Randka z przeznaczeniem - ebook
Randka z przeznaczeniem - ebook
Przypadkowe spotkanie po latach sprawiło obojgu wiele radości. Teraz Blake zarządza rodzinnym ranczem, a Katherine samotnie wychowuje synka. Jest zdumiona, gdy Blake od razu zaprasza ją na randkę. Był jej pierwszą miłością, jednak sporo starszy, traktował ją jak dziecko. Zresztą jak taka szara myszka mogłaby zainteresować najbogatszego ranczera w okolicy? I choć teraz on zabiega o jej względy, Katherine nadal uważa, że ten związek nie ma przyszłości. Na szczęście Blake wie, jak rozwiać jej wątpliwości…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-064-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wychodząc z banku Yavapai Blake Hollister był taki wściekły, że wpadł na przechodzącą kobietę, omal jej nie przewracając. Na szczęście w porę się zorientował i zapobiegł upadkowi.
– Och, proszę wybaczyć, madam. Nie… - zaczął, ale kobieta wpadła mu w słowo.
– Blake? – spytała. – Blake Hollister? To pan?
Wciąż trzymając ją za ramię cofnął się o krok, by się jej przyjrzeć. Lśniące ciemne włosy, oczy szare jak wody oceanu i pełne szerokie usta uśmiechające się kusząco. Czyżby znał tę piękną młodą damę? Bo ona najwyraźniej go poznała.
– Przepraszam – powiedział z lekkim zakłopotaniem. Nie miał wśród znajomych długiej listy kobiet, zwłaszcza takich o smukłej zgrabnej figurze i twarzy jak ze słodkiego snu. Gdyby tę już kiedyś spotkał, na pewno by to zapamiętał. – Czy my się znamy? – zapytał.
– To było tak dawno, że na pewno pan zapomniał. – Uśmiech rozszerzył się. – Bywałam na ranczu z moją mamą. Była krawcową, szyła i robiła przeróbki dla pana matki Maureen.
Blake’a nagle olśniło. Czy to naprawdę ta zaniedbana nastolatka, która zwykła siadać na podłodze ganku i bawić się z psami, gdy ich matki zajmowały się szyciem i przeróbkami?
– Niech mi pani nie mówi, że jest małą Katherine Anderson! – wykrzyknął. – Bo nigdy nie uwierzę.
– To było wiele lat temu. A ja nawet nie byłam pewna, czy pan wiedział wtedy, jak się nazywam. Teraz nazywam się O’Dell.
Katherine Anderson była o kilka lat młodsza od Blake’a i obracała się w całkiem innych kręgach towarzyskich niż on i jego rodzina. I choć nie zwracał na nią większej uwagi, czasami ją zauważał. Najczęściej dlatego, że zwykle była zbyt poważna jak na swój wiek.
– Przypominam sobie – rzekł. – A twoja mama miała na imię Paulette, prawda?
– Tak.
Uświadomiwszy sobie, że wciąż ściska jej ramię, opuścił rękę i cofnął się.
– Przepraszam, że od razu cię nie poznałem – powiedział skruszony. – Ale … wydoroślałaś.
– Wierz mi, że poczytuję to sobie za komplement – uśmiechnęła się. – Za żadne skarby nie chciałabym wyglądać tak jak wtedy.
– Wybacz, że tak na ciebie wpadłem – tłumaczył się. – W banku coś pokręcili z moimi rachunkami i byłem zły.
– Nie ma sprawy. Miło było na ciebie znowu wpaść, nawet jeśli dosłownie.
– Zgadzam się.
– Cóż, nie będę cię zatrzymywać. – Katherine wyciągnęła do niego rękę. – Może za następne dwanaście lat znowu na siebie wpadniemy.
Blake uścisnął jej dłoń zaskoczony, że jest taka silna i ciepła.
– Hm… masz może chwilę czasu? – spytał, nawet nie zastanowiwszy się nad tym, co mówi. – Jeśli miałabyś ochotę, moglibyśmy wstąpić do Conchity na kawę.
– Mam parę spraw do załatwienia. – Katherine uniosła zdziwiona brwi – ale parę minut mnie nie zbawi.
– Świetnie, ja też mam chwilę czasu. – Blake’a przeszedł dziwny dreszcz.
Kłamca, kłamca. Nie masz wolnej ani minuty. Na ranczu czeka cię masa pracy. Co cię u diabła naszło? Powiedziała, że teraz nazywa się O’Dell, a to znaczy, że jest mężatką. A może nie ma to dla ciebie znaczenia?
Nie ma, uznał. W zaproszeniu dawnej znajomej na kawę nie ma nic zdrożnego.
– Chodźmy tą stroną ulicy. – Wziął ją za rękę. – Aż dojdziemy do końca bloków.
– Chciałam zaproponować to samo. – Katherine kiwnęła głową. – Dopiero początek kwietnia, a upał jak w lipcu. A po tej stronie jest trochę cienia.
Blake czuł delikatny zapach jej perfum, widział połyskujące w słońcu włosy i wdzięczne kołysanie jej bioder.
– Przyjechałaś do miasta na długo? – zapytał.
– Teraz tu mieszkam – odpowiedziała. – Wróciłam prawie trzy lata temu.
– Ach tak. – Blake miał nadzieję, że nie dostrzegła rumieńca na jego twarzy. – Mama wspominała, że wyjechałaś. To było przed kilkoma laty, nie wiedziałem, że wróciłaś. Nieczęsto ruszam się z rancza. Zawsze jest tam coś do zrobienia.
– Nie wątpię – skinęła głową. – Pamiętam, że zawsze panował tam duży ruch.
Ruch? To łagodne określenie ich rodzinnego biznesu, pomyślał Blake. Zarządzając ranczem, nie miał chwili wytchnienia. Gdyby nie musiał tego dnia być osobiście w banku, nie przyjechałby do miasta.
Po chwili doszli do baru. Nieduży otynkowany na różowo budynek stał pod dwoma dużymi drzewami, które dawały przyjemny cień na znajdujący się przed nim ogródek. Blake wskazał maleńki okrągły stolik.
– Usiądź, proszę – zwrócił się do Katherine. – Pójdę po kawę. Jaką byś chciała?
– Zwykłą czarną z łyżeczką cukru.
Katherine usiadła, a Blake wszedł do środka. Za kontuarem jak zwykle stała Emily-Ann Smith. W rogu niewielkiego pokoju radio grało jakiś stary przebój, a wentylator rozwiewał zapach świeżo pieczonych ciastek.
– Kogo widzę! Blake Hollister! – Twarz młodej kobiety rozjaśniła się uśmiechem. – Wieki minęły, od kiedy tu byłeś.
Emily była przyjaciółką z dzieciństwa najmłodszej siostry Blake’a, Camille.
– Witaj Emily-Ann – uśmiechnął się Blake. – Jak leci?
– Nudno mi bez towarzystwa Camille. Czy ona kiedykolwiek wróci do domu?
– Trudno powiedzieć. Chyba dobrze jej się mieszka w Red Bluff, polubiła Kalifornię.
– Mieszka, hm. Raczej się chowa. – Emily-Ann potrząsnęła głową. – Przepraszam, nie powinnam tego mówić. Na co masz ochotę? Może spróbujesz mojej kawy latte?
– Nie, dziękuję. Poproszę dwie zwykłe czarne – odrzekł Blake. – Jedną ze śmietanką, drugą z cukrem.
– Dwie kawy? – zdziwiła się. – Chyba potrzebujesz dziś podwójnej dawki kofeiny. Domyślam się, że zarządzanie takim ranczem jak twoje wymaga niemało energii.
Energii? Nie, wymagało całkowitego oddania i wielu wyrzeczeń, żeby liczące sto siedemdziesiąt lat ranczo nie tylko było opłacalne, ale również się rozwijało. Temu celowi poświęcił ostatnie pięć lat i ono było główną przyczyną, że w wieku trzydziestu ośmiu lat wciąż był kawalerem.
– Ktoś jest ze mną – wyjaśnił. - Czeka przy stoliku na zewnątrz.
Emily-Ann wyjrzała przez małe okienko.
– Och! To Katherine! Idź do stolika, przyniosę wam kawę. Może coś więcej? Brownie jest jeszcze ciepłe.
– Okay, Amily-Ann. – Blake wyjął portfel. – Potrafisz zachęcić. Proszę dwa razy. Jeśli Katherine nie będzie miała ochoty, wezmę dla mojej siostrzenicy – dodał, wychodząc.
– Kawa zaraz będzie – powiedział, siadając obok Katherine. – I dwie porcje brownie. Mam nadzieję, że jesteś głodna.
– Czy trzeba być głodnym, żeby zjeść brownie? – Katherine posłała mu ciepły uśmiech. – Nie wiedziałam, że Emily-Ann obsługuje gości siedzących na zewnątrz. Musisz się cieszyć specjalnymi względami.
– Nie sądzę – zaśmiał się Blake. – Znam ją od dziecka. Chodziły z moją siostrą Camille do szkoły, wciąż się przyjaźnią.
– Ach, tak. Pamiętam Camille. Była chyba o rok młodsza ode mnie. Ale masz jeszcze jedną siostrę, prawda? Vivian?
Najwyraźniej Katherine pamiętała o wiele więcej faktów o jego rodzinie niż on o jej. Nic dziwnego. Hollisterowie mieszkali w hrabstwie Yavapai od ponad stu pięćdziesięciu lat. Nawet jeśli ktoś nie znał ich osobiście, na pewno znał ich nazwisko.
– Tak – odpowiedział.
– Co u twojej rodziny? – spytała. – Jak się mają siostry?
Blake patrzył, jak lekki wiatr unosi jej bluzkę z cienkiego niebieskiego materiału, przez co uwidaczniała się koronka bielizny. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zwrócił uwagę na ubiór kobiety czy jej zapach. Nie pamiętał nawet, kiedy miał chwilę czasu, żeby z jakąś kobietą porozmawiać. Ale w obecności Katherine czuł się dziwnie podniecony.
– Wszystko dobrze – odparł. – Tyle że tata nie żyje – dodał po chwili. – Umarł przed pięciu laty.
– Tak, mama mi wspominała. Mówiła coś o wypadku na koniu…
– Tak. – Blake zesztywniał. – Było coś z koniem, ale nie wiemy dokładnie, co się stało.
– Witaj, Katherine. – Rozmowę przerwała im Emily-Ann, podchodząc do stolika. – Niezłe towarzystwo sobie znalazłaś – zauważyła kpiąco.
– Blake był na tyle uprzejmy, żeby mnie zaprosić na kawę. Od lat się nie widzieliśmy.
– Nic dziwnego. Blake traktuje nas, mieszczuchów, jak zarazę. Przyjeżdża tylko od wielkiego dzwonu. Miłej pogawędki.
– Lubi sobie pożartować – powiedziała Katherine.
– Nie byłaby sobą, gdyby tego nie robiła. Myślę, że to łatwiejsze niż mówienie o sobie. Nie miała łatwego życia.
– Jak większość z nas – zauważyła tęsknie Katherine.
– A więc, co cię sprowadziło z powrotem do Wickenburga? – zapytał Blake, pragnąc nade wszystko dowiedzieć się, czy jest związana z jakimś mężczyzną.
– Choroba ojca – odrzekła. – Przeszedł udar i nie mógł pozostać bez opieki. Mój brat Aaron nie spieszył się z pomocą, a mamy nie obchodziło, co się dzieje z ojcem. Rozwiedli się, jak miałam osiemnaście lat, po mojej maturze. Wtedy zabrała mnie i Aarona do San Diego. I wciąż tam mieszka, blisko swojej siostry.
– A więc zdecydowałaś się przejąć opiekę nad ojcem – zauważył Blake. – Jak on się teraz czuje?
– Odszedł przed rokiem, ostatniej wiosny – powiedziała ze łzami w oczach. – Po pogrzebie myślałam, że nic mnie nie trzyma w Wickenburgu, ale się myliłam. Mojemu synowi się tutaj podoba. Ma wielu przyjaciół w szkole i ja również nawiązałam nowe przyjaźnie, równocześnie odnawiając stare. Mam pracę, którą lubię. I postanowiłam, że już się nie wyprowadzę.
Ma syna! Blake rzucił okiem na jej lewą rękę, ale nie było na niej śladu po obrączce. Nie znaczy to jeszcze, że nie jest mężatką.
– Przykro mi z powodu twego ojca – powiedział. – Nic nie wiedziałem. – Opowiedz mi o swoim synu – zmienił temat.
– Nick jest moim jedynym dzieckiem. Niebawem skończy jedenaście lat i na razie nie może się zdecydować, czy chce zostać pilotem wojskowym, czy koszykarzem. Może w przyszłym tygodniu zechce być neurochirurgiem. Przynajmniej kocha szkołę. A więc tego jednego zmartwienia nie mam.
Blake poczuł ukłucie zazdrości. Swego czasu planował małżeństwo i kilkoro dzieci, ale dotarł jedynie do zerwanych zaręczyn. Teraz, po trzech latach, w czasie których usiłował zapomnieć o upokorzeniu, jakie spotkało go, gdy został porzucony przed ślubem, nabrał przekonania, że małżeństwo i rodzina nie są mu pisane.
– A co z twoim mężem? – zagadnął. – Kim jest z zawodu?
– Cliff zginął siedem lat temu w wypadku drogowym. – Katherine zwróciła wzrok ku ulicy. – Od tego czasu jesteśmy z Nickiem sami.
Blake nie wierzył własnym uszom. Ta ciepła, piękna kobieta jest od siedmiu lat wdową? Sama wychowuje syna?
– Nie wiem, co powiedzieć, Katherine – odezwał się. – Tyle tylko, że mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
– Też bym chciała – uśmiechnęła się blado. – Ale już dość o mnie. Powiedz, co u ciebie. Domyślam się, że jesteś od dawna żonaty i masz co najmniej trójkę dzieci.
– Źle się domyślasz. Miałem raz narzeczoną, ale nigdy nie miałem żony – wyznał. – Ani dzieci. Mogłabyś powiedzieć, że ożeniłem się z ranczem.
To właśnie powiedziała mu Lenore, oddając pierścionek zaręczynowy. Choć mimo upływu czasu to wspomnienie wciąż było świeże, nie zamierzał dzielić się nim z Katherine. Nie musiała wiedzieć, że nie potrafił zatrzymać narzeczonej.
Blake Hollister jest kawalerem! Katherine aż zatkało. Wyglądał, podobnie jak jego ojciec, Joel, na mężczyznę stworzonego na ojca rodziny. A może tylko Katherine chciała go za takiego uważać.
Kiedy ona była w liceum, on miał dwadzieścia sześć lat. Dla niej był najprzystojniejszym mężczyzną pod słońcem. Wysoki, muskularny, z gęstymi czarnymi włosami i regularnymi rysami. Sam rzut oka na niego wprawiał w łopot jej osiemnastoletnie serce. A jeśli przypadkiem spotkał ją i powiedział cześć, miała wrażenie, że znalazła się w siódmym niebie.
Przez te wszystkie minione lata podkochiwała się w nim. Ale nawet jako nastolatka wiedziała, że romantyczne marzenia o nim są tak samo nierealne, jak tęsknota za śniegiem w tej części Arizony w środku lipca.
– Niemożliwe, Blake – powiedziała. – Myślałam, że ty jako pierwszy z braci będziesz miał u boku słodką żonę i gromadkę dzieci.
– Też tak myślałem – odparł, a Katherine zorientowała się, że jej uwaga wprawiła go w zakłopotanie. – Ale nie wyszło. Właściwie tylko mój brat Joe wpadł w małżeńskie sidła. Za parę miesięcy on i jego żona Tessa spodziewają się pierwszego dziecka.
– Gratuluję. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. – Katherine wzięła do ust kęs ciasta.
– Ja też. Są w sobie szaleńczo zakochani, a mama jest niezwykle podekscytowana perspektywą następnego wnuka.
– Następnego? – zdziwiła się Katherine.
– Tak, Vivian ma jedenastoletnią córkę Hannah.
– To Vivian z rodziną mieszka tutaj? Nigdy jej tu nie spotkałam.
– Parę lat temu się rozwiodła. Mieszka z córeczką na naszym ranczu. Prawdę mówiąc, nigdy się nie wyprowadziła. Myślę, że jej eks myślał, że życie na ranczu będzie łatwe.
– Przykro mi. – Katherine starała się ignorować spojrzenie Blake’a, który patrzył na nią tak, jakby nie mógł się zdecydować, czy zostało w niej coś jeszcze z tej biednej córeczki Andersonów, czy może się zmieniła po wyjeździe z miasta.
Siedząc naprzeciw niego, uzmysłowiła sobie, że choć miała ochotę dowiedzieć się czegoś o nim i jego rodzinie, to jednak popełniła błąd, pozwalając zaprosić się na kawę. Odezwały się w niej jakieś dziwne uczucia, przypomniała sobie rzeczy, które starała się zapomnieć.
– Vivian nie był potrzebny taki mężczyzna jak on – zauważył Blake.
Podobnie jak ja nie potrzebowałam kogoś takiego jak Cliff, pomyślała Katherine. W każdym razie takiego, w jakiego zmienił się pod koniec ich małżeństwa.
– Dziwne, że Vivian nie wyszła ponownie za mąż – zauważyła. – Pamiętam, że była taka piękna i pełna wdzięku.
– Wydaje mi się, że jest nieśmiała – powiedział Blake.
– Kiedy wróciłam do Wickenburga, nie spotkałam w mieście nikogo z twojej rodziny. Ale od czasu do czasu dochodziły do mnie jakieś plotki.
– Podejrzewam, że najczęściej na temat Holta – zaśmiał się Blake. – Wciąż lubi ujeżdżanie dzikich koni i szalone party.
– Myślę, że większość niezamężnych kobiet w mieście uważa go za podrywacza. Pamiętam głównie, że w liceum grał w piłkę nożna. A twój brat Chandler w baseball. Byli dobrymi sportowcami – powiedziała, wciąż czując się nieswojo. Samo spojrzenie na szorstką twarz Blake’a przypominało jej, że jest kobietą. Kobietą, której od bardzo dawna nie dotknął żaden mężczyzna.
– Na pewno widziałaś na obrzeżach miasta klinikę dla zwierząt, którą prowadzi Chandler – powiedział Blake. – Jest bardzo oddany swojej pracy. A Holt zajmuje się hodowlą koni. Wie o nich wszystko. Ale już dość o nas. Co porabia twój brat Aaron? – zapytał.
– Jest stróżem prawa. Pracuje jako zastępca szeryfa w hrabstwie Inyo w Kalifornii.
– Dolina Śmierci – zauważył Blake. – Twardziel z niego. Ma żonę?
– Nie. – Katherine zrobiła wymowną minę. – Uważa, że nie nadaje się na męża. I szczerze mówiąc, zgadzam się z nim. Ma cyniczny stosunek do miłości i rodziny. Sądzę, że żadna kobieta by z nim nie wytrzymała.
– Jesteście blisko?
– Cóż, rozmawiamy od czasu do czasu. Troszczymy się o siebie, ale mamy różne poglądy na pewne sprawy. Próbowałam go ściągnąć do Wickenburga przed śmiercią taty, ale nie przyjechał. To boli.
– A twoja matka? – pytał dalej. – Nie chce wrócić?
– Dobrze się czuje w południowej Kalifornii w pobliżu siostry. I mówi, że z Wickenburgiem wiąże się zbyt dużo złych wspomnień.
Zanim się zorientowała, Blake nagle wyciągnął rękę i położył na jej dłoni. Ten fizyczny kontakt omal nie pozbawił jej tchu, ale i tak był nieporównywalny ze słowami, jakie usłyszała.
– Cieszę się, że ty tak nie myślisz, Katherine – rzekł. – Miło mieć cię znowu w domu.
W domu. Czy to naprawdę dom? Od dnia śmierci Cliffa, a tym bardziej straty ojca, zaczynała się zastanawiać, czy kiedykolwiek znowu pozna prawdziwy urok domu. Ścisnęło ją w gardle.
– Dziękuję, Blake – powiedziała. – Kiedy wróciłam, żeby opiekować się tatą, nie wiedziałam, czy postępuję słusznie. Oględnie mówiąc, nasze stosunki były napięte. Ale teraz… na długo przed jego odejściem, pogodziliśmy się. I to jest najważniejsze. Nie sądzisz?
– Zdecydowanie tak.
Blake nie spuszczał wzroku z jej twarzy i cały czas gładził kciukiem wierzch jej dłoni. Wiedziała, że powinna cofnąć rękę i wybiec z kawiarni, ale nie była w stanie.
– Katherine, ja… - zaczął Blake.
Ocknęła się na dźwięk jego głosu, wyrwała rękę i szybko wstała.
– Dziękuję za kawę – powiedziała – ale muszę już iść. O dziesiątej powinnam być w pracy.
– Odwiozę cię – zaproponował.
– Nie ma potrzeby. Mam samochód na parkingu przed bankiem.
– Okay, tylko odniosę naczynia. A więc gdzie pracujesz? – zapytał, gdy wyszli na ulicę.
Katherine poczuła się tak, jakby przeszedł ją prąd. Niezależnie od tego, jaki mężczyzna był u jej boku, taka reakcja była niepokojąca. Ale tym mężczyzną był Blake Hollister, najstarszy syn prominentnej dynastii ranczerów. Mogła go z nią łączyć jedynie przyjazna znajomość.
– Jestem asystentką dyrektorki Akademii Świętego Franciszka, prywatnej szkoły w Arizonie.
– Mówiłaś, że lubisz swoją pracę. Od dawna tam pracujesz?
Czy on zawsze był taki wysoki i ciemny? Miał takie szerokie ramiona?
– Prawie trzy lata – odpowiedziała na jego pytanie. - Zaczęłam tam pracę wkrótce po powrocie do Wickenburga. Niełatwo było pogodzić pracę z opieką nad moim tatą, ale jakoś dałam sobie radę.
– Wkrótce koniec roku – nadmienił Blake. – Będziesz pracować w lecie?
– Tak, ale każdego dnia o połowę krócej. Cieszę się, że będę mogła spędzać więcej czasu z Nickiem. Chce pojechać na camping.
– Jak większość chłopców w jego wieku - zauważył Blake. – My z braćmi rozbijaliśmy namiot za oborą, udając, że znajdujemy się w jakiejś odległej osadzie w pobliżu kojotów i pum.
– To była jednak zabawa – zachichotała Katherine. - Nie jestem pewna, czy Nick jest gotów spać na podwórzu.
– Nie mam pojęcia, ale myślę, że to raczej jego mama nie jest z tego zadowolona.
– Przyznaję – westchnęła. – Może jestem trochę nadopiekuńcza. Byłoby inaczej, gdyby miał rodzeństwo, ale to nigdy nie nastąpi.
Nie wiedziała, dlaczego dodała te ostatnie słowa. Blake nie był zainteresowany jej życiem rodzinnym, po prostu prowadził uprzejmą rozmowę. Nie przejmował się tym, że wszystkie jej nadzieje i marzenia o dużej rodzinie legły w gruzach, gdy Cliff odwrócił się od niej i całkowicie pogrążył w pracy.
– No, masz chociaż jedno dziecko – rzekł Blake. – To więcej niż ja.
Katherine chciała go zapytać, czy wciąż ma nadzieję na założenie rodziny, ale w tej samej chwili doszli do budynku banku, więc ucieszyła się, że nie pozna odpowiedzi na pytanie, jakie są pragnienia Blake’a i czy może szuka odpowiedniej kobiety. To nie jej sprawa. Konto w banku i szafa pełna eleganckich ubrań nie zmienią faktu, że jej nazwisko panieńskie brzmi Anderson.
– Jesteśmy – zwróciła się do Blake’a. – Dzięki za kawę. Pozdrów ode mnie rodzinę, zwłaszcza wytworną Maureen.
– Bardzo bym chciał – Blake ujął jej rękę i przyłożył sobie do piersi – żebyś przyszła do nas na obiad.
Czyżby mówił serio? Jaka mogła być przyczyna tego zaproszenie? Może po prostu próbował być uprzejmy? Tak, najprawdopodobniej.
– Och, nie chciałabym narzucać się twojej rodzinie – zawahała się Katherine.
– Daj spokój. – Blake zmarszczył czoło. – Z przyjemnością się z tobą zobaczą. Ale jeśli wolisz, to możemy się gdzieś wybrać na obiad.
– Czy ty mnie zapraszasz na randkę, Blake?
– Co w tym złego?
Tylko to, że była córką jednego z największych pijaków w mieście. I nie miało znaczenia, że Avery Anderson nie żyje.
– Hm, wiesz… nie umawiam się na randki – jąkała się. – To znaczy, robię to rzadko.
– A zatem pozwól, że to zmienię.
Nagle serce podskoczyło jej do gardła. Blake Hollister chce się z nią umówić! Gdyby taka rzecz zdarzyła się dwanaście lat wcześniej, zemdlałaby. I teraz też była tego bliska.
– Ja nie…
– Wiem – przerwał jej. – Powiedziałaś, że rzadko chodzisz na randki. Cóż, ja również. A oboje nie mamy doświadczenia.
– Zastanowię się – obiecała. – Zadzwoń do mnie.
– Świetnie!Podaj mi numer.
– Dam ci komórkowy, nie mam telefonu stacjonarnego. I nie odbieram telefonów w godzinach pracy.
– Bądź spokojna. Zadzwonię o przyzwoitej godzinie. I to wkrótce.
– Muszę już iść, Blake. – Katherine wbiegła do budynku.
Kiedy się odwróciła, Blake szedł w stronę samochodu. Uznała, że nie ma się czym martwić. Blake nigdy do niej nie zadzwoni. Usunie jej numer z kontaktów i szybko o niej zapomni.
I tego właśnie pragnęła. Nie zamierza pozwolić Blake’owi Hollisterowi ani żadnemu innemu mężczyźnie zawracać sobie głowy romantycznymi marzeniami. Nie. Ma ważniejsze rzeczy do zrobienia, jak choćby wychowanie syna i uporania się z tym, że była odpowiedzialna za śmierć swego męża.