Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Raija ze śnieżnej krainy. Tam, gdzie tańczą huldry. Tom 3 - ebook

Data wydania:
15 października 2024
Ebook
39,90 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Raija ze śnieżnej krainy. Tam, gdzie tańczą huldry. Tom 3 - ebook

W szalejącej śnieżnej burzy Raija i jej towarzysze przedzierają się przez płaskowyż ku Ruiji, północnej krainie nad morzem. Skrajnie wyczerpani, zatrzymują się w opuszczonej osadzie. Raija nie wie, że w tym miejscu działają siły magiczne o tajemniczym pochodzeniu. Nie przeczuwa też, że spotka tu jasnowłosego mężczyznę, który chce kupić jej miłość...

„Tam, gdzie tańczą huldry...” to trzeci tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-356-1
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Nie wie­działa, jak długo już idą. Nie wie­działa, gdzie się znaj­dują. Je­dyne, z czego zda­wała so­bie sprawę, to zimno.

My­ślała tylko o tym, żeby dzieci nie prze­mar­zły. Na­stęp­nie żeby prze­żyć. Ze względu na dzieci.

Miała już za sobą po­dobną po­dróż, ale wtedy sama była małą dziew­czynką.

Wtedy inni po­świę­cali się dla niej, choć tego nie ro­zu­miała. Poza tym po­dró­żo­wała z ludźmi, któ­rzy znali pła­sko­wyż, wiatr i chłód.

Wy­prawa do Ru­iji róż­niła się od obec­nej pod każ­dym wzglę­dem. Wtedy miała Mik­kala.

Te­raz rów­nież zmie­rzali na pół­noc. Jesz­cze da­lej na pół­noc Ru­iji – do kra­iny nad mo­rzem, do pół­noc­nej Nor­we­gii.

Ra­ija znowu była w dro­dze. Do­kąd – nie wie­działa do­kład­nie. Wie­działa tylko, co opu­ściła.

Tym ra­zem sta­no­wili nie­małą grupę.

Dzieci. Re­ijo. Dwoje no­wych przy­ja­ciół z Fin­lan­dii: Ta­avi i Tarja. Mimo to serce Ra­iji wy­peł­niała naga sa­mot­ność, po­zba­wia­jąca ją wszel­kiej na­dziei i wszyst­kich ma­rzeń, ja­kie snuła do tej pory.

Z każ­dym ko­lej­nym kro­kiem pa­liła za sobą mo­sty. Zda­wała so­bie sprawę, że kra­ina na pół­nocy nad Mo­rzem Ark­tycz­nym jest ogromna. Być może ni­gdy wię­cej nie spo­tka Mik­kala.

Z każdą milą zbli­żała się do niego – a jed­no­cze­śnie co­raz bar­dziej od­da­lała. Mik­kal nic nie wie­dział o tej wy­pra­wie. Na­dal są­dził, że jego Ra­ija mieszka w ma­łej osa­dzie nad fior­dem Lyn­gen.

Pa­trzyła przed sie­bie, ale wi­działa nie­wiele. Wiatr sma­gał twarz, wy­ci­skał łzy.

Mu­siała przy­my­kać oczy, cały świat stał się dwiema wą­skimi szpar­kami.

Świat, który mimo wszystko wy­da­wał się nie­skoń­cze­nie mały. Za sobą mieli ścianę śniegu. Po bo­kach także. A w ich stronę, ci­skane wia­trem, sy­pały się po­ziomo igiełki lodu i śniegu. Ma­leń­kie, ostro za­koń­czone noże. Po­liczki dawno już prze­stały piec.

Re­ijo na­le­gał, by czę­sto się za­trzy­my­wali i szczy­pali skórę twa­rzy, po­bu­dza­jąc ją do ży­cia.

Twa­rze, ręce i nogi naj­bar­dziej były na­ra­żone na od­mro­że­nie. Ra­ija stra­ciła czu­cie w sto­pach. Po­ru­szały się. Nio­sły ją na­przód. Lecz ich nie czuła.

Po­liczki stały się lo­do­wate. To je­dyne, co mo­gła o nich po­wie­dzieć. Dło­nie spu­chły i bo­lały.

Do­brze, że nio­sła Knuta. Przy­ci­skała dziecko do piersi, grze­jąc je wła­snym cie­płem. Ina­czej ma­leń­kie ciałko za­mar­z­łoby na śmierć.

Za­wią­zała szal w ten spo­sób, że chłop­czyk le­żał w nim bez­pieczny. Dzięki temu odro­binę od­cią­żyła ręce.

Trzy­mie­sięczne dziecko nie waży wiele, ale na­wet taki cię­żar staje się od­czu­walny, je­śli trzeba go dźwi­gać przez cały dzień, w taką po­godę, na którą nikt do­bro­wol­nie nie wy­cho­dzi z domu.

Re­ijo i Ta­avi kro­czyli na prze­dzie. Brnęli po ko­lana w śniegu i nie­mal wle­kli za sobą ko­nia, który cią­gnął na sa­niach tę odro­binę do­cze­snego do­bra, ja­kie po­sia­dali, i dwoje star­szych dzieci. Maja i Elise mu­siały jed­nak od czasu do czasu iść pie­szo. Nie dla­tego, żeby ulżyć zwie­rzę­ciu, ale żeby nie zmar­zły i cał­kiem nie skost­niały z zimna.

Mu­siały się ru­szać, w prze­ciw­nym ra­zie na­ba­wi­łyby się od­mro­żeń. Serce Re­ijo się ści­skało, kiedy mimo gwał­tow­nych pro­te­stów dziew­czy­nek ka­zał im wy­sia­dać z sań w śnieg, który się­gał dzie­ciom pra­wie do pasa.

Elise pła­kała ci­cho, a Maja krzy­czała w głos. Bar­dziej okrutne ze strony Re­ijo by­łoby jed­nak po­zwo­lić ma­lu­chom sie­dzieć spo­koj­nie i cze­kać, aż mróz nie­po­strze­że­nie wy­krad­nie im czu­cie w rę­kach i no­gach – a w końcu być może po­zbawi je ży­cia. Od­po­wia­dał za tę małą gro­madkę. Od­gry­wał w pew­nym sen­sie rolę przy­wódcy.

Od­po­wie­dzial­ność ni­czym ołów cią­żyła na bar­kach dzie­więt­na­sto­latka. Bał się, że za­dymka spro­wa­dzi ich z wła­ści­wej drogi. Za­ci­snął zęby, aż za­bo­lały go szczęki. Mu­sieli iść da­lej. Za­trzy­ma­nie się te­raz gro­zi­łoby śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwem – tu, gdzie za dach mieli niebo, któ­rego na­wet nie mo­gli zo­ba­czyć.

Ozna­cza­łoby to re­zy­gna­cję i zda­nie się na nie­przy­chylną na­turę, aby osta­tecz­nie się z nimi roz­pra­wiła.

Nie po to ob­rali kurs na pół­noc, żeby umrzeć. Mieli roz­po­cząć nowe ży­cie. A on – młody chło­pak z la­sów po­łu­dniowo-wschod­niej Fin­lan­dii, roił śmiałe ma­rze­nia. Ma­rze­nia o czymś lep­szym. Ma­rze­nia o żół­tym me­talu, który nie­jed­nego mógł do­pro­wa­dzić do sza­leń­stwa.

O zło­cie, któ­rego po­kłady, jak mó­wiono, znaj­dują się w Ru­iji, w owej pół­noc­nej kra­inie nad mo­rzem. Te­raz nie po­zo­stało mu nic oprócz ma­rzeń. Mógł nimi przy­naj­mniej wy­peł­nić my­śli.

Ra­ija od dawna sta­no­wiła część jego pra­gnień, jed­nak wy­raź­nie dała do zro­zu­mie­nia, że nie może mu ofia­ro­wać nic wię­cej oprócz przy­jaźni. Re­ijo nie­ustan­nie sta­rał się to za­ak­cep­to­wać.

Przy­jął na sie­bie od­po­wie­dzial­ność za nie­wielką ro­dzinę Ra­iji, kiedy jego naj­lep­szy przy­ja­ciel, Kalle Elve­jord, zgi­nął w ze­szłym roku pod­czas po­ło­wów w Fin­n­marku. Re­ijo po­sta­no­wił to­wa­rzy­szyć jej i dzie­ciom do miej­sca, gdzie mo­głaby roz­po­cząć nowe ży­cie.

Sam jed­nak stwo­rzony był do tu­łaczki. Z my­ślą o żół­tym me­talu, który z po­gar­dza­nego Fina, mó­wią­cego źle po nor­we­sku, mógłby uczy­nić wiel­kiego pana. Rów­nież w Ru­iji.

Ob­ró­cił się bo­kiem do wia­tru i po­cią­gnął mocno ko­nia za po­stro­nek.

– Pój­dziesz ty, nędzna szkapo! – wark­nął, tak żeby nikt nie sły­szał.

Przez cały czas wal­czyli ze śnie­giem i wia­trem. To istny Ra­gna­rokk, ko­niec świata.

Sami wy­da­wali się tacy mali wo­bec sił na­tury.

Ktoś chwy­cił Re­ijo za ra­mię i chło­pak nie­chęt­nie się za­trzy­mał. Mu­sieli iść. Nie mo­gli cią­gle ro­bić po­sto­jów, bo ła­two ule­gliby po­ku­sie, by od­po­czy­wać wię­cej – i wię­cej, i wię­cej…

Ta­avi spoj­rzał na przy­ja­ciela z de­spe­ra­cją w oczach. Z ca­łej twa­rzy wi­doczne były tylko szare oczy. Resztę skry­wała skó­rzana czapka i weł­niany szal, owi­nięty wo­kół głowy dla ochrony przed mro­zem.

Męż­czy­zna coś po­wie­dział, lecz Re­ijo nie do­sły­szał ani słowa.

Ta­avi roz­chy­lił szal, żeby od­sło­nić usta, i wska­zał do tyłu ręką w ze­sztyw­nia­łej rę­ka­wiczce.

– Ra­ija – krzyk­nął, Re­ijo le­d­wie go sły­szał. – Nie ma ich. Ra­ija i mały…

Re­ijo dłu­żej nie słu­chał. Po­pro­sił to­wa­rzy­sza, by zo­stał przy ko­niu. Przy­pil­no­wał go. Sta­rał się utrzy­mać wła­sne cie­pło i za­dbał o Tarję i dzieci.

Sam na­to­miast po­czła­pał z po­wro­tem drogą, którą, jak są­dził, przy­szli. Z tru­dem roz­po­zna­wał ślady, śnieg szybko je za­cie­rał. Ale Ra­ija i Knut tam gdzieś zo­stali.

A bez nich ni­g­dzie nie pój­dzie.

Wiatr wiał w plecy Re­ijo, lecz było ciemno, a nie­usta­jąca za­mieć śnieżna by­naj­mniej nie po­pra­wiała wi­docz­no­ści. Mógł przejść w od­le­gło­ści kilku me­trów od Ra­iji i jej nie za­uwa­żyć.

Wiatr nie­zmor­do­wa­nie pró­bo­wał za­sy­pać go płat­kami, które na­bie­rały du­żej pręd­ko­ści, za­nim spo­częły na sze­ro­kich ra­mio­nach nie­wy­so­kiego, lecz sil­nego Fina. Re­ijo wiele razy znaj­do­wał się za­le­d­wie parę cen­ty­me­trów od zlo­do­wa­cia­łej sko­rupy i śnież­nych zasp, lecz ja­kimś cu­dem udało mu się utrzy­mać na no­gach.

– Ra­ija! – krzy­czał całą siłą płuc. Zwąt­pie­nie gra­ni­czyło z pa­niką. Nie mógł te­raz stra­cić dziew­czyny, nie tu­taj, w tym bia­łym pie­kle, które sza­lało wo­kół. – Ra­ija!

Jego głos brzmiał zgrzy­tli­wie jak za­rdze­wiałe że­la­stwo, lecz on nie prze­sta­wał wo­łać. Od czasu do czasu prze­kli­nał w du­chu:

Prze­klęty upar­ciuch! Nie mo­głaś jesz­cze tro­chę wy­trzy­mać? Czy ktoś inny nie mógł po­nieść ma­łego? Czy sam nie py­ta­łem cię wiele razy wła­śnie o to? Co za krnąbrne bab­sko, za­wsze musi zro­bić na prze­kór. Kiedy cię znajdę, prze­mó­wię ci do ro­zumu… Ra­ija! RA­IJA!

Rzu­cił parę so­czy­stych prze­kleństw po fiń­sku. Po­dzia­łały jakby oczysz­cza­jąco na jego umysł. Dały upust wście­kło­ści, stra­chowi i pa­nice.

– Ra­ija! Ra­ija!

Za­trzy­mał się, sta­nął po­chy­lony do przodu na sze­roko roz­sta­wio­nych no­gach, chwie­jący się ze zmę­cze­nia i po­py­chany przez wiatr, który cią­gle chciał go po­wa­lić. Przez cały czas mu­siał wal­czyć, by się nie prze­wró­cić.

Czyżby sły­szał ja­kiś dźwięk? Czy to tylko wiatr? Czyjś głos?

Na­słu­chi­wał, trudno jed­nak z pew­no­ścią po­wie­dzieć, co go za­trzy­mało.

Po­now­nie na­brał po­wie­trza i za­wo­łał jej imię. Na­słu­chi­wał. Każdy mię­sień jego ciała drżał z na­pię­cia.

Do­biegł go znowu – ten dźwięk.

To nie wiatr. Wiatr świsz­czał i wył pu­stym gło­sem Mo­rza Ark­tycz­nego, gwiz­dał po­śród trza­sków lodu i śmiał się głu­cho od­de­chem z bie­guna pół­noc­nego.

Wiatr nie miał w swoim słow­niku „Re­ijo”. Chło­pak nie usły­szał wię­cej niż „…jo”, lecz miał pew­ność, że ktoś woła jego imię.

Pró­bo­wał usta­lić, skąd do­cho­dził dźwięk, wy­da­wało mu się, że wie, i ru­szył da­lej. Za­trzy­my­wał się co drugi metr i krzy­czał imię Ra­iji. Na­słu­chi­wał. Usły­szał wy­raź­nie w od­po­wie­dzi jej głos. Po­wlókł się da­lej. Po­ty­kał się o wła­sne nogi, lecz się nie pod­da­wał. Musi ją od­na­leźć.

Za­mru­gał oczami, prze­tarł je. Płatki śniegu kła­dły się na po­wie­kach, two­rząc pe­rełki lodu, przez które trudno było co­kol­wiek zo­ba­czyć. Re­ijo miał na­dzieję, że od­naj­dzie po­wrotną drogę do ko­nia i sań.

– Ra­ija! – krzyk­nął, na­peł­niw­szy płuca po­wie­trzem tak zim­nym, że po­czuł ból w pier­siach. Wiatr za­pie­rał mu dech i za­sy­py­wał śnie­giem twarz, na któ­rej ma­lo­wała się roz­pacz.

– Tu­taj – po­wie­dział tuż obok czyjś głos. A ra­czej pi­snął.

Re­ijo po­stą­pił parę kro­ków na­przód, po­tem w bok – do­strzegł przed sobą ja­kąś nieco ciem­niej­szą plamę i upadł na ko­lana przed sku­loną po­sta­cią.

Czuł, że jest prze­mar­z­nięty i zmę­czony, lecz szczę­ście, które go wy­peł­niło, kiedy obej­mo­wał Ra­iję i Knuta, prze­sło­niło wszystko.

Po chwili wy­buch­nął:

– A niech cię wszy­scy dia­bli, Ra­ija! Przez twój upór zna­leź­li­śmy się w nie­bez­pie­czeń­stwie! Mo­głem cię szu­kać przez całą noc, a tamci, cze­ka­jąc na nas, za­mar­z­liby tym­cza­sem na śmierć…

Jego usta, su­che i spę­kane, tu­liły się do jej po­liczka, skrawka chłod­nej skóry, wy­sta­ją­cego spod chu­sty, owi­nię­tej wo­kół głowy i czę­ściowo osła­nia­ją­cej twarz.

Złość Re­ijo wy­ni­kała ze stra­chu, któ­rego nie chciał oka­zać. Łzy ulgi mie­szały się z lo­dem na rzę­sach i to­piły za­mar­z­nięte kro­ple.

Wil­goć wsią­kała w wy­tarte weł­niane spodnie, które przy­mar­zły do skóry.

Pod­niósł się nie­zgrab­nie i po­mógł Ra­iji się dźwi­gnąć. Dziew­czyna le­d­wie żywa do­słow­nie opa­dła na niego, oparła się, po­trze­bo­wała go, jego siły i cie­pła.

Dziecko kwi­liło przez cały czas. To przy­naj­mniej zna­czyło, że żyje. Re­ijo dzię­ko­wał Stwórcy.

Oto­czył Ra­iję ra­mie­niem i ru­szył z po­wro­tem po swo­ich wła­snych śla­dach, któ­rych pra­wie już nie było wi­dać. Te­raz szło się dwa razy trud­niej. Ra­ija le­d­wie trzy­mała się na no­gach, a wiatr wiał pro­sto w twarz. Sta­no­wił jed­nak pew­nego ro­dzaju dro­go­wskaz – je­żeli pójdą pod wiatr, być może tra­fią do po­zo­sta­łych.

Je­żeli się po­spie­szą, śnieg nie zdąży za­sy­pać śla­dów.

Ra­ija po­dą­żała bez­wied­nie za Re­ijo, zda­jąc się na jego wy­trzy­ma­łość i siłę. Nie była w sta­nie wy­do­być słowa. Usta miała zdrę­twiałe z zimna. Włosy pod chu­stą two­rzyły na czole za­mar­z­nięte ko­smyki. Wszystko wy­da­wało się lo­do­wato zimne. Zimne. Lód – lód – lód…

Nie mo­gła ze­brać my­śli. Zda­wała so­bie nie­ja­sno sprawę z obec­no­ści Re­ijo. Czuła w ra­mio­nach nie­mowlę. Kur­czowo trzy­mała malca, lecz ro­biła to od­ru­chowo.

Wy­da­wało się, jakby ręce przy­mar­zły do dziecka. Ra­ija nie uświa­da­miała so­bie, że zo­stała z tyłu i upa­dła, nie wie­działa o tym.

Wszystko zna­la­zło się na po­gra­ni­czu mroku, prze­ra­ża­ją­cego i wiecz­nego, lecz rów­nież ku­szą­cego – i bli­skiego.

Nie­bez­piecz­nie bli­skiego.

Chciała już za­mknąć oczy i po­zwo­lić się ogar­nąć ciem­no­ści, lecz po­ja­wił się Re­ijo i wy­rwał ją z ot­chłani, więc po­dą­żyła za nim. Ku ży­ciu. Ku zimnu. Jesz­cze więk­szemu zimnu.

Re­ijo czuł się zu­peł­nie wy­czer­pany, kiedy wresz­cie do­tarli do ma­łej grupy osób przy­tu­pu­ją­cych w miej­scu na śniegu przy ko­niu i sa­niach. Ga­niam tam i z po­wro­tem, do dia­bła, po­my­ślał i za­wi­ro­wało mu przed oczami. Za­chwiał się z Ra­iją w ra­mio­nach, wy­da­wało mu się, że uj­rzał przed sobą przy­naj­mniej dzie­sięć osób, lecz nie mo­gło tu być ni­kogo wię­cej poza Ta­avim i Tarją z dwiema dziew­czyn­kami.

Przy­ja­ciele nie ode­zwali się ani sło­wem, ale Re­ijo miał wra­że­nie, że do­strzegł w ich twa­rzach zgodne „chwała Bogu”.

Wiatr tro­chę ucichł. Na tyle, że mo­gli stać spo­koj­nie, lecz nie na tyle, by mo­gli za­trzy­mać się na od­po­czy­nek pod go­łym nie­bem. I nie na tyle, by zde­cy­do­wać się na dal­szą wę­drówkę w sy­tu­acji, kiedy Ra­ija tak bar­dzo osła­bła.

Ta­avi po­wie­dział to, o czym wszy­scy my­śleli:

– Ona nie może iść da­lej. Mu­simy za­grze­bać się w ja­kiejś za­spie.

Re­ijo tylko ski­nął głową i po­sa­dził Ra­iję w sa­niach, otu­la­jąc ją i dziecko skó­rami.

Oczy dziew­czyny były szkli­ste. Otwarte, lecz dziw­nie nie­obecne. Re­ijo wziął Maję na ręce i za­czął brnąć na­przód. Szedł jako pierw­szy.

Śnieg ze­lżał. Wiatr nie wył już tak przej­mu­jąco. Jakby wstrzy­mał od­dech.

Koń na­dal stał w miej­scu.

Re­ijo zi­ry­to­wany po­cią­gnął za po­stro­nek, lecz zwie­rzę po­trzą­snęło tylko łbem i nie ru­szyło do przodu. Prze­bie­rało no­gami i ki­wało swą wielką głową, zwra­ca­jąc oczy ku Re­ijo.

– No chodź – za­chę­cał Re­ijo, po­cią­ga­jąc tro­chę ła­god­niej. Je­śli groźby nie po­mo­gły, może po­skut­kuje prośba.

Koń po­zo­stał jed­nak głu­chy i ślepy. Upar­cie stał w miej­scu.

Ta­avi prze­szedł obok Re­ijo; wy­dep­tał świeży ślad na bia­łym bez­brzeż­nym mo­rzu le­żą­cym przed nimi.

Po chwili wró­cił bie­giem. Jego oczy błysz­czały. Mo­cu­jąc się z sza­lem, za­sła­nia­ją­cym twarz, za­wo­łał:

– Chata! Nie­da­leko stąd stoi chata! Mo­żemy tam od­po­cząć.

– A lu­dzie? – spy­tał Re­ijo z nie­do­wie­rza­niem, lecz otrzy­mał od­mowną od­po­wiedź. – Gdy­by­śmy tylko mo­gli ru­szyć tego nie­zno­śnie upar­tego ko­nia – mruk­nął.

Po­cią­gnął, a Ta­avi pchał od tyłu. Wspól­nymi si­łami udało im się zmu­sić nie­chętne zwie­rzę do ru­chu.

Chata znaj­do­wała się kil­ka­set me­trów od miej­sca, gdzie się przed chwilą za­trzy­mali.

Wy­ko­pali w śniegu coś w ro­dzaju tu­nelu mię­dzy do­mem a po­tężną za­spą, tak że ich nie­wy­soki koń mógł zna­leźć tam schro­nie­nie. Chata osła­niała od wia­tru, a tu­nel przed naj­więk­szym mro­zem. Re­ijo po­my­ślał, że przy­da­łoby się jesz­cze tro­chę siana.

Na sa­niach zo­stała resztka tego, na które się wy­mie­nili, kiedy ostat­nio do­tarli do sta­łego go­spo­dar­stwa. Od tam­tej pory mi­nęło sporo czasu.

Re­ijo, pe­łen obaw, dał ko­niowi wszystko. Miał na­dzieję, że wkrótce znowu spo­tkają lu­dzi.

Ta­avi i Tarja zdo­łali tym­cza­sem od­śnie­żyć wej­ście. Wraz z dziew­czyn­kami we­szli do chaty. Ich zmę­czone głosy na­brały cie­pła.

Re­ijo od­wi­nął skóry okry­wa­jące Ra­iję i ostroż­nie wziął ją na ręce.

Po­woli od­wró­ciła ku niemu twarz. Jej oczy wy­da­wały się cał­kiem po­zba­wione wy­razu.

Re­ijo po­śpiesz­nie wniósł dziew­czynę do środka. Czuł się nie­zmier­nie szczę­śliwy, że zna­leźli tę opusz­czoną chatę. Ra­iję bo­wiem nie­wiele dzie­liło od śmierci.

Kiedy przy­zwy­czaił oczy do ciem­no­ści, obej­rzał po­miesz­cze­nie, w któ­rym się schro­nili.

Ściany z okrą­gla­ków, za­mknięte otwory okienne, pro­ste pa­le­ni­sko i bar­dzo oszczędne ume­blo­wa­nie – stół i parę ław, nie­zbyt so­lid­nych.

– Tu jest drewno – za­uwa­żył Ta­avi zdu­miony. Za­czął grze­bać pod ubra­niem w po­szu­ki­wa­niu krze­mie­nia, który na­le­żał do jego naj­cen­niej­szych skar­bów.

Uklęk­nął przy pa­le­ni­sku, pró­bu­jąc roz­nie­cić ogień. Tarja tro­skli­wie ob­jęła Ra­iję, która opa­dła bez­wład­nie, kiedy Re­ijo po­sa­dził ją na ła­wie. Mu­siał ją jed­nak na chwilę opu­ścić, by wnieść żyw­ność, skóry i naj­waż­niej­sze rze­czy. Su­che ubra­nie. Coś, na czym mo­gliby się po­ło­żyć.

Zna­le­zie­nie schro­nie­nia po­pra­wiło sy­tu­ację, lecz zmar­twie­nia na­dal od­bi­jały się na czole Re­ijo. Oka­lały je ni­czym za­ci­ska­jąca się że­la­zna ta­śma.

Mimo wy­sił­ków Ta­aviego na po­czątku po­ja­wiło się wię­cej dymu niż ognia. Drewno, sta­ran­nie po­ukła­dane wzdłuż ścian, nie było chyba tak su­che, jak so­bie wy­obra­żali.

Praw­do­po­dob­nie drew­niany dom rów­nież nie był zbyt szczelny, ale na pewno lep­szy od pa­nu­ją­cego na ze­wnątrz mrozu. Kiedy ogień po pew­nym cza­sie po­rząd­nie się roz­pa­lił, zro­biło się ja­sno.

Chata skła­dała się z jed­nej izby. Kle­pi­sko i pro­ste, znisz­czone ściany z drew­nia­nych bali. Wzdłuż jed­nej z ni­skich ścian oprócz drewna zgro­ma­dzono torf. Nie po­winno za­brak­nąć cie­pła.

Re­ijo i Ta­avi roz­dzie­lili po­mię­dzy sie­bie skóry. Re­ijo prze­mil­czał fakt, że dwiema przy­krył ko­nia. Po­my­ślał, że zwie­rzę rów­nież nie po­winno mar­z­nąć. W swym sercu miał szcze­gólne miej­sce dla istot po­zba­wio­nych daru mowy.

Tarji udało się wy­swo­bo­dzić nie­mowlę z kur­czo­wego uchwytu Ra­iji. Dziew­czyna usia­dła przy pa­le­ni­sku, nu­cąc ci­cho nad de­li­kat­nym po­licz­kiem dziecka. Re­ijo roz­po­znał jedną z pio­se­nek, którą zwy­kle śpie­wała mu matka w cza­sach tak od­le­głych, że prze­sła­niała je za­słona nie­rze­czy­wi­sto­ści.

Parę razy szybko za­mru­gał. Ręce za­czy­nały się roz­grze­wać. Palce po­ru­szały się lżej i szyb­ciej.

Naj­pierw dzieci, po­my­ślał, sta­ra­jąc się nie pa­trzeć na Ra­iję. Sie­działa dziw­nie spo­kojna na ła­wie, oparta o zimną ścianę. Po­grą­żona w swym wła­snym świe­cie.

Maja po­pła­ki­wała, kiedy Re­ijo ścią­gał z niej sztywne ku­magi. Ma­so­wał jej nogi, ka­zał też Elise zdjąć buty i po­cie­rać stopy, tak jak sam to ro­bił có­reczce Ra­iji.

Elise miała za­le­d­wie pięć lat, ale była naj­star­szym dziec­kiem i mu­siała ra­dzić so­bie sama w więk­szym stop­niu niż ma­lutka, nie­spełna dwu­let­nia Maja.

Nóżki dziecka za­ró­żo­wiły się i Re­ijo uznał, że wy­star­czy już ma­sażu. Mimo ener­gicz­nych pro­te­stów zdjął z ma­łej liczne war­stwy ubra­nia.

– Za­raz bę­dzie cie­pło – tłu­ma­czył, za­gry­za­jąc zęby i od­pie­ra­jąc ude­rze­nia ma­lut­kich rą­czek.

Maja uspo­ko­iła się nieco, kiedy za­ło­żył jej na gołe ciało weł­nianą ko­szulkę. Na skó­rze po­ja­wiła się już gę­sia skórka. Z pew­no­ścią naj­gor­szy chłód zo­sta­wili na ze­wnątrz, lecz wiele jesz­cze bra­ko­wało, by w tej nie­szczel­nej cha­cie za­pa­no­wało przy­tulne do­mowe cie­pło.

Maja do­stała su­che skar­pety i grubą kurtkę. Ką­tem oka Re­ijo do­strzegł, że Elise bez na­kazu sama zdjęła sztywne, mo­kre ubra­nie i zna­la­zła inne.

Szybko prze­su­nął ręką po jej dłu­giej ciem­no­blond grzywce.

– Mą­dra dziew­czynka – rzekł z uzna­niem. Od­po­wie­działo mu ła­godne spoj­rze­nie nie­bie­skich oczu i za­wsty­dzony uśmiech.

Czuł wy­rzuty su­mie­nia, lecz przez cały czas my­ślał o Ra­iji. Miał tak mało czasu.

Tro­chę może zbyt szorstko we­pchnął dziew­czynki mię­dzy dwie skóry, pro­sząc, by przy­tu­liły się do sie­bie.

W ten spo­sób przez ja­kiś czas utrzy­mają cie­pło. Tarja zaj­mo­wała się nie­mow­lę­ciem, które z za­do­wo­le­niem przyj­mo­wało jej czułą opiekę.

Re­ijo spoj­rzał na Ta­aviego, który nie od­ry­wał wzroku od swej ko­biety z dziec­kiem, dziec­kiem Ra­iji.

Szare oczy jakby po­ciem­niały. W tym spoj­rze­niu tkwiło coś smut­nego i nie­zgłę­bio­nego. Może ci mło­dzi nie mo­gli mieć po­tom­stwa?

Re­ijo nie za­sta­na­wiał się nad tym dłu­żej. Naj­waż­niej­sze, że sam nie mu­siał zaj­mo­wać się Knu­tem. Nie miał po­ję­cia o nie­mow­lę­tach, z ulgą po­my­ślał o tym, że Tarja zdjęła z niego ten cię­żar.

Ob­jął Ra­iję. Wy­da­wała się tak po­twor­nie zimna i prze­mar­z­nięta. Taka bez­władna, choć spra­wiała wra­że­nie przy­tom­nej. Oczy miała sze­roko otwarte, lecz spoj­rze­nie było pu­ste.

Re­ijo po­trzą­snął dziew­czyną, by się ock­nęła. Prze­stra­szył się, jej ciało cią­żyło w jego ra­mio­nach – jak mar­twe. Po chwili się opa­no­wał, gła­skał czule zimny po­li­czek.

Skóra na twa­rzy była szorstka, a wie­dział, jak po­tra­fiła być miękka i go­rąca. Ujął w swe dło­nie głowę Ra­iji. Pró­bo­wał uchwy­cić pu­ste spoj­rze­nie spod ciem­nych rzęs. Po­pa­trzył pro­sto w jej oczy, lecz nie za­re­ago­wała.

Bał się.

Wi­dział, że cał­kiem skost­niała z zimna i jest jakby po­zba­wiona ży­cia. Jak sza­lony za­czął ścią­gać z niej cięż­kie ubra­nie. To przez nie była taka zimna. Zmar­z­nięta i chora. Prze­mo­czone wierzch­nie ubra­nie za­częło ta­jać. Okry­wało dziew­czynę ni­czym sztywna sko­rupa.

Re­ijo za­sta­na­wiał się, od jak dawna Ra­ija tak cier­piała. Jak długo tak po­twor­nie mar­zła, nie skar­żąc się jed­nak ani sło­wem.

Po­pro­sił Ta­aviego, by po­dał mu sa­kwę z su­chymi ubra­niami. Uznał, że nie czas na ce­re­giele i de­li­kat­ność. Ro­ze­brał Ra­iję do naga i za­czął na­cie­rać jej nie­mal mar­twe ciało cienką weł­nianą, chu­stą z pięk­nymi frędz­lami. Nie przy­szło mu na­wet do głowy, że to część jej od­święt­nego stroju.

Ta­avi od­wró­cił się ple­cami, sta­ra­jąc się za­cho­wać dys­kre­cję. Re­ijo uśmiech­nął się gorzko i za­czął Ra­iję z po­wro­tem ubie­rać. Po­tem wziął ją znowu w ra­miona. Nie czuł na­wet, że sam jest prze­mar­z­nięty do szpiku ko­ści i że jego rze­czy przy­lgnęły do ciała.

Nie my­ślał o tym, że tak jak inni po­wi­nien się prze­brać.

Przy­tu­lił twarz do zmierz­wio­nych wło­sów Ra­iji, prze­su­wał po nich ustami, szep­cząc czułe słowa. Ko­ły­sał ją de­li­kat­nie w ob­ję­ciach. Jak dziecko. Mu­skał war­gami jej ucho. Ca­ło­wał naj­droż­szy po­li­czek i słabo pul­su­jącą skroń.

– Ra­ija, Ra­ija… – szep­tał w de­spe­ra­cji.

Je­dy­nie oczy do­da­wały bla­sku bla­dej, po­zba­wio­nej ko­lo­rów twa­rzy. Lecz sta­no­wiły jakby lu­stro – od­bi­jały je­dy­nie oto­cze­nie, a nie to, co się działo w du­szy.

Tym­cza­sem Tarja i Ta­avi ugo­to­wali rzadką ka­szę z wody i jęcz­mie­nia. Po­si­liła ona i roz­grzała zmę­czone ciała – przy­naj­mniej na pe­wien czas. Mięso, które ze sobą przy­wieźli, wo­leli oszczę­dzić. Nie wie­dzieli, jak długa czeka ich jesz­cze droga, nie wie­dzieli też, czy ła­two przyj­dzie im zdo­być wię­cej mięsa i ryb.

Przy­rzą­dzili jed­nak bu­lion na ko­ści, przy­jem­nie było się na­pić go­rą­cego na­poju.

Da­wał złu­dze­nie po­siłku mię­snego i sy­cił pra­wie tak samo do­brze jak ka­sza.

Dziew­czynki za­snęły po je­dze­niu. Ob­jęte na­wza­jem rącz­kami. Przed­sta­wiały istny ob­ra­zek zgody i bło­giego spo­koju. Lecz ów ob­raz był zwod­ni­czy. Re­ijo za­uwa­żył nie­chęć Mai do Elise. Bra­ciszka za­ak­cep­to­wała, lecz Elise trak­to­wała jak obcą, która wkra­dła się do ich ro­dziny. Maja co prawda była jesz­cze ma­leńka, lecz wie­działa, czego chce.

W do­datku za­wsze ko­chano ją i roz­piesz­czano, i na nią przede wszyst­kim zwra­cano uwagę.

Nie­ła­two dzie­lić się mi­ło­ścią bli­skich z in­nymi. Tym bar­dziej z przy­braną sio­strą.

Re­ijo wie­dział, że musi uwa­żać na obie dziew­czynki.

Ciało Ra­iji wy­da­wało się już cie­plej­sze, jakby bar­dziej mięk­kie. Tarja przy­nio­sła ba­ra­nicę i ostroż­nie uło­żyła ją na wą­skich ra­mio­nach Ra­iji. Re­ijo po­pra­wił skórę, by szczel­niej przy­le­gała. Po­dzię­ko­wał Tarji spoj­rze­niem – zo­ba­czył, że zmie­niła ubra­nie; na­wet nie za­uwa­żył, kiedy.

Przy­tu­lił Ra­iję, przy­tu­lił tak mocno, że jęk­nęła ci­cho. Omal nie krzyk­nął z ra­do­ści. Prze­su­nął ostroż­nie i ła­god­nie dło­nią po jej ślicz­nych wło­sach, które w tej chwili nie były może tak piękne jak zwy­kle. Ra­ija po­ru­szyła się. Unio­sła głowę. Ścią­gnęła brwi. Zwró­ciła się ku Re­ijo, wła­ści­wie na niego nie pa­trząc.

Jej głos brzmiał dzie­cin­nie i cienko. Przy­tu­liła się moc­niej do przy­ja­ciela.

– To nie jest do­bre miej­sce, Mik­kal – po­wie­działa i za­mknęła oczy.

Do­piero wtedy Re­ijo spo­strzegł, że jest mu zimno.

– Tarja – rzekł ochry­płym gło­sem i za­milkł, szu­ka­jąc słów. Mi­nęło tro­chę czasu, za­nim je zna­lazł. – Czy mo­żesz… czy mo­gła­byś…?

– Po­sie­dzieć przy niej? – spy­tała ła­god­nie dziew­czyna z Tor­nea. – Do­brze. Po­myśl o so­bie, Re­ijo. Roz­grzej się tro­chę!

Ostroż­nie usia­dła na ła­wie obok Ra­iji i ob­jęła ją, grze­jąc wła­snym cie­płem.

– Śpi – ode­zwała się ci­cho, kiedy Re­ijo zdej­mo­wał kurtkę. – Tylko śpi.

Re­ijo po­czuł ulgę. Jed­nak od chłodu, który ści­skał jego serce, trud­niej się było uwol­nić.

Naj­chęt­niej po­zwo­liłby się Ra­iji wy­spać. Była wy­czer­pana, na­le­żał się jej od­po­czy­nek.

Ale nie­mowlę pła­kało z głodu, Ra­ija na­dal kar­miła je pier­sią. Za­nim wy­ru­szyli w tę trudną po­dróż, mó­wiła ze śmie­chem: „Nie bę­dziemy mu­sieli się trosz­czyć o je­dze­nie dla niego”.

Knut krzy­czał wnie­bo­głosy.

Tarja pró­bo­wała wcze­śniej dać mu ka­szy, lecz bez po­wo­dze­nia. Ma­lec ni­gdy jesz­cze nie jadł nic po­dob­nego. Przy­zwy­cza­je­nie go do no­wego po­karmu nie bę­dzie ła­twe. Do­sko­nale to ro­zu­mieli, choć nie przy­wy­kli do ma­łych dzieci i ich po­trzeb.

Ra­ija spała.

Kiedy się obu­dziła, nie po­my­liła już Re­ijo z Mik­ka­lem. Jej wzrok miał jed­nak w so­bie coś z po­przed­niego stra­chu.

A usta wy­szep­tały iden­tyczne ostrze­że­nie jak to, które mam­ro­tała nie­przy­tomna do ko­goś prze­by­wa­ją­cego gdzieś da­leko:

– To nie jest do­bre miej­sce.

Nad­szedł ra­nek – z taką samą nie­po­godą. Wszy­scy jed­nak czuli się wy­po­częci, roz­grzani i na­je­dzeni. Tę róż­nicę dało się za­uwa­żyć. Na­wet Ra­ija do­szła do sie­bie.

Jej oczy zdra­dzały jed­nak czuj­ność. Wiele razy pod­cho­dziła do drzwi, wy­glą­dała na ze­wnątrz, ale nie wi­działa nic wię­cej niż po­zo­stali: tylko śnieg. Ścianę śniegu ci­ska­nego ku nim przez wiatr.

– Coś tu jest nie tak – mruk­nęła raz pod no­sem, tak że Re­ijo ją usły­szał. Nie ro­zu­miał, co miała na my­śli. Wy­da­wało mu się, że ten dom to praw­dziwe bło­go­sła­wień­stwo dla nich wszyst­kich.

Ra­ija nie wy­ra­żała na głos swo­ich wąt­pli­wo­ści. Jej za­cho­wa­nie ra­niło Re­ijo.

Kiedy w ciągu dnia wiatr ucichł, Ta­avi za­pra­gnął ode­tchnąć świe­żym po­wie­trzem i uj­rzeć niebo nad głową.

– Pójdę za­sta­wić si­dła – ode­zwał się. – I tak nie ru­szymy się stąd wcze­śniej niż ju­tro rano. Może do tego czasu uda się zła­pać ja­kieś ptaki.

– Tylko nie idź na lewo – ostrze­gła go Ra­ija. W jej gło­sie brzmiała po­waga.

Re­ijo pod­niósł wzrok.

Sie­dział z Mają na ko­la­nach i uczył ją wy­li­czanki kosi-ko-si-łapki. Elise przy­kuc­nęła tuż obok, trzy­ma­jąc w ra­mio­nach Knuta. Jej nie­bie­skie oczy śle­dziły z uwagą ręce Re­ijo i Mai.

Kiedy Maja się zmę­czyła, Re­ijo mu­siał uczyć Elise tej sa­mej za­bawy. Maja na­tu­ral­nie była dla niego kimś szcze­gól­nym, ale mu­siał trak­to­wać obie dziew­czynki jed­na­kowo. Elise za­znała już wiele bólu w swoim ży­ciu. Nie mo­gła po­zo­sta­wać w cie­niu Mai, nie­za­leż­nie od tego, czego do­ma­gała się ta ostat­nia.

– Tylko nie na lewo – po­wtó­rzyła Ra­ija. Miała na my­śli drogę, którą przy­szli.

Ta­avi spy­tał:

– Dla­czego nie? Co złego jest w tym miej­scu?

Ra­ija od­gar­nęła z czoła ko­smyk wło­sów i od­parła z uda­wa­nym spo­ko­jem, nie chcąc na­zbyt dra­ma­ty­zo­wać:

– Nie idź tam. Nic tam nie znaj­dziesz. Po pro­stu wiem. Miesz­ka­łam na pła­sko­wyżu przez pra­wie pięć lat. Znam do­brze tu­tej­sze ży­cie. Tam nie ma pta­ków. Ani zwie­rząt. Nikt tam nie cho­dzi…

– Co przez to ro­zu­miesz? – spy­tał Re­ijo ostrym to­nem.

Uśmiech­nęła się blado.

– I tak nie wie­rzysz w ta­kie rze­czy…

– Nie mo­żesz tak po pro­stu za­cząć o czymś mó­wić i nie koń­czyć – upie­rał się Re­ijo.

Po­przed­niego dnia, kiedy Ra­ija zna­la­zła się na gra­nicy utraty świa­do­mo­ści, do­świad­czyła cze­goś dziw­nego. Nie da­wało jej to spo­koju.

– Do­brze – od­parła krótko. – Ale nie za­rzu­caj­cie mi po­tem, że chcę was stra­szyć. Sami o to pro­si­li­ście. Mo­że­cie wie­rzyć lub nie. Opo­wiem tylko o rze­czach, które wi­dzia­łam. W które wie­rzę… – Jej twarz spo­waż­niała. – Są ta­kie miej­sca na pła­sko­wy­żach, które po­zo­stały cał­kiem dzi­kie. Zu­peł­nie dzi­kie. Na za­wsze. Miej­sca, gdzie w żad­nym wy­padku nikt nie po­wi­nien zbłą­dzić. Są to ob­szary, na któ­rych nie po­stała noga żad­nej z istot dwu lub czwo­ro­noż­nych. Kie­dyś…

– Pła­sko­wyż jest wy­star­cza­jąco duży – za­uwa­żył su­cho Re­ijo, za co Ra­ija od­pła­ciła mu groź­nym, gniew­nym spoj­rze­niem.

Na­tych­miast za­milkł. Wła­ści­wie nie chciał jej zra­nić swą nie­uf­no­ścią. Po pro­stu od­wdzię­czył się pew­nego ro­dzaju dzie­cinną ze­mstą. Ze­mstą, któ­rej być może na­wet nie za­uwa­żyła.

– Pła­sko­wyż rze­czy­wi­ście jest duży. Do­brze o tym wiem. Miesz­ka­łam tu. I wi­dzia­łam ta­kie miej­sca już przed­tem, Re­ijo. Są mar­twe. Dla wszyst­kich ży­ją­cych lu­dzi i zwie­rząt. To po­ła­cie pełne cał­kiem in­nych sił niż te, które je­ste­śmy w sta­nie zro­zu­mieć. Sił o wiele po­tęż­niej­szych, niż te, któ­rymi my żywi roz­po­rzą­dzamy. Nikt żywy nie może prze­kro­czyć ich gra­nicy. To nie­bez­pieczne. Zo­sta­nie wy­pchnięty, po­wstrzy­many przez coś po­tęż­nego i wiel­kiego. Przez coś, co znaj­duje się po dru­giej stro­nie na­szego świata. Wi­dzia­łam, jak sza­mani pró­bo­wali za­kli­nać ta­kie miej­sca, jak pró­bo­wali zdo­być tro­chę owych nad­przy­ro­dzo­nych sił tam za­miesz­ku­ją­cych, lecz na­wet im się nie udało. Nikt nie może wejść na te­ren nie­ziem­skich mocy, na uro­czy­sko… na miej­sce, gdzie tań­czą hul­dry…

– Miej­sce, gdzie tań­czą hul­dry? – szep­nęła Tarja, spo­glą­da­jąc na Ta­aviego wy­stra­szo­nym wzro­kiem. – Pro­szę, nie chodź tam!

Ta­avi otrzą­snął się z ogar­nia­ją­cego go stra­chu i po­pa­trzył na Ra­iję.

– Ga­dać to ty po­tra­fisz, Ra­ija. W mó­wie­niu je­steś dia­bel­nie do­bra. Zresztą i tak nie za­mie­rza­łem iść w tam­tym kie­runku. Choć nie wiem, czy wie­rzyć twoim baj­kom…

Wzru­szył lek­ce­wa­żąco ra­mio­nami i po­szedł – za­pew­niw­szy jesz­cze raz Tarję, że nie zbliży się do tak zwa­nego uro­czy­ska.

– Po­win­naś bar­dziej uwa­żać na to, co mó­wisz, i nie stra­szyć dzieci – mruk­nął Re­ijo po fiń­sku.

Za­równo Maja, jak i Elise znie­ru­cho­miały z sze­roko otwar­tymi oczami i na­sta­wio­nymi uszami. Maja nie bar­dzo ro­zu­miała, o co cho­dzi, lecz Elise sie­działa jak za­cza­ro­wana. Chło­nęła każde słowo.

– Sam o to pro­si­łeś – od­parła Ra­ija. – Poza tym to na­prawdę nie jest do­bre miej­sce. Czy nie za­sta­na­wia­łeś się, dla­czego ta chata jest pu­sta? Dla­czego ktoś wy­je­chał, zo­sta­wia­jąc cały za­pas opału na zimę?

Re­ijo nie od­po­wie­dział. Wpraw­dzie też go to nie­po­ko­iło, ale nie my­ślał o tym. Do­póki Ra­ija o tym nie wspo­mniała.

Miej­sce, gdzie tań­czą hul­dry?

Ob­ru­szył się. Nikt nie bę­dzie mu opo­wia­dał o ja­kichś prze­są­dach i nad­przy­ro­dzo­nych si­łach. Obiema no­gami stał mocno na ziemi i nie wie­rzył w nic, czego nie mógł zo­ba­czyć, usły­szeć lub do­tknąć. Ra­ija miała zbyt bujną wy­obraź­nię, ot co. Lecz to do niej nie­po­dobne, żeby ja­kieś wy­my­sły za­wład­nęły nią do tego stop­nia. Po­dróż oka­zała się chyba zbyt mę­cząca. Biedna mała!

Ta­avi wró­cił do­piero po kilku go­dzi­nach, Tarja bar­dzo się o niego mar­twiła.

To z po­wodu słów Ra­iji, po­my­ślał Re­ijo tro­chę po­iry­to­wany. Ko­biety za­wsze wy­obra­żają so­bie naj­gor­sze. A je­żeli to naj­gor­sze wiąże się jesz­cze z czymś nie­po­ję­tym, po pro­stu roz­ko­szują się tym – z ra­do­ścią mie­szaną ze stra­chem.

Ta­avi nie przy­szedł z pu­stymi rę­kami. Nie do­słow­nie; to zna­czy nic w nich nie niósł, przy­niósł za to krze­piące no­winy.

– Tra­fi­li­śmy pro­sto do nieba – oznaj­mił, pro­mie­nie­jąc ra­do­ścią i za­krę­cił w po­wie­trzu swą drobną, szczu­płą żoną. W tym mo­men­cie oka­zał wię­cej uczuć niż pod­czas ca­łej znoj­nej po­dróży.

– Wczo­raj­szy dzień miał po­smak cze­goś wręcz prze­ciw­nego – za­uwa­żył Re­ijo.

– Nie ro­zej­rze­li­śmy się do­brze do­okoła – ro­ze­śmiał się Ta­avi.

Jego twarz wy­da­wała się te­raz młoda i szczera. Nie miał chyba tylu lat, jakby na to wska­zy­wały bruzdy na po­licz­kach i zmarszczki wo­kół oczu. Ra­ija oce­niała, że pew­nie do­biega trzy­dziestki – w tej chwili jed­nak zmie­niła swój sąd, uzna­jąc, że ten szczu­pły Fin może mieć nie­wiele po­nad dwa­dzie­ścia lat.

Nę­dza i ciężka praca mogą uczy­nić lu­dzi star­szymi niż lata, które upły­nęły.

– Zo­ba­czy­li­śmy tylko tę chatę – mó­wił z en­tu­zja­zmem Ta­avi. – Cały świat wy­da­wał się biały przez tę prze­klętą bu­rzę. Wszystko znaj­do­wało się pod osłoną śniegu. Gdy­bym nie mu­siał ode­tchnąć świe­żym po­wie­trzem, sie­dzie­li­by­śmy tu i my­śleli, że nic lep­szego nie mo­gło nas spo­tkać…

– A czy tak nie jest? – spy­tała Ra­ija. – Co ta­kiego zna­la­złeś?

– Ubierz­cie się i chodź­cie zo­ba­czyć sami! – Ta­avi był oży­wiony jak dziecko. I rów­nie nie­cier­pliwy. – Nie wieje już tak bar­dzo. Za­rzuć­cie tylko coś na ra­miona. To nie­da­leko. Dzieci do­pil­nują się same przez ten czas, prawda, ma­lu­chy?

– Maja chce zo­ba­cyć!

– Zo­sta­niemy – za­pro­po­no­wała ci­cho Elise. – Po­ba­wię się z Mają w łapki. A Knut prze­cież śpi.

– Mą­dra dziew­czynka! – Ta­avi po­czo­chrał Elise po wło­sach i po­cią­gnął za sobą Tarję. Re­ijo i Ra­ija wy­mie­nili spoj­rze­nia. Re­ijo wzru­szył ra­mio­nami i za­rzu­cił na sie­bie kurtkę. Ra­ija owi­nęła się sza­lem i ru­szyła za po­zo­sta­łymi.

Ta­avi miał ra­cję, już tak bar­dzo nie wiało. Śnieg pa­dał ci­cho du­żymi, cięż­kimi płat­kami, nie sma­gał skóry ni­czym ba­tem.

Ta­avi i Tarja znaj­do­wali się już da­leko. Ta­avi biegł, cią­gnąc za sobą dziew­czynę. Prze­szka­dzała jej ciężka spód­nica i z tru­dem na­dą­żała.

– Udał się jed­nak w do­brym kie­runku – ode­zwała się Ra­ija do przy­ja­ciela. Szli w prawą stronę od chaty w tem­pie znacz­nie spo­koj­niej­szym niż tempo tam­tych dwojga. Ta­avi i Tarja stali już od dłuż­szego czasu na wznie­sie­niu, cze­ka­jąc, aż Ra­ija i Re­ijo do nich do­łą­czą.

– Tylko spójrz­cie! – rzekł Ta­avi z dumą w gło­sie. Był od­krywcą, pio­nie­rem.

Po­ni­żej roz­cią­gało się kró­le­stwo, które sam zna­lazł.

– O Jezu! – wy­rwało się Re­ijo.

Ra­ija chwy­ciła go za rękę i mocno ści­snęła.

Uj­rzeli przed sobą pięć do­mów zbu­do­wa­nych z drew­nia­nych bali – mniej wię­cej tej sa­mej wiel­ko­ści co chata, w któ­rej spę­dzili noc. Zo­ba­czyli też coś w ro­dzaju stajni czy obory.

Domy le­żały w nie­wiel­kiej ko­tli­nie, osło­nięte od nie­po­gody z pół­nocy i z po­łu­dnia. Wia­try za­chodni i wschodni mo­gły tam bu­szo­wać do woli, lecz wi­chrów wie­ją­cych z dwóch po­zo­sta­łych kie­run­ków miesz­kańcy nie mu­sieli się oba­wiać. Za za­bu­do­wa­niami znaj­do­wał się praw­do­po­dob­nie nie­wielki las li­ścia­sty, który te­raz okry­wały masy śniegu. Gdzie­nie­gdzie wy­sta­wały po­je­dyn­cze ga­łę­zie ni­czym palce wy­cią­gnięte ku zi­mo­wemu niebu.

Za­głę­bie­nia na po­wierzchni świad­czyły o tym, że przez dzie­dzi­niec nie­dawno prze­biegł łoś.

– Wszę­dzie pu­sto – ode­zwał się Ta­avi, kiedy stali ra­zem w mil­cze­niu, za­sko­czeni nie­spo­dzie­wa­nym wi­do­kiem. – Zaj­rza­łem do każ­dego domu. Są pu­ste, wszyst­kie. W trzech z nich zna­la­złem me­ble i dość opału. W stajni na­dal czuć za­pach zwie­rząt. A siana wy­star­czy na długą zimę. Na­wet gdy­by­śmy mieli wię­cej niż jed­nego ko­nia… Słowa Ta­aviego za­wi­sły w po­wie­trzu. Wi­dzieli jego ślady pro­wa­dzące jak łań­cuszki na śniegu – od domu do domu. Wszy­scy wie­dzieli, o czym my­śli, a czego nie za­su­ge­ro­wał wprost.

Re­ijo od­chrząk­nął.

– My­ślisz za­tem… że po­win­ni­śmy się prze­nieść na dół? Ta­avi ski­nął po­waż­nie.

– By­li­by­śmy idio­tami, gdy­by­śmy nie sko­rzy­stali z ta­kiej szansy. W ko­tli­nie stoją wolne domy i cze­kają na nas. Star­czy opału. Star­czy siana dla ko­nia. Obej­rza­łem te­ren do­okoła. My­ślę, że na tyle tu dziko, że zdo­bę­dziemy dość je­dze­nia. Stru­mień nie cał­kiem za­marzł, tu i tam wi­dać wy­rwy w lo­dzie. Mamy więc wodę. Mo­żemy mieć cie­pło. Mo­żemy zdo­być po­ży­wie­nie. Dach nad głową przez całą zimę. Dzie­ciom ta po­dróż nie służy naj­le­piej…

Jego ar­gu­menty wy­da­wały się słuszne.

Wszy­scy czuli się zmę­czeni. Stra­cili nieco pier­wot­nego za­pału, tro­chę nad­mier­nej zu­chwa­ło­ści i ma­rzeń, które wy­peł­niały jesz­cze ich du­sze, kiedy opusz­czali Ski­botn, nie­wielką wio­skę nad fior­dem Lyn­gen. Po­dróż oka­zała się zu­peł­nie inna i o wiele trud­niej­sza, niż so­bie wy­obra­żali, cho­ciaż wszy­scy już kie­dyś prze­dzie­rali się na pół­noc. Taka pie­sza wy­prawa późną zimą to nie żarty.

Nie mieli okre­ślo­nego celu – zmie­rzali po pro­stu na pół­noc.

Na­po­tkana opu­sto­szała osada mo­gła sta­no­wić sta­cję koń­cową rów­nie do­brze jak każda inna.

– Taak – rzekł Re­ijo ochry­płym gło­sem. Nie pa­trzył na Ra­iję. Czuł tylko, że moc­niej ści­snęła go za rękę. Tak jakby chciała mu coś w ten spo­sób prze­ka­zać. – Co na to inni?

– My zo­sta­jemy – oznaj­mił Ta­avi zde­cy­do­wa­nie. Spoj­rze­nie, ja­kie prze­słał Tarji, mó­wiło, że nie ma co do tego żad­nych dys­ku­sji.

Tarja oświad­czyła ła­god­nie i po­tul­nie, że się z nim zga­dza. Uśmiech­nęła się, naj­pierw do Ta­aviego, a na­stęp­nie do dwójki przy­ja­ciół.

– Zo­sta­jemy.

– Ra­ija? – spy­tał Re­ijo, za­trzy­mu­jąc na niej wzrok.

Dziew­czyna za­gry­zła zęby, po­trzą­snęła głową, na dnie jej ciem­no­brą­zo­wych oczu czaił się strach.

– Nie – od­po­wie­działa. – Nie chcę tu zo­stać…

– De­cy­duje więk­szość? – Spoj­rzał po wszyst­kich py­ta­jąco. Tarja i Ta­avi ski­nęli gło­wami.

Re­ijo wcią­gnął po­wie­trze. Ra­ija nie bę­dzie za­chwy­cona, ale tym ra­zem miał od­mienne zda­nie. Po pro­stu jest te­raz tro­chę po­de­ner­wo­wana.

Ta­avi ma ra­cję. Wy­mie­nił wszyst­kie po­wody, prze­ma­wia­jące za tym, żeby zo­stali. Tu­taj mieli wszystko. Tylko głupcy wy­ru­szy­liby w dal­szą drogę.

– Zga­dzam się z Ta­avim. Zo­sta­jemy. W każ­dym ra­zie na zimę. A wio­sną zo­ba­czymy…

Ra­ija pu­ściła jego rękę i zło­żyła dło­nie na piersi. Spoj­rzała na Re­ijo z wy­rzu­tem.

– Mó­wi­cie, że by­li­by­śmy idio­tami, gdy­by­śmy stąd wy­je­chali. A czy po­my­śle­li­ście, co się stało z ludźmi, któ­rzy tu kie­dyś miesz­kali? Któ­rzy zbu­do­wali te domy… Dla­czego je opu­ścili? Czy byli idio­tami? Coś w tym jest…

– Ani słowa o ja­kichś za­klę­tych miej­scach! – wy­ce­dził przez za­ci­śnięte zęby Re­ijo. – Spójrz na to roz­sąd­nie, Ra­iju. Tu wszy­scy bę­dziemy bez­pieczni. Mamy dom dla każ­dej ro­dziny. Mamy coś pew­nego. Sama wiesz, że ko­niec zimy może być bar­dzo su­rowy.

– Chyba będę mu­siała ustą­pić…

Od­wró­ciła się ple­cami i ru­szyła z po­wro­tem do chaty, w któ­rej no­co­wali.

Po­zo­stała trójka tkwiła w miej­scu, pa­trząc na wy­pro­sto­wane plecy pod sza­lem ko­loru ta­baki. Roz­pusz­czone włosy Ra­iji po­wie­wały na wszyst­kie strony. Jak czarne pta­sie pióra.

Re­ijo wie­dział, że to z po­wodu wło­sów Mik­kal na­zwał ją piesz­czo­tli­wie Ma­łym Kru­kiem. Włosy dziew­czyny rze­czy­wi­ście wy­glą­dały jak pióra kruka na zi­mo­wym wie­trze. Re­ijo ni­gdy się nie od­wa­żył zwró­cić do niej tym imie­niem. Prze­niósł wzrok z Ra­iji na te­ren znaj­du­jący się na lewo od chaty.

Uro­czy­sko Ra­iji. Prze­nik­nął go dreszcz.

Te­ren nie wy­róż­niał się ni­czym szcze­gól­nym, wy­glą­dał jak zwy­kłe pust­ko­wie na pła­sko­wyżu. Re­ijo nie mógł się dać za­stra­szyć ja­kimś fan­ta­zjom. Nie wi­dział w tym miej­scu nic nie­zwy­kłego – nic wię­cej niż w opu­sto­sza­łych do­mach.

– Na­tych­miast się prze­pro­wa­dzamy – rzu­cił sta­now­czo, a Ta­avi i Tarja nie mieli nic prze­ciwko temu.

Nie­chęć Ra­iji z pew­no­ścią mi­nie, kiedy się urzą­dzą. Wtedy za­po­mni całe to ga­da­nie o hul­drach i sza­ma­nach, i inne bujdy o si­łach nad­przy­ro­dzo­nych.

– Koń się tam za­trzy­mał – za­uwa­żyła na­gle Tarja. Przy­sta­nęła tak gwał­tow­nie, jak zro­bił to koń po­przed­niego wie­czoru. Zwró­ciła wzrok naj­pierw na Ta­aviego, a póź­niej na Re­ijo. – W miej­scu, gdzie, jak po­wie­działa Ra­ija, tań­czą hul­dry. Koń nie chciał tam iść. Pa­mię­ta­cie? Sta­rzy lu­dzie mó­wią, że zwie­rzęta czują wię­cej niż my. Tato za­wsze mó­wił… Pa­mię­tasz, Ta­avi?

Za­mil­kła za­kło­po­tana. Męż­czyźni po­pa­trzyli po so­bie.

– Koń był po pro­stu zmę­czony – od­parł Ta­avi i ob­jął Tarję ra­mie­niem. – Nie de­ner­wuj się i ty. To cał­kiem na­tu­ralne.

Tarja nie ode­zwała się wię­cej, lecz po­płoch w jej oczach zdra­dzał, że nie czuje się tu cał­kiem bez­pieczna.

Re­ijo wo­lałby, żeby nie wspo­mniała o tym fak­cie. Koń…

Nie po­my­ślał o tym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: