Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Raija ze śnieżnej krainy. Wyroki losu. Tom 10 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
2 kwietnia 2025
E-book: EPUB, MOBI
39,90 zł
Audiobook
42,90 zł
39,90
3990 pkt
punktów Virtualo

Raija ze śnieżnej krainy. Wyroki losu. Tom 10 - ebook

Po dwóch latach tułaczki Raija wraz z Mikkalem, jego synkiem Ailo i z odnalezionym bratem Mattim ruszają w drogę powrotną do Norwegii. Raija nie może doczekać się spotkania z dziećmi, za którymi bardzo tęskni. Nie wie, że jej szczęściu zagraża ponury cień z przeszłości...

„Wyroki losu” to dziesiąty tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-375-2
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Ri­tva ni­gdy nie za­sta­na­wiała się nad sta­ro­ścią.

Nie my­ślała o śmierci.

Miała do­piero dzie­więt­na­ście lat.

Hans Fre­drik Feldt peł­nił obo­wiązki ko­men­danta na wy­su­nię­tym da­leko na pół­noc skrawku Nor­we­gii. Wy­zna­czony mu okres służby do­bie­gał końca. Nikt nie ocze­ki­wał, że ka­pi­tan ze­chce prze­dłu­żyć swój po­byt w tych stro­nach.

Ni­gdy nie czuł się do­brze w miej­scu, gdzie zimą pa­no­wała długa noc po­larna, a la­tem trwał nie koń­czący się dzień. Nie lu­bił sa­mot­no­ści ani pust­ko­wia. Po­sępny kra­jo­braz i bez­kre­sne mo­rze wzbu­dzały w nim nie­chęć. Draż­nił go ostry kli­mat, przy któ­rym naj­bar­dziej bez­względni męż­czyźni zda­wali się ła­godni ni­czym ba­ranki.

Ale wła­dza re­kom­pen­so­wała mu wszystko.

Pod tym wzglę­dem mi­nio­nych pięć lat do­star­czyło mu wiele przy­jem­no­ści. Uko­ro­no­wa­niem służby miało być spa­le­nie na sto­sie naj­więk­szej cza­row­nicy, jaką wi­działy te strony.

Nie­wiele bra­ko­wało, a byłby tego do­ko­nał.

Ale ona po­zba­wiła go na­leż­nej chwały, do­słow­nie w ostat­niej chwili wy­my­ka­jąc mu się z rąk. Z po­mocą przy­szli jej słu­dzy pie­kieł.

Jesz­cze żad­nej ko­bie­cie nie udało się go po­ko­nać. Tej wiedź­mie też się to nie uda!

Ka­pi­tan Hans Fre­drik Feldt po­sta­wił wszystko na jedną kartę. Bar­dzo za­le­żało mu na tym, żeby za­pi­sać się w pa­mięci miesz­kań­ców pół­nocy jako po­gromca cza­row­nicy. Sława jego czynu miała się od­bić sze­ro­kim echem i za­pew­nić mu po­wi­ta­nie z ho­no­rami w ro­dzin­nych stro­nach. Pra­gnął, by cy­wi­li­zo­wany świat zo­ba­czył w nim czło­wieka z za­sa­dami.

Wraz z na­sta­niem lata opu­ści twier­dzę Var­døhus. Przed­tem jed­nak roz­pali stos, na któ­rym spło­nie cza­row­nica.

Nie spo­cznie, póki jej nie od­naj­dzie...

Nie po­zwoli, by ko­bieta wy­strych­nęła go na dudka.

Ani te­raz, ani ni­gdy!

Znał jej imię i twarz. Do­świad­czył też jej dia­bel­skiej mocy. Była po­ra­ża­jąco piękna, jak zresztą więk­szość istot w służ­bie sza­tana. Jej oczy pło­nęły niby roz­ża­rzone wę­gle, włosy, mięk­kie ni­czym je­dwab, miały barwę ro­dem z pie­kieł. Ale on, ka­pi­tan Feldt, nie uległ, nie dał się omo­tać pod­stęp­nie za­sta­wio­nej sieci. Dał od­pór zdra­dziec­kiemu spoj­rze­niu, uda­ją­cemu wzrok anioła.

Cza­row­nica zdo­łała umknąć, ale on po­przy­siągł so­bie, że ją od­naj­dzie, choćby miał szu­kać do końca ży­cia.

– Gdzie­kol­wiek się ukry­łaś, Ri­tvo, drżyj, bo nie je­steś bez­pieczna – syk­nął Hans Fre­drik Feldt, wpa­tru­jąc się w mo­rze, które mu ją ode­brało i po­rwało nie wia­domo do­kąd. Tyle jest fior­dów i za­tok, gdzie mo­gła się za­szyć! Nie miał dość lu­dzi, by spraw­dzić każdy skra­wek wy­brzeża.

Jej wy­bawcy do­brze so­bie to wszystko za­pla­no­wali.

– Mimo to nie czuj się bez­pieczna – po­wtó­rzył ła­god­niej, za­ci­ska­jąc pię­ści. Ką­ciki ust za­drgały lekko, ale nie zła­go­dziły nie­prze­nik­nio­nego ob­li­cza. Wy­raz twa­rzy na­dal po­zo­sta­wał mroczny i bez­względny, a zie­lo­no­nie­bie­skie oczy spo­glą­dały nie­zmien­nie chłodno.

Ten czło­wiek nie po­tra­fił się śmiać, zresztą od dawna nie pró­bo­wał.

Był przy­stojny i uro­dziwy, ale cał­kiem po­zba­wiony serca. Twarz o har­mo­nij­nych ry­sach nie zdo­łała przy­sło­nić bru­tal­no­ści jego na­tury.

– Na­pięt­no­wa­łem cię – rzu­cił ku mo­rzu, zwil­ża­jąc ję­zy­kiem wargi. – Nie uciek­niesz przede mną, Ri­tvo. Na­zna­czy­łem twą białą skórę roz­ża­rzo­nym że­la­zem. Je­steś moja, moja na za­wsze! To ja ci wy­zna­czę kres ży­cia. Twoje ostat­nie chwile na­le­żeć będą do mnie...

Ri­tva, ku któ­rej kie­ro­wał te słowa, na­prawdę no­siła imię Ra­ija.

Hans Fre­drik nie był tego świa­dom. Nie miał jed­nak naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, że roz­po­zna jej twarz, gdzie­kol­wiek ją zo­ba­czy.

Roz­po­zna jej ciało. Bli­zny po roz­ża­rzo­nym że­la­stwie, któ­rym ją pie­ścił.

Nad fior­dem sie­dział męż­czy­zna oto­czony gro­madką dzieci i opo­wia­dał im bajki. W jego wło­sach igrały sło­neczne pro­myki, a spoj­rze­nie było ła­godne i roz­ma­rzone. Duże dło­nie gła­dziły de­li­kat­nie rudą grzywkę trzy­let­niej dziew­czynki, która mocno za­ci­snęła rączki na jego szyi. Męż­czy­zna po­chy­lił się nad tro­chę star­szą dziew­czynką i zło­żył na po­liczku sied­mio­latki niedź­wie­dzi po­ca­łu­nek, po­wstrzy­mu­jąc wy­buch jej za­zdro­ści.

Dwoje po­zo­sta­łych dzieci, po­dob­nie jak on, miało włosy blond, ale nie były po­dobne ani do niego, ani do sie­bie na­wza­jem. Naj­star­sza dziew­czynka o pło­wych, dłu­gich nie­mal do ko­lan war­ko­czach skoń­czyła dzie­sięć lat, chło­piec roz­po­czął siódmy rok ży­cia.

Tej bajki słu­chali już wcze­śniej. Opo­wia­dała o mi­ło­ści, o nie­na­wi­ści, o okrut­nym trollu z pół­nocy. Opo­wia­dała o pew­nym do­brym czło­wieku i o ma­mie.

Hi­sto­ria Ra­iji.

Re­ijo po­wta­rzał ją czę­sto. Po­przy­siągł so­bie, że nie po­zwoli dzie­ciom za­po­mnieć matki. Co prawda trudno im było zro­zu­mieć, dla­czego mama nie może być z nimi, ale Re­ijo ro­bił wszystko, by serca dzieci nie na­peł­niły się go­ry­czą, a one same nie oto­czyły się mu­rem nie­przy­stęp­no­ści.

Na­dej­dzie kie­dyś dzień, gdy Ra­ija do nich po­wróci, i nie po­winna wów­czas na­po­tkać nie­na­wi­ści.

Ale w umy­słach ma­łych istot lę­gnie się wiele róż­nych my­śli!

Tyle już czasu upły­nęło, od­kąd się roz­stali. Każdy dzień przy­no­sił nowe zda­rze­nia. Dwa lata to wiecz­ność cała dla ko­goś, kto le­d­wie sięga do bio­der temu, któ­rego na­zywa oj­cem.

Elise pa­mię­tała Ra­iję i pie­lę­gno­wała te wspo­mnie­nia, lę­ka­jąc się pa­nicz­nie, że może je utra­cić. Chci­wie cho­wała je dla sie­bie, uda­jąc przed po­zo­sta­łymi, że wszystko za­po­mniała. Za nic w świe­cie nie po­zwo­li­łaby ode­brać so­bie naj­cen­niej­szej pa­miątki.

Utra­ciła tatę i mamę. W sen­nych kosz­ma­rach na­dal jej się po­ja­wiał ob­raz bez­wład­nego ciała matki, sznura za­ci­śnię­tego na jej szyi... za­pach obory...

Ode­brano jej też Ra­iję.

Ale wspo­mnie­nia na­leżą tylko do niej. Nikt się o nich nie do­wie. Nikt jej z nich nie od­rze.

Maja także w prze­bły­skach pa­mięci przy­po­mi­nała so­bie pewne zda­rze­nia z prze­szło­ści. Ale one bu­dziły w niej głę­boką nie­chęć za­pra­wioną bó­lem i lę­kiem. Wspo­mnie­nia z wcze­snego dzie­ciń­stwa wy­wo­ły­wały w niej nie­po­kój, na­ru­szały po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Opo­wie­ści Re­ijo to jed­nak co in­nego. Lu­biła je. Uwiel­biała wpa­try­wać się w twarz opie­kuna, ob­ser­wo­wać jego oczy nie­ustan­nie zmie­nia­jące barwę. Gdy się uśmie­chał, po­ja­wiały się w nich we­sołe bły­ski, gdy przy­po­mi­nał so­bie coś bo­le­snego, coś, co wo­lał ukryć przed dziećmi, za­snu­wały się cie­niem.

Maja ro­zu­miała o wiele wię­cej, niż Re­ijo przy­pusz­czał. Po­tra­fiła czy­tać z jego twa­rzy. Na­uczyła się roz­po­zna­wać zna­cze­nie każ­dego gry­masu i ge­stu, wy­chwy­ty­wała naj­mniej­szą zmianę na­stroju.

Poj­mo­wała sprawy, któ­rych nie po­tra­fiła jesz­cze na­zwać sło­wami.

Tego daru lę­kała się rów­nie mocno, jak wła­snych mgli­stych wspo­mnień.

Gdy wpa­dała w złość, po­tra­fiła ze­rwać się i ucie­ka­jąc, gniew­nie wy­krzy­ki­wać: „Nie chcę tego słu­chać! Nie chcę! To jest głu­pie! Sły­szysz, Re­ijo? To głu­pie! Głu­pie, głu­pie! Zwy­kłe bajki. Nie­praw­dziwe. Nie mam mamy!” Twarz Re­ijo za­snu­wała się wów­czas mro­kiem, a serce ści­skało mu się z żalu. Wiele go kosz­to­wało, by w ta­kich chwi­lach się nie za­ła­mać i nie utra­cić na­dziei. Wtedy czer­pał siłę od tej, która nie mo­gła nic pa­mię­tać. Krył twarz w pło­mien­nej czu­prynce Idy, có­reczki jego i Ra­iji, i ogrze­wał serce cie­płem bi­ją­cym od drob­nego ciałka. Dziew­czynka uwiel­biała bajki i ja­snym gło­si­kiem po fiń­sku do­ma­gała się, żeby opo­wia­dał da­lej. Była mała, nie poj­mo­wała chyba na­wet zna­cze­nia słowa „matka”. Po­nie­waż rzadko by­wali w to­wa­rzy­stwie in­nych lu­dzi, dziew­czynka nie spo­tkała zwy­czaj­nych ro­dzin i żyła w prze­ko­na­niu, że w nor­mal­nych ro­dzi­nach jest tylko oj­ciec.

Maja jako je­dyna pro­te­sto­wała.

Elise słu­chała. Re­ijo nie po­tra­fił roz­gryźć, co cho­dzi po gło­wie tej ma­łej. Ciężko prze­żyła utratę Ra­iji. Nie udało mu się za­stą­pić dziew­czynce opie­kunki. Dla tego za­mknię­tego w so­bie dziecka Ra­ija była tym, kim on sam był dla Mai. Kimś, kogo po­dzi­wiała bez­gra­nicz­nie i ko­chała bez żad­nych za­strze­żeń. Opo­wia­dane przez niego hi­sto­rie po­ma­gały jej za­trzy­mać wspo­mnie­nia.

A Knut...

Trudno od­gad­nąć, jak chło­piec przyj­mo­wał opo­wie­ści Re­ijo. Za­zwy­czaj był dość ufny. Gdy jed­nak słu­chał o matce, jego twarz, tak po­dobna do twa­rzy Kal­lego, za­my­kała się, a dźwięk imie­nia „Ra­ija” wy­wo­ły­wał drże­nie w ką­ci­kach mięk­kich ust.

Re­ijo oba­wiał się wpływu swych słów na tego chłopca, który mógłby być jego wła­snym sy­nem. Za nic w świe­cie nie chciał go ra­nić, a mimo to nie po­tra­fił po­wstrzy­mać się od mó­wie­nia o Ra­iji.

Był jej to wi­nien.

Nie mógł wie­dzieć, co na­prawdę my­ślą i czują dzieci, ale po­wta­rza­jąc, że mama je ko­cha, nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści, iż mówi prawdę. Z taką samą nie­złomną wiarą za­pew­niał je, że pew­nego dnia Ra­ija po­wróci...

Znał ją do­brze, ni­gdy go nie okła­mała.

Przy­gar­nia­jąc sze­ro­kimi ra­mio­nami całą czwórkę, obej­mo­wał spoj­rze­niem fiord od ka­mie­ni­stego na­brzeża po nagi ho­ry­zont da­leko na pół­noc­nym wscho­dzie. Zwil­ża­jąc usta, wciąż na nowo snuł te same hi­sto­rie prze­po­jone nie­zmienną mi­ło­ścią do Ra­iji i wiarą w to, że któ­re­goś dnia wy­łoni się zza li­nii ho­ry­zontu.

Tym­cza­sem w sa­mym sercu Fin­lan­dii Ra­ija za­gry­zała wargi, z tru­dem tłu­miąc w so­bie iry­ta­cję i bez­rad­ność. Wśród ko­biet z la­poń­skiej wspól­noty, do któ­rej do­łą­czyli, nie zna­la­zła po­krew­nej du­szy. Może dla­tego, że sama wy­wo­dziła się z Fi­nów? A może dla­tego, że nie do­rów­ny­wała im zręcz­no­ścią w pra­cach przy­pi­sa­nych ko­bie­tom? Poza tym ni­gdy nie włą­czała się do po­ga­wę­dek o męż­czy­znach i dzie­ciach. Gdy roz­mowa scho­dziła na te te­maty, Ra­ija na­tych­miast wy­co­fy­wała się. Było to dla niej zbyt bo­le­sne.

Nie po­tra­fiła okre­ślić, co jest przy­czyną prze­pa­ści, która wy­two­rzyła się po­mię­dzy nią a po­zo­sta­łymi ko­bie­tami. Może tak na­prawdę nie przy­kła­dała do tego więk­szej wagi?

Była sama. Obca.

Jak za­wsze! po­wra­cała upo­rczywa myśl.

Co prawda miała Mik­kala, jego mi­łość i od­da­nie. Sama zresztą na­dal ko­chała go rów­nie go­rąco jak kie­dyś... Ale on po­chło­nięty był ty­loma in­nym spra­wami...

Oka­zało się, że to on z nich dwojga ra­dzi so­bie le­piej. A tak się oba­wiał, że bę­dzie nie­przy­datny, że nie­władna noga cał­ko­wi­cie po­grze­bie jego szanse na war­to­ściowe ży­cie!

Stał się tym­cza­sem ważną osobą w la­poń­skiej spo­łecz­no­ści. Miał po­słuch. Po­tra­fił do­sko­nale pla­no­wać, nie bra­kło mu roz­sądku, im­po­no­wał wie­dzą. Męż­czy­znom, któ­rzy słu­chali jego rad, pra­co­wało się znacz­nie lżej.

Mik­kal, ży­jący do­tąd w cie­niu swego ojca, któ­rego nie da­rzył szcze­gól­nym sza­cun­kiem, zy­skał wresz­cie po­czu­cie wła­snej war­to­ści.

W tej wspól­no­cie nie trak­to­wano go je­dy­nie jako syna Pehra. Na waż­no­ści zy­skało jego wła­sne imię. Był tu po­trzebny.

Prze­ko­nał się, że po­trafi kie­ro­wać in­nymi. Tro­chę go to na­pa­wało lę­kiem, ale miało rów­no­cze­śnie cu­downy po­smak.

Stał się za­chłanny na wszystko, co wy­peł­niło jego nowe ży­cie, i nie­chęt­nie my­ślał o tym, że przyj­dzie mu się nie­ba­wem roz­stać z tymi ludźmi.

Matti także czuł się w tym miej­scu jak ryba w wo­dzie. Ko­czow­ni­cze ży­cie pod go­łym nie­bem, od­po­wie­dzial­ność i obo­wiązki, w któ­rych znaj­do­wał sens, wy­raź­nie mu słu­żyły. Chło­pak miał pięt­na­ście lat, ale wy­da­wał się star­szy. Mik­kal do­my­ślał się, że to dzie­dziczne. W ro­dzi­nie Ala­talo dzieci wcze­śnie doj­rze­wały. Pa­mię­tał, że tak samo było z Ra­iją. Te­raz miała dwa­dzie­ścia trzy lata, ale nie­mal przez całe ży­cie była do­ro­sła.

Naj­szczę­śliw­szy jed­nak był Ailo, który w obo­zo­wi­sku czuł się jak u sie­bie.

Fiń­scy po­bra­tymcy przy­jęli Mik­kala i jego syna z otwar­tymi ra­mio­nami, dla Ra­iji jed­nak nie byli rów­nie ser­deczni.

Dziew­czyna mil­czała, ale Mik­kal, wi­dząc jej nie­obecne spoj­rze­nie, do­my­ślał się, ja­kie uczu­cia tar­gają uko­chaną. Nie­jed­no­krot­nie tkwiła nie­ru­chomo, jakby pró­bu­jąc doj­rzeć coś, co znaj­do­wało się poza za­się­giem wzroku. Ni­gdy nie dzie­liła się z Mik­ka­lem swym cier­pie­niem. Ale cie­szyła się jego ra­do­ściami. Uśmie­chała się, gdy opo­wia­dał jej o swych ma­łych co­dzien­nych suk­ce­sach. Ra­do­wała się szcze­rze, był tego pe­wien.

Wszystko to miało słodko-gorzki smak.

Mik­kal uwa­żał, że na­leży mu się ta­kie ży­cie. Za­słu­żył na uzna­nie i sza­cu­nek.

Chęt­nie zo­stałby tu do końca swych dni, ale Ra­ija tę­sk­nym wzro­kiem spo­glą­dała poza ho­ry­zont i snuła wła­sne ma­rze­nia.

Nie zwie­rzała się Mik­ka­lowi, ale on znał ją na tyle do­brze, by zda­wać so­bie sprawę, że Ra­ija się za­drę­cza.

Fin­lan­dia była jej oj­czy­zną, stąd się wy­wo­dziła, tu miała swe ko­rze­nie. Jed­nak te­raz, gdy nie od­na­la­zła ojca wśród ży­wych, wy­dało jej się, że ko­rze­nie nie są dość so­lidne.

Mik­kal uśmiech­nął się z go­ry­czą. Po­my­ślał so­bie, że jego uko­chana Ra­ija pod wie­loma wzglę­dami wy­jąt­kowo zo­stała do­świad­czona przez los. Tak jakby cią­żyło nad nią ja­kieś fa­tum.

Wszę­dzie, gdzie się po­ja­wiała, trak­to­wano ją jak obcą. Sama spra­wiała też wra­że­nie, że za­trzy­muje się tylko prze­lot­nie, ot, krótki przy­sta­nek w cią­głej po­dróży. Nie­ustan­nie o czymś ma­rzyła. Szczę­ście wy­my­kało jej się z rąk, ni­gdy nie prze­ży­wała jego pełni.

Mik­kal był za­do­wo­lony, ale od­dałby wszystko, żeby i Ra­ija czuła się szczę­śliwa, ni­czego bar­dziej nie pra­gnął. Późną je­sie­nią, gdy pierw­sze mrozy skują zie­mię, gdy na­staną chłody nie do wy­trzy­ma­nia, na­dej­dzie pora wy­jazdu.

Po­zo­stało mu jesz­cze tylko kilka ty­go­dni we wspól­no­cie, która ob­da­rzyła go ta­kim sza­cun­kiem. Która po­zwo­liła mu zro­zu­mieć, że jest coś wart, że jest kimś!

Gdy tylko stward­nieje śnieżna sko­rupa, bę­dzie mu­siał się z nimi po­że­gnać. Nie po­trafi bo­wiem czuć się szczę­śliwy, wi­dząc, jak ko­bieta, którą ko­cha po­nad wszystko, cierpi.

Czeka na niego kra­ina na pół­nocy.

Może Ra­iji nic już tam nie grozi? Upły­nęło tyle czasu. Przy­pusz­czal­nie nikt już nie pa­mięta o cza­row­nicy, która przed dwoma laty unik­nęła stosu w Vardø.

Spró­bują od­na­leźć Re­ijo... Maję... Po­zo­stałe dzieci Ra­iji. Cią­gnęło ich na pół­noc. Ra­ija ni­gdy nie bę­dzie w sta­nie ze­rwać więzi.

Pi­sane jej jest ży­cie na ska­li­stym pół­noc­nym wy­brzeżu, nie na ła­god­nej rów­ni­nie wśród la­sów i je­zior.

Bez względu na to, co ją czeka, musi tam po­wró­cić.Roz­dział 2

– Ty so­bie drwisz z tych chłop­ców, Ri­tvo! – Ri­stin po­pa­trzyła z wy­rzu­tem na sio­strę. – Tak nie wolno, nie ro­zu­miesz tego?

Ri­tva, wzru­szyw­szy ra­mio­nami, od­parła ze śmie­chem:

– Skoro są tacy głupi, że dają się wo­dzić za nos...

Ri­stin wes­tchnęła ciężko, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc się przed wy­po­wie­dze­niem ką­śli­wej uwagi, którą już miała na końcu ję­zyka. Być może jej kry­tyczne słowa wy­ni­kały z tego, że bar­dzo za­zdro­ściła sio­strze. Bo tak się już skła­dało, że Ri­tva ob­da­rzona zo­stała przez los tym, co naj­lep­sze. Była ładna i miła, a przy tym nad po­dziw zręczna. Nie­ła­two ją było po­gnę­bić, bo miała wy­jąt­kowe po­czu­cie hu­moru. Uśmiech rzadko zni­kał z jej twa­rzy.

I była taka piękna!

Nie­bie­skie lśniące oczy przy­bie­rały wszyst­kie moż­liwe od­cie­nie: cza­sem błę­kitne jak bez­chmurne let­nie niebo, gdy się roz­zło­ściła, ciem­niały, przy­po­mi­na­jąc gra­na­towy mrok nocy.

Po­cią­gła twarz Ri­tvy o har­mo­nij­nych ry­sach wy­da­wała się nie­zbyt ład­nej Ri­stin nie­osią­gal­nym ide­ałem.

Wy­gięte w łuki brwi przy­po­mi­nały skrzy­dła ptaka. Nie­wielki pod­bró­dek i mięk­kie, uwo­dzi­ciel­skie wargi wcale nie po­zba­wiały jej twa­rzyczki wy­razu zde­cy­do­wa­nia.

Ri­tva była taka, jaka Ri­stin za­wsze pra­gnęła być.

Za­zdro­ściła więc sio­strze w głębi du­szy i cza­sem, gdy na­szła ją chwila go­ry­czy, nie­na­wi­dziła jej go­rąco. Ale tak na­prawdę ko­chała ją i po­szłaby za nią w ogień.

Były sio­strami. Łą­czyły je więzy krwi!

Ri­stin wy­da­wało się, że Ri­tva szy­dzi so­bie z Nilsa. Wszy­scy wie­dzieli, że ten biedny chło­pak go­tów był ca­ło­wać zie­mię, po któ­rej stą­pała, ba, wy­szedłby boso w gru­dniową noc!

Ri­tva tym­cza­sem jed­nego dnia ro­biła mu na­dzieję, by na­stęp­nego wszystko pu­ścić w nie­pa­mięć.

– Nie po­win­naś na­sta­wiać Nilsa i Gut­torma prze­ciwko so­bie – wy­rzu­cała Ri­stin sio­strze. – Prze­cież wiesz, że to naj­lepsi przy­ja­ciele.

– Czyżby? – rzu­ciła Ri­tva lekko, tro­chę już zmę­czona upo­mnie­niami swej młod­szej sio­stry. Ri­stin po­tra­fiła pra­wić ta­kie ka­za­nia, że można by mnie­mać, iż to ona, a nie Ri­tva, skoń­czyła dzie­więt­na­ście lat i była pra­wie do­ro­sła. Tym­cza­sem Ri­stin li­czyła so­bie do­piero pięt­na­ście wio­sen. – Czy ty w ogóle my­ślisz? – wy­rzu­cała jej młod­sza sio­stra.

– Na­wet bar­dzo wiele – od­rze­kła Ri­tva i ob­ró­ciw­szy się ple­cami do sio­stry, usia­dła na ziemi. – Wiem, że Nils i Gut­torm są naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi. Ale co ja na to po­ra­dzę, że obu ciek­nie ślinka na mój wi­dok? Nie cier­pię tego.

Ri­stin prych­nęła z po­gardą. Do­brze znała swoją sio­strę i nie miała naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że jest do­kład­nie na od­wrót.

– Żad­nemu ni­czego nie obie­ca­łam, wiec chyba mogę roz­ma­wiać i z jed­nym, i z dru­gim. Nie mam wpływu na to, co im się roi w gło­wach. Chłopcy są bez­na­dziej­nie głupi – do­dała zre­zy­gno­wana.

Ri­stin była in­nego zda­nia. Lu­biła Gut­torma. Ba­wił ją. Ale w głębi serca ko­chała się bez­na­dziej­nie w Nil­sie, czego jed­nak ni­gdy w ży­ciu nie wy­ja­wi­łaby Ri­tvie.

Nil­sowi także nie...

Zro­biło jej się go żal, kiedy zwie­rzył się jej ze wszyst­kiego, dla­tego ro­biła Ri­tvie ta­kie wy­rzuty.

– Nils są­dził, że nie żar­tu­jesz, mó­wiąc mu, że jest przy­stojny i że lu­bisz go naj­bar­dziej ze wszyst­kich – cią­gnęła, ura­żona w jego imie­niu. – Po­dobno obie­ca­łaś pójść dziś z nim na pa­stwi­sko pil­no­wać re­ni­fery.

Ri­tva roz­ło­żyła ręce. W jed­nej chwili przy­po­mniała so­bie mo­ment, kiedy pa­dły te słowa, i za­ru­mie­niła się lekko.

– Na­prawdę tak my­śla­łam, kiedy to mó­wi­łam – bro­niła się – ale za­raz po­tem zja­wił się Gut­torm z upo­lo­wa­nym ry­siem. Wy­dał mi się taki fa­scy­nu­jący! Poza tym obie­cał mi skórę...

– My­ślisz tylko o so­bie – stwier­dziła Ri­stin z przy­ganą w gło­sie.

Ri­tva zmru­żyła oczy i po­pa­trzyła na sio­strę. Uj­rzaw­szy w jej spoj­rze­niu cier­pie­nie, na­gle do­ko­nała od­kry­cia.

– A ty, sio­strzyczko, zdaje się nie mo­żesz prze­stać my­śleć o Nil­sie?

Ri­stin spą­so­wiała i od­wró­ciła się gwał­tow­nie.

– Wła­ści­wie, dla­cze­góż by nie? – cią­gnęła Ri­tva. – Mnie on spe­cjal­nie nie po­ciąga. Ow­szem, jest miły, ale na­wet w po­ło­wie nie tak mę­ski jak Gut­torm. Nie cier­pię tego, że nie­ustan­nie oka­zuje mi uwiel­bie­nie. Prze­każ mu to, je­śli chcesz. Może uda ci się go prze­jąć. ży­czę szczę­ścia.

Jakże Ri­stin nie­na­wi­dziła sio­stry w tym mo­men­cie!

Z jed­nej strony ucie­szyła się, że Ri­tva nie lubi Nilsa w ten spo­sób, ale rów­no­cze­śnie spra­wiało jej to ból.

Wie­działa, jaka bę­dzie re­ak­cja Nilsa, jak bę­dzie cier­piał.

Wy­znał Ri­stin, że ko­cha Ri­tvę. Zwie­rzył jej się z tego, a ona po­przy­się­gła, że ni­komu o tym nie po­wie.

Nils na pewno ciężko to prze­żyje.

Rów­no­cze­śnie bo­lało ją, że sio­stra re­zy­gnuje z ko­goś, kogo ona, Ri­stin, i tak ni­gdy nie do­sta­nie. Prze­paść, jaka dzie­liła sio­stry, jesz­cze ni­gdy nie wy­da­wała się taka głę­boka.

– Ci twoi wiel­bi­ciele po­winni się kie­dyś prze­ko­nać, że za twoją olśnie­wa­jącą urodą kryje się nie­zbyt piękny cha­rak­ter! – rzu­ciła zdu­szo­nym gło­sem Ri­stin i ucie­kła za­lana łzami.

Ri­tva za­cięła zęby i po­chy­liła głowę. Przy­ci­snęła pod­bró­dek do ko­lan, aż ją za­bo­lało. Ci­snęła jesz­cze moc­niej.

Miało bo­leć!

Ła­twiej bę­dzie wów­czas wy­trzy­mać to wszystko.

Po co w ogóle wy­ga­dy­wała ta­kie rze­czy? Dla­czego za­cho­wała się tak okrop­nie?

Prze­cież ko­cha Ri­stin! A jed­nak tak dawno jej tego nie oka­zała. Wszystko się po­gma­twało, wszystko jest ta­kie trudne! Kiedy stara się być miła, czuje się ja­koś głu­pio. Nie chciała wcale, żeby sprawy mię­dzy nią i Nil­sem uło­żyły się w ten spo­sób.

Nils jest taki miły.

Nic dziw­nego, że Ri­stin się w nim za­ko­chała.

Ona sama też go lubi, na­wet bar­dzo. Lubi jego uśmiech, prze­lotne nie­śmiałe po­ca­łunki.

Nils jest prze­ko­nany, że łą­czy ich coś po­waż­niej­szego. Ri­tva przy­gry­zła dolną wargę. Zna­la­zła się w praw­dzi­wej matni. Po­waga. Ro­dzina.

Na sam dźwięk po­dob­nych słów czuła, jak ciarki prze­cho­dzą jej po ple­cach. Te słowa nie da­wały jej spać po no­cach.

Mia­łaby wyjść za mąż i wy­pro­wa­dzić się od ro­dzi­ców i ro­dzeń­stwa?

Wzię­łaby na swe barki wielką od­po­wie­dzial­ność. Uro­dzi­łaby dzieci...

Ta­kie są pra­gnie­nia Nilsa, choć nie po­wie­dział tego wprost. Mó­wił tylko, że bar­dzo ją lubi, że ją ko­cha. I chce, by jego oj­ciec roz­mó­wił się z jej oj­cem.

Nie była z ni­kim za­rę­czona. Nils także nie. Jej oj­ciec pew­nie chęt­nie przyj­mie oświad­czyny Nilsa. Lubi go, wszy­scy go lu­bią, bo to do­prawdy dzielny i miły chło­pak. Star­szy od niej, oczy­wi­ście, ale pa­so­wa­liby do sie­bie.

A Gut­torm?

Ri­tva czuła się po­dwój­nie nie­szczę­śliwa. Gut­torm, naj­lep­szy przy­ja­ciel Nilsa, sta­no­wił do­kładne jego prze­ci­wień­stwo. Na sta­łym w uczu­ciach Nil­sie można było po­le­gać, zaś Gut­torm był zmienny jak wiatr. Nils po­ważny i doj­rzały, zaś Gut­torm bez prze­rwy stroił so­bie fi­gle. Starsi wzru­szali ra­mio­nami i po­wia­dali, że on ni­gdy nie do­ro­śnie.

Ri­tva lu­biła jego we­so­łość i to, że nie ocze­ki­wał od niej żad­nych zo­bo­wią­zań.

Sama czuła się rów­nie młoda, ra­do­sna i skora do za­bawy.

Nie chciała do­ra­stać. Mi­łość?

To słowo ku­siło ją, ale za­ra­zem prze­ra­żało, spra­wia­jąc, że ob­le­wała się zim­nym po­tem.

Do­my­ślała się, czym jest mi­łość, co nie­sie ze sobą, ale nie czuła się dość do­ro­sła.

Tyle w niej jesz­cze tkwiło we­so­ło­ści, tyle chęci do za­bawy, któ­rej pra­gnęła dać upust.

Gut­torm pew­nie by jej w tym po­mógł, po­tra­fił się ba­wić.

Nils ze swoją po­wagą nie zro­zu­miałby tego. Uwiel­bia ją, ale nie po­trafi na ten te­mat żar­to­wać.

Gut­torm pew­nie ją lubi, choć tak na­prawdę nie wia­domo, co do niej czuje. Obie­cał jej skórę z ry­sia, to zna­czy, że nie jest mu cał­kiem obo­jętna. Ale on wszystko trak­tuje tak lekko, nie można go być pew­nym. Ma tyle dziew­cząt. Nils nie ogląda się za in­nymi. Na­wet nie roz­ma­wia z in­nymi dziew­czę­tami prócz niej. No, może je­dy­nie z Ri­stin, ale ją trak­tuje jak dziecko.

Być może lubi Nilsa na­wet bar­dziej niż Gut­torma, ale tak na­prawdę tych dwóch trudno po­rów­ny­wać. Róż­nią się jak woda i ogień, i każdy z nich po­ru­sza inne struny w jej sercu.

Gut­torm bez­sprzecz­nie wy­daje się cie­kaw­szy, bar­dziej fa­scy­nu­jący. Jego to­wa­rzy­stwo ją kusi. Nils tego nie poj­mie, on, ze swoją śmier­telną po­wagą i pra­gnie­niem po­sia­da­nia!

By­łoby o wiele pro­ściej, gdyby zro­zu­miał wresz­cie, że jej nie można mieć na wła­sność. że musi dać jej moż­li­wość wy­boru. A on chce ją tego po­zba­wić. Chce wy­bie­rać za nią.

Czy nie zdaje so­bie sprawy, że w ten spo­sób wszystko kom­pli­kuje?

Ri­tva zmru­żyła oczy i po­pa­trzyła w dal. Jeźdźcy na ko­niach? Serce za­biło jej moc­niej. Ze­rwała się i otrze­pała z wrzo­sów i gru­dek ziemi spód­nicę.

Krą­żyło wiele po­gło­sek o męż­czy­znach pe­ne­tru­ją­cych pła­sko­wyż. Wie­czo­rami przy ogni­skach lu­dzie opo­wia­dali so­bie po ci­chu różne hi­sto­rie.

Po­dobno jeźdźcy przy­byli ze wschodu, z po­tęż­nej twier­dzy nad mo­rzem. Szu­kali ko­goś już od dłu­giego czasu, za­mie­nia­jąc ży­cie miesz­kań­ców tun­dry w kosz­mar. Gdzie­kol­wiek się po­ja­wili, bu­dzili strach i nie­pew­ność, a wieść o ich okru­cień­stwie wy­prze­dzała ich przy­by­cie.

Szep­tano coś o cza­row­nicy. Lu­dzie wy­my­ślają nie­stwo­rzone rze­czy! Ale co do jed­nego nikt nie miał wąt­pli­wo­ści: naj­bar­dziej po­szko­do­wani są La­poń­czycy. To wśród nich ci męż­czyźni ko­goś szu­kają, sie­jąc po­strach. Do tej pory ich wspól­no­cie zo­stało to oszczę­dzone.

Nic nie za­kłó­cało bez­piecz­nej co­dzien­no­ści, cho­ciaż po­wta­rzane przy ogni­skach wie­ści były co­raz bar­dziej nie­po­ko­jące.

Tego wie­czoru miało się to zmie­nić.

Ri­tva za­lęk­niona po­bie­gła w stronę na­mio­tów. Jeźdźcy byli co­raz bli­żej.

In­stynk­tow­nie wy­czuła, że kiedy stąd od­jadą, jej ży­cie ule­gnie zmia­nie. Nie zda­wała so­bie jed­nak sprawy z tego, jak bar­dzo.

Przy­było ich trzech, ich na­zwi­ska są tu bez zna­cze­nia. I tak wy­ko­ny­wali roz­kazy ko­goś in­nego. W ten spo­sób za­ra­biali na chleb.

W ciągu mi­nio­nych dwóch lat zmie­niło się ich wielu, ale ci trzej to­wa­rzy­szyli ka­pi­ta­nowi od sa­mego po­czątku. Oni ją wi­dzieli, byli w miej­scu, gdzie im się wy­mknęła. Hans Fre­drik Feldt im ufał.

Śmiech i drwiny roz­brzmie­wa­jące za ich ple­cami po ucieczce cza­row­nicy im także mocno do­pie­kły. Pra­gnęli tego sa­mego co ka­pi­tan. I lę­kali się rów­nie mocno, że może nie zdążą wy­peł­nić za­da­nia.

Do­zna­liby wiel­kiego upo­ko­rze­nia, gdyby z po­wodu braku czasu mu­sieli za­nie­chać walki prze­ciwko złu!

Ka­pi­tan Feldt stąd wy­je­dzie, ale oni nie za­mie­rzają opusz­czać tych stron. Nie zniosą drwin i szy­derstw.

Wie­dzieli, że czas ucieka, i zbliża się chwila kom­pro­mi­ta­cji.

Je­śli jej nie od­najdą...

Wła­śnie tych trzech, któ­rzy wi­dzieli cza­row­nicę, zde­spe­ro­wany Hans Fre­drik Feldt wy­słał po raz ostatni na po­szu­ki­wa­nia.

Je­śli jej nie od­najdą...

Ten po­mysł przy­szedł mu do głowy pew­nej bez­sen­nej nocy. Wy­dał mu się tak dzie­cin­nie pro­sty, że sam się zdzi­wił, dla­czego wcze­śniej na to nie wpadł.

Zna­lazł spo­sób, by za­koń­czyć swą służbę w pełni chwały.

Je­śli nie znaj­dzie praw­dzi­wej cza­row­nicy, to rzuci na stos ja­kąś inną czar­no­włosą pięk­ność.

Nikt nie za­uważy róż­nicy.

Prze­cież tylko on i garstka żoł­nie­rzy wi­dzieli tamtą, nim zo­stała pod­dana tor­tu­rom.

Tylko oni będą znać prawdę. Mają po­wód, by pra­gnąć ta­kiego za­koń­cze­nia sprawy rów­nie mocno jak on. Użyje spo­sobu, by ich prze­ko­nać.

Po­trzebna mu tylko czar­no­włosa ko­bieta, po­dobna do tam­tej...

Trzej żoł­nie­rze otrzy­mali nowy roz­kaz. I nowy ter­min. ”w ter­min zbli­żał się do końca.

– Po­win­ni­śmy wra­cać – rzu­cił je­den z jeźdź­ców. – Przed nami da­leka droga.

– Prze­no­cu­jemy tu i coś zjemy – za­de­cy­do­wał drugi. – Po­trze­bu­jemy od­po­czynku. A może do­pi­sze nam szczę­ście i ktoś tu bę­dzie miał córkę albo młodą żonę o czar­nych wło­sach?

Za­re­cho­tali or­dy­nar­nie.

– Ni­gdy nie przy­pusz­cza­łem – ode­zwał się trzeci rze­czo­wym to­nem – że tak nie­wiele jest czar­no­wło­sych La­po­nek. Za­nim wy­ru­szy­li­śmy na po­szu­ki­wa­nia, zda­wało mi się, że one wszyst­kie są małe i czarne.

Z głu­chym od­gło­sem ko­pyt ko­nie wje­chały po­mię­dzy jurty i zie­mianki. Miesz­kańcy obo­zo­wi­ska stło­czyli się, pra­gnąc w gro­ma­dzie sta­wić czoła nie­bez­pie­czeń­stwu. Ich czujne spoj­rze­nia utkwione były w trzech przy­by­łych.

Ri­tva stała wraz z dziew­czę­tami z tyłu gro­mady. Czuła na so­bie wzrok Nilsa, ale uda­jąc, że go nie za­uważa, rzu­ciła prze­cią­głe spoj­rze­nie w stronę Gut­torma. Z nim jed­nak było do­kład­nie na od­wrót. Zu­peł­nie nie zwra­cał na nią uwagi.

Kiedy żoł­nie­rze ze­sko­czyli z koni, Ri­tva uznała, że lę­kała się ich zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie. Nie byli wcale tacy sta­rzy, a je­den wy­dał jej się na­wet bar­dzo przy­stojny.

Nil­sowi nie spodo­ba­łyby się jej my­śli i żeby mu zro­bić na złość, przez dłuż­szą chwilę nie od­ry­wała wzroku od umun­du­ro­wa­nego przy­by­sza. Chciała, żeby Nils to za­uwa­żył. Gut­torm także. Niech so­bie nie wy­obra­żają, że nie ma prócz nich in­nych męż­czyzn.

żoł­nie­rze prze­cha­dzali się po­mię­dzy La­poń­czy­kami z obo­zo­wi­ska, za­glą­da­jąc każ­demu po­gar­dli­wie w twarz, jakby pa­trzyli na rze­czy.

Za­chwyt Ri­tvy nad urodą ob­cego męż­czy­zny pry­snął w jed­nej chwili.

Jak wszy­scy Nor­we­go­wie przy­by­sze także uwa­żali się za coś lep­szego od ko­czow­ni­ków z tun­dry. Byli prze­ko­nani, że wolno im na­jeż­dżać nie­spo­dzie­wa­nie obo­zo­wi­sko i siać grozę wśród La­poń­czy­ków, bo prawo stoi po ich stro­nie.

Ri­tva po­czuła wzbie­ra­jący w niej gniew, a kiedy dwóch żoł­nie­rzy za­trzy­mało się przy grupce dziew­cząt, wy­mie­nia­jąc mię­dzy sobą ja­kieś uwagi, wszystko się w niej za­go­to­wało.

Nie ro­zu­miała, o czym mó­wią, bo nie znała nor­we­skiego. Ale ich ton, po­gar­dliwy re­chot i ge­sty nie po­zo­sta­wiały żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Roz­złosz­czona, wy­stą­piła krok na­przód z gro­mady i splu­nęła pro­sto w twarz temu za­du­fa­nemu przy­stoj­nia­kowi.

– Ri­tva! Ko­chana, po co? – usły­szała za­lęk­niony głos Nilsa.

Sama po­winna od­czu­wać strach, a jed­nak tak nie było. Od­wró­ciła się do Nilsa i uj­rzała w jego oczach mi­łość. W tym krót­kim mo­men­cie po­czuła się o wiele do­ro­ślej­sza niż jesz­cze przed go­dziną. I zro­zu­miała, że i ona ogrom­nie go ko­cha.

Żoł­nierz otarł twarz, a w jego wy­bla­kłym nor­we­skim spoj­rze­niu do­strze­gła nie­kła­maną wście­kłość, ale i coś na kształt za­do­wo­le­nia.

– Ri­tva? – za­py­tał ła­god­nie.

Dziew­czyna nie poj­mo­wała ra­do­ści, jaka za­dźwię­czała w jego gło­sie.

– Tak, mam na imię Ri­tva – od­po­wie­działa po la­poń­sku i ski­nęła głową.

Było jej obo­jętne, że może nie zro­zu­mieć. Wy­pro­sto­wała dum­nie kark, przy­go­to­wana na przy­ję­cie siar­czy­stego po­liczka. Była dość do­ro­sła, by to znieść.

On jed­nak jej nie ude­rzył. Prze­ciw­nie, ro­ze­śmiał się.

– Ri­tva! – za­wo­łał do swych to­wa­rzy­szy wy­raź­nie ura­do­wany, ale w jego gło­sie po­brzmie­wały złe nuty. – Z nieba nam spada, prawda? Czy mo­że­cie w to uwie­rzyć? – do­dał, wska­zu­jąc na Ri­tvę. – Na­wet imię ma wła­ściwe. Włosy czarne, wzrost taki sam. I jest, niech mnie dia­bli, nie­mal rów­nie piękna jak tamta...

– Ale chyba nie po­zwolą nam tu zo­stać na noc – za­żar­to­wał je­den z jego kom­pa­nów i znów wszy­scy trzej wy­buch­nęli gło­śnym re­cho­tem.

Ri­tva nie poj­mo­wała, czemu jej imię wy­wo­łuje wśród

przy­by­szy taką we­so­łość. A już zu­peł­nie stra­ciła orien­ta­cję, kiedy przy­jaźni na po­zór żoł­nie­rze wy­krę­cili jej mocno ręce i po­cią­gnęli w stronę koni.

Ko­pała, biła, gry­zła, ale to nie po­mo­gło. Zła­pali ją jak ptaka w si­dła.

Je­den z męż­czyzn do­siadł ko­nia i po­py­cha­jąc ją bru­tal­nie, po­sa­dził przed sobą.

Włosy opa­dły Ri­tvie na twarz, ośle­piły łzy. Twa­rze naj­droż­szych jej osób za­ma­zały się, jakby spo­wite mgłą. Usły­szała głos ojca, mó­wią­cego nie­po­rad­nie w ję­zyku, który nie był mu oj­czy­sty. Do­my­śliła się, że pyta, co za­mie­rzają z nią zro­bić.

Od­po­wie­dzieli coś krótko, a ich głosy za­dźwię­czały chłodno jak stal strzelb, które wy­mie­rzyli w uko­cha­nego ojca i w Nilsa.

– Cza­row­nica? – zdu­miał się Nils i rzu­cił się ku jed­nemu z żoł­nie­rzy, który nie zdą­żył jesz­cze do­siąść ko­nia. Ten jed­nak bez wa­ha­nia po­wa­lił go na zie­mię kolbą.

– Ri­tva jest jesz­cze dziec­kiem! – wo­łał oj­ciec, ale jeźdźcy zdą­żyli już od­je­chać od obo­zo­wi­ska.

Za­mknęła oczy, ma­jąc ochotę śmiać się i krzy­czeć. Cza­row­nica?

To chyba tylko ja­kiś kosz­mar. Wy­star­czy mocno za­ci­snąć po­wieki, a po­tem otwo­rzyć oczy, a na pewno znik­nie.

Ale od­głos koń­skich ko­pyt nie prze­sta­wał dud­nić jej w uszach. Czuła drże­nie mię­śni zwie­rzę­cia, czuła mocny uścisk męż­czy­zny, któ­remu splu­nęła w twarz. Śmiał się i wy­krzy­ki­wał na całe gar­dło jej imię, jakby od­pra­wiał ja­kiś ma­giczny ry­tuał.

– Ri­tva! Ri­tva!

Zbie­rało jej się na mdło­ści z prze­ra­że­nia. Po raz pierw­szy po­czuła, że pra­gnie żyć.

Po raz pierw­szy od­czuła strach przed śmier­cią. Miała do­piero dzie­więt­na­ście lat.

Ri­stin szlo­chała roz­trzę­siona. Rzu­ciw­szy się Nil­sowi na szyję, wcze­piła się pal­cami w jego skó­rzany ka­ftan i krzy­czała roz­pacz­li­wie. Nils z wiel­kim gu­zem i si­no­czar­nym krwia­kiem na czole pa­trzył po­nuro. Nie wia­domo, co by zro­bił, gdyby ta mała nie zła­pała go i nie przy­trzy­mała mocno.

Ri­tva, jego uko­chana Ri­tva schwy­tana przez żoł­nie­rzy! Na­zwali ją cza­row­nicą!

– Oni nie mogą jej nic zro­bić – szlo­chała Ri­stin. – Prawda, Nils, że nie mogą?

Nie był w sta­nie wy­du­sić ani słowa, zresztą one nie po­cie­szy­łyby dziew­czynki. Ri­stin była jesz­cze taka mło­dziutka. Nie­wiele wie­działa o ży­ciu.

– Po­wiedz coś, Nils! – krzy­czała. – Ri­tva prze­cież nie zro­biła nic złego! To ja­kaś po­myłka! Mu­simy ich do­go­nić i wszystko wy­ja­śnić. Jedź za nimi, Nils! Prze­cież ją ko­chasz, sam mó­wi­łeś! Mu­sisz im po­wie­dzieć, że ona ni­komu nic nie zro­biła!

– Nie będą mnie słu­chać – od­rzekł drżą­cym gło­sem. – Nie mo­żemy jej te­raz ura­to­wać, Ri­stin. Je­ste­śmy tylko La­poń­czy­kami. Ci, co spra­wują wła­dzę, trak­tują nas jak coś gor­szego. Oni wie­dzą, że Ri­tva jest nie­winna, ale szu­kali ko­goś o tym sa­mym imie­niu. Dla­tego ją za­brali, ma­leńka. Od­su­nęła się od niego i słu­chała z nie­do­wie­rza­niem.

Na jej twa­rzy ma­lo­wało się prze­ra­że­nie.

– Nie mogą tak po­stę­po­wać! – ode­zwała się po chwili. – Nikt nie może. Nie ma prawa.

Nils po­trzą­snął głową.

– To prawda, ale oni so­bie z tego nic nie ro­bią. Sami de­cy­dują, co jest pra­wem. Sta­wiają się po­nad nim, ich ono nie do­ty­czy.

– Sza­man... – syk­nęła Ri­stin przez zęby, a w jej oczach bły­snęła de­spe­ra­cja. – To także nie­zgodne z pra­wem, skoro jed­nak oni mogą do­pusz­czać się ta­kich rze­czy, nam wolno pójść do sza­mana. On może po­móc Ri­tvie...

Nils uśmiech­nął się zre­zy­gno­wany. Zbyt wielki ból roz­sa­dzał mu pierś, by mógł uchwy­cić się tej wą­tłej na­dziei.

– To moja wina – jęk­nęła Ri­stin.

Dziew­czynka prze­ska­ki­wała z te­matu na te­mat.

– Ży­czy­łam jej śmierci, Nils. Na­prawdę. Tak bar­dzo się na nią ze­zło­ści­łam, że pra­gnę­łam, by umarła. I to się wy­peł­niło. Chcia­łam tego. Ri­tva umrze dla­tego, że tak my­śla­łam, Nils...

I znów wy­buch­nęła pła­czem, trzę­sąc się cała. Chło­pak nie mógł uczy­nić nic wię­cej, jak tylko przy­tu­lić Ri­stin mocno, szep­cząc słowa po­cie­chy, które nie mo­gły jed­nak jej ukoić, tak samo jak i nie uko­iłyby jego.

Byli bez­silni.

Może warto by­łoby zwró­cić się o po­moc do sza­mana, Nils jed­nak nie chciał cze­kać z za­ło­żo­nymi rę­kami. Prze­cież wie, do­kąd ją za­brali. Po­je­dzie za nimi. Co prawda nie wie­rzył, że zdoła jej po­móc, ale nie za­mie­rzał się pod­da­wać, nie pod­jąw­szy na­wet próby. Nie po­tra­fiłby żyć z taką świa­do­mo­ścią. Ri­tva ni­gdy nie do­wie­rzała mu, gdy mó­wił, że ją ko­cha. Musi jej udo­wod­nić, jak wielka jest jego mi­łość.

Po­je­dzie za nimi! Bę­dzie wal­czył o nią do ostat­niej kro­pli krwi. A je­śli nie uda się mu jej ura­to­wać, to umrze ra­zem z nią.

Hans Fre­drik Feldt, są­cząc rum, pod­da­wał się bło­giemu spo­ko­jowi, ja­kim na­peł­niało się jego ciało. Z za­chwy­tem wpa­try­wał się w mor­ską dal. Ka­pi­tan wy­cho­wał się w głębi kraju, dla­tego też mo­rze sta­no­wiło dla niego nie­zwy­kłe od­kry­cie, kiedy przy­był w te strony.

Spie­nione grzywy fal, prze­wa­la­jące się masy wody, po­tęga tego mo­rza na da­le­kiej pół­nocy wcią­gnęła go bez reszty.

Wła­śnie tę po­tęgę, która po­tra­fiła się ukryć pod gładką, je­dwa­bi­stą po­wierzch­nią, by ude­rzyć w chwili, kiedy się tego naj­mniej spo­dzie­wano, po­dzi­wiał naj­bar­dziej.

Ka­pi­tan nie ocze­ki­wał jesz­cze po­wrotu swo­ich wier­nych pod­wład­nych. Do wy­zna­czo­nego ter­minu po­zo­stało im jesz­cze tro­chę czasu. Zresztą tłu­ma­czył im wcze­śniej, że li­czy się nie po­śpiech, lecz wy­niki po­szu­ki­wań.

Ale od­głos zbli­ża­ją­cych się do jego kwa­tery kro­ków za­brzmiał dziw­nie zna­jomo.

Szczy­cił się tym, że roz­po­znaje każ­dego ze swych za­ufa­nych to­wa­rzy­szy po kro­kach.

Te­raz nad­cho­dziło ich kilku.

Ka­pi­tan wstał i otrze­paw­szy ze spodni nie­wi­doczne pyłki ku­rzu, spraw­dził, czy kant jest od­po­wied­nio ostry, jak tego wy­maga re­gu­la­min. Po­tem po­sta­wił trzy do­dat­kowe kie­liszki.

Uznał, że chłopcy za­słu­gują na łyk rumu, nie­za­leż­nie od tego, ja­kie przy­no­szą wie­ści. Dla lu­dzi, któ­rym ufał, Feldt po­tra­fił być szczo­dry. Stać go było na to, zwłasz­cza że to nie było duże grono.

Roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi. Ka­pi­tan na­brał po­wie­trza i za­wo­łał, że można wejść.

We­pchnęli naj­pierw ko­bietę. Kiedy ją zo­ba­czył, serce mu za­marło, a po­tem za­częło wa­lić jak osza­lałe. Z tru­dem się opa­no­wał.

Zwio­dły go jej czarne włosy. Przez chwilę prze­mknęła mu myśl, że od­na­le­ziono tę, któ­rej tak długo po­szu­ki­wał. Twardą jak skała dło­nią chwy­cił pod­bró­dek dziew­czyny i uniósł jej głowę. Znów prze­żył szok. Ta dziew­czyna na­prawdę była po­dobna do tam­tej, je­dy­nie oczy miały inną barwę, nie­bie­ską.

– Ma na imię Ri­tva – rzu­cił trium­fal­nie je­den z żoł­nie­rzy.

Feldt od­wró­cił się do nich ple­cami, a kiedy się ode­zwał, na­le­wa­jąc rum, w jego gło­sie po­brzmie­wało za­do­wo­le­nie.

– Do­bra ro­bota, pa­no­wie. Ta już nie zdoła wy­wi­nąć się od stosu. My­ślę, że się ze mną zgo­dzi­cie.

I ro­ze­śmiał się, ura­do­wany.

Ri­tva nie zro­zu­miała, że wła­śnie zo­stał wy­dany na nią wy­rok, po­czuła jed­nak na ple­cach lo­do­wate ciarki.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij