Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rain 2. Uwierz w nas od nowa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rain 2. Uwierz w nas od nowa - ebook

Z tobą mógłbym tańczyć w kałuży benzyny, trzymając w ręku płonącą pochodnię.

Jace spełnił swoje marzenie i dostał się do zawodowej straży pożarnej. Mimo to czuje, że nadal brakuje czegoś w jego życiu. Często wraca myślami do nastoletniej miłości. Po tym, jak May złamała mu serce, mężczyzna przestał wierzyć w miłość.

Jedno zdarzenie sprawia, że świat Jace’a wywraca się do góry nogami. Rzeczy, które kiedyś wydawały się oczywiste, przestały takie być, a bolesne uczucia sprzed lat powróciły ze zdwojoną siłą.

Maya jest właścicielką dobrze prosperującego studia fotograficznego. Na pierwszy rzut oka kobieta tryska energią i dobrym humorem. Mało kto wie, z jakimi problemami się zmaga. Całe szczęście nie jest sama. Elif, dziewczyna, którą szykanowano w szkole, odpisała na wiadomości May, a z czasem ich relacja przeobraziła się w prawdziwą przyjaźń.

Co się stanie, gdy Jace ponownie pojawi się w życiu Mai?

Czy uczucie, które połączyło tych dwojga w szkole, ma szansę ponownie rozkwitnąć?

Ile są w stanie poświęcić, by być razem, i czy los znowu z nich nie zakpi?

#katarzynawycisk #rainuwierzwnasodnowa #niepokonani #strażak #fotografia #trudnamiłość #tajemnica #trudnetematy #okladka #okładkowasroka #fiolet #may&jace #hotfirefighters #strażpożarna #slowburn #smutnaksiążka #czytaniemojapasja #czytanierąkniebrudzi #bookstagrampl

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-964890-9-8
Rozmiar pliku: 743 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Maj, rok 2022

Jace

Wóz stra­żacki pod­jeż­dża pod pło­nącą willę. Z roz­bi­tych okien bu­cha ogień, a nad da­chem tań­czy gę­sty dym. Przed bramą stoi grupa ga­piów. Nie­któ­rzy za­sła­niają usta, wpa­tru­jąc się w sza­le­jące pło­mie­nie, inni pła­czą, jakby to ich spo­tkało nie­szczę­ście.

Gdy po­jazd staje, na­tych­miast wy­ska­kuję na ze­wnątrz i w peł­nej go­to­wo­ści cze­kam na po­le­ce­nia do­wódcy.

We­ber zo­staje po­wia­do­miony, że ktoś jesz­cze jest w domu. Wy­daje ko­mendy, nie tra­cąc przy tym zim­nej krwi. Nie może. W prze­ciw­nym ra­zie nie za­pa­no­wa­li­by­śmy nad tym cha­osem.

Pierw­sza jed­nostka za­czyna roz­wi­jać węże, druga roz­kłada dra­binę. Luka i ja zo­sta­jemy wy­słani do środka.

Za­kła­dam ma­skę tle­nową, w gło­wie po­wta­rzam so­bie, że dam radę. Ko­cham tę pracę i wią­żącą się z nią ad­re­na­linę, cho­ciaż już nie­raz za­pła­ci­łem wy­soką cenę za chwile, w któ­rych czu­łem się ni­czym bóg wal­czący z ży­wio­łem. Jak nikt zda­wa­łem so­bie sprawę, że każda ak­cja może być moją ostat­nią. Ni­gdy nie wy­mażę z pa­mięci ob­razu Re­inera le­żą­cego nie­ru­chomo w sa­mym środku pie­kła ani smrodu pa­lo­nej skóry i wło­sów. Co­dzien­nie dzię­kuję Bogu, że nie ode­brał mi wtedy brata i wy­słał anioła w oso­bie Nat. To ona wy­cią­gnęła go z ba­gna, w któ­rym po­grą­żał się od czasu wy­padku. Nie po­tra­fię so­bie na­wet wy­obra­zić, przez co mu­siał przejść, ile wy­cier­piał, za­nim znów sta­nął na nogi.

Za po­mocą ho­oli­gana1 Luka szybko wy­ła­muje za­mek, otwie­ra­jąc drogę do wnę­trza willi.

Wcho­dzimy do środka. Roz­glą­dam się uważ­nie, na­słu­chu­jąc przy tym ja­kichś ha­ła­sów, ale do­ciera do mnie je­dy­nie jęk tra­wio­nego przez ogień drewna. Ką­tem oka wi­dzę dwie wy­peł­nione bursz­ty­no­wym pły­nem krysz­ta­łowe szklanki.

Idziemy da­lej, pod­czas gdy za nami inni stra­żacy wal­czą z ży­wio­łem, za­le­wa­jąc go wodą. Po­żar sza­leje w naj­lep­sze. Tam gdzie pło­mie­nie zo­stają po­wstrzy­mane, na­tych­miast po­ja­wiają się nowe.

Do­ciera do mnie stłu­miony od­głos ka­sła­nia, za­trzy­muję się i wy­tę­żam słuch. Daję znać Luce, że coś usły­sza­łem i po­ka­zuję kie­ru­nek, z któ­rego do­cho­dził dźwięk, po czym bez­zwłocz­nie ru­szam w tę stronę.

Nie mija wiele czasu, gdy znaj­duję le­żą­cego w ką­cie ­po­koju męż­czy­znę. Jest pół­przy­tomny i przy­pusz­czal­nie za­truł się cza­dem.

– Tu­taj! – wo­łam, po czym ła­pię fa­ceta za rękę i prze­wie­szam go so­bie przez ra­mię. – Wy­cho­dzimy! – ko­mu­ni­kuję.

Sta­wiam krok za kro­kiem, po­ru­sza­jąc się szybko, ale uważ­nie. Na ze­wnątrz prze­ka­zuję ofiarę ra­tow­ni­kom. Męż­czy­zna na­dal jest oszo­ło­miony, ale już się ock­nął. Po­dano mu tlen.

Zdej­muję ma­skę i ocie­ram zlaną po­tem twarz. Pa­trzę na to, jak męż­czy­zna za­czyna do­cho­dzić do sie­bie We­ber nie traci czasu i od razu za­daje mu istotne py­ta­nie:

– Jak wy­buchł po­żar?

– Po­czu­łem gaz – dy­szy ura­to­wany, a ja za­sta­na­wiam się, skąd znam ten głos. – Nie mam po­ję­cia, jak to się stało, ale nie­ważne. Mu­si­cie tam wró­cić! Wy­cią­gnij­cie stam­tąd Tho­masa! Mu­si­cie! – krzy­czy i chce ze­sko­czyć z no­szy, by po­biec w stronę pło­ną­cego bu­dynku, ale ra­tow­nicy go po­wstrzy­mują.

– Niech się pan uspo­koi, nasi lu­dzie się tym zajmą – za­pew­nia go do­wódca, po czym in­for­muje stra­ża­ków przez ra­dio, że w bu­dynku znaj­duje się jesz­cze jedna osoba. – Trzeba za­krę­cić główny za­wór – zwraca się do Luki. – Piw­nica jest do­stępna od ze­wnątrz? – Po­now­nie spo­gląda na prze­ra­żo­nego blon­dyna, który go­rącz­kowo kiwa głową.

– Wej­ście jest z tyłu – od­po­wiada, od­su­wa­jąc od sie­bie ko­bietę, która pró­buje mu po­dać tlen.

– Wie pan, gdzie mo­żemy zna­leźć dru­giego do­mow­nika? – kon­ty­nu­uje do­wódca.

– Na pię­trze w ła­zience. Dru­gie drzwi po pra­wej.

– Okno?

– Boże, tam nie ma okna… – Blon­dyn kręci głową, a jego usta drżą.

We­ber wy­daje ko­mendy przez ra­dio. Nasi ko­le­dzy zo­stają wy­słani do piw­nicy, ja i Luka z po­wro­tem do willi. Za­nim ru­szamy, po­szko­do­wany krzy­żuje ze mną spoj­rze­nie, co na krótką chwilę wy­bija mnie z rytmu. Na­gle do­ciera do mnie, kogo wła­śnie oca­li­łem. On też mnie roz­po­znaje. Jego oczy są wiel­kie jak spodki, usta otwie­rają się i za­my­kają, ale nie wy­cho­dzi z nich ża­den dźwięk.

– Bec­ker! – Ostry ton do­wódcy przy­wraca mnie do po­rządku.

Na­ka­zuję so­bie spo­kój i sta­ram się ze wszyst­kich sił nie wra­cać wspo­mnie­niami do szkol­nych lat. Nie do końca mi to wy­cho­dzi, więc wście­kam się na sie­bie za to, że jedna gęba jest w sta­nie wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wagi. Klnę w my­ślach, za­kła­dam ma­skę i już chcę po­biec do willi, kiedy zo­staję za­trzy­many przez zroz­pa­czo­nego Bena Schne­idera.

– Jace.

Ni­gdy przed­tem nie sły­sza­łem, by wy­po­wia­dał moje imię tak bła­gal­nym to­nem. Jak­bym był pie­przo­nym władcą jego losu, trzy­ma­ją­cym cienką nić ży­cia.

Scott od­ciąga go ode mnie i mało co nie ob­rywa przy tym łok­ciem w szczękę.

– Niech się pan uspo­koi! – na­ka­zuje, ki­wa­jąc do mnie na znak, bym się po­spie­szył.

– Mu­sisz go stam­tąd wy­cią­gnąć! – krzy­czy mój dawny prze­śla­dowca. – Jace! Jace, nie mo­żesz po­zwo­lić, by zgi­nął! Sły­szysz?!

De­spe­rac­kie łka­nie Bena od­bija się echem w mo­jej gło­wie i nie chce za­milk­nąć na­wet wtedy, gdy prze­kra­czam próg domu.

Do­cie­ram do celu bez więk­szych pro­ble­mów. Luka idzie tuż za mo­imi ple­cami. Ogień sza­leje, po­że­ra­jąc wszystko wo­kół, ale ja nie tracę na­dziei. Po­sta­na­wiam so­bie, że od­najdę osobę, która naj­wy­raź­niej jest nie­zwy­kle ważna dla Schnei­dera. Nie chcę ze­msty. Je­stem prze­ko­nany, że gdy­bym czuł ina­czej, nie był­bym go­dzien na­zy­wać się stra­ża­kiem.

Wej­ście do ła­zienki zo­stało za­ta­ra­so­wane belką, któ­rej po­zby­wam się z po­mocą Fi­shera. Po­tem wy­wa­żamy drzwi i wcho­dzimy do po­miesz­cze­nia.

Od razu za­uwa­żam męż­czy­znę w bok­ser­kach. Na głowę na­rzu­cił so­bie mo­kry ręcz­nik, co bez dwóch zdań było do­brym po­su­nię­ciem. Nie mogę stwier­dzić, czy żyje. Jego klatka pier­siowa się nie unosi.

– Bec­ker, spier­da­lamy stąd! Ale to już! – wrzesz­czy mój przy­ja­ciel.

Na­gle coś ję­czy prze­raź­li­wie, jakby chciało nas ostrzec. Czas po­woli się koń­czy i je­śli za­raz nie wy­bie­gniemy na ze­wnątrz, opu­ścimy to miej­sce w czar­nych wor­kach.

Prze­pa­lona więźba da­chowa trzesz­czy, gro­żąc za­wa­le­niem. Pło­mie­nie bez­li­to­śnie roz­pra­wiają się z bu­dyn­kiem.

Sunę przed sie­bie, oczami wy­obraźni wi­dząc sceny z od­le­głej prze­szło­ści. Co­dzienne szy­kany, dziew­czyna, która pod­biła, a póź­niej zła­mała moje serce. Po­ni­że­nie, wstyd, wście­kłość…

Wy­cho­dzimy z willi nie­mal w ostat­niej chwili. Jak w amoku kładę bez­władne ciało na no­szach, po­zby­wam się ma­ski i łap­czy­wie na­bie­ram po­wie­trza.

Na miej­sce przy­by­wają ko­lejne za­stępy. Roz­wi­jają węże, pło­mie­nie giną pod na­po­rem wody i piany ga­śni­czej. Po­woli, ale sys­te­ma­tycz­nie po­żar zo­sta­nie stłu­miony, a ele­gancka willa zmieni się w sy­czące, dy­miące po­go­rze­li­sko.

Sły­szę gło­śne za­wo­dze­nie Schne­idera i choć typ la­tami mnie nisz­czył, współ­czuję mu. Do­sko­nale wiem, czym jest żal, cier­pie­nie i ból.

– Zrób­cie coś! Ra­tuj­cie go! – wrzesz­czy, pró­bu­jąc się wy­rwać We­be­rowi, ale ten jest od niego o wiele sil­niej­szy. – Nie mo­żesz mnie zo­sta­wić! Ko­cham cię! Tho­mas, nie zo­sta­wiaj mnie!

Uno­szę spoj­rze­nie, kie­ru­jąc je na za­pła­ka­nego Bena, póź­niej spo­glą­dam na nie­przy­tom­nego męż­czy­znę. Na mo­jej twa­rzy po­ja­wia się cała gama min, wy­ra­ża­ją­cych roz­ma­ite od­cie­nie nie­zro­zu­mie­nia, aż w końcu, kiedy try­biki w gło­wie za­ska­kują, opada mi szczęka.

Schne­ider jest ge­jem.

Stoję jak słup soli, na­dal tkwiąc my­ślami w prze­szło­ści, ale za nic nie po­tra­fię zro­zu­mieć po­stę­po­wa­nia Bena. Dla­czego mnie gnoił? Dla­czego, do ja­snej cho­lery, ukar­to­wał tę chorą ak­cję z May? Dla­czego pró­bo­wał mnie znisz­czyć?

– Jace, wszystko w po­rządku? – Luka kła­dzie mi dłoń na ra­mie­niu, ale ja nie mogę ode­rwać oczu od roz­gry­wa­ją­cej się nie­opo­dal sceny.

Tyle razy ży­czy­łem Be­nowi, by za­znał ta­kiego bólu, jaki był moim udzia­łem. By od­krył, jak to jest, gdy pęka serce. Ale te­raz, bę­dąc tego świad­kiem, mo­dlę się w du­chu, by Bóg jed­nak go nie ka­rał.

– Stary, znasz tego go­ścia? – Przy­ja­ciel nie od­pusz­cza. Usta­wia się przede mną, za­sła­nia­jąc mi wi­dok na ak­cję ra­tun­kową i to­ną­cego w roz­pa­czy Schne­idera. – Po­żar zo­stał opa­no­wany, jesz­cze trwa do­ga­sza­nie.

– To… mój… – ją­kam się, nie po­tra­fiąc zna­leźć od­po­wied­niego okre­śle­nia. – Mój ko­lega z klasy.

Luka marsz­czy brwi i od­wraca głowę w kie­runku Bena. Nie ma po­ję­cia, przez co prze­cho­dzi­łem w szkole. Ni­gdy nie zdra­dzi­łem mu ca­łej prawdy. O szy­ka­no­wa­niu wie wy­łącz­nie Re­iner. Nie opo­wie­dzia­łem tego na­wet Sa­bri­nie.

Po tym, jak May na­pluła na nasz zwią­zek, o ile w ogóle można tę re­la­cję tak na­zwać, to­ną­łem w zło­ści, uża­la­jąc się nad swoim lo­sem. Pra­gną­łem za­po­mnieć i się­ga­łem po roz­ma­ite spo­soby, by za­kleić pa­lącą dziurę w sercu. Pi­łem, ba­wi­łem się, po­zna­wa­łem dzie­siątki dziew­czyn. Szkoda, że żadna na­wet w po­ło­wie nie sma­ko­wała tak do­brze jak moja Rain.

– Kurwa, Bec­ker! – Luka traci cier­pli­wość.

Ma­cha mi ręką przed oczami, jak­bym wpadł w ja­kiś trans. Cał­kiem moż­liwe, że wła­śnie tak to wy­gląda.

Od­su­wam go od sie­bie. Wy­chy­lam się, by za­re­je­stro­wać dal­szy ciąg ak­cji ra­tun­ko­wej. Re­ani­ma­cja wy­nie­sio­nego z ła­zienki męż­czy­zny wresz­cie przy­nosi po­żą­dane skutki, a ja czuję, jak coś cięż­kiego spada mi z bar­ków. Wy­pusz­czam z ulgą po­wie­trze, które nie­świa­do­mie wstrzy­my­wa­łem.

– Je­steś blady jak ściana – za­uważa Luka, znów kle­piąc mnie po ra­mie­niu. – Na pewno nie po­trze­bu­jesz po­mocy?

– Co? – py­tam jak głupi i w końcu biorę się w garść. – Wszystko gra – kła­mię.

Sie­dzę w Irish i oba­wiam się, że bar­dziej przy­po­mi­nam ży­wego trupa niż nor­mal­nie funk­cjo­nu­ją­cego czło­wieka. Po­cie­sza­jące jest to, że dwa ko­lejne dni mam wolne. Zmiany w BF2 trwają dwa­dzie­ścia cztery go­dziny, po któ­rych przy­słu­guje czter­dzie­ści osiem go­dzin wol­nego. Na­to­miast po dzie­wię­ciu ko­lej­nych fak­tycz­nie prze­pra­co­wa­nych dy­żu­rach, na­leżą się do­dat­kowe dwa­dzie­ścia cztery go­dziny wol­nego, za­miast dzie­sią­tej zmiany.

Biorę duży łyk ciem­nego piwa. Gu­in­ness przy­jem­nie chło­dzi prze­łyk, jed­nak nie stu­dzi tra­wią­cych mnie od środka pło­mieni. Obie­ca­łem so­bie, że nie będę wra­cał do prze­szło­ści. To, co się stało, już się nie od­sta­nie. Nie je­stem już na­iw­nym kre­ty­nem, osią­gną­łem tak wiele! Speł­ni­łem swoje ma­rze­nie, sta­łem się jed­nym z bo­ha­te­rów, któ­rych po­dzi­wia­łem w dzie­ciń­stwie.

– Hej.

Ktoś siada po mo­jej pra­wej stro­nie.

Nie od­ry­wam wzroku od brzegu ku­fla. Chcę być sam, choć ci­chy głos w za­ka­marku mo­jej pod­świa­do­mo­ści błaga o czy­jeś to­wa­rzy­stwo.

– Ciężki dzień? – mówi do mnie ko­bieta.

Zer­kam w stronę ciem­no­wło­sej dziew­czyny. Jest ładna, po­doba mi się jej uśmiech. Wy­daje się taki szczery i nie­wy­mu­szony, ale co ja tam wiem – uśmiech May też mi się taki wy­da­wał.

– Przy­kro mi, ale wy­bra­łaś so­bie bar­dzo nie­od­po­wied­niego fa­ceta do roz­mowy – rzu­cam od nie­chce­nia, wy­pi­jam piwo do końca i za­ma­wiam jesz­cze jedno.

Bar­man na­tych­miast mnie ob­słu­guje. Po­tem roz­brzmiewa mu­zyka. Gra ja­kiś nowy ze­spół, który do­stał szansę dzięki po­le­ce­niu Nat.

Uśmie­cham się na wspo­mnie­nie tej dwójki. Sta­no­wią ide­alną parę. Ona wspiera jego, a on ją. Czego chcieć wię­cej?

– Pro­blem z ko­bietą? – pyta nie­zna­joma, ba­wiąc się słomką w ko­lo­ro­wym drinku.

– To skom­pli­ko­wane – mam­ro­czę.

Po­wi­nie­nem ją zbyć. Wyjść z lo­kalu, za­pa­lić i po­ło­żyć swoje dup­sko na łóżku. Sam! Tym bar­dziej że w mo­jej gło­wie pa­nuje chaos, wsku­tek któ­rego znów przy­śni mi się coś, co nie po­winno.

Mi­nęło tyle lat. Zdrowy na umy­śle fa­cet już dawno ­wy­le­czyłby się z nie­odwza­jem­nio­nej mi­ło­ści, ale ja je­stem naj­wy­raź­niej kom­plet­nie po­je­bany.

Bez­wied­nie za­trzy­muję spoj­rze­nie na desz­czo­wej chmu­rze, wy­ta­tu­owa­nej na prze­gu­bie le­wej dłoni. Prze­ły­kam ślinę, czu­jąc nie­przy­jemną su­chość w gar­dle. Wle­wam w sie­bie ko­lejną dawkę gu­in­nessa. Nie po­maga.

– No do­bra! – od­zywa się na­gle nie­zna­joma, zmie­nia­jąc ton na bar­dziej sta­now­czy, co odro­binę mnie za­ska­kuje, więc znów zwra­cam na nią uwagę. – Nie będę owi­jać w ba­wełnę. Twoi kum­ple się o cie­bie mar­twią.

Śmieję się, prze­cze­su­jąc krót­kie włosy pal­cami. Nie wie­rzę, że bra­cia z jed­nostki po­su­nęli się do tak idio­tycz­nego chwytu. Re­iner nie ba­wiłby się w swatkę, po­nie­waż sam gar­dzi tego typu gier­kami. Luka jest ostat­nimi czasy za­jęty do­ga­dza­niem swo­jej pan­nie, a Scott prę­dzej zgo­liłby swo­jego ko­cha­nego wąsa, niż na­słał na mnie ja­kąś la­skę.

– Niech zgadnę – za­czy­nam, krę­cąc lekko głową. – To sprawka May­era.

Bru­netka szcze­rzy zęby i przy­ta­kuje roz­ba­wiona.

– Prze­pra­szam cię, ale nie je­stem w tym do­bra – przy­znaje.

– W czym?

– We flir­to­wa­niu. – Po­ka­zuje naj­pierw na sie­bie, póź­niej na mnie. – Wi­sia­łam Elia­sowi przy­sługę.

– Czyli tak na­prawdę wcale ci się nie po­do­bam – stwier­dzam, opie­ra­jąc się o drew­nianą ladę i prze­krę­ca­jąc na ho­ke­rze tak, by móc spoj­rzeć ko­bie­cie pro­sto w oczy.

Jed­no­cze­śnie w du­chu ga­nię się za ten ruch, po­nie­waż wiem, do czego może do­pro­wa­dzić ta­kie za­cho­wa­nie.

– Tego nie po­wie­dzia­łam. – Za­kłada za ucho nie­sforne ko­smyki gę­stych wło­sów. – Nie zgo­dzi­ła­bym się na to spo­tka­nie, gdy­byś w ogóle nie był w moim ty­pie. Je­stem Han­nah.

– Jace… Ale to już pew­nie wiesz… jak na praw­dziwą tajną agentkę przy­stało.

Ko­bieta śmieje się z mo­jego głu­piego żartu. Chwilę póź­niej mina mi rzed­nie i znowu tracę hu­mor, sły­sząc zna­jomy ka­wa­łek. Ze­spół za­czyna grać co­ver Me­tal­liki – No­thing Else Mat­ters.

– Ona mu­siała być dla cie­bie na­prawdę ważna – mówi Han­nah.

– Słu­cham? – py­tam, po­nie­waż przez krótką chwilę od­pły­ną­łem my­ślami w bar­dzo nie­po­żą­da­nym kie­runku.

– Nie miej tego za złe Elia­sowi, ale opo­wie­dział mi, że dawno temu ktoś zła­mał ci serce.

– To stare dzieje.

– Pierw­szej mi­ło­ści się nie za­po­mina – oświad­cza nie­spo­dzie­wa­nie, jakby sama prze­żyła po­dobną hi­sto­rię.

– Dla­czego tak my­ślisz?

Cie­ka­wość wy­grywa u mnie ze zdro­wym roz­sąd­kiem i już wiem, że prędko z tej knajpy nie wyjdę.

Ko­bieta daje so­bie chwilę na­my­słu, są­cząc drinka. W końcu od­rywa usta od słomki i ob­li­zuje wargi, zer­ka­jąc w moim kie­runku.

Mi­mo­wol­nie po­rów­nuję ją z May, co nie­sa­mo­wi­cie mnie de­ner­wuje. Nie mogę się jed­nak po­wstrzy­mać. Cza­sami czuję się wręcz ża­ło­śnie ze świa­do­mo­ścią, że moja pierw­sza dziew­czyna na­dal ma na mnie taki wpływ.

– Mi­łość jest czymś szcze­gól­nym – stwier­dza Han­nah, wpa­tru­jąc się gdzieś przed sie­bie. – Ta pierw­sza jest wy­jąt­kowa i po­zo­sta­wia w pa­mięci ślad na całe ży­cie.

– Mó­wisz z do­świad­cze­nia?

– Py­tasz mnie, czy by­łam kie­dyś za­ko­chana? – od­po­wiada py­ta­niem na py­ta­nie, a kiedy po­twier­dzam ski­nię­ciem głowy, do­daje: – Ja­sne, że tak.

– Nie wy­szło?

– Ku­tas zdra­dził mnie z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

– Auć – sko­men­to­wa­łem, krzy­wiąc się w gry­ma­sie, wy­ra­ża­ją­cym na wpół zro­zu­mie­nie, na wpół współ­czu­cie.

– Twoja ko­lej. – Za­to­piła we mnie in­ten­sywne spoj­rze­nie.

– Uda­wała, że jej na mnie za­leży, a kiedy wpa­dłem po uszy, wy­rwała mi serce – oświad­czam, jakby to była drob­nostka.

W rze­czy­wi­sto­ści robi mi się nie­do­brze na samą myśl o tej jed­nej chwili, kiedy wy­szło na jaw, że moja dziew­czyna tak na­prawdę tylko ze mną po­gry­wała.

Han­nah unosi brwi, na­stęp­nie for­muje ustami nieme „wow”.

– Wy­gra­łeś – mówi na głos. – To przez nią ni­kogo nie masz?

– Je­stem sam z wy­boru.

– Nie za­brzmiało zbyt prze­ko­nu­jąco.

– Tego typu związki są prze­re­kla­mo­wane – stwier­dzam, ma­jąc co­raz więk­szą ochotę na fajkę.

– Ża­łu­jesz, że ją ko­cha­łeś?

Jej ko­lejne py­ta­nie kom­plet­nie mnie za­ska­kuje.

– A ty? Ża­łu­jesz, że go ko­cha­łaś? – Ra­tuję się kontr­ata­kiem, po­nie­waż naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie chcę o tym mó­wić.

Pa­mię­tam każdą chwilę spę­dzoną z May. Pa­mię­tam jej uśmiech, głos, za­pach, do­tyk i smak. I nie… Mimo bólu nie chciał­bym cof­nąć czasu, by zmie­nić prze­szłość.

– Pa­dam z nóg – prze­ry­wam nie­zręczną ci­szę. Wy­raź­nie wi­dzę, że jej też nie po­doba się kie­ru­nek, w któ­rym zmie­rza na­sza kon­wer­sa­cja i pew­nie prze­klina te­raz samą sie­bie za za­da­nie ostat­niego py­ta­nia. – Bę­dzie le­piej, je­śli już so­bie pójdę.

Zo­sta­wiam na la­dzie trzy czer­wone bank­noty, wstaję i za­rzu­cam na sie­bie spor­tową ma­ry­narkę.

– Nie warto roz­pa­mię­ty­wać prze­szło­ści – mówi, jed­nak od­no­szę wra­że­nie, że nie zwraca się do mnie.

– Miło było cię po­znać. – Uśmie­cham się, nie re­agu­jąc na jej wy­po­wiedź i wy­cią­gam rękę.

– Do­my­ślam się, że to się wię­cej nie po­wtó­rzy. – Ści­ska moją dłoń.

– Za­słu­gu­jesz na ko­goś lep­szego – za­pew­niam ją. Choć nie ga­da­li­śmy długo, zdą­ży­łem po­lu­bić tę ko­bietę. – Za­ufaj mi, ze mną tylko byś cier­piała, a prze­cież nie tego chcesz.

– Mam na­dzieję, że kie­dyś ją znaj­dziesz.

Marsz­czę brwi, nie na­dą­ża­jąc za jej sło­wami.

– Twoją praw­dziwą mi­łość – tłu­ma­czy, do­strze­ga­jąc moje zmie­sza­nie. – Ta pierw­sza nie musi być ostat­nia.ROZDZIAŁ 2

Jace

Dzień pracy stra­żaka jak zwy­kle roz­po­czyna się od apelu i prze­ję­cia sprzętu od zmiany koń­czą­cej służbę. Trzeba oce­nić stan tech­niczny sa­mo­cho­dów i wy­po­sa­że­nia oraz spraw­dzić, czy na­dają się do uży­cia w ak­cji. W ra­zie alarmu wszystko musi być na­tych­miast przy­go­to­wane do za­bra­nia. Od mo­mentu włą­cze­nia sy­reny mu­simy być w ciągu mi­nuty go­towi do wy­jazdu.

Po śnia­da­niu za­bie­ramy się za sprzą­ta­nie, które dzi­siaj zo­staje prze­rwane przez alarm. Do­sta­jemy zgło­sze­nie o wy­padku sa­mo­cho­do­wym. Rzu­camy wszystko i ru­szamy do ak­cji.

Kiedy do­jeż­dżamy na miej­sce, Luka usta­wia wóz tak, aby za­pew­nić od­po­wiedni do­jazd przy­by­wa­ją­cym po nas za­stę­pom straży po­żar­nej, ze­spo­łom ra­tow­nic­twa me­dycz­nego oraz ra­dio­wo­zom po­li­cji. To bar­dzo ważne. Za­blo­ko­wa­nie drogi dużą liczbą po­jaz­dów ra­tow­ni­czych spo­wo­duje, że am­bu­lanse me­dyczne nie będą mo­gły spraw­nie wy­je­chać z ran­nymi.

Wy­ska­ku­jemy z auta, a Scott na­tych­miast oce­nia sy­tu­ację. Na miej­scu ak­cji na­leży prze­pro­wa­dzić wiele czyn­no­ści i to w moż­li­wie naj­krót­szym cza­sie. Pod­stawą suk­cesu jest or­ga­ni­za­cja. Ufam na­szemu do­wódcy i wie­rzę, że nie ma lep­szego od niego. Za­wsze za­cho­wuje zimną krew, kie­ru­jąc nami, jakby był do tego stwo­rzony.

Je­ste­śmy w Tut­tlin­gen na Chri­stian Sche­erer-Strasse. Po pra­wej stro­nie znaj­duje się ol­brzymi bu­dy­nek, sie­dziba Aescu­lap. Parę me­trów da­lej jest rondo. To ru­chliwa ulica, ale We­ber ma łeb na karku i wie, co ro­bić.

Po­li­cja jest już na miej­scu. Oka­zuje się, że kie­rowca volks­wa­gena olał znak stopu, wy­jeż­dża­jąc z pod­po­rząd­ko­wa­nej, i zde­rzył się z be­emką. W wy­niku ude­rze­nia volks­wa­gen zo­stał ze­pchnięty i wje­chał w sa­mo­chód cię­ża­rowy, któ­rego kie­rowca, chcąc unik­nąć stłuczki, zje­chał na po­bo­cze i ude­rzył w sto­jącą fur­go­netkę.

Po za­le­d­wie kilku se­kun­dach do­wódca za­czyna wy­da­wać roz­kazy, a my wy­ko­nu­jemy je naj­le­piej, jak mo­żemy.

Ga­sze­nie po­ża­rów nie jest głów­nym za­ję­ciem straży po­żar­nej. O wiele czę­ściej ra­tu­jemy ofiary wy­pad­ków dro­go­wych. Wzywa się nas także do ka­ta­strof bu­dow­la­nych, klęsk ży­wio­ło­wych, nie­któ­rych skut­ków dzia­łań ter­ro­ry­stycz­nych. Rzecz ja­sna zda­rza się także, że mu­simy ścią­gać ja­kie­goś kota z da­chu albo zli­kwi­do­wać gniazdo szer­szeni czy in­nych owa­dów, ale to wbrew po­zo­rom nie ma miej­sca zbyt czę­sto.

– Ka­pi­ta­nie! Wy­ciek pa­liwa! – woła Jo­shua, wska­zu­jąc nie­bie­skie bmw.

Kie­rowca jest nie­przy­tomny, za­krwa­wiona głowa leży bez­wład­nie na kie­row­nicy. Z tyłu sie­dzi dziew­czynka, jest w szoku, moż­liwe, że sama nie wie, co tak wła­ści­wie się stało. Pa­trzy pro­sto przed sie­bie i cała się trzę­sie. Nie wy­gląda na to, by była ranna. Tylna część auta jest prak­tycz­nie nie­na­ru­szona, za to przód mocno zgnie­ciony, a drzwi od strony kie­rowcy, jak i pa­sa­żera za­kli­no­wane.

– Nie mo­żemy cze­kać, trzeba ich stam­tąd wy­cią­gnąć! – po­sta­na­wia We­ber. – Bec­ker! Zaj­mij się małą!

Przy­ta­kuję, za­bie­ram ze sobą to, co po­trzebne, i bez­zwłocz­nie pod­bie­gam do wska­za­nego sa­mo­chodu. Inne jed­nostki zaj­mują się już po­zo­sta­łymi po­jaz­dami. Ze­wsząd sły­chać głosy prze­chod­niów i funk­cjo­na­riu­szy oraz stra­ża­ków na bie­żąco mel­du­ją­cych po­stępy.

At­mos­fera jest gę­sta, ner­wowa. W po­wie­trzu roz­cho­dzi się za­pach ben­zyny i dymu.

– Wy­cią­gniemy was stąd – mó­wię do prze­ra­żo­nej dziew­czynki.

– Czy mój ta­tuś śpi? Dla­czego się nie ru­sza? – pyta, kom­plet­nie zszo­ko­wana. – Ta­tu­siu! Tato! – Wy­ma­chuje rę­kami, co tylko utrud­nia mi od­pię­cie pa­sów i wy­cią­gnię­cie jej z fo­te­lika.

Cią­gle dy­go­cze, na­wet nie mruga, tylko błą­dzi spa­ni­ko­wa­nym wzro­kiem po po­staci nie­przy­tom­nego męż­czy­zny.

– Mu­sisz być dzielna, uspo­kój się i po­zwól nam dzia­łać. Zro­bimy wszystko, co w na­szej mocy – za­pew­niam, mi­mo­wol­nie przy­wo­łu­jąc w pa­mięci ob­raz mo­jej sio­strze­nicy. – Wy­glą­dasz na nie­ustra­szoną wo­jow­niczkę.

Za­trzy­muję wzrok na plu­szo­wym mi­siu, le­żą­cym pod no­gami ja­sno­wło­sej. Się­gam po niego i po­daję go dziecku, wresz­cie zdo­by­wa­jąc jego uwagę.

– Za­opie­kuj się nim, skar­bie. Mu­simy go stąd wy­nieść, do­brze? – mó­wię, uśmie­cha­jąc się do niej cie­pło.

Dziew­czynka przy­tula mocno ma­skotkę, póź­niej spo­gląda na mnie i kiwa lekko głową. Cią­gle pła­cze, ale przy­naj­mniej już się nie miota. Za­kła­dam jej koł­nierz or­to­pe­dyczny, tak na wszelki wy­pa­dek.

– Nie pusz­czać wody! – sły­szę opa­no­wany głos We­bera. – Fi­scher, na­kie­ruj wąż na mnie, je­śli się za­pali, wal pianą! Reszta trzyma się z da­leka!

Ką­tem oka wi­dzę, że do­wódca po­dej­muje ry­zyko i sam stara się wy­cią­gnąć kie­rowcę z po­trza­sku.

– Chodź do mnie, skar­bie!

Biorę dziew­czynkę na ręce i czym prę­dzej od­da­lam się z nią od sa­mo­chodu, który może w każ­dej chwili wy­buch­nąć.

– Tata! – Mała znów wpada w pa­nikę.

Sa­dzam ją na no­szach po­go­to­wia i od­naj­duję spoj­rze­niem Scotta. Moje serce przy­spie­sza, gdy do­wódca wska­kuje przez roz­bitą szybę do sa­mo­chodu. Cze­kam w na­pię­ciu na roz­wój sy­tu­acji, mo­dląc się o po­wo­dze­nie ak­cji. Już raz pra­wie stra­ci­łem jed­nego ze swo­ich braci i nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby We­bera spo­tkało coś rów­nie strasz­nego, jak Schwa­rza.

Mam ochotę ru­szyć ty­łek i mu po­móc, ale roz­kaz to roz­kaz. Za­ci­skam zęby, sto­jąc w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, i ob­ser­wuję to­czącą się o dwa ży­cia walkę.

– Mam go! Można ode­brać! – woła Scott.

Zry­wam się z miej­sca, by po­móc wy­cią­gnąć męż­czy­znę, po czym na­tych­miast prze­ka­zuję nie­przy­tom­nego ra­tow­ni­kom me­dycz­nym.

Silę się na uśmiech, by choć tro­chę do­dać otu­chy za­pła­ka­nej dziew­czynce, po czym nie­zwłocz­nie od­wra­cam się w stronę zgnie­cio­nego sa­mo­chodu.

Kiedy We­ber wy­cho­dzi na ze­wnątrz, czuję wy­raźną ulgę, a za­le­d­wie kilka se­kund póź­niej auto staje w pło­mie­niach.

– Da­jesz! – ry­czy Scott, więc Fi­scher pusz­cza pianę.

Sły­szę głos ra­tow­nika:

– Wy­czu­wam ka­wi­ta­cję, trzeba in­tu­bo­wać.

– Spo­koj­nie, skar­bie – zwra­cam się do dziew­czynki, po któ­rej po­licz­kach nie­prze­rwa­nie spły­wają łzy. – Jak masz na imię? – Pró­buję ją czymś za­jąć, nie chcę, by pa­trzyła, jak wsa­dzają jej ojcu pla­sti­kową rurkę w gar­dło. – Ja je­stem Jace.

– Lucy – mam­ro­cze i po­ciąga no­sem.

– Je­steś nie­sa­mo­wi­cie dzielna.

W re­mi­zie mi­giem po­chła­niam przy­go­to­wany przeze mnie obiad. Chło­paki ga­dają o ja­kimś me­czu, więc przy­słu­chuję się im w mil­cze­niu. Nie mam bla­dego po­ję­cia, co ich tak kręci w tym spo­rcie.

– Jace! Ktoś do cie­bie – woła Jo­shua, a chwilę póź­niej wkra­cza do ja­dalni i od­naj­duje mnie spoj­rze­niem. – To ten go­ściu z ostat­niego po­żaru – do­daje tro­chę ci­szej, ro­biąc po­ważną minę.

Z tru­dem prze­ły­kam ostatni kęs kur­czaka i od­su­wam ta­lerz, tra­cąc cały ape­tyt. Czuję na so­bie wzrok Re­inera – on jako je­dyny może się do­my­ślać, co się w tym mo­men­cie ze mną dzieje. Tam­tej nocy, po ak­cji ra­tun­ko­wej, za­dzwo­ni­łem do niego i opo­wie­dzia­łem o wszyst­kim. Mu­sia­łem to z sie­bie wy­rzu­cić.

– Sły­sza­łem, że jego part­ner był w bar­dzo cięż­kim sta­nie, ale go ura­to­wali – od­zywa się Luka.

– Oca­li­łeś ich obu, pew­nie chce po­dzię­ko­wać – za­uważa Elias.

Biorę głę­boki wdech i zmu­szam się do wsta­nia. Nie uśmie­cha mi się ga­dać ze Schne­ide­rem. Nie wi­dzę w tym żad­nego sensu.

– Co z tobą, stary? – pyta Fi­scher. – Mó­wi­łeś, że cho­dzi­li­ście do jed­nej klasy. Idź, po­wspo­mi­naj stare, do­bre czasy ze szkol­nym kum­plem.

– Za­mknij gębę, Luka – upo­mina go Re­iner, a oczy wszyst­kich braci wle­piają się w niego, jakby na­gle zwa­rio­wał.

– W po­rządku – za­pew­niam przy­ja­ciela i idę w stronę hali.

Za­nim opusz­czam ja­dal­nię, zer­kam przez ra­mię na resztę stra­ża­ków. Z wy­ra­zów ich twa­rzy wnio­skuję, że kom­plet­nie za nami nie na­dą­żają. Nie ro­zu­mieją, dla­czego za­re­ago­wa­li­śmy w tak nie­ty­powy spo­sób. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach ucie­szył­bym się z wi­zyty i nie miał­bym nic prze­ciwko roz­mo­wie.

Gdy do­strze­gam Bena, ogar­nia mnie dziwne uczu­cie. Nie jest to strach, jak daw­niej, ale rów­nież nic przy­jem­nego. Coś we mnie wzbra­nia się przed po­dej­ściem bli­żej, jed­nak tylko się pro­stuję i na prze­kór wła­snym in­stynk­tom, za­trzy­muję się za­le­d­wie kilka cen­ty­me­trów od Schne­idera.

Dziwne, w mo­jej pa­mięci był wyż­szy i groź­niej­szy. Dla­czego więc mam nie­od­parte wra­że­nie, że z nas dwóch to on jest bliż­szy pła­czu i za­mknię­cia się w so­bie?

– Czego chcesz? – py­tam pro­tek­cjo­nal­nym to­nem, krzy­żu­jąc ra­miona na piersi.

Klnę w my­ślach, zda­jąc so­bie sprawę, że pew­nie wy­glą­dam jak ja­kiś pa­ten­to­wany du­pek.

Ciota! – od­zywa się zna­jomy głos w mo­jej gło­wie. Śmier­dzący pe­dał! – krzy­czy, przy­po­mi­na­jąc mi po ko­lei każdą scenę z udzia­łem Bena.

– Le­ka­rze po­wie­dzieli, że gdyby spę­dził w tym pie­kle choćby mi­nutę dłu­żej, nie da­liby rady… – urywa, bio­rąc drżący wdech.

Unika mo­jego spoj­rze­nia. Od­no­szę wręcz wra­że­nie, że le­dwo trzyma się na no­gach. Jak ja wtedy, gdy trzy­mał mnie za bluzę, splu­wa­jąc w twarz.

Cze­kam, nie ra­cząc go żadną od­po­wie­dzią. Na­wet gdy­bym chciał, nie wie­dział­bym, co ta­kiego po­wie­dzieć, nie ob­ra­ża­jąc go przy oka­zji.

– Dzię­kuję, Jace – wy­du­sza z sie­bie, co kwi­tuję iro­nicz­nym wes­tchnie­niem.

Na ten dźwięk Schne­ider się wzdryga. Pier­do­lony Ben Schne­ider się wzdryga! Czyż­bym miał prze­wi­dze­nia?

Po­trzą­sam głową, bio­rąc się w garść. Za­dzi­wia mnie wła­sna znie­czu­lica. Ten fa­cet wy­rzą­dził mi krzywdę, ale to było wieki temu. Mie­li­śmy po kil­ka­na­ście lat i nie wie­dzie­li­śmy nic o praw­dzi­wym ży­ciu. Prze­cież lu­dzie się zmie­niają. Sam je­stem tego naj­lep­szym przy­kła­dem. Po­wi­nie­nem prze­stać zgry­wać zim­nego su­kin­syna i dać mu drugą szansę.

Mrużę po­wieki i od­dy­cham głę­boko, a kiedy po­now­nie za­trzy­muję wzrok na Be­nie, roz­luź­niam się, przy­bie­ra­jąc bar­dziej przy­ja­zną po­stawę.

– Cie­szę się, że wy­szli­ście z tego cało. – Pra­wie krztu­szę się tymi sło­wami.

Schne­ider nie­spo­dzie­wa­nie unosi głowę, krzy­żu­jąc ze mną spoj­rze­nie. Pa­trzy na mnie z nie­do­wie­rza­niem, jakby nie był pe­wien, czy do­brze usły­szał.

– Nie nie­na­wi­dzisz mnie? – pyta tak ci­cho, że le­dwo go ro­zu­miem.

Wzru­szam ra­mio­nami.

– Jace, ja… My­ślę, że je­stem ci winny wy­ja­śnie­nie – mówi, wpro­wa­dza­jąc mnie w jesz­cze więk­szą kon­ster­na­cję.

– Prze­pra­szam cię, ale je­stem na służ­bie, nie mam czasu…

– Masz kon­takt z Mayą?

Tym jed­nym py­ta­niem kom­plet­nie zbija mnie z pan­ta­łyku. Czyżby miał za­miar przy­po­mi­nać mi o tam­tym kosz­ma­rze? Może wcale się nie zmie­nił? Przy­lazł tu­taj, uda­jąc po­tul­nego, żeby chwilę póź­niej znów wbić mi nóż w plecy. Czy to moż­liwe, że jest aż tak per­fidny?

– Kpisz so­bie? – sy­czę i do­prawdy nie wiem, czy mam się śmiać, czy zła­pać go za fraki i wy­pro­wa­dzić z re­mizy siłą.

Schne­ider, roz­po­znaw­szy mój bo­jowy na­strój, unosi ręce i kręci go­rącz­kowo głową.

– Źle mnie zro­zu­mia­łeś – tłu­ma­czy, od­su­wa­jąc się o krok. – To, czego się wtedy do­pu­ści­li­śmy, było wredne i je­stem świa­domy, że ni­gdy mi tego nie wy­ba­czysz.

– Mu­szę już iść – rzu­cam, nie ma­jąc naj­mniej­szego za­miaru cią­gnąć tej roz­mowy.

Wy­star­czy, że nie­zli­czoną ilość nocy wi­dy­wa­łem jej śliczną, za­kła­maną twarz i bu­dzi­łem się, przy­tło­czony sprzecz­nymi my­ślami krą­żą­cymi po gło­wie.

– Za­cze­kaj! – krzy­czy, ła­piąc mnie za ra­mię.

Jego do­tyk pali, wzbu­dza­jąc we mnie nie­przy­jemne uczu­cia.

Pier­do­lony cwel! – przy­po­mi­nam so­bie obe­lgi, ja­kimi mnie czę­sto­wał. Je­steś ża­ło­sny i taki na­iwny.

– Je­śli za­raz nie za­bie­rzesz łapy, to ci ją po­ła­mię – ostrze­gam śmier­tel­nie po­waż­nym to­nem, co skut­kuje nie­mal na­tych­miast.

Ben się wy­co­fuje. Nie wie, że nie po­su­nął­bym się do ta­kiego świń­stwa. Nie­ważne, jak bar­dzo mnie ten typ wkur­wia. Je­stem stra­ża­kiem, w do­datku na służ­bie. Mógłby mnie pro­wo­ko­wać ca­łymi go­dzi­nami, a ja nie stra­cił­bym cier­pli­wo­ści. W mię­dzy­cza­sie na­uczy­łem się, że sama po­stawa i wy­po­wia­dane przeze mnie słowa mogą być rów­nie efek­tywną bro­nią, co pię­ści.

– Ona cię nie zdra­dziła, Bec­ker! O ni­czym nie wie­działa!

Staję jak wryty. Serce pod­cho­dzi mi do gar­dła. Nie je­stem pe­wien, czy to, co usły­sza­łem, było rze­czy­wi­sto­ścią, czy tylko wy­two­rem mo­jej spa­czo­nej wy­obraźni. Chcę się od­wró­cić, a jed­no­cze­śnie nie mogę tego zro­bić. Ster­czę więc w miej­scu, sta­ra­jąc się opa­no­wać bu­zu­jącą w mo­ich ży­łach krew.

– Mu­simy po­ga­dać, to długa hi­sto­ria – kon­ty­nu­uje Schnei­der. – Wiem, że masz służbę do ju­tra, przyjdź w pią­tek o osiem­na­stej do Irish. Wszystko ci opo­wiem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: