- W empik go
Ranczo Jej Wysokości - ebook
Ranczo Jej Wysokości - ebook
Jest to kontynuacja Blasku gwiazd Zachodu, obie książki są autorstwa Zane Greya. Autor czerpał wiedzę na temat Dzikiego Zachodu z własnego doświadczenia, nabytego podczas podróży po krainie kowbojów i fascynacji nią. Obraz, jaki przedstawił w swych książkach, wywiera do dziś ogromny wpływ na kulturę amerykańską.
Zapoznajemy się z kolejnym pokoleniem, mieszkającym na ranczu, które kupiła kiedyś Wasza Wysokość Hammond.
Lance Sidway, młody chłopak z Oregonu, ratuje śliczną Madge Stewart z opresji, a potem wyjeżdża do Arizony, gdzie…
Tutaj studencki, rozbawiony i barwny tłumek zderza się z trudnym życiem na Dzikim Zachodzie i gangsterskim półświatkiem z Kalifornii.
Madge zakochuje się w przystojnym kowboju z Oregonu i… jego niesamowitym wierzchowcu Umpqua. Niestety, ktoś jeszcze żywi do Madge uczucie.
To burzliwy romans i przygoda rodem z Dzikiego Zachodu w jednym!
Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66980-84-6 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pearl Zane Grey urodził się 31 stycznia 1872 roku w Zanesville w stanie Ohio – w mieście, którego współzałożycielami byli jego przodkowie ze strony matki, a zmarł w Altadena, w Kalifornii, 23 października 1939 roku.
Był jednym z najpopularniejszych i najwyżej ocenianych autorów powieści o Dzikim Zachodzie, współtwórcą gatunku literackiego zwanego dziś westernem. Jego dorobek twórczy ocenia się na około 90 książek (głównie powieści), z których ponad dwie trzecie to westerny. Pozostawił po sobie wiele książek dla młodzieży, w tym biografię młodego Jerzego Waszyngtona, publikacje poświęcone swoim wielkim pasjom: bejsbolowi – w który grywał w czasie studiów, a później przez pewien czas półzawodowo – oraz wędkarstwu, a także liczne zbiory opowiadań.
Miłośnik dzieł J.F. Coopera i D. Defoe, a także zeszytowych powieści przygodowych, studiował stomatologię, ale głównie po to, by uzyskać stypendium sportowe. Praktykę dentystyczną porzucił potem na rzecz pisarstwa, podobnie imię Pearl. Debiutował wydaną w 1903 roku powieścią historyczno-przygodową Betty Zane, otwierającą trylogię o jego przodkach z początków Stanów Zjednoczonych. Wydał ją własnymi siłami po odrzuceniu przez wydawnictwo Harper & Brothers.
Przełom w jego twórczości nastąpił dopiero w 1912 roku, gdy to samo wydawnictwo opublikowało, nie bez oporów redaktora naczelnego, Jeźdźców purpurowego stepu. Powieść okazała się bestsellerem i po dziś dzień należy do najpopularniejszych dzieł Greya. Harper wydał też wcześniejsze jego książki, w tym Ostatni człowiek z prerii, a kariera Greya nabrała niepohamowanego rozpędu. Dziś uchodzi za jednego z pierwszych amerykańskich pisarzy milionerów. Doceniono nie tylko umiejętność snucia fascynujących opowieści, ale i dbałość o realia, wiążącą się z jego częstymi podróżami w poszukiwaniu inspiracji.
Jego westerny doczekały się 46 pełnometrażowych ekranizacji i 31 krótszych. Nie był to jedyny związek Zane’a Greya z filmem. W roku 1919 powołał własną wytwórnię filmową. Sprzedana jakiś czas potem, stała się częścią podwalin wielkiego Paramountu.
W Polsce w latach międzywojennych i tuż po wojnie ukazało się w sumie kilkanaście przekładów powieści Zane’a Greya, głównie nakładem wydawnictwa M. Arct. W 1951 roku jego książki zostały objęte zapisem cenzury, nakazującym także niezwłoczne wycofanie ich z bibliotek. Powracać tam i do księgarń zaczęły dopiero w 1989 roku, w postaci publikacji opartych na wydaniach przedwojennych. Dotyczyło to jednak tylko kilku tytułów, i to niekoniecznie tych najciekawszych lub najlepszych.Rozdział I
Lance Sidway dźwignął się z kamiennych schodów Muzeum Historii Naturalnej. Zaśmiał się ponuro, gdy zdał sobie sprawę, że to jego trzecia wizyta w tym miejscu. Podobnie jak podczas swych dwóch poprzednich wycieczek, spacerował po korytarzach, oglądając wystawione okazy dzikich zwierząt. Uwielbiał czworonożne stworzenia i choć serce ściskało mu się na widok tych pozbawionych życia atrap tego, co kiedyś było wolnymi bestiami, doświadczał uczucia ucieczki i pokoju, którego nie czuł od czasu, gdy opuścił swój dom w Oregonie1 dla Hollywood2.
Teraz już wiedział, że jego wspaniałego konia Umpqua3 czekała przyszłość w filmowych studiach, a może nawet i jego samego. Bał się jednak zostać aktorem i nienawidził dublować przystojnego kowboja Apollosa na ekranie, a kręcenie się po studiach jedynie w charakterze właściciela wspaniałego wierzchowca, pozwalając ognistemu i temperamentnemu zwierzęciu zarabiać na niego, nie odpowiadało jego wizji kariery. Tak naprawdę nigdy nie pragnął przyszłości w Hollywood w takich okolicznościach, a i pilna potrzeba zarobienia pieniędzy minęła. Nance, jego siostra, wróciła do zdrowia po operacji i miała wkrótce wyjść za mąż. Tak więc, rzeczywiście, popyt na Umpqua był taki, że przynajmniej Lance miał wystarczającą ilość gotówki, by przeżyć do czasu, aż znajdzie bardziej odpowiadającą mu pracę.
Skłaniał się ku wyprawie konnej przez południową Kalifornię4, przez Arizonę5, być może do Nowego Meksyku6. Oczywiste było, że interes z hodowlą bydła popadł w ruinę, ale pustynne pasma górskie i purpurowe wyżyny Arizony, albo porośnięte srebrną trawą doliny Nowego Meksyku, o których tak dużo czytał, byłyby o wiele dziksze i zdecydowanie bardziej rozległe i bezgraniczne, niż stare pastwiska, które zjeździł, i na pewno znalazłaby się tam jakaś robota dla takiego krzepkiego faceta, który lubił zwierzęta.
Było coś ekscytującego w tej myśli o nowej przygodzie, czekającej na niego w tym trudnym kraju, ale prawda była taka, że Hollywood nie chciało go tak łatwo wypuścić ze swych łap. Ale dlaczego? Lance wiedział, że nie ma ambicji, by grać w filmach, a mimo to przyznawał się do fascynacji wesołym, żywym wirem świata obrazu. Sprowadzenie tego do pokusy kobiecego uroku wydawało się kolejnym krokiem w dobrym kierunku. Lance niepewnie przyznał się przed sobą do swych obaw, że jego słabość do płci pięknej była większa niż przeciętna. Ale do cholery! Pomyślał w samoobronie, tylko pomyślał o tysiącach hollywoodzkich statystów, i o tysiącach dziewcząt, które nawet nie mogą znaleźć pracy jako statystki, wiele z nich niesamowicie pięknych, a wszystkie ładne! Dlatego tak ciężko było wyjechać. Z nostalgią wspomniał trzy dziewczęta, których to wdziękom uległ – Corettę, i Virginię, i wreszcie Maurine. Dopiero co zeszłej nocy Maurine spojrzała na niego ciemnymi, spokojnymi oczami, lekko blada.
– Lance, byłeś dla mnie wspaniały – powiedziała. – Mogłabym cię okłamać, ale nie zrobię tego. Wreszcie dostałam propozycję. Wiesz, co to oznacza. Muszę odnieść sukces… Oczywiście, że cię kocham. Trzymaj się mnie, kochanie, a kiedy zostanę gwiazdą…
Takie było Hollywood, ale Lance Sidway nie był taki. Dostrzegł to teraz, w tak ważnej chwili, i wydało się to czynnikiem decydującym.
– Znów tak będzie – mruknął Lance ze smutkiem – a może być jeszcze gorzej. Mam za swoje… To koniec!
Skoczył na równe nogi, by popatrzeć na zamglone Sierra Madre7, barierę, za którą leżała niespokojna kraina. Przechadzał się po długim różanym tarasie, czuły na kolor i zapach kwiatów. Były piękne, ale on najbardziej lubił te dziko rosnące. Tymczasem nie dawała mu spokoju myśl, jak wyjechać na Umpqua z Kalifornii. Koń był gruby i wymagał pracy. Nie przejmował się zbytnio asfaltowymi drogami; jednak z Palm Springs8 na południe Lance chyba powinien trzymać się głównie miękkiego podłoża. Będąc w formie, Umpqua potrafił przejechać pięćdziesiąt mil9 bez mrugnięcia okiem.
Lance wyszedł z muzealnego parku i po chwili, idąc dalej, znalazł się na skraju uniwersyteckiego kampusu10. Widoczni byli studenci obojga płci, niektórzy rozmawiali, stojąc w grupach, inni przemieszczali się z książkami pod pachami. Ci chłopcy i dziewczęta, z odkrytymi głowami, w kolorowych swetrach, młodzi i pełni życia, wzbudzali u Lance’a wspomnienia i żal. Po ukończeniu szkoły średniej przez prawie rok uczęszczał do college’u11 w Corvallis12, i poza niedolami, i utrapieniami studenta pierwszego roku, które, gdy spoglądało się na nie wstecz, wydawały się teraz banalne. Dobrze radził sobie w nauce, a jeszcze lepiej w lekkoatletyce, ale przerwały to kłopoty finansowe i choroba Nance… przez które wyjechał do Hollywood. Lubił tę studencką atmosferę. Gdyby tylko jego ojciec nie umarł, osierociwszy jego i Nance! Lance otrząsnął się ze smutku. Jego siostra była zdrowa – szczęśliwa – a on był posiadaczem najwspanialszego konia na Zachodzie i na tym samym Zachodzie czekała na niego przygoda. Miał szczęście. Lance pomyślał, że powinien o tym pamiętać! Docierając do skrzyżowania, zatrzymał się, by nacieszyć się jeszcze eksplozją kolorów na kampusie. Przeszedł przez ulicę w kierunku rzucających przyjemny cień drzew. Po tej stronie było więcej studentów. Słyszał przekomarzające się, dowcipkujące głosy i radosny, donośny śmiech.
Przeraźliwy dźwięk syreny przyciągnął zarówno jego uwagę, jak i studentów. Odwracając się, Lance zobaczył lśniący roadster13, wyłaniający się zza rogu głównej ulicy. Za kierownicą siedziała dziewczyna z odkrytą głową, o włosach koloru złotej przędzy. W tym momencie cofnęła wyciągniętą lewą rękę. Za nią pędził samochód, trąbiąc głośno. Dogonił ją. Jeden z dwóch pasażerów, z pewnością policjantów, wrzasnął, żeby się zatrzymała. Młoda kobieta nie spieszyła się z tym, i minąwszy Lance’a, zatrzymała się przy pierwszych drzewach, gdzie zgromadziło się z pół tuzina studentów. Lance nie miał daleko, by do nich dotrzeć i ruszył w ich stronę, zaciekawiony, z oczekiwaniem, trochę zły na funkcjonariusza policji za ten jego opryskliwy i szorstki wrzask. Lance zdążył na czas, by usłyszeć:
– Dlaczego się nie zatrzymałaś?
– Zatrzymałam się – odparła spokojnie dziewczyna.
Lance dołączył do grupy studentów, którzy zbliżyli się do krawężnika. Ze wszystkich stron kampusu napływali nowi, niektórzy nawet biegli. Wtedy Lance zobaczył dziewczynę z bliska. Wiele razy w filmowych studiach i w plenerach robiło mu się gorąco na widok pięknych kobiet, ale nigdy nie widział gwiazdy filmowej, która jego zdaniem mogłaby dorównać urodą tej dziewczynie.
– Wasza Wysokość14, czego chcą ci gliniarze? – zapytał wysoki młodzieniec, występując do przodu.
– Nie jestem pewna, Rollie – odpowiedziała ze śmiechem – ale chyba chcą mnie przegonić z ulicy.
– O co chodzi, panie władzo?
– To nie twoja sprawa, freshie15, ale przekroczyła prędkość – odparł ten drugi, krzepki i przysadzisty mężczyzna o czerwonej twarzy i zaciśniętych wargach, wysiadając z radiowozu. – Znam ją, a ona zna mnie.
– Tak? – zapytał bezczelnie student.
– Tak! Weszła w zakręt czterdziestką piątką16 na liczniku i nawet nie wyciągnęła ręki.
– Panie władzo, my widzieliśmy, jak skręcała i nie jechała nawet dwadzieścia na godzinę – wtrącił się inny student.
– Odpuśćcie nam, dzieciakom, co? – spytał jeszcze inny, żałośnie.
– Mało macie roboty z pijanymi kierowcami?
– Sam wygląda, jakby był wypity.
Wesołe gwizdy i buczenie dobiegały z tyłu kręgu studentów, zbliżając się i rosnąc w siłę. Przeczuwali, że coś się święci. Lance doszedł do wniosku, że policjanci wyczuli coś nieprzychylnego i nieprzyjaznego skierowanego w tym momencie w ich stronę.
– Wystaw dziewczynie mandat, Brady, i zwijajmy się stąd – poradził siedzący za kierownicą funkcjonariusz.
W pierwszej linii studentów podniosła się burza protestów. Rollie, który najwyraźniej wyróżniał się na kampusie, krzyknął, żeby się zamknęli.
– Zjeżdżajcie ofermy! – zawołał ostro. – Kręcicie się tu i dręczycie nas, ale dajcie spokój dziewczynom. Zrozumiano? Nie będziemy tego tolerować.
– Zamknij się albo cię aresztuję – rzucił ze złością Brady, pisząc wezwanie do sądu.
– Madge, jak to było? Dodałaś gazu? – zapytał Rollie.
– Nie tym razem, Rollie, przysięgam – odpowiedziała. – Uciekłam mu kilka dni temu, ale dzisiaj nie jechałam nawet dwadzieścia na godzinę.
– Powiesz to sędziemu – rzekł chłodno Brady. – A ty utrudniasz funkcjonariuszowi prawa wykonywanie czynności.
– Prawo? Bzdura! Tylko, gdy nic z tego nie masz. Wynoś się stąd do cholery!
Tłum studentów ruszył gwałtownie naprzód przez chodnik i ściągnął funkcjonariusza ze stopni samochodu. Ten popełnił błąd, unosząc do góry pięść, a uwolniwszy się, krzyknął do swego towarzysza:
– Wezwij posiłki!
W tym momencie rozległ się ryk motoru policjanta, przed którym rozpierzchła się grupka studentów. Brady ochryple powtórzył mu rozkaz i wraz ze swym towarzyszem, obaj wymachując rękoma, rozganiali tłumek.
Lance został zepchnięty z chodnika wraz ze studentami, a wszyscy oni byli rozgniewani i gotowi do rozróby. Rollie wydawał się być jedynym, który traktował tę sprawę poważnie. Dziewczyna, Madge, zachowywała się tak, jakby bawiła ją ta cała sytuacja, ale jej fiołkowe oczy płonęły. Rollie wskoczył na stopnie nadwozia, pochylił się nisko i powiedział coś do niej cicho. Wtem Brady odwrócił się, czerwony na twarzy, wściekły i szarpnięciem ściągnął chłopaka w dół.
– Młoda damo, odsuń się od kierownicy – rozkazał, otwierając drzwi. – Zabiorę cię na małą przejażdżkę.
– To ci się tylko tak wydaje – odezwała się głosem dźwięcznym jak dzwonek, po czym trzasnęła drzwiami.
Brady skierował swą uwagę na szarżujący tłum studentów, którzy pchali policyjny samochód w dół ulicy, a druga banda, wrzeszcząc jak Indianie, rzuciła się w stronę furgonetki sprzedawcy owoców i warzyw, który akurat się napatoczył. Zatrzymali go i rozsypali pomarańcze i pomidory. Potoczyły się złotymi i czerwonymi strumieniami, tworząc na ulicy kopce. W następnej chwili powietrze wypełniły kolorowe pociski. Ich celem był urągający im pojazd prawa. Tłuczenie szyb i brzęk szkła mieszały się z szyderczymi wrzaskami agresorów. Wówczas kierowca, który stanowczo próbował odpędzać studentów od Brady’ego, odwrócił się i ryknął na atakujących. W tym samym momencie ogromny, mięsisty pomidor wylądował mu na twarzy. Wywołało to okrzyki nieludzkiej wręcz radości ze strony zgromadzonych na ulicy sił zbrojnych. Grad pomarańczy i pomidorów nie tylko powstrzymał jego wojowniczy zapał, ale oślepił go, zasypał, i powalił na ziemię. W tym momencie wycie policyjnych syren oznajmiło nadejście posiłków.
Lance został przy samochodzie dziewczyny, gdy tymczasem studenci, już teraz w setkach, wysypali się chaotycznie na ulicę, pokrzykując przy tym dziko. To, co pozostało z imponującego zapasu pomarańczy i pomidorów sprzedawcy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęło z jego furgonetki, by szybko przybrać formę kolorowej barykady, na którą szarżowali policjanci. Przez jakiś czas udało się ich powstrzymać, ale gdy zapasy amunicji zaczęły maleć, parli naprzód i w końcu wypchnęli studentów z ulicy na kampus. Nie był to jednak atak, jakiego Brady i jego człowiek doświadczyli kiedykolwiek wcześniej. Studenci bawili się doskonale, a funkcjonariusze, choć wyraźnie zdegustowani i rozzłoszczeni, nie uciekali się do przemocy. Przeciw trzystu szalonym studentom nie mogli zrobić nic poza pouczeniem.
Rozbawionego całym występem Lance’a, przeraził nagle krzyk dziewczyny w samochodzie. Odwróciwszy się, zeskoczył z krawężnika. Brady otworzył drzwiczki samochodu.
– Przesuń się, Blondyneczko – rozkazał, kładąc zuchwale rękę na jej ramieniu.
– Ty wstrętny draniu! Zabieraj te łapy!
Lance stwierdził, że funkcjonariusz przekroczył swe uprawnienia, zachowując się w ten sposób. A jeśli nawet tak nie było, to przejmujący wybuch dziewczyny i błysk w jej wspaniałych oczach w zupełności wystarczyły Lance’owi.
– Zabieram cię na posterunek – oświadczył Brady, popychając ją.
– Nie, nie zrobisz tego! – krzyknęła, uruchamiając silnik. – Wysiadaj albo rozsmaruję cię na ulicy… Jadę do…
Lance strącił rękę policjanta z samochodu, a gdy ten odwrócił się zaskoczony, Lance zadał mu niezbyt delikatny cios w jego dość pokaźny brzuch. Odgłos uderzenia przypominał ten w bęben, a po nim nastąpiło głośne sapnięcie. Brady zgiął się wpół. Lance wyciągnął swą potężną dłoń i ściągnął go ze stopni pojazdu, a potem, bezwzględnym, brutalnym uderzeniem pięści w wykrzywioną spazmem twarz, powalił zręcznie policjanta na ulicy. Równie szybko Lance wskoczył do samochodu.
– Gaz do dechy! – krzyknął.
Ledwie wypowiedział te słowa, gdy mały samochód wystrzelił jak strzała przed siebie. Lance uderzył kolanami o deskę rozdzielczą. Na przeraźliwy dźwięk klaksonu kilkoro studentów uskoczyło z drogi, by ratować życie. Samochód pokonał ulicę, zawrócił na jej rogu i pędził naprzód, zataczając szybkie półkola. Lance zgubił kapelusz, a kiedy samochód otarł się o tramwaj, włosy stanęły mu dęba. Choć był przerażony jak jeszcze nigdy w życiu, stłumił kowbojski okrzyk w gardle, w uszach szumiała mu krew. Ogarnęła go dzika radość. Samochód zjechał z arterii w cichą uliczkę, na której domy migały mu przed oczami. Jeszcze jeden skręt, potem przecznica za przecznicą po ruchliwej ulicy, następnie zmniejszenie prędkości – i w reszcie miejsce parkingowe!
– Uff! – wykrzyknął Lance, łapiąc oddech. – Zgubilibyśmy ich, gdyby nas ścigali.
– To było świetne, nieprawdaż? – dołączyła się dziewczyna, całkowicie spokojna, po czym zaśmiała się cicho.
– Wszystkim to opowiem. Umiesz prowadzić samochód – nie wytrzymał Lance, odwracając się, by na nią spojrzeć.
Opanowanymi ruchami pięknych dłoni, zakończonych kształtnymi, pomalowanymi na koralowo paznokciami, wyciągała z torebki papierośnicę ze złotym monogramem.
– Dzięki. Papierosa?
– Nie krępuj się.
– Przestraszyłam cię?
– Tak, ale to była świetna przejażdżka.
– No cóż, tak czy inaczej załatwiliśmy tych gliniarzy, a teraz jesteśmy tylko dwoma zbiegami wyjętymi spod prawa.
Przez cały ten czas Lance wpatrywał się w dziewczynę, świadom wzbierającej się w nim radości i uniesienia. Odnajdywanie przyjemności w pięknie kobiet było jedynym długiem, jaki zawdzięczał Hollywood. To wizualne doznanie wydawało się wzmacniać i potęgować wszystkie pozostałe.
– Och, twoja ręka! – zawołała z nagłą troską.
Lance zorientował się, że otwiera i zamyka prawą dłoń, której kostki były posiniaczone. Ręka była duża i brązowa, pasujący do jego muskularnego nadgarstka.
– Stłukłem pięść… trochę – powiedział niezręcznie. – Nic wielkiego.
– Nie? Ciekawe, co pomyślał sobie ten gliniarz. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. Patrzałam, gdy go załatwiłeś. Podobało mi się.
– Cieszę się – odparł Lance, uśmiechając się do niej szeroko.
– Widzisz, uwziął się na mnie. Zatrzymał mnie już wcześniej. Ostatnim razem zrobiłam do niego słodkie oczy, i pozwoliłam mu pomyśleć, że… Miałam randkę i byłam spóźniona. Następnym razem, gdy mnie zauważył, uciekłam mu. Dziś musiał się na mnie zaczaić.
– To o to chodziło? Głupek! Dlatego cię zatrzymał. Przykro mi, ale musiałem mu przyłożyć… Widziałem cię, gdy on…
– Nie przepraszaj. Jestem twoją dłużniczką do końca życia. Rollie się wściekł, ale nie odważyłby się na coś takiego. Nie jesteś studentem?
– Nie. Byłem jeden rok w Corvallis. Wtedy… ale to cię nie zainteresuje. Ja… ja lepiej już sobie pójdę.
– Nie idź jeszcze – odpowiedziała, kładąc mu dłoń na rękawie. – Jestem zainteresowana. Chyba nie zostawisz mnie i nie odejdziesz po takiej romantycznej przygodzie, co?
– Cóż, panno Madge… Ja… ty… oczywiście, dama decyduje.
– I tak zawsze powinno być. Opowiedz mi o sobie. Założę się, że jesteś z Hollywood. Ten twój wygląd i włosy.
– Tak? Nie masz chyba na myśli aktora filmowego? – spytał szybko Lance.
– Nie? Szkoda! Jesteś wystarczająco przystojny, by nim być. Moje siostry ze stowarzyszenia17 będą zazdrosne. Zaproszę cię do naszego domu, żebyś je poznał.
– Byłoby świetnie, ale obawiam się, że to niemożliwe. Dziękuję.
– Nie jesteś żonaty?
– Nie.
– Ani zakochany. Wiem, jak ta choroba ich toczy – odpowiedziała nonszalancko. – Przyjdziesz?
– Jesteś bardzo miła. Ja… ja muszę odmówić.
– No cóż, coś takiego, odmowa ze strony amanta, który się o mnie bił…! To się jeszcze nigdy nie zdarzyło, przynajmniej nie do tej pory… Zawsze pytają: „A może randka?” Co robisz w Hollywood?
– Posiadam konia. To on gra w filmach, nie ja. Kilka razy na nim jechałem, dublując dla aktorów. Nienawidziłem tego. To dla mnie prawie tak trudne, jak pozwalanie im jeździć na nim.
– Cudowny koń. Jakie to ekscytujące! Kocham konie.
– Równie mocno jak samochody?
– Bardziej. Mamy ranczo i kilka arabów18… Jak on ma na imię?
– Umpqua.
– Umpqua? To musi być indiański koń?
– Jest. Jego imię znaczy: szybki.
– Czyli potrafi biegać?
– Biegać! Posłuchaj, młoda damo, Umpqua jest szybki jak wiatr.
– Założę się, że któryś z moich koni jest w stanie go pokonać.
Lance się roześmiał. To byłą najwyraźniej prawdziwa dziewczyna z Zachodu, ale nie umniejszało to jej olśniewającego uroku.
– Jest ładny, piękny, wspaniały, czy jaki? – ciągnęła.
– Wszystko razem. Umpqua jest arabskiej krwi – oparł Lance, a jego entuzjazm rósł wraz z jej zainteresowaniem. Wydawało się, że stawia to go na jej poziomie. – Jest duży i smukły. Czarny centkowany z białymi pęcinami i pyskiem. Ma jasne łagodne oczy. Energiczny i śmiały, ale spokojny i opanowany. A ta hollywoodzka kariera nie wyszła mu wcale na dobre. Właśnie dlatego zamierzam wszystko rzucić i opuścić to miejsce. Ump jest za dobry, zbyt wdzięczny na Hollywood.
– Kochasz go, prawda? – spytała cicho, jakby rozumiała.
– Kocham. Uratował życie Nance… Nance to moja siostra. Dostałem go, gdy był jeszcze źrebakiem. To rasa hodowana przez kowbojów. Na pastwiskach Oregonu w pobliżu Bend19. Żaden koń nie był lepiej chowany przez dziesięć lat… No cóż, Nance i ja zostaliśmy sami. Straciliśmy ranczo. Musiałem rzucić college. Ona zachorowała. Tylko specjalna terapia – operacje i takie tam – mogły ocalić jej życie. Dlatego, żeby zarobić pieniądze, przywiozłem Umpqua do Hollywood, gdzie zapewniono mi pracę. Czy dobrze mu poszło? Jeszcze jak!
Oczy dziewczyny rozbłysły z zainteresowaniem.
– Wspaniale. A twoja siostra Nance?
– Już teraz dobrze. Wkrótce wychodzi za mąż.
– Świetnie…! Och, jakże chciałabym zobaczyć Umpqua, ale się nie ośmielę. Zaraz chciałabym go kupić. Zawszę próbuję kupić wszystko, co mi się podoba. Ty byś mnie znienawidził. To by nie wyszło… Kowboju, wyjeżdżasz z miasta? Nie chciałbyś… czy nie moglibyśmy się znowu spotkać?
– Eee… ja… ja… mam nadzieję, że znów cię zobaczę – wyjąkał Lance.
– Mamy ze sobą dużo wspólnego. Konie, rancza i inne rzeczy – ciągnęła, spoglądając na zegarek. – Pomyślmy. Jeśli nie zostanę aresztowana i zawleczona do sądu, mogę opuścić zajęcia z psychologii. Powiedzmy jutro, tutaj, czternasta trzydzieści. Czy to ci odpowiada?
– Pasuje – odpowiedział Lance i otworzył drzwi samochodu, chcąc wysiąść.
– Dziękuję za wszystko. Do zobaczenia jutro. I bądź ostrożny. Nie zapominaj, że uderzyłeś policjanta. Będą cię szukać, jeśli tylko pamiętają, jak wyglądasz. Nie zapomnę ci tego.
Lance stał jak wrośnięty w ziemię, patrząc, jak połyskujący samochód i obsypana złocistymi włosami głowa znikają z pola widzenia. Spodziewając się, że z głuchym łomotem spadnie na ziemi, rozmarzył się. Unosił się w chmurach, gdy próbował złapać tramwaj jadący na zachód, a długa podróż wydawała się trwać zaledwie kilka chwil. Minął swój przystanek o jedną przecznicę, co już wróżyło, że jego głowa była zajęta czymś innym. Opuścił główną strefę budynków i skierował się w stronę wzgórz, w górę kanionu, gdzie mieszkał z człowiekiem, który wynajął mu małe pastwisko i boks dla konia. Lance wszedł do przesiąkniętej zapachem alfalfy20 stodoły. Umpqua zarżał na niego.
– Mój Boże, Ump! – powiedział Lance, kładąc dłoń na szlachetnie wygiętej szyi i opierając policzek o lśniącą grzywę. – Wpadłem jak śliwka w kompot. Po same uszy, jak nigdy dotąd! Nie, stary druhu, nie żadna statystka, ani nawet nie gwiazda filmowa. Studentka. Kolejna blondynka, Ump! Tylko, że przy niej one wszystkie bledną… Więc to dlatego zachowywałem się jak głupi w jej samochodzie?
Kontakt z Umpquą sprowadził Lance’a na ziemię, uzmysłowił mu fakt, że opuszcza Hollywood. Wbrew swemu trzeźwemu osądowi sytuacji spotka się z dziewczyną, i będzie to jego ostatni sentymentalny gest przed wyprawą na otwarte równiny, do życia, do którego był powołany.
Lance spakował i podpisał swój ekwipunek, poszedł do ekspresowego punktu wysyłkowego i nadał go z późniejszą datą. Następnie zrealizował swój ostatni czek ze studia filmowego. Było dopiero wczesne popołudnie. Na bulwarze wstąpił do kina i obejrzał dwa seanse, których szczegóły później ledwie pamiętał. Potem poszedł do restauracji na kolację. Nawet jego zwykle duży apetyt nie powrócił, by przerwać zadumę. Przespacerował się bulwarem, wiedząc, że to ostatni raz. W Chinese odbywała się premiera, ogłaszana przez ogromne snopy światła, które rozbłyskiwały i omiatały niebo. Główna ulica Hollywood płonęła kolorowymi światłami. Samochody z szumem silników przejeżdżały w tę i z powrotem, zatrzymywały się na światłach, i jechały dalej. Lance stał na rogu Vine Street, chłonąc blask, gwar, intensywne życie tego specyficznego miasta. Odczuwał lekki smutek, mieszający z innymi, sprzecznymi uczuciami i do końca nie mógł ustalić jego przyczyny. Tak naprawdę, to nie chciał takiego życia. Nagle obok niego przemknęła bezszelestnie czarna lśniąca limuzyna. Lance spostrzegł przelotem uroczą, jasnowłosą dziewczynę, promienną, w bieli, opartą leniwie o ramię jej ubranego na czarno towarzysza. Takie było Hollywood. Ileż to razy Lance oglądał ten sam widok, zawsze ze skrywaną zazdrością!
Pozwolił, by ten obraz był ostatnim, który przykuł jego uwagę, wrócił do swego pokoju i poszedł spać. Leżał w łóżku, w ciemności, nie mogąc zasnąć, wspominając, zastanawiając się, czując silniej niż kiedykolwiek od czasu swej przygody.
Z ciemności wyłonił się wyraźny i urzekający obraz dziewczyny. Jej twarz unosiła się w powietrzu, niesamowicie atrakcyjna. Była owalna, otoczona lśniącymi złotymi włosami, opadającymi falami z jej szerokiego, niskiego czoła. Wąskie, łukowate brwi podkreślały duże, uważne i skupione oczy, szeroko rozstawione ciemne, w kolorze fiołków i wyjątkowo ekspresyjne, wyrażające życzliwość, i szczere zainteresowanie. Z twarzy bił blask, którego stałe i niezmienne piękno było tylko częścią.
Lance był coraz bardziej zdumiony wyrazistością, z jaką zapamiętał twarz dziewczyny, rysa po rysie.
Lance zamknął oczy, żeby wymazać ten obraz z pamięci, ale nie miało to żadnego znaczenia. Wciąż tam była, w jego głowie, w jego sercu. Nigdy jeszcze w swym życiu nie pragnął niczego tak bardzo, jak pocałować te czerwone usta. To podziałało na niego jak zimny prysznic, wyrwało brutalnie z transu. Najrozsądniej byłoby nie widzieć już więcej dziewczyny. Z ukłuciem w sercu porzucił ten pomysł. Wasza Wysokość… ten student – Rollie tak nazwał Madge. To pierwsze imię pasowało do niej. Kim była? Gdzie znajdowało się to ranczo z końmi arabskiej krwi? Bez wątpienia gdzieś w Kalifornii. Ta dziewczyna miała klasę. Jednak nie było w niej ani odrobiny snobizmu. Zbyt urocza, zbyt miła i słodka, by być kokietką! Nie było takiej potrzeby. Lance przypomniał sobie jej ubranie, samochód i pomyślał, że oczywiście musiała być bogata. Przypomniał sobie też wysadzany klejnotami monogram na jej papierośnicy, ale zapamiętał tylko literę M. Lance przewrócił się na drugi bok, próbując zasnąć. Ej, co do diabła! Zawsze zadurzał się w jakiejś ładnej damie, zwłaszcza blondynce i oto, co z tego teraz wyszło. Zapomnij o tym, kowboju i ruszaj na szlak.
Mimo to marzył o niej zaraz po przebudzeniu i zaczął chwiać się w swoim postanowieniu. Dlaczego miałby być frajerem? Była mu wdzięczna. Chciałby się dowiedzieć, jak poradziła sobie z policją i władzami uczelni. Dotrzyma słowa, przyjdzie na spotkanie i będzie na niego czekać. Lance, w jasnym świetle dnia, czyniąc ostatnie przygotowania do podróży, inaczej odnosił się już do swego postanowienia, żeby się z nią nie spotykać. Potraktować w taki sposób wspaniałą dziewczynę – wystawić ją na obiecanej randce – dziewczynę, która kochała konie – to po prostu nie było w jego stylu. I przez całą resztę poranka, w porze lunchu21, i gdy jechał autobusem do centrum miasta, odczuwał dreszczyk oczekiwania, krew szybciej krążyła mu w żyłach, świat wydawał mu się piękniejszy.
Lance’a bardzo zaskoczył fakt, że nie od razu mógł znaleźć miejsce parkingowe, gdzie umówił się z dziewczyną. Pomyślał, że jest w takim błogim nastroju, że ledwie wie, czy idzie, czy jedzie. Dobrze, że dotarł do centrum miasta wcześniej. Pospacerował wzdłuż jednej z ulic, potem drugiej, a w końcu znalazł opustoszałą działkę, która została wykorzystana na parking. Miał jeszcze kwadrans. Parkingowy, widząc kręcącego się Lance’a, powiedział mu, że może posiedzieć w jednym z samochodów, jeśli na kogoś czeka. Lance natychmiast z tego skorzystał; w gruncie rzeczy zajął tylne siedzenie w stojącym pod budynkiem samochodzie. Lance nie wierzył, że ona w ogóle się zjawi; gdyby jednak przyszła, chciał zobaczyć ją pierwszy, zanim ona go wypatrzy. Wydawało się, że Lance’owi brakuje tu tupetu i fantazji, tak charakterystycznych dla niego podczas innych randek. To była niesamowicie ważna okazja.
Obserwował duży zegar z niebieskimi wskazówkami na wieży znajdującej się niedaleko i widząc, jak zbliża się czternasta trzydzieści, coraz bardziej zaczynały go przepełniać mieszane uczucia. Gdyby przyjechała, byłby to dowód na to, że go lubi, a może… Dlaczego by nie odłożyć tego wyjazdu do Arizony? Kilka dni lub nawet tygodni nie zrobiłoby żadnej szczególnej różnicy. Gdyby chciała się z nim zobaczyć, zabrać go do domu, żeby poznał jej przyjaciółki, może pójść z nim zobaczyć Umpqua – jakże mógłby się temu oprzeć? Zawsze wariował na punkcie dziewczyn. Wobec tej byłby poważny, a dla niej była to z pewnością jedynie przelotna znajomość.
A może była jedną z tych pięknych dam, które każdego dnia potrzebowały nowego, płomiennego obiektu zainteresowań. Może lepiej poczekać, rzucić na nią okiem po raz ostatni, i nie dać jej poznać, że tu jest. Przypuśćmy jednak, że zrobił na niej duże wrażenie! To było możliwe. Raz już tak się stało. W takim przypadku nigdy nie zazna już spokoju z dala od wesołego blasku tych fiołkowych oczu.
– Boże! Ale ze mnie idiota. Po co ja tu przyszedłem – mruknął, wyrzucając sobie. – A teraz się spóźnia… Nie przyjdzie – i co, nie do śmiechu mi teraz?
Mimo wszystko nie ruszył się z miejsca, zsuwając się na siedzeniu, obserwując sokolim okiem przejeżdżające samochody, powoli poddając się bolesnym ukłuciom w sercu. Za kwadrans trzecia stracił nadzieję.
Wtedy pojawił się lśniący jasnobrązowy roadster. Zwolnił i skręcił. Kierowcą była dziewczyna ubrana na niebiesko. Jednak jej niebieski kapelusz nie był w stanie ukryć złotego blasku włosów. Przyjechała! Serce Lance’a podskoczyło, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach.
Nagle podjechał siedmioosobowy samochód o lśniącej, czarnej karoserii, zwolnił i zatrzymał się przed zakrętem. Wyskoczył z niego szczupły, dobrze ubrany młody człowiek. Zamachał gwałtownie na samochód i pospieszył w jego stronę, przeszywając wzrokiem blondynkę.
Lance zauważył, że obrzuciła parking szybkim spojrzeniem. Szukała go, a rozczarowanie, które wyraziła było tak słodkie i wzruszające, że Lance już miał zamiar opuścić swoją kryjówkę, gdyby nie wyraz twarzy przybysza.
Dziewczyna zatrzymała się pod kątem do miejsca, gdzie znajdował się Lance, jakieś kilkanaście kroków dalej i ledwie zdążyła odprawić uprzejmego parkingowego, gdy ten drugi mężczyzna dogonił ją i pochylił się nad jej samochodem. Nie zdjął z głowy miękkiego szarego kapelusza. Był niezwykle przystojny, jego blada twarz wyglądała jak wyrzeźbiona z marmuru, miał kwadratowy podbródek i surowe usta oraz jasnoszare oczy, ostre jak sztylety. Kogoś Lance’owi przypominał.
– Co tam, Madge, bierzesz nogi za pas? Nieźle poszłaś w zawody z moim kierowcą – odezwał się bezczelnie.
– Cześć, Bee. Jak to „biorę nogi za pas”? Co masz przez to na myśli? – spytała.
– To, że znowu próbowałaś przede mną uciec.
– Nie. Spieszyłam się na spotkanie. Jestem już bardzo spóźniona. Przyszedł i poszedł. Cholerny stary Kudłacz22! To wszystko przez niego.
– Miałaś randkę z Kudłaczem?
– Nie. Chyba tyle rozumiesz z mojego żargonu studenckiego, co ja z tych twoich gangsterskich odzywek. Kudłacz to jeden z moich profesorów.
Gangster! Lance doznał nagłego szoku. A więc o to chodziło. Ten młody człowiek był niesamowicie podobny do gwiazdora filmowego – Roberta Morrisa, w jego rolach szantażystów i oszustów. Co ta dziewczyna mogła mieć wspólnego z gangsterem? Lance pomyślał, że bardzo wiele, zważywszy na jej władczy wygląd. Wygląd kogoś, kto ma nienasycone pragnienie przygody.
– Madge, jeszcze nic nie powiedziałem – odparł mężczyzna ze śmiechem. – Pojawianie się z bukietem kwiatów nie jest w moim stylu. Co powiesz na koktajle? Zabierz mnie na przejażdżkę.
– Bee, już ci mówiłam, że mam randkę – zaprotestowała. – Ze świetnym facetem. Podoba mi się.
– Tak? Nie wygląda na to, żeby on tak samo zalał za tobą. Daruj sobie tę randkę i jedźmy gdzieś – z tymi słowami opanowany dżentelmen okrążył jej samochód z przodu, otworzył drzwi, wślizgnął się do środka i je zatrzasnął.
– Masz tupet – rzuciła ostro.
– Czy nie powiedziałaś mi kiedyś, że właśnie to ci się we mnie podoba?
– Pewnie tak. Byłeś taki inny, Bee.
– Dzięki. Ty też różniłaś się od innych. Wszystkie kobiety to kokietki, ale ja skakałem nad tobą w wielkim stylu. I umówiłaś się ze mną, nieprawdaż?
– Tak. Kilka razy. Nie wiem, czy pamiętasz, że spotkałam się z tobą pewnego popołudnia w Grove, na herbatę. Tańczyliśmy. I jeszcze raz w Biltmore, tam się pokłóciliśmy, bo zachowywałeś się dość ordynarnie i grubiańsko.
– Już ci się znudziłem?
– Nie całkiem. Wciąż wzbudzasz dreszczyk emocji, ale jesteś trochę za… za…
– Madge, żadna babka nie wystawiła jeszcze do wiatru Bee Uhla – przerwał jej ostrym tonem.
– Panie Uhl, jest pan zagadką – powiedziała dziewczyna z uśmiechem, który rozbroił ją i przepędził jej rezerwę. – Obawiam się, że będę żałować mojej… no cóż, czy możemy nazwać to swawolną nieroztropnością? Nigdy nie uważałam cię za dżentelmena23, ale traktowałam cię jak dobrego kumpla. Jeśli dobrze rozumiem, przyzwolenie na nasz mały flirt był twoim… Podrzucić cię gdzieś?
– Powiedz, Piękna, nienawidzisz siebie, prawda? No cóż, ja to wytrzymam, ale Honey Bee jeszcze nie skończył fruwać wokół… Wysadź mnie na rogu Siódmej.
Po chwili już ich nie było, a Lance został, oszołomiony. Nie za bardzo wiedział, co o tym wszystkim myśleć i dlaczego nie ujawnił swej obecności. W jednej chwili jego romans pękł jak bańka mydlana. Jednak jego ulga nie równała się żalowi. Nie zobaczy się ponownie z Madge. Ta jej najwidoczniej przyjacielska więź z gangsterem umniejszyła ją nieco w jego pochopnej ocenie, ale nie wydawało się to robić żadnej różnicy. Niemal solidaryzował się z Honey Bee Uhlem. To był przydomek. Lance zastanawiał się nad jego znaczeniem. Potem skierował swą życzliwość i zrozumienie na energiczną dziewczynę. Wydawało się, że pojął, iż nie jest ona w stanie dobrze się bawić, przynajmniej nie z mężczyznami, podążać za jakąkolwiek naturalną skłonnością do podboju lub kokieterii, zabawiać się i poszukiwać tego, czego i kogo chce od życia, nie zostawiając po sobie spustoszenia. Dziewczyna tak piękna jak ona, promieniująca tak intensywnym, jasnym i zgubnym urokiem, musiałaby pójść do klasztoru albo oczekiwać upadku Troi24 ze swego powodu. Bez wątpienia tego właśnie pragnęła. Lance pogratulował sobie, że udało mu się uniknąć tego spotkania. Jednak po jakimś czasie, gdy było już za późno, żałował, że nie stało się inaczej.
***
Niecałe dwie godziny później Lance jechał na Umpqua tylnymi, górskimi drogami Hollywood. Był w drodze i rzucał ostatnie spojrzenia na miasto z konnej ścieżki, leżącej wysoko na pagórku. Znał każdy kawałek miękkiego terenu pod zboczem gór i unikał asfaltu, gdzie tylko było to możliwe. O godzinie dziewiątej, jakieś dwadzieścia mil od miasta, stwierdził, że na dziś wystarczy i zaczął szukać noclegu dla siebie i konia.
O świcie dotarł do San Bernardino25, a następnego dnia był w Banning26. Wjazd na pustynną przełęcz był wydarzeniem. Od tej chwili mógł trzymać konia prawie całkowicie z dala od utwardzonych dróg. Tej nocy Lance był tak zmęczony, że zasnął, gdy tylko dotknął głową poduszki. Następnego ranka skierował się w dół przełęczy San Gorgonio27, w kierunku wielkiej szarej doliny, najbardziej wysuniętej na południe pustyni Kalifornii.
Znał ten jałowy kraj, był w Palm Springs i Indio28 z wytwórniami filmowymi, a mimo to widok rozległego, pofałdowanego pustkowia z pagórkami porośniętymi mesquite29 i równinami greasewood30, postrzępionymi, nagimi górami, przecinającymi zygzakami horyzont, sprawiał mu niezwykłą przyjemność. Jakże różnił się ten kraj od złotych pastwisk, ciemnych wzgórz i rwących strumieni Oregonu! Lance nie mógł wyobrazić sobie większego kontrastu. W południe czerwcowe słońce grzało już intensywnie. Pot lał się z niego strumieniami. Umpqua też był cały mokry, ale ten upał był tym, czego potrzebowali zarówno koń, jak i jeździec. Byli ociężali od nic nierobienia i objadania się. Późnym popołudniem Lance dotarł do małej stacji na drodze żelaznej powyżej Indio, gdzie zatrzymał się na noc. Spał na sianie pod topolą; a kiedy następnego ranka czerwone słońce wyjrzało znad Chocolate Mountains31, Lance poczuł, że komfort, wygoda i czar Hollywood pozostały daleko w tyle.
Od tego momentu rozpoczął spokojną podróż po rozległej, spieczonej słońcem pustyni. Mecca32, Salton33, Niland34 odhaczały kolejne przesunięcie o następną dziurkę w popręgu35 wierzchowca. Jednak wielki koń, gdy już raz zszedł z głównej drogi i rozluźnił go upał, pokazał wkrótce swą zwinność, pewny krok i miłość do otwartej przestrzeni. Wiedział, że zmierzają na nowe, rozległe równiny i pastwiska. Lance podjął o wschodzie słońca pięciomilowy odcinek piaskowych wydm i podziwiał gładkie kopce z ich przypominającymi nóż graniami, zaokrąglone doliny pomiędzy wydmami, roziskrzone, opalizujące odcienie, igrające i mieniące się na piaskach. Umpqua nie lubił tego rejonu, gdzie kopyta zapadały mu się po pęciny. Kamieniste równiny po drugiej stronie, czarne i czerwone z wypolerowanym żwirem, rzadkie kępki greasewood i kaktusów, wulkaniczne szczyty, i w końcu mroczna, porośnięta drzewami droga do rzeki Kolorado36 – to wszystko sprawiało, że Umpqua pokonywał ziemię swobodnym krokiem. Pierwsze spojrzenie Lance’a na czerwoną rzekę uzasadniało to, czego się spodziewał – ponurą, wirującą błotnistą otchłań, nieprzyjazną dla konia i jeźdźca. Za to Yuma37 wydała się Lance’owi całkiem przyjemna, z szeroką główną ulicą i jasnymi światłami, rosłymi Indianami i bezszelestnie poruszającymi się Meksykanami. Znajdował się po drugiej stronie rzeki, a to była Arizona.
Lance obudził się o świcie w tej nowej rzeczywistości. W drodze znów wydawało mu się, że Arizona eksplodowała nad nim oślepiającym blaskiem światła słonecznego, które rozlało się po rozległych pustkowiach jałowej ziemi i skąpych kępek trawy, łańcuchach postrzępionych górskich szczytów, uśpionych o wschodzie słońca, i mrocznych płaskowyżach i skarpach w oddali, i upiorach fioletowych kopuł niesamowicie mglistych. Lance był człowiekiem otwartych przestrzeni, ale te wielkie odległości, ten bezmiar, ten ogrom, te bezkresne prerie pociągały go, a jednocześnie odpychały. Jechał naprzód, a kurz, upał i wiatr były jego udziałem. Rancza, stacje paliw, wioski rozciągały się samotnie po pustyni. Stracił rachubę dni i mil za Yumą, nim dotarł do Florence38. Tombstone39ze swymi zachowanymi budynkami z trudnych czasów Dzikiego Zachodu, tętniące życiem Bisbee40 z wielkimi kopalniami, Douglas41, przedsiębiorcze i postępowe miasto leżące na długiej drodze Lance’a przez południową Arizonę. Miał zamiar zjechać z głównej drogi i linii kolei żelaznej gdzieś za Douglas w coraz bardziej surowe, wyboiste i piękne doliny arizońskiej krainy. Jednak posiadane przez niego fundusze, które, jak sądził, miały starczyć na znacznie dłużej, skurczyły się niemal do zera, więc musiał teraz zatrzymać się i poszukać pracy. Wskazany byłby też odpoczynek dla wierzchowca. Lance znalazł Meksykanina, który posiadał za miastem małe pastwisko i zostawił tam konia. W razie potrzeby mógłby zastawić swój zegarek lub broń, ale zanim się do tego ucieknie, chciał spróbować znaleźć pracę.
Lance bezskutecznie zaczepiał mężczyzn na stacjach benzynowych i w sklepach. Chciał spotkać kowboja, a było to niesłychanie trudne. Pewien człowiek, najwyraźniej hodowca bydła, zaśmiał się opryskliwie:
– Synu, ten rodzaj dwunożnego stworzenia dawno zniknął już z prerii.
– Co pan powie. Dlaczego? – spytał Lance, zaskoczony.
– Chyba przez ciężkie czasy. Na północ stąd jest trochę bydła, ale tu w dole, jedynie bootlegging42 cieszy się powodzeniem.
To zniechęciło Lance’a, który kręcił się w kółko, coraz bardziej ulegając rosnącej potrzebie zastawienia swego zegarka. Spacerowanie w wysokich kowbojskich butach nie należało do zbyt wielkiej przyjemności. Nastało południe i Lance’owi zrobiło się gorąco. Nagle usłyszał w pobliżu głosy, a odwróciwszy się odkrył, że znajdował się niedaleko wielkiego czarnego samochodu, z którego dobiegały owe głośne dźwięki. Spojrzał raz jeszcze na pojazd i doznał olśnienia. Był to ten sam czarny samochód, który wjechał za dziewczyną, Madge, na parking. Ten sam parking, na którym Lance postanowił uniknąć z nią spotkania! Ze ściśniętym sercem uświadomił sobie, że nie pomyślał o niej od wielu dni. Był w innym świecie. Ale ten samochód…! Lśniąca czerń, nigdzie ani śladu błysku metalu, świetna, droga maszyna, z pewnością przypominała…
– Hej, kolego, podejdź tutaj – Lance usłyszał ostry głos.
Młody mężczyzna o bladej twarzy i świdrującym spojrzeniu, wychylał się z przedniego siedzenia obok kierowcy. Lance rozpoznał go natychmiast. Był to młodzieniec, którego Madge nazwała gangsterem, a on sam przedstawiał się jako Honey Bee Uhl.
1 Oregon – stan w północno-zachodniej części USA, nad Oceanem Spokojnym.
2 Hollywood – dzielnica miasta Los Angeles, w USA, w stanie Kalifornia.
3 Umpqua – grupa kilku odrębnych jednostek plemiennych rdzennych Amerykanów z The Umpqua Basin (Dorzecze Umpqua) w południowo-środkowym Oregonie w Stanach Zjednoczonych; nazwa ta sięga jeszcze początku 1800 roku, kiedy plemię Coquille rdzennych Amerykanów zamieszkiwało ten obszar; inne teorie donoszą, że słowo to oznacza „grzmiącą wodę”.
4 Kalifornia (ang. California) – stan w zachodniej części USA, nad Oceanem Spokojnym.
5 Arizona – stan w południowo-zachodniej części USA, przy granicy z Meksykiem.
6 Nowy Meksyk (ang. New Mexico) – stan w południowo-zachodniej części USA, przy granicy z Meksykiem.
7 Sierra Madre – łańcuchy górskie w południowej części Ameryki Północnej, w Meksyku, należące do system Kordylierów.
8 Palm Springs – miasto w USA (stan Kalifornia), na wschód od Los Angeles.
9 Mila (ang. mile) – metrologiczna jednostka długości stosowana w krajach anglosaskich; jedna mila to 1,61 km.
10 Kampus (ang. campus) – teren anglosaskiej szkoły wyższej wraz z zabudowaniami.
11 College (ang.) – jednostka organizacyjna uniwersytetu w krajach anglosaskich.
12 Corvallis – miasto w Oregonie, w USA.
13 Roadster (ang.) – dwumiejscowe auto o sportowym charakterze, bez stałego dachu.
14 Wasza Wysokość – w oryginale: Majesty.
15 Freshie (ang.) – uczeń pierwszej klasy liceum lub student pierwszego roku college’u, pierwszoroczniak, pierwszak.
16 Czterdzieści pięć mil na godzinę.
17 Stowarzyszenie żeńskie na uniwersytecie (ang. sorority), zwłaszcza w USA.
18 Koń arabski – arab, jedna z najstarszych ras koni gorącokrwistych, uważana często za kwintesencję piękna konia; konie arabskie pojawiły się na Półwyspie Arabskim co najmniej 2500 lat temu; są bardzo wytrzymałe, niewymagające hodowli i szybkie w galopie; na długich dystansach nie mają sobie równych; są inteligentne, życzliwe, wrażliwe i przywiązane do człowieka. „Araby” to konie o żywym temperamencie, lecz zawsze posłuszne.
19 Bend – siedziba władz hrabstwa Deschutes w stanie Oregon w Stanach Zjednoczonych i główne miasto metropolii Bend; Bend jest największym miastem w środkowym Oregonie i – niezależnie od swej średniej wielkości – de facto metropolią całego regionu.
20 Alfalfa – amerykańska nazwa lucerny siewnej (Medicago sativa), rośliny z rodziny bobowatych, pochodzącej z Europy, Afryki Północnej i Azji Zachodniej, sadzonej w Ameryce, bylina wysokości 30-90 cm, o fioletowych do purpurowych kwiatach, uprawiana jako wydajna i mało wymagająca roślina pastewna.
21 Lunch (ang.) – lekki posiłek spożywany w porze południowej.
22 Kudłacz – w oryginale: Fuzzy-Top.
23 Dżentelmen (ang. gentleman) – mężczyzna mający dobre maniery.
24 Troja – wojna trojańska, legendarna wyprawa Achajów przeciwko Troi pod wodzą Agamemnona, której przyczyną było porwanie Heleny przez Parysa.
25 San Bernardino – miasto w USA, w południowej części stanu Kalifornia, w obszarze metropolitalnym Los Angeles-Riverside-Orange County, u podnóża gór San Bernardino.
26 Banning – miasto w Stanach Zjednoczonych położone w północno-zachodniej części hrabstwa Riverside w Kalifornii.
27 Przełęcz San Gorgonio (ang, The San Gorgonio Pass) – inaczej Banning Pass, to przepaść o wysokości 2600 stóp (790 metrów) na krawędzi Wielkiej Kotliny między górami San Bernardino na północy i górami San Jacinto na południu.
28 Indio – miasto w Riverside County w Kalifornii, w Stanach Zjednoczonych, w dolinie Coachella w regionie Pustyni Kolorado w południowej Kalifornii.
29 Mesquite (ang.) – jadłoszyn, rodzaj rośliny z rodziny bobowatych; jego gatunki w większości rosną w Nowym Świecie – na obszarze od Stanów Zjednoczonych na północy po Patagonię na południu, przy czym najbardziej zróżnicowane są w Argentynie; drzewa i krzewy o pędach pokrytych cierniami, także z ciernistymi przylistkami lub rzadziej, bez cierni; liście – podwójnie pierzaste.
30 Greasewood (ang.) – żywiczny krzew karłowaty, dający twarde, żółte drewno, wykorzystywane głównie na opał; rośnie na suchych obszarach zachodnich Stanów Zjednoczonych i jest toksyczny dla zwierząt gospodarskich, jeśli spożywany jest w dużych ilościach.
31 The Chocolate Mountains of California (ang.) – Czekoladowe Góry Kalifornijskie znajdują się w Imperial i Riverside Counties na Pustyni Kolorado w południowej Kalifornii.
32 Mecca – jednostka osadnicza w Stanach Zjednoczonych, w stanie Kalifornia, w hrabstwie Riverside.
33 Jezioro Salton (ang. Salton Sea) – słone, endoreiczne jezioro, o zasoleniu 54 g/l, sztucznie stworzone przez California Development Company dla celów rolniczych w rejonie miasta Salton, na obszarze hrabstw Imperial i Riverside w stanie Kalifornia, USA. Jest to druga (po Dolinie Śmierci) największa depresja w USA. Historycznie nazwane jest Cahuilla Valley od nazwy wodza Cahuilla, plemienia Indian zamieszkującego ten teren. Jezioro Salton powstało przez przypadek w 1905 roku, kiedy to woda z rzeki Kolorado wylała ze źle zbudowanego systemu nawadniającego California Development Company.
34 Niland – jednostka osadnicza w Stanach Zjednoczonych, w stanie Kalifornia, w hrabstwie Imperial, nad jeziorem Salton Sea.
35 Popręg – podbrzusznik, pas umożliwiający przymocowanie siodła na grzbiecie konia.
36 Rzeka Kolorado (ang. Colorado River, hiszp. Rio Colorado) – rzeka w USA (stany: Kolorado, Utah, Arizona) i Meksyku.
37 Yuma – miasto w USA (stan Arizona), przy ujściu rzeki Gila do Kolorado.
38 Florence – miasto leżące na południe od Phoenix, w hrabstwie Pinal, Arizona, USA.
39 Tombstone – historyczne miasto w hrabstwie Cochise, Arizona. USA; stało się jednym z ostatnich prosperujących miast na Dzikim Zachodzie.
40 Bisbee – miasto w USA, w południowo-wschodniej części stanu Arizona, w pobliżu granicy z Meksykiem.
41 Douglas – miasto w stanach Zjednoczonych, w stanie Arizona, w hrabstwie Cochise; w mieście jest przejście graniczne prowadzące do meksykańskiej miejscowości Agua Prieta, leżącej w stanie Sonora.
42 Bootlegging (ang.) – nielegalny handel, nielegalne wytwarzanie alkoholu, pędzenie alkoholu.