Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Raija ze śnieżnej krainy. Czarownica. Tom 8 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
3 lutego 2025
E-book: EPUB, MOBI
36,90 zł
Audiobook
39,90 zł
36,90
3690 pkt
punktów Virtualo

Raija ze śnieżnej krainy. Czarownica. Tom 8 - ebook

Po długiej mrocznej zimie, którą Raija spędziła z dziećmi w ziemiance na bezludnym pustkowiu, wiosną nadchodzi czas odmiany. Raija użycza gościny czterem fińskim rybakom i postanawia wraz z nimi ruszyć na wybrzeże. Sprawy się jednak komplikują. Dwóch spośród przybyszy dostrzega w swej gospodyni piękną, godną miłości kobietę, ale nie to jest najgroźniejsze. Oto na horyzoncie złowrogo majaczy twierdza Vardohus, gdzie wciąż skazuje się na śmierć czarownice...

„Czarownica” to ósmy tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-479-7
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

– Nikt tu nie mieszka – ode­zwał się nieco zre­zy­gno­wany głos. – To samo serce naj­dzik­szego pust­ko­wia. Na­wet par­dwa nie za­ło­ży­łaby tu gniazda. Je­steś na pła­sko­wyżu, oj­cze Pe­tri.

Po tych sło­wach roz­legł się śmiech na kilka gło­sów.

Przy­ja­zny, lecz de­ner­wu­jący.

Ktoś inny od­po­wie­dział po­woli, nie­mal do­stoj­nie:

– Śmiej­cie się, śmiej­cie, ale to gdzieś tu­taj wi­dzia­łem dym. Je­stem pe­wien, że po­cho­dził z zie­mianki.

W naj­bar­dziej na pół­noc wy­su­nię­tej czę­ści kraju noce znowu stały się ja­sne. Ra­ija z tru­dem prze­trwała z dziećmi długą zimę. Od nowa na­uczyła się żyć po­dob­nie, jak żyła dawno temu, kiedy jesz­cze była dziec­kiem. Przy­dały się do­świad­cze­nia z lat, które spę­dziła z La­poń­czy­kami.

Wtedy sta­no­wiła część wspól­noty. Ma­leńką cząstkę wiel­kiej ro­dziny. Te­raz wszystko za­le­żało od niej sa­mej. Rzecz ja­sna, obecne po­ło­że­nie róż­niło się od po­przed­niego, ale na­tura wy­da­wała się nie­zmienna. Ra­ija wie­działa, czego się może po niej spo­dzie­wać, znała za­równo jej do­bre, jak i złe strony. Oczy­wi­ście wiele jej i dzie­ciom bra­ko­wało. Czę­sto kła­dli się spać głodni.

Silny ucisk w żo­łądku stał się czymś wię­cej niż tylko przy­krym wspo­mnie­niem z lat dzie­ciń­stwa.

Jed­nak mróz im zbyt­nio nie do­ku­czał. I byli ra­zem. Ra­ija pro­sto­wała plecy, kiedy o tym my­ślała. Jej sy­tu­acja nie wy­da­wała się za­tem cał­kiem bez­na­dziejna.

Su­mie­nie wiele razy to­czyło twardą walkę z roz­sąd­kiem w ciągu mie­sięcy, które upły­nęły od czasu, kiedy ze­szła z dziećmi na ląd ze statku „Sankt Ni­ko­łaj” z Ar­chan­giel­ska.

Ży­cie mo­głoby się uło­żyć zu­peł­nie ina­czej, gdyby się od­wa­żyła udać na wschód, choć Alek­siej już na nią nie cze­kał, go­tów po­dać silne i pewne ra­mię. W naj­trud­niej­szych chwi­lach wy­rzu­cała so­bie, że tu zo­stała. Na­zy­wała sie­bie nie­od­po­wie­dzialną matką i pła­kała nad wła­sną głu­potą. W Ro­sji dzieci mia­łyby przy­naj­mniej co wło­żyć do ust. Kiedy jed­nak za­sy­piały spo­kojne i za­do­wo­lone, Ra­iję rów­nież wy­peł­niało wiel­kie, bło­gie cie­pło.

Wtedy wie­działa, że Ro­sja to kraj nie dla niej. że to tu­taj, po­śród tego ja­ło­wego i pod­szy­tego wia­trem kra­jo­brazu, musi wyjść na spo­tka­nie swemu lo­sowi.

Nie mo­gła od tego uciec.

Zie­mianka znaj­do­wała się na zu­peł­nym pust­ko­wiu. Na po­czątku Ra­ija mar­twiła się z tego po­wodu. By­wały dni, kiedy wszystko w niej wo­łało o roz­mowę z kimś do­ro­słym. Choć bar­dzo ko­chała swoje ma­lu­chy, mę­czyło ją, że ska­zana jest wy­łącz­nie na ich to­wa­rzy­stwo.

Wszyst­kie my­śli za­cho­wy­wała dla sie­bie. Zmar­twie­nia. Ma­rze­nia. Tę­sk­noty. Nie miała ni­kogo, z kim mo­głaby się nimi po­dzie­lić. Ni­kogo, kto by po­tra­fił zro­zu­mieć.

Nie­stety, wy­ro­sła już z roz­mów z nie­ist­nie­ją­cymi po­sta­ciami. Wy­my­ślony wierny przy­ja­ciel, który za­wsze znaj­do­wał się w po­bliżu, w dzie­ciń­stwie sta­no­wił jakby klucz do za­my­ka­nia się przed sa­mot­no­ścią.

Taki Mik­kal w my­ślach.

Ra­ija skoń­czyła dwa­dzie­ścia je­den lat. Na­dal snuła wiele ma­rzeń, lecz one już nie były tak czy­ste jak w dzie­ciń­stwie. I ni­gdy się ta­kie nie staną.

Zbyt wiele w ży­ciu wi­działa, zbyt wiele czuła, zbyt wiele wie­działa. Mik­kal ist­niał na­prawdę. Mik­kal, któ­rego chyba na­wet do­brze nie znała, lecz któ­rego da­rzyła tak go­rą­cym uczu­ciem.

Nie mógł w wy­obraźni stać się kimś in­nym.

Re­ijo znik­nął. Na­wet Re­ijo, który bar­dziej niż kto­kol­wiek inny wy­da­wał się jej nie­wzru­szoną opoką, wy­mknął się z jej ży­cia. Na­wet on nie mógł uskrzy­dlić ma­rzeń, które po­zwo­li­łyby jej prze­trwać. Tę­sk­nota sta­wała się nie do znie­sie­nia.

Głód zbi­jał się w małą grudkę. Tę­sk­nota na­to­miast roz­cho­dziła się po ca­łym ciele, wy­my­ka­jąc się ukrad­kiem spod serca. Nie spo­sób było jej za­mknąć w ja­kimś ogra­ni­czo­nym ob­sza­rze – wże­rała się we wszystko.

Mimo to Ra­ija do­strze­gała rów­nież do­bre strony swego po­bytu na od­lu­dziu.

Sa­motna ko­bieta nie­wiele by mo­gła zdzia­łać, gdyby na jej dro­dze po­ja­wili się źli lu­dzie.

Tu­taj przy­naj­mniej czuła się bez­pieczna.

Wraz z wy­dłu­ża­ją­cymi się dniami i co­raz ja­śniej­szymi no­cami za­czął ją jed­nak na­wie­dzać strach.

Nie mo­gła prze­cież prze­wi­dzieć, kto na­stęp­nego dnia przej­dzie obok jej zie­mianki. Nie mo­gła wie­dzieć, czy bę­dzie miał do­bre, czy złe za­miary. Mu­siała się li­czyć z tym, że nie zdoła obro­nić sie­bie i dzieci, gdyby ktoś chciał ich skrzyw­dzić.

Miała nóż. Nie była jed­nak pewna, czy po­tra­fi­łaby go użyć. Za­wsze drżała jej dłoń, gdy tylko do­ty­kała trzonka. Na­wet wtedy, kiedy miała się po­słu­żyć no­żem w cał­kiem zwy­czaj­nym, bez­kr­wa­wym celu.

Nóż bu­dził w niej wstręt.

Pa­nu­jącą wo­kół ci­szę za­kłó­ciły czy­jeś głosy. Ra­ija zo­rien­to­wała się, że co­raz bar­dziej się na­si­lają. Po­twier­dziły to, z czego od pew­nej chwili zda­wała so­bie sprawę: wkrótce ktoś przej­dzie obok. Ktoś za­uważy zie­miankę. Z ja­kie­goś po­wodu nie na­pa­wało jej to jed­nak lę­kiem.

Do­piero po pew­nym cza­sie zro­zu­miała, dla­czego przede wszyst­kim bu­dziło jej cie­ka­wość.

Zbli­ża­jący się lu­dzie roz­ma­wiali po fiń­sku. Po ple­cach Ra­iji prze­biegł dreszcz ra­do­ści. Prze­cze­sała pal­cami włosy i po­czuła, że po­liczki na­brały ży­cia.

Jej oj­czy­sta mowa. Jej ro­dacy. Mi­nęło nie­skoń­cze­nie wiele czasu, od­kąd roz­ma­wiała w swoim ro­dzi­mym ję­zyku. Nie po­my­ślała na­wet o tym, że rów­nież Fi­no­wie dzielą się na do­brych i złych. Uznała, że skoro po­cho­dzą z jej ro­dzin­nych stron, to mu­szą być do­brymi ludźmi. Było ich czte­rech. Kiedy z wa­ha­niem we­szli do zie­mianki, wy­da­wało się, jakby wy­peł­nili sobą po brzegi całe wnę­trze.

Silny, wy­soki męż­czy­zna, od­chrząk­nąw­szy, rzu­cił nie­pew­nie po nor­we­sku:

– Dzień do­bry. – Po czym za­raz, na tym sa­mym od­de­chu, wy­krzyk­nął po fiń­sku: – Na Boga, chło­paki, prze­cież to ko­bieta!

Ra­ija mo­głaby pła­kać z ra­do­ści, tak bar­dzo ją ucie­szył ich wi­dok. Po­czuła się jesz­cze le­piej, kiedy mo­gła się ode­zwać w ich mo­wie.

– Dzień do­bry. Sia­daj­cie, pro­szę. Moja ko­bie­cość nic chyba na tym nie straci! – po­wie­działa z uśmie­chem.

– Do li­cha, nie je­steś Nor­weżką – stwier­dził ja­sno­włosy chło­pak.

Usiadł tak, żeby pło­mień pa­le­ni­ska nie prze­sła­niał mu wi­doku dziew­czyny. Ra­ija za­uwa­żyła to i po­czuła, jak bar­dzo ją to cie­szy. Była ogrom­nie spra­gniona czy­je­goś za­in­te­re­so­wa­nia. Na­wet taki dro­biazg spra­wił jej wielką przy­jem­ność.

– Co, u dia­bła, robi ko­bieta na ta­kim pust­ko­wiu? – zdzi­wił się silny, ciem­no­włosy męż­czy­zna. Rów­nież on usiadł, lecz za­jął miej­sce na wprost Ra­iji, tak że pa­trzyli na sie­bie po­przez zło­ci­sty blask pło­mieni. – Chyba nie miesz­kasz tu sama? – py­tał da­lej, za­nim Ra­ija zdą­żyła od­po­wie­dzieć.

– Dzieci. – Ra­ija wska­zała ręką na ma­lu­chy.

Dwoje naj­młod­szych spało. Maja i Elise obu­dziły się na dźwięk gło­sów i wy­glą­dało na to, że nie ma ta­kiej siły, która zmu­si­łaby je do po­now­nego za­śnię­cia. Chło­nęły wszystko, co się wo­kół działo, skoro wresz­cie coś się działo.

– Ucie­kasz przed czymś? – spy­tał męż­czy­zna po­dejrz­li­wie, a na jego czole po­ja­wiła się sieć zmarsz­czek.

W gło­sie przy­by­sza Ra­ija wy­czuła oj­cow­ski ton i to ją roz­zło­ściło.

– A je­żeli tak? – spy­tała ostro. – Co cię to ob­cho­dzi? A co ty tu ro­bisz? Tak da­leko od domu?

Młod­szy męż­czy­zna o ru­do­blond wło­sach ro­ze­śmiał się. Jego śmiech był we­soły i za­raź­liwy. Po krót­kiej chwili wszy­scy mu­sieli się uśmiech­nąć.

– Pe­tri znowu ude­rza – za­żar­to­wał pod ad­re­sem ciem­no­wło­sego to­wa­rzy­sza.

Ra­iji spodo­bało się to imię. Pa­so­wało do niego. Uśmiech na twa­rzy mło­dzieńca po­zo­stał rów­nie sze­roki, kiedy ten wstał i wy­cią­gnął ku Ra­iji nie­zbyt czy­stą dłoń.

– Alek­san­teri Kilpi. Dwa­dzie­ścia trzy lata. Wolny i z ni­kim nie zwią­zany. Na ra­zie nie­zbyt bo­gaty, ale to nie ma żad­nego zna­cze­nia, do­póki je­stem rów­nie ubogi w tro­ski. Nie z wła­snej woli po­dró­żu­jący po tej ka­mie­ni­stej kra­inie.

Na­leżę do za­łogi tego nie­okrze­sa­nego starca...

Po­łowy.

Ra­ija po­winna była się tego do­my­ślić. To wła­śnie o tej po­rze roku męż­czyźni przy­go­to­wy­wali się do po­ło­wów w Fin­n­marku. Tak jak w Lyn­gen Fi­no­wie zmie­rzali na wy­brzeże, by póź­niej po skoń­czo­nych po­ło­wach, wró­cić do swych do­mów.

Móc znowu do­tknąć do­ro­słego czło­wieka... Dłoń mło­dzieńca nie była duża, ale silna. Cie­pła. Szorstka i stward­niała, ale cie­pła. Ra­ija szybko ją uści­snęła.

– Ra­ija – po­wie­działa. – Ra­ija Ala­talo... Ke­säniemi.

Dla­czego wy­mie­niła na­zwi­sko Re­ijo? To nie było ko­nieczne. Re­ijo prze­cież od­szedł. W ten spo­sób dał jej do zro­zu­mie­nia, że jest wolna. Po­sia­dała wpraw­dzie świ­stek pa­pieru stwier­dza­jący, że na­zywa się Ke­säniemi, ale w sercu była i po­zo­stała Ra­iją Ala­talo.

Alek­san­teri nie pusz­czał jej ręki. Jego przy­mru­żone oczy wy­glą­dały jak dwa pół­księ­życe.

– Co się z nim stało? Z Ke­sänie­mim?

Ra­ija uwa­żała, że to nie ma zna­cze­nia. Mo­gła rów­nie do­brze po­wie­dzieć, że Re­ijo nie żyje.

– Wy­je­chał.

Wą­skie szczęki za­ci­snęły się nie­znacz­nie. Alek­san­teri uści­snął mocno rękę dziew­czyny i cof­nął dłoń. Na jego twa­rzy wid­niał uśmiech, lecz Ra­ija do­strze­gła, że ja­sne oczy po­ciem­niały. W tym mło­dym, roz­mow­nym męż­czyź­nie zy­skała przy­ja­ciela.

Dwaj po­zo­stali, do­tąd tylko ciemne syl­wetki za­ry­so­wane w cie­niu, zwró­cili na sie­bie uwagę, rów­nież wy­su­wa­jąc dło­nie.

Ra­ija stwier­dziła, że to jesz­cze chłopcy, młodsi od niej. Przed­sta­wili się jako bra­cia Ta­pio i Markku Ko­ski. Także oni wska­zali na męż­czy­znę, któ­rego nie mo­gła wy­raź­nie zo­ba­czyć zza pło­mieni.

– Ło­wimy ra­zem z wuj­kiem Pe­trim.

Wresz­cie wstał. Ra­ija po­wstrzy­mała wes­tchnie­nie. Od­no­siła wra­że­nie, że wszy­scy przy­by­sze wy­peł­niali sobą zie­miankę, lecz ten czło­wiek z po­wo­dze­niem sam by so­bie z tym po­ra­dził. Pod­czas gdy tamci trzej byli sto­sun­kowo ni­skiego wzro­stu, ten wy­da­wał się tak wy­soki, że Ra­ija po­my­ślała, iż zła­ma­łaby so­bie kark, pró­bu­jąc spoj­rzeć mu w oczy. Jego ru­chy były po­wolne. Spra­wiał wra­że­nie jed­nego wiel­kiego spo­koju. Drobna dłoń Ra­iji uto­nęła w jego sil­nej dłoni. Po ca­łym ra­mie­niu ro­ze­szło się cie­pło.

– Pe­tri Aalto – rzekł. Jego głos brzmiał na­prawdę przy­jem­nie. Głę­boko jak pieśń. – Nie chcia­łem być nie­uprzejmy. Zdzi­wiło mnie tylko, że na tym pust­ko­wiu spo­ty­kam ko­bietę. My­śla­łem, że je­dy­nie te... nie­zu­peł­nie po­rządne de­cy­dują się na ży­cie w ta­kich wa­run­kach...

Ra­ija uśmiech­nęła się.

Trudno się roz­ma­wiało z tym czło­wie­kiem, ale poza tym na­prawdę miał w so­bie coś szcze­gól­nego.

Był star­szy niż jego trzej to­wa­rzy­sze. O ile star­szy, trudno te­raz zgad­nąć. Okaże się w świe­tle dnia. Ra­ija do­strze­gła de­li­katne zmarszczki wo­kół jego oczu. Wi­dać dużo się uśmie­chał. Miał zde­cy­do­waną twarz, mocne szczęki. Ciemne oczy pod pro­stymi, czar­nymi brwiami. Gę­ste, czarne włosy opa­dały nad lewą brwią. Ra­ija oparła się po­ku­sie, by mu je od­gar­nąć z czoła.

Do­strze­gła pod kurtką sze­ro­kie ra­miona i cho­ciaż ta sama kurtka skry­wała do­brze ciało ob­cego, Ra­ija mo­głaby się za­ło­żyć, że Pe­tri ma dłu­gie nogi i wą­skie bio­dra.

Kiedy wy­pu­ściła jego dłoń, na­dal czuła ten uścisk. Pe­tri wy­da­wał się bar­dzo mę­ski.

To nie­spra­wie­dliwe, że po tylu mie­sią­cach sa­mot­no­ści spo­tyka wła­śnie ta­kiego czło­wieka.

– Idzie­cie w stronę wy­brzeża? – spy­tała.

– Na­sza łódź stoi nie­da­leko Vardø – wy­ja­śnił Pe­tri z wła­ści­wym so­bie spo­ko­jem. – Mu­simy tam do­trzeć, za­nim wy­ło­wią nam wszyst­kie ryby.

– Pe­tri za­wsze wi­dzi świat w nie­zwy­kle ja­snych bar­wach – za­uwa­żył we­soło Alek­san­teri.

Roz­ma­wiali zni­żo­nymi gło­sami, po­nie­waż wbrew wszel­kim ocze­ki­wa­niom Maja i Elise za­snęły. Nie­spo­dzie­wana wi­zyta nie wy­da­wała się już zbyt pa­sjo­nu­jąca, bo wszy­scy mó­wili po fiń­sku – w tym głu­pim ję­zyku, z któ­rego tak nie­wiele ro­zu­miały!

– Od jak dawna tu miesz­kasz?

Ra­ija spoj­rzała na Pe­triego.

– Od po­czątku zimy.

Męż­czy­zna uniósł brwi. Ra­ija po­my­ślała, że chyba jej nie wie­rzy.

– Z czwor­giem ma­łych dzieci?

– Elise nie jest już taka mała – za­pro­te­sto­wała Ra­ija. – Wkrótce skoń­czy osiem lat. Maja bę­dzie miała pięć. Knut trzy. Ida ma rok. Ja­koś udało się prze­trwać. Mnie na­prawdę trudno zła­mać.

– Osiem lat? – zdzi­wił się Alek­san­teri, mru­żąc oczy.

Spra­wiał wra­że­nie ab­so­lut­nie nie­skrę­po­wa­nego. Pew­nego sie­bie.

– To nie­moż­liwe, że­byś była matką ośmio­latki! Nie je­steś aż tak stara! – za­pro­te­sto­wał.

– Elise jest moją przy­braną córką – uśmiech­nęła się Ra­ija. I aby roz­draż­nić Alek­san­te­riego, do­dała fi­lu­ter­nie: – Rze­czy­wi­ście, nie je­stem aż tak stara, żeby być matką ośmio­latki, masz cał­ko­witą ra­cję.

Zro­zu­miał, że się z nim dro­czy. Jego po­dłużna, szczu­pła twarz roz­ja­śniła się w chło­pię­cym uśmie­chu.

– Za­cho­wa­łem się chyba rów­nie de­li­kat­nie jak ten gbur, z któ­rym ra­zem wio­słuję – uspra­wie­dli­wił się. – Ale na­prawdę nie je­stem taki naj­gor­szy, je­śli tylko tro­chę po­ćwi­czę. Długo już wę­dru­jemy, więc nieco wy­pa­dłem z wprawy. Ro­zu­miesz, na na­szej dro­dze trudno o praw­dziwe damy...

Ra­ija nie mo­gła się nie ro­ze­śmiać. Wy­raź­nie z nią flir­to­wał, to dzia­łało od­świe­ża­jąco. Po­pra­wiało nieco jej sa­mo­po­czu­cie. I wy­da­wało się dość nie­winne.

Za­sta­na­wiała się, czy Alek­san­teri po­trafi za­cho­wy­wać się po­waż­nie, czy też trak­tuje ży­cie jak żart.

– Skąd je­ste­ście? – spy­tała.

– Znad Za­toki Bot­nic­kiej, pra­wie z sa­mego jej po­łu­dnio­wego krańca. Można so­bie ze­drzeć pięty. W do­datku padł nam koń. To do­piero po­dróż, prawda? Ale kiedy za­ro­bimy na ry­bach, spra­wimy so­bie no­wego. I nie bę­dzie to ja­kaś stara, cho­ro­wita cha­beta!

Alek­san­teri miał wy­raź­nie spre­cy­zo­wane plany. Mó­wił tak chęt­nie i tak szybko, że nie do­pusz­czał in­nych do głosu.

– Ja po­cho­dzę z Tor­ne­da­len. To tro­chę bar­dziej na pół­noc – ode­zwała się smutno Ra­ija. – Ale opu­ści­łam dom tak dawno temu. Całe ży­cie.

– Trudne lata? – spy­tał Pe­tri. Ra­ija skrzy­wiła się.

– Po pierw­szej je­sieni, która nie dała plo­nów.

– Po niej na­stą­piła jesz­cze jedna – za­uwa­żył Pe­tri. – Twoi ro­dzice mą­drze zro­bili, że wy­je­chali.

Ucisk w gło­wie stał się nie do znie­sie­nia. W uszach za­szu­miało.

– Oni nie wy­je­chali – wy­krztu­siła. – Wy­słali mnie samą.

– A więc to prawda! – wy­buch­nął Alek­san­teri. – My­śla­łem, że to tylko plotki, że ro­dzice sprze­da­wali wtedy swoje dzieci...

Za­milkł na­gle, a jego po­liczki ob­lały się ru­mień­cem. Spu­ścił wzrok.

– Nie po­wi­nie­nem tego mó­wić.

Ra­ija wzru­szyła ra­mio­nami. To już nie bo­lało. Na­uczyła się z tym żyć – po­tra­fiła zro­zu­mieć.

Oczy­wi­ście, że ją sprze­dali, ale zro­bili to z mi­ło­ści. Mo­głaby przy­siąc z ręką na sercu, że oj­ciec uczy­nił to w prze­ko­na­niu, że dziecku bę­dzie tu­taj le­piej.

Oj­ciec nie był złym czło­wie­kiem.

– Nie­któ­rzy mó­wią zbyt wiele, chłop­cze San­teri – rzekł ci­cho Pe­tri. Cień po­dej­rze­nia, jaki ży­wił wzglę­dem Ra­iji, znik­nął te­raz zu­peł­nie. – Być może mimo wszystko jest ci tu le­piej – stwier­dził. – W Tor­ne­da­len by­wały raz lep­sze, raz gor­sze lata, moja droga.

– W moim ży­ciu rów­nież na­stały te­raz gor­sze lata – uśmiech­nęła się gorzko Ra­ija.

Oczy męż­czyzn roz­bły­sły.

– Nie mo­żesz tu­taj zo­stać – rzu­cił Alek­san­teri zde­cy­do­wa­nie. – To nie jest ży­cie dla cie­bie.

– Nie­wiele po­tra­fię. – Ra­ija wes­tchnęła. – Ale to prawda, nie mogę też tu zo­stać. Chyba jed­nak skoń­czy się na tym, że wy­ru­szę na wy­brzeże.

Pe­tri po­trzą­snął głową. żył dłu­żej niż po­zo­stali. Do­strzegł wy­raź­nie to, o czym Ra­ija już od ja­kie­goś czasu wie­działa. że nie miała spe­cjal­nego wy­boru. Ale ten po­mysł ab­so­lut­nie mu się nie po­do­bał.

Sa­motna ko­bieta nie mo­gła li­czyć na wiele. Oczy­wi­ście mo­głaby wyjść za mąż, lecz kto się z nią ożeni i przy­gar­nie czwórkę dzieci? Do­dat­kowe cztery gęby do wy­kar­mie­nia?

– Gdzie przed­tem miesz­ka­łaś? – spy­tał. – Nie mo­żesz tam wró­cić?

Ra­ija po­trzą­snęła głową.

– Nie mam do czego wra­cać. Poza tym, dla­czego mia­ła­bym się ce­nić bar­dziej niż inne? To też jest ja­kieś ży­cie, prawda?

Alek­san­teri za­czy­nał poj­mo­wać.

– My­ślisz o tym, żeby krą­żyć mię­dzy ba­ra­kami? – spy­tał z nie­do­wie­rza­niem i od­razą w gło­sie. – Chcesz się ści­skać z byle kim? Roz­cho­ro­wać się i szybko ze­sta­rzeć? Pić, żeby to wy­trzy­mać? To wy­klu­czone! Nie mo­żesz! To nie jest ży­cie, ro­zu­miesz? To naj­gor­szy spo­sób, by się sto­czyć.

– Nie po­tra­fię nic ro­bić.

Przy­glą­dał się jej uważ­nie. Jego oczy zwę­ziły się. Spoj­rzał jej pro­sto w twarz. Ra­ija nie od­wró­ciła wzroku.

Ła­twiej było wy­trzy­mać jego spoj­rze­nie niż spoj­rze­nie Pe­triego. W oczach tam­tego było coś szcze­gól­nego...

Alek­san­teri na­brał po­wie­trza.

– Nasz ba­rak jest duży. W tym roku nie bę­dzie nas aż tylu, co zwy­kle. Pe­tri go­tuje, że po­żal się Boże. Za to Markku i Ta­pio nie po­tra­fią ro­bić nic in­nego, jak tylko jeść. Ja w kuchni je­stem rów­nie do­bry jak Pe­tri...

Pe­tri nie ode­zwał się ani sło­wem. Po­zo­stali rów­nież nie za­re­ago­wali.

– Za­trud­nimy cię jako ku­charkę. Za­pew­nimy to­bie i dzie­ciom wy­ży­wie­nie i dach nad głową. Chyba bę­dziesz też mo­gła zo­stać w ba­raku, kiedy my wy­je­dziemy. Co ty na to, Pe­tri?

Ra­ija i Alek­san­teri spoj­rzeli na Pe­triego. Ra­ija naj­chęt­niej nie oka­za­łaby tego, lecz czuła, że całą sobą za­kli­nała tego czło­wieka po dru­giej stro­nie pa­le­ni­ska, żeby się zgo­dził.

– Czy po­tra­fisz go­to­wać? – spy­tał głę­bo­kim gło­sem. Ra­ija przy­tak­nęła ener­gicz­nie.

– Przy­pusz­czam, że bę­dziesz mo­gła z nami zo­stać – stwier­dził Pe­tri. – A to ozna­cza, że bę­dziemy mu­sieli tu prze­no­co­wać. Mo­żemy się prze­spać na dwo­rze, je­śli chcesz.

Ra­ija po­trzą­snęła głową.

– Ja­koś so­bie po­ra­dzimy – mruk­nęła. – Oczy­wi­ście mo­że­cie się po­ło­żyć w cha­cie. Star­czy miej­sca dla wszyst­kich. Poza tym – do­dała cierpko – nie je­stem już nie­win­nym kwia­tem.

Za­pro­po­no­wała go­ściom po­si­łek – je­żeli za­do­wolą się par­dwami, to zła­pała ich sporo. Po­tra­fiła za­sta­wiać si­dła.

Przy­by­sze sko­rzy­stali z pro­po­zy­cji, za­raz też wy­jęli z sa­kwy ra­zowy chleb i ma­sło.

Ra­iji wprost po­cie­kła ślinka do ust.

Skosz­to­wała, lecz się za­wsty­dziła. To nie w po­rządku, że sama spo­koj­nie je, kiedy dzieci nic nie do­stały.

– Jest tego wię­cej – uspo­koił ją Pe­tri. – Po­winno star­czyć dla nas wszyst­kich do czasu, aż do­trzemy do wy­brzeża. Po­tem wszystko bę­dzie za­le­żało od two­ich zdol­no­ści ku­li­nar­nych.

– To w każ­dym ra­zie mi sma­ko­wało – ode­zwał się Ta­pio, star­szy z braci Ko­ski.

Nikt z po­zo­sta­łych rów­nież nie zgła­szał za­strze­żeń.

Po ko­la­cji wszy­scy udali się na spo­czy­nek. Dla go­ści za­bra­kło skór, sku­pili się więc bli­sko sie­bie, żeby nie zmar­z­nąć.

Noce na­dal były chłodne i ta­kie roz­wią­za­nie wy­da­wało się lep­sze niż noc­leg pod go­łym nie­bem.

Ra­ija nie mo­gła za­snąć i na­słu­chi­wała. To nie­zwy­kłe, jak na­gle może się wszystko zmie­nić. Przez wiele mie­sięcy żyła tu sama z dziećmi. Nie sły­szała in­nych gło­sów.

Te­raz pod jed­nym da­chem z nią spało czte­rech męż­czyzn. Ich równe od­de­chy brzmiały w jej uszach jak mu­zyka. Je­den z nich chra­pał, nie za gło­śno, ale to wy­star­czyło, by nie mo­gła za­snąć.

Może zresztą nie dla­tego – Ra­ija czuła się tak pod­eks­cy­to­wana, że nie po­tra­fiła się cał­ko­wi­cie od­prę­żyć.

Przy­pa­dek włą­czył tych lu­dzi do jej ży­cia. Prze­rwał jed­no­staj­ność dnia.

Te­raz stała się jedną z nich.

Czy po­stą­piła źle? Nie do­pusz­czała ta­kiej my­śli. Uwa­żała, że do­brze zna się na lu­dziach.

Przy­by­sze wy­glą­dali na god­nych za­ufa­nia.

Tak, mo­głaby zna­leźć inne słowa, które bar­dziej by pa­so­wały do nich wszyst­kich albo do jed­nego lub dwóch z nich, ale nie chciała. Wy­star­czyło, że można na nich po­le­gać.

Re­ijo, co ty byś o mnie po­my­ślał? Czy po­wie­dział­byś, że mie­szam ma­rze­nia z rze­czy­wi­sto­ścią?

Nieme wo­ła­nie Ra­iji pro­wa­dziło do­ni­kąd. Chciała wie­rzyć, że Re­ijo gdzieś tam jest i ją sły­szy, ale ni­gdy nie miała z nim tak sil­nego kon­taktu.

Jej my­śli nie spla­tały się z jego my­ślami w ten spo­sób.

Py­ta­nie o to samo dru­giego z przy­ja­ciół wy­da­wało się nie­do­rzeczne.

Do niego mo­gła do­trzeć my­ślami. Nie wie­działa tylko, kiedy to się zda­rzy. Nie po­tra­fiła nad tym pa­no­wać. Zresztą ta zdol­ność bu­dziła w niej lęk.

Mik­kala nie mu­siała py­tać.

Do­brze wie­działa, co by o tym są­dził. Mo­gła wręcz zo­ba­czyć, jak ściąga brwi, jak jego oczy ci­skają bły­ska­wice, ciem­nieją niby pod­czas mrocz­nego za­chodu słońca spo­wi­tego mgłą.

Mik­kal nie był wolny.

Sama zaś czuła się na tyle wolna, by tak po­stą­pić. Re­ijo dał jej jed­nak tego ro­dzaju wol­ność, że nie mo­gła żyć jak po­rządny czło­wiek, że zo­stała na­pięt­no­wana jako ko­bieta dru­giej ka­te­go­rii.

Ale rów­nież lu­dzie dru­giej ka­te­go­rii po­tra­fią prze­żyć. Rów­nież lu­dzie dru­giej ka­te­go­rii mogą po­zwo­lić so­bie na odro­binę bli­sko­ści.

Ra­ija oba­wiała się tro­chę tego, co ją czeka, nie po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić swo­jej naj­bliż­szej przy­szło­ści.

Ni­gdy nie wi­działa ba­ra­ków. Nie do­świad­czyła ta­kiego na­tłoku męż­czyzn przy­by­wa­ją­cych ze wszyst­kich re­gio­nów kraju na czas se­zo­no­wych po­ło­wów. To świat męż­czyzn, do któ­rego ni­gdy przed­tem nie wstę­po­wała. Mo­gła czuć lęk, ale była szczę­śliwa.

Nie­za­leż­nie od tego, czego od niej ocze­ki­wali, była szczę­śliwa. Po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić wła­sne upodle­nie, gdyby rze­czy­wi­ście mu­siała w ba­ra­kach wy­sta­wiać na sprze­daż swe ciało wszyst­kim bę­dą­cym w sta­nie za­pła­cić. No­wym zna­jo­mym za­wdzię­czała wiele, nie­za­leż­nie od tego, co się zda­rzy. Mik­kal nie miał po­wodu, by czy­nić jej wy­rzuty. Re­ijo wy­je­chał z wła­snej woli. Ra­ija nic nie mo­gła na to po­ra­dzić, lecz ży­wiła dziwne prze­świad­cze­nie, że Re­ijo by zro­zu­miał.

Ogień już le­d­wie się tlił w pa­le­ni­sku.

Ra­ija unio­sła się na łok­ciu, ob­ser­wo­wała śpią­cych. Na­wet tacy silni męż­czyźni wy­glą­dali jak chłopcy, kiedy spali. Wy­raz twa­rzy w cza­sie snu mógł po­wie­dzieć o czło­wieku nie­skoń­cze­nie wiele.

Czy Pe­tri zda­wał so­bie sprawę, że sen uka­zy­wał go jako ma­łego chłopca, który utra­cił wszystko, co miało dla niego ja­kieś zna­cze­nie?

Ra­ija mo­gła do­strzec za­równo roz­cza­ro­wa­nie, jak i cień stra­chu w tym ob­li­czu, które nie­dawno spra­wiało wra­że­nie tak sil­nego.

Czy Alek­san­teri po­dej­rze­wał, że we śnie wcale się nie uśmie­chał? Jego we­soła twarz była po­ważna jak twarz pa­stora. Na­wet bła­zen się zmie­niał.

Ra­ija za­sta­na­wiała się, co inni mo­gli wy­czy­tać w ta­kiej chwili z jej twa­rzy.

Nie wi­działa jed­nak po­wodu, by o to spy­tać. Sen cią­gle nie nad­cho­dził.

Ci­cho – bar­dzo ci­cho – wy­śli­znęła się spod skóry. Szybko zna­la­zła szal i prze­wią­zała go na piersi. Sta­nik sukni nie był nie­przy­zwo­icie skromny, a i ko­szula za­sła­niała wiele, lecz szal zna­czył coś wię­cej niż część ubra­nia. Stał się w pew­nym sen­sie przy­ja­cie­lem.

Po­dą­żyła wzdłuż krzy­wi­zny ściany ku wyj­ściu. Bez­sze­lest­nie.

Raz omal nie na­dep­nęła na jed­nego z męż­czyzn, ale ja­koś udało jej się go omi­nąć.

Noc wy­da­wała się iskrząco ja­sna. Ni­gdy chyba przy­roda nie była tak piękna, jak ta­kiej póź­no­wio­sen­nej nocy tuż przed na­sta­niem po­ranka. Barwy sta­wały się wtedy naj­bar­dziej in­ten­sywne. Po­wie­trze było tak zimne, jak to tylko moż­liwe o tej po­rze roku. Pła­sko­wyż ki­piał zie­le­nią. Niebo zda­wało się zim­no­nie­bie­skie jak w mroźną zimę. A na wscho­dzie ośle­pia­jąca czer­wień wprost za­pie­rała dech w pier­siach. Ra­ija znała już ten wi­dok.

W mil­cze­niu od­da­lała się od zie­mianki. Stą­pała po tej ziemi, którą stop­niowo po­zna­wała co­raz le­piej. Wie­działa, że ją opu­ści – lecz wcale nie bę­dzie tę­sk­nić. Za­drżała.

Na na­gich przed­ra­mio­nach po­ja­wiła się gę­sia skórka. Ra­ija ob­jęła się w obro­nie przed chłod­nym po­ca­łun­kiem po­ranka.

Z tyłu le­d­wie sły­szal­nie za­chrzę­ściła ga­łązka wrzosu. Ra­ija za­trzy­mała się, ale nie obej­rzała za sie­bie.

Wie­działa. Wie­działa, że je­den z przy­by­szów nie spał.

Wie­działa, że je­den z nich po­dąży za nią.

Chciała tego.

To ją prze­ra­żało. Na­gle po­znała pra­gnie­nia, któ­rych wcze­śniej nie sta­rała się zgłę­bić. Wie­działa, że nie musi się oglą­dać, żeby się prze­ko­nać, kto to.

Mógł nim być tylko je­den z męż­czyzn.

– Nie po­win­naś tak tu mar­z­nąć.

Cie­płą kurtką okrył jej ra­miona. Ra­ija po­zwo­liła, by tak się stało. Po­zwo­liła, by po­ło­żył ręce na jej ta­lii i od­wró­cił ją ku so­bie. W rze­czy­wi­sto­ści nie był tak po­wierz­chowny, jak się wcze­śniej wy­da­wało. Po­tra­fił rów­nież za­cho­wać po­wagę. Ra­ija od­ga­dła to z jego twa­rzy, cho­ciaż tylko uda­wał, że śpi.

– Wie­dzia­łaś, że przyjdę, prawda?

Ra­ija ski­nęła głową. Po­ło­żyła dło­nie na jego piersi. Zna­la­zła się bli­sko niego. A jed­no­cze­śnie za­cho­wała dy­stans.

Czuła, że jest bar­dzo wą­tły. Gdy się na niego pa­trzyło, wy­da­wał się szczu­pły. Te­raz prze­ko­nała się, że jest po pro­stu chudy. Nie był też wiele wyż­szy od niej.

– Pe­triemu drgnęła po­wieka, kiedy wy­cho­dzi­łem – uśmiech­nął się. – My­ślę, że przej­rzał moje za­miary.

Ra­ija uśmiech­nęła się:

– A czy to ma ja­kieś zna­cze­nie?

– Wła­ści­wie nie. Je­stem już du­żym chłop­cem. – W oczach Alek­san­te­riego po­ja­wił się dia­bel­ski błysk. Ra­ija za­uwa­żyła, że są szare. – Moż­liwe, że mi za­zdro­ści. Wi­dzisz, on jest taki po­wolny. Pe­tri jest taki do­kładny. Taki roz­ważny.

Uśmiech­nął się. Dwu­znacz­nie.

Za­nim Ra­ija zdą­żyła za­re­ago­wać, mu­snął ustami jej wargi. Jak ła­godny wiatr.

– Ro­bię to, co chcę – wy­ja­śnił. – Co mi się po­doba.

Dziew­czyna do­sko­nale to ro­zu­miała. Czuła ła­sko­ta­nie na war­gach.

– Wiesz, dla­czego za tobą wy­sze­dłem? – spy­tał po­waż­nie. – Drę­czyło mnie to pra­gnie­nie od mo­mentu, kiedy cię uj­rza­łem. Wiesz o tym rów­nie do­brze jak ja.

– Nie prze­sa­dzaj – po­pro­siła ci­cho, choć w głębi du­szy zda­wała so­bie sprawę, co miał na my­śli.

To wi­siało w po­wie­trzu. Dziwne na­pię­cie. Po­ja­wiło się w chwili, kiedy usiadł obok niej.

Nie uczy­niła nic, żeby go po­wstrzy­mać.

– Ty rów­nież o tym wie­dzia­łaś – rzekł z prze­ko­na­niem.

Od szczu­płych rąk pro­mie­nio­wało tyle cie­pła. Ni­gdy by go o to nie po­dej­rze­wała. Już nie było jej zimno.

– Czu­łam to – szep­nęła. – Ale pa­mię­taj, że nie będę na­le­żeć do cie­bie.

– Ni­gdy nie chcia­łem ni­czego po­sia­dać na wła­sność.

Ujął po­liczki dziew­czyny i po­ca­ło­wał ją. Mocno i długo.

Ra­ija nie za­sta­na­wiała się, co by po­wie­dzieli Mik­kal i Re­ijo.

Za­sta­na­wiała się, co po­wie Pe­tri.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij