tekst okraszony jest licznymi dowcipami. Dlaczego? Mam nadzieję, że pod koniec lektury zgodzisz się ze mną, iż lepiej spytać: „A dlaczego nie?”.

------------------------------------------------------------------------

Sinners in the Hands of an Angry God.

Tłum. J. Sałacki.

Flp 2,12.

„Megakościół” to określenie używane w stosunku do zborów protestanckich, które w ciągu tygodniowego cyklu nabożeństw gromadzą ponad dwa tysiące uczestników. Krytycy zarzucają megakościołom, że oferują one więcej rozrywki niż religii .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: