- W empik go
Radosna książka - ebook
Radosna książka - ebook
Gdy uświadomiłam sobie, że zupełnie zapomniałam o tym, co w życiu najważniejsze, nagle zobaczyłam siebie z boku, ale też otaczającą mnie rzeczywistość. Nie miałam wówczas imienia Marika. Zmieniło się ono bowiem zupełnie niezauważalnie na pseudonim „Mała Mi”, a zrzędliwość i narzekanie stało się codziennością, która nijak nie przypominała tej, o której marzyłam.
Świadomość, że zatraciłam swoją radość, bo o niej mowa, sprawiła, że podniosłam rękawicę, wstałam z fotela i podjęłam działanie. Stanęłam na drodze ku lepszemu i tę drogę pokonałam. Co ciekawe, z lekkością. Po co? Po to, by odmieniło się moje życie. By jego poziom diametralnie się zmienił. I dopiero wtedy poczułam, że wszystkie rady mędrców o tym, że wystarczy chcieć, by żyć w pełnej radości, obfitości, miłości – są prawdziwe. A co najwspanialsze, nie trzeba mieć ani pieniędzy, ani znajomości, ani być sławnym, by wskrzesić w sobie radość. Wystarczy do tego czarodziejska różdżka. Nie smuć się. Masz ją w swoim posiadaniu. W sercu.
Radosna Książka nie jest podręcznikiem, który będzie nauczał jak być szczęśliwym. Jest zbiorem lekcji odnajdowania radości, jakie przerobiły kobiety takie jak ty. Po przeczytaniu książki nie poczujesz się weselej. Poczujesz znacznie więcej: że radość mieszka w Tobie.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65816-34-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(Słowa ulatują, to, co zostało zapisane, pozostaje)
W książce podobno ważne jest pierwsze zdanie. Krzysiek Kubik nie pamiętał, dlaczego właściwie, ale tak kiedyś usłyszał od wychowawcy i teraz, jak na złość, mu się przypomniało. Do brajlowskiej maszyny usiadł z animuszem, coś tam sobie pod nosem zanucił, poprawił się na krześle, a nawet zatarł dłonie i jak pianista poruszył palcami. Potem położył je na klawiszach i… Ta zasada!
„Rany! Jak zacząć?!” - pomyślał strapiony.
Krzysiek nie planował wprawdzie pisać książki, ale zacząć tak czy inaczej wypadałoby jakoś niebanalnie, a to, że jedynym przyszłym czytelnikiem będzie on sam - no, może jeszcze jego wnuki - nie miało teraz żadnego znaczenia. Nie chciał po latach rumienić się na widok swojego stylu.
„Jeszcze nie zacząłem, a już utknąłem jak sierota. Może to nie był jednak dobry pomysł? W końcu trója z polaka! Jeśli za każdym razem tak będzie, to broda mi urośnie przy tej twórczości. Nie!” - przywołał się do porządku. - „Pomysł jest tip-top i trzeba go realizować. Przecież to jedno z moich żelaznych postanowień. Osiem, zdaje się, ich jest” - uświadomił sobie ze zgrozą – „a ja wymiękam zaraz przy pierwszym! To co będzie z resztą?! Tak to ma wyglądać?! Pan Kubik uroczyście sobie postanowił, ale już na dzień dobry nie umie! Pójdzie więc pobawić się z maluchami albo w coś zagrać. Najlepiej w palanta! Pogoda taka piękna”.
Palce nieruchomo spoczywały na klawiaturze, neurony w licznych fałdach Kubikowego mózgu grzały się do czerwoności, a maszyna wciąż milczała.
„Zacznę byle jak, najwyżej potem się poprawi” - postanowił, ale zaraz się zreflektował. – „Tak! Yhm! Poprawi się! Ale jak?! W brajlu na papierze? Skreślić jeszcze się da, ale nadpisać nad skreślonym fragmentem już nie. Nie ma miejsca. Odpada! A nawet gdyby się dało, to też nie ma mowy! Mają potem wnuki widzieć moją mękę?! Wkręcać zaś po każdym błędzie nową kartkę i pisać od nowa też nie mogę. Papieru nie starczy! Ile to lasu poszłoby, choćby tylko do października?”.
Póki co była połowa września. Krzysiek siedział w pokoju sam, chłopaki gdzieś się rozeszli, i dlatego pierwszy element swojego złożonego projektu postanowił wdrożyć właśnie teraz. Ich obecność wprawdzie nie wykluczyłaby zamierzenia, ale przy początkach samotność była bardzo sprzyjającą okolicznością.
„Pewnie gdzieś z dziewczynami łażą, bo coś długo ich nie ma” – pomyślał, zanim usiadł do pracy. - „Może nawet z Martą”. - Ta myśl ukłuła go mocno w serce.
Teraz jednak, mimo że był osobą towarzyską, nieobecność kolegów była mu bardzo na rękę, bo takiej blokady twórczej absolutnie nie przewidział.
„A co?... A dlaczego?... A w jakim celu?... Zaraz by się zainteresowali, kiedy zobaczyliby mnie siedzącego jak mumia nad pustą kartką z głupim, podejrzewam z przykrością, wyrazem twarzy. Może chcesz napisać podanie o zmianę kumpli w sypialni?” - uśmiechnął się jednak. - „Banaś pierwszy! Już go słyszę! Albo coś o Marcie… Że piszę do niej list…” - spochmurniał - „Nie. Tu przeginam. Krzychu nawet w złośliwościach zachowuje poziom” - westchnął ciężko.
Popołudnie było ciepłe, w internacie cicho. Nieuchronnie kończące się lato wymiotło niemal wszystkich z budynku. Starsi wyszli pewnie gdzieś dalej, młodsi figlowali na boisku i placu zabaw. Pewnie jak zwykle najliczniej oblegana była huśtawka zwana bocianim gniazdem. Okrągłe duże siedzisko z grubego sznura rozpiętego na metalowej obręczy potrafiło pomieścić sporo chętnych, a mocne łańcuchy – zapewnić właściwy udźwig. Mimo pojemności bocianiego gniazda często dochodziło przy nim do przepychanek, utarczek, wzajemnego mierzenia sobie czasu, niekiedy większych awantur. Wstyd powiedzieć, ale nie zawsze dotyczyło to wyłącznie maluchów. Huśtawka posiadała też walor, który niepokoił wychowawców - dało się ją rozbujać do dużej prędkości i takiegoż wychyłu, do czego wbrew srogim upomnieniom dochodziło nader często.
Od czasu do czasu z końca korytarza dobiegały go strzępy jakichś rozmów, chyba nawet rozpoznawał niektóre głosy, ale słów nie rozumiał. Był tam niewielki kącik rekreacyjny z widokiem na boisko i dalej na osiedle domków jednorodzinnych. Obie ściany korytarza przechodziły tu w okna, które schodziły się pod ostrym kątem i wypełniały prawie całą przestrzeń, od podłogi do sufitu. Ten minitaras widokowy z fotelami, niewielką kanapą i stolikiem był ulubionym miejscem spotkań towarzyskich. W składach rozmaitych - mniejszych, większych, męskich, damskich, a wieczorami głównie mieszanych i często dwuosobowych.
Krzysiek przez chwilę nasłuchiwał, ale głosu Marty nie usłyszał. Znowu westchnął strapiony. Chyba jej tam nie było albo zagłuszały ją dźwięki dobiegające zza otwartego okna sypialni. Po jakimś czasie stały się mniej wyraźne - w końcu jednak charakterystycznym stukotem stłumiła je brajlowska maszyna. Kubikowi najwyraźniej zaczęła puszczać blokada. Początkowo pisał powoli, z namysłem, co jakiś czas przerywał, dumał ze zmarszczonym czołem i oczami skierowanymi w ścianę nad starym perkinsem1, co chwilę palcami przyglądał się napisanym słowom. Potem ruszył raźniej, a po kilkunastu minutach świat zewnętrzny gdzieś odpłynął, zostawiając go z myślami, które w postaci wypukłych kropek gęsto wypełniały kolejne kartki.
Tak zastał go Mateusz Komar. Krzysiek nawet nie zauważył jego wejścia.
- Co robisz? Wypracowanie piszesz? Ja nie mogę, ale was cisną! - Mateusz chodził do równoległej klasy. - Współczuję. U nas jeszcze luz.
Krzysiek drgnął wystraszony nieoczekiwaną obecnością. W tej chwili dla niego - intruza.
- Nie skradaj się tak, człowieku! - warknął na kolegę. - Aż mi cukier skoczył!
Kubik nie wiedział, czy od przestrachu skacze cukier, ale w ośrodku zdarzali się uczniowie, których podobne problemy dotyczyły, więc terminologii nieco liznął.
- Co tak bębnisz? Słychać w całym internacie - kpił Mateusz. – Idź, słonka zażyj, póki można. Polski będziesz miał przez cały rok.
- Nie robię polskiego, jeśli już koniecznie musisz wiedzieć…
- Pewnie historię - zgadywał Komar. - Podobno banię dziś dostałeś. Przez ciebie Justyna na obiedzie delikatnie nam sugerowała, że jak nie będziemy w tym roku zakuwać, skład redakcji może ulec lekkiej reorganizacji. Dalej mówiąc delikatnie - uśmiechnął się.
Podszedł bliżej i sięgnął w stronę leżącego obok maszyny pliku zapisanych kartek. Kubik był jednak szybszy.
- No, no! - położył szybko na nich dłoń. - Co mi tu!…
- Spokojnie! Brajla w takiej ilości czytałbym do rana. Wyluzuj! Historii, widzę, też nie robisz, chyba że piszesz dzieje narodu polskiego… Tak się przejąłeś tą pałą? Przestań! Następne będą mniej bolały. Zobaczysz. A może Justyna tak cię wystraszyła?
- Mateusz, zdaje się, mówiłeś, że na dworze jest słonko… - Krzysiek miał dziką ochotę pisać dalej. Wejście nieproszonego gościa przerwało mu pracę w połowie zdania.
- Dobra już, dobra! - roześmiał się Mateusz. - Idę, ale jeśli po każdej lufie będziesz tak panikował, to rzadko w tym roku będziemy ze sobą rozmawiać.
- Akurat! Po pierwsze nie panikuję, po drugie nie planuję zbierać luf, czego i tobie z serca życzę. - Krzysiek po raz pierwszy się uśmiechnął. Ale złośliwie. - A po trzecie, dziwię się, że akurat tobie pisanie kojarzy się tylko z nauką.
- Aaa! - Komar ze zrozumieniem pacnął się w głowę. - Artykuł piszesz! To dlaczego jesteś taki spięty?
- Tak, artykuł! - machnął ręką zmęczony już tą rozmową Kubik. - A spięty jestem, bo tak mam. Nie zapomnij zamknąć drzwi.
- Były otwarte - zauważył pogodnie Mateusz. - Ale niech ci będzie. Idę sobie, skoroś taki zapracowany.
Po wyjściu kolegi Krzysiek dokończył zdanie i zamyślił się.
„Za każdym razem tak będzie. Za bardzo zwracam uwagę. Takie pisanie w ciepłe, a przede wszystkim wolne popołudnie, to rzecz niecodzienna. Chyba że…” - przypomniał sobie słowa nieproszonego gościa. - „Będę pisał nie tu, na maszynie, a w redakcji na kompie. Też się będą dziwić, że tak dużo i często, ale tam to będzie przecież bardziej naturalne. W pisaniu na klawiaturze też sobie obiecałem się podciągnąć. Tym przynajmniej już nie musiałbym się martwić. Do czerwca zostałbym mistrzem. A i problem papieru zniknie” - ucieszył się. - „To, co zaplanowałem na dziś, jednak dokończę po staremu, póki mam wenę. Jutro albo jeszcze dziś po kolacji przepiszę. To jedziemy!”
Sypialnię znów wypełnił stukot.
Korytarzem przeszła jakaś grupka. „Pewnie ci, którzy tak gadali tam na końcu” - przeleciało mu przez głowę. Przerwał na moment i przez chwilę nasłuchiwał, czy ktoś nie wchodzi do modułu naprzeciwko. Marta tam mieszkała. Dziewczęta z jego grupy rozlokowały się w sypialniach tak samo jak w zeszłym roku, kiedy cała grupa mieszkała na parterze. Justyna z Małgosią w lewej, Marta, Beata i Ewelina w prawej. Wszystkie moduły były identyczne - dwupokojowe, przedzielone wspólną łazienką i przedpokojem, w którym znajdowały się pojemne szafy wnękowe z rozsuwanymi drzwiami. Tutaj też często wylatywały z szyn. W ogóle pierwsze, i jedyne zresztą, piętro internatu niewiele różniło się od parteru. Układ wszystkiego był niemal identyczny. Różnice można było wyliczyć na palcach jednej ręki. Pod widokowym zakątkiem, z którego wcześniej dobiegały Kubika głosy, a który właśnie chyba opuszczono, na parterze było wyjście na boisko i tereny rekreacyjne wokół ośrodka. Tam z wnęki telewizyjnej można było wejść do gabinetu plastycznego, tu do gabinetu kierowniczki. Jednakowych co do kształtu i rozmiarów. Na parterze, zaraz przy wyjściu z internatu, po lewej stronie, naprzeciwko schodów na górę, były podwójne, przeszklone drzwi na zewnątrz, również na tereny rekreacyjne - z rozmaitym sprzętem służącym zabawie najmłodszych, ot, choćby bocianim gniazdem, na którym właśnie głośno rozrabiano. Rosły tam wierzby, zdaje się, mandżurskie - przynajmniej tak kiedyś powiedziała pani Grażynka - i stała drewniana altanka, zwana przez wszystkich paśnikiem, bo komuś, zdaje się, panu Jankowi, zaraz po postawieniu skojarzyła się z tą popularną leśną konstrukcją. Między tymi drzwiami była spora przestrzeń - na górze w tym miejscu była internatowa pralnia z suszarnią. Stały tam też regały z czystą pościelą. Jeśli między parterem a piętrem były jeszcze jakieś różnice, to nieznaczne, a poza nimi wszystko było takie samo - wielkość i rozmieszczenie modułów mieszkalnych, korytarzy, pokojów wychowawców. Na górze było ciszej, Krzysiek już pierwszego dnia to zauważył, choć bywał tu w minionych latach nie raz i nie dwa. Nigdy jakoś nie zwrócił na tę różnicę uwagi. Teraz tak, i to już pierwszego dnia roku szkolnego, wraz z przyczyną zjawiska - nie było maluchów.
Krzysiek cały czas pisał. Do drugiego pokoju ktoś wszedł. Mimo zamkniętych drzwi chłopak usłyszał, jak ciężko ten ktoś zaległ na tapczanie. „Chyba Szymon” - zarejestrował podświadomie. - „Tylko on ma taką gramaturę. Lada moment zaczną się złazić”.
Nie mylił się. Po niedługim czasie w pokoju pojawił się Marcin Lukas. Jego nie mógł spławić jak Mateusza. Mieszkał tu. Drzwi zostawił otwarte, krytycznie rozejrzał się po sypialni.
- Co robisz? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, stwierdził: - Przydałoby się tu trochę ogarnąć. Pani Ela może mieć uwagi, skoro nawet ja to widzę. - Uśmiechnął się melancholijnie, kiwając głową, jakby na potwierdzenie słuszności swoich obserwacji. - Plecak na środku pokoju to nie najlepszy pomysł w takim ośrodku jak nasz.
Rzeczywiście wspólna sypialnia gromko wołała o odkurzacz i trochę wysiłku.
- Mój - mruknął Krzysiek, uśmiechając się pod nosem. - Papier z niego wyjmowałem. Ale spokojnie - wiem, gdzie leży. Jestem teraz zajęty, ale jak chcesz, to bardzo proszę, nie krępuj się. Ogarniaj.
Marcin roześmiał się.
- Yhm! Już zaczynam. - I jak wcześniej ktoś w sąsiednim pokoju, teraz on położył się na tapczanie. Ręce podłożył pod głowę, a na jego twarzy pojawił się błogi wyraz. - Co tak zawzięcie piszesz? - zapytał po chwili. - Historii jutro nie mamy, jeśli tak się zestresowałeś dzisiejszą lufą. Odpręż się, człowieku. Dopiero połowa września, zdążysz nadrobić.
- A żebyś wiedział, że nadrobię - zamruczał Krzysiek pod nosem, sprawdzając dopiero co napisane zdanie na wkręconej w maszynę kartce.
- Co? - nie zrozumiał Marcin.
- Mówię, że jestem trochę zajęty – odpowiedział rozkojarzonym głosem Kubik. - Potem pogadamy. Zdrzemnij się, jak się nudzisz.
Lukas roześmiał się, usiadł na tapczanie, a po chwili podniósł się i ruszył w stronę wyjścia.
- Akurat! Idę stąd. Pani Ela krąży w okolicy. Zdaje się, że słyszałem jej głos na korytarzu. Jeśli tu zajrzy, i ja będę miał zajęcie, a niepilno mi. I sprzątnij tę torbę, bo rzuca się w oczy i zwraca uwagę na resztę bałaganu – ostrzegł, wychodząc.
Krzysiek machnął ręką.
- Pamiętam - mruknął.
Kiedy został sam, chwilę posiedział bez ruchu, nad czymś głęboko deliberując, potem wykręcił kartkę, dołączył ją do sporego stosu zapisanych, popukał o blat stołu najpierw krótszym bokiem pliku, potem dłuższym i wstał z nim od maszyny, zasuwając krzesło.
„Ma rację Marcin” - pomyślał. - „Trzeba spadać. I tak już prawie skończyłem. W redakcji przepiszę i uzupełnię. Nie ma co tak klepać, bo dziś tutaj już i tak dużo nie zdziałam. Będą mi tak cały czas włazić i gadać, a i pojawienie się pani Eli jest rzeczywiście wysoce prawdopodobne. I tak bym wtedy musiał przerwać. Pisaniem bym się nie wyłgał, bo też by się zainteresowała, co tak tworzę, a jej już bym tak łatwo nie zbył jak chłopaków. Kończę z maszyną, wdrażam „projekt komputer”. Swoją drogą ciekawe, że tak wszystkich intryguję. Jakbym nie siedział sobie grzecznie w pokoju i pisał, a w stroju Eskimosa przechadzał się po boisku”. Uśmiechnął się pod nosem. Ruszył raźno w stronę drzwi, ale w połowie drogi potknął się o leżący na podłodze plecak, i to tak fatalnie, że równowagę odzyskał dopiero na szafie z książkami. Odruchowo z dużym wymachem puścił pieczołowicie poskładane kartki, które rozsypały się wokół. Mebel zachybotał się mocno, na podłogę spadło mnóstwo pozycji, w tym prawie cały Harry Potter Lukasa. „Kamieniem filozoficznym” oberwał w głowę, a z góry szafy z hałasem pozlatywało coś w sporej ilości.
- Ożeż ty!... - wystraszony Kubik krzyknął niemal na głos. Wystraszony nie tylko tym niemal upadkiem, lecz także hałasem, którego narobił. Jakby go i tak nie było już dość, po chwili usłyszał, jak coś, dziwnie rezonując, przesuwa się po nieruchomej już szafie i głucho, a zarazem z metalicznym pogłosem uderza o podłogę.
- Gitara?! Rany, skąd tu gitara?! - zdziwił się głośno, bo zwabiony rumorem, do pokoju wpadł Szymon Kempa. Za nim Krzysiek Banaś, ale ten chyba przypadkowo - akurat wracał do siebie.
- Co się stało?! - zawołali niemal chórem, jednakowo wystraszeni.
- O mało co bym się nie zabił! - sapał zdenerwowany Kubik. - O plecak się, normalnie, potknąłem i wylądowałem na szafie. Gdyby nie ona, leżałbym jak długi. Możliwe, że z czymś złamanym. - Uśmiechnął się, ale z wciąż pobladłą twarzą. - Czytałem gdzieś, że najwięcej wypadków spotyka ludzi we własnych domach. Teraz widzę, że to prawda, normalnie!
- Ale cały jesteś? - zapytał Banaś.
- Cały, cały! – odpowiedział, wyginając kontrolnie nadgarstki. - Bałaganu tylko trochę narobiłem. I hałasu. Ta gitara też mnie wystraszyła, bo zagrzmiała jakoś tak złowieszczo na koniec. Gitarę tu mamy?! Od kiedy? Pierwsze słyszę.
Banaś zachichotał.
- „Pierwsze słyszę” – dobrze powiedziane. To Skowrona. Pożyczyłem, bo myślałem, że może coś pobrzdąkam, popróbuję… Ale to dla mnie czarna magia i chyba dam sobie spokój. Oddam mu ją.
Kubik wystraszył się nie na żarty.
- Skowrona?! Ja nie mogę! Nie strasz mnie! Sprawdź, Szymon, czy jej nie uszkodziłem, bo na bank powie, że specjalnie! Wiecie przecież, że… - przerwał speszony.
Szymon Kempa podniósł instrument i poddał go, na ile mógł, szczegółowym oględzinom.
- Wiemy, wiemy - mruknął Banaś, kiedy Szymon sprawdzał gitarę.
Ekspertyza znacznie uspokoiła Krzyśka.
- Na moje oko wszystko z nią OK - ocenił Szymon, gładząc z obu stron pudło i gryf, a potem dotykając i próbując poruszyć stroiki. Nawet włożył palec między struny i przejechał nim po progach. Na koniec spróbował czegoś w rodzaju akordu i choć nigdy nie grał na gitarze, stwierdził z miną fachowca: - Nie brzmi, ale chyba tak już miała wcześniej.
- Miała - potwierdził uspokajająco Krzysiek Banaś. - Chciałem ją nastroić, ale że nie umiem – to nie nastroiłem - uśmiechnął się.
Kubikowi chyba jakaś ponura myśl przyszła do głowy, bo zachmurzył się.
- To Skowron gra na gitarze? - zapytał głosem, w którym Banaś wyczuł niepokój. Rozumiał nawet jego przyczynę.
- Mniej więcej tak samo jak ja, czyli wcale - mruknął uspokajająco, ale niestety po chwili dodał: - Przywiózł ją jednak, więc może będzie się uczył. Wiesz, że u nas można.
- No i dobrze! Niech się uczy! Co mnie to… - mruknął bardziej do siebie niż do kolegów Krzysiek. - Mam teraz większy problem, zdaje się.
Szymon z grubsza oszacował rozmiary klęski.
- Dobra jest. Zaraz to ogarniemy.
Przywracanie stanu sprzed wypadku rzeczywiście nie trwało długo. Szymon skrupulatnie pozbierał kartki, na szczęście grube, brajlowskie, nie mają zwyczaju fruwać w najmniej oczekiwane miejsca, a Banaś zajął się książkami. Te lecą zawsze w dół i nigdzie się nie toczą. Nie mógł wprawdzie zapewnić ich pierwotnego ustawienia na półkach, ale zadbał o to, aby chociaż były grzbietami w stronę pokoju. Gitarę położył na swoim tapczanie. Tym, co zleciało z góry, okazały się puste plastikowe doniczki w różnych rozmiarach i kolorach oraz kasetowa drewniana szachownica. Na szczęście nie otworzyła się i nic z niej nie wypadło. Być może jedynym figlem, jaki był jej przeznaczony, było spotęgowanie hałasu.
- No dobra - orzekł Szymon, podając Krzyśkowi plik pozbieranych kartek. On też, jak wcześniej ich właściciel, wyrównał go na stole - Już jest jak było. To znaczy dalej jest bałagan, ale ten, co był. Szkody, jakich narobiłeś, chyba zniknęły. Swoją drogą co za pała położyła plecak na środku pokoju, w którym mieszka dwóch brajlowców? Lukas? Kartki wszystkie. Coś tam tyle natworzył? Klepałeś, aż u siebie słyszałem. Jeśli ich nie ponumerowałeś, będziesz miał problem.
- Nie martw się, dam radę. I to nie był plecak Marcina - uśmiechnął się Kubik. - A ty sam jesteś pała.
Szymon Kempa westchnął, ale też się uśmiechnął. Sprawiedliwości stało się zadość, kiedy Krzysiek lądował na szafie, a wszystko sypało mu się na głowę.
- Po co nam tyle doniczek? - zdziwił się Banaś. - Będziemy coś hodować? Dobrze, że były puste, bo kolację może byś zjadł, ale w szpitalu - uśmiechnął się pogodnie do Kubika.
- Pani Ela wczoraj przyniosła - wyjaśnił Szymon. - Dla całej grupy. Postawiła na razie tu, bo powiedziała, że u dziewczyn porządek jak w pudełeczku, a tutaj to tylko dziada z babą brak, ale ona się za to weźmie, tak powiedziała - zaśmiał się. - Załatwi się ziemię i sadzonki, nasze z domów też mile widziane, i rzeczywiście będziemy hodować. Po jakimś czasie zobaczy się, w której sypialni najlepsze wyniki.
- Tak? - Banaś najwyraźniej nie wziął sobie do serca ambitnych planów wychowawczyni. - Mnie rywalizacja obca. Krzychu - zwrócił się kpiąco do Kubika - mianuję cię starszym nad przyszłą roślinnością w naszym pokoju. Jestem pewny, że Marcin się zgodzi. Kupimy ci ogrodniczki.
- Wypchaj się - uśmiechnął się blado Krzysiek. - Ja będę w tym roku trochę zarobiony. Dzięki za pomoc, chłopaki - pomachał kartkami - ale muszę was z żalem opuścić. Kolację zostawcie w piekarniku - zażartował.
- Niedługo odrabianie - zauważył Banaś. - Zobaczymy się raczej przed kolacją.
- Myślę, że wątpię. - Krzysiek zrobił tajemniczą minę i w drzwiach zażartował jeszcze raz: - I uważajcie na mój plecak, bo lubi atakować.
Na korytarzu jego dobry nastrój rozwiał się jak kamfora. W drzwiach do modułu dziewcząt Marta rozmawiała z Justyną, która na jego widok uśmiechnęła się ciepło i zapytała:
- Jak tam, Krzysiu?
Wprawdzie przyjazna uwaga koleżanki bardzo go ucieszyła, ale milczenie Marty tak zabolało, że wzruszył tylko ramionami i odszedł. Zresztą co miał powiedzieć? Że dobrze?
*
Gdyby kwadrans temu Marcin Lukas rozmawiał nie z Kubikiem, a z Banasiem, Krzysiek podziwiałby teraz słuszność prognoz kolegi. Wprawdzie określenie „pani Ela krąży w okolicy” może nie było zbyt eleganckie, ale uwaga, że kiedy zajrzy do sypialni, chłopcy będą mieć zajęcie – trafna. Tyle że Banaś był sam. Siedział po turecku na tapczanie i czytał książkę. Z odtwarzacza cicho płynęła muzyka. Kiedy wychowawczyni weszła do pokoju, dwie rzeczy ją zdumiały. Pierwsza to wygląd sypialni, a druga - muzyka, której słuchał jej wychowanek.
- Doorsów, Krzysiu, słuchasz?! Przywracasz mi wiarę we współczesną młodzież - zawołała. - Czy to może radio gra i nie zdążyłeś w porę wyłączyć?
- Nie, to płyta - roześmiał się Banaś. - To przez pana Janka. Wszyscy myślą, że on największego hopla ma na punkcie filmów, ale to nieprawda. Tyle że o muzyce nie ma z kim pogadać. I o literaturze. A my, wie pani. Prawie całe życie w jego grupie.
- Jeśli jeszcze powiesz, że czytasz, dajmy na to, Buszującego w zbożu, to pójdę dać mu kwiaty!
- Nie. Potop. Też może tutaj nietypowo, ale lubię. Z trylogii mógłbym w konkursie występować. Mam wprawdzie całą na płytach, ale wtedy nie mógłbym… - wskazał na odtwarzacz.
- Pewnie tęsknicie za panem Jankiem - wyraziła przypuszczenie pani Ela, kiwając głową refleksyjnie.
- Nie. Dlaczego? - Krzysiek wzruszył ramionami. - Jest na dole, a nie za siódmą górą. W każdej chwili mogę pójść i pogadać. Przed chwilą nawet słyszałem, jak kłapał na młodych na bocianim gnieździe.
- Strofował ich, Krzysiu.
Banaś uśmiechnął się.
- Tak. Aż tu było słychać.
- Ale zanim pójdziesz - wychowawczyni krytycznie rozejrzała się po pokoju - najpierw ogarnij ten, hm… Nieporządek. Wygląda tu jak po jakiejś klęsce żywiołowej, skoro już o potopie mowa. Na dole też tak mieliście? Nie wierzę!
Krzysiek westchnął ciężko i zamknął gruby brajlowski tom. I tak z czytania już nici.
- Nie, ale tu dopiero się instalujemy… Wie pani… Początek roku, powoli się rozpakowujemy… - Banaś sam nie wiedział, co jeszcze powiedzieć.
- Początek roku był dwa tygodnie temu. Teraz już rok trwa w najlepsze. Nawet już niektórzy zaczynają łapać jedynki. Za pół godziny idziemy odrabiać lekcje. Rusz się!
- Pani Elu, widzi pani, że jestem sam - jęczał Krzysiek. - A bałagan nie tylko mój. Marcina nie ma, Kubik gdzieś polazł i mówił, że nieprędko wróci… Po odrabianiu posprzątamy.
Wychowawczyni była jednak twarda.
- Wtedy też - usłyszał Banaś. - Teraz jednak ogarnij ten pokój, choć z grubsza, bo jak pani kierownik tu wejdzie, kiedy będziemy w szkole, oboje wystąpimy na wieczornym apelu - zakpiła z bólu wychowanka. - A to, że jesteś sam, to słaby argument. Słyszę go od lat. Nigdy nie miałam jednak zwyczaju wnikać, co jest czyje i kto co gdzieś niedbale rzucił. Dla mnie to twój pokój i jest w nim bałagan. Choć słowo „bałagan” to w tym przypadku spory eufemizm. Wiesz co to eufemizm?
- Wiem - mruknął smętnie Krzysiek. - Wie pani… Lata pod panem Jankiem…
- Chyba mu zaniosę te kwiaty - pani Ela spojrzała na Banasia z uznaniem. - Za pół godziny idziemy do szkoły. I żeby mi wszyscy byli. Czas start!, Krzysiu.
W drzwiach coś sobie przypomniała.
- Krzyśka Kubika nie szukajcie - powiedziała. - Rozmawiałam z nim niedawno i wyobraź sobie, że przekonał mnie, abym mu dziś odpuściła odrabianie lekcji.
Banaś sprawdził godzinę, podgłośnił muzykę i ze zbolałą miną, mrucząc coś niepochlebnego o kolegach, wziął się do roboty.
Po krótkim czasie, kiedy zorientował się, że całkiem sprawnie i z nie aż tak wielkim, jak sądził, wysiłkiem mu to idzie, humor znacznie mu się poprawił. Trochę rozmyślał o Kubiku, trochę o Marcie, parę razy przemknął mu przez głowę Marcin Skowron, ale najbardziej intrygowało go, jak Krzysiek przekonał panią Elę, aby mu odpuściła odrabianie lekcji. Niebywała sprawa! Uczniem Kubik był, mówiąc łagodnie, niespecjalnie wybitnym, a na dodatek to on właśnie dziś złapał jedynkę. Czas między 16.30 a 18.00 był zaś rzeczą świętą. Wszystkie grupy, najczęściej w klasach szkolnych, odrabiały wtedy lekcje i tylko wyjątkowe sytuacje zwalniały z tego obowiązku. Oczywiście uczyć się można było, kiedy się chciało, ale że rzadko komuś się chciało, ten punkt w harmonogramie internatowego dnia był stały. Nikt z nim nie dyskutował, tylko się stosował, i tyle. Kubik dziś nie musiał i Banaś miał zagadkę.
------------------------------------------------------------------------
1 Perkins - rodzaj popularnej brajlowskiej maszyny do pisania.