- W empik go
Raija ze śnieżnej krainy. Dom nad morzem. Tom 5 - ebook
Raija ze śnieżnej krainy. Dom nad morzem. Tom 5 - ebook
Raija wraz z najbliższymi dociera na wybrzeże i postanawia osiąść tu na stałe. Za złoto pozostawione przez Kallego kupuje dom, ale choć tęskni za spokojnym życiem, wciąż targają nią sprzeczne uczucia. Uświadamia to sobie z całą ostrością, gdy pewnej jesiennej nocy udzielają z Reijo schronienia rannemu, niezwykle urodziwemu młodemu cudzoziemcowi...
„Dom nad morzem” to piąty tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8076-435-3 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Posępny krajobraz przejmował ją lękiem.
Jak okiem sięgnąć nic tylko nagie skały i woda. żadnego śladu życia. Odległy horyzont oddzielał niebo od morza. Cienka jak nić granica dwóch żywiołów.
Podniszczona peleryna, którą otulała się młoda kobieta, łopotała na wietrze, nie chroniąc przed chłodem. Zima tutaj, na wybrzeżu, niepodobna była do zimy w głębi lądu. Śniegu padało tu mniej, klimat jednak był bardziej surowy niż ten, do którego przywykła.
Nie lubiła morza i jego szumu, nawet fiord Lyngen wywoływał w niej niepokój. Nieustanny ruch przewalających się mas wód napełniał ją trwogą. Nie fascynowała jej głębia, ciągle zmieniająca barwę, a w rozkołysanych falach nie potrafiła się dopatrzyć owej tajemniczej magii, która tak urzekała innych. Kiedy uderzały o brzeg, zamiast radości czuła strach. Zdawało jej się bowiem, że nieustępliwy morski potwór usiłuje ją pochwycić w swe ramiona. Bała się, że któregoś dnia znajdzie się w jego mocy stracona na zawsze.
Nie lubiła wyniosłych szczytów, które zamykały ją w fiordzie Lyngen. Góry wydawały się ponure i obce dziecku wychowanemu na niezmierzonych równinach Tornedalen, gdzie falowało złociste zboże i rosły dumne świerkowe lasy, dziecku, które boso biegało po bezkresnych pastwiskach. Do tamtych miejsc należała. Tam jej serce biło w tym samym rytmie, co serce otaczającej ją przyrody. Biegnąc z wiatrem w zawody z rozwianymi włosami, czuła się prawdziwie wolna, śmiała się na całe gardło i zdawało się jej, że żyje pełnią życia.
Kraina, do której rzucił ją teraz los, otwierała się wprawdzie rozległą przestrzenią, a jednak wcale nie wydała jej się przyjazna. Napełniała ją taką samą, jeśli nie większą trwogą, co osada w fiordzie. Dziewczyna omiotła spojrzeniem to niegościnne miejsce i poczuła przenikający ją dreszcz.
Morze, uśmiechając się bladozielono, bryzgało białą pianą.
W tych stronach przyjdzie im spędzić zimę. Pozostało jeszcze tylko przepłynąć kipiel, by dotrzeć na niewielką skalistą wysepkę, która z tej odległości stanowiła ledwie widoczny na horyzoncie, jakby zawieszony między niebem a wodą, punkt.
Kiedy ten Reijo wreszcie wróci?
Raija Alatalo stanęła plecami do morza i spoglądając ku wschodowi, daremnie usiłowała wypatrzyć znajomą sylwetkę. Zdawało się jej, że minęła już wieczność od chwili, gdy pojechał konno do wioski, którą dostrzegli, gdy stromym skalistym zboczem kierowali się w dół ku morzu. Zarówno Raiję, jak i dzieci wyczerpała tułaczka i surowe życie, jakie zmuszeni byli wieść, uciekając przed czającym się zagrożeniem.
Reijo Kesäniemi także był już zmęczony, choć skrzętnie to ukrywał. Ten dwudziestolatek z największą powagą dźwigał złożone na jego barki brzemię odpowiedzialności i nie chciał go dzielić nawet z Raiją, mimo że ich życie splotło się nierozerwalnie, gdy przyrzekł Kallemu zaopiekować się jego żoną i dziećmi. Gnany strachem parł do przodu i choć starał się tego nie okazywać, Raija domyślała się, że i jemu jest nielekko. Zbyt dobrze znała starego przyjaciela, by dać się zwieść jego beztroskiej minie. Raija przywołała w pamięci kanciastą twarz, wychudzone policzki i silnie zaznaczoną brodę. Choć każdy fragment tego oblicza zdawał się być przypadkowym elementem całości, Reijo promieniał wewnętrznym pięknem. Emanujące zeń ciepło, błysk zielonych oczu i czuły uśmiech, rzadko znikający z ust, czyniły go wyjątkowym mężczyzną. Łatwo go było pokochać. Zasługiwał na kobietę, która gotowa by mu była ofiarować wszystko, on jednak pragnął tylko jej, Raiji. żadna inna nie wzbudzała w nim namiętności. Ale choć uczucie, jakim mogła go obdarzyć, było ubogie i nic nie znaczące, nigdy nie błagał o więcej, niż mogła mu dać. Cierpiał w milczeniu, za co nie raz Raija nienawidziła samą siebie.
Nogi zmarzły jej w przemoczonych butach, w których paradowała jako żona wójta w Alcie. Wyglądała w nich wytwornie i w eleganckim domu dobrze jej służyły. Tu, na odludziu, lepsze byłyby kumagi, pomyślała i podjęła postanowienie, że zmieni buty, jak tylko nadarzy się okazja.
– Długo jeszcze musimy czekać? – zapytała nieśmiało pięcioletnia Elise o bladych policzkach, ubrana jak wszyscy zbyt lekko. Raija podarła kilka eleganckich sukien i otuliła dzieci, ale cienka tkanina nie chroniła przed chłodnymi podmuchami zwiastującymi rychłe nadejście zimy.
Raija pośpiesznie pogładziła podopieczną po policzku i uśmiechnęła się, pragnąc dodać jej otuchy.
– Reijo przyjdzie – oznajmiła Maja z niezachwianą pewnością, jaką może mieć tylko dwuipółletnie dziecko. Dziewczynka ubóstwiała Reijo. Był w jej życiu niczym opoka i nie pozwalała nikomu powątpiewać w jego mądrość. Choć była jeszcze taka mała, bez trudu potrafiła przejrzeć ludzi na wylot i dostrzegała nawet cień fałszu.
Raija często czuła dziwny lęk o to dziecko, którego tak naprawdę do końca nie rozumiała. Maja, poczęta z wielkiej miłości, niechętnie przyjmowała pieszczoty matki w przeciwieństwie do najmłodszego, Knuta, który akceptował wszystkich z równą pogodą. Ta najmłodsza latorośl Raiji całe swe życie spędziła na wędrówce, pozbawiona korzeni tak samo jak matka.
Raija skończyła osiemnaście lat i nie należała do żadnego miejsca. Wioska w Tornedalen, gdzie przyszła na świat, rozmyła się blado we wspomnieniach, których prawdziwości dawno przestała być pewna. Może tam wcale nie było lepiej? Dzieciństwo zawsze wspomina się z rozrzewnieniem, w pamięci pozostają jedynie beztroskie chwile opromienione swoistym blaskiem. Potem wielokrotnie zaczynała od nowa w coraz to innym miejscu i wszystko wskazywało na to, że w najbliższej przyszłości nie będzie inaczej. Nie przybyła w te strony, żeby zostać na dłużej. W jej życiu wszystko było tymczasowe, prowizoryczne. Nie kończąca się seria przypadków.
Raija nie odrywała oczu od śladów końskich kopyt odciśniętych w mokrym piachu. Spodziewała się, że Reijo przybędzie tą samą drogą, którą odjechał, on tymczasem przypłynął łodzią wzdłuż brzegu. Kiedy zobaczyła, jak spienione bałwany uderzają o burtę, serce ścisnęła jej trwoga. Łódź wydała jej się maleńką łupiną zmagającą się z groźnymi siłami żywiołu.
Reijo wspominał wcześniej, że przydałaby im się łódź, ale dziewczyna sądziła, że chodzi mu o coś solidniejszego, a nie o takie nędzne czółno, jakie właśnie wyciągał na brzeg. Stojąca przy wozie Raija zadrżała i otoczyła dzieci ramionami.
– Dobrze trafiliśmy – zawołał Reijo podekscytowany i podbiegł do nich, zacierając ręce, żeby je rozgrzać. – Mówią tu, że słyszeli o młodym mężczyźnie, którego morze wyrzuciło na ląd, na wyspę. W wiosce zawrzało na nowo, kiedy Kalle zniknął. – Reijo wykrzywił usta w uśmiechu i wziął na ręce małą Maję, która wyciągała ku niemu ramiona. Dziewczynka skuliła się zadowolona i zacisnęła pulchne rączki na karku mężczyzny.
– Powiedziałem, że jestem bratem Kallego – ciągnął Reijo. – Najlepiej jeśli będziemy trzymać się tej wersji.
A więc dotarliśmy już prawie do celu, pomyślała Raija i pokiwała głową, choć strach ściskał ją w żołądku.
Właściwie nastawiła się już na przeprawę łodzią, niezbyt przyjemną, jednak stosunkowo bezpieczną. Kiedy jednak zobaczyła to czółno, zupełnie nie odpowiadające jej wyobrażeniom, niepokój, jaki odczuwała, przybrał na sile.
– Sprzedałem konia – rzucił Reijo niemal beztrosko. – Udało mi się za to dostać łódź i kupić trochę potrzebnych rzeczy. Nie możemy się przecież pojawić z pustymi rękami na wyspie. Bylibyśmy im ciężarem.
Raija zrozumiała teraz, dlaczego burty łodzi ledwo wystają nad powierzchnię wody, i choć podzielała zdanie Reijo, z przerażeniem wyobraziła sobie, że ta łupina zanurzy się po same krawędzie, gdy wszyscy w niej usiądą.
– Nie ma sensu odwlekać przeprawy w oczekiwaniu na dobrą pogodę. O tej porze roku nie można się spodziewać ładniejszej. Jeśli już, to zmieni się na gorsze.
Raija bolała nad tym, że nigdy nie była dla Karla taką żoną, jaką być powinna. Kalle zasługiwał na kogoś lepszego. Może Jenny stałaby się dla niego dobrą towarzyszką życia, gdyby nie nieuchwytny cień Raiji, który kładł się na drodze do ich szczęścia. Obiecali Kallemu, że zatroszczą się o Jenny. Raija czuła, że jest to winna zmarłemu mężowi i tej nieznajomej, która pokochała Kallego tak, jak ona sama nie była w stanie: bezwarunkowo i tylko dla niego samego.
– Nic nam nie grozi – rzekł Reijo z niezachwianą pewnością. Obdarzył Raiję czułym spojrzeniem, a jego twarz złagodniała w szerokim uśmiechu. – Wiem, co mówię. Znam morze. Pogoda jest dobra. Raz-dwa dopłyniemy do wyspy. Czy sądzisz, że brałbym was ze sobą, gdybym uważał, że coś nam grozi?
Raija pokręciła głową. Ufała mu, wiedziała, że z nim są bezpieczni, a mimo to nie mogła opanować lęku, który niemal całkowicie zagłuszał w niej zdrowy rozsądek.
Reijo nie tracił czasu. Postawił Maję na ziemi i zaczął przenosić z wozu do łodzi to wszystko, co mogło się im przydać. W duchu przyznawał Raiji rację. Łódź rzeczywiście nie wyglądała najsolidniej, nie sądził jednak, by przeprawa nią stanowiła jakieś ryzyko.
Wiedział tylko jedno: jeśli będą zwlekać, pogoda może się zmienić, a wówczas przyjdzie im czekać nawet kilka tygodni, nim pomyślna aura znów pozwoli im popłynąć na wyspę. U miejscowego kupca spotkał rybaków, którzy przepowiadali rychłe nadejście sztormu. Nie wspomniał jednak o tym Raiji, nie chcąc jej jeszcze bardziej denerwować. Bardzo mu zależało, żeby znaleźć jakieś schronienie przed nastaniem zimy i położyć kres tej wyczerpującej wyprawie.
Kiedy odbili od brzegu, Raija poczuła, że paraliżuje ją strach. Tego właśnie się najbardziej obawiała! Zdawało jej się, że za chwilę morze pochłonie ich wszystkich. Wciągnie ich w swe zielone odmęty, zacierając wszelkie ślady. Dziwiła się Reijo, który z twarzą nie zdradzającą najmniejszego niepokoju kierował ich w wichurę i fale, lekceważąc śmiertelne zagrożenie. A gdy łódź zaczęła nabierać wody, Raija wcale nie okazała zaskoczenia, wręcz przeciwnie – uznała, że oto potwierdzają się jej najczarniejsze przeczucia.
Elise była nie mniej przerażona. Siedziała na węzełku z ubraniami i tuliła w drobnych ramionach małego Knuta. Tak jak Raija nie odrywała zalęknionych oczu od wzburzonych fal. Nawet Maja, uczepiona nogi Reijo, nie czuła się całkiem bezpieczna. Raija z trudem przełykała ślinę. Nagle z całego serca zapragnęła, by znów móc się modlić. Niestety, już dawno utraciła wiarę w boską opatrzność, i teraz, w tej koszmarnej chwili, uleciały jej z pamięci nawet słowa pacierza odmawianego w dzieciństwie co wieczór.
– Wylewaj wodę! – rozległo się jakby z oddali wołanie Reijo. – Czerpak jest za tobą, Raiju!
Musiał powtórzyć, nim pojęła, o co mu chodzi. Usłyszała jednak pobrzmiewający w jego głosie lęk, ale może to wyobraźnia podsuwała jej fałszywe sygnały.
Po omacku odszukała za ławeczką czerpak i z determinacją, jakby walczyła o życie swoje i najbliższych, zaczęła wylewać za burtę gromadzącą się na dnie łodzi i podsiąkającą coraz wyżej zielonkawą wodę. Zdawało jej się, że wojuje z zaczajonym w ukryciu wrogiem, i gotowa była na wszystko, byle tylko mu przeszkodzić. Nagle zrobiło jej się słabo. Obawiała się, że nie zdoła dłużej zapanować nad ogarniającymi ją mdłościami. Przemogła się jednak i skoncentrowała na wybieraniu wody z łodzi. Przemoczona do łydek, nie czuła chłodu. Nie słyszała nic prócz monotonnego szumu morza. Całkiem zapomniała o strachu i panice, które dopiero co trzymały ją w morderczym uścisku.
Wylewała wodę w równym rytmie, raz i dwa, raz i dwa. Reijo nic nie mówił, choć wiedział, że dziewczyna męczy się niepotrzebnie, bo woda, która przykryła dno łodzi, gdy drewno trochę nasiąkło wilgocią, nie stanowiła dla nich żadnego zagrożenia. Dostrzegł jednak, że na Raiję zajęcie to ma zbawienny wpływ, odsuwało bowiem paraliżujący ją strach, a wyzwalało gniew. Zdecydowanie wolał zagniewaną niż śmiertelnie przerażoną Raiję Alatalo.
Raija właściwie nie znała morza i nie bardzo wiedziała, czego się po nim spodziewać. Mężczyźni nigdy nie opowiadali jej ze szczegółami o połowach. Zwykle sama musiała domyślać się tego, czego oni nigdy nie ubierali w słowa. Na przykład wyobrażała sobie, że osady rybackie są podobne do osady w fiordzie Lyngen. Nie miała zielonego pojęcia, że wiele wiosek rybackich to stłoczone na wąskim pasku lądu ponure chaty, gdzie panuje nędza i ciasnota. Tyle się nasłuchała o tym, że morze potrafi wyżywić wszystkich i że w tej wielkiej spiżarni nigdy się nie kończą zapasy. Dlatego też trwała w przekonaniu, że na wybrzeżu panuje względny dobrobyt, a nie bieda i niepewność.
Tymczasem rybacy nie byli wolni od kłopotów, z jakimi borykała się ludność osiadła w rozgałęzieniach fiordów i mieszkańcy wiosek w głębi lądu. Także oni mieli długi. Lokalni kupcy narzucali ceny na towary, na które było w osadach zapotrzebowanie. Oni także decydowali, ile zapłacić rybakom za złowione ryby. Mało który rybak był w stanie sam sprzedać ryby w Bergen. Dola mieszkańców wybrzeża zależała od kupców, którzy, choć nie pracowali tak ciężko, zagarniali większą część zysku ze sprzedaży ryb. Rybacy nie byli w stanie zmienić swej sytuacji. Byli i pozostawali ubogimi wyrobnikami. Pracowali jednak w trudzie i znoju, nie żądając więcej.
– Dosyć, Raiju! – Uśmiechnął się Reijo i odłożył na chwilę wiosła.
Dziewczyna, otarłszy pot z czoła, wypuściła z rąk czerpak i wyprostowała obolałe ramiona. Z wyrazem ogromnej ulgi popatrzyła uważniej na niewielką osadę, do której podpływali. Na usypanej z kamieni kei stali dwaj rośli mężczyźni i z rękami w kieszeniach bacznie ich obserwowali. Przybycie obcych nie mogło pozostać na wyspie niezauważone. Rybacy pomogli Reijo wciągnąć łódź na brzeg, ale coś w ich postawie kazało się Raiji domyślić, że nie są tu mile widziani. Nie myliła się.
– Źle trafiliście – oznajmił jeden z mężczyzn z przekonaniem.
Obaj obrzucili przybyłych badawczym spojrzeniem, nie zdradzając jednakże, co o nich myślą.
– Nie sądzę – zaśmiał się Reijo, ale jego wrodzona uprzejmość nie podziałała na miejscowych.
– Tu nikt nie przyjeżdża – dorzucił ten sam rybak, który równie dobrze mógł mieć trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat. Patrząc na nich z wrogością, dodał po chwili: – Dobrze nam z tym. Nie potrzebujemy tu obcych. Tylko z nimi kłopoty...
Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Zarówno Raija, jak i Reijo odnieśli wrażenie, że rybak bez wahania wrzuci ich do morza, jeśli go nie posłuchają. Ale to tylko potwierdzało ich przypuszczenia, że trafili we właściwe miejsce. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Reijo, nie zważając na nieprzychylność rybaka, zagadnął z fińskim akcentem, jak zawsze, gdy był zdenerwowany:
– Uratowaliście mężczyznę, wyrzuconego przez morze na brzeg... – Jego słowa zabrzmiały bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie.
Miejscowi popatrzyli na obcych jeszcze mniej przychylnie. Teraz przybysze nie mieli wątpliwości, że się nie mylą.
– I co z tego?
Z tonu, jakim zostały wypowiedziane te słowa, wyczuli, że znajomość z rozbitkiem nie wyjdzie im na dobre w tych stronach.
– Miał tu dziewczynę – ciągnął Reijo.
Mężczyźni podeszli o krok bliżej, nie kryjąc już dłużej, jakie kierują nimi zamiary.
– Chodzi o Jenny... – wtrąciła Raija i przysunęła się do Reijo, przekonana, że wobec niej mężczyźni nie posuną się do rękoczynów.
– Najlepiej wracajcie, skąd przybyliście – odezwał się milczący do tej pory rybak, akcentując niemal każde słowo. Na znak, że nie żartują, obaj zacisnęli pięści.
Raija dopiero teraz dostrzegła łączące ich podobieństwo i nagle ją olśniło, że może to być ojciec i syn.
Na pewno nie mieszka tu zbyt wiele rodzin, przyszło jej do głowy i zapytała:
– Czy Jenny to twoja córka?
– Niech on tylko spróbuje tu wrócić! Nie pożyje długo – syknął przez zaciśnięte zęby starszy mężczyzna.
Reijo zastanawiał się, jak Raija odgadła to, czego on sam nigdy by się nie domyślił.
– Nie pożył długo – odparła lodowatym tonem, a jej wzrok był równie zimny jak nieznajomych. – Umarł.
Reijo przestraszył się, że w złości Raija powie za dużo, więc pośpiesznie dorzucił, tak jak się wcześniej umówili:
– To mój brat.
– Wynoście się stąd! – powtórzył ojciec Jenny. – Chcemy o nim zapomnieć. Skoro umarł, nie warto rozdrapywać starych ran. Nic dobrego nie wyszło tu z jego obecności. Odpłyńcie w swoją stronę!
– Nie mogę! – powiedział Reijo i zdecydowanym ruchem pokręcił głową. – Przyrzekłem mu przed śmiercią, że odszukam Jenny. Muszę dotrzymać słowa.
Rybak obrzucił badawczym spojrzeniem Raiję i dzieci. W jego oczach czaiły się wątpliwości, ale był zbyt dumny, by zapytać.
– Nazywam się Reijo Kesäniemi. – Mężczyzna objął Raiję ramieniem. – To moja żona i dzieci – wyciągnął rękę w stronę trójki maleństw, po czym, mrugnąwszy porozumiewawczo, dodał: – Zaczęliśmy wcześnie.
Dwaj mieszkańcy wyspy przyglądali się im w milczeniu. Wreszcie złagodnieli i z ociąganiem ruszyli przodem w stronę jednej z nędznych chałup stojących tuż za naniesionymi przez morze kamieniami.
Gościnność gospodarzy ograniczyła się do tego, że wpuścili ich do ciasnej izby, czystej i uprzątniętej, ale niewiele większej od tej w chacie nad fiordem, którą pobudował Kalle.
– Żona umarła – odezwał się ojciec Jenny, który nie przedstawił się, a Reijo i Raija nie mieli śmiałości go o to zapytać.
Otworzył drzwi do, jak przypuszczała Raija, alkierza i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazał córce wyjść.
Ciemnooka Jenny z lękiem spojrzała na ojca. Na widok tego upokorzonego dziewczęcia, właściwie już nie dziecka, a jeszcze nie kobiety, Raija poczuła ucisk w sercu.
Biedna Jenny, pomyślała. Na całe życie napiętnowana przez społeczność tej odizolowanej osady. A wszystko przez Kallego.
Reijo także ogarnęło współczucie dla tej drobnej dziewczyny. Pod spódnicą wyraźnie odznaczał się już brzuch. Ciemne loki okalały jej urodziwą twarz i delikatnie zaokrąglone policzki.
Ładna, pomyślał, ale to przecież jeszcze dziecko. Jak Kalle mógł zapomnieć o Raiji?
Rozumiał gniew ojca i brata Jenny. Zaopiekowali się Kallem najlepiej jak potrafili, dziewczyna oddała mu serce, on tymczasem zniknął, zostawiając ją samą z kłopotem. Trudno się dziwić, że po tym, co zrobił, uznali go za tchórza.
Wzrok Jenny z lękiem przesuwał się po twarzach przybyłych. Nie rozumiała, czego ci obcy od niej chcą.
– To jest brat tego twojego pięknisia – warknął ojciec. Nie zamierzał się jednak wtrącać i pociągnął syna na dwór. – Możecie z nią chwilę porozmawiać – rzucił. – Zaraz wracam.
– Czy Kallemu coś się stało? Gdzie on jest?
Głos i oczy dziewczyny żebrały o dobre wieści. Patrzyła błagalnie to na Raiję, to na Reijo.
– Kalle nie żyje – wyznała Raija i siadając obok dziewczyny, otoczyła ją ramieniem.
Jenny zareagowała gwałtownym szlochem, ale zaraz opanowała rozpacz. Wargi jej drżały, a w kącikach ust pojawił się grymas, gdy łamiącym się głosem poprosiła, by opowiedzieli jej, co się stało.
Raija, nie chcąc zranić Jenny, upiększyła nieco prawdę. Zgodnie z jej wersją Kalle odzyskał pamięć, odnalazł brata i rodzinę. Ukryła, że tak naprawdę spotkał się z nią. Z przejęciem opowiadała o jego chorobie i o tym, jak bardzo się martwił o nią, o Jenny, a także o dziecko, którego oczekiwała.
– Wiesz, Jenny – mówiła cichym głosem Raija – Kalle już od chłopięcych lat marzył o lepszym życiu. Nie chciał być biednym rybakiem znad fiordu. Wiedział, że samą pracą nie uwolni się z nędzy. Dla niego istniała więc tylko jedna droga, żeby stać się bogatym: znaleźć złoto. I dokonał tego! Kiedy się spotkaliśmy, miał trochę złota przy sobie. Zależało mu, żeby ci je ofiarować, Jenny. Tobie i dziecku.
Reijo pogrzebał w skórzanym worku i wydobył zabrudzoną grudkę. Prawdę powiedziawszy, opowieść Raiji wzbudziła w nim niesmak, bo zawsze brzydził się kłamstwem, ale bez słowa podał bryłkę dziewczynie, która sięgnęła po nią zaskoczona. Zobaczył, że na jej twarzy odmalowało się zdumienie, że bryłka jest taka ciężka, i przypomniał sobie, iż zareagował podobnie, kiedy po raz pierwszy trzymał w dłoni ten cenny kruszec.
– A wy nic nie weźmiecie? Wam Kalle niczego nie zostawił?
– Nie martw się – powiedziała Raija stanowczo. – Kalle zatroszczył się i o nas.
Co prawda oddawali Jenny największą bryłę złota, ale przecież bez trudu mogli mieć więcej.
– Nie mogę tego przyjąć – wyjąkała dziewczyna, odkładając cenny kruszec na ławę, jakby ją parzył. Przytłoczyła ją już sama myśl o oszałamiającym bogactwie, dzięki któremu nie musiałaby się już nigdy martwić o swoją przyszłość. Była biedną dziewczyną, nigdy niczego nie posiadała i tak po prawdzie nie tęskniła za tym. Kalle stanowił jedyną wartość w jej życiu. Cóż znaczy nawet złoto, jeśli on nie żyje...
Z zamyślenia wyrwał ją głos Raiji:
– Potrzebujemy jedynie dachu nad głową, żebyśmy mogli przeczekać zimę, bo ciężko wędrować o tej porze z małymi dziećmi. Knut, mój najmłodszy, nie ma jeszcze roku. Liczyliśmy na to, że pozwolicie nam się tu zatrzymać, ale twój ojciec najwyraźniej jest temu przeciwny.
– Weź złoto, Jenny – poparł kobietę Reijo. – Kalle życzył sobie, żeby trafiło do ciebie.
Jenny popatrzyła na niego przyjaźnie. Polubiła go od razu. Miał w sobie tyle ciepła i wyrozumiałości. Wzruszyło ją, że z taką czułością wodzi wzrokiem za swoją żoną. A jak troskliwie opiekował się dziećmi!
Podobnie jak Kalle miał jasne włosy, choć o trochę innym odcieniu, ale kolor oczu zdecydowanie inny. Był też zupełnie inaczej zbudowany, niższy i bardziej krępy. że też bracia mogą być tacy różni!
– Opowiedzcie mi trochę o nim – poprosiła. – Przykro mi, że właściwie nic nie wiem. Chyba byłoby mi lżej, gdybym znała więcej szczegółów z jego życia.
Reijo chrząknął, by usunąć chrypkę z gardła. Maja zasnęła, oparta na jego ramieniu, a Knut, którego trzymał na rękach, przez cały czas słodko spał. Reijo przytulił mocniej maleństwo, synka Kallego. Zawładnęło nim tysiące wspomnień, obrazy ze wspólnie spędzonego dzieciństwa, tajemnice, jakie sobie powierzali, zabawy, praca, sprzeczki i bójki, te na żarty i te na serio. I ta jedna, na śmierć i na życie, gdy na ich drodze stanęła Raija. Jakich używali forteli, by zwrócić jej uwagę, cierpieli katusze, a ona drażniła się z nimi, bo przez cały czas jej serce należało do kogoś innego.
Życie Kallego i jego życie splotło się niczym powróz, który, choć skręcony z wielu cieńszych linek, stanowił nierozerwalną całość. Potem z ich losem splótł się jeszcze los Raiji.
Jenny czekała cierpliwie.
Reijo przełknął ślinę, bo ze wzruszenia ścisnęło go w gardle. Przed oczami stanął mu Karl.
– Kalle był moim najlepszym przyjacielem – zaczął. – Byliśmy nierozłączni, póki w naszym życiu nie pojawiła się Raija. Mieliśmy wówczas po piętnaście lat...
Reijo właściwie nie tyle opowiadał, co na nowo przeżywał wczesną młodość. Jednak historia, jaką przedstawił, odbiegała od rzeczywistości; wyrażała raczej jego skryte, nigdy nie spełnione marzenia.
Skłamał, że poślubił Raiję, bo Karl przegrał bójkę o nią. Zabrzmiało to dość wiarygodnie. Powiedział też, że Knut, który urodził się już po zaginięciu Kallego na morzu, otrzymał na drugie imię po wujku.
Raija siedziała pogrążona w milczeniu i być może to właśnie wzbudziło podejrzliwość Jenny. Niewykluczone też, że dziewczyna po prostu zwróciła uwagę na drobne przejęzyczenia Reijo, który, wspominając Karla, mówił o nim „przyjaciel, towarzysz”, nigdy „brat”. Wyrwało mu się też, że byli rówieśnikami, ale zaraz dodał „prawie”. Kuter, na którym wypływali na połowy, należał w pierwszej wersji do ojca Karla i dopiero po chwili Reijo się poprawił. Wiele takich drobiazgów. Drobiazgów, które może uszłyby uwagi Jenny, gdyby nie widok śpiącego dziecka. Przestała wsłuchiwać się w płynącą z ust Reijo opowieść i zapatrzyła się w maleństwo nazwane na cześć wujka. Czy to nie dziwne? Pierworodnemu synowi nadaje się zwykle imię po dziadku, choć oczywiście można upamiętnić w ten sposób zmarłego tragicznie brata i przyjaciela. Patrząc na chłopczyka, Jenny nie mogła się oprzeć wrażeniu, że podobnie mógł wyglądać w dzieciństwie jej Kalle. Dziecko miało identyczne czoło i kości policzkowe, brwi natomiast, wygięte łukowato niczym skrzydła mewy w locie, były wierną kopią brwi tej kobiety, matki dziecka. Ale nos... nos miał to charakterystyczne zaokrąglenie, po którym tak lubiła wodzić opuszkami palców. Poza tym usta, tak samo delikatne, miękkie, wykrzywione leciutko jakby w grymasie niezadowolenia, warga dolna nieco wysunięta, pełniejsza niż górna. Podbródek – maleńki, ale na pewno z upływem lat nabierze wyrazu zdecydowania. I włosy... jasne, ale nie o srebrzystym odcieniu jak włosy Reijo, który twierdził, że jest ojcem chłopczyka. Nie, włosy małego miały ciepły połysk, który tak doskonale pamiętała.
Być może wmawiam sobie to wszystko, może jestem przewrażliwiona, myślała w panice, a jednak z każdą chwilą nabierała coraz większej pewności, że się nie myli.
Przestała całkiem słuchać Reijo, ale nie spuszczała z niego oczu. Im dłużej się mu przyglądała, tym mniej miała wątpliwości. Reijo miał szerokie czoło i bardziej kanciastą, bardziej zdecydowaną i męską twarz niż Kalle. Nos prosty, usta o całkiem innym zarysie, wargi równe. Poza tym Reijo miał ciemniejszą cerę i zupełnie inną sylwetkę niż Kalle. Czy bracia mogą być tacy różni? Być może, ale czy dziecko może być wierną kopią swojego wujka, w niczym nie przypominając wyglądem ojca?
– Zatrzymam... złoto – odezwała się Jenny znienacka.
Reijo urwał w pół słowa, uświadamiając sobie, że dziewczyna i tak go nie słucha. Biedaczka, pomyślał i z uśmiechem skinął głową. Czuł się jak ostatni kłamca. Ale przecież chodziło mu o to, żeby jej nie zranić, za nic w świecie nie chciał skrzywdzić tej dziewczyny.
– Kalle życzył sobie tego, prawda? – zapytała Jenny niepewna i zdenerwowana. – Nie kieruje wami litość?
– Kalle wiele nam o tobie opowiadał – odezwała się wreszcie Raija i chciała objąć spłoszoną dziewczynę ramieniem, ale Jenny cofnęła się gwałtownie. Raiji zrobiło się przykro. Tak bardzo chciała pocieszyć tę biedaczkę, lecz jej na to nie pozwoliła. Najwyraźniej nie zdołała zdobyć jej zaufania. –Prosił, żebyśmy zatroszczyli się o ciebie i dziecko – mówiła jednak dalej. – Kalle nie uciekł od odpowiedzialności, wiesz najlepiej. Wiele myślał o was, o tobie. Obdarzyłaś go miłością. Złoto należy do ciebie. Dbaj o dziecko Kallego.
Jenny pokiwała głową i ukradkiem otarła zdradzieckie łzy. Dziewczyna cierpiała. Najchętniej nie patrzyłaby na tę kobietę, niewiele od niej starszą, ale wiedziała, że jej twarz i tak prześladować ją będzie do końca życia. Nareszcie zrozumiała, kto był tym cieniem, który kładł się pomiędzy nią a Kallem. Przez cały czas czuł jej obecność, mimo że nie potrafił wywołać z pamięci jej obrazu. Nie można nienawidzić kogoś, kto próbuje okazać przyjazne uczucia! Nie wolno odtrącać kogoś, od kogo spotkało nas dobro! Jenny dobrze o tym wiedziała, a jednak wszystko w niej protestowało na myśl, że ci ludzie mogliby tu zostać na zimę.
Ojciec Jenny uznał, że dał obcym dość czasu, i bez ceregieli wtargnął do izby, nakazując nieproszonym gościom wracać, skąd przybyli.
– Dość już wylała łez przez tego waszego pięknisia! Nie chcemy, żeby się to powtórzyło! Jenny będzie wystarczająco ciężko i bez was. Nie dokładajcie nam zmartwień. Po prostu wyjedźcie i nigdy więcej tu nie wracajcie!
Jenny nie odezwała się. O nic już nie zapytała. Nie chciała nawet wiedzieć, gdzie Kalle został pochowany. Wystarczyło jej to, co od nich usłyszała. Zobaczyła też wystarczająco dużo. Unikała wzrokiem obcej kobiety, lękając się tego, co mogłoby jeszcze zdradzić spojrzenie jej ciemnych oczu. Bała się, że zobaczy w nich litość. A ona przecież nie potrzebowała litości, nie chciała, by ktokolwiek jej współczuł, a już najmniej ta kobieta.
Patrzyła za nimi, gdy odchodzili na brzeg i sadowili się w niewielkiej łódce, tylko odrobinę większej niż ta, którą odpłynął Kalle.
Chyba za bardzo obciążyli czółno, pomyślała. Zauważyła też, że Raija się boi.
Jenny odwróciła się i oddaliła się od chaty, zaciskając ręce na piersi. Jej okolona gęstymi ciemnymi włosami twarz była zupełnie blada. Czuła zmęczenie, zdawało się jej, że została ograbiona ze wszystkiego, choć dzięki bryłce złota otrzymanej zgodnie z ostatnią wolą Kallego była bogata jak nigdy dotąd. Mogłaby kupić wszystko, czego zapragnie. Zatroszczyć się o ojca i brata, no i oczywiście o siebie i dziecko.
Bogata i ograbiona. Odarta ze wszystkiego. Współczucie tych ludzi nadal kłuło ją niczym ostre igły. Przypominała sobie spojrzenia, jakie ci obcy wymieniali ukradkiem. Te uładzone kłamstwa z litości.
Jenny zaśmiała się ku morzu, którego się nigdy nie lękała, od morza nigdy nie spotkało jej nic złego. Karmiło ją, od kiedy pamiętała, uśmiechało się do niej w pogodne dni, burzyło i pieniło podczas sztormów. Przyniosło jej nawet Kallego. Ofiarowało człowieka, którego pokochała. Całkiem wypłukało go ze wspomnień, na nowo czyniąc dzieckiem, kimś, kto mógł zacząć wszystko od nowa. Nie ono było winne śmierci Kallego. Jakiż więc miałaby powód, by się go obawiać?
Zbierało jej się na płacz już od pierwszej chwili, kiedy ci ludzie obrzucili ją pełnymi litości spojrzeniami. Od chwili, w której zrozumiała, że stało się coś złego. Wszystko przez tę pewność, przez wzbierającą w niej nienawiść, której nie powinna czuć. Kalle pamiętał o niej, nie wydawało się jej, by tamci kłamali. Kalle nie uciekł od odpowiedzialności. To także nie było kłamstwo. Mężczyzna o zielonych oczach rozumiał ją, ale darzył uczuciem tę drugą. Sposób, w jaki ją obejmował, czułe spojrzenia, jakie jej posyłał... Te gesty nie były udawane, tylko języki tych ludzi opowiadały półprawdy. On nie był mężem Raiji, najpiękniejszej kobiety, jaką Jenny kiedykolwiek widziała. To jej twarz stała między Kallem a nią. Jenny nie była głupia, rozumiała, dlaczego nie potrafił usunąć z pamięci tej ostatniej nici łączącej go z przeszłością... Ktoś, kto kiedyś kochał tę kobietę, nie był w stanie jej zapomnieć.
To był jego syn, syn Kallego, jego dziecko, troje dzieci... I ta kobieta.
Jenny ukryła twarz w dłoniach. Tak gorąco wierzyła, że Kalle do niej powróci. Wyobrażała sobie ich wspólne życie. W myślach już urządzała izbę... Byliby razem szczęśliwi. I choć mijał czas, Jenny ani przez moment nie traciła wiary, że Kalle znów zjawi się na wyspie.
Wiadomość o jego śmierci pozbawiła ją wszelkich złudzeń. Gdyby żył, mogłaby nadal mieć nadzieję, mogłaby nadal marzyć o dniu, w którym się spotkają, choć pewnie nigdy by to nie nastąpiło. Z takiej kobiety jak Raija nikt nie rezygnuje. Niezwykłe imię i niezwykła uroda. Przy niej Jenny poczuła się zupełnie nic nie warta. Kłamstwa, którymi przybysze chcieli ją ochronić, ostatecznie pognębiły ją i odebrały ostatnie okruchy marzeń. Straciła wszystko, nawet to, co łączyło ją kiedyś z Kallem. Chyba byłoby dla niej lepiej, gdyby nigdy nie dowiedziała się prawdy. Niepewność była miłosierna, natomiast prawda brutalna i twarda jak skała.
Oślepiona łzami postąpiła krok w kierunku wody. Fale złożyły na jej łydkach chłodne pocałunki. Zmoczona spódnica ciążyła.
Kiedyś morze wyrzuciło jej na brzeg ukochanego. Pewnie tkwił w tym jakiś głęboki sens. Jenny przestał dokuczać chłód, właściwie odczuwała teraz nawet przyjemność, ciepło. Woda, łagodna woda, nie karmiła jej kłamstwami. Jenny nie chciała, by się nad nią litowano, pragnęła jedynie mieć kogoś bliskiego. Kogoś, kto znów pokochałby ją całym sercem. Ale to nie było możliwe. Za życia Kalle nigdy nie należał do niej, ale po śmierci...
Jenny uśmiechnęła się niepewnie, czując, jak dno osuwa jej się pod stopami. Nasiąknięte wodą ubranie ciągnęło w bezdenną otchłań drętwe, nieruchome ciało. Jenny nie walczyła. Z jej twarzy nie znikał uśmiech. Zrozumiała, że właśnie tego pragnie. Może w tej otchłani otrzyma to, czego za życia nigdy by nie dostała.
Niebawem znów ujrzy przed sobą ukochaną twarz i już żaden cień ich nie rozdzieli.
Ani lęku, ani kłamstw, ani rozterek. Jak cudownie! Jak wspaniale! Jenny otworzyła ramiona.
Na powierzchni wody nie pozostał żaden ślad.