- W empik go
Raija ze śnieżnej krainy. Oblubienica wójta. Tom 4 - ebook
Raija ze śnieżnej krainy. Oblubienica wójta. Tom 4 - ebook
Mężczyźni krążą wokół Raiji niczym ćmy ciągnące ku światłu. Strzeże jej jednak jak oka w głowie nowy małżonek, budzący postrach wójt. Raija jest teraz jego własnością; kupił ją, posługując się szantażem. Choć otacza piękną żonę bogactwem, nie jest w stanie zdobyć jej miłości. Raija go nienawidzi i wciąż tęskni za innym mężczyzną. Nieprzewidziane dramatyczne wydarzenia sprawią, że niebawem odzyska wolność...
„Oblubienica wójta” to czwarty tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8076-490-2 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Alta. Czerwiec 1728.
Był to chyba najpiękniejszy okres roku – czas długich, jasnych nocy i jedynych w swoim rodzaju, ciepłych północnonorweskich letnich dni. Raija nie potrafiła już jednak się tym cieszyć.
Przed trzema miesiącami poślubiła człowieka, który był prawą ręką wójta. Trzy miesiące spędziła w złotej klatce.
Dóbr materialnych jej nie brakowało. Ole Edvard radował się jak dziecko, robiąc jej niespodzianki w postaci pięknych ubrań i ozdób, których istnienia nawet nie podejrzewała.
Stroił ją, ponieważ czcił piękno. To, co stało się jego własnością, powinno być piękne.
Śliczna połowica miała być najcenniejszym klejnotem pośród innych pięknych rzeczy. Był jej właścicielem.
Stawkę w transakcji, którą zawarli, stanowiło życie ludzkie. Raija płaciła za życie i wolność Reijo, znosząc na co dzień bliskość, zachłanność i pożądanie Olego Edvarda. Kobieta wprawdzie nigdy przedtem nie posiadała nic cennego, ale była wolna. Wolała biedę i wolność niż bogactwo i wieczne poniżenie.
Wyglądała jednak coraz lepiej. Wiedziała o tym i bolała nad tym. Gdyby mogła wybierać, ubrałaby się dla niego w worki i łachmany. Nie była już jednak panią swego losu. Ole decydował za nią.
Do twarzy jej było w sukni z gorsetem i szeleszczącą spódnicą. Tkanina pochodziła z Danii, z samej stolicy.
Rzecz niespotykana w Finmarku. Nawet żonie gubernatora okręgowego nie przysyłano sukien z zagranicy. Ole Edvard Hermanssøn uważał jednak, że jego połowica zasługuje na wszystko, co najlepsze.
Tkanina była cieniutka i błyszcząca, usiana bukiecikami kwiatów. Mieniła się odcieniami, które tak pięknie współgrały z ciemnymi oczami i włosami Raiji: złotem, żółcią i ciepłą zielenią na czerwonym tle.
Ole kazał uszyć z niej suknię dla Raiji, ponieważ ona sama nie najlepiej radziła sobie z igłą. Tworzyła w myślach, a nie rękami.
Cała wieś plotkowała. Wszyscy z politowaniem kiwali głowami nad człowiekiem, który był prawą ręką wójta. Jego młoda żona to rzeczywiście niezwykła osoba, ale żadnemu mężczyźnie jeszcze nie wyszło na zdrowie takie zaangażowanie w związek z kobietą.
Ole wrócił do domu bardzo późno, co rozzłościło Raiję nie na żarty. Jego towarzystwo wnosiło mimo wszystko nieco urozmaicenia w monotonne, codzienne życie, choć starała się do tego nie przyznawać. W jej życiu nie było nikogo innego. Zgodnie z życzeniem męża. Ole po prostu nie pozwalał żonie na żadne kontakty z innymi ludźmi pod swoją nieobecność. Przecież należała do niego. – Spóźniłeś się – powiedziała ostro, choć chętnie odgryzłaby sobie język, gdy zobaczyła, że Ole się uśmiecha. Pomyślał sobie oczywiście, że za nim tęskniła. Dodała więc szybko: – Mnie to nie przeszkadza, ale jedzenie stygnie… Śmiech męża zabrzmiał w jej uszach jak szyderstwo.
Ostatnio często się śmiał. Nie tylko Raija zauważała wówczas chłopięcy dołeczek w jego lewym policzku.
Olego ogarnął nagle wielki entuzjazm, objął żonę w talii i zatańczył z nią wokoło.
– Zawsze cieszy mnie twoje serdeczne powitanie! – uśmiechnął się szeroko, nie zważając na jej zdawkowy uśmiech i twarde spojrzenie. Posadził żonę i zaczął przed nią paradować.
Raija przygryzła wargę. Nie mogła się powstrzymać przed przyrównaniem go w myślach do cietrzewia w okresie godowym: wyciągnięta szyja, wypięta pierś, spojrzenie zwrócone ku niebu.
– Gdybym cię dobrze nie znała, mogłabym cię wziąć za króla, co najmniej za króla – rzekła zjadliwie. – Zaczynasz przybierać iście królewską postawę…
– Nie królewską – odparł Ole niemal równie ironicznie. – Obawiam się, że królową nie zostaniesz, ale zrobię z ciebie przynajmniej jedną z pierwszych dam w okolicy… – Tu przerwał.
– Doprawdy? Dowiem się chyba kiedyś, jak to zamierzasz osiągnąć…
Ole wetknął kciuki za kamizelkę. Uśmiechnął się od ucha do ucha i nieco przymrużył promieniejące oczy.
Znów podjął nutę jej lekceważącego, sarkastycznego tonu:
– Wójt nie żyje, moja droga. Niech żyje wójt. Nowy wójt.
Ole Edvard ukłonił się żonie. Uśmiech zamarł na ustach Raiji. Wójt od dawna chorował, a Ole od pewnego czasu zastępował swego przełożonego. Raija wiedziała, że jej mąż jest uparty i ambitny. Najwyraźniej dobrze wywiązywał się z obowiązków. I odziedziczył stanowisko. Został wójtem. A ona żoną wójta. Raija najchętniej roześmiałaby się w głos, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nie potrafiła nawet pogratulować Olemu, choć on najwyraźniej na to czekał.
Stalowoszare oczy pod jasną grzywką wypełniły się rozczarowaniem. Po raz kolejny zepsuła mu humor. Po raz kolejny potraktowała go jak to, co zeskrobywała ze swych podeszew, gdy wchodziła do domu, jak coś, czego nie chciała wnieść na dywan. A on oddałby za nią wszystko…
– Nie cieszysz się? – zapytał wprost, kryjąc swój żal. I rozczarowanie. – Pani nie pogratuluje nawet swemu mężowi? Dzięki mnie jesteś jedną z najważniejszych kobiet w Alcie. Dorównujesz godnością żonie sędziego. I lensmana. Niewiele ci brakuje do żony samego gubernatora okręgowego… A kim byłaś dawniej, zanim wyciągnąłem cię z tej zawszonej chatynki?
Jego gniew narastał. Głos mu drżał ze zdenerwowania.
– Zaraz ci powiem, kim byłaś, moja piękna żono, byłaś zwykłą dziwką. Która rozkłada nogi za odrobinę jedzenia i dach nad głową. Byłaś niczym. Przybłędą z bandą dzieciaków, których nie potrafiłaś wyżywić…
Raija znosiła jego obelgi z niewzruszoną twarzą.
– Wielkie dzięki za to, że wziąłeś to… nic… tę zwykłą dziwkę pod swoje skrzydła, brutalnie ją zgwałciłeś, a potem poślubiłeś. Wielkie dzięki za to, że uwolniłeś ją od tak haniebnego ciężaru, jakim jest opieka nad własnymi dziećmi. Wszyscy mają się znacznie lepiej, od kiedy rozdzieliłeś ladacznicę i jej dzieci, od kiedy ożeniłeś się z nią…
Policzki Raiji pobladły, ale w jej oczach rozgorzał ten sam żar, który widziało już wielu ludzi przed Hermanssønem. Jej oczy potrafiły płonąć jak upalne letnie dni albo iskrzyć się jak zimne białe noce. On doświadczał tylko chłodu tych gwieździstych oczu, które tak wielbił.
– Masz jadowity język, Raija – powiedział i odwrócił się do niej plecami. Nie takiego powitania pragnął. Ona zresztą nigdy nie spełniała jego oczekiwań. Ole Edvard zastanawiał się, kiedy ten płomień nienawiści przygaśnie.
– Od tej pory trzymaj język za zębami, skarbie! – Jego głos zabrzmiał niespodziewanie ostro.
Zazwyczaj próbował być dla niej czuły. Nie da się ukryć, że nie stwarzała mu zbyt wielu okazji, by mógł pokazać się jej z lepszej strony, robił jednak wszystko, co w jego mocy. Uwielbiał bezgranicznie swą żonę i chętnie dostałby coś w zamian. Do tej pory nie dostał nic za darmo. Nawet uśmiechu. Raija była twarda jak kamień. Nie zastanawiała się nigdy nad tym, czy mogłaby mu wybaczyć. A przecież wcale nie miała tak wiele do wybaczenia. Zawdzięczała mu wszystko, nieprawdaż?
– Jeśli narazisz na szwank moją pozycję, nie spodziewaj się łaski – zagroził.
– Czeka mnie piwniczny loch? – zapytała słodko. – Cieszyłbyś się, gdyby ci się udało mnie tam ukryć, wójcie? – Raija roześmiała się, a on nie wiedział, co ją tak ubawiło: własna myśl czy jego tytuł. – Nigdy nie będziesz niczym więcej – ciągnęła Raija z diabelskim błyskiem w oku. – Chociaż lubisz bawić się w wielkiego pana, to jesteś prostym człowiekiem. Gdybyś był kimś, nie potrzebowałbyś tu przychodzić. Nie, Ole, możesz być tylko lokajem wielkich panów. Tacy jak ty czasami awansują na wójta czy sędziego. Ale to nic wielkiego. Tylko panom przystają zaszczyty. Dystyngowanym panom. I żadne z nas do nich nie należy, Ole.
Hermanssøn nie odpowiedział. Wszystko w nim wrzało, ale zagryzł zęby i milczał. Oczywiście, że potrafiłby jej zamknąć usta. Mógłby jej powiedzieć, że jego ojciec był wystarczająco dystyngowanym człowiekiem, że mówił po duńsku, był dobrze urodzony, że nosił pudrowane peruki. Ale to znaczyło niewiele. Bo przecież jego matka pracowała jako praczka w domu tego człowieka i wcale nie pochodziła z wyższych sfer. On, Ole Edvard Hermanssøn, choć syn szlachcica, nie należał do kasty szlachetnie urodzonych. Był bękartem. Raija miała rację: nigdy nie będzie niczym więcej, co najwyżej wójtem.
– Jaka szkoda, że jesteś żonaty – kontynuowała atak kobieta.
– Dla kogo? – zapytał odruchowo. Nie zawsze potrafił nadążyć za rozumowaniem swojej żony, co go niezmiennie irytowało. Był przecież wykształcony, podczas gdy ona była niczym, pięknym niczym, które on wyciągnął z łajna. Nie powinna się wywyższać.
– Dla żony wójta, oczywiście – odparła Raija z uśmiechem. I natychmiast wyjaśniła: – Dla żony zmarłego wójta…
Ole znów dojrzał diabelski błysk w jej oczach. Wiedział dobrze, że rzadko mówiła coś przypadkiem.
– Wydawało mi się, że panuje nienaruszalny obyczaj, piękny obyczaj, że nowy wójt żeni się z wdową po swym poprzedniku.
– Z tą starą kuropatwą! – wyrwało się Olemu. – Wolałbym umrzeć!
– A z czego ona będzie żyła? – zagadnęła Raija. – Co za pech, że wybrano człowieka żonatego. Choć ja oczywiście mogę się poświęcić. Jeśli tylko się postarasz, bez trudu się ze mną rozwiedziesz. Wystarczy wspomnieć, że dawniej byłam byle dziwką…
– Zamknij się! – Ole podniósł rękę, by uderzyć żonę w twarz, ale się opanował. Było w niej coś, co sprawiało, że czuł się cholernie mały, gdy uciekał się do przemocy. Bił ją z poczuciem przegranej. Miała na niego iście piekielny wpływ.
– Będziemy mieć więcej pieniędzy – oświadczył.
– A co z domem wójta? Dostaniemy go? – zapytała Raija z prawdziwym zainteresowaniem.
Tamten dom był większy. Znacznie większy. A skoro jest skazana na życie z tym człowiekiem, to warto je uczynić wygodniejszym. Ole przeklął sam siebie w duchu: że też o to nie zapytał, że też o tym nie pomyślał. Założył jednak, że dostanie i dom. Dom był przecież przypisany do stanowiska. Gdy tylko wdowa po poprzednim wójcie pojedzie na południe, do rodziny, nic nie powinno stanąć na przeszkodzie, by zajęli ten dom. Nikt nie stał przecież wyżej niż on w hierarchii. Sędzia miał swój dom. Gubernator okręgowy – swój. A zatem dom wójta stałby pusty.
– Tak – powiedział krótko z nadzieją, że się nie myli.
Nie chciał, by go przyłapała na niepewności. – Zorganizujemy przyjęcie, gdy się już wprowadzimy – dodał. Głównie po to, by pokazać jej, że to on panuje nad sytuacją. że jest ważny, choćby nie wiadomo jak z niego drwiła.
– Nie boisz się, że mój ostry język może ci zaszkodzić? – Obrzucił ją spojrzeniem równie twardym jak metal, który użyczył barwy jego oczom. W samym uśmiechu tego człowieka czaiło się tyle okrucieństwa, że nietrudno było się domyślić, dlaczego został prawą ręką wójta.
– Nie ośmielisz się – powiedział.
Raija od samego początku wiedziała, że on w końcu zemści się za jej brak entuzjazmu, że po raz kolejny udowodni, iż jest panem – zmusi ją, by się ukorzyła, by zaczęła go pragnąć. Doprowadzi do ostatecznego poniżenia, które przychodziło zawsze wówczas, gdy kończyła się ekstaza. Gdy powracał rozum. Nikt oprócz niego nie potrafił sparaliżować jej myśli, zagłuszyć jej rozumu… W takich chwilach naprawdę nią władał.
Usiłowała czuwać długo, aż do bólu powiek – to jednak nie miało znaczenia. Nie mogła się wyślizgnąć. Mogła wywalczyć zaledwie odroczenie.
Raija przymuszała się do czuwania. Siedziała przy oknie wychodzącym na fiord. Patrzyła na leniwy, czerwony plaster zorzy polarnej. Słońce toczyło się po wodzie i żarzyło na tle błękitu, potem znów wdrapywało się na ląd i płynęło na wschód. Na spotkanie kolejnego poranka. Raija długo wpatrywała się w słońce. Nie odwracała wzroku, chciała, by ją oślepiło. Próbowała odnaleźć w nim sens wszystkiego, ale nawet ono nie znało odpowiedzi, których szukała. Może te odpowiedzi w ogóle nie istnieją? Raija poczuła przypływ tęsknoty, gdy dojrzała jakieś postaci poruszające się w oddali, po drugiej stronie fiordu. Tak daleko, że nie potrafiła nawet odróżnić, czy to ludzie czy zwierzęta. Ale nawet z tej odległości rozpoznała ciemne trójkątne kształty. Lapońskie jurty były dla niej teraz symbolem młodości.
Raija wiedziała, że nie zna tych, którzy tego lata gonią stada na wschodni brzeg fiordu. O tej porze roku Ravna i Pehr wypasali swe stada w głębi lądu. Dopiero zimą przenosili się na nagie, wichrowe północno-wschodnie wybrzeże. Przez chwilę Raija zapragnęła znów dzielić z nimi ich życie. życie pełne trudu. Czasem bólu, czasem łez.
Ociekające potem. Ale i nabrzmiałe śmiechem. I wolnością, którą można napawać się w każdym oddechu.
Poczuła obecność męża w pokoju, zanim go usłyszała. Jej ciało drgnęło pod jego spojrzeniem. Dopiero potem rozległy się jego kroki. I poczuła ciężar wielkich dłoni na swoich ramionach.
– Już dawno zapadła noc.
Nie mogła temu zaprzeczyć. Dłonie Olego pieściły jej szyję, przeczesywały rozpuszczone włosy, muskały podbródek i rozpinały guziki, szukając drogi do piersi.
– I ja też długo czekałem – szepnął wtulony w jej gładki policzek.
Usta pożądliwie całowały miękką jak puch brzoskwiniową skórę. Dłonie tonęły w aksamicie skrytym pod dekoltem sukni. Powolnymi pieszczotami kusił pełną ognia kobietę, która kryła się pod lodową maską. Potrafiła oprzeć się wszystkiemu: szyderstwom i groźbom, komplementom i prezentom, hojności i zaszczytom. Nic nie potrafiło jej skruszyć. Trwała w swym nieporuszeniu wtedy, gdy był dla niej okrutny, i wtedy, gdy był dla niej miły. Tylko w ten jeden sposób potrafił wytrącić ją z obojętności. Tylko w ten sposób potrafił zbliżyć się do istoty, którą uwielbiał i posiadał, przynajmniej w pewnym sensie.
– Łóżko jest puste bez ciebie, skarbie – szepnął namiętnie i poczuł, że w żyłach Raiji szybciej pulsuje krew.
Zamknęła oczy pod wpływem jego pieszczot, ale choć nie chciała niczego zdradzić spojrzeniem, to jej ciało powiedziało mu wszystko, co chciał wiedzieć.
Wziął ją na ręce; on, wielki, prawie dwumetrowy niedźwiedź, poniósł o pół metra niższą kruszynę do pokoju, który tak długo znał tylko jego niewypowiedzianą samotność i tęsknotę.
Raija wypełniła nie tylko pustkę w jego łóżku. Wypełniła pustkę w jego życiu. Ale nigdy się tego nie dowie. Nigdy tego nie usłyszy. Ole nigdy nie zdradzi, jaka słabość ogarnia go, kiedy Raija jest blisko. Położył żonę ostrożnie na szerokim łóżku wysłanym skórą. Oświetlały je dwie lampy. Ole chętnie postawiłby tu tysiąc lamp. Lubił patrzeć na Raiję. Nigdy nie miał dość widoku tego jedwabistego, ciepłego ciała. Nie mógł się napatrzeć na jej ekstazę – nigdy nie miał dość tych chwil, w których na pewno nic nie udawała. Chwil, w których z pewnością należała do niego.
Osunął się na miękką skórę, układając się tuż obok żony. Gorące, mocne palce zdarły z niej wszystkie części garderoby. Potem Ole pozbył się własnego ubrania i leżeli już nadzy w swoich ramionach. Dopóki ten człowiek nie rozbudził jej namiętności, Raija nienawidziła go każdym nerwem swego ciała. Ale jego ciało i dłonie potrafiły przyprawić ją o dreszcz pożądania – i wtedy tęskniła za nim każdym włóknem tego samego ciała, które tak go nienawidziło…
Ten zwalisty olbrzym dokonał tego, co obiecał już pierwszego dnia, a przy tym udało mu się to w zawstydzająco krótkim czasie: poskromił w niej dziką kotkę. Nie próbowała już mu wydrapać oczu, tak jak to czyniła w pierwszych dniach małżeństwa. Nie próbowała się opierać ani zrobić mu krzywdy, tak jak na początku. Ole okiełznał ją – właśnie tu. Na tej skórze.
Raija udowadniała mu, że panuje tu nad nim tak samo, jak on nad nią. Ole nie dostawał nic za darmo. Ich miłość nie przypominała jej poprzednich erotycznych doświadczeń – a przecież każdy z trzech mężczyzn, których miała przed nim, coś dla niej znaczył. Każdy był dla niej kimś szczególnym. Ole był pierwszym kochankiem, którego nienawidziła. Być może właśnie dlatego wszystko pomiędzy nimi iskrzyło, wszystko było jak burza z błyskawicami i piorunami.
– Piekło mi cię zesłało – szeptał Ole, muskając miękkimi wargami jej brzuch. Nie zabrzmiało to wcale jak skarga; ona zaś wydała westchnienie rozkoszy, gdy jego usta zsunęły się w stronę krągłych ud.
Czekała już na niego, była zresztą gotowa od pierwszego muśnięcia jego dłoni. Potrafił rozpalić w niej namiętność jednym spojrzeniem. I na dodatek wiedział o tym, był bez reszty świadom jej słabości.
Nie martwiła się tym jednak wówczas, gdy ją odnajdywał, najpierw językiem, potem palcami i wreszcie… Raija z ochotą pozwalała się pochwycić w sidła płomiennej rozkoszy – paliło ją pożądanie, gdy leżała w jego mocnych ramionach. Zalewał ją sobą jak fala – potem się wycofywał, by po chwili znów szukać jej ciała, aż wreszcie czuła, że jest coraz bliżej, i słyszała jego krzyk zaspokojenia. Potem ocean uciszał się powoli. Jego zwaliste, spocone ciało leżało na niej. A gdy oszałamiająca zmysłowość pierzchała, następował moment, w którym nie mieli ze sobą już nic wspólnego. Gdy wszystko stawało się nieprzyjemne i niepotrzebne. Gdy już nie chciała z nim nic dzielić.
Odsuwali się od siebie. Ranił go jej chłód, który pojawiał się natychmiast po chwilach ekstazy, postanowił jednak, że nigdy jej tego nie okaże. Potrafił być równie twardy jak ona. Wolał, by trwała w przekonaniu, że chce tylko brać.
Raija zaczynała zaś czuć, jak wstyd wypiera odpływające pożądanie. Zamykała oczy i przypominała sobie każdą chwilę tego zbliżenia. Nienawidziła siebie za każdą chwilę poddania. Było w niej więcej pogardy wobec samej siebie niż nienawiści wobec niego. Był mężczyzną najgorszego pokroju. Od niego nie mogła niczego oczekiwać. Pogardzała jednak własną słabością. Każda chwila rozkoszy w jego ramionach później zamieniała się w godziny tortur.
Gdy nocami wsłuchiwała się w jego równy, spokojny oddech, jej myśli biegły ku wszystkim, których straciła z powodu tego człowieka. Z nastaniem świtu czuła już tylko niesmak. Poddając mu się w ten sposób – oddając mu się bez reszty raz za razem, zdradzała tych, których kochała najbardziej. Za każdym razem prześladowały ją te same myśli.
I wiedziała dobrze, że zdarzy się to jeszcze nie raz.
Odziana w czerń stała obok Olego, gdy starego wójta składano do grobu. Niewysoka kobieta w otoczeniu ludzi, którzy cokolwiek znaczyli w tym miejscu na ziemi. żona nowego wójta, która jednak nie była jedną z nich. Obcy element tej niewielkiej, zwartej społeczności. Była za młoda, za piękna, zbyt odmienna. Od tej chwili nikt nie ważył się jednak o tym wspominać.
Wdowa po starym wójcie spakowała już swoje rzeczy. Zamierzała wyjechać zaraz po rzuceniu grudki ziemi na trumnę człowieka, za którym przyjechała aż tu, prawie na biegun północny. Spędziła siedemnaście lat na tym pustkowiu, nienawidząc szczerze każdej minuty. Teraz mogła opuścić to miejsce. Gubernator okręgowy nie zatroszczył się wprawdzie o jej byt, ale opłacił podróż na południe. To wystarczyło. Zmarnowała najlepsze lata swego życia na tym pustkowiu i postanowiła, że za żadne skarby dłużej tu nie pozostanie.
Nader chętnie wyprowadziła się, by nowy wójt, razem ze swą uroczą żoną, mógł jak najszybciej zająć jej dom. Zostawiła im nawet trochę swoich mebli, gdy się przekonała, że ich rzeczy nie starczy, by wypełnić wielkie pokoje. Zrobiła to przede wszystkim ze względu na tę drobną kobietę. W jej ciemnych oczach czaiła się pustka, która sprawiła, że starsza pani poczuła ukłucie w sercu. Jeśli parę używanych mebli może rozświetlić trochę te oczy, to będzie to dobry uczynek. A przy tym trudno wlec wszystko ze sobą wzdłuż wybrzeża. Wdowa po wójcie była kobietą praktyczną.
Razem z meblami odziedziczyła Raija pozycję tamtej kobiety. Nie przejęła jednak szacunku, jakim tamtą darzono. Sama zresztą wcale nie uważała, że ma jakiekolwiek powinności względem mieszkańców Alty. Wiele osób podchodziło, by uściskać mocną dłoń Olego i jej delikatną rękę, ale Raija nie zwracała na nich uwagi. Był to tylko niekończący się łańcuch nachalnych dłoni, a nie ludzie, którzy mogliby dla niej cokolwiek znaczyć. Wszyscy orzekli, że jest dumna i wyniosła.
Zapomniała o nich, zanim znikli jej z oczu. Nie sądziła, by byli w stanie w jakikolwiek sposób osłodzić jej życie. Nie rozumieli, że zrabowano jej wolność i poniżono boleśnie. Widzieli tylko oślepiająco piękną twarz, kosztowne ubranie, dumną minę męża i jej nieobecne spojrzenie.
Raija ze wszystkich sił pragnęła mieć przyjaciół, nie wiedziała już jednak, jak ich zdobyć. Próbując dodać sobie otuchy, zamykała się przed innymi.
Tak wielu ludzi chciało porozmawiać z Ole Edvardem. Wielu ważnych mężczyzn, którzy nie byli jednak na tyle ważni, by zlekceważyć stosunki z wójtem. Warto było zjednać go sobie jak najszybciej.
Raija spostrzegła, że Ole oddala się w przeciwnym kierunku niż ona, i wcale się tym nie zmartwiła. Niepostrzeżenie wyślizgnęła się z tłumu otaczającego grób. Szybkie spojrzenie przez ramię potwierdziło to, co chciała wiedzieć: Ole nie zauważył, że żona nie stoi już u jego boku. Zajmował się innymi. Raija uśmiechnęła się i zrzuciła z głowy idiotyczny kapelusz, który kazał jej założyć. Kapelusz zawisł na tasiemce na jej szyi, ale nie zwróciła na to uwagi. Co za głupota paradować w takim nakryciu głowy na skraju bezkresnego płaskowyżu! Ole uznał jednak, że kapelusz jest ściśle związany z jej nową pozycją. Widział, że żona starego wójta nosi kapelusz. Pomyśleć tylko – ona, trzydzieści lat starsza niż Raija!
Raija czuła się dziwnie w chustce na głowie, a co dopiero w tym śmiesznym czarnym czymś, nasadzonym na włosy. Opuściła cmentarz i skierowała się w stronę lasu otaczającego osadę. Po raz pierwszy od trzech miesięcy poczuła się wolna. Po raz pierwszy od trzech miesięcy wyszła sama na dwór. Na łono natury. Wciągnęła letnie powietrze w płuca i nie troszczyła się o suknię, która mogła się ubrudzić w tym gęstym lesie. Nie wiedziała, że śledzą ją czyjeś oczy i że ktoś podąża jej śladem.
Nie miała pojęcia, jak długo szła, gdy nagle usłyszała za sobą jakieś kroki. Oszałamiające poczucie wolności zaślepiło ją i ogłuszyło. Dopiero gdy usłyszała trzask łamanej gałązki, uzmysłowiła sobie, że tego hałasu nie mogło spowodować zwierzę ani ptak. Lata spędzone pod gołym niebem, dzieciństwo przeżyte wśród ludzi znających przyrodę, która ich żywiła i otaczała sprawiły, że Raija nie miała żadnych wątpliwości.
Idzie już, żeby mnie znów zamknąć w klatce, pomyślała i obróciła się powoli, przyjmując pozycję obronną, gotowa stanąć do walki z człowiekiem, z którym dzieliła stół i łoże.
Na ścieżce, którą bezwiednie wybrała, stał jednak ktoś inny, nie Ole.
Raija chwyciła się kurczowo pnia najbliższego drzewa i wszystko dokoła niej zawirowało, gdy próbowała znaleźć oparcie. Kolana się pod nią ugięły. Upadłaby z pewnością, gdyby nie podtrzymały jej silne ramiona.
Pełna niedowierzania patrzyła w smutne zielone oczy. Widziała przebłyski błękitu między listkami brzozy – przypominały jej skomplikowany lapoński wzór. A tuż przed sobą widziała znajomą twarz Zaciśnięte usta drżały. Wiedziała, że te usta bezskutecznie próbują coś powiedzieć. On zamknął oczy wypełnione łzami i przycisnął swe wargi do jej ust. Pocałunek przekreślił czas, przekreślił ostatnie trzy miesiące. Raija zrozumiała, że Reijo Kesäniemi wciąż ją kocha.
Gdy otworzyła oczy, znów znalazła się w Alcie. Szczęki człowieka, który był jej przyjacielem, druhem, kochankiem i podporą, wciąż drżały. Przyciągnął ją do siebie z siłą, którą dobrze rozumiała, bo i ona przywarła do niego w podobny sposób.
– Byłeś tu przez cały czas? – zapytała w końcu. Wdychała jego zapach, jego ciepło, wszystko, co tak dobrze pamiętała.
Wszystko, co przypominało jej poprzedni rozdział życia.
Reijo skinął głową i pogłaskał ją po policzku. Na pozór w twarzy Raiji nie widać było rozpaczy. Nie było jej nigdzie, jeśli nie liczyć spojrzenia. Trzeba było dobrze znać Raiję, by dostrzec tę rozpacz w oczach.
To była niezwykła kobieta. Silniejsza niż większość znanych mu mężczyzn, choć tak drobna i ładna. Jego usta wędrowały po jej policzku, a potem zaczął mówić:
– Poświęciłaś dla mnie wszystko. Teraz ja muszę spróbować zrobić coś dla ciebie. Przynajmniej raz, na poważnie. Jesteśmy gotowi do drogi. Nie mogę siedzieć Mattemu na karku przez resztę życia. Znajdę coś dla nas. Wszyscy słyszeli o pogrzebie wójta. Wszyscy, którzy trzymają z panami, tu się wybierali. Wszyscy, którzy próbują udawać panów, będą zajęci. Zrozumiałem, że tylko w tym dniu zdołam do ciebie dotrzeć. Miałem zamiar podejść do ciebie, gdy odchodziłaś od grobu. Chciałem krzyczeć głośno z radości, ale się opanowałem. I poszedłem za tobą. Chyba nikt mnie nie widział. Niewiele osób zwróciło na ciebie uwagę, moja mała. Cała wieczność minie, zanim się zorientują, gdzie znikłaś, a wtedy będzie już za późno.
Reijo ucałował jej powieki, czując ulgę, choć dobrze wiedział, że jeszcze wcale nie są bezpieczni. Im szybciej stąd odejdą, tym lepiej. Nie ma sensu czekać, aż ten łajdak, Hermanssøn, zauważy, że Raija zniknęła.
– Co masz na myśli? – zapytała z dziecięcym zdziwieniem. Odsunęła się trochę od jego skrytej pod skórzanym kaftanem piersi. Reijo wyczytał w jej ciemnych oczach, że ona naprawdę nie wie, po co tu przyszedł.
– Uratowałaś mnie przed Hermanssønem – wyjaśnił spokojnie. – Teraz ja cię przed nim uratuję. Dzieci czekają niedaleko.
– Same? – zapytała ostro. – Nie zostawiłeś ich chyba samych, Reijo Kesäniemi?
Reijo westchnął. Czyżby nie rozumiała, że w ten sposób tracą cenny czas?
– Są z Tarją – wyjaśnił, okazując anielską cierpliwość, przynajmniej w swoim własnym mniemaniu. – Z Tarją i Johanem – dodał z uśmiechem.
Zanim Raija zdążyła zadać mu pytanie, rzekł:
– Polubili się. Stali się całkiem innymi ludźmi. Chociaż oboje są jeszcze bardzo młodzi, wszystko wskazuje na to, że sprawy się jakoś ułożą. Tarja zostaje. Wyruszamy sami.
– A dzieci? – wypowiedziała to słowo prawie bezgłośnie. Wyczytał je z jej ust. Ujrzał tęsknotę malującą się w każdym rysie twarzy. Jej twarz stawała się coraz bardziej naga w jego obecności. Warkocz zaczął się rozplatać, szyję Raiji opasywała czarna tasiemka. Dostrzegł to wszystko, choć właściwie się nie przyglądał.
– Elise sądzi, że umarłaś – powiedział zdławionym głosem. – Maja nie chce w to wierzyć. Knut jest coraz bardziej podobny do Kallego… – Głos mu się załamał. – Żadnemu z nich nie mówiłem, dokąd się wybieram. Nie potrafiłem. Lepiej będzie, jeśli po prostu się pojawisz…
W duszy Raiji rozpoczęła się walka tego, co możliwe, z tym, co niemożliwe. Miłość i tęsknota przeciw trudnemu do nazwania obowiązkowi. Jakaś siła przerastająca wolę podyktowała jej decyzję.
Spojrzenie młodej kobiety umknęło gdzieś w bok, na ścieżkę, pełne niepokoju, czy nie ściga jej już Ole i jego ludzie.
W milczeniu pokręciła głową. Oczy płonęły ogniem czarniejszym niż kiedykolwiek za pamięci Reijo.
– Nie pójdziesz?
– Nie – wypowiedziały jej usta.
Zaskoczony mężczyzna trzymał ją teraz na wyciągnięcie ręki. Raija spostrzegła, jak bardzo schudł. Jak zapadły mu się policzki. Jak się postarzał. Nie był już młodzieńcem. Stał się mężczyzną. Mężczyzną, który wie, co to ból, a ona miała przydać mu jeszcze więcej cierpienia.
– Błagam cię, byś ze mną poszła, Raiju – nalegał, a jego zielone oczy rozgorzały. – Twoje dzieci czekają na ciebie niedaleko. Nie wiem nawet, ile razy zasnęły nieukojone w płaczu z powodu twojej nieobecności. Proszę cię, byś wybrała wolność, a ty mi odmawiasz…
– Jestem jego żoną – szepnęła Raija martwiejącymi ustami. – Nie ma dla mnie żadnej wolności…
– Nie ma, jeśli sama jej nie wybierzesz, mimo że możesz to zrobić!
– To niemożliwe!
– Pociągnę cię za sobą na siłę, kobieto – zagroził. – Nie wiesz już chyba, co jest dla ciebie dobre. Nie powiesz chyba, że pokochałaś tego… człowieka? – Skurcz przerażenia przebiegł mu przez twarz, gdy wreszcie wydusił z siebie te słowa.
Raija pokręciła głową i powiedziała:
– Nienawidzę go, Reijo. Nie będę jednak wolna, dopóki jestem jego żoną. On mnie znajdzie nawet na końcu świata. Byłoby jeszcze gorzej, gdybym miała was stracić po raz drugi…
– Nigdy nie byłaś tchórzem – rzucił Reijo. Wciąż nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciółka mówi poważnie, że dobrze ją rozumie.
Raija wiedziała, że wiąże ją nie tylko to, o czym mówi. Instynkt podpowiadał jej, by uciekła razem z Reijo, ale to, co ją przed tym powstrzymywało, było znacznie silniejsze niż jej własne myśli, własny rozum. Jakaś siła górowała nad jej wolą. Dlatego nie miała wyboru. Było na to za wcześnie. Musiała zostać. Wciąż była tu potrzebna.
Raija nie mogła wyznać przyjacielowi, że to wszystko ma wiele wspólnego ze skórzanym rzemieniem, który opasywał szyję dziecięcego trupa znalezionego na płaskowyżu…
– Co, u diabła, on z tobą zrobił? – zapytał Reijo z goryczą. Objął ją ramionami, ale Raija poczuła, że to, co nad nią panuje, zaczyna ogarniać i jego. Nie obejmował jej już tak kurczowo. Puści ją i pozwoli się odsunąć.
– Znajdzie się rozwiązanie – szepnęła, by go pocieszyć. – Wkrótce będę z wami…
– Mogłabyś już być z nami…
Raija ucałowała jego zapadnięte policzki. Ucałowała zarośnięty podbródek, drżące mięśnie szyi i poczuła, że Reijo bardzo jej pragnie. Ale żona wójta nie może się kochać z odzianym w skóry Finem tuż pod wsią. Powinna wciąż nosić swą maskę. W dalszym ciągu potrzebuje swojej pozycji, co do tego nie miała wątpliwości.
– Dokąd wyruszacie?
Raija dostrzegła, że Reijo mocno zaciska zęby. Przemknęło jej przez myśl straszne podejrzenie.
– Nieważne, co zrobisz, Reijo, ale nie zabieraj moich dzieci do Mikkala!
Reijo nie rozumiał, w jaki sposób mogła odgadnąć jego myśli, ale począł zaprzeczać jej podejrzeniom, jak tylko potrafił.
– Nawet nie przyszło mi to do głowy. Dlaczego miałbym to zrobić? Potrafię się nimi zaopiekować. Dlaczego miałbym je zostawić komuś innemu? Czy nie przyrzekłem ci? Czemu tak nisko mnie cenisz?
Raija przyglądała mu się badawczo: trochę mu wierzyła, trochę nie, aż wreszcie zdecydowała się uwierzyć. Reijo roztropnie przemilczał fakt, iż jego zdaniem Mikkal również powinien poczuwać się do odpowiedzialności. Był wszak ojcem jednego z jej dzieci.
– Wrócę jeszcze po ciebie – obiecał. – A gdy zjawię się następnym razem, nie chcę słyszeć o żadnych głupstwach. Rozumiesz, moja mała? Następnym razem zabiorę cię ze sobą, choćbym miał cię związać. Może już teraz powinienem wziąć arkan Johana…
Raija uśmiechnęła się mimo całego bólu. Wyślizgnęła się z mocnych ramion jasnowłosego, silnego Fina.
– Nic im o mnie nie mów – poprosiła szeptem. Odsunęła się od niego powoli. Nigdy nie lubiła rozstań.
Reijo trzymał ją tak długo, jak się dało, ale ona po prostu wymknęła się z jego objęć. Na końcu musnęła tylko jego dłonie. Więcej go nie dotknęła. Odwróciła się, by stanąć na ścieżce, którą przedtem oboje podążali. Wyglądała tak obco w tej czarnej sukni z szeleszczącą spódnicą. Kapelusz, rękawiczki – wszystko pochodziło z całkiem innego świata. Znów się zanurzyła w tym świecie, do którego on nie miał dostępu. Widział jej białą twarz i rozplatający się gruby warkocz. Zobaczył ten wyraz twarzy, którego nie potrafił zrozumieć…
Potem odwróciła się i uniósłszy trochę spódnicę, pobiegła w stronę swego więzienia.
Reijo przypomniał sobie rozmowy z Kallem. Prowadzone dawno, dawno temu, gdy jeszcze obaj byli bardzo młodzi. Gdy obaj kochali Raiję równie namiętnie. Przypomniał sobie, jak marzyli o skarbach i bogactwie, którymi sprawią jej radość.
Coś zakłuło go w piersiach. Obrazy i słowa z przeszłości przedarły się przez barierę minionych lat: piękne suknie, wspaniały dom, wszystko, czego Raija mogłaby zapragnąć.
Teraz miała to wszystko.
Reijo nigdy nie sądził, że ona naprawdę o tym marzy. Zawsze uważał, że bardziej obchodzą ją zupełnie inne sprawy. Czyżby się pomylił? Czyżby wolała suknie, dom i bogactwo od wszystkiego, co miała przedtem?
Wątpliwości były bolesne i gorzkie.
Gdy jednak Reijo odwrócił się i ruszył w stronę tych, którzy na niego czekali, był już pewien, że w postępowaniu Raiji kryje się coś głębszego. Ona nigdy nie sprzedałaby swoich dzieci za kilka pięknych strojów. W tym było coś więcej. Wiedział też, że musi dotrzymać słowa, że musi tu wrócić. Najpierw powinien jednak umieścić jej dzieci u kogoś, kto będzie umiał się nimi zaopiekować. Chwalił się, że sam potrafi to zrobić, ale nie był już tego pewien. Zbyt wiele miał w sobie niepokoju…
Serce Raiji biło mocno z przerażenia, gdy biegła w stronę swego nowego, wielkiego domu, stojącego w stosownej odległości od zabudowań zwyczajnych śmiertelników.
Dom leżał na wzgórzu, otoczony pięknymi drzewami, tuż koło ogrodu wypełnionego kwiatami, jakich Raija nigdy w życiu nie widziała. Poprzednia gospodyni dostała nasiona tych roślin od przyjaciół z południa, ponieważ ogród był jej wielką pasją. Pomimo krótkiego lata przez ostatnich siedemnaście lat ten ogród był jednym z najpiękniejszych tu, na północy.
Raija zastała dom pogrążony w ciszy. Rozejrzała się ostrożnie, ale nic nie wskazywało na to, by Ole wrócił przed nią. Wiele zależało od tego, czy tak jest naprawdę.
Kobieta popchnęła drzwi. Zamknięte. Odetchnęła z ulgą i zdobyła się nawet na uśmiech. Nie był to uśmiech radości, ale kąciki ust uniosły się ku górze.
Pospiesznie zrzuciła znienawidzony kapelusz i rękawiczki. Rozpuściła włosy i oczyściła suknię z liści, które do niej przylgnęły. Ole nie powinien się domyślić, że gdziekolwiek się oddalała. Nie powinien się nigdy dowiedzieć, że rozmawiała z Reijo.
Gdy po jakimś czasie wójt, pełen najczarniejszych podejrzeń, zbliżał się już długimi, zdecydowanymi krokami do swego nowego domu (ze względu na nowe stanowisko nie wypadało mu przecież biec) w poszukiwaniu żony, znalazł Raiję w ogrodzie. Klęczała między krzakami róż, nie zważając na nową suknię. Z długimi, rozpuszczonymi włosami i ciemnymi oczami, które mogłyby stopić kamień.
– Taki byłeś zajęty – usprawiedliwiła się tonem pełnym słodyczy. – Nie chciałam ci przeszkadzać. A poza tym właściwie nie znałam tego starego człowieka. I nikogo innego… Wyglądała pośród zieleni jak niewinne dziecko. Ole podniósł ją z ziemi, ucałował dłonie pachnące chwastami i wyrzucał sobie, że tak źle ją osądził. Raija nie kochała go wprawdzie, ale była lojalna. Nie uciekłaby…
– Dziwne z ciebie dziecko – zaśmiał się i wziął ją na ręce.
Nawet nie przypuszczasz, jakie dziwne, pomyślała Raija.
Oparła jednak czoło o jego szyję, pewna, że zdołała go przekonać o swej niewinności. Mogłaby być już daleko, razem z Reijo i dziećmi. A jednak została. Wybrała los jego połowicy.