Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Raija ze śnieżnej krainy. Oblubienica wójta. Tom 4 - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
13 listopada 2024
Ebook
39,90 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Raija ze śnieżnej krainy. Oblubienica wójta. Tom 4 - ebook

Mężczyźni krążą wokół Raiji niczym ćmy ciągnące ku światłu. Strzeże jej jednak jak oka w głowie nowy małżonek, budzący postrach wójt. Raija jest teraz jego własnością; kupił ją, posługując się szantażem. Choć otacza piękną żonę bogactwem, nie jest w stanie zdobyć jej miłości. Raija go nienawidzi i wciąż tęskni za innym mężczyzną. Nieprzewidziane dramatyczne wydarzenia sprawią, że niebawem odzyska wolność...

„Oblubienica wójta” to czwarty tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-490-2
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Alta. Czer­wiec 1728.

Był to chyba naj­pięk­niej­szy okres roku – czas dłu­gich, ja­snych nocy i je­dy­nych w swoim ro­dzaju, cie­płych pół­noc­no­nor­we­skich let­nich dni. Ra­ija nie po­tra­fiła już jed­nak się tym cie­szyć.

Przed trzema mie­sią­cami po­ślu­biła czło­wieka, który był prawą ręką wójta. Trzy mie­siące spę­dziła w zło­tej klatce.

Dóbr ma­te­rial­nych jej nie bra­ko­wało. Ole Edvard ra­do­wał się jak dziecko, ro­biąc jej nie­spo­dzianki w po­staci pięk­nych ubrań i ozdób, któ­rych ist­nie­nia na­wet nie po­dej­rze­wała.

Stroił ją, po­nie­waż czcił piękno. To, co stało się jego wła­sno­ścią, po­winno być piękne.

Śliczna po­ło­wica miała być naj­cen­niej­szym klej­no­tem po­śród in­nych pięk­nych rze­czy. Był jej wła­ści­cie­lem.

Stawkę w trans­ak­cji, którą za­warli, sta­no­wiło ży­cie ludz­kie. Ra­ija pła­ciła za ży­cie i wol­ność Re­ijo, zno­sząc na co dzień bli­skość, za­chłan­ność i po­żą­da­nie Olego Edvarda. Ko­bieta wpraw­dzie ni­gdy przed­tem nie po­sia­dała nic cen­nego, ale była wolna. Wo­lała biedę i wol­ność niż bo­gac­two i wieczne po­ni­że­nie.

Wy­glą­dała jed­nak co­raz le­piej. Wie­działa o tym i bo­lała nad tym. Gdyby mo­gła wy­bie­rać, ubra­łaby się dla niego w worki i łach­many. Nie była już jed­nak pa­nią swego losu. Ole de­cy­do­wał za nią.

Do twa­rzy jej było w sukni z gor­se­tem i sze­lesz­czącą spód­nicą. Tka­nina po­cho­dziła z Da­nii, z sa­mej sto­licy.

Rzecz nie­spo­ty­kana w Fin­marku. Na­wet żo­nie gu­ber­na­tora okrę­go­wego nie przy­sy­łano su­kien z za­gra­nicy. Ole Edvard Her­mans­søn uwa­żał jed­nak, że jego po­ło­wica za­słu­guje na wszystko, co naj­lep­sze.

Tka­nina była cie­niutka i błysz­cząca, usiana bu­kie­ci­kami kwia­tów. Mie­niła się od­cie­niami, które tak pięk­nie współ­grały z ciem­nymi oczami i wło­sami Ra­iji: zło­tem, żół­cią i cie­płą zie­le­nią na czer­wo­nym tle.

Ole ka­zał uszyć z niej suk­nię dla Ra­iji, po­nie­waż ona sama nie naj­le­piej ra­dziła so­bie z igłą. Two­rzyła w my­ślach, a nie rę­kami.

Cała wieś plot­ko­wała. Wszy­scy z po­li­to­wa­niem ki­wali gło­wami nad czło­wie­kiem, który był prawą ręką wójta. Jego młoda żona to rze­czy­wi­ście nie­zwy­kła osoba, ale żad­nemu męż­czyź­nie jesz­cze nie wy­szło na zdro­wie ta­kie za­an­ga­żo­wa­nie w zwią­zek z ko­bietą.

Ole wró­cił do domu bar­dzo późno, co roz­zło­ściło Ra­iję nie na żarty. Jego to­wa­rzy­stwo wno­siło mimo wszystko nieco uroz­ma­ice­nia w mo­no­tonne, co­dzienne ży­cie, choć sta­rała się do tego nie przy­zna­wać. W jej ży­ciu nie było ni­kogo in­nego. Zgod­nie z ży­cze­niem męża. Ole po pro­stu nie po­zwa­lał żo­nie na żadne kon­takty z in­nymi ludźmi pod swoją nie­obec­ność. Prze­cież na­le­żała do niego. – Spóź­ni­łeś się – po­wie­działa ostro, choć chęt­nie od­gry­złaby so­bie ję­zyk, gdy zo­ba­czyła, że Ole się uśmie­cha. Po­my­ślał so­bie oczy­wi­ście, że za nim tę­sk­niła. Do­dała więc szybko: – Mnie to nie prze­szka­dza, ale je­dze­nie sty­gnie… Śmiech męża za­brzmiał w jej uszach jak szy­der­stwo.

Ostat­nio czę­sto się śmiał. Nie tylko Ra­ija za­uwa­żała wów­czas chło­pięcy do­łe­czek w jego le­wym po­liczku.

Olego ogar­nął na­gle wielki en­tu­zjazm, ob­jął żonę w ta­lii i za­tań­czył z nią wo­koło.

– Za­wsze cie­szy mnie twoje ser­deczne po­wi­ta­nie! – uśmiech­nął się sze­roko, nie zwa­ża­jąc na jej zdaw­kowy uśmiech i twarde spoj­rze­nie. Po­sa­dził żonę i za­czął przed nią pa­ra­do­wać.

Ra­ija przy­gry­zła wargę. Nie mo­gła się po­wstrzy­mać przed przy­rów­na­niem go w my­ślach do cie­trze­wia w okre­sie go­do­wym: wy­cią­gnięta szyja, wy­pięta pierś, spoj­rze­nie zwró­cone ku niebu.

– Gdy­bym cię do­brze nie znała, mo­gła­bym cię wziąć za króla, co naj­mniej za króla – rze­kła zja­dli­wie. – Za­czy­nasz przy­bie­rać iście kró­lew­ską po­stawę…

– Nie kró­lew­ską – od­parł Ole nie­mal rów­nie iro­nicz­nie. – Oba­wiam się, że kró­lową nie zo­sta­niesz, ale zro­bię z cie­bie przy­naj­mniej jedną z pierw­szych dam w oko­licy… – Tu prze­rwał.

– Do­prawdy? Do­wiem się chyba kie­dyś, jak to za­mie­rzasz osią­gnąć…

Ole we­tknął kciuki za ka­mi­zelkę. Uśmiech­nął się od ucha do ucha i nieco przy­mru­żył pro­mie­nie­jące oczy.

Znów pod­jął nutę jej lek­ce­wa­żą­cego, sar­ka­stycz­nego tonu:

– Wójt nie żyje, moja droga. Niech żyje wójt. Nowy wójt.

Ole Edvard ukło­nił się żo­nie. Uśmiech za­marł na ustach Ra­iji. Wójt od dawna cho­ro­wał, a Ole od pew­nego czasu za­stę­po­wał swego prze­ło­żo­nego. Ra­ija wie­działa, że jej mąż jest uparty i am­bitny. Naj­wy­raź­niej do­brze wy­wią­zy­wał się z obo­wiąz­ków. I odzie­dzi­czył sta­no­wi­sko. Zo­stał wój­tem. A ona żoną wójta. Ra­ija naj­chęt­niej ro­ze­śmia­łaby się w głos, ale nie mo­gła wy­do­być z sie­bie żad­nego dźwięku. Nie po­tra­fiła na­wet po­gra­tu­lo­wać Olemu, choć on naj­wy­raź­niej na to cze­kał.

Sta­lo­wo­szare oczy pod ja­sną grzywką wy­peł­niły się roz­cza­ro­wa­niem. Po raz ko­lejny ze­psuła mu hu­mor. Po raz ko­lejny po­trak­to­wała go jak to, co ze­skro­by­wała ze swych po­de­szew, gdy wcho­dziła do domu, jak coś, czego nie chciała wnieść na dy­wan. A on od­dałby za nią wszystko…

– Nie cie­szysz się? – za­py­tał wprost, kry­jąc swój żal. I roz­cza­ro­wa­nie. – Pani nie po­gra­tu­luje na­wet swemu mę­żowi? Dzięki mnie je­steś jedną z naj­waż­niej­szych ko­biet w Al­cie. Do­rów­nu­jesz god­no­ścią żo­nie sę­dziego. I len­smana. Nie­wiele ci bra­kuje do żony sa­mego gu­ber­na­tora okrę­go­wego… A kim by­łaś daw­niej, za­nim wy­cią­gną­łem cię z tej za­wszo­nej cha­tynki?

Jego gniew na­ra­stał. Głos mu drżał ze zde­ner­wo­wa­nia.

– Za­raz ci po­wiem, kim by­łaś, moja piękna żono, by­łaś zwy­kłą dziwką. Która roz­kłada nogi za odro­binę je­dze­nia i dach nad głową. By­łaś ni­czym. Przy­błędą z bandą dzie­cia­ków, któ­rych nie po­tra­fi­łaś wy­ży­wić…

Ra­ija zno­siła jego obe­lgi z nie­wzru­szoną twa­rzą.

– Wiel­kie dzięki za to, że wzią­łeś to… nic… tę zwy­kłą dziwkę pod swoje skrzy­dła, bru­tal­nie ją zgwał­ci­łeś, a po­tem po­ślu­bi­łeś. Wiel­kie dzięki za to, że uwol­ni­łeś ją od tak ha­nieb­nego cię­żaru, ja­kim jest opieka nad wła­snymi dziećmi. Wszy­scy mają się znacz­nie le­piej, od kiedy roz­dzie­li­łeś la­dacz­nicę i jej dzieci, od kiedy oże­ni­łeś się z nią…

Po­liczki Ra­iji po­bla­dły, ale w jej oczach roz­go­rzał ten sam żar, który wi­działo już wielu lu­dzi przed Her­mans­sønem. Jej oczy po­tra­fiły pło­nąć jak upalne let­nie dni albo iskrzyć się jak zimne białe noce. On do­świad­czał tylko chłodu tych gwieź­dzi­stych oczu, które tak wiel­bił.

– Masz ja­do­wity ję­zyk, Ra­ija – po­wie­dział i od­wró­cił się do niej ple­cami. Nie ta­kiego po­wi­ta­nia pra­gnął. Ona zresztą ni­gdy nie speł­niała jego ocze­ki­wań. Ole Edvard za­sta­na­wiał się, kiedy ten pło­mień nie­na­wi­ści przy­ga­śnie.

– Od tej pory trzy­maj ję­zyk za zę­bami, skar­bie! – Jego głos za­brzmiał nie­spo­dzie­wa­nie ostro.

Za­zwy­czaj pró­bo­wał być dla niej czuły. Nie da się ukryć, że nie stwa­rzała mu zbyt wielu oka­zji, by mógł po­ka­zać się jej z lep­szej strony, ro­bił jed­nak wszystko, co w jego mocy. Uwiel­biał bez­gra­nicz­nie swą żonę i chęt­nie do­stałby coś w za­mian. Do tej pory nie do­stał nic za darmo. Na­wet uśmie­chu. Ra­ija była twarda jak ka­mień. Nie za­sta­na­wiała się ni­gdy nad tym, czy mo­głaby mu wy­ba­czyć. A prze­cież wcale nie miała tak wiele do wy­ba­cze­nia. Za­wdzię­czała mu wszystko, nie­praw­daż?

– Je­śli na­ra­zisz na szwank moją po­zy­cję, nie spo­dzie­waj się ła­ski – za­gro­ził.

– Czeka mnie piw­niczny loch? – za­py­tała słodko. – Cie­szył­byś się, gdyby ci się udało mnie tam ukryć, wój­cie? – Ra­ija ro­ze­śmiała się, a on nie wie­dział, co ją tak uba­wiło: wła­sna myśl czy jego ty­tuł. – Ni­gdy nie bę­dziesz ni­czym wię­cej – cią­gnęła Ra­ija z dia­bel­skim bły­skiem w oku. – Cho­ciaż lu­bisz ba­wić się w wiel­kiego pana, to je­steś pro­stym czło­wie­kiem. Gdy­byś był kimś, nie po­trze­bo­wał­byś tu przy­cho­dzić. Nie, Ole, mo­żesz być tylko lo­ka­jem wiel­kich pa­nów. Tacy jak ty cza­sami awan­sują na wójta czy sę­dziego. Ale to nic wiel­kiego. Tylko pa­nom przy­stają za­szczyty. Dys­tyn­go­wa­nym pa­nom. I żadne z nas do nich nie na­leży, Ole.

Her­mans­søn nie od­po­wie­dział. Wszystko w nim wrzało, ale za­gryzł zęby i mil­czał. Oczy­wi­ście, że po­tra­fiłby jej za­mknąć usta. Mógłby jej po­wie­dzieć, że jego oj­ciec był wy­star­cza­jąco dys­tyn­go­wa­nym czło­wie­kiem, że mó­wił po duń­sku, był do­brze uro­dzony, że no­sił pu­dro­wane pe­ruki. Ale to zna­czyło nie­wiele. Bo prze­cież jego matka pra­co­wała jako praczka w domu tego czło­wieka i wcale nie po­cho­dziła z wyż­szych sfer. On, Ole Edvard Her­mans­søn, choć syn szlach­cica, nie na­le­żał do ka­sty szla­chet­nie uro­dzo­nych. Był bę­kar­tem. Ra­ija miała ra­cję: ni­gdy nie bę­dzie ni­czym wię­cej, co naj­wy­żej wój­tem.

– Jaka szkoda, że je­steś żo­naty – kon­ty­nu­owała atak ko­bieta.

– Dla kogo? – za­py­tał od­ru­chowo. Nie za­wsze po­tra­fił na­dą­żyć za ro­zu­mo­wa­niem swo­jej żony, co go nie­zmien­nie iry­to­wało. Był prze­cież wy­kształ­cony, pod­czas gdy ona była ni­czym, pięk­nym ni­czym, które on wy­cią­gnął z łajna. Nie po­winna się wy­wyż­szać.

– Dla żony wójta, oczy­wi­ście – od­parła Ra­ija z uśmie­chem. I na­tych­miast wy­ja­śniła: – Dla żony zmar­łego wójta…

Ole znów doj­rzał dia­bel­ski błysk w jej oczach. Wie­dział do­brze, że rzadko mó­wiła coś przy­pad­kiem.

– Wy­da­wało mi się, że pa­nuje nie­na­ru­szalny oby­czaj, piękny oby­czaj, że nowy wójt żeni się z wdową po swym po­przed­niku.

– Z tą starą ku­ro­pa­twą! – wy­rwało się Olemu. – Wo­lał­bym umrzeć!

– A z czego ona bę­dzie żyła? – za­gad­nęła Ra­ija. – Co za pech, że wy­brano czło­wieka żo­na­tego. Choć ja oczy­wi­ście mogę się po­świę­cić. Je­śli tylko się po­sta­rasz, bez trudu się ze mną roz­wie­dziesz. Wy­star­czy wspo­mnieć, że daw­niej by­łam byle dziwką…

– Za­mknij się! – Ole pod­niósł rękę, by ude­rzyć żonę w twarz, ale się opa­no­wał. Było w niej coś, co spra­wiało, że czuł się cho­ler­nie mały, gdy ucie­kał się do prze­mocy. Bił ją z po­czu­ciem prze­gra­nej. Miała na niego iście pie­kielny wpływ.

– Bę­dziemy mieć wię­cej pie­nię­dzy – oświad­czył.

– A co z do­mem wójta? Do­sta­niemy go? – za­py­tała Ra­ija z praw­dzi­wym za­in­te­re­so­wa­niem.

Tam­ten dom był więk­szy. Znacz­nie więk­szy. A skoro jest ska­zana na ży­cie z tym czło­wie­kiem, to warto je uczy­nić wy­god­niej­szym. Ole prze­klął sam sie­bie w du­chu: że też o to nie za­py­tał, że też o tym nie po­my­ślał. Za­ło­żył jed­nak, że do­sta­nie i dom. Dom był prze­cież przy­pi­sany do sta­no­wi­ska. Gdy tylko wdowa po po­przed­nim wój­cie po­je­dzie na po­łu­dnie, do ro­dziny, nic nie po­winno sta­nąć na prze­szko­dzie, by za­jęli ten dom. Nikt nie stał prze­cież wy­żej niż on w hie­rar­chii. Sę­dzia miał swój dom. Gu­ber­na­tor okrę­gowy – swój. A za­tem dom wójta stałby pu­sty.

– Tak – po­wie­dział krótko z na­dzieją, że się nie myli.

Nie chciał, by go przy­ła­pała na nie­pew­no­ści. – Zor­ga­ni­zu­jemy przy­ję­cie, gdy się już wpro­wa­dzimy – do­dał. Głów­nie po to, by po­ka­zać jej, że to on pa­nuje nad sy­tu­acją. że jest ważny, choćby nie wia­domo jak z niego drwiła.

– Nie bo­isz się, że mój ostry ję­zyk może ci za­szko­dzić? – Ob­rzu­cił ją spoj­rze­niem rów­nie twar­dym jak me­tal, który uży­czył barwy jego oczom. W sa­mym uśmie­chu tego czło­wieka cza­iło się tyle okru­cień­stwa, że nie­trudno było się do­my­ślić, dla­czego zo­stał prawą ręką wójta.

– Nie ośmie­lisz się – po­wie­dział.

Ra­ija od sa­mego po­czątku wie­działa, że on w końcu ze­mści się za jej brak en­tu­zja­zmu, że po raz ko­lejny udo­wodni, iż jest pa­nem – zmusi ją, by się uko­rzyła, by za­częła go pra­gnąć. Do­pro­wa­dzi do osta­tecz­nego po­ni­że­nia, które przy­cho­dziło za­wsze wów­czas, gdy koń­czyła się eks­taza. Gdy po­wra­cał ro­zum. Nikt oprócz niego nie po­tra­fił spa­ra­li­żo­wać jej my­śli, za­głu­szyć jej ro­zumu… W ta­kich chwi­lach na­prawdę nią wła­dał.

Usi­ło­wała czu­wać długo, aż do bólu po­wiek – to jed­nak nie miało zna­cze­nia. Nie mo­gła się wy­śli­zgnąć. Mo­gła wy­wal­czyć za­le­d­wie od­ro­cze­nie.

Ra­ija przy­mu­szała się do czu­wa­nia. Sie­działa przy oknie wy­cho­dzą­cym na fiord. Pa­trzyła na le­niwy, czer­wony pla­ster zo­rzy po­lar­nej. Słońce to­czyło się po wo­dzie i ża­rzyło na tle błę­kitu, po­tem znów wdra­py­wało się na ląd i pły­nęło na wschód. Na spo­tka­nie ko­lej­nego po­ranka. Ra­ija długo wpa­try­wała się w słońce. Nie od­wra­cała wzroku, chciała, by ją ośle­piło. Pró­bo­wała od­na­leźć w nim sens wszyst­kiego, ale na­wet ono nie znało od­po­wie­dzi, któ­rych szu­kała. Może te od­po­wie­dzi w ogóle nie ist­nieją? Ra­ija po­czuła przy­pływ tę­sk­noty, gdy doj­rzała ja­kieś po­staci po­ru­sza­jące się w od­dali, po dru­giej stro­nie fiordu. Tak da­leko, że nie po­tra­fiła na­wet od­róż­nić, czy to lu­dzie czy zwie­rzęta. Ale na­wet z tej od­le­gło­ści roz­po­znała ciemne trój­kątne kształty. La­poń­skie jurty były dla niej te­raz sym­bo­lem mło­do­ści.

Ra­ija wie­działa, że nie zna tych, któ­rzy tego lata go­nią stada na wschodni brzeg fiordu. O tej po­rze roku Ra­vna i Pehr wy­pa­sali swe stada w głębi lądu. Do­piero zimą prze­no­sili się na na­gie, wi­chrowe pół­nocno-wschod­nie wy­brzeże. Przez chwilę Ra­ija za­pra­gnęła znów dzie­lić z nimi ich ży­cie. ży­cie pełne trudu. Cza­sem bólu, cza­sem łez.

Ocie­ka­jące po­tem. Ale i na­brzmiałe śmie­chem. I wol­no­ścią, którą można na­pa­wać się w każ­dym od­de­chu.

Po­czuła obec­ność męża w po­koju, za­nim go usły­szała. Jej ciało drgnęło pod jego spoj­rze­niem. Do­piero po­tem roz­le­gły się jego kroki. I po­czuła cię­żar wiel­kich dłoni na swo­ich ra­mio­nach.

– Już dawno za­pa­dła noc.

Nie mo­gła temu za­prze­czyć. Dło­nie Olego pie­ściły jej szyję, prze­cze­sy­wały roz­pusz­czone włosy, mu­skały pod­bró­dek i roz­pi­nały gu­ziki, szu­ka­jąc drogi do piersi.

– I ja też długo cze­ka­łem – szep­nął wtu­lony w jej gładki po­li­czek.

Usta po­żą­dli­wie ca­ło­wały miękką jak puch brzo­skwi­niową skórę. Dło­nie to­nęły w ak­sa­mi­cie skry­tym pod de­kol­tem sukni. Po­wol­nymi piesz­czo­tami ku­sił pełną ognia ko­bietę, która kryła się pod lo­dową ma­ską. Po­tra­fiła oprzeć się wszyst­kiemu: szy­der­stwom i groź­bom, kom­ple­men­tom i pre­zen­tom, hoj­no­ści i za­szczy­tom. Nic nie po­tra­fiło jej skru­szyć. Trwała w swym nie­po­ru­sze­niu wtedy, gdy był dla niej okrutny, i wtedy, gdy był dla niej miły. Tylko w ten je­den spo­sób po­tra­fił wy­trą­cić ją z obo­jęt­no­ści. Tylko w ten spo­sób po­tra­fił zbli­żyć się do istoty, którą uwiel­biał i po­sia­dał, przy­naj­mniej w pew­nym sen­sie.

– Łóżko jest pu­ste bez cie­bie, skar­bie – szep­nął na­mięt­nie i po­czuł, że w ży­łach Ra­iji szyb­ciej pul­suje krew.

Za­mknęła oczy pod wpły­wem jego piesz­czot, ale choć nie chciała ni­czego zdra­dzić spoj­rze­niem, to jej ciało po­wie­działo mu wszystko, co chciał wie­dzieć.

Wziął ją na ręce; on, wielki, pra­wie dwu­me­trowy niedź­wiedź, po­niósł o pół me­tra niż­szą kru­szynę do po­koju, który tak długo znał tylko jego nie­wy­po­wie­dzianą sa­mot­ność i tę­sk­notę.

Ra­ija wy­peł­niła nie tylko pustkę w jego łóżku. Wy­peł­niła pustkę w jego ży­ciu. Ale ni­gdy się tego nie do­wie. Ni­gdy tego nie usły­szy. Ole ni­gdy nie zdra­dzi, jaka sła­bość ogar­nia go, kiedy Ra­ija jest bli­sko. Po­ło­żył żonę ostroż­nie na sze­ro­kim łóżku wy­sła­nym skórą. Oświe­tlały je dwie lampy. Ole chęt­nie po­sta­wiłby tu ty­siąc lamp. Lu­bił pa­trzeć na Ra­iję. Ni­gdy nie miał dość wi­doku tego je­dwa­bi­stego, cie­płego ciała. Nie mógł się na­pa­trzeć na jej eks­tazę – ni­gdy nie miał dość tych chwil, w któ­rych na pewno nic nie uda­wała. Chwil, w któ­rych z pew­no­ścią na­le­żała do niego.

Osu­nął się na miękką skórę, ukła­da­jąc się tuż obok żony. Go­rące, mocne palce zdarły z niej wszyst­kie czę­ści gar­de­roby. Po­tem Ole po­zbył się wła­snego ubra­nia i le­żeli już nadzy w swo­ich ra­mio­nach. Do­póki ten czło­wiek nie roz­bu­dził jej na­mięt­no­ści, Ra­ija nie­na­wi­dziła go każ­dym ner­wem swego ciała. Ale jego ciało i dło­nie po­tra­fiły przy­pra­wić ją o dreszcz po­żą­da­nia – i wtedy tę­sk­niła za nim każ­dym włók­nem tego sa­mego ciała, które tak go nie­na­wi­dziło…

Ten zwa­li­sty ol­brzym do­ko­nał tego, co obie­cał już pierw­szego dnia, a przy tym udało mu się to w za­wsty­dza­jąco krót­kim cza­sie: po­skro­mił w niej dziką kotkę. Nie pró­bo­wała już mu wy­dra­pać oczu, tak jak to czy­niła w pierw­szych dniach mał­żeń­stwa. Nie pró­bo­wała się opie­rać ani zro­bić mu krzywdy, tak jak na po­czątku. Ole okieł­znał ją – wła­śnie tu. Na tej skó­rze.

Ra­ija udo­wad­niała mu, że pa­nuje tu nad nim tak samo, jak on nad nią. Ole nie do­sta­wał nic za darmo. Ich mi­łość nie przy­po­mi­nała jej po­przed­nich ero­tycz­nych do­świad­czeń – a prze­cież każdy z trzech męż­czyzn, któ­rych miała przed nim, coś dla niej zna­czył. Każdy był dla niej kimś szcze­gól­nym. Ole był pierw­szym ko­chan­kiem, któ­rego nie­na­wi­dziła. Być może wła­śnie dla­tego wszystko po­mię­dzy nimi iskrzyło, wszystko było jak bu­rza z bły­ska­wi­cami i pio­ru­nami.

– Pie­kło mi cię ze­słało – szep­tał Ole, mu­ska­jąc mięk­kimi war­gami jej brzuch. Nie za­brzmiało to wcale jak skarga; ona zaś wy­dała wes­tchnie­nie roz­ko­szy, gdy jego usta zsu­nęły się w stronę krą­głych ud.

Cze­kała już na niego, była zresztą go­towa od pierw­szego mu­śnię­cia jego dłoni. Po­tra­fił roz­pa­lić w niej na­mięt­ność jed­nym spoj­rze­niem. I na do­da­tek wie­dział o tym, był bez reszty świa­dom jej sła­bo­ści.

Nie mar­twiła się tym jed­nak wów­czas, gdy ją od­naj­dy­wał, naj­pierw ję­zy­kiem, po­tem pal­cami i wresz­cie… Ra­ija z ochotą po­zwa­lała się po­chwy­cić w si­dła pło­mien­nej roz­ko­szy – pa­liło ją po­żą­da­nie, gdy le­żała w jego moc­nych ra­mio­nach. Za­le­wał ją sobą jak fala – po­tem się wy­co­fy­wał, by po chwili znów szu­kać jej ciała, aż wresz­cie czuła, że jest co­raz bli­żej, i sły­szała jego krzyk za­spo­ko­je­nia. Po­tem ocean uci­szał się po­woli. Jego zwa­li­ste, spo­cone ciało le­żało na niej. A gdy osza­ła­mia­jąca zmy­sło­wość pierz­chała, na­stę­po­wał mo­ment, w któ­rym nie mieli ze sobą już nic wspól­nego. Gdy wszystko sta­wało się nie­przy­jemne i nie­po­trzebne. Gdy już nie chciała z nim nic dzie­lić.

Od­su­wali się od sie­bie. Ra­nił go jej chłód, który po­ja­wiał się na­tych­miast po chwi­lach eks­tazy, po­sta­no­wił jed­nak, że ni­gdy jej tego nie okaże. Po­tra­fił być rów­nie twardy jak ona. Wo­lał, by trwała w prze­ko­na­niu, że chce tylko brać.

Ra­ija za­czy­nała zaś czuć, jak wstyd wy­piera od­pły­wa­jące po­żą­da­nie. Za­my­kała oczy i przy­po­mi­nała so­bie każdą chwilę tego zbli­że­nia. Nie­na­wi­dziła sie­bie za każdą chwilę pod­da­nia. Było w niej wię­cej po­gardy wo­bec sa­mej sie­bie niż nie­na­wi­ści wo­bec niego. Był męż­czy­zną naj­gor­szego po­kroju. Od niego nie mo­gła ni­czego ocze­ki­wać. Po­gar­dzała jed­nak wła­sną sła­bo­ścią. Każda chwila roz­ko­szy w jego ra­mio­nach póź­niej za­mie­niała się w go­dziny tor­tur.

Gdy no­cami wsłu­chi­wała się w jego równy, spo­kojny od­dech, jej my­śli bie­gły ku wszyst­kim, któ­rych stra­ciła z po­wodu tego czło­wieka. Z na­sta­niem świtu czuła już tylko nie­smak. Pod­da­jąc mu się w ten spo­sób – od­da­jąc mu się bez reszty raz za ra­zem, zdra­dzała tych, któ­rych ko­chała naj­bar­dziej. Za każ­dym ra­zem prze­śla­do­wały ją te same my­śli.

I wie­działa do­brze, że zda­rzy się to jesz­cze nie raz.

Odziana w czerń stała obok Olego, gdy sta­rego wójta skła­dano do grobu. Nie­wy­soka ko­bieta w oto­cze­niu lu­dzi, któ­rzy co­kol­wiek zna­czyli w tym miej­scu na ziemi. żona no­wego wójta, która jed­nak nie była jedną z nich. Obcy ele­ment tej nie­wiel­kiej, zwar­tej spo­łecz­no­ści. Była za młoda, za piękna, zbyt od­mienna. Od tej chwili nikt nie wa­żył się jed­nak o tym wspo­mi­nać.

Wdowa po sta­rym wój­cie spa­ko­wała już swoje rze­czy. Za­mie­rzała wy­je­chać za­raz po rzu­ce­niu grudki ziemi na trumnę czło­wieka, za któ­rym przy­je­chała aż tu, pra­wie na bie­gun pół­nocny. Spę­dziła sie­dem­na­ście lat na tym pust­ko­wiu, nie­na­wi­dząc szcze­rze każ­dej mi­nuty. Te­raz mo­gła opu­ścić to miej­sce. Gu­ber­na­tor okrę­gowy nie za­trosz­czył się wpraw­dzie o jej byt, ale opła­cił po­dróż na po­łu­dnie. To wy­star­czyło. Zmar­no­wała naj­lep­sze lata swego ży­cia na tym pust­ko­wiu i po­sta­no­wiła, że za żadne skarby dłu­żej tu nie po­zo­sta­nie.

Na­der chęt­nie wy­pro­wa­dziła się, by nowy wójt, ra­zem ze swą uro­czą żoną, mógł jak naj­szyb­ciej za­jąć jej dom. Zo­sta­wiła im na­wet tro­chę swo­ich me­bli, gdy się prze­ko­nała, że ich rze­czy nie star­czy, by wy­peł­nić wiel­kie po­koje. Zro­biła to przede wszyst­kim ze względu na tę drobną ko­bietę. W jej ciem­nych oczach cza­iła się pustka, która spra­wiła, że star­sza pani po­czuła ukłu­cie w sercu. Je­śli parę uży­wa­nych me­bli może roz­świe­tlić tro­chę te oczy, to bę­dzie to do­bry uczy­nek. A przy tym trudno wlec wszystko ze sobą wzdłuż wy­brzeża. Wdowa po wój­cie była ko­bietą prak­tyczną.

Ra­zem z me­blami odzie­dzi­czyła Ra­ija po­zy­cję tam­tej ko­biety. Nie prze­jęła jed­nak sza­cunku, ja­kim tamtą da­rzono. Sama zresztą wcale nie uwa­żała, że ma ja­kie­kol­wiek po­win­no­ści wzglę­dem miesz­kań­ców Alty. Wiele osób pod­cho­dziło, by uści­skać mocną dłoń Olego i jej de­li­katną rękę, ale Ra­ija nie zwra­cała na nich uwagi. Był to tylko nie­koń­czący się łań­cuch na­chal­nych dłoni, a nie lu­dzie, któ­rzy mo­gliby dla niej co­kol­wiek zna­czyć. Wszy­scy orze­kli, że jest dumna i wy­nio­sła.

Za­po­mniała o nich, za­nim zni­kli jej z oczu. Nie są­dziła, by byli w sta­nie w ja­ki­kol­wiek spo­sób osło­dzić jej ży­cie. Nie ro­zu­mieli, że zra­bo­wano jej wol­ność i po­ni­żono bo­le­śnie. Wi­dzieli tylko ośle­pia­jąco piękną twarz, kosz­towne ubra­nie, dumną minę męża i jej nie­obecne spoj­rze­nie.

Ra­ija ze wszyst­kich sił pra­gnęła mieć przy­ja­ciół, nie wie­działa już jed­nak, jak ich zdo­być. Pró­bu­jąc do­dać so­bie otu­chy, za­my­kała się przed in­nymi.

Tak wielu lu­dzi chciało po­roz­ma­wiać z Ole Edvar­dem. Wielu waż­nych męż­czyzn, któ­rzy nie byli jed­nak na tyle ważni, by zlek­ce­wa­żyć sto­sunki z wój­tem. Warto było zjed­nać go so­bie jak naj­szyb­ciej.

Ra­ija spo­strze­gła, że Ole od­dala się w prze­ciw­nym kie­runku niż ona, i wcale się tym nie zmar­twiła. Nie­po­strze­że­nie wy­śli­zgnęła się z tłumu ota­cza­ją­cego grób. Szyb­kie spoj­rze­nie przez ra­mię po­twier­dziło to, co chciała wie­dzieć: Ole nie za­uwa­żył, że żona nie stoi już u jego boku. Zaj­mo­wał się in­nymi. Ra­ija uśmiech­nęła się i zrzu­ciła z głowy idio­tyczny ka­pe­lusz, który ka­zał jej za­ło­żyć. Ka­pe­lusz za­wisł na ta­siemce na jej szyi, ale nie zwró­ciła na to uwagi. Co za głu­pota pa­ra­do­wać w ta­kim na­kry­ciu głowy na skraju bez­kre­snego pła­sko­wyżu! Ole uznał jed­nak, że ka­pe­lusz jest ści­śle zwią­zany z jej nową po­zy­cją. Wi­dział, że żona sta­rego wójta nosi ka­pe­lusz. Po­my­śleć tylko – ona, trzy­dzie­ści lat star­sza niż Ra­ija!

Ra­ija czuła się dziw­nie w chu­stce na gło­wie, a co do­piero w tym śmiesz­nym czar­nym czymś, na­sa­dzo­nym na włosy. Opu­ściła cmen­tarz i skie­ro­wała się w stronę lasu ota­cza­ją­cego osadę. Po raz pierw­szy od trzech mie­sięcy po­czuła się wolna. Po raz pierw­szy od trzech mie­sięcy wy­szła sama na dwór. Na łono na­tury. Wcią­gnęła let­nie po­wie­trze w płuca i nie trosz­czyła się o suk­nię, która mo­gła się ubru­dzić w tym gę­stym le­sie. Nie wie­działa, że śle­dzą ją czy­jeś oczy i że ktoś po­dąża jej śla­dem.

Nie miała po­ję­cia, jak długo szła, gdy na­gle usły­szała za sobą ja­kieś kroki. Osza­ła­mia­jące po­czu­cie wol­no­ści za­śle­piło ją i ogłu­szyło. Do­piero gdy usły­szała trzask ła­ma­nej ga­łązki, uzmy­sło­wiła so­bie, że tego ha­łasu nie mo­gło spo­wo­do­wać zwie­rzę ani ptak. Lata spę­dzone pod go­łym nie­bem, dzie­ciń­stwo prze­żyte wśród lu­dzi zna­ją­cych przy­rodę, która ich ży­wiła i ota­czała spra­wiły, że Ra­ija nie miała żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Idzie już, żeby mnie znów za­mknąć w klatce, po­my­ślała i ob­ró­ciła się po­woli, przyj­mu­jąc po­zy­cję obronną, go­towa sta­nąć do walki z czło­wie­kiem, z któ­rym dzie­liła stół i łoże.

Na ścieżce, którą bez­wied­nie wy­brała, stał jed­nak ktoś inny, nie Ole.

Ra­ija chwy­ciła się kur­czowo pnia naj­bliż­szego drzewa i wszystko do­koła niej za­wi­ro­wało, gdy pró­bo­wała zna­leźć opar­cie. Ko­lana się pod nią ugięły. Upa­dłaby z pew­no­ścią, gdyby nie pod­trzy­mały jej silne ra­miona.

Pełna nie­do­wie­rza­nia pa­trzyła w smutne zie­lone oczy. Wi­działa prze­bły­ski błę­kitu mię­dzy list­kami brzozy – przy­po­mi­nały jej skom­pli­ko­wany la­poń­ski wzór. A tuż przed sobą wi­działa zna­jomą twarz Za­ci­śnięte usta drżały. Wie­działa, że te usta bez­sku­tecz­nie pró­bują coś po­wie­dzieć. On za­mknął oczy wy­peł­nione łzami i przy­ci­snął swe wargi do jej ust. Po­ca­łu­nek prze­kre­ślił czas, prze­kre­ślił ostat­nie trzy mie­siące. Ra­ija zro­zu­miała, że Re­ijo Ke­säniemi wciąż ją ko­cha.

Gdy otwo­rzyła oczy, znów zna­la­zła się w Al­cie. Szczęki czło­wieka, który był jej przy­ja­cie­lem, dru­hem, ko­chan­kiem i pod­porą, wciąż drżały. Przy­cią­gnął ją do sie­bie z siłą, którą do­brze ro­zu­miała, bo i ona przy­warła do niego w po­dobny spo­sób.

– By­łeś tu przez cały czas? – za­py­tała w końcu. Wdy­chała jego za­pach, jego cie­pło, wszystko, co tak do­brze pa­mię­tała.

Wszystko, co przy­po­mi­nało jej po­przedni roz­dział ży­cia.

Re­ijo ski­nął głową i po­gła­skał ją po po­liczku. Na po­zór w twa­rzy Ra­iji nie wi­dać było roz­pa­czy. Nie było jej ni­g­dzie, je­śli nie li­czyć spoj­rze­nia. Trzeba było do­brze znać Ra­iję, by do­strzec tę roz­pacz w oczach.

To była nie­zwy­kła ko­bieta. Sil­niej­sza niż więk­szość zna­nych mu męż­czyzn, choć tak drobna i ładna. Jego usta wę­dro­wały po jej po­liczku, a po­tem za­czął mó­wić:

– Po­świę­ci­łaś dla mnie wszystko. Te­raz ja mu­szę spró­bo­wać zro­bić coś dla cie­bie. Przy­naj­mniej raz, na po­waż­nie. Je­ste­śmy go­towi do drogi. Nie mogę sie­dzieć Mat­temu na karku przez resztę ży­cia. Znajdę coś dla nas. Wszy­scy sły­szeli o po­grze­bie wójta. Wszy­scy, któ­rzy trzy­mają z pa­nami, tu się wy­bie­rali. Wszy­scy, któ­rzy pró­bują uda­wać pa­nów, będą za­jęci. Zro­zu­mia­łem, że tylko w tym dniu zdo­łam do cie­bie do­trzeć. Mia­łem za­miar po­dejść do cie­bie, gdy od­cho­dzi­łaś od grobu. Chcia­łem krzy­czeć gło­śno z ra­do­ści, ale się opa­no­wa­łem. I po­sze­dłem za tobą. Chyba nikt mnie nie wi­dział. Nie­wiele osób zwró­ciło na cie­bie uwagę, moja mała. Cała wiecz­ność mi­nie, za­nim się zo­rien­tują, gdzie zni­kłaś, a wtedy bę­dzie już za późno.

Re­ijo uca­ło­wał jej po­wieki, czu­jąc ulgę, choć do­brze wie­dział, że jesz­cze wcale nie są bez­pieczni. Im szyb­ciej stąd odejdą, tym le­piej. Nie ma sensu cze­kać, aż ten łaj­dak, Her­mans­søn, za­uważy, że Ra­ija znik­nęła.

– Co masz na my­śli? – za­py­tała z dzie­cię­cym zdzi­wie­niem. Od­su­nęła się tro­chę od jego skry­tej pod skó­rza­nym ka­fta­nem piersi. Re­ijo wy­czy­tał w jej ciem­nych oczach, że ona na­prawdę nie wie, po co tu przy­szedł.

– Ura­to­wa­łaś mnie przed Her­mans­sønem – wy­ja­śnił spo­koj­nie. – Te­raz ja cię przed nim ura­tuję. Dzieci cze­kają nie­da­leko.

– Same? – za­py­tała ostro. – Nie zo­sta­wi­łeś ich chyba sa­mych, Re­ijo Ke­säniemi?

Re­ijo wes­tchnął. Czyżby nie ro­zu­miała, że w ten spo­sób tracą cenny czas?

– Są z Tarją – wy­ja­śnił, oka­zu­jąc aniel­ską cier­pli­wość, przy­naj­mniej w swoim wła­snym mnie­ma­niu. – Z Tarją i Jo­ha­nem – do­dał z uśmie­chem.

Za­nim Ra­ija zdą­żyła za­dać mu py­ta­nie, rzekł:

– Po­lu­bili się. Stali się cał­kiem in­nymi ludźmi. Cho­ciaż oboje są jesz­cze bar­dzo mło­dzi, wszystko wska­zuje na to, że sprawy się ja­koś ułożą. Tarja zo­staje. Wy­ru­szamy sami.

– A dzieci? – wy­po­wie­działa to słowo pra­wie bez­gło­śnie. Wy­czy­tał je z jej ust. Uj­rzał tę­sk­notę ma­lu­jącą się w każ­dym ry­sie twa­rzy. Jej twarz sta­wała się co­raz bar­dziej naga w jego obec­no­ści. War­kocz za­czął się roz­pla­tać, szyję Ra­iji opa­sy­wała czarna ta­siemka. Do­strzegł to wszystko, choć wła­ści­wie się nie przy­glą­dał.

– Elise są­dzi, że umar­łaś – po­wie­dział zdła­wio­nym gło­sem. – Maja nie chce w to wie­rzyć. Knut jest co­raz bar­dziej po­dobny do Kal­lego… – Głos mu się za­ła­mał. – Żad­nemu z nich nie mó­wi­łem, do­kąd się wy­bie­ram. Nie po­tra­fi­łem. Le­piej bę­dzie, je­śli po pro­stu się po­ja­wisz…

W du­szy Ra­iji roz­po­częła się walka tego, co moż­liwe, z tym, co nie­moż­liwe. Mi­łość i tę­sk­nota prze­ciw trud­nemu do na­zwa­nia obo­wiąz­kowi. Ja­kaś siła prze­ra­sta­jąca wolę po­dyk­to­wała jej de­cy­zję.

Spoj­rze­nie mło­dej ko­biety umknęło gdzieś w bok, na ścieżkę, pełne nie­po­koju, czy nie ściga jej już Ole i jego lu­dzie.

W mil­cze­niu po­krę­ciła głową. Oczy pło­nęły ogniem czar­niej­szym niż kie­dy­kol­wiek za pa­mięci Re­ijo.

– Nie pój­dziesz?

– Nie – wy­po­wie­działy jej usta.

Za­sko­czony męż­czy­zna trzy­mał ją te­raz na wy­cią­gnię­cie ręki. Ra­ija spo­strze­gła, jak bar­dzo schudł. Jak za­pa­dły mu się po­liczki. Jak się po­sta­rzał. Nie był już mło­dzień­cem. Stał się męż­czy­zną. Męż­czy­zną, który wie, co to ból, a ona miała przy­dać mu jesz­cze wię­cej cier­pie­nia.

– Bła­gam cię, byś ze mną po­szła, Ra­iju – na­le­gał, a jego zie­lone oczy roz­go­rzały. – Twoje dzieci cze­kają na cie­bie nie­da­leko. Nie wiem na­wet, ile razy za­snęły nie­uko­jone w pła­czu z po­wodu two­jej nie­obec­no­ści. Pro­szę cię, byś wy­brała wol­ność, a ty mi od­ma­wiasz…

– Je­stem jego żoną – szep­nęła Ra­ija mar­twie­ją­cymi ustami. – Nie ma dla mnie żad­nej wol­no­ści…

– Nie ma, je­śli sama jej nie wy­bie­rzesz, mimo że mo­żesz to zro­bić!

– To nie­moż­liwe!

– Po­cią­gnę cię za sobą na siłę, ko­bieto – za­gro­ził. – Nie wiesz już chyba, co jest dla cie­bie do­bre. Nie po­wiesz chyba, że po­ko­cha­łaś tego… czło­wieka? – Skurcz prze­ra­że­nia prze­biegł mu przez twarz, gdy wresz­cie wy­du­sił z sie­bie te słowa.

Ra­ija po­krę­ciła głową i po­wie­działa:

– Nie­na­wi­dzę go, Re­ijo. Nie będę jed­nak wolna, do­póki je­stem jego żoną. On mnie znaj­dzie na­wet na końcu świata. By­łoby jesz­cze go­rzej, gdy­bym miała was stra­cić po raz drugi…

– Ni­gdy nie by­łaś tchó­rzem – rzu­cił Re­ijo. Wciąż nie mógł uwie­rzyć, że jego przy­ja­ciółka mówi po­waż­nie, że do­brze ją ro­zu­mie.

Ra­ija wie­działa, że wiąże ją nie tylko to, o czym mówi. In­stynkt pod­po­wia­dał jej, by ucie­kła ra­zem z Re­ijo, ale to, co ją przed tym po­wstrzy­my­wało, było znacz­nie sil­niej­sze niż jej wła­sne my­śli, wła­sny ro­zum. Ja­kaś siła gó­ro­wała nad jej wolą. Dla­tego nie miała wy­boru. Było na to za wcze­śnie. Mu­siała zo­stać. Wciąż była tu po­trzebna.

Ra­ija nie mo­gła wy­znać przy­ja­cie­lowi, że to wszystko ma wiele wspól­nego ze skó­rza­nym rze­mie­niem, który opa­sy­wał szyję dzie­cię­cego trupa zna­le­zio­nego na pła­sko­wyżu…

– Co, u dia­bła, on z tobą zro­bił? – za­py­tał Re­ijo z go­ry­czą. Ob­jął ją ra­mio­nami, ale Ra­ija po­czuła, że to, co nad nią pa­nuje, za­czyna ogar­niać i jego. Nie obej­mo­wał jej już tak kur­czowo. Pu­ści ją i po­zwoli się od­su­nąć.

– Znaj­dzie się roz­wią­za­nie – szep­nęła, by go po­cie­szyć. – Wkrótce będę z wami…

– Mo­gła­byś już być z nami…

Ra­ija uca­ło­wała jego za­pad­nięte po­liczki. Uca­ło­wała za­ro­śnięty pod­bró­dek, drżące mię­śnie szyi i po­czuła, że Re­ijo bar­dzo jej pra­gnie. Ale żona wójta nie może się ko­chać z odzia­nym w skóry Fi­nem tuż pod wsią. Po­winna wciąż no­sić swą ma­skę. W dal­szym ciągu po­trze­buje swo­jej po­zy­cji, co do tego nie miała wąt­pli­wo­ści.

– Do­kąd wy­ru­sza­cie?

Ra­ija do­strze­gła, że Re­ijo mocno za­ci­ska zęby. Prze­mknęło jej przez myśl straszne po­dej­rze­nie.

– Nie­ważne, co zro­bisz, Re­ijo, ale nie za­bie­raj mo­ich dzieci do Mik­kala!

Re­ijo nie ro­zu­miał, w jaki spo­sób mo­gła od­gad­nąć jego my­śli, ale po­czął za­prze­czać jej po­dej­rze­niom, jak tylko po­tra­fił.

– Na­wet nie przy­szło mi to do głowy. Dla­czego miał­bym to zro­bić? Po­tra­fię się nimi za­opie­ko­wać. Dla­czego miał­bym je zo­sta­wić ko­muś in­nemu? Czy nie przy­rze­kłem ci? Czemu tak ni­sko mnie ce­nisz?

Ra­ija przy­glą­dała mu się ba­daw­czo: tro­chę mu wie­rzyła, tro­chę nie, aż wresz­cie zde­cy­do­wała się uwie­rzyć. Re­ijo roz­trop­nie prze­mil­czał fakt, iż jego zda­niem Mik­kal rów­nież po­wi­nien po­czu­wać się do od­po­wie­dzial­no­ści. Był wszak oj­cem jed­nego z jej dzieci.

– Wrócę jesz­cze po cie­bie – obie­cał. – A gdy zja­wię się na­stęp­nym ra­zem, nie chcę sły­szeć o żad­nych głup­stwach. Ro­zu­miesz, moja mała? Na­stęp­nym ra­zem za­biorę cię ze sobą, choć­bym miał cię zwią­zać. Może już te­raz po­wi­nie­nem wziąć ar­kan Jo­hana…

Ra­ija uśmiech­nęła się mimo ca­łego bólu. Wy­śli­zgnęła się z moc­nych ra­mion ja­sno­wło­sego, sil­nego Fina.

– Nic im o mnie nie mów – po­pro­siła szep­tem. Od­su­nęła się od niego po­woli. Ni­gdy nie lu­biła roz­stań.

Re­ijo trzy­mał ją tak długo, jak się dało, ale ona po pro­stu wy­mknęła się z jego ob­jęć. Na końcu mu­snęła tylko jego dło­nie. Wię­cej go nie do­tknęła. Od­wró­ciła się, by sta­nąć na ścieżce, którą przed­tem oboje po­dą­żali. Wy­glą­dała tak obco w tej czar­nej sukni z sze­lesz­czącą spód­nicą. Ka­pe­lusz, rę­ka­wiczki – wszystko po­cho­dziło z cał­kiem in­nego świata. Znów się za­nu­rzyła w tym świe­cie, do któ­rego on nie miał do­stępu. Wi­dział jej białą twarz i roz­pla­ta­jący się gruby war­kocz. Zo­ba­czył ten wy­raz twa­rzy, któ­rego nie po­tra­fił zro­zu­mieć…

Po­tem od­wró­ciła się i unió­sł­szy tro­chę spód­nicę, po­bie­gła w stronę swego wię­zie­nia.

Re­ijo przy­po­mniał so­bie roz­mowy z Kal­lem. Pro­wa­dzone dawno, dawno temu, gdy jesz­cze obaj byli bar­dzo mło­dzi. Gdy obaj ko­chali Ra­iję rów­nie na­mięt­nie. Przy­po­mniał so­bie, jak ma­rzyli o skar­bach i bo­gac­twie, któ­rymi spra­wią jej ra­dość.

Coś za­kłuło go w pier­siach. Ob­razy i słowa z prze­szło­ści przedarły się przez ba­rierę mi­nio­nych lat: piękne suk­nie, wspa­niały dom, wszystko, czego Ra­ija mo­głaby za­pra­gnąć.

Te­raz miała to wszystko.

Re­ijo ni­gdy nie są­dził, że ona na­prawdę o tym ma­rzy. Za­wsze uwa­żał, że bar­dziej ob­cho­dzą ją zu­peł­nie inne sprawy. Czyżby się po­my­lił? Czyżby wo­lała suk­nie, dom i bo­gac­two od wszyst­kiego, co miała przed­tem?

Wąt­pli­wo­ści były bo­le­sne i gorz­kie.

Gdy jed­nak Re­ijo od­wró­cił się i ru­szył w stronę tych, któ­rzy na niego cze­kali, był już pe­wien, że w po­stę­po­wa­niu Ra­iji kryje się coś głęb­szego. Ona ni­gdy nie sprze­da­łaby swo­ich dzieci za kilka pięk­nych stro­jów. W tym było coś wię­cej. Wie­dział też, że musi do­trzy­mać słowa, że musi tu wró­cić. Naj­pierw po­wi­nien jed­nak umie­ścić jej dzieci u ko­goś, kto bę­dzie umiał się nimi za­opie­ko­wać. Chwa­lił się, że sam po­trafi to zro­bić, ale nie był już tego pe­wien. Zbyt wiele miał w so­bie nie­po­koju…

Serce Ra­iji biło mocno z prze­ra­że­nia, gdy bie­gła w stronę swego no­wego, wiel­kiego domu, sto­ją­cego w sto­sow­nej od­le­gło­ści od za­bu­do­wań zwy­czaj­nych śmier­tel­ni­ków.

Dom le­żał na wzgó­rzu, oto­czony pięk­nymi drze­wami, tuż koło ogrodu wy­peł­nio­nego kwia­tami, ja­kich Ra­ija ni­gdy w ży­ciu nie wi­działa. Po­przed­nia go­spo­dyni do­stała na­siona tych ro­ślin od przy­ja­ciół z po­łu­dnia, po­nie­waż ogród był jej wielką pa­sją. Po­mimo krót­kiego lata przez ostat­nich sie­dem­na­ście lat ten ogród był jed­nym z naj­pięk­niej­szych tu, na pół­nocy.

Ra­ija za­stała dom po­grą­żony w ci­szy. Ro­zej­rzała się ostroż­nie, ale nic nie wska­zy­wało na to, by Ole wró­cił przed nią. Wiele za­le­żało od tego, czy tak jest na­prawdę.

Ko­bieta po­pchnęła drzwi. Za­mknięte. Ode­tchnęła z ulgą i zdo­była się na­wet na uśmiech. Nie był to uśmiech ra­do­ści, ale ką­ciki ust unio­sły się ku gó­rze.

Po­spiesz­nie zrzu­ciła znie­na­wi­dzony ka­pe­lusz i rę­ka­wiczki. Roz­pu­ściła włosy i oczy­ściła suk­nię z li­ści, które do niej przy­lgnęły. Ole nie po­wi­nien się do­my­ślić, że gdzie­kol­wiek się od­da­lała. Nie po­wi­nien się ni­gdy do­wie­dzieć, że roz­ma­wiała z Re­ijo.

Gdy po ja­kimś cza­sie wójt, pe­łen naj­czar­niej­szych po­dej­rzeń, zbli­żał się już dłu­gimi, zde­cy­do­wa­nymi kro­kami do swego no­wego domu (ze względu na nowe sta­no­wi­sko nie wy­pa­dało mu prze­cież biec) w po­szu­ki­wa­niu żony, zna­lazł Ra­iję w ogro­dzie. Klę­czała mię­dzy krza­kami róż, nie zwa­ża­jąc na nową suk­nię. Z dłu­gimi, roz­pusz­czo­nymi wło­sami i ciem­nymi oczami, które mo­głyby sto­pić ka­mień.

– Taki by­łeś za­jęty – uspra­wie­dli­wiła się to­nem peł­nym sło­dy­czy. – Nie chcia­łam ci prze­szka­dzać. A poza tym wła­ści­wie nie zna­łam tego sta­rego czło­wieka. I ni­kogo in­nego… Wy­glą­dała po­śród zie­leni jak nie­winne dziecko. Ole pod­niósł ją z ziemi, uca­ło­wał dło­nie pach­nące chwa­stami i wy­rzu­cał so­bie, że tak źle ją osą­dził. Ra­ija nie ko­chała go wpraw­dzie, ale była lo­jalna. Nie ucie­kłaby…

– Dziwne z cie­bie dziecko – za­śmiał się i wziął ją na ręce.

Na­wet nie przy­pusz­czasz, ja­kie dziwne, po­my­ślała Ra­ija.

Oparła jed­nak czoło o jego szyję, pewna, że zdo­łała go prze­ko­nać o swej nie­win­no­ści. Mo­głaby być już da­leko, ra­zem z Re­ijo i dziećmi. A jed­nak zo­stała. Wy­brała los jego po­ło­wicy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: