Rain 2. Uwierz w nas od nowa - ebook
Rain 2. Uwierz w nas od nowa - ebook
Z tobą mógłbym tańczyć w kałuży benzyny, trzymając w ręku płonącą pochodnię.
Jace spełnił swoje marzenie i dostał się do zawodowej straży pożarnej. Mimo to czuje, że nadal brakuje czegoś w jego życiu. Często wraca myślami do nastoletniej miłości. Po tym, jak May złamała mu serce, mężczyzna przestał wierzyć w miłość.
Jedno zdarzenie sprawia, że świat Jace’a wywraca się do góry nogami. Rzeczy, które kiedyś wydawały się oczywiste, przestały takie być, a bolesne uczucia sprzed lat powróciły ze zdwojoną siłą.
Maya jest właścicielką dobrze prosperującego studia fotograficznego. Na pierwszy rzut oka kobieta tryska energią i dobrym humorem. Mało kto wie, z jakimi problemami się zmaga. Całe szczęście nie jest sama. Elif, dziewczyna, którą szykanowano w szkole, odpisała na wiadomości May, a z czasem ich relacja przeobraziła się w prawdziwą przyjaźń.
Co się stanie, gdy Jace ponownie pojawi się w życiu Mai?
Czy uczucie, które połączyło tych dwojga w szkole, ma szansę ponownie rozkwitnąć?
Ile są w stanie poświęcić, by być razem, i czy los znowu z nich nie zakpi?
#katarzynawycisk #rainuwierzwnasodnowa #niepokonani #strażak #fotografia #trudnamiłość #tajemnica #trudnetematy #okladka #okładkowasroka #fiolet #may&jace #hotfirefighters #strażpożarna #slowburn #smutnaksiążka #czytaniemojapasja #czytanierąkniebrudzi #bookstagrampl
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-964890-9-8 |
Rozmiar pliku: | 743 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maj, rok 2022
Jace
Wóz strażacki podjeżdża pod płonącą willę. Z rozbitych okien bucha ogień, a nad dachem tańczy gęsty dym. Przed bramą stoi grupa gapiów. Niektórzy zasłaniają usta, wpatrując się w szalejące płomienie, inni płaczą, jakby to ich spotkało nieszczęście.
Gdy pojazd staje, natychmiast wyskakuję na zewnątrz i w pełnej gotowości czekam na polecenia dowódcy.
Weber zostaje powiadomiony, że ktoś jeszcze jest w domu. Wydaje komendy, nie tracąc przy tym zimnej krwi. Nie może. W przeciwnym razie nie zapanowalibyśmy nad tym chaosem.
Pierwsza jednostka zaczyna rozwijać węże, druga rozkłada drabinę. Luka i ja zostajemy wysłani do środka.
Zakładam maskę tlenową, w głowie powtarzam sobie, że dam radę. Kocham tę pracę i wiążącą się z nią adrenalinę, chociaż już nieraz zapłaciłem wysoką cenę za chwile, w których czułem się niczym bóg walczący z żywiołem. Jak nikt zdawałem sobie sprawę, że każda akcja może być moją ostatnią. Nigdy nie wymażę z pamięci obrazu Reinera leżącego nieruchomo w samym środku piekła ani smrodu palonej skóry i włosów. Codziennie dziękuję Bogu, że nie odebrał mi wtedy brata i wysłał anioła w osobie Nat. To ona wyciągnęła go z bagna, w którym pogrążał się od czasu wypadku. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, przez co musiał przejść, ile wycierpiał, zanim znów stanął na nogi.
Za pomocą hooligana1 Luka szybko wyłamuje zamek, otwierając drogę do wnętrza willi.
Wchodzimy do środka. Rozglądam się uważnie, nasłuchując przy tym jakichś hałasów, ale dociera do mnie jedynie jęk trawionego przez ogień drewna. Kątem oka widzę dwie wypełnione bursztynowym płynem kryształowe szklanki.
Idziemy dalej, podczas gdy za nami inni strażacy walczą z żywiołem, zalewając go wodą. Pożar szaleje w najlepsze. Tam gdzie płomienie zostają powstrzymane, natychmiast pojawiają się nowe.
Dociera do mnie stłumiony odgłos kasłania, zatrzymuję się i wytężam słuch. Daję znać Luce, że coś usłyszałem i pokazuję kierunek, z którego dochodził dźwięk, po czym bezzwłocznie ruszam w tę stronę.
Nie mija wiele czasu, gdy znajduję leżącego w kącie pokoju mężczyznę. Jest półprzytomny i przypuszczalnie zatruł się czadem.
– Tutaj! – wołam, po czym łapię faceta za rękę i przewieszam go sobie przez ramię. – Wychodzimy! – komunikuję.
Stawiam krok za krokiem, poruszając się szybko, ale uważnie. Na zewnątrz przekazuję ofiarę ratownikom. Mężczyzna nadal jest oszołomiony, ale już się ocknął. Podano mu tlen.
Zdejmuję maskę i ocieram zlaną potem twarz. Patrzę na to, jak mężczyzna zaczyna dochodzić do siebie Weber nie traci czasu i od razu zadaje mu istotne pytanie:
– Jak wybuchł pożar?
– Poczułem gaz – dyszy uratowany, a ja zastanawiam się, skąd znam ten głos. – Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale nieważne. Musicie tam wrócić! Wyciągnijcie stamtąd Thomasa! Musicie! – krzyczy i chce zeskoczyć z noszy, by pobiec w stronę płonącego budynku, ale ratownicy go powstrzymują.
– Niech się pan uspokoi, nasi ludzie się tym zajmą – zapewnia go dowódca, po czym informuje strażaków przez radio, że w budynku znajduje się jeszcze jedna osoba. – Trzeba zakręcić główny zawór – zwraca się do Luki. – Piwnica jest dostępna od zewnątrz? – Ponownie spogląda na przerażonego blondyna, który gorączkowo kiwa głową.
– Wejście jest z tyłu – odpowiada, odsuwając od siebie kobietę, która próbuje mu podać tlen.
– Wie pan, gdzie możemy znaleźć drugiego domownika? – kontynuuje dowódca.
– Na piętrze w łazience. Drugie drzwi po prawej.
– Okno?
– Boże, tam nie ma okna… – Blondyn kręci głową, a jego usta drżą.
Weber wydaje komendy przez radio. Nasi koledzy zostają wysłani do piwnicy, ja i Luka z powrotem do willi. Zanim ruszamy, poszkodowany krzyżuje ze mną spojrzenie, co na krótką chwilę wybija mnie z rytmu. Nagle dociera do mnie, kogo właśnie ocaliłem. On też mnie rozpoznaje. Jego oczy są wielkie jak spodki, usta otwierają się i zamykają, ale nie wychodzi z nich żaden dźwięk.
– Becker! – Ostry ton dowódcy przywraca mnie do porządku.
Nakazuję sobie spokój i staram się ze wszystkich sił nie wracać wspomnieniami do szkolnych lat. Nie do końca mi to wychodzi, więc wściekam się na siebie za to, że jedna gęba jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Klnę w myślach, zakładam maskę i już chcę pobiec do willi, kiedy zostaję zatrzymany przez zrozpaczonego Bena Schneidera.
– Jace.
Nigdy przedtem nie słyszałem, by wypowiadał moje imię tak błagalnym tonem. Jakbym był pieprzonym władcą jego losu, trzymającym cienką nić życia.
Scott odciąga go ode mnie i mało co nie obrywa przy tym łokciem w szczękę.
– Niech się pan uspokoi! – nakazuje, kiwając do mnie na znak, bym się pospieszył.
– Musisz go stamtąd wyciągnąć! – krzyczy mój dawny prześladowca. – Jace! Jace, nie możesz pozwolić, by zginął! Słyszysz?!
Desperackie łkanie Bena odbija się echem w mojej głowie i nie chce zamilknąć nawet wtedy, gdy przekraczam próg domu.
Docieram do celu bez większych problemów. Luka idzie tuż za moimi plecami. Ogień szaleje, pożerając wszystko wokół, ale ja nie tracę nadziei. Postanawiam sobie, że odnajdę osobę, która najwyraźniej jest niezwykle ważna dla Schneidera. Nie chcę zemsty. Jestem przekonany, że gdybym czuł inaczej, nie byłbym godzien nazywać się strażakiem.
Wejście do łazienki zostało zatarasowane belką, której pozbywam się z pomocą Fishera. Potem wyważamy drzwi i wchodzimy do pomieszczenia.
Od razu zauważam mężczyznę w bokserkach. Na głowę narzucił sobie mokry ręcznik, co bez dwóch zdań było dobrym posunięciem. Nie mogę stwierdzić, czy żyje. Jego klatka piersiowa się nie unosi.
– Becker, spierdalamy stąd! Ale to już! – wrzeszczy mój przyjaciel.
Nagle coś jęczy przeraźliwie, jakby chciało nas ostrzec. Czas powoli się kończy i jeśli zaraz nie wybiegniemy na zewnątrz, opuścimy to miejsce w czarnych workach.
Przepalona więźba dachowa trzeszczy, grożąc zawaleniem. Płomienie bezlitośnie rozprawiają się z budynkiem.
Sunę przed siebie, oczami wyobraźni widząc sceny z odległej przeszłości. Codzienne szykany, dziewczyna, która podbiła, a później złamała moje serce. Poniżenie, wstyd, wściekłość…
Wychodzimy z willi niemal w ostatniej chwili. Jak w amoku kładę bezwładne ciało na noszach, pozbywam się maski i łapczywie nabieram powietrza.
Na miejsce przybywają kolejne zastępy. Rozwijają węże, płomienie giną pod naporem wody i piany gaśniczej. Powoli, ale systematycznie pożar zostanie stłumiony, a elegancka willa zmieni się w syczące, dymiące pogorzelisko.
Słyszę głośne zawodzenie Schneidera i choć typ latami mnie niszczył, współczuję mu. Doskonale wiem, czym jest żal, cierpienie i ból.
– Zróbcie coś! Ratujcie go! – wrzeszczy, próbując się wyrwać Weberowi, ale ten jest od niego o wiele silniejszy. – Nie możesz mnie zostawić! Kocham cię! Thomas, nie zostawiaj mnie!
Unoszę spojrzenie, kierując je na zapłakanego Bena, później spoglądam na nieprzytomnego mężczyznę. Na mojej twarzy pojawia się cała gama min, wyrażających rozmaite odcienie niezrozumienia, aż w końcu, kiedy trybiki w głowie zaskakują, opada mi szczęka.
Schneider jest gejem.
Stoję jak słup soli, nadal tkwiąc myślami w przeszłości, ale za nic nie potrafię zrozumieć postępowania Bena. Dlaczego mnie gnoił? Dlaczego, do jasnej cholery, ukartował tę chorą akcję z May? Dlaczego próbował mnie zniszczyć?
– Jace, wszystko w porządku? – Luka kładzie mi dłoń na ramieniu, ale ja nie mogę oderwać oczu od rozgrywającej się nieopodal sceny.
Tyle razy życzyłem Benowi, by zaznał takiego bólu, jaki był moim udziałem. By odkrył, jak to jest, gdy pęka serce. Ale teraz, będąc tego świadkiem, modlę się w duchu, by Bóg jednak go nie karał.
– Stary, znasz tego gościa? – Przyjaciel nie odpuszcza. Ustawia się przede mną, zasłaniając mi widok na akcję ratunkową i tonącego w rozpaczy Schneidera. – Pożar został opanowany, jeszcze trwa dogaszanie.
– To… mój… – jąkam się, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego określenia. – Mój kolega z klasy.
Luka marszczy brwi i odwraca głowę w kierunku Bena. Nie ma pojęcia, przez co przechodziłem w szkole. Nigdy nie zdradziłem mu całej prawdy. O szykanowaniu wie wyłącznie Reiner. Nie opowiedziałem tego nawet Sabrinie.
Po tym, jak May napluła na nasz związek, o ile w ogóle można tę relację tak nazwać, tonąłem w złości, użalając się nad swoim losem. Pragnąłem zapomnieć i sięgałem po rozmaite sposoby, by zakleić palącą dziurę w sercu. Piłem, bawiłem się, poznawałem dziesiątki dziewczyn. Szkoda, że żadna nawet w połowie nie smakowała tak dobrze jak moja Rain.
– Kurwa, Becker! – Luka traci cierpliwość.
Macha mi ręką przed oczami, jakbym wpadł w jakiś trans. Całkiem możliwe, że właśnie tak to wygląda.
Odsuwam go od siebie. Wychylam się, by zarejestrować dalszy ciąg akcji ratunkowej. Reanimacja wyniesionego z łazienki mężczyzny wreszcie przynosi pożądane skutki, a ja czuję, jak coś ciężkiego spada mi z barków. Wypuszczam z ulgą powietrze, które nieświadomie wstrzymywałem.
– Jesteś blady jak ściana – zauważa Luka, znów klepiąc mnie po ramieniu. – Na pewno nie potrzebujesz pomocy?
– Co? – pytam jak głupi i w końcu biorę się w garść. – Wszystko gra – kłamię.
Siedzę w Irish i obawiam się, że bardziej przypominam żywego trupa niż normalnie funkcjonującego człowieka. Pocieszające jest to, że dwa kolejne dni mam wolne. Zmiany w BF2 trwają dwadzieścia cztery godziny, po których przysługuje czterdzieści osiem godzin wolnego. Natomiast po dziewięciu kolejnych faktycznie przepracowanych dyżurach, należą się dodatkowe dwadzieścia cztery godziny wolnego, zamiast dziesiątej zmiany.
Biorę duży łyk ciemnego piwa. Guinness przyjemnie chłodzi przełyk, jednak nie studzi trawiących mnie od środka płomieni. Obiecałem sobie, że nie będę wracał do przeszłości. To, co się stało, już się nie odstanie. Nie jestem już naiwnym kretynem, osiągnąłem tak wiele! Spełniłem swoje marzenie, stałem się jednym z bohaterów, których podziwiałem w dzieciństwie.
– Hej.
Ktoś siada po mojej prawej stronie.
Nie odrywam wzroku od brzegu kufla. Chcę być sam, choć cichy głos w zakamarku mojej podświadomości błaga o czyjeś towarzystwo.
– Ciężki dzień? – mówi do mnie kobieta.
Zerkam w stronę ciemnowłosej dziewczyny. Jest ładna, podoba mi się jej uśmiech. Wydaje się taki szczery i niewymuszony, ale co ja tam wiem – uśmiech May też mi się taki wydawał.
– Przykro mi, ale wybrałaś sobie bardzo nieodpowiedniego faceta do rozmowy – rzucam od niechcenia, wypijam piwo do końca i zamawiam jeszcze jedno.
Barman natychmiast mnie obsługuje. Potem rozbrzmiewa muzyka. Gra jakiś nowy zespół, który dostał szansę dzięki poleceniu Nat.
Uśmiecham się na wspomnienie tej dwójki. Stanowią idealną parę. Ona wspiera jego, a on ją. Czego chcieć więcej?
– Problem z kobietą? – pyta nieznajoma, bawiąc się słomką w kolorowym drinku.
– To skomplikowane – mamroczę.
Powinienem ją zbyć. Wyjść z lokalu, zapalić i położyć swoje dupsko na łóżku. Sam! Tym bardziej że w mojej głowie panuje chaos, wskutek którego znów przyśni mi się coś, co nie powinno.
Minęło tyle lat. Zdrowy na umyśle facet już dawno wyleczyłby się z nieodwzajemnionej miłości, ale ja jestem najwyraźniej kompletnie pojebany.
Bezwiednie zatrzymuję spojrzenie na deszczowej chmurze, wytatuowanej na przegubie lewej dłoni. Przełykam ślinę, czując nieprzyjemną suchość w gardle. Wlewam w siebie kolejną dawkę guinnessa. Nie pomaga.
– No dobra! – odzywa się nagle nieznajoma, zmieniając ton na bardziej stanowczy, co odrobinę mnie zaskakuje, więc znów zwracam na nią uwagę. – Nie będę owijać w bawełnę. Twoi kumple się o ciebie martwią.
Śmieję się, przeczesując krótkie włosy palcami. Nie wierzę, że bracia z jednostki posunęli się do tak idiotycznego chwytu. Reiner nie bawiłby się w swatkę, ponieważ sam gardzi tego typu gierkami. Luka jest ostatnimi czasy zajęty dogadzaniem swojej pannie, a Scott prędzej zgoliłby swojego kochanego wąsa, niż nasłał na mnie jakąś laskę.
– Niech zgadnę – zaczynam, kręcąc lekko głową. – To sprawka Mayera.
Brunetka szczerzy zęby i przytakuje rozbawiona.
– Przepraszam cię, ale nie jestem w tym dobra – przyznaje.
– W czym?
– We flirtowaniu. – Pokazuje najpierw na siebie, później na mnie. – Wisiałam Eliasowi przysługę.
– Czyli tak naprawdę wcale ci się nie podobam – stwierdzam, opierając się o drewnianą ladę i przekręcając na hokerze tak, by móc spojrzeć kobiecie prosto w oczy.
Jednocześnie w duchu ganię się za ten ruch, ponieważ wiem, do czego może doprowadzić takie zachowanie.
– Tego nie powiedziałam. – Zakłada za ucho niesforne kosmyki gęstych włosów. – Nie zgodziłabym się na to spotkanie, gdybyś w ogóle nie był w moim typie. Jestem Hannah.
– Jace… Ale to już pewnie wiesz… jak na prawdziwą tajną agentkę przystało.
Kobieta śmieje się z mojego głupiego żartu. Chwilę później mina mi rzednie i znowu tracę humor, słysząc znajomy kawałek. Zespół zaczyna grać cover Metalliki – Nothing Else Matters.
– Ona musiała być dla ciebie naprawdę ważna – mówi Hannah.
– Słucham? – pytam, ponieważ przez krótką chwilę odpłynąłem myślami w bardzo niepożądanym kierunku.
– Nie miej tego za złe Eliasowi, ale opowiedział mi, że dawno temu ktoś złamał ci serce.
– To stare dzieje.
– Pierwszej miłości się nie zapomina – oświadcza niespodziewanie, jakby sama przeżyła podobną historię.
– Dlaczego tak myślisz?
Ciekawość wygrywa u mnie ze zdrowym rozsądkiem i już wiem, że prędko z tej knajpy nie wyjdę.
Kobieta daje sobie chwilę namysłu, sącząc drinka. W końcu odrywa usta od słomki i oblizuje wargi, zerkając w moim kierunku.
Mimowolnie porównuję ją z May, co niesamowicie mnie denerwuje. Nie mogę się jednak powstrzymać. Czasami czuję się wręcz żałośnie ze świadomością, że moja pierwsza dziewczyna nadal ma na mnie taki wpływ.
– Miłość jest czymś szczególnym – stwierdza Hannah, wpatrując się gdzieś przed siebie. – Ta pierwsza jest wyjątkowa i pozostawia w pamięci ślad na całe życie.
– Mówisz z doświadczenia?
– Pytasz mnie, czy byłam kiedyś zakochana? – odpowiada pytaniem na pytanie, a kiedy potwierdzam skinięciem głowy, dodaje: – Jasne, że tak.
– Nie wyszło?
– Kutas zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką.
– Auć – skomentowałem, krzywiąc się w grymasie, wyrażającym na wpół zrozumienie, na wpół współczucie.
– Twoja kolej. – Zatopiła we mnie intensywne spojrzenie.
– Udawała, że jej na mnie zależy, a kiedy wpadłem po uszy, wyrwała mi serce – oświadczam, jakby to była drobnostka.
W rzeczywistości robi mi się niedobrze na samą myśl o tej jednej chwili, kiedy wyszło na jaw, że moja dziewczyna tak naprawdę tylko ze mną pogrywała.
Hannah unosi brwi, następnie formuje ustami nieme „wow”.
– Wygrałeś – mówi na głos. – To przez nią nikogo nie masz?
– Jestem sam z wyboru.
– Nie zabrzmiało zbyt przekonująco.
– Tego typu związki są przereklamowane – stwierdzam, mając coraz większą ochotę na fajkę.
– Żałujesz, że ją kochałeś?
Jej kolejne pytanie kompletnie mnie zaskakuje.
– A ty? Żałujesz, że go kochałaś? – Ratuję się kontratakiem, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie chcę o tym mówić.
Pamiętam każdą chwilę spędzoną z May. Pamiętam jej uśmiech, głos, zapach, dotyk i smak. I nie… Mimo bólu nie chciałbym cofnąć czasu, by zmienić przeszłość.
– Padam z nóg – przerywam niezręczną ciszę. Wyraźnie widzę, że jej też nie podoba się kierunek, w którym zmierza nasza konwersacja i pewnie przeklina teraz samą siebie za zadanie ostatniego pytania. – Będzie lepiej, jeśli już sobie pójdę.
Zostawiam na ladzie trzy czerwone banknoty, wstaję i zarzucam na siebie sportową marynarkę.
– Nie warto rozpamiętywać przeszłości – mówi, jednak odnoszę wrażenie, że nie zwraca się do mnie.
– Miło było cię poznać. – Uśmiecham się, nie reagując na jej wypowiedź i wyciągam rękę.
– Domyślam się, że to się więcej nie powtórzy. – Ściska moją dłoń.
– Zasługujesz na kogoś lepszego – zapewniam ją. Choć nie gadaliśmy długo, zdążyłem polubić tę kobietę. – Zaufaj mi, ze mną tylko byś cierpiała, a przecież nie tego chcesz.
– Mam nadzieję, że kiedyś ją znajdziesz.
Marszczę brwi, nie nadążając za jej słowami.
– Twoją prawdziwą miłość – tłumaczy, dostrzegając moje zmieszanie. – Ta pierwsza nie musi być ostatnia.ROZDZIAŁ 2
Jace
Dzień pracy strażaka jak zwykle rozpoczyna się od apelu i przejęcia sprzętu od zmiany kończącej służbę. Trzeba ocenić stan techniczny samochodów i wyposażenia oraz sprawdzić, czy nadają się do użycia w akcji. W razie alarmu wszystko musi być natychmiast przygotowane do zabrania. Od momentu włączenia syreny musimy być w ciągu minuty gotowi do wyjazdu.
Po śniadaniu zabieramy się za sprzątanie, które dzisiaj zostaje przerwane przez alarm. Dostajemy zgłoszenie o wypadku samochodowym. Rzucamy wszystko i ruszamy do akcji.
Kiedy dojeżdżamy na miejsce, Luka ustawia wóz tak, aby zapewnić odpowiedni dojazd przybywającym po nas zastępom straży pożarnej, zespołom ratownictwa medycznego oraz radiowozom policji. To bardzo ważne. Zablokowanie drogi dużą liczbą pojazdów ratowniczych spowoduje, że ambulanse medyczne nie będą mogły sprawnie wyjechać z rannymi.
Wyskakujemy z auta, a Scott natychmiast ocenia sytuację. Na miejscu akcji należy przeprowadzić wiele czynności i to w możliwie najkrótszym czasie. Podstawą sukcesu jest organizacja. Ufam naszemu dowódcy i wierzę, że nie ma lepszego od niego. Zawsze zachowuje zimną krew, kierując nami, jakby był do tego stworzony.
Jesteśmy w Tuttlingen na Christian Scheerer-Strasse. Po prawej stronie znajduje się olbrzymi budynek, siedziba Aesculap. Parę metrów dalej jest rondo. To ruchliwa ulica, ale Weber ma łeb na karku i wie, co robić.
Policja jest już na miejscu. Okazuje się, że kierowca volkswagena olał znak stopu, wyjeżdżając z podporządkowanej, i zderzył się z beemką. W wyniku uderzenia volkswagen został zepchnięty i wjechał w samochód ciężarowy, którego kierowca, chcąc uniknąć stłuczki, zjechał na pobocze i uderzył w stojącą furgonetkę.
Po zaledwie kilku sekundach dowódca zaczyna wydawać rozkazy, a my wykonujemy je najlepiej, jak możemy.
Gaszenie pożarów nie jest głównym zajęciem straży pożarnej. O wiele częściej ratujemy ofiary wypadków drogowych. Wzywa się nas także do katastrof budowlanych, klęsk żywiołowych, niektórych skutków działań terrorystycznych. Rzecz jasna zdarza się także, że musimy ściągać jakiegoś kota z dachu albo zlikwidować gniazdo szerszeni czy innych owadów, ale to wbrew pozorom nie ma miejsca zbyt często.
– Kapitanie! Wyciek paliwa! – woła Joshua, wskazując niebieskie bmw.
Kierowca jest nieprzytomny, zakrwawiona głowa leży bezwładnie na kierownicy. Z tyłu siedzi dziewczynka, jest w szoku, możliwe, że sama nie wie, co tak właściwie się stało. Patrzy prosto przed siebie i cała się trzęsie. Nie wygląda na to, by była ranna. Tylna część auta jest praktycznie nienaruszona, za to przód mocno zgnieciony, a drzwi od strony kierowcy, jak i pasażera zaklinowane.
– Nie możemy czekać, trzeba ich stamtąd wyciągnąć! – postanawia Weber. – Becker! Zajmij się małą!
Przytakuję, zabieram ze sobą to, co potrzebne, i bezzwłocznie podbiegam do wskazanego samochodu. Inne jednostki zajmują się już pozostałymi pojazdami. Zewsząd słychać głosy przechodniów i funkcjonariuszy oraz strażaków na bieżąco meldujących postępy.
Atmosfera jest gęsta, nerwowa. W powietrzu rozchodzi się zapach benzyny i dymu.
– Wyciągniemy was stąd – mówię do przerażonej dziewczynki.
– Czy mój tatuś śpi? Dlaczego się nie rusza? – pyta, kompletnie zszokowana. – Tatusiu! Tato! – Wymachuje rękami, co tylko utrudnia mi odpięcie pasów i wyciągnięcie jej z fotelika.
Ciągle dygocze, nawet nie mruga, tylko błądzi spanikowanym wzrokiem po postaci nieprzytomnego mężczyzny.
– Musisz być dzielna, uspokój się i pozwól nam działać. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy – zapewniam, mimowolnie przywołując w pamięci obraz mojej siostrzenicy. – Wyglądasz na nieustraszoną wojowniczkę.
Zatrzymuję wzrok na pluszowym misiu, leżącym pod nogami jasnowłosej. Sięgam po niego i podaję go dziecku, wreszcie zdobywając jego uwagę.
– Zaopiekuj się nim, skarbie. Musimy go stąd wynieść, dobrze? – mówię, uśmiechając się do niej ciepło.
Dziewczynka przytula mocno maskotkę, później spogląda na mnie i kiwa lekko głową. Ciągle płacze, ale przynajmniej już się nie miota. Zakładam jej kołnierz ortopedyczny, tak na wszelki wypadek.
– Nie puszczać wody! – słyszę opanowany głos Webera. – Fischer, nakieruj wąż na mnie, jeśli się zapali, wal pianą! Reszta trzyma się z daleka!
Kątem oka widzę, że dowódca podejmuje ryzyko i sam stara się wyciągnąć kierowcę z potrzasku.
– Chodź do mnie, skarbie!
Biorę dziewczynkę na ręce i czym prędzej oddalam się z nią od samochodu, który może w każdej chwili wybuchnąć.
– Tata! – Mała znów wpada w panikę.
Sadzam ją na noszach pogotowia i odnajduję spojrzeniem Scotta. Moje serce przyspiesza, gdy dowódca wskakuje przez rozbitą szybę do samochodu. Czekam w napięciu na rozwój sytuacji, modląc się o powodzenie akcji. Już raz prawie straciłem jednego ze swoich braci i nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby Webera spotkało coś równie strasznego, jak Schwarza.
Mam ochotę ruszyć tyłek i mu pomóc, ale rozkaz to rozkaz. Zaciskam zęby, stojąc w bezpiecznej odległości, i obserwuję toczącą się o dwa życia walkę.
– Mam go! Można odebrać! – woła Scott.
Zrywam się z miejsca, by pomóc wyciągnąć mężczyznę, po czym natychmiast przekazuję nieprzytomnego ratownikom medycznym.
Silę się na uśmiech, by choć trochę dodać otuchy zapłakanej dziewczynce, po czym niezwłocznie odwracam się w stronę zgniecionego samochodu.
Kiedy Weber wychodzi na zewnątrz, czuję wyraźną ulgę, a zaledwie kilka sekund później auto staje w płomieniach.
– Dajesz! – ryczy Scott, więc Fischer puszcza pianę.
Słyszę głos ratownika:
– Wyczuwam kawitację, trzeba intubować.
– Spokojnie, skarbie – zwracam się do dziewczynki, po której policzkach nieprzerwanie spływają łzy. – Jak masz na imię? – Próbuję ją czymś zająć, nie chcę, by patrzyła, jak wsadzają jej ojcu plastikową rurkę w gardło. – Ja jestem Jace.
– Lucy – mamrocze i pociąga nosem.
– Jesteś niesamowicie dzielna.
W remizie migiem pochłaniam przygotowany przeze mnie obiad. Chłopaki gadają o jakimś meczu, więc przysłuchuję się im w milczeniu. Nie mam bladego pojęcia, co ich tak kręci w tym sporcie.
– Jace! Ktoś do ciebie – woła Joshua, a chwilę później wkracza do jadalni i odnajduje mnie spojrzeniem. – To ten gościu z ostatniego pożaru – dodaje trochę ciszej, robiąc poważną minę.
Z trudem przełykam ostatni kęs kurczaka i odsuwam talerz, tracąc cały apetyt. Czuję na sobie wzrok Reinera – on jako jedyny może się domyślać, co się w tym momencie ze mną dzieje. Tamtej nocy, po akcji ratunkowej, zadzwoniłem do niego i opowiedziałem o wszystkim. Musiałem to z siebie wyrzucić.
– Słyszałem, że jego partner był w bardzo ciężkim stanie, ale go uratowali – odzywa się Luka.
– Ocaliłeś ich obu, pewnie chce podziękować – zauważa Elias.
Biorę głęboki wdech i zmuszam się do wstania. Nie uśmiecha mi się gadać ze Schneiderem. Nie widzę w tym żadnego sensu.
– Co z tobą, stary? – pyta Fischer. – Mówiłeś, że chodziliście do jednej klasy. Idź, powspominaj stare, dobre czasy ze szkolnym kumplem.
– Zamknij gębę, Luka – upomina go Reiner, a oczy wszystkich braci wlepiają się w niego, jakby nagle zwariował.
– W porządku – zapewniam przyjaciela i idę w stronę hali.
Zanim opuszczam jadalnię, zerkam przez ramię na resztę strażaków. Z wyrazów ich twarzy wnioskuję, że kompletnie za nami nie nadążają. Nie rozumieją, dlaczego zareagowaliśmy w tak nietypowy sposób. W normalnych okolicznościach ucieszyłbym się z wizyty i nie miałbym nic przeciwko rozmowie.
Gdy dostrzegam Bena, ogarnia mnie dziwne uczucie. Nie jest to strach, jak dawniej, ale również nic przyjemnego. Coś we mnie wzbrania się przed podejściem bliżej, jednak tylko się prostuję i na przekór własnym instynktom, zatrzymuję się zaledwie kilka centymetrów od Schneidera.
Dziwne, w mojej pamięci był wyższy i groźniejszy. Dlaczego więc mam nieodparte wrażenie, że z nas dwóch to on jest bliższy płaczu i zamknięcia się w sobie?
– Czego chcesz? – pytam protekcjonalnym tonem, krzyżując ramiona na piersi.
Klnę w myślach, zdając sobie sprawę, że pewnie wyglądam jak jakiś patentowany dupek.
Ciota! – odzywa się znajomy głos w mojej głowie. Śmierdzący pedał! – krzyczy, przypominając mi po kolei każdą scenę z udziałem Bena.
– Lekarze powiedzieli, że gdyby spędził w tym piekle choćby minutę dłużej, nie daliby rady… – urywa, biorąc drżący wdech.
Unika mojego spojrzenia. Odnoszę wręcz wrażenie, że ledwo trzyma się na nogach. Jak ja wtedy, gdy trzymał mnie za bluzę, spluwając w twarz.
Czekam, nie racząc go żadną odpowiedzią. Nawet gdybym chciał, nie wiedziałbym, co takiego powiedzieć, nie obrażając go przy okazji.
– Dziękuję, Jace – wydusza z siebie, co kwituję ironicznym westchnieniem.
Na ten dźwięk Schneider się wzdryga. Pierdolony Ben Schneider się wzdryga! Czyżbym miał przewidzenia?
Potrząsam głową, biorąc się w garść. Zadziwia mnie własna znieczulica. Ten facet wyrządził mi krzywdę, ale to było wieki temu. Mieliśmy po kilkanaście lat i nie wiedzieliśmy nic o prawdziwym życiu. Przecież ludzie się zmieniają. Sam jestem tego najlepszym przykładem. Powinienem przestać zgrywać zimnego sukinsyna i dać mu drugą szansę.
Mrużę powieki i oddycham głęboko, a kiedy ponownie zatrzymuję wzrok na Benie, rozluźniam się, przybierając bardziej przyjazną postawę.
– Cieszę się, że wyszliście z tego cało. – Prawie krztuszę się tymi słowami.
Schneider niespodziewanie unosi głowę, krzyżując ze mną spojrzenie. Patrzy na mnie z niedowierzaniem, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał.
– Nie nienawidzisz mnie? – pyta tak cicho, że ledwo go rozumiem.
Wzruszam ramionami.
– Jace, ja… Myślę, że jestem ci winny wyjaśnienie – mówi, wprowadzając mnie w jeszcze większą konsternację.
– Przepraszam cię, ale jestem na służbie, nie mam czasu…
– Masz kontakt z Mayą?
Tym jednym pytaniem kompletnie zbija mnie z pantałyku. Czyżby miał zamiar przypominać mi o tamtym koszmarze? Może wcale się nie zmienił? Przylazł tutaj, udając potulnego, żeby chwilę później znów wbić mi nóż w plecy. Czy to możliwe, że jest aż tak perfidny?
– Kpisz sobie? – syczę i doprawdy nie wiem, czy mam się śmiać, czy złapać go za fraki i wyprowadzić z remizy siłą.
Schneider, rozpoznawszy mój bojowy nastrój, unosi ręce i kręci gorączkowo głową.
– Źle mnie zrozumiałeś – tłumaczy, odsuwając się o krok. – To, czego się wtedy dopuściliśmy, było wredne i jestem świadomy, że nigdy mi tego nie wybaczysz.
– Muszę już iść – rzucam, nie mając najmniejszego zamiaru ciągnąć tej rozmowy.
Wystarczy, że niezliczoną ilość nocy widywałem jej śliczną, zakłamaną twarz i budziłem się, przytłoczony sprzecznymi myślami krążącymi po głowie.
– Zaczekaj! – krzyczy, łapiąc mnie za ramię.
Jego dotyk pali, wzbudzając we mnie nieprzyjemne uczucia.
Pierdolony cwel! – przypominam sobie obelgi, jakimi mnie częstował. Jesteś żałosny i taki naiwny.
– Jeśli zaraz nie zabierzesz łapy, to ci ją połamię – ostrzegam śmiertelnie poważnym tonem, co skutkuje niemal natychmiast.
Ben się wycofuje. Nie wie, że nie posunąłbym się do takiego świństwa. Nieważne, jak bardzo mnie ten typ wkurwia. Jestem strażakiem, w dodatku na służbie. Mógłby mnie prowokować całymi godzinami, a ja nie straciłbym cierpliwości. W międzyczasie nauczyłem się, że sama postawa i wypowiadane przeze mnie słowa mogą być równie efektywną bronią, co pięści.
– Ona cię nie zdradziła, Becker! O niczym nie wiedziała!
Staję jak wryty. Serce podchodzi mi do gardła. Nie jestem pewien, czy to, co usłyszałem, było rzeczywistością, czy tylko wytworem mojej spaczonej wyobraźni. Chcę się odwrócić, a jednocześnie nie mogę tego zrobić. Sterczę więc w miejscu, starając się opanować buzującą w moich żyłach krew.
– Musimy pogadać, to długa historia – kontynuuje Schneider. – Wiem, że masz służbę do jutra, przyjdź w piątek o osiemnastej do Irish. Wszystko ci opowiem.