Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Rain 2. Uwierz w nas od nowa - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 sierpnia 2023
44,99
4499 pkt
punktów Virtualo

Rain 2. Uwierz w nas od nowa - ebook

Z tobą mógłbym tańczyć w kałuży benzyny, trzymając w ręku płonącą pochodnię.

Jace spełnił swoje marzenie i dostał się do zawodowej straży pożarnej. Mimo to czuje, że nadal brakuje czegoś w jego życiu. Często wraca myślami do nastoletniej miłości. Po tym, jak May złamała mu serce, mężczyzna przestał wierzyć w miłość.

Jedno zdarzenie sprawia, że świat Jace’a wywraca się do góry nogami. Rzeczy, które kiedyś wydawały się oczywiste, przestały takie być, a bolesne uczucia sprzed lat powróciły ze zdwojoną siłą.

Maya jest właścicielką dobrze prosperującego studia fotograficznego. Na pierwszy rzut oka kobieta tryska energią i dobrym humorem. Mało kto wie, z jakimi problemami się zmaga. Całe szczęście nie jest sama. Elif, dziewczyna, którą szykanowano w szkole, odpisała na wiadomości May, a z czasem ich relacja przeobraziła się w prawdziwą przyjaźń.

Co się stanie, gdy Jace ponownie pojawi się w życiu Mai?

Czy uczucie, które połączyło tych dwojga w szkole, ma szansę ponownie rozkwitnąć?

Ile są w stanie poświęcić, by być razem, i czy los znowu z nich nie zakpi?

#katarzynawycisk #rainuwierzwnasodnowa #niepokonani #strażak #fotografia #trudnamiłość #tajemnica #trudnetematy #okladka #okładkowasroka #fiolet #may&jace #hotfirefighters #strażpożarna #slowburn #smutnaksiążka #czytaniemojapasja #czytanierąkniebrudzi #bookstagrampl

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-964890-9-8
Rozmiar pliku: 743 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Maj, rok 2022

Jace

Wóz stra­żacki pod­jeż­dża pod pło­nącą willę. Z roz­bi­tych okien bu­cha ogień, a nad da­chem tań­czy gę­sty dym. Przed bramą stoi grupa ga­piów. Nie­któ­rzy za­sła­niają usta, wpa­tru­jąc się w sza­le­jące pło­mie­nie, inni pła­czą, jakby to ich spo­tkało nie­szczę­ście.

Gdy po­jazd staje, na­tych­miast wy­ska­kuję na ze­wnątrz i w peł­nej go­to­wo­ści cze­kam na po­le­ce­nia do­wódcy.

We­ber zo­staje po­wia­do­miony, że ktoś jesz­cze jest w domu. Wy­daje ko­mendy, nie tra­cąc przy tym zim­nej krwi. Nie może. W prze­ciw­nym ra­zie nie za­pa­no­wa­li­by­śmy nad tym cha­osem.

Pierw­sza jed­nostka za­czyna roz­wi­jać węże, druga roz­kłada dra­binę. Luka i ja zo­sta­jemy wy­słani do środka.

Za­kła­dam ma­skę tle­nową, w gło­wie po­wta­rzam so­bie, że dam radę. Ko­cham tę pracę i wią­żącą się z nią ad­re­na­linę, cho­ciaż już nie­raz za­pła­ci­łem wy­soką cenę za chwile, w któ­rych czu­łem się ni­czym bóg wal­czący z ży­wio­łem. Jak nikt zda­wa­łem so­bie sprawę, że każda ak­cja może być moją ostat­nią. Ni­gdy nie wy­mażę z pa­mięci ob­razu Re­inera le­żą­cego nie­ru­chomo w sa­mym środku pie­kła ani smrodu pa­lo­nej skóry i wło­sów. Co­dzien­nie dzię­kuję Bogu, że nie ode­brał mi wtedy brata i wy­słał anioła w oso­bie Nat. To ona wy­cią­gnęła go z ba­gna, w któ­rym po­grą­żał się od czasu wy­padku. Nie po­tra­fię so­bie na­wet wy­obra­zić, przez co mu­siał przejść, ile wy­cier­piał, za­nim znów sta­nął na nogi.

Za po­mocą ho­oli­gana1 Luka szybko wy­ła­muje za­mek, otwie­ra­jąc drogę do wnę­trza willi.

Wcho­dzimy do środka. Roz­glą­dam się uważ­nie, na­słu­chu­jąc przy tym ja­kichś ha­ła­sów, ale do­ciera do mnie je­dy­nie jęk tra­wio­nego przez ogień drewna. Ką­tem oka wi­dzę dwie wy­peł­nione bursz­ty­no­wym pły­nem krysz­ta­łowe szklanki.

Idziemy da­lej, pod­czas gdy za nami inni stra­żacy wal­czą z ży­wio­łem, za­le­wa­jąc go wodą. Po­żar sza­leje w naj­lep­sze. Tam gdzie pło­mie­nie zo­stają po­wstrzy­mane, na­tych­miast po­ja­wiają się nowe.

Do­ciera do mnie stłu­miony od­głos ka­sła­nia, za­trzy­muję się i wy­tę­żam słuch. Daję znać Luce, że coś usły­sza­łem i po­ka­zuję kie­ru­nek, z któ­rego do­cho­dził dźwięk, po czym bez­zwłocz­nie ru­szam w tę stronę.

Nie mija wiele czasu, gdy znaj­duję le­żą­cego w ką­cie ­po­koju męż­czy­znę. Jest pół­przy­tomny i przy­pusz­czal­nie za­truł się cza­dem.

– Tu­taj! – wo­łam, po czym ła­pię fa­ceta za rękę i prze­wie­szam go so­bie przez ra­mię. – Wy­cho­dzimy! – ko­mu­ni­kuję.

Sta­wiam krok za kro­kiem, po­ru­sza­jąc się szybko, ale uważ­nie. Na ze­wnątrz prze­ka­zuję ofiarę ra­tow­ni­kom. Męż­czy­zna na­dal jest oszo­ło­miony, ale już się ock­nął. Po­dano mu tlen.

Zdej­muję ma­skę i ocie­ram zlaną po­tem twarz. Pa­trzę na to, jak męż­czy­zna za­czyna do­cho­dzić do sie­bie We­ber nie traci czasu i od razu za­daje mu istotne py­ta­nie:

– Jak wy­buchł po­żar?

– Po­czu­łem gaz – dy­szy ura­to­wany, a ja za­sta­na­wiam się, skąd znam ten głos. – Nie mam po­ję­cia, jak to się stało, ale nie­ważne. Mu­si­cie tam wró­cić! Wy­cią­gnij­cie stam­tąd Tho­masa! Mu­si­cie! – krzy­czy i chce ze­sko­czyć z no­szy, by po­biec w stronę pło­ną­cego bu­dynku, ale ra­tow­nicy go po­wstrzy­mują.

– Niech się pan uspo­koi, nasi lu­dzie się tym zajmą – za­pew­nia go do­wódca, po czym in­for­muje stra­ża­ków przez ra­dio, że w bu­dynku znaj­duje się jesz­cze jedna osoba. – Trzeba za­krę­cić główny za­wór – zwraca się do Luki. – Piw­nica jest do­stępna od ze­wnątrz? – Po­now­nie spo­gląda na prze­ra­żo­nego blon­dyna, który go­rącz­kowo kiwa głową.

– Wej­ście jest z tyłu – od­po­wiada, od­su­wa­jąc od sie­bie ko­bietę, która pró­buje mu po­dać tlen.

– Wie pan, gdzie mo­żemy zna­leźć dru­giego do­mow­nika? – kon­ty­nu­uje do­wódca.

– Na pię­trze w ła­zience. Dru­gie drzwi po pra­wej.

– Okno?

– Boże, tam nie ma okna… – Blon­dyn kręci głową, a jego usta drżą.

We­ber wy­daje ko­mendy przez ra­dio. Nasi ko­le­dzy zo­stają wy­słani do piw­nicy, ja i Luka z po­wro­tem do willi. Za­nim ru­szamy, po­szko­do­wany krzy­żuje ze mną spoj­rze­nie, co na krótką chwilę wy­bija mnie z rytmu. Na­gle do­ciera do mnie, kogo wła­śnie oca­li­łem. On też mnie roz­po­znaje. Jego oczy są wiel­kie jak spodki, usta otwie­rają się i za­my­kają, ale nie wy­cho­dzi z nich ża­den dźwięk.

– Bec­ker! – Ostry ton do­wódcy przy­wraca mnie do po­rządku.

Na­ka­zuję so­bie spo­kój i sta­ram się ze wszyst­kich sił nie wra­cać wspo­mnie­niami do szkol­nych lat. Nie do końca mi to wy­cho­dzi, więc wście­kam się na sie­bie za to, że jedna gęba jest w sta­nie wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wagi. Klnę w my­ślach, za­kła­dam ma­skę i już chcę po­biec do willi, kiedy zo­staję za­trzy­many przez zroz­pa­czo­nego Bena Schne­idera.

– Jace.

Ni­gdy przed­tem nie sły­sza­łem, by wy­po­wia­dał moje imię tak bła­gal­nym to­nem. Jak­bym był pie­przo­nym władcą jego losu, trzy­ma­ją­cym cienką nić ży­cia.

Scott od­ciąga go ode mnie i mało co nie ob­rywa przy tym łok­ciem w szczękę.

– Niech się pan uspo­koi! – na­ka­zuje, ki­wa­jąc do mnie na znak, bym się po­spie­szył.

– Mu­sisz go stam­tąd wy­cią­gnąć! – krzy­czy mój dawny prze­śla­dowca. – Jace! Jace, nie mo­żesz po­zwo­lić, by zgi­nął! Sły­szysz?!

De­spe­rac­kie łka­nie Bena od­bija się echem w mo­jej gło­wie i nie chce za­milk­nąć na­wet wtedy, gdy prze­kra­czam próg domu.

Do­cie­ram do celu bez więk­szych pro­ble­mów. Luka idzie tuż za mo­imi ple­cami. Ogień sza­leje, po­że­ra­jąc wszystko wo­kół, ale ja nie tracę na­dziei. Po­sta­na­wiam so­bie, że od­najdę osobę, która naj­wy­raź­niej jest nie­zwy­kle ważna dla Schnei­dera. Nie chcę ze­msty. Je­stem prze­ko­nany, że gdy­bym czuł ina­czej, nie był­bym go­dzien na­zy­wać się stra­ża­kiem.

Wej­ście do ła­zienki zo­stało za­ta­ra­so­wane belką, któ­rej po­zby­wam się z po­mocą Fi­shera. Po­tem wy­wa­żamy drzwi i wcho­dzimy do po­miesz­cze­nia.

Od razu za­uwa­żam męż­czy­znę w bok­ser­kach. Na głowę na­rzu­cił so­bie mo­kry ręcz­nik, co bez dwóch zdań było do­brym po­su­nię­ciem. Nie mogę stwier­dzić, czy żyje. Jego klatka pier­siowa się nie unosi.

– Bec­ker, spier­da­lamy stąd! Ale to już! – wrzesz­czy mój przy­ja­ciel.

Na­gle coś ję­czy prze­raź­li­wie, jakby chciało nas ostrzec. Czas po­woli się koń­czy i je­śli za­raz nie wy­bie­gniemy na ze­wnątrz, opu­ścimy to miej­sce w czar­nych wor­kach.

Prze­pa­lona więźba da­chowa trzesz­czy, gro­żąc za­wa­le­niem. Pło­mie­nie bez­li­to­śnie roz­pra­wiają się z bu­dyn­kiem.

Sunę przed sie­bie, oczami wy­obraźni wi­dząc sceny z od­le­głej prze­szło­ści. Co­dzienne szy­kany, dziew­czyna, która pod­biła, a póź­niej zła­mała moje serce. Po­ni­że­nie, wstyd, wście­kłość…

Wy­cho­dzimy z willi nie­mal w ostat­niej chwili. Jak w amoku kładę bez­władne ciało na no­szach, po­zby­wam się ma­ski i łap­czy­wie na­bie­ram po­wie­trza.

Na miej­sce przy­by­wają ko­lejne za­stępy. Roz­wi­jają węże, pło­mie­nie giną pod na­po­rem wody i piany ga­śni­czej. Po­woli, ale sys­te­ma­tycz­nie po­żar zo­sta­nie stłu­miony, a ele­gancka willa zmieni się w sy­czące, dy­miące po­go­rze­li­sko.

Sły­szę gło­śne za­wo­dze­nie Schne­idera i choć typ la­tami mnie nisz­czył, współ­czuję mu. Do­sko­nale wiem, czym jest żal, cier­pie­nie i ból.

– Zrób­cie coś! Ra­tuj­cie go! – wrzesz­czy, pró­bu­jąc się wy­rwać We­be­rowi, ale ten jest od niego o wiele sil­niej­szy. – Nie mo­żesz mnie zo­sta­wić! Ko­cham cię! Tho­mas, nie zo­sta­wiaj mnie!

Uno­szę spoj­rze­nie, kie­ru­jąc je na za­pła­ka­nego Bena, póź­niej spo­glą­dam na nie­przy­tom­nego męż­czy­znę. Na mo­jej twa­rzy po­ja­wia się cała gama min, wy­ra­ża­ją­cych roz­ma­ite od­cie­nie nie­zro­zu­mie­nia, aż w końcu, kiedy try­biki w gło­wie za­ska­kują, opada mi szczęka.

Schne­ider jest ge­jem.

Stoję jak słup soli, na­dal tkwiąc my­ślami w prze­szło­ści, ale za nic nie po­tra­fię zro­zu­mieć po­stę­po­wa­nia Bena. Dla­czego mnie gnoił? Dla­czego, do ja­snej cho­lery, ukar­to­wał tę chorą ak­cję z May? Dla­czego pró­bo­wał mnie znisz­czyć?

– Jace, wszystko w po­rządku? – Luka kła­dzie mi dłoń na ra­mie­niu, ale ja nie mogę ode­rwać oczu od roz­gry­wa­ją­cej się nie­opo­dal sceny.

Tyle razy ży­czy­łem Be­nowi, by za­znał ta­kiego bólu, jaki był moim udzia­łem. By od­krył, jak to jest, gdy pęka serce. Ale te­raz, bę­dąc tego świad­kiem, mo­dlę się w du­chu, by Bóg jed­nak go nie ka­rał.

– Stary, znasz tego go­ścia? – Przy­ja­ciel nie od­pusz­cza. Usta­wia się przede mną, za­sła­nia­jąc mi wi­dok na ak­cję ra­tun­kową i to­ną­cego w roz­pa­czy Schne­idera. – Po­żar zo­stał opa­no­wany, jesz­cze trwa do­ga­sza­nie.

– To… mój… – ją­kam się, nie po­tra­fiąc zna­leźć od­po­wied­niego okre­śle­nia. – Mój ko­lega z klasy.

Luka marsz­czy brwi i od­wraca głowę w kie­runku Bena. Nie ma po­ję­cia, przez co prze­cho­dzi­łem w szkole. Ni­gdy nie zdra­dzi­łem mu ca­łej prawdy. O szy­ka­no­wa­niu wie wy­łącz­nie Re­iner. Nie opo­wie­dzia­łem tego na­wet Sa­bri­nie.

Po tym, jak May na­pluła na nasz zwią­zek, o ile w ogóle można tę re­la­cję tak na­zwać, to­ną­łem w zło­ści, uża­la­jąc się nad swoim lo­sem. Pra­gną­łem za­po­mnieć i się­ga­łem po roz­ma­ite spo­soby, by za­kleić pa­lącą dziurę w sercu. Pi­łem, ba­wi­łem się, po­zna­wa­łem dzie­siątki dziew­czyn. Szkoda, że żadna na­wet w po­ło­wie nie sma­ko­wała tak do­brze jak moja Rain.

– Kurwa, Bec­ker! – Luka traci cier­pli­wość.

Ma­cha mi ręką przed oczami, jak­bym wpadł w ja­kiś trans. Cał­kiem moż­liwe, że wła­śnie tak to wy­gląda.

Od­su­wam go od sie­bie. Wy­chy­lam się, by za­re­je­stro­wać dal­szy ciąg ak­cji ra­tun­ko­wej. Re­ani­ma­cja wy­nie­sio­nego z ła­zienki męż­czy­zny wresz­cie przy­nosi po­żą­dane skutki, a ja czuję, jak coś cięż­kiego spada mi z bar­ków. Wy­pusz­czam z ulgą po­wie­trze, które nie­świa­do­mie wstrzy­my­wa­łem.

– Je­steś blady jak ściana – za­uważa Luka, znów kle­piąc mnie po ra­mie­niu. – Na pewno nie po­trze­bu­jesz po­mocy?

– Co? – py­tam jak głupi i w końcu biorę się w garść. – Wszystko gra – kła­mię.

Sie­dzę w Irish i oba­wiam się, że bar­dziej przy­po­mi­nam ży­wego trupa niż nor­mal­nie funk­cjo­nu­ją­cego czło­wieka. Po­cie­sza­jące jest to, że dwa ko­lejne dni mam wolne. Zmiany w BF2 trwają dwa­dzie­ścia cztery go­dziny, po któ­rych przy­słu­guje czter­dzie­ści osiem go­dzin wol­nego. Na­to­miast po dzie­wię­ciu ko­lej­nych fak­tycz­nie prze­pra­co­wa­nych dy­żu­rach, na­leżą się do­dat­kowe dwa­dzie­ścia cztery go­dziny wol­nego, za­miast dzie­sią­tej zmiany.

Biorę duży łyk ciem­nego piwa. Gu­in­ness przy­jem­nie chło­dzi prze­łyk, jed­nak nie stu­dzi tra­wią­cych mnie od środka pło­mieni. Obie­ca­łem so­bie, że nie będę wra­cał do prze­szło­ści. To, co się stało, już się nie od­sta­nie. Nie je­stem już na­iw­nym kre­ty­nem, osią­gną­łem tak wiele! Speł­ni­łem swoje ma­rze­nie, sta­łem się jed­nym z bo­ha­te­rów, któ­rych po­dzi­wia­łem w dzie­ciń­stwie.

– Hej.

Ktoś siada po mo­jej pra­wej stro­nie.

Nie od­ry­wam wzroku od brzegu ku­fla. Chcę być sam, choć ci­chy głos w za­ka­marku mo­jej pod­świa­do­mo­ści błaga o czy­jeś to­wa­rzy­stwo.

– Ciężki dzień? – mówi do mnie ko­bieta.

Zer­kam w stronę ciem­no­wło­sej dziew­czyny. Jest ładna, po­doba mi się jej uśmiech. Wy­daje się taki szczery i nie­wy­mu­szony, ale co ja tam wiem – uśmiech May też mi się taki wy­da­wał.

– Przy­kro mi, ale wy­bra­łaś so­bie bar­dzo nie­od­po­wied­niego fa­ceta do roz­mowy – rzu­cam od nie­chce­nia, wy­pi­jam piwo do końca i za­ma­wiam jesz­cze jedno.

Bar­man na­tych­miast mnie ob­słu­guje. Po­tem roz­brzmiewa mu­zyka. Gra ja­kiś nowy ze­spół, który do­stał szansę dzięki po­le­ce­niu Nat.

Uśmie­cham się na wspo­mnie­nie tej dwójki. Sta­no­wią ide­alną parę. Ona wspiera jego, a on ją. Czego chcieć wię­cej?

– Pro­blem z ko­bietą? – pyta nie­zna­joma, ba­wiąc się słomką w ko­lo­ro­wym drinku.

– To skom­pli­ko­wane – mam­ro­czę.

Po­wi­nie­nem ją zbyć. Wyjść z lo­kalu, za­pa­lić i po­ło­żyć swoje dup­sko na łóżku. Sam! Tym bar­dziej że w mo­jej gło­wie pa­nuje chaos, wsku­tek któ­rego znów przy­śni mi się coś, co nie po­winno.

Mi­nęło tyle lat. Zdrowy na umy­śle fa­cet już dawno ­wy­le­czyłby się z nie­odwza­jem­nio­nej mi­ło­ści, ale ja je­stem naj­wy­raź­niej kom­plet­nie po­je­bany.

Bez­wied­nie za­trzy­muję spoj­rze­nie na desz­czo­wej chmu­rze, wy­ta­tu­owa­nej na prze­gu­bie le­wej dłoni. Prze­ły­kam ślinę, czu­jąc nie­przy­jemną su­chość w gar­dle. Wle­wam w sie­bie ko­lejną dawkę gu­in­nessa. Nie po­maga.

– No do­bra! – od­zywa się na­gle nie­zna­joma, zmie­nia­jąc ton na bar­dziej sta­now­czy, co odro­binę mnie za­ska­kuje, więc znów zwra­cam na nią uwagę. – Nie będę owi­jać w ba­wełnę. Twoi kum­ple się o cie­bie mar­twią.

Śmieję się, prze­cze­su­jąc krót­kie włosy pal­cami. Nie wie­rzę, że bra­cia z jed­nostki po­su­nęli się do tak idio­tycz­nego chwytu. Re­iner nie ba­wiłby się w swatkę, po­nie­waż sam gar­dzi tego typu gier­kami. Luka jest ostat­nimi czasy za­jęty do­ga­dza­niem swo­jej pan­nie, a Scott prę­dzej zgo­liłby swo­jego ko­cha­nego wąsa, niż na­słał na mnie ja­kąś la­skę.

– Niech zgadnę – za­czy­nam, krę­cąc lekko głową. – To sprawka May­era.

Bru­netka szcze­rzy zęby i przy­ta­kuje roz­ba­wiona.

– Prze­pra­szam cię, ale nie je­stem w tym do­bra – przy­znaje.

– W czym?

– We flir­to­wa­niu. – Po­ka­zuje naj­pierw na sie­bie, póź­niej na mnie. – Wi­sia­łam Elia­sowi przy­sługę.

– Czyli tak na­prawdę wcale ci się nie po­do­bam – stwier­dzam, opie­ra­jąc się o drew­nianą ladę i prze­krę­ca­jąc na ho­ke­rze tak, by móc spoj­rzeć ko­bie­cie pro­sto w oczy.

Jed­no­cze­śnie w du­chu ga­nię się za ten ruch, po­nie­waż wiem, do czego może do­pro­wa­dzić ta­kie za­cho­wa­nie.

– Tego nie po­wie­dzia­łam. – Za­kłada za ucho nie­sforne ko­smyki gę­stych wło­sów. – Nie zgo­dzi­ła­bym się na to spo­tka­nie, gdy­byś w ogóle nie był w moim ty­pie. Je­stem Han­nah.

– Jace… Ale to już pew­nie wiesz… jak na praw­dziwą tajną agentkę przy­stało.

Ko­bieta śmieje się z mo­jego głu­piego żartu. Chwilę póź­niej mina mi rzed­nie i znowu tracę hu­mor, sły­sząc zna­jomy ka­wa­łek. Ze­spół za­czyna grać co­ver Me­tal­liki – No­thing Else Mat­ters.

– Ona mu­siała być dla cie­bie na­prawdę ważna – mówi Han­nah.

– Słu­cham? – py­tam, po­nie­waż przez krótką chwilę od­pły­ną­łem my­ślami w bar­dzo nie­po­żą­da­nym kie­runku.

– Nie miej tego za złe Elia­sowi, ale opo­wie­dział mi, że dawno temu ktoś zła­mał ci serce.

– To stare dzieje.

– Pierw­szej mi­ło­ści się nie za­po­mina – oświad­cza nie­spo­dzie­wa­nie, jakby sama prze­żyła po­dobną hi­sto­rię.

– Dla­czego tak my­ślisz?

Cie­ka­wość wy­grywa u mnie ze zdro­wym roz­sąd­kiem i już wiem, że prędko z tej knajpy nie wyjdę.

Ko­bieta daje so­bie chwilę na­my­słu, są­cząc drinka. W końcu od­rywa usta od słomki i ob­li­zuje wargi, zer­ka­jąc w moim kie­runku.

Mi­mo­wol­nie po­rów­nuję ją z May, co nie­sa­mo­wi­cie mnie de­ner­wuje. Nie mogę się jed­nak po­wstrzy­mać. Cza­sami czuję się wręcz ża­ło­śnie ze świa­do­mo­ścią, że moja pierw­sza dziew­czyna na­dal ma na mnie taki wpływ.

– Mi­łość jest czymś szcze­gól­nym – stwier­dza Han­nah, wpa­tru­jąc się gdzieś przed sie­bie. – Ta pierw­sza jest wy­jąt­kowa i po­zo­sta­wia w pa­mięci ślad na całe ży­cie.

– Mó­wisz z do­świad­cze­nia?

– Py­tasz mnie, czy by­łam kie­dyś za­ko­chana? – od­po­wiada py­ta­niem na py­ta­nie, a kiedy po­twier­dzam ski­nię­ciem głowy, do­daje: – Ja­sne, że tak.

– Nie wy­szło?

– Ku­tas zdra­dził mnie z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

– Auć – sko­men­to­wa­łem, krzy­wiąc się w gry­ma­sie, wy­ra­ża­ją­cym na wpół zro­zu­mie­nie, na wpół współ­czu­cie.

– Twoja ko­lej. – Za­to­piła we mnie in­ten­sywne spoj­rze­nie.

– Uda­wała, że jej na mnie za­leży, a kiedy wpa­dłem po uszy, wy­rwała mi serce – oświad­czam, jakby to była drob­nostka.

W rze­czy­wi­sto­ści robi mi się nie­do­brze na samą myśl o tej jed­nej chwili, kiedy wy­szło na jaw, że moja dziew­czyna tak na­prawdę tylko ze mną po­gry­wała.

Han­nah unosi brwi, na­stęp­nie for­muje ustami nieme „wow”.

– Wy­gra­łeś – mówi na głos. – To przez nią ni­kogo nie masz?

– Je­stem sam z wy­boru.

– Nie za­brzmiało zbyt prze­ko­nu­jąco.

– Tego typu związki są prze­re­kla­mo­wane – stwier­dzam, ma­jąc co­raz więk­szą ochotę na fajkę.

– Ża­łu­jesz, że ją ko­cha­łeś?

Jej ko­lejne py­ta­nie kom­plet­nie mnie za­ska­kuje.

– A ty? Ża­łu­jesz, że go ko­cha­łaś? – Ra­tuję się kontr­ata­kiem, po­nie­waż naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie chcę o tym mó­wić.

Pa­mię­tam każdą chwilę spę­dzoną z May. Pa­mię­tam jej uśmiech, głos, za­pach, do­tyk i smak. I nie… Mimo bólu nie chciał­bym cof­nąć czasu, by zmie­nić prze­szłość.

– Pa­dam z nóg – prze­ry­wam nie­zręczną ci­szę. Wy­raź­nie wi­dzę, że jej też nie po­doba się kie­ru­nek, w któ­rym zmie­rza na­sza kon­wer­sa­cja i pew­nie prze­klina te­raz samą sie­bie za za­da­nie ostat­niego py­ta­nia. – Bę­dzie le­piej, je­śli już so­bie pójdę.

Zo­sta­wiam na la­dzie trzy czer­wone bank­noty, wstaję i za­rzu­cam na sie­bie spor­tową ma­ry­narkę.

– Nie warto roz­pa­mię­ty­wać prze­szło­ści – mówi, jed­nak od­no­szę wra­że­nie, że nie zwraca się do mnie.

– Miło było cię po­znać. – Uśmie­cham się, nie re­agu­jąc na jej wy­po­wiedź i wy­cią­gam rękę.

– Do­my­ślam się, że to się wię­cej nie po­wtó­rzy. – Ści­ska moją dłoń.

– Za­słu­gu­jesz na ko­goś lep­szego – za­pew­niam ją. Choć nie ga­da­li­śmy długo, zdą­ży­łem po­lu­bić tę ko­bietę. – Za­ufaj mi, ze mną tylko byś cier­piała, a prze­cież nie tego chcesz.

– Mam na­dzieję, że kie­dyś ją znaj­dziesz.

Marsz­czę brwi, nie na­dą­ża­jąc za jej sło­wami.

– Twoją praw­dziwą mi­łość – tłu­ma­czy, do­strze­ga­jąc moje zmie­sza­nie. – Ta pierw­sza nie musi być ostat­nia.ROZDZIAŁ 2

Jace

Dzień pracy stra­żaka jak zwy­kle roz­po­czyna się od apelu i prze­ję­cia sprzętu od zmiany koń­czą­cej służbę. Trzeba oce­nić stan tech­niczny sa­mo­cho­dów i wy­po­sa­że­nia oraz spraw­dzić, czy na­dają się do uży­cia w ak­cji. W ra­zie alarmu wszystko musi być na­tych­miast przy­go­to­wane do za­bra­nia. Od mo­mentu włą­cze­nia sy­reny mu­simy być w ciągu mi­nuty go­towi do wy­jazdu.

Po śnia­da­niu za­bie­ramy się za sprzą­ta­nie, które dzi­siaj zo­staje prze­rwane przez alarm. Do­sta­jemy zgło­sze­nie o wy­padku sa­mo­cho­do­wym. Rzu­camy wszystko i ru­szamy do ak­cji.

Kiedy do­jeż­dżamy na miej­sce, Luka usta­wia wóz tak, aby za­pew­nić od­po­wiedni do­jazd przy­by­wa­ją­cym po nas za­stę­pom straży po­żar­nej, ze­spo­łom ra­tow­nic­twa me­dycz­nego oraz ra­dio­wo­zom po­li­cji. To bar­dzo ważne. Za­blo­ko­wa­nie drogi dużą liczbą po­jaz­dów ra­tow­ni­czych spo­wo­duje, że am­bu­lanse me­dyczne nie będą mo­gły spraw­nie wy­je­chać z ran­nymi.

Wy­ska­ku­jemy z auta, a Scott na­tych­miast oce­nia sy­tu­ację. Na miej­scu ak­cji na­leży prze­pro­wa­dzić wiele czyn­no­ści i to w moż­li­wie naj­krót­szym cza­sie. Pod­stawą suk­cesu jest or­ga­ni­za­cja. Ufam na­szemu do­wódcy i wie­rzę, że nie ma lep­szego od niego. Za­wsze za­cho­wuje zimną krew, kie­ru­jąc nami, jakby był do tego stwo­rzony.

Je­ste­śmy w Tut­tlin­gen na Chri­stian Sche­erer-Strasse. Po pra­wej stro­nie znaj­duje się ol­brzymi bu­dy­nek, sie­dziba Aescu­lap. Parę me­trów da­lej jest rondo. To ru­chliwa ulica, ale We­ber ma łeb na karku i wie, co ro­bić.

Po­li­cja jest już na miej­scu. Oka­zuje się, że kie­rowca volks­wa­gena olał znak stopu, wy­jeż­dża­jąc z pod­po­rząd­ko­wa­nej, i zde­rzył się z be­emką. W wy­niku ude­rze­nia volks­wa­gen zo­stał ze­pchnięty i wje­chał w sa­mo­chód cię­ża­rowy, któ­rego kie­rowca, chcąc unik­nąć stłuczki, zje­chał na po­bo­cze i ude­rzył w sto­jącą fur­go­netkę.

Po za­le­d­wie kilku se­kun­dach do­wódca za­czyna wy­da­wać roz­kazy, a my wy­ko­nu­jemy je naj­le­piej, jak mo­żemy.

Ga­sze­nie po­ża­rów nie jest głów­nym za­ję­ciem straży po­żar­nej. O wiele czę­ściej ra­tu­jemy ofiary wy­pad­ków dro­go­wych. Wzywa się nas także do ka­ta­strof bu­dow­la­nych, klęsk ży­wio­ło­wych, nie­któ­rych skut­ków dzia­łań ter­ro­ry­stycz­nych. Rzecz ja­sna zda­rza się także, że mu­simy ścią­gać ja­kie­goś kota z da­chu albo zli­kwi­do­wać gniazdo szer­szeni czy in­nych owa­dów, ale to wbrew po­zo­rom nie ma miej­sca zbyt czę­sto.

– Ka­pi­ta­nie! Wy­ciek pa­liwa! – woła Jo­shua, wska­zu­jąc nie­bie­skie bmw.

Kie­rowca jest nie­przy­tomny, za­krwa­wiona głowa leży bez­wład­nie na kie­row­nicy. Z tyłu sie­dzi dziew­czynka, jest w szoku, moż­liwe, że sama nie wie, co tak wła­ści­wie się stało. Pa­trzy pro­sto przed sie­bie i cała się trzę­sie. Nie wy­gląda na to, by była ranna. Tylna część auta jest prak­tycz­nie nie­na­ru­szona, za to przód mocno zgnie­ciony, a drzwi od strony kie­rowcy, jak i pa­sa­żera za­kli­no­wane.

– Nie mo­żemy cze­kać, trzeba ich stam­tąd wy­cią­gnąć! – po­sta­na­wia We­ber. – Bec­ker! Zaj­mij się małą!

Przy­ta­kuję, za­bie­ram ze sobą to, co po­trzebne, i bez­zwłocz­nie pod­bie­gam do wska­za­nego sa­mo­chodu. Inne jed­nostki zaj­mują się już po­zo­sta­łymi po­jaz­dami. Ze­wsząd sły­chać głosy prze­chod­niów i funk­cjo­na­riu­szy oraz stra­ża­ków na bie­żąco mel­du­ją­cych po­stępy.

At­mos­fera jest gę­sta, ner­wowa. W po­wie­trzu roz­cho­dzi się za­pach ben­zyny i dymu.

– Wy­cią­gniemy was stąd – mó­wię do prze­ra­żo­nej dziew­czynki.

– Czy mój ta­tuś śpi? Dla­czego się nie ru­sza? – pyta, kom­plet­nie zszo­ko­wana. – Ta­tu­siu! Tato! – Wy­ma­chuje rę­kami, co tylko utrud­nia mi od­pię­cie pa­sów i wy­cią­gnię­cie jej z fo­te­lika.

Cią­gle dy­go­cze, na­wet nie mruga, tylko błą­dzi spa­ni­ko­wa­nym wzro­kiem po po­staci nie­przy­tom­nego męż­czy­zny.

– Mu­sisz być dzielna, uspo­kój się i po­zwól nam dzia­łać. Zro­bimy wszystko, co w na­szej mocy – za­pew­niam, mi­mo­wol­nie przy­wo­łu­jąc w pa­mięci ob­raz mo­jej sio­strze­nicy. – Wy­glą­dasz na nie­ustra­szoną wo­jow­niczkę.

Za­trzy­muję wzrok na plu­szo­wym mi­siu, le­żą­cym pod no­gami ja­sno­wło­sej. Się­gam po niego i po­daję go dziecku, wresz­cie zdo­by­wa­jąc jego uwagę.

– Za­opie­kuj się nim, skar­bie. Mu­simy go stąd wy­nieść, do­brze? – mó­wię, uśmie­cha­jąc się do niej cie­pło.

Dziew­czynka przy­tula mocno ma­skotkę, póź­niej spo­gląda na mnie i kiwa lekko głową. Cią­gle pła­cze, ale przy­naj­mniej już się nie miota. Za­kła­dam jej koł­nierz or­to­pe­dyczny, tak na wszelki wy­pa­dek.

– Nie pusz­czać wody! – sły­szę opa­no­wany głos We­bera. – Fi­scher, na­kie­ruj wąż na mnie, je­śli się za­pali, wal pianą! Reszta trzyma się z da­leka!

Ką­tem oka wi­dzę, że do­wódca po­dej­muje ry­zyko i sam stara się wy­cią­gnąć kie­rowcę z po­trza­sku.

– Chodź do mnie, skar­bie!

Biorę dziew­czynkę na ręce i czym prę­dzej od­da­lam się z nią od sa­mo­chodu, który może w każ­dej chwili wy­buch­nąć.

– Tata! – Mała znów wpada w pa­nikę.

Sa­dzam ją na no­szach po­go­to­wia i od­naj­duję spoj­rze­niem Scotta. Moje serce przy­spie­sza, gdy do­wódca wska­kuje przez roz­bitą szybę do sa­mo­chodu. Cze­kam w na­pię­ciu na roz­wój sy­tu­acji, mo­dląc się o po­wo­dze­nie ak­cji. Już raz pra­wie stra­ci­łem jed­nego ze swo­ich braci i nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby We­bera spo­tkało coś rów­nie strasz­nego, jak Schwa­rza.

Mam ochotę ru­szyć ty­łek i mu po­móc, ale roz­kaz to roz­kaz. Za­ci­skam zęby, sto­jąc w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, i ob­ser­wuję to­czącą się o dwa ży­cia walkę.

– Mam go! Można ode­brać! – woła Scott.

Zry­wam się z miej­sca, by po­móc wy­cią­gnąć męż­czy­znę, po czym na­tych­miast prze­ka­zuję nie­przy­tom­nego ra­tow­ni­kom me­dycz­nym.

Silę się na uśmiech, by choć tro­chę do­dać otu­chy za­pła­ka­nej dziew­czynce, po czym nie­zwłocz­nie od­wra­cam się w stronę zgnie­cio­nego sa­mo­chodu.

Kiedy We­ber wy­cho­dzi na ze­wnątrz, czuję wy­raźną ulgę, a za­le­d­wie kilka se­kund póź­niej auto staje w pło­mie­niach.

– Da­jesz! – ry­czy Scott, więc Fi­scher pusz­cza pianę.

Sły­szę głos ra­tow­nika:

– Wy­czu­wam ka­wi­ta­cję, trzeba in­tu­bo­wać.

– Spo­koj­nie, skar­bie – zwra­cam się do dziew­czynki, po któ­rej po­licz­kach nie­prze­rwa­nie spły­wają łzy. – Jak masz na imię? – Pró­buję ją czymś za­jąć, nie chcę, by pa­trzyła, jak wsa­dzają jej ojcu pla­sti­kową rurkę w gar­dło. – Ja je­stem Jace.

– Lucy – mam­ro­cze i po­ciąga no­sem.

– Je­steś nie­sa­mo­wi­cie dzielna.

W re­mi­zie mi­giem po­chła­niam przy­go­to­wany przeze mnie obiad. Chło­paki ga­dają o ja­kimś me­czu, więc przy­słu­chuję się im w mil­cze­niu. Nie mam bla­dego po­ję­cia, co ich tak kręci w tym spo­rcie.

– Jace! Ktoś do cie­bie – woła Jo­shua, a chwilę póź­niej wkra­cza do ja­dalni i od­naj­duje mnie spoj­rze­niem. – To ten go­ściu z ostat­niego po­żaru – do­daje tro­chę ci­szej, ro­biąc po­ważną minę.

Z tru­dem prze­ły­kam ostatni kęs kur­czaka i od­su­wam ta­lerz, tra­cąc cały ape­tyt. Czuję na so­bie wzrok Re­inera – on jako je­dyny może się do­my­ślać, co się w tym mo­men­cie ze mną dzieje. Tam­tej nocy, po ak­cji ra­tun­ko­wej, za­dzwo­ni­łem do niego i opo­wie­dzia­łem o wszyst­kim. Mu­sia­łem to z sie­bie wy­rzu­cić.

– Sły­sza­łem, że jego part­ner był w bar­dzo cięż­kim sta­nie, ale go ura­to­wali – od­zywa się Luka.

– Oca­li­łeś ich obu, pew­nie chce po­dzię­ko­wać – za­uważa Elias.

Biorę głę­boki wdech i zmu­szam się do wsta­nia. Nie uśmie­cha mi się ga­dać ze Schne­ide­rem. Nie wi­dzę w tym żad­nego sensu.

– Co z tobą, stary? – pyta Fi­scher. – Mó­wi­łeś, że cho­dzi­li­ście do jed­nej klasy. Idź, po­wspo­mi­naj stare, do­bre czasy ze szkol­nym kum­plem.

– Za­mknij gębę, Luka – upo­mina go Re­iner, a oczy wszyst­kich braci wle­piają się w niego, jakby na­gle zwa­rio­wał.

– W po­rządku – za­pew­niam przy­ja­ciela i idę w stronę hali.

Za­nim opusz­czam ja­dal­nię, zer­kam przez ra­mię na resztę stra­ża­ków. Z wy­ra­zów ich twa­rzy wnio­skuję, że kom­plet­nie za nami nie na­dą­żają. Nie ro­zu­mieją, dla­czego za­re­ago­wa­li­śmy w tak nie­ty­powy spo­sób. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach ucie­szył­bym się z wi­zyty i nie miał­bym nic prze­ciwko roz­mo­wie.

Gdy do­strze­gam Bena, ogar­nia mnie dziwne uczu­cie. Nie jest to strach, jak daw­niej, ale rów­nież nic przy­jem­nego. Coś we mnie wzbra­nia się przed po­dej­ściem bli­żej, jed­nak tylko się pro­stuję i na prze­kór wła­snym in­stynk­tom, za­trzy­muję się za­le­d­wie kilka cen­ty­me­trów od Schne­idera.

Dziwne, w mo­jej pa­mięci był wyż­szy i groź­niej­szy. Dla­czego więc mam nie­od­parte wra­że­nie, że z nas dwóch to on jest bliż­szy pła­czu i za­mknię­cia się w so­bie?

– Czego chcesz? – py­tam pro­tek­cjo­nal­nym to­nem, krzy­żu­jąc ra­miona na piersi.

Klnę w my­ślach, zda­jąc so­bie sprawę, że pew­nie wy­glą­dam jak ja­kiś pa­ten­to­wany du­pek.

Ciota! – od­zywa się zna­jomy głos w mo­jej gło­wie. Śmier­dzący pe­dał! – krzy­czy, przy­po­mi­na­jąc mi po ko­lei każdą scenę z udzia­łem Bena.

– Le­ka­rze po­wie­dzieli, że gdyby spę­dził w tym pie­kle choćby mi­nutę dłu­żej, nie da­liby rady… – urywa, bio­rąc drżący wdech.

Unika mo­jego spoj­rze­nia. Od­no­szę wręcz wra­że­nie, że le­dwo trzyma się na no­gach. Jak ja wtedy, gdy trzy­mał mnie za bluzę, splu­wa­jąc w twarz.

Cze­kam, nie ra­cząc go żadną od­po­wie­dzią. Na­wet gdy­bym chciał, nie wie­dział­bym, co ta­kiego po­wie­dzieć, nie ob­ra­ża­jąc go przy oka­zji.

– Dzię­kuję, Jace – wy­du­sza z sie­bie, co kwi­tuję iro­nicz­nym wes­tchnie­niem.

Na ten dźwięk Schne­ider się wzdryga. Pier­do­lony Ben Schne­ider się wzdryga! Czyż­bym miał prze­wi­dze­nia?

Po­trzą­sam głową, bio­rąc się w garść. Za­dzi­wia mnie wła­sna znie­czu­lica. Ten fa­cet wy­rzą­dził mi krzywdę, ale to było wieki temu. Mie­li­śmy po kil­ka­na­ście lat i nie wie­dzie­li­śmy nic o praw­dzi­wym ży­ciu. Prze­cież lu­dzie się zmie­niają. Sam je­stem tego naj­lep­szym przy­kła­dem. Po­wi­nie­nem prze­stać zgry­wać zim­nego su­kin­syna i dać mu drugą szansę.

Mrużę po­wieki i od­dy­cham głę­boko, a kiedy po­now­nie za­trzy­muję wzrok na Be­nie, roz­luź­niam się, przy­bie­ra­jąc bar­dziej przy­ja­zną po­stawę.

– Cie­szę się, że wy­szli­ście z tego cało. – Pra­wie krztu­szę się tymi sło­wami.

Schne­ider nie­spo­dzie­wa­nie unosi głowę, krzy­żu­jąc ze mną spoj­rze­nie. Pa­trzy na mnie z nie­do­wie­rza­niem, jakby nie był pe­wien, czy do­brze usły­szał.

– Nie nie­na­wi­dzisz mnie? – pyta tak ci­cho, że le­dwo go ro­zu­miem.

Wzru­szam ra­mio­nami.

– Jace, ja… My­ślę, że je­stem ci winny wy­ja­śnie­nie – mówi, wpro­wa­dza­jąc mnie w jesz­cze więk­szą kon­ster­na­cję.

– Prze­pra­szam cię, ale je­stem na służ­bie, nie mam czasu…

– Masz kon­takt z Mayą?

Tym jed­nym py­ta­niem kom­plet­nie zbija mnie z pan­ta­łyku. Czyżby miał za­miar przy­po­mi­nać mi o tam­tym kosz­ma­rze? Może wcale się nie zmie­nił? Przy­lazł tu­taj, uda­jąc po­tul­nego, żeby chwilę póź­niej znów wbić mi nóż w plecy. Czy to moż­liwe, że jest aż tak per­fidny?

– Kpisz so­bie? – sy­czę i do­prawdy nie wiem, czy mam się śmiać, czy zła­pać go za fraki i wy­pro­wa­dzić z re­mizy siłą.

Schne­ider, roz­po­znaw­szy mój bo­jowy na­strój, unosi ręce i kręci go­rącz­kowo głową.

– Źle mnie zro­zu­mia­łeś – tłu­ma­czy, od­su­wa­jąc się o krok. – To, czego się wtedy do­pu­ści­li­śmy, było wredne i je­stem świa­domy, że ni­gdy mi tego nie wy­ba­czysz.

– Mu­szę już iść – rzu­cam, nie ma­jąc naj­mniej­szego za­miaru cią­gnąć tej roz­mowy.

Wy­star­czy, że nie­zli­czoną ilość nocy wi­dy­wa­łem jej śliczną, za­kła­maną twarz i bu­dzi­łem się, przy­tło­czony sprzecz­nymi my­ślami krą­żą­cymi po gło­wie.

– Za­cze­kaj! – krzy­czy, ła­piąc mnie za ra­mię.

Jego do­tyk pali, wzbu­dza­jąc we mnie nie­przy­jemne uczu­cia.

Pier­do­lony cwel! – przy­po­mi­nam so­bie obe­lgi, ja­kimi mnie czę­sto­wał. Je­steś ża­ło­sny i taki na­iwny.

– Je­śli za­raz nie za­bie­rzesz łapy, to ci ją po­ła­mię – ostrze­gam śmier­tel­nie po­waż­nym to­nem, co skut­kuje nie­mal na­tych­miast.

Ben się wy­co­fuje. Nie wie, że nie po­su­nął­bym się do ta­kiego świń­stwa. Nie­ważne, jak bar­dzo mnie ten typ wkur­wia. Je­stem stra­ża­kiem, w do­datku na służ­bie. Mógłby mnie pro­wo­ko­wać ca­łymi go­dzi­nami, a ja nie stra­cił­bym cier­pli­wo­ści. W mię­dzy­cza­sie na­uczy­łem się, że sama po­stawa i wy­po­wia­dane przeze mnie słowa mogą być rów­nie efek­tywną bro­nią, co pię­ści.

– Ona cię nie zdra­dziła, Bec­ker! O ni­czym nie wie­działa!

Staję jak wryty. Serce pod­cho­dzi mi do gar­dła. Nie je­stem pe­wien, czy to, co usły­sza­łem, było rze­czy­wi­sto­ścią, czy tylko wy­two­rem mo­jej spa­czo­nej wy­obraźni. Chcę się od­wró­cić, a jed­no­cze­śnie nie mogę tego zro­bić. Ster­czę więc w miej­scu, sta­ra­jąc się opa­no­wać bu­zu­jącą w mo­ich ży­łach krew.

– Mu­simy po­ga­dać, to długa hi­sto­ria – kon­ty­nu­uje Schnei­der. – Wiem, że masz służbę do ju­tra, przyjdź w pią­tek o osiem­na­stej do Irish. Wszystko ci opo­wiem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij