Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Raija ze śnieżnej krainy. Dom nad morzem. Tom 5 - ebook

Data wydania:
13 listopada 2024
Ebook
39,90 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Raija ze śnieżnej krainy. Dom nad morzem. Tom 5 - ebook

Raija wraz z najbliższymi dociera na wybrzeże i postanawia osiąść tu na stałe. Za złoto pozostawione przez Kallego kupuje dom, ale choć tęskni za spokojnym życiem, wciąż targają nią sprzeczne uczucia. Uświadamia to sobie z całą ostrością, gdy pewnej jesiennej nocy udzielają z Reijo schronienia rannemu, niezwykle urodziwemu młodemu cudzoziemcowi...

„Dom nad morzem” to piąty tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-435-3
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Po­sępny kra­jo­braz przej­mo­wał ją lę­kiem.

Jak okiem się­gnąć nic tylko na­gie skały i woda. żad­nego śladu ży­cia. Od­le­gły ho­ry­zont od­dzie­lał niebo od mo­rza. Cienka jak nić gra­nica dwóch ży­wio­łów.

Pod­nisz­czona pe­le­ryna, którą otu­lała się młoda ko­bieta, ło­po­tała na wie­trze, nie chro­niąc przed chło­dem. Zima tu­taj, na wy­brzeżu, nie­po­dobna była do zimy w głębi lądu. Śniegu pa­dało tu mniej, kli­mat jed­nak był bar­dziej su­rowy niż ten, do któ­rego przy­wy­kła.

Nie lu­biła mo­rza i jego szumu, na­wet fiord Lyn­gen wy­wo­ły­wał w niej nie­po­kój. Nie­ustanny ruch prze­wa­la­ją­cych się mas wód na­peł­niał ją trwogą. Nie fa­scy­no­wała jej głę­bia, cią­gle zmie­nia­jąca barwę, a w roz­ko­ły­sa­nych fa­lach nie po­tra­fiła się do­pa­trzyć owej ta­jem­ni­czej ma­gii, która tak urze­kała in­nych. Kiedy ude­rzały o brzeg, za­miast ra­do­ści czuła strach. Zda­wało jej się bo­wiem, że nie­ustę­pliwy mor­ski po­twór usi­łuje ją po­chwy­cić w swe ra­miona. Bała się, że któ­re­goś dnia znaj­dzie się w jego mocy stra­cona na za­wsze.

Nie lu­biła wy­nio­słych szczy­tów, które za­my­kały ją w fior­dzie Lyn­gen. Góry wy­da­wały się po­nure i obce dziecku wy­cho­wa­nemu na nie­zmie­rzo­nych rów­ni­nach Tor­ne­da­len, gdzie fa­lo­wało zło­ci­ste zboże i ro­sły dumne świer­kowe lasy, dziecku, które boso bie­gało po bez­kre­snych pa­stwi­skach. Do tam­tych miejsc na­le­żała. Tam jej serce biło w tym sa­mym ryt­mie, co serce ota­cza­ją­cej ją przy­rody. Bie­gnąc z wia­trem w za­wody z roz­wia­nymi wło­sami, czuła się praw­dzi­wie wolna, śmiała się na całe gar­dło i zda­wało się jej, że żyje peł­nią ży­cia.

Kra­ina, do któ­rej rzu­cił ją te­raz los, otwie­rała się wpraw­dzie roz­le­głą prze­strze­nią, a jed­nak wcale nie wy­dała jej się przy­ja­zna. Na­peł­niała ją taką samą, je­śli nie więk­szą trwogą, co osada w fior­dzie. Dziew­czyna omio­tła spoj­rze­niem to nie­go­ścinne miej­sce i po­czuła prze­ni­ka­jący ją dreszcz.

Mo­rze, uśmie­cha­jąc się bla­do­zie­lono, bry­zgało białą pianą.

W tych stro­nach przyj­dzie im spę­dzić zimę. Po­zo­stało jesz­cze tylko prze­pły­nąć ki­piel, by do­trzeć na nie­wielką ska­li­stą wy­sepkę, która z tej od­le­gło­ści sta­no­wiła le­d­wie wi­doczny na ho­ry­zon­cie, jakby za­wie­szony mię­dzy nie­bem a wodą, punkt.

Kiedy ten Re­ijo wresz­cie wróci?

Ra­ija Ala­talo sta­nęła ple­cami do mo­rza i spo­glą­da­jąc ku wscho­dowi, da­rem­nie usi­ło­wała wy­pa­trzyć zna­jomą syl­wetkę. Zda­wało się jej, że mi­nęła już wiecz­ność od chwili, gdy po­je­chał konno do wio­ski, którą do­strze­gli, gdy stro­mym ska­li­stym zbo­czem kie­ro­wali się w dół ku mo­rzu. Za­równo Ra­iję, jak i dzieci wy­czer­pała tu­łaczka i su­rowe ży­cie, ja­kie zmu­szeni byli wieść, ucie­ka­jąc przed cza­ją­cym się za­gro­że­niem.

Re­ijo Ke­säniemi także był już zmę­czony, choć skrzęt­nie to ukry­wał. Ten dwu­dzie­sto­la­tek z naj­więk­szą po­wagą dźwi­gał zło­żone na jego barki brze­mię od­po­wie­dzial­no­ści i nie chciał go dzie­lić na­wet z Ra­iją, mimo że ich ży­cie splo­tło się nie­ro­ze­rwal­nie, gdy przy­rzekł Kal­lemu za­opie­ko­wać się jego żoną i dziećmi. Gnany stra­chem parł do przodu i choć sta­rał się tego nie oka­zy­wać, Ra­ija do­my­ślała się, że i jemu jest nie­lekko. Zbyt do­brze znała sta­rego przy­ja­ciela, by dać się zwieść jego bez­tro­skiej mi­nie. Ra­ija przy­wo­łała w pa­mięci kan­cia­stą twarz, wy­chu­dzone po­liczki i sil­nie za­zna­czoną brodę. Choć każdy frag­ment tego ob­li­cza zda­wał się być przy­pad­ko­wym ele­men­tem ca­ło­ści, Re­ijo pro­mie­niał we­wnętrz­nym pięk­nem. Ema­nu­jące zeń cie­pło, błysk zie­lo­nych oczu i czuły uśmiech, rzadko zni­ka­jący z ust, czy­niły go wy­jąt­ko­wym męż­czy­zną. Ła­two go było po­ko­chać. Za­słu­gi­wał na ko­bietę, która go­towa by mu była ofia­ro­wać wszystko, on jed­nak pra­gnął tylko jej, Ra­iji. żadna inna nie wzbu­dzała w nim na­mięt­no­ści. Ale choć uczu­cie, ja­kim mo­gła go ob­da­rzyć, było ubo­gie i nic nie zna­czące, ni­gdy nie bła­gał o wię­cej, niż mo­gła mu dać. Cier­piał w mil­cze­niu, za co nie raz Ra­ija nie­na­wi­dziła samą sie­bie.

Nogi zmar­zły jej w prze­mo­czo­nych bu­tach, w któ­rych pa­ra­do­wała jako żona wójta w Al­cie. Wy­glą­dała w nich wy­twor­nie i w ele­ganc­kim domu do­brze jej słu­żyły. Tu, na od­lu­dziu, lep­sze by­łyby ku­magi, po­my­ślała i pod­jęła po­sta­no­wie­nie, że zmieni buty, jak tylko nada­rzy się oka­zja.

– Długo jesz­cze mu­simy cze­kać? – za­py­tała nie­śmiało pię­cio­let­nia Elise o bla­dych po­licz­kach, ubrana jak wszy­scy zbyt lekko. Ra­ija po­darła kilka ele­ganc­kich su­kien i otu­liła dzieci, ale cienka tka­nina nie chro­niła przed chłod­nymi po­dmu­chami zwia­stu­ją­cymi ry­chłe na­dej­ście zimy.

Ra­ija po­śpiesz­nie po­gła­dziła pod­opieczną po po­liczku i uśmiech­nęła się, pra­gnąc do­dać jej otu­chy.

– Re­ijo przyj­dzie – oznaj­miła Maja z nie­za­chwianą pew­no­ścią, jaką może mieć tylko dwu­ipół­let­nie dziecko. Dziew­czynka ubó­stwiała Re­ijo. Był w jej ży­ciu ni­czym opoka i nie po­zwa­lała ni­komu po­wąt­pie­wać w jego mą­drość. Choć była jesz­cze taka mała, bez trudu po­tra­fiła przej­rzeć lu­dzi na wy­lot i do­strze­gała na­wet cień fał­szu.

Ra­ija czę­sto czuła dziwny lęk o to dziecko, któ­rego tak na­prawdę do końca nie ro­zu­miała. Maja, po­częta z wiel­kiej mi­ło­ści, nie­chęt­nie przyj­mo­wała piesz­czoty matki w prze­ci­wień­stwie do naj­młod­szego, Knuta, który ak­cep­to­wał wszyst­kich z równą po­godą. Ta naj­młod­sza la­to­rośl Ra­iji całe swe ży­cie spę­dziła na wę­drówce, po­zba­wiona ko­rzeni tak samo jak matka.

Ra­ija skoń­czyła osiem­na­ście lat i nie na­le­żała do żad­nego miej­sca. Wio­ska w Tor­ne­da­len, gdzie przy­szła na świat, roz­myła się blado we wspo­mnie­niach, któ­rych praw­dzi­wo­ści dawno prze­stała być pewna. Może tam wcale nie było le­piej? Dzie­ciń­stwo za­wsze wspo­mina się z roz­rzew­nie­niem, w pa­mięci po­zo­stają je­dy­nie bez­tro­skie chwile opro­mie­nione swo­istym bla­skiem. Po­tem wie­lo­krot­nie za­czy­nała od nowa w co­raz to in­nym miej­scu i wszystko wska­zy­wało na to, że w naj­bliż­szej przy­szło­ści nie bę­dzie ina­czej. Nie przy­była w te strony, żeby zo­stać na dłu­żej. W jej ży­ciu wszystko było tym­cza­sowe, pro­wi­zo­ryczne. Nie koń­cząca się se­ria przy­pad­ków.

Ra­ija nie od­ry­wała oczu od śla­dów koń­skich ko­pyt od­ci­śnię­tych w mo­krym pia­chu. Spo­dzie­wała się, że Re­ijo przy­bę­dzie tą samą drogą, którą od­je­chał, on tym­cza­sem przy­pły­nął ło­dzią wzdłuż brzegu. Kiedy zo­ba­czyła, jak spie­nione bał­wany ude­rzają o burtę, serce ści­snęła jej trwoga. Łódź wy­dała jej się ma­leńką łu­piną zma­ga­jącą się z groź­nymi si­łami ży­wiołu.

Re­ijo wspo­mi­nał wcze­śniej, że przy­da­łaby im się łódź, ale dziew­czyna są­dziła, że cho­dzi mu o coś so­lid­niej­szego, a nie o ta­kie nędzne czółno, ja­kie wła­śnie wy­cią­gał na brzeg. Sto­jąca przy wo­zie Ra­ija za­drżała i oto­czyła dzieci ra­mio­nami.

– Do­brze tra­fi­li­śmy – za­wo­łał Re­ijo pod­eks­cy­to­wany i pod­biegł do nich, za­cie­ra­jąc ręce, żeby je roz­grzać. – Mó­wią tu, że sły­szeli o mło­dym męż­czyź­nie, któ­rego mo­rze wy­rzu­ciło na ląd, na wy­spę. W wio­sce za­wrzało na nowo, kiedy Kalle znik­nął. – Re­ijo wy­krzy­wił usta w uśmie­chu i wziął na ręce małą Maję, która wy­cią­gała ku niemu ra­miona. Dziew­czynka sku­liła się za­do­wo­lona i za­ci­snęła pulchne rączki na karku męż­czy­zny.

– Po­wie­dzia­łem, że je­stem bra­tem Kal­lego – cią­gnął Re­ijo. – Naj­le­piej je­śli bę­dziemy trzy­mać się tej wer­sji.

A więc do­tar­li­śmy już pra­wie do celu, po­my­ślała Ra­ija i po­ki­wała głową, choć strach ści­skał ją w żo­łądku.

Wła­ści­wie na­sta­wiła się już na prze­prawę ło­dzią, nie­zbyt przy­jemną, jed­nak sto­sun­kowo bez­pieczną. Kiedy jed­nak zo­ba­czyła to czółno, zu­peł­nie nie od­po­wia­da­jące jej wy­obra­że­niom, nie­po­kój, jaki od­czu­wała, przy­brał na sile.

– Sprze­da­łem ko­nia – rzu­cił Re­ijo nie­mal bez­tro­sko. – Udało mi się za to do­stać łódź i ku­pić tro­chę po­trzeb­nych rze­czy. Nie mo­żemy się prze­cież po­ja­wić z pu­stymi rę­kami na wy­spie. By­li­by­śmy im cię­ża­rem.

Ra­ija zro­zu­miała te­raz, dla­czego burty ło­dzi le­dwo wy­stają nad po­wierzch­nię wody, i choć po­dzie­lała zda­nie Re­ijo, z prze­ra­że­niem wy­obra­ziła so­bie, że ta łu­pina za­nu­rzy się po same kra­wę­dzie, gdy wszy­scy w niej usiądą.

– Nie ma sensu od­wle­kać prze­prawy w ocze­ki­wa­niu na do­brą po­godę. O tej po­rze roku nie można się spo­dzie­wać ład­niej­szej. Je­śli już, to zmieni się na gor­sze.

Ra­ija bo­lała nad tym, że ni­gdy nie była dla Karla taką żoną, jaką być po­winna. Kalle za­słu­gi­wał na ko­goś lep­szego. Może Jenny sta­łaby się dla niego do­brą to­wa­rzyszką ży­cia, gdyby nie nie­uchwytny cień Ra­iji, który kładł się na dro­dze do ich szczę­ścia. Obie­cali Kal­lemu, że za­trosz­czą się o Jenny. Ra­ija czuła, że jest to winna zmar­łemu mę­żowi i tej nie­zna­jo­mej, która po­ko­chała Kal­lego tak, jak ona sama nie była w sta­nie: bez­wa­run­kowo i tylko dla niego sa­mego.

– Nic nam nie grozi – rzekł Re­ijo z nie­za­chwianą pew­no­ścią. Ob­da­rzył Ra­iję czu­łym spoj­rze­niem, a jego twarz zła­god­niała w sze­ro­kim uśmie­chu. – Wiem, co mó­wię. Znam mo­rze. Po­goda jest do­bra. Raz-dwa do­pły­niemy do wy­spy. Czy są­dzisz, że brał­bym was ze sobą, gdy­bym uwa­żał, że coś nam grozi?

Ra­ija po­krę­ciła głową. Ufała mu, wie­działa, że z nim są bez­pieczni, a mimo to nie mo­gła opa­no­wać lęku, który nie­mal cał­ko­wi­cie za­głu­szał w niej zdrowy roz­są­dek.

Re­ijo nie tra­cił czasu. Po­sta­wił Maję na ziemi i za­czął prze­no­sić z wozu do ło­dzi to wszystko, co mo­gło się im przy­dać. W du­chu przy­zna­wał Ra­iji ra­cję. Łódź rze­czy­wi­ście nie wy­glą­dała naj­so­lid­niej, nie są­dził jed­nak, by prze­prawa nią sta­no­wiła ja­kieś ry­zyko.

Wie­dział tylko jedno: je­śli będą zwle­kać, po­goda może się zmie­nić, a wów­czas przyj­dzie im cze­kać na­wet kilka ty­go­dni, nim po­myślna aura znów po­zwoli im po­pły­nąć na wy­spę. U miej­sco­wego kupca spo­tkał ry­ba­ków, któ­rzy prze­po­wia­dali ry­chłe na­dej­ście sztormu. Nie wspo­mniał jed­nak o tym Ra­iji, nie chcąc jej jesz­cze bar­dziej de­ner­wo­wać. Bar­dzo mu za­le­żało, żeby zna­leźć ja­kieś schro­nie­nie przed na­sta­niem zimy i po­ło­żyć kres tej wy­czer­pu­ją­cej wy­pra­wie.

Kiedy od­bili od brzegu, Ra­ija po­czuła, że pa­ra­li­żuje ją strach. Tego wła­śnie się naj­bar­dziej oba­wiała! Zda­wało jej się, że za chwilę mo­rze po­chło­nie ich wszyst­kich. Wcią­gnie ich w swe zie­lone od­męty, za­cie­ra­jąc wszel­kie ślady. Dzi­wiła się Re­ijo, który z twa­rzą nie zdra­dza­jącą naj­mniej­szego nie­po­koju kie­ro­wał ich w wi­churę i fale, lek­ce­wa­żąc śmier­telne za­gro­że­nie. A gdy łódź za­częła na­bie­rać wody, Ra­ija wcale nie oka­zała za­sko­cze­nia, wręcz prze­ciw­nie – uznała, że oto po­twier­dzają się jej naj­czar­niej­sze prze­czu­cia.

Elise była nie mniej prze­ra­żona. Sie­działa na wę­zełku z ubra­niami i tu­liła w drob­nych ra­mio­nach ma­łego Knuta. Tak jak Ra­ija nie od­ry­wała za­lęk­nio­nych oczu od wzbu­rzo­nych fal. Na­wet Maja, ucze­piona nogi Re­ijo, nie czuła się cał­kiem bez­pieczna. Ra­ija z tru­dem prze­ły­kała ślinę. Na­gle z ca­łego serca za­pra­gnęła, by znów móc się mo­dlić. Nie­stety, już dawno utra­ciła wiarę w bo­ską opatrz­ność, i te­raz, w tej kosz­mar­nej chwili, ule­ciały jej z pa­mięci na­wet słowa pa­cie­rza od­ma­wia­nego w dzie­ciń­stwie co wie­czór.

– Wy­le­waj wodę! – roz­le­gło się jakby z od­dali wo­ła­nie Re­ijo. – Czer­pak jest za tobą, Ra­iju!

Mu­siał po­wtó­rzyć, nim po­jęła, o co mu cho­dzi. Usły­szała jed­nak po­brzmie­wa­jący w jego gło­sie lęk, ale może to wy­obraź­nia pod­su­wała jej fał­szywe sy­gnały.

Po omacku od­szu­kała za ła­weczką czer­pak i z de­ter­mi­na­cją, jakby wal­czyła o ży­cie swoje i naj­bliż­szych, za­częła wy­le­wać za burtę gro­ma­dzącą się na dnie ło­dzi i pod­sią­ka­jącą co­raz wy­żej zie­lon­kawą wodę. Zda­wało jej się, że wo­juje z za­cza­jo­nym w ukry­ciu wro­giem, i go­towa była na wszystko, byle tylko mu prze­szko­dzić. Na­gle zro­biło jej się słabo. Oba­wiała się, że nie zdoła dłu­żej za­pa­no­wać nad ogar­nia­ją­cymi ją mdło­ściami. Prze­mo­gła się jed­nak i skon­cen­tro­wała na wy­bie­ra­niu wody z ło­dzi. Prze­mo­czona do ły­dek, nie czuła chłodu. Nie sły­szała nic prócz mo­no­ton­nego szumu mo­rza. Cał­kiem za­po­mniała o stra­chu i pa­nice, które do­piero co trzy­mały ją w mor­der­czym uści­sku.

Wy­le­wała wodę w rów­nym ryt­mie, raz i dwa, raz i dwa. Re­ijo nic nie mó­wił, choć wie­dział, że dziew­czyna mę­czy się nie­po­trzeb­nie, bo woda, która przy­kryła dno ło­dzi, gdy drewno tro­chę na­sią­kło wil­go­cią, nie sta­no­wiła dla nich żad­nego za­gro­że­nia. Do­strzegł jed­nak, że na Ra­iję za­ję­cie to ma zba­wienny wpływ, od­su­wało bo­wiem pa­ra­li­żu­jący ją strach, a wy­zwa­lało gniew. Zde­cy­do­wa­nie wo­lał za­gnie­waną niż śmier­tel­nie prze­ra­żoną Ra­iję Ala­talo.

Ra­ija wła­ści­wie nie znała mo­rza i nie bar­dzo wie­działa, czego się po nim spo­dzie­wać. Męż­czyźni ni­gdy nie opo­wia­dali jej ze szcze­gó­łami o po­ło­wach. Zwy­kle sama mu­siała do­my­ślać się tego, czego oni ni­gdy nie ubie­rali w słowa. Na przy­kład wy­obra­żała so­bie, że osady ry­bac­kie są po­dobne do osady w fior­dzie Lyn­gen. Nie miała zie­lo­nego po­ję­cia, że wiele wio­sek ry­bac­kich to stło­czone na wą­skim pa­sku lądu po­nure chaty, gdzie pa­nuje nę­dza i cia­snota. Tyle się na­słu­chała o tym, że mo­rze po­trafi wy­ży­wić wszyst­kich i że w tej wiel­kiej spi­żarni ni­gdy się nie koń­czą za­pasy. Dla­tego też trwała w prze­ko­na­niu, że na wy­brzeżu pa­nuje względny do­bro­byt, a nie bieda i nie­pew­ność.

Tym­cza­sem ry­bacy nie byli wolni od kło­po­tów, z ja­kimi bo­ry­kała się lud­ność osia­dła w roz­ga­łę­zie­niach fior­dów i miesz­kańcy wio­sek w głębi lądu. Także oni mieli długi. Lo­kalni kupcy na­rzu­cali ceny na to­wary, na które było w osa­dach za­po­trze­bo­wa­nie. Oni także de­cy­do­wali, ile za­pła­cić ry­ba­kom za zło­wione ryby. Mało który ry­bak był w sta­nie sam sprze­dać ryby w Ber­gen. Dola miesz­kań­ców wy­brzeża za­le­żała od kup­ców, któ­rzy, choć nie pra­co­wali tak ciężko, za­gar­niali więk­szą część zy­sku ze sprze­daży ryb. Ry­bacy nie byli w sta­nie zmie­nić swej sy­tu­acji. Byli i po­zo­sta­wali ubo­gimi wy­rob­ni­kami. Pra­co­wali jed­nak w tru­dzie i znoju, nie żą­da­jąc wię­cej.

– Do­syć, Ra­iju! – Uśmiech­nął się Re­ijo i odło­żył na chwilę wio­sła.

Dziew­czyna, otarł­szy pot z czoła, wy­pu­ściła z rąk czer­pak i wy­pro­sto­wała obo­lałe ra­miona. Z wy­ra­zem ogrom­nej ulgi po­pa­trzyła uważ­niej na nie­wielką osadę, do któ­rej pod­pły­wali. Na usy­pa­nej z ka­mieni kei stali dwaj ro­śli męż­czyźni i z rę­kami w kie­sze­niach bacz­nie ich ob­ser­wo­wali. Przy­by­cie ob­cych nie mo­gło po­zo­stać na wy­spie nie­zau­wa­żone. Ry­bacy po­mo­gli Re­ijo wcią­gnąć łódź na brzeg, ale coś w ich po­sta­wie ka­zało się Ra­iji do­my­ślić, że nie są tu mile wi­dziani. Nie my­liła się.

– Źle tra­fi­li­ście – oznaj­mił je­den z męż­czyzn z prze­ko­na­niem.

Obaj ob­rzu­cili przy­by­łych ba­daw­czym spoj­rze­niem, nie zdra­dza­jąc jed­nakże, co o nich my­ślą.

– Nie są­dzę – za­śmiał się Re­ijo, ale jego wro­dzona uprzej­mość nie po­dzia­łała na miej­sco­wych.

– Tu nikt nie przy­jeż­dża – do­rzu­cił ten sam ry­bak, który rów­nie do­brze mógł mieć trzy­dzie­ści, jak i pięć­dzie­siąt lat. Pa­trząc na nich z wro­go­ścią, do­dał po chwili: – Do­brze nam z tym. Nie po­trze­bu­jemy tu ob­cych. Tylko z nimi kło­poty...

Za­brzmiało to jak ostrze­że­nie. Za­równo Ra­ija, jak i Re­ijo od­nie­śli wra­że­nie, że ry­bak bez wa­ha­nia wrzuci ich do mo­rza, je­śli go nie po­słu­chają. Ale to tylko po­twier­dzało ich przy­pusz­cze­nia, że tra­fili we wła­ściwe miej­sce. Wy­mie­nili po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, po czym Re­ijo, nie zwa­ża­jąc na nie­przy­chyl­ność ry­baka, za­gad­nął z fiń­skim ak­cen­tem, jak za­wsze, gdy był zde­ner­wo­wany:

– Ura­to­wa­li­ście męż­czy­znę, wy­rzu­co­nego przez mo­rze na brzeg... – Jego słowa za­brzmiały bar­dziej jak stwier­dze­nie niż jak py­ta­nie.

Miej­scowi po­pa­trzyli na ob­cych jesz­cze mniej przy­chyl­nie. Te­raz przy­by­sze nie mieli wąt­pli­wo­ści, że się nie mylą.

– I co z tego?

Z tonu, ja­kim zo­stały wy­po­wie­dziane te słowa, wy­czuli, że zna­jo­mość z roz­bit­kiem nie wyj­dzie im na do­bre w tych stro­nach.

– Miał tu dziew­czynę – cią­gnął Re­ijo.

Męż­czyźni po­de­szli o krok bli­żej, nie kry­jąc już dłu­żej, ja­kie kie­rują nimi za­miary.

– Cho­dzi o Jenny... – wtrą­ciła Ra­ija i przy­su­nęła się do Re­ijo, prze­ko­nana, że wo­bec niej męż­czyźni nie po­suną się do rę­ko­czy­nów.

– Naj­le­piej wra­caj­cie, skąd przy­by­li­ście – ode­zwał się mil­czący do tej pory ry­bak, ak­cen­tu­jąc nie­mal każde słowo. Na znak, że nie żar­tują, obaj za­ci­snęli pię­ści.

Ra­ija do­piero te­raz do­strze­gła łą­czące ich po­do­bień­stwo i na­gle ją olśniło, że może to być oj­ciec i syn.

Na pewno nie mieszka tu zbyt wiele ro­dzin, przy­szło jej do głowy i za­py­tała:

– Czy Jenny to twoja córka?

– Niech on tylko spró­buje tu wró­cić! Nie po­żyje długo – syk­nął przez za­ci­śnięte zęby star­szy męż­czy­zna.

Re­ijo za­sta­na­wiał się, jak Ra­ija od­ga­dła to, czego on sam ni­gdy by się nie do­my­ślił.

– Nie po­żył długo – od­parła lo­do­wa­tym to­nem, a jej wzrok był rów­nie zimny jak nie­zna­jo­mych. – Umarł.

Re­ijo prze­stra­szył się, że w zło­ści Ra­ija po­wie za dużo, więc po­śpiesz­nie do­rzu­cił, tak jak się wcze­śniej umó­wili:

– To mój brat.

– Wy­no­ście się stąd! – po­wtó­rzył oj­ciec Jenny. – Chcemy o nim za­po­mnieć. Skoro umarł, nie warto roz­dra­py­wać sta­rych ran. Nic do­brego nie wy­szło tu z jego obec­no­ści. Od­płyń­cie w swoją stronę!

– Nie mogę! – po­wie­dział Re­ijo i zde­cy­do­wa­nym ru­chem po­krę­cił głową. – Przy­rze­kłem mu przed śmier­cią, że od­szu­kam Jenny. Mu­szę do­trzy­mać słowa.

Ry­bak ob­rzu­cił ba­daw­czym spoj­rze­niem Ra­iję i dzieci. W jego oczach cza­iły się wąt­pli­wo­ści, ale był zbyt dumny, by za­py­tać.

– Na­zy­wam się Re­ijo Ke­säniemi. – Męż­czy­zna ob­jął Ra­iję ra­mie­niem. – To moja żona i dzieci – wy­cią­gnął rękę w stronę trójki ma­leństw, po czym, mru­gnąw­szy po­ro­zu­mie­waw­czo, do­dał: – Za­czę­li­śmy wcze­śnie.

Dwaj miesz­kańcy wy­spy przy­glą­dali się im w mil­cze­niu. Wresz­cie zła­god­nieli i z ocią­ga­niem ru­szyli przo­dem w stronę jed­nej z nędz­nych cha­łup sto­ją­cych tuż za na­nie­sio­nymi przez mo­rze ka­mie­niami.

Go­ścin­ność go­spo­da­rzy ogra­ni­czyła się do tego, że wpu­ścili ich do cia­snej izby, czy­stej i uprząt­nię­tej, ale nie­wiele więk­szej od tej w cha­cie nad fior­dem, którą po­bu­do­wał Kalle.

– Żona umarła – ode­zwał się oj­ciec Jenny, który nie przed­sta­wił się, a Re­ijo i Ra­ija nie mieli śmia­ło­ści go o to za­py­tać.

Otwo­rzył drzwi do, jak przy­pusz­czała Ra­ija, al­kie­rza i to­nem nie zno­szą­cym sprze­ciwu na­ka­zał córce wyjść.

Ciem­no­oka Jenny z lę­kiem spoj­rzała na ojca. Na wi­dok tego upo­ko­rzo­nego dziew­czę­cia, wła­ści­wie już nie dziecka, a jesz­cze nie ko­biety, Ra­ija po­czuła ucisk w sercu.

Biedna Jenny, po­my­ślała. Na całe ży­cie na­pięt­no­wana przez spo­łecz­ność tej od­izo­lo­wa­nej osady. A wszystko przez Kal­lego.

Re­ijo także ogar­nęło współ­czu­cie dla tej drob­nej dziew­czyny. Pod spód­nicą wy­raź­nie od­zna­czał się już brzuch. Ciemne loki oka­lały jej uro­dziwą twarz i de­li­kat­nie za­okrą­glone po­liczki.

Ładna, po­my­ślał, ale to prze­cież jesz­cze dziecko. Jak Kalle mógł za­po­mnieć o Ra­iji?

Ro­zu­miał gniew ojca i brata Jenny. Za­opie­ko­wali się Kal­lem naj­le­piej jak po­tra­fili, dziew­czyna od­dała mu serce, on tym­cza­sem znik­nął, zo­sta­wia­jąc ją samą z kło­po­tem. Trudno się dzi­wić, że po tym, co zro­bił, uznali go za tchó­rza.

Wzrok Jenny z lę­kiem prze­su­wał się po twa­rzach przy­by­łych. Nie ro­zu­miała, czego ci obcy od niej chcą.

– To jest brat tego two­jego pięk­ni­sia – wark­nął oj­ciec. Nie za­mie­rzał się jed­nak wtrą­cać i po­cią­gnął syna na dwór. – Mo­że­cie z nią chwilę po­roz­ma­wiać – rzu­cił. – Za­raz wra­cam.

– Czy Kal­lemu coś się stało? Gdzie on jest?

Głos i oczy dziew­czyny że­brały o do­bre wie­ści. Pa­trzyła bła­gal­nie to na Ra­iję, to na Re­ijo.

– Kalle nie żyje – wy­znała Ra­ija i sia­da­jąc obok dziew­czyny, oto­czyła ją ra­mie­niem.

Jenny za­re­ago­wała gwał­tow­nym szlo­chem, ale za­raz opa­no­wała roz­pacz. Wargi jej drżały, a w ką­ci­kach ust po­ja­wił się gry­mas, gdy ła­mią­cym się gło­sem po­pro­siła, by opo­wie­dzieli jej, co się stało.

Ra­ija, nie chcąc zra­nić Jenny, upięk­szyła nieco prawdę. Zgod­nie z jej wer­sją Kalle od­zy­skał pa­mięć, od­na­lazł brata i ro­dzinę. Ukryła, że tak na­prawdę spo­tkał się z nią. Z prze­ję­ciem opo­wia­dała o jego cho­ro­bie i o tym, jak bar­dzo się mar­twił o nią, o Jenny, a także o dziecko, któ­rego ocze­ki­wała.

– Wiesz, Jenny – mó­wiła ci­chym gło­sem Ra­ija – Kalle już od chło­pię­cych lat ma­rzył o lep­szym ży­ciu. Nie chciał być bied­nym ry­ba­kiem znad fiordu. Wie­dział, że samą pracą nie uwolni się z nę­dzy. Dla niego ist­niała więc tylko jedna droga, żeby stać się bo­ga­tym: zna­leźć złoto. I do­ko­nał tego! Kiedy się spo­tka­li­śmy, miał tro­chę złota przy so­bie. Za­le­żało mu, żeby ci je ofia­ro­wać, Jenny. To­bie i dziecku.

Re­ijo po­grze­bał w skó­rza­nym worku i wy­do­był za­bru­dzoną grudkę. Prawdę po­wie­dziaw­szy, opo­wieść Ra­iji wzbu­dziła w nim nie­smak, bo za­wsze brzy­dził się kłam­stwem, ale bez słowa po­dał bryłkę dziew­czy­nie, która się­gnęła po nią za­sko­czona. Zo­ba­czył, że na jej twa­rzy od­ma­lo­wało się zdu­mie­nie, że bryłka jest taka ciężka, i przy­po­mniał so­bie, iż za­re­ago­wał po­dob­nie, kiedy po raz pierw­szy trzy­mał w dłoni ten cenny kru­szec.

– A wy nic nie weź­mie­cie? Wam Kalle ni­czego nie zo­sta­wił?

– Nie martw się – po­wie­działa Ra­ija sta­now­czo. – Kalle za­trosz­czył się i o nas.

Co prawda od­da­wali Jenny naj­więk­szą bryłę złota, ale prze­cież bez trudu mo­gli mieć wię­cej.

– Nie mogę tego przy­jąć – wy­ją­kała dziew­czyna, od­kła­da­jąc cenny kru­szec na ławę, jakby ją pa­rzył. Przy­tło­czyła ją już sama myśl o osza­ła­mia­ją­cym bo­gac­twie, dzięki któ­remu nie mu­sia­łaby się już ni­gdy mar­twić o swoją przy­szłość. Była biedną dziew­czyną, ni­gdy ni­czego nie po­sia­dała i tak po praw­dzie nie tę­sk­niła za tym. Kalle sta­no­wił je­dyną war­tość w jej ży­ciu. Cóż zna­czy na­wet złoto, je­śli on nie żyje...

Z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos Ra­iji:

– Po­trze­bu­jemy je­dy­nie da­chu nad głową, że­by­śmy mo­gli prze­cze­kać zimę, bo ciężko wę­dro­wać o tej po­rze z ma­łymi dziećmi. Knut, mój naj­młod­szy, nie ma jesz­cze roku. Li­czy­li­śmy na to, że po­zwo­li­cie nam się tu za­trzy­mać, ale twój oj­ciec naj­wy­raź­niej jest temu prze­ciwny.

– Weź złoto, Jenny – po­parł ko­bietę Re­ijo. – Kalle ży­czył so­bie, żeby tra­fiło do cie­bie.

Jenny po­pa­trzyła na niego przy­jaź­nie. Po­lu­biła go od razu. Miał w so­bie tyle cie­pła i wy­ro­zu­mia­ło­ści. Wzru­szyło ją, że z taką czu­ło­ścią wo­dzi wzro­kiem za swoją żoną. A jak tro­skli­wie opie­ko­wał się dziećmi!

Po­dob­nie jak Kalle miał ja­sne włosy, choć o tro­chę in­nym od­cie­niu, ale ko­lor oczu zde­cy­do­wa­nie inny. Był też zu­peł­nie ina­czej zbu­do­wany, niż­szy i bar­dziej krępy. że też bra­cia mogą być tacy różni!

– Opo­wiedz­cie mi tro­chę o nim – po­pro­siła. – Przy­kro mi, że wła­ści­wie nic nie wiem. Chyba by­łoby mi lżej, gdy­bym znała wię­cej szcze­gó­łów z jego ży­cia.

Re­ijo chrząk­nął, by usu­nąć chrypkę z gar­dła. Maja za­snęła, oparta na jego ra­mie­niu, a Knut, któ­rego trzy­mał na rę­kach, przez cały czas słodko spał. Re­ijo przy­tu­lił moc­niej ma­leń­stwo, synka Kal­lego. Za­wład­nęło nim ty­siące wspo­mnień, ob­razy ze wspól­nie spę­dzo­nego dzie­ciń­stwa, ta­jem­nice, ja­kie so­bie po­wie­rzali, za­bawy, praca, sprzeczki i bójki, te na żarty i te na se­rio. I ta jedna, na śmierć i na ży­cie, gdy na ich dro­dze sta­nęła Ra­ija. Ja­kich uży­wali for­teli, by zwró­cić jej uwagę, cier­pieli ka­tu­sze, a ona draż­niła się z nimi, bo przez cały czas jej serce na­le­żało do ko­goś in­nego.

Ży­cie Kal­lego i jego ży­cie splo­tło się ni­czym po­wróz, który, choć skrę­cony z wielu cień­szych li­nek, sta­no­wił nie­ro­ze­rwalną ca­łość. Po­tem z ich lo­sem splótł się jesz­cze los Ra­iji.

Jenny cze­kała cier­pli­wie.

Re­ijo prze­łknął ślinę, bo ze wzru­sze­nia ści­snęło go w gar­dle. Przed oczami sta­nął mu Karl.

– Kalle był moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem – za­czął. – By­li­śmy nie­roz­łączni, póki w na­szym ży­ciu nie po­ja­wiła się Ra­ija. Mie­li­śmy wów­czas po pięt­na­ście lat...

Re­ijo wła­ści­wie nie tyle opo­wia­dał, co na nowo prze­ży­wał wcze­sną mło­dość. Jed­nak hi­sto­ria, jaką przed­sta­wił, od­bie­gała od rze­czy­wi­sto­ści; wy­ra­żała ra­czej jego skryte, ni­gdy nie speł­nione ma­rze­nia.

Skła­mał, że po­ślu­bił Ra­iję, bo Karl prze­grał bójkę o nią. Za­brzmiało to dość wia­ry­god­nie. Po­wie­dział też, że Knut, który uro­dził się już po za­gi­nię­ciu Kal­lego na mo­rzu, otrzy­mał na dru­gie imię po wujku.

Ra­ija sie­działa po­grą­żona w mil­cze­niu i być może to wła­śnie wzbu­dziło po­dejrz­li­wość Jenny. Nie­wy­klu­czone też, że dziew­czyna po pro­stu zwró­ciła uwagę na drobne prze­ję­zy­cze­nia Re­ijo, który, wspo­mi­na­jąc Karla, mó­wił o nim „przy­ja­ciel, to­wa­rzysz”, ni­gdy „brat”. Wy­rwało mu się też, że byli ró­wie­śni­kami, ale za­raz do­dał „pra­wie”. Ku­ter, na któ­rym wy­pły­wali na po­łowy, na­le­żał w pierw­szej wer­sji do ojca Karla i do­piero po chwili Re­ijo się po­pra­wił. Wiele ta­kich dro­bia­zgów. Dro­bia­zgów, które może uszłyby uwagi Jenny, gdyby nie wi­dok śpią­cego dziecka. Prze­stała wsłu­chi­wać się w pły­nącą z ust Re­ijo opo­wieść i za­pa­trzyła się w ma­leń­stwo na­zwane na cześć wujka. Czy to nie dziwne? Pier­wo­rod­nemu sy­nowi na­daje się zwy­kle imię po dziadku, choć oczy­wi­ście można upa­mięt­nić w ten spo­sób zmar­łego tra­gicz­nie brata i przy­ja­ciela. Pa­trząc na chłop­czyka, Jenny nie mo­gła się oprzeć wra­że­niu, że po­dob­nie mógł wy­glą­dać w dzie­ciń­stwie jej Kalle. Dziecko miało iden­tyczne czoło i ko­ści po­licz­kowe, brwi na­to­miast, wy­gięte łu­ko­wato ni­czym skrzy­dła mewy w lo­cie, były wierną ko­pią brwi tej ko­biety, matki dziecka. Ale nos... nos miał to cha­rak­te­ry­styczne za­okrą­gle­nie, po któ­rym tak lu­biła wo­dzić opusz­kami pal­ców. Poza tym usta, tak samo de­li­katne, mięk­kie, wy­krzy­wione le­ciutko jakby w gry­ma­sie nie­za­do­wo­le­nia, warga dolna nieco wy­su­nięta, peł­niej­sza niż górna. Pod­bró­dek – ma­leńki, ale na pewno z upły­wem lat na­bie­rze wy­razu zde­cy­do­wa­nia. I włosy... ja­sne, ale nie o sre­brzy­stym od­cie­niu jak włosy Re­ijo, który twier­dził, że jest oj­cem chłop­czyka. Nie, włosy ma­łego miały cie­pły po­łysk, który tak do­sko­nale pa­mię­tała.

Być może wma­wiam so­bie to wszystko, może je­stem prze­wraż­li­wiona, my­ślała w pa­nice, a jed­nak z każdą chwilą na­bie­rała co­raz więk­szej pew­no­ści, że się nie myli.

Prze­stała cał­kiem słu­chać Re­ijo, ale nie spusz­czała z niego oczu. Im dłu­żej się mu przy­glą­dała, tym mniej miała wąt­pli­wo­ści. Re­ijo miał sze­ro­kie czoło i bar­dziej kan­cia­stą, bar­dziej zde­cy­do­waną i mę­ską twarz niż Kalle. Nos pro­sty, usta o cał­kiem in­nym za­ry­sie, wargi równe. Poza tym Re­ijo miał ciem­niej­szą cerę i zu­peł­nie inną syl­wetkę niż Kalle. Czy bra­cia mogą być tacy różni? Być może, ale czy dziecko może być wierną ko­pią swo­jego wujka, w ni­czym nie przy­po­mi­na­jąc wy­glą­dem ojca?

– Za­trzy­mam... złoto – ode­zwała się Jenny znie­nacka.

Re­ijo urwał w pół słowa, uświa­da­mia­jąc so­bie, że dziew­czyna i tak go nie słu­cha. Bie­daczka, po­my­ślał i z uśmie­chem ski­nął głową. Czuł się jak ostatni kłamca. Ale prze­cież cho­dziło mu o to, żeby jej nie zra­nić, za nic w świe­cie nie chciał skrzyw­dzić tej dziew­czyny.

– Kalle ży­czył so­bie tego, prawda? – za­py­tała Jenny nie­pewna i zde­ner­wo­wana. – Nie kie­ruje wami li­tość?

– Kalle wiele nam o to­bie opo­wia­dał – ode­zwała się wresz­cie Ra­ija i chciała ob­jąć spło­szoną dziew­czynę ra­mie­niem, ale Jenny cof­nęła się gwał­tow­nie. Ra­iji zro­biło się przy­kro. Tak bar­dzo chciała po­cie­szyć tę bie­daczkę, lecz jej na to nie po­zwo­liła. Naj­wy­raź­niej nie zdo­łała zdo­być jej za­ufa­nia. –Pro­sił, że­by­śmy za­trosz­czyli się o cie­bie i dziecko – mó­wiła jed­nak da­lej. – Kalle nie uciekł od od­po­wie­dzial­no­ści, wiesz naj­le­piej. Wiele my­ślał o was, o to­bie. Ob­da­rzy­łaś go mi­ło­ścią. Złoto na­leży do cie­bie. Dbaj o dziecko Kal­lego.

Jenny po­ki­wała głową i ukrad­kiem otarła zdra­dziec­kie łzy. Dziew­czyna cier­piała. Naj­chęt­niej nie pa­trzy­łaby na tę ko­bietę, nie­wiele od niej star­szą, ale wie­działa, że jej twarz i tak prze­śla­do­wać ją bę­dzie do końca ży­cia. Na­resz­cie zro­zu­miała, kto był tym cie­niem, który kładł się po­mię­dzy nią a Kal­lem. Przez cały czas czuł jej obec­ność, mimo że nie po­tra­fił wy­wo­łać z pa­mięci jej ob­razu. Nie można nie­na­wi­dzić ko­goś, kto pró­buje oka­zać przy­ja­zne uczu­cia! Nie wolno od­trą­cać ko­goś, od kogo spo­tkało nas do­bro! Jenny do­brze o tym wie­działa, a jed­nak wszystko w niej pro­te­sto­wało na myśl, że ci lu­dzie mo­gliby tu zo­stać na zimę.

Oj­ciec Jenny uznał, że dał ob­cym dość czasu, i bez ce­re­gieli wtar­gnął do izby, na­ka­zu­jąc nie­pro­szo­nym go­ściom wra­cać, skąd przy­byli.

– Dość już wy­lała łez przez tego wa­szego pięk­ni­sia! Nie chcemy, żeby się to po­wtó­rzyło! Jenny bę­dzie wy­star­cza­jąco ciężko i bez was. Nie do­kła­daj­cie nam zmar­twień. Po pro­stu wy­jedź­cie i ni­gdy wię­cej tu nie wra­caj­cie!

Jenny nie ode­zwała się. O nic już nie za­py­tała. Nie chciała na­wet wie­dzieć, gdzie Kalle zo­stał po­cho­wany. Wy­star­czyło jej to, co od nich usły­szała. Zo­ba­czyła też wy­star­cza­jąco dużo. Uni­kała wzro­kiem ob­cej ko­biety, lę­ka­jąc się tego, co mo­głoby jesz­cze zdra­dzić spoj­rze­nie jej ciem­nych oczu. Bała się, że zo­ba­czy w nich li­tość. A ona prze­cież nie po­trze­bo­wała li­to­ści, nie chciała, by kto­kol­wiek jej współ­czuł, a już naj­mniej ta ko­bieta.

Pa­trzyła za nimi, gdy od­cho­dzili na brzeg i sa­do­wili się w nie­wiel­kiej łódce, tylko odro­binę więk­szej niż ta, którą od­pły­nął Kalle.

Chyba za bar­dzo ob­cią­żyli czółno, po­my­ślała. Za­uwa­żyła też, że Ra­ija się boi.

Jenny od­wró­ciła się i od­da­liła się od chaty, za­ci­ska­jąc ręce na piersi. Jej oko­lona gę­stymi ciem­nymi wło­sami twarz była zu­peł­nie blada. Czuła zmę­cze­nie, zda­wało się jej, że zo­stała ogra­biona ze wszyst­kiego, choć dzięki bryłce złota otrzy­ma­nej zgod­nie z ostat­nią wolą Kal­lego była bo­gata jak ni­gdy do­tąd. Mo­głaby ku­pić wszystko, czego za­pra­gnie. Za­trosz­czyć się o ojca i brata, no i oczy­wi­ście o sie­bie i dziecko.

Bo­gata i ogra­biona. Odarta ze wszyst­kiego. Współ­czu­cie tych lu­dzi na­dal kłuło ją ni­czym ostre igły. Przy­po­mi­nała so­bie spoj­rze­nia, ja­kie ci obcy wy­mie­niali ukrad­kiem. Te uła­dzone kłam­stwa z li­to­ści.

Jenny za­śmiała się ku mo­rzu, któ­rego się ni­gdy nie lę­kała, od mo­rza ni­gdy nie spo­tkało jej nic złego. Kar­miło ją, od kiedy pa­mię­tała, uśmie­chało się do niej w po­godne dni, bu­rzyło i pie­niło pod­czas sztor­mów. Przy­nio­sło jej na­wet Kal­lego. Ofia­ro­wało czło­wieka, któ­rego po­ko­chała. Cał­kiem wy­płu­kało go ze wspo­mnień, na nowo czy­niąc dziec­kiem, kimś, kto mógł za­cząć wszystko od nowa. Nie ono było winne śmierci Kal­lego. Ja­kiż więc mia­łaby po­wód, by się go oba­wiać?

Zbie­rało jej się na płacz już od pierw­szej chwili, kiedy ci lu­dzie ob­rzu­cili ją peł­nymi li­to­ści spoj­rze­niami. Od chwili, w któ­rej zro­zu­miała, że stało się coś złego. Wszystko przez tę pew­ność, przez wzbie­ra­jącą w niej nie­na­wiść, któ­rej nie po­winna czuć. Kalle pa­mię­tał o niej, nie wy­da­wało się jej, by tamci kła­mali. Kalle nie uciekł od od­po­wie­dzial­no­ści. To także nie było kłam­stwo. Męż­czy­zna o zie­lo­nych oczach ro­zu­miał ją, ale da­rzył uczu­ciem tę drugą. Spo­sób, w jaki ją obej­mo­wał, czułe spoj­rze­nia, ja­kie jej po­sy­łał... Te ge­sty nie były uda­wane, tylko ję­zyki tych lu­dzi opo­wia­dały pół­prawdy. On nie był mę­żem Ra­iji, naj­pięk­niej­szej ko­biety, jaką Jenny kie­dy­kol­wiek wi­działa. To jej twarz stała mię­dzy Kal­lem a nią. Jenny nie była głu­pia, ro­zu­miała, dla­czego nie po­tra­fił usu­nąć z pa­mięci tej ostat­niej nici łą­czą­cej go z prze­szło­ścią... Ktoś, kto kie­dyś ko­chał tę ko­bietę, nie był w sta­nie jej za­po­mnieć.

To był jego syn, syn Kal­lego, jego dziecko, troje dzieci... I ta ko­bieta.

Jenny ukryła twarz w dło­niach. Tak go­rąco wie­rzyła, że Kalle do niej po­wróci. Wy­obra­żała so­bie ich wspólne ży­cie. W my­ślach już urzą­dzała izbę... By­liby ra­zem szczę­śliwi. I choć mi­jał czas, Jenny ani przez mo­ment nie tra­ciła wiary, że Kalle znów zjawi się na wy­spie.

Wia­do­mość o jego śmierci po­zba­wiła ją wszel­kich złu­dzeń. Gdyby żył, mo­głaby na­dal mieć na­dzieję, mo­głaby na­dal ma­rzyć o dniu, w któ­rym się spo­tkają, choć pew­nie ni­gdy by to nie na­stą­piło. Z ta­kiej ko­biety jak Ra­ija nikt nie re­zy­gnuje. Nie­zwy­kłe imię i nie­zwy­kła uroda. Przy niej Jenny po­czuła się zu­peł­nie nic nie warta. Kłam­stwa, któ­rymi przy­by­sze chcieli ją ochro­nić, osta­tecz­nie po­gnę­biły ją i ode­brały ostat­nie okru­chy ma­rzeń. Stra­ciła wszystko, na­wet to, co łą­czyło ją kie­dyś z Kal­lem. Chyba by­łoby dla niej le­piej, gdyby ni­gdy nie do­wie­działa się prawdy. Nie­pew­ność była mi­ło­sierna, na­to­miast prawda bru­talna i twarda jak skała.

Ośle­piona łzami po­stą­piła krok w kie­runku wody. Fale zło­żyły na jej łyd­kach chłodne po­ca­łunki. Zmo­czona spód­nica cią­żyła.

Kie­dyś mo­rze wy­rzu­ciło jej na brzeg uko­cha­nego. Pew­nie tkwił w tym ja­kiś głę­boki sens. Jenny prze­stał do­ku­czać chłód, wła­ści­wie od­czu­wała te­raz na­wet przy­jem­ność, cie­pło. Woda, ła­godna woda, nie kar­miła jej kłam­stwami. Jenny nie chciała, by się nad nią li­to­wano, pra­gnęła je­dy­nie mieć ko­goś bli­skiego. Ko­goś, kto znów po­ko­chałby ją ca­łym ser­cem. Ale to nie było moż­liwe. Za ży­cia Kalle ni­gdy nie na­le­żał do niej, ale po śmierci...

Jenny uśmiech­nęła się nie­pew­nie, czu­jąc, jak dno osuwa jej się pod sto­pami. Na­siąk­nięte wodą ubra­nie cią­gnęło w bez­denną ot­chłań drę­twe, nie­ru­chome ciało. Jenny nie wal­czyła. Z jej twa­rzy nie zni­kał uśmiech. Zro­zu­miała, że wła­śnie tego pra­gnie. Może w tej ot­chłani otrzyma to, czego za ży­cia ni­gdy by nie do­stała.

Nie­ba­wem znów uj­rzy przed sobą uko­chaną twarz i już ża­den cień ich nie roz­dzieli.

Ani lęku, ani kłamstw, ani roz­te­rek. Jak cu­dow­nie! Jak wspa­niale! Jenny otwo­rzyła ra­miona.

Na po­wierzchni wody nie po­zo­stał ża­den ślad.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: