Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

RAIN Spraw, by cienie stały się światłem - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 maja 2023
44,99
4499 pkt
punktów Virtualo

RAIN Spraw, by cienie stały się światłem - ebook

MÓWIĄ, ŻE NASTOLETNIA MIŁOŚĆ JEST NAJBARDZIEJ SZALONA I NAMIĘTNA.

JEDNAK NIKT NIE WSPOMINA, ŻE BYWA RÓWNIE BOLESNA

Szesnastoletni Jace jest gnębiony przez rówieśników. Obdarzony talentem poetyckim chłopak wyróżnia się swoją wrażliwością i oryginalnym wyglądem. Szkoła to dla niego prawdziwe piekło… dopóki nie pojawia się ona. May przeprowadza się do Tuttlingen na jeden rok szkolny. Jest pewną siebie, dobrą dziewczyną z charakterem, która bez problemu nawiązuje nowe znajomości. Jako jedyna próbuje poznać zamkniętego w sobie chłopaka. Czy sprawi, że cienie Jace’a staną się światłem? Czy odkryje prawdę o nim? A może ściągnie na niego jeszcze większy mrok? Przecież nikt nie może być tak do końca dobry…

RAIN Spraw, by cienie stały się światłem jest pierwszą częścią historii May i Jace'a. Druga będzie miała premierę w sierpniu 2023 roku.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-964890-7-4
Rozmiar pliku: 675 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AU­TORKI

Po­wieść po­ru­sza bar­dzo ważny te­mat bul­ly­ingu i za­wiera sceny prze­mocy psy­chicz­nej oraz fi­zycz­nej!

Bul­ly­ing po­lega na prze­śla­do­wa­niu dziecka lub na­sto­latka i znę­ca­niu się nad nim przez in­nych uczniów z klasy lub szkoły. Może przy­brać różne formy: od nie­mi­łych, ano­ni­mo­wych li­ści­ków, po­przez wul­garne SMS-y, po­sty na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych, po znę­ca­nie się fi­zyczne, bi­cie czy upo­ka­rza­nie cho­ciażby przez pu­bli­ko­wa­nie wsty­dli­wych fil­mów z drę­czoną osobą.ROZ­DZIAŁ 1

Wrze­sień, rok 2006

Jace

Sły­sząc gło­śne śmie­chy i od­głosy roz­mów, za­trzy­ma­łem się pod czer­wo­nymi drzwiami pro­wa­dzą­cymi do sali lek­cyj­nej. Moje serce przy­spie­szyło, a wszyst­kie zmy­sły wy­ostrzyły się w ułamku se­kundy. Każda część mnie wzbra­niała się przed prze­kro­cze­niem progu tego po­miesz­cze­nia, jed­nak nie mia­łem wiel­kiego wy­boru.

Wzią­łem głę­boki wdech, przy­go­to­wu­jąc się na ko­lejny dzień w tym prze­klę­tym pie­kle, o ile na coś ta­kiego można się w ogóle uod­por­nić. Nie uwa­ża­łem się za sła­bego, choć wielu pró­bo­wało mi to wmó­wić. By­łem po pro­stu… nie­kon­flik­towy. Gar­dzi­łem prze­mocą i ro­bi­łem wszystko, co w mo­jej mocy, by jej unik­nąć. Szkoda tylko, że tak rzadko mi się to uda­wało.

Po­ło­ży­łem dłoń na klamce. W mo­men­cie, gdy ją na­ci­sną­łem, ogar­nęły mnie silne mdło­ści. Naj­wy­raź­niej nie skoń­czy się tylko na po­ran­nych wy­mio­tach. Prze­łkną­łem żółć pod­cho­dzącą do gar­dła i z ni­sko spusz­czoną głową wsze­dłem do klasy.

– Hej, spójrz­cie, ciota przy­była! – krzyk­nął je­den z uczniów.

Znie­ru­cho­mia­łem na dźwięk jego głosu. Wy­star­czyło, że Ben Schne­ider kiw­nął pal­cem, a stado idio­tów, zwa­nych przez nie­któ­rych mo­imi ko­le­gami, po­dą­żało za nim bez wa­ha­nia. To, co mó­wił, było święte, a je­śli ktoś miał na tyle od­wagi, by się z nim nie zgo­dzić… no cóż, wtedy koń­czył do­kład­nie tak jak ja. Bo prze­cież ze szkolną gwiazdą się nie dys­ku­tuje!

– Śmier­dzisz jak gówno – oświad­czył, pod­cho­dząc nie­bez­piecz­nie bli­sko mnie.

– Fu­uuj! – Reszta klasy na­tych­miast się z nim zgo­dziła, wy­krzy­wia­jąc twa­rze, jakby wy­czuła po­tworny smród.

– Kiedy ty się ostatni raz ką­pa­łeś, co? – Za­dał mi py­ta­nie, na które od­po­wie­dzia­łem niby obo­jęt­nym wzru­sze­niem ra­mion. – No tak, w su­mie, to ty prze­cież na­wet ciu­chów nie zmie­niasz, więc po co mar­no­wać wodę.

– Ojej – mruk­nęła Klara, prze­wod­ni­cząca klasy. – Za­raz się po­pła­cze.

– Ni­czego in­nego bym się po tej piź­dzie nie spo­dzie­wał – do­rzu­cił jesz­cze ktoś.

Za­ci­sną­łem pię­ści, po skroni spły­nęła mi strużka potu, co tylko po­gor­szyło moją i tak bez­na­dziejną sy­tu­ację. Mia­łem ochotę na­cią­gnąć na głowę kap­tur czar­nej bluzy, ale nie by­łem w sta­nie unieść rąk. Jakby cię­żar spoj­rzeń tych dup­ków ode­brał mi zdol­ność po­ru­sza­nia się. Je­dyne, na co było mnie w tym mo­men­cie stać, to wy­co­fa­nie się o kilka kro­ków i przy­par­cie ple­cami do fra­mugi drzwi. Cią­gle prze­ły­ka­łem ślinę i mru­ga­łem, żeby nie uro­nić ani jed­nej łzy. Nie te­raz, nie przy nich. Ni­gdy wię­cej nie dam im tej sa­tys­fak­cji.

Ben zła­pał mnie za szczękę, ści­snął mocno i zmu­sił do unie­sie­nia głowy. Chi­chot po­zo­sta­łych uczniów od­bi­jał się echem od ścian, po­tę­gu­jąc moje po­czu­cie bez­rad­no­ści. W tym cza­sie zro­zu­mia­łem, że prze­ciw­sta­wia­nie się nie miało naj­mniej­szego sensu, a wręcz na­krę­cało Schne­idera, który po­tra­fił wy­ka­zać się ­nie­zwy­kłą kre­atyw­no­ścią, je­śli cho­dziło o znę­ca­nie się nade mną. Po­wie­dze­nie o wszyst­kim ro­dzi­com nie wcho­dziło w grę. Ży­wi­łem prze­ko­na­nie, że ta­kie po­su­nię­cie by­łoby gor­sze od po­strzału w ko­lano. Oczy­wi­ście mógł­bym po­roz­ma­wiać z Re­ine­rem, tylko że on miał na gło­wie waż­niej­sze rze­czy niż wy­słu­chi­wa­nie mo­jego glę­dze­nia. Mi­nął pra­wie rok od wy­padku jego ro­dzi­ców. Rok od śmierci ojca, a jemu na­dal było trudno. O wiele trud­niej niż mnie. Chcia­łem być dla niego wspar­ciem, on po­trze­bo­wał sil­nego przy­ja­ciela, a nie roz­pa­da­ją­cego się na jego oczach wraku. Po­sta­no­wi­łem więc wy­brać mil­cze­nie i prze­cze­kać ten szajs, li­cząc, że po za­koń­cze­niu szkoły od­zy­skam w miarę nor­malne ży­cie.

– Sły­sza­łem, że lu­bisz po­ły­kać. – Ben uśmiech­nął się cham­sko, zer­k­nął ką­tem oka na swoją wi­dow­nię i upew­niw­szy się, że wszy­scy pa­trzą, do­dał: – Otwórz japę, cipo!

Ści­snął mnie jesz­cze moc­niej, a kiedy spró­bo­wa­łem się wy­rwać, za­to­pił pa­lu­chy dru­giej ręki w ma­te­riale mo­jej bluzy i szarp­nął gwał­tow­nie, przy­gważ­dża­jąc mnie z po­wro­tem do fra­mugi. Za­ci­sną­łem zęby tak mocno, że przez chwilę wy­da­wało mi się, iż szczęka pęk­nie mi na pół. Chcia­łem znik­nąć, roz­pły­nąć się, byle nie mu­sieć dłu­żej stać w tym miej­scu.

Schne­ider chark­nął i splu­nął mi cel­nie w usta. Gę­sta ślina spły­nęła po mo­ich war­gach i bro­dzie. Zro­biło mi się nie­do­brze. Wbi­ja­łem pa­znok­cie w swoje dło­nie, spra­wia­jąc so­bie lekki ból. Skon­cen­tro­wa­łem się na tym pul­su­ją­cym od­czu­ciu, mo­dląc się w du­chu, by ktoś w końcu prze­rwał tę ich po­sraną za­bawę.

– Co jest? Nie zli­żesz tego? – Ben nie miał za­miaru od­pu­ścić.

Gno­jek do­piero się roz­krę­cał, a ja do­sko­nale wie­dzia­łem, że stać go na o wiele wię­cej, jed­nak w sali lek­cyj­nej mu­siał być czujny. Co in­nego to­a­leta, szat­nia, au­to­bus, któ­rego wręcz nie cier­pia­łem…

– Pan Schröder idzie! – ostrze­gła Greta, która naj­wy­raź­niej cze­kała na ko­ry­ta­rzu, pil­nu­jąc, by nikt przy­pad­kiem nie za­uwa­żył tego, co ze mną ro­bią.

– Jesz­cze z tobą nie skoń­czy­łem, brudny pe­dale! – fuk­nął Schne­ider, po czym mi­giem po­biegł do swo­jej ławki.

Od razu, gdy mnie pu­ścił, wy­tar­łem twarz przed­ra­mie­niem, po­wstrzy­mu­jąc się od zwy­mio­to­wa­nia na pod­łogę. Po­pra­wi­łem ple­cak i już chcia­łem za­jąć swoje miej­sce, gdy usły­sza­łem srogi głos na­uczy­ciela:

– Bec­ker, co ty tu­taj ro­bisz?! Na­tych­miast sia­daj na tyłku!

Śmiech… ci­chy, a jed­no­cze­śnie tak do­no­śny, że le­dwo trzy­ma­łem się na no­gach. Do tego szepty, które rów­nie do­brze ­mo­głyby być szty­le­tami wbi­ja­nymi w moje plecy.

Spu­ści­łem wzrok i ru­szy­łem w stronę ostat­niej ławki, ale za­nim do niej do­tar­łem, ktoś pod­ło­żył mi nogę. Ku roz­cza­ro­wa­niu klasy udało mi się nie upaść na twarz i nie wy­bić so­bie zę­bów.

– Ru­chy! – za­grzmiał Schröder. – Za każ­dym ra­zem to samo…

Zi­gno­ro­wa­łem jego dal­szą wy­po­wiedź. Zna­łem tę prze­mowę na pa­mięć. Nie prze­pa­dał za mną, zresztą więk­szość bel­frów mo­głaby so­bie z nim po­dać rękę. No może poza pa­nią Her­furth, na­uczy­cielką ję­zyka an­giel­skiego; ona jako je­dyna wi­działa we mnie ko­goś wię­cej niż od­rzu­co­nego przez klasę dzi­waka. Dla niej two­rzone przeze mnie tek­sty miały du­szę, dla in­nych sta­no­wiły wy­łącz­nie po­wód do kpin. Ni­gdy nie prze­szka­dzał jej mój wy­gląd ani styl by­cia. By­łem sobą i nie mia­łem za­miaru się zmie­niać tylko dla­tego, żeby ko­mu­kol­wiek do­go­dzić.

Wy­ją­łem z ple­caka książkę do matmy, dłu­go­pis i no­tat­nik, który otwo­rzy­łem na ostat­nio za­pi­sa­nej stro­nie. Słowa same po­ja­wiły się w mo­jej gło­wie, ja mu­sia­łem je tylko uło­żyć w lo­giczną ca­łość i prze­nieść na pa­pier. To mnie od­prę­żało, spra­wiało, że za­po­mi­na­łem o ota­cza­ją­cym mnie sy­fie. Po­trze­bo­wa­łem tych mo­men­tów, tego ode­rwa­nia się od rze­czy­wi­sto­ści.

Od­kąd pa­mię­ta­łem, wy­róż­nia­łem się na tle mo­ich ró­wie­śni­ków, a prze­czy­ta­nie na głos przed całą klasą dłu­giego wier­sza mo­jego au­tor­stwa tylko po­twier­dziło fakt, że nie by­łem jak inni ucznio­wie.

To nie tak, że nie po­do­bała mi się moja in­ność, lu­bi­łem ją, lecz pro­blem w tym, że po­zo­stali – nie­ko­niecz­nie. Dla więk­szo­ści by­łem za­mknię­tym w so­bie in­tro­wer­ty­kiem, marną imi­ta­cją Wil­liama Szek­spira, dzie­cia­kiem, z któ­rym nie warto się kum­plo­wać.

Dzięki Re­ine­rowi mia­łem w Grund­schule1 sta­tus nie­ty­kal­nego, ale po tym, jak on i moja sio­stra tra­fili do Gym­na­sium, a ja do Re­al­schule, wszystko ule­gło zmia­nie. Nie było już przy mnie przy­ja­ciela, który w ra­zie czego mógłby się za mną wsta­wić. Zo­sta­łem sam.

Piąta klasa zda­wała się pie­kłem na ziemi, a wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łem, że każda na­stępna bę­dzie gor­sza. Zo­stał mi rok. Tylko tyle i aż tyle. Nie mia­łem po­ję­cia, jak i czy w ogóle go prze­trwam. Rzy­ga­łem tym gów­nem, mia­łem ser­decz­nie dość co­dzien­nych szy­kan.

– Dzień do­bry. – Głos dy­rek­tora Kauf­manna wy­rwał mnie z za­my­śle­nia.

Nie­chęt­nie spoj­rza­łem na ni­skiego, star­szego męż­czy­znę w ele­ganc­kim gar­ni­tu­rze, a póź­niej prze­nio­słem wzrok na sto­jącą obok niego dziew­czynę.

– Przy­pro­wa­dzi­łem panu nową uczen­nicę – za­ko­mu­ni­ko­wał, kła­dąc dłoń na drob­nym ra­mie­niu sza­tynki. – Niech się sama przed­stawi kla­sie, ja mam kilka waż­nych spraw do za­ła­twie­nia.

I już go nie było. Tym­cza­sem ucznio­wie wpa­try­wali się z za­cie­ka­wie­niem w nową ko­le­żankę, za­pewne oce­nia­jąc ją pod nie­mal każ­dym wzglę­dem. Po­mię­dzy ław­kami prze­pły­wały ko­men­ta­rze. Za­równo po­chlebne, jak i te iro­niczne. Zi­gno­ro­wa­łem je wszyst­kie. Wku­rzało mnie, że wy­ra­biają so­bie opi­nię na jej te­mat, nie za­mie­nia­jąc z nią ani jed­nego słowa. Nie­któ­rzy szep­tali, że pew­nie wy­le­ciała z po­przed­niej szkoły, inni, że wy­gląda na ła­twą zdzirę. Ben za­su­ge­ro­wał, że przed koń­cem roku z pew­no­ścią mu ob­cią­gnie, na co Klara za­śmiała się odro­binę zbyt gło­śno i kiw­nęła zgod­nie głową.

Byli obrzy­dliwi. Nie­na­wi­dzi­łem ich i naj­chęt­niej po­trzą­snął­bym każ­dym z nich z osobna. Mia­łem wra­że­nie, że ota­cza mnie stado dzi­kich hien, go­to­wych w każ­dej chwili rzu­cić się na ofiarę, roz­szar­pu­jąc ją na drobne czę­ści.

– Wi­taj, młoda damo. Tra­fi­łaś na bar­dzo cie­kawą lek­cję. Ale za­nim za­czniemy, przed­staw się i znajdź so­bie wolne miej­sce.

Schröder na­gle prze­obra­ził się w po­tul­nego, kul­tu­ral­nego mi­sia. Cie­kawe, kogo on chciał oszu­kać? Miał nas wszyst­kich w głę­bo­kim po­wa­ża­niu i po­dej­rze­wa­łem, że sie­dział w tym miej­scu rów­nie chęt­nie jak ja.

– Na­zy­wam się Maya Wolf, ale wszy­scy mó­wią na mnie May – od­po­wie­działa dziew­czyna z lek­kim szwaj­car­skim ak­cen­tem, a któ­ryś z chło­pa­ków gło­śno za­wył, pre­zen­tu­jąc no­wej po­ziom in­te­lek­tu­alny tej jakże wspa­nia­łej klasy.

Wy­wró­ci­łem oczami, co było głu­pim błę­dem, któ­rego skutki od­czu­łem nie­mal na­tych­miast. Fe­lix wy­strze­lił w moją stronę po­śli­nioną kulkę pa­pieru. Od­ra­ża­jące. Tylko resztka zdro­wego roz­sądku po­wstrzy­mała mnie od po­ka­za­nia temu pa­ja­cowi środ­ko­wego palca. Za­miast tego prze­cze­sa­łem włosy, po czym na­cią­gną­łem kap­tur na głowę, sta­ra­jąc się sto­pić z tłem.

– Hej.

Aż pod­sko­czy­łem, rap­tow­nie za­sła­nia­jąc twarz z obawy, że ktoś spu­ści mi wpier­dol na oczach Schrödera. Mój in­stynkt za­dzia­łał prę­dzej niż umysł i do­piero po chwili zo­rien­to­wa­łem się, że nikt nie pod­niósł na mnie ręki.

– Wszystko w po­rządku? – za­py­tała May.

Jej głos był ni­ski, cie­pły i po­my­śla­łem, że faj­nie by było usły­szeć, jak jego wła­ści­cielka się śmieje. Wła­ści­wie to nie prze­pa­da­łem za cu­dzym śmie­chem. Ko­ja­rzył mi się głów­nie z bó­lem i po­czu­ciem wstydu. Dziwne…

– Nie sia­dał­bym obok niego na twoim miej­scu! – po­ra­dził Ben, pod­czas kiedy ja na­dal mil­cza­łem jak ostatni pa­lant.

– Ja bym się bała, że mnie za­razi wszami – ode­zwała się Greta.

Ści­sną­łem trzy­many w dłoni dłu­go­pis, wy­obra­ża­jąc so­bie, jak jego ko­niec lą­duje w jej oku. Dla­czego?, py­ta­łem sam sie­bie, co było zu­peł­nie bez­sen­sowne, ale cza­sami nie po­tra­fi­łem się od tego po­wstrzy­mać. Za­cho­dzi­łem w głowę, co im ta­kiego zro­bi­łem. Czym pod­pa­dłem?

– Poza tym on nie lubi dziew­czyn – do­dał Fe­lix.

– Dużo bar­dziej po­doba mu się ru­cha­nie od ty…

– Spo­kój! – krzyk­nął Schröder.

May się schy­liła, by spoj­rzeć mi w twarz. Kur­tyna jej de­li­kat­nych kasz­ta­no­wych lo­ków za­sło­niła prze­dzie­ra­jące się przez okna pro­mie­nie słońca. Słodki, przy­jemny za­pach tra­fił do mo­ich noz­drzy, spra­wia­jąc, że na­bra­łem ochoty, by się uśmiech­nąć.

– Mogę? – za­py­tała, wska­zu­jąc na krze­sło obok.

Ona tak se­rio? Chce do­bro­wol­nie tra­fić na czarną li­stę Schne­idera i to od razu pierw­szego dnia? Jest nie­nor­malna? A może nie ro­zu­mie do­brze po nie­miecku i nie po­ła­pała się, że sie­dze­nie ze mną w jed­nej ławce bę­dzie jak wkro­cze­nie w ogni­stą pu­łapkę?

Wzru­szy­łem ra­mio­nami, wra­ca­jąc do swo­ich no­ta­tek.

Maya

Mi­nęły pra­wie trzy ty­go­dnie, od­kąd prze­pro­wa­dzi­łam się do Tut­tlin­gen. Tę­sk­ni­łam za do­mem w Szwaj­ca­rii, ale po­sta­no­wi­łam się nie za­ła­my­wać. Nie na­le­ża­łam do nie­śmia­łych, skry­tych dziew­czyn, a co za tym szło, zna­le­zie­nie no­wych zna­jo­mych ni­gdy nie spra­wiało mi pro­ble­mów. By­łam prze­ko­nana, że nie­ba­wem po­czuję się tu­taj jak u sie­bie.

Nie mo­głam się sku­pić na pro­wa­dzo­nej przez Schrödera lek­cji. Po­dej­rze­wa­łam, że jego mo­no­tonny spo­sób mó­wie­nia uśpiłby na­wet naj­bar­dziej nie­złom­nych uczniów. Za­kry­łam usta ręką i ziew­nę­łam sze­roko, po czym opar­łam się na łok­ciu i skie­ro­wa­łam wzrok w stronę sie­dzą­cego obok mnie chło­paka.

Mia­łam nie­od­parte wra­że­nie, że bie­dak pró­bo­wał się sto­pić z krze­słem, na któ­rym sie­dział, albo po pro­stu roz­pły­nąć się w po­wie­trzu. Był bar­dzo szczu­pły i blady, ale przy­stojny. Kru­czo­czarne, wy­glą­da­jące na far­bo­wane, włosy były dłuż­sze z przodu, krót­sze z tyłu. Po­strzę­piona grzywka opa­dała mu na czoło, za­sła­nia­jąc brwi. Zie­lone oczy miał mocno ob­ry­so­wane czarną kredką. No­sił cienki, okrą­gły kol­czyk w le­wym noz­drzu i drugi taki sam w dol­nej war­dze. Za­ło­żył ob­ci­słe, ciemne dżinsy i czarną bluzę z logo ze­społu Slipk­not.

Chyba się zo­rien­to­wał, że go ob­ser­wuję, bo przy­gryzł pa­zno­kieć kciuka i jesz­cze bar­dziej się zgar­bił, za­pi­su­jąc coś w ze­szy­cie.

Wes­tchnę­łam, opie­ra­jąc się o krze­sło. Chcia­łam dać mu tro­chę prze­strzeni, by po­czuł się swo­bod­niej, jed­nak nie mo­głam się po­wstrzy­mać od zer­ka­nia w jego kie­runku.

Nie mu­sia­łam umieć czy­tać w my­ślach, żeby wie­dzieć, jak bar­dzo ten chło­pak był prze­ra­żony. Głu­pie do­cinki praw­do­po­dob­nie sta­no­wiły tylko kro­plę w mo­rzu ota­cza­ją­cego go mroku. Zna­łam to. Dzie­ciaki z mo­jej daw­nej szkoły też po­tra­fiły być ist­nymi po­two­rami. Pa­mię­tam, jak kilka dziew­czyn uwzięło się na po­cho­dzącą z Tur­cji Elif. Wy­śmie­wały ją na każ­dym kroku, ­na­zy­wa­jąc Ka­nake2. Zresztą ja nie by­łam lep­sza. Za­wsze, gdy inni jej do­ku­czali, sta­łam, przy­glą­da­łam się i cze­ka­łam, aż skoń­czą. Prawda była taka, że okrop­nie się ba­łam. By­łam prze­ko­nana, że wsta­wie­nie się za Elif bę­dzie moim koń­cem. Prze­ła­ma­łam się do­piero kilka dni przed wy­jaz­dem z Schaf­fhau­sen i po­sta­no­wi­łam z nią po­ga­dać, prze­pro­sić za swoje tchó­rzo­stwo, ale wtedy było już za późno. Ja­dąc z ro­dzi­cami sa­mo­cho­dem w stronę Tut­tlin­gen, przy­się­głam so­bie, że już ni­gdy nie będę obo­jętna na krzywdę in­nych.

Rzu­ci­łam okiem na ze­gar wi­szący nad ta­blicą. Do końca lek­cji zo­stało dzie­sięć mi­nut. Schröder wła­śnie za­da­wał za­da­nie do­mowe, a blon­dyn, który wcze­śniej za­cze­pił mo­jego ko­legę z ławki, za­re­cho­tał, po­da­jąc swo­jemu są­sia­dowi kartkę wy­rwaną z ze­szytu. Strona zo­stała pusz­czona w obieg po ca­łej kla­sie, aż wresz­cie tra­fiła na blat na­szego stołu.

Ob­ra­zek przed­sta­wiał dwójkę ro­bią­cych so­bie na­wza­jem do­brze chłop­ców. Nie­trudno się było zo­rien­to­wać, kogo miał na my­śli au­tor. Do tego ktoś do­pi­sał czer­wo­nym mar­ke­rem: „Jesz­cze się nie po­wie­si­łeś, pe­dale?”.

Czar­no­włosy chło­pak ze­rwał się z miej­sca równo z dzwon­kiem i mo­gła­bym przy­siąc, że na wi­dok ry­sunku za­ci­snął kur­czowo zęby.

Się­gnę­łam po tę cho­lerną kartkę, prze­klę­łam pod no­sem, po czym zmię­łam pa­pier, chcąc wy­rzu­cić śmieć do ko­sza.

– A ty do­kąd, skar­bie? – Za­trzy­mał mnie wy­soki, po­stawny blon­dyn. Typ, który gnę­bie­nie słab­szych naj­wy­raź­niej po­sta­wił so­bie za swój cel ży­ciowy. – Je­stem Ben – przed­sta­wił się, wy­cią­ga­jąc do mnie rękę.

Spoj­rza­łam na jego dłoń, póź­niej w jego lekko zmru­żone, nie­bie­skie oczy. Miał się za gwiazdę i przy­pusz­czal­nie nikt go jesz­cze nie wy­pro­wa­dził z błędu. Za­ło­ży­łam ra­miona na piersi, cho­wa­jąc pięść ze zgnie­cioną kartką pod pa­chę. Wy­pro­sto­wa­łam się, uno­sząc dum­nie głowę. Chcia­łam mu w ten spo­sób po­ka­zać, że ze mną nie warto po­gry­wać.

– To twój pierw­szy dzień, więc nie dzi­wię się, że je­steś tro­szeczkę po­gu­biona. Po­zwól, że wy­ja­śnię ci kilka pod­sta­wo­wych re­guł. – Ten im­per­ty­nencki gno­jek ob­jął mnie ra­mie­niem, jak­by­śmy byli naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi, po czym za­czął mnie pro­wa­dzić w stronę ko­ry­ta­rza.

Od razu, gdy opu­ści­li­śmy salę lek­cyjną, wy­mknę­łam się z jego uści­sku, co w ogóle mu się nie spodo­bało.

– O co ci cho­dzi, ma­leńka?

– Na­zwij mnie tak jesz­cze raz, a przy­się­gam, że zła­mię ci nos – ostrze­głam śmier­tel­nie po­waż­nie.

– O, jaka na­rwana, po­doba mi się to.

Od­wró­ci­łam się na pię­cie, po­de­szłam do ko­sza i wy­rzu­ci­łam po­mięty ry­su­nek.

– Wsta­łaś dziś lewą nogą czy zimna suka to twój stały stan? – za­śmiała się ja­kaś dziew­czyna.

Ktoś inny wy­cią­gnął kartkę ze śmiet­nika, roz­ło­żył ją i wy­szcze­rzył zęby.

– Toż to istne dzieło sztuki! – stwier­dził, pre­zen­tu­jąc ry­su­nek to­wa­rzy­szą­cym nam uczniom. – Pro­po­no­wał­bym umie­ścić w szkol­nej ga­blotce.

– Da­waj to, mam ta­śmę kle­jącą! – ode­zwała się sto­jąca obok mnie blon­dynka.

– Od­biło wam? – Chcia­łam wy­rwać jej z rąk ry­su­nek, ale Ben za­stą­pił mi drogę, pa­trząc na mnie w taki spo­sób, jak­bym to ja po­stra­dała ro­zum.

– Co ci to prze­szka­dza? Tylko ro­bimy so­bie nie­winne żarty. Poza tym ani razu nie skła­ma­łem. Bec­ker to ciota, ma na­wet swo­jego chłop­ta­sia. Pech chciał, że mu­sieli się roz­stać. Za­łożę się, że be­czał przez co naj­mniej ty­dzień…

– Na­wet je­śli jest ge­jem, nie ro­zu­miem, co w tym śmiesz­nego. To ża­den po­wód, by się z niego na­bi­jać.

– Wy­lu­zuj, mała, złość pięk­no­ści szko­dzi. Żal by było ta­kiej ślicz­nej buźki.

Chciał mnie do­tknąć, więc po­spiesz­nie się od­su­nę­łam. W tle sły­sza­łam roz­ba­wioną gro­madkę dzie­cia­ków i by­łam pewna, że wła­śnie zre­ali­zo­wali swój plan przy­wie­sze­nia tych okrop­nych ba­zgro­łów w ga­blotce.

– W so­botę jest im­prezka u Fe­liksa. – Ben nie­spo­dzie­wa­nie zmie­nił te­mat. – By­łoby faj­nie, jak­byś wpa­dła. Za­po­znam cię z na­szą paczką.

– Skąd po­mysł, że chcę was po­znać?

– Słodka je­steś. – Znów ob­jął mnie ra­mie­niem.

Wszyst­kie moje mię­śnie spięły się w ułamku se­kundy.

– Bez nas zgi­niesz – oświad­czył, uśmie­cha­jąc się do mnie szel­mow­sko.

Nie po­wiem, był cho­ler­nie przy­stojny, ale za to miał pa­skudny cha­rak­ter. Ta­kie piękne, czer­wo­niut­kie, lecz ro­ba­czywe jabłko.

Ko­lejną pauzę, tę dwu­dzie­sto­mi­nu­tową, spę­dzi­li­śmy na dwo­rze, sie­dząc na scho­dach i ga­da­jąc o wszyst­kim i o ni­czym. Z tym że głów­nie ga­dał Ben, a jego nie­od­łączni kom­pani przy­ta­ki­wali mu jak stado bez­mó­zgich ba­ra­nów. Nie czu­łam się kom­for­towo w ich to­wa­rzy­stwie, ale za­uwa­ży­łam, że dzięki temu od­wró­ci­łam ich uwagę od szy­ka­no­wa­nego chło­paka. Nie mia­łam po­ję­cia, gdzie on spę­dzał prze­rwy. Do­słow­nie wy­bie­gał z klasy po każ­dym dzwonku, zni­ka­jąc jak ja­kiś ninja.PRZY­PISY

1 Na końcu książki znaj­duje się wy­kres ob­ra­zu­jący sys­tem szkol­nic­twa w Niem­czech (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od au­torki).

2 Ka­nake – ob­raź­liwe okre­śle­nie lu­dzi po­cho­dze­nia tu­rec­kiego miesz­ka­ją­cych w Niem­czech.

3 Sche­iße (z niem.) – kurwa.

4 Flash – po­stać ko­mik­sowa au­tor­stwa Alexa Ray­monda.

5 Bien­chen (z niem.) – psz­czółka.

6 „Bravo” – dwu­ty­go­dnik dla mło­dzieży wy­da­wany ory­gi­nal­nie w Niem­czech.

7 US5 – boys­band stwo­rzony w 2005 roku w re­ality show „Big in Ame­rica”.

8 Chri­sto­pher Ri­chard Strin­gini – wo­ka­li­sta, czło­nek ze­społu US5.

9 BF (Be­ru­fs­feu­er­wehr) – nie­miecka za­wo­dowa straż po­żarna, od­po­wied­nik pol­skiej PSP.

10 ICQ – ko­mu­ni­ka­tor in­ter­ne­towy, nie­miecki od­po­wied­nik Gadu-Gadu (GG).

11 Haupt­schu­lab­schluss (z niem.) – świa­dec­two ukoń­cze­nia nie­miec­kiej szkoły głów­nej.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij