Ranliwość. Niewidzialny świat choroby - ebook
Ranliwość. Niewidzialny świat choroby - ebook
Gdy Nadia de Vriees miała jedenaście lat zdiagnozowano u niej rzadką chorobę autoimmunologiczną - mastocytozę układową. Według lekarzy zostało jej niewiele lat życia. Pogodziwszy się ze śmiercią Nadia spędza całe dnie przed ekranem telewizora i komputera. Ku zaskoczeniu lekarzy zdrowieje i musi nauczyć się żyć w świecie, w którym nigdy nie nauczyła się żyć.
Zmaga się z depresją oraz myślami samobójczymi. Osobiste doświadczenie pisarki, poetki i badaczki przekształca we wnikliwe studium zależności między chorobą i tożsamością. Autorka otwarcie opowiada o walce z samookaleczeniami, próbami samobójczymi, uzależnieniami czy przemocą seksualną. Przez pryzmat jej doświadczeń możemy zobaczyć, w jaki sposób społeczeństwo traktuje słabszych, nienormalnych, zbyt grubych, czy zbyt chudych.
W następstwie mojej próby samobójczej dowiedziałam się, że istnieje różnica między chorobą cielesną a psychiczną, a także, że wobec ludzi należących do tej drugiej kategorii stosuje się zupełnie inne zasady.
Ta książka to przenikliwe i skondensowane studium uczuć, o których mówić nie wolno (tylko poezja zostawia na nie miejsce). Ale to przede wszystkim tekst, który żąda, aby "ranliwość" nie była czymś, co wymaga natychmiastowej naprawy. To jest poetycki manifest o czuciu bardziej, każący redefiniować nam to, co myślimy na temat zaburzeń bądź chorób psychicznych. Żądający szacunku i podmiotowości.
Małgorzata Halber - pisarka, rysowniczka
Ranliwość Nadii de Vries to opowiastka o szczególnej nadwrażliwości, o tym, że życie wewnętrzne ma nie mniej ciemnych zaułków niż to na zewnątrz. Ponieważ jestem facetem, prawdopodobnie nie dostrzegam bądź nie rozumiem wszystkich odcieni tego bólu, który autorka zawarła w swoim wyznaniu. Jednakowoż ją tłumaczyłem, a zatem starałem się oddać im wszystkim sprawiedliwość na poziomie języka. Ta przejmująca książka jest, według mnie, przeznaczona głównie dla młodych kobiet, chociaż i mężczyźni mogą się z niej również wiele dowiedzieć. Nadia uciekła przed demonami i jest dzisiaj uznaną i tłumaczoną poetką oraz akademiczką.
Robert Pucek - tłumacz
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66667-16-7 |
Rozmiar pliku: | 531 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
a nie wydrapać
Że jestem bezwzględna, po raz pierwszy zdałam sobie sprawę w wieku lat szesnastu. Miałam chłopaka, starszego o rok, który utrzymywał, że mnie kocha. Kazałam mu to udowodnić. „Wytnij sobie moje imię na przedramieniu” – powiedziałam.
Po kilku dniach spotkaliśmy się przed sklepem Hemy. Na jego twarzy malowała się udręka. „Pokaż” – powiedziałam. Zawinął rękaw i w rzeczy samej było tam moje imię w jasnoróżowych zadrapaniach. Ale nie byłam zadowolona.
„Kazałam ci wyrżnąć, a nie wydrapać”.
Protestował, kiedy wsiadałam na rower. To bolało, tłumaczył, i nie chciał, żeby zostały blizny. Ale ja wiedziałam już dość. Nie chciałam mieć nic wspólnego z takim mięczakiem. Chciałam kogoś, kto będzie wiedział, jak się krwawi.
Później znalazłam taką miłość, gościa, który ciął, a nie drapał. Często wrzeszczeliśmy na siebie. Pewnego razu, kiedy nagle postanowił mnie opuścić, zablokowałam drzwi od sypialni, a wtedy on wybił okno i wyskoczył. Mieszkałam na drugim piętrze. Już po nim, pomyślałam. Ale on jak kot spuścił się na szopę sąsiadów i kiedy po chwili zobaczyłam, że znika w ciemnościach nocy, trochę bardziej się w nim zakochałam.
Innym razem, kiedy się pokłóciliśmy, zbił na mojej nocnej szafce szklaną ramkę, w którą oprawione było nasze wspólne zdjęcie, po czym je podarł, a szkło pokruszył nad moją twarzą. Z zakrwawionymi dłońmi oświadczył, że jestem pierdolnięta. Tamtą noc przespałam na okruchach szkła i skrawkach papieru, bo nie chciałam rozstać się z naszym wspólnym zdjęciem, z tym pięknem, w ramach którego byliśmy dla siebie stworzeni.
Po pięciu latach zdecydowałam, że już dość. Właściwie zdecydowałam już wcześniej, ale za każdym razem, kiedy próbowałam wyegzekwować swoją decyzję, on groził, że się zabije. Nie chciałam mieć na sumieniu samobójstwa, a przynajmniej samobójstwa drugiej osoby. Postanowiłam ogolić głowę i napisać do niego list, w którym kończyłam nasz związek. Kiedy go wysłałam, wsiadłam na prom do Anglii, gdzie przez tydzień zamierzałam ukrywać się na wybrzeżu. Od tamtej pory nigdy nie pokochałam już żadnego aspirującego samobójcy, nie licząc samej siebie.
Jestem osobą upartą, żywiołową i pełną pasji. Nie przychodzę w pokoju i nie idę w milczeniu.Dwa
rodzaje istnienia
Pewnego październikowego popołudnia 1974 roku amerykańska poetka Anne Sexton założyła stare futro matki. Zdjęła pierścionki, wypiła szklaneczkę wódki i zamknęła się w swoim garażu. Następnie odpaliła samochód i czekała, aż tlenek węgla zrobi to, co do niego należy. Nie zawiódł jej.
Pół roku później ukazał się tomik jej wierszy The Awful Rowing Toward God. Sexton napisała je, kiedy przeżywała załamanie nerwowe, mniej więcej pół roku przed śmiercią, i nie chciała, żeby zostały opublikowane jeszcze za jej życia. W notatkach do manuskryptu przeprasza za te wiersze. Najprawdopodobniej swoją śmierć planowała już od jakiegoś czasu. Być może The Awful Rowing Toward God był listem, którym żegnała się światem.
Kiedy pokazałam światu swój pierwszy list samobójczyni, miałam szesnaście lat. Była to jednak już musztarda po obiedzie, albowiem próba, której dotyczył, została podjęta kilka tygodni wcześniej przed jego upublicznieniem, z czego jasno wynika, że mój zamiar spalił na panewce. Ujawniając ten list, karałam samą siebie za niezdolność doprowadzenia sprawy do końca.
Kończyłam właśnie szkołę zawodową i nie miałam ochoty na nic. Ani na egzaminy końcowe, ani na staż, który następował po nich, a już z pewnością nie na gównianą pracę, która na mnie czekała. Żadnego stażu, raczej pętla albo żyletka i wanna. Problem w tym, że nigdy nie nauczyłam się wiązać węzłów i nie pochodziłam ze środowiska, w którym istniały wanny – najwyżej prysznic raz w tygodniu – wskutek czego udałam się do apteki i stanęłam w kolejce po opakowanie paracetamolu. Dziewczyna przy kasie zapytała, czy wiem jak to zażywać i czy potrzebuję jakichś instrukcji. Uznałam, że najlepiej będzie milczeć i nie odpowiadać.
Jaka dusza opuści ciało po opakowaniu paracetamolu? Nie moja. Wskutek czego po kilku tygodniach znów siedziałam w klasie, gdzie podtykano mi pod nos kartkę A4, żebym napisała coś miłego do szkolnego albumu.
Był właśnie koniec kwietnia i już wkrótce wszyscy kończący szkołę uczniowie mieli się pożegnać. Nie musieli powtarzać dwa razy.
JESTEM NADIA, NIE WIEM, CO BĘDĘ ROBIŁA JUTRO, NIE WIEM TAKŻE, CO ROBIŁAM WCZORAJ, A I MOJA TERAŹNIEJSZOŚĆ SZYBKO POGRĄŻY SIĘ W NIEPAMIĘCI.
Oddając swoją kartkę, wyobrażałam sobie uroczystość zakończenia szkoły, podczas której moje zdjęcie jest wyświetlone w naturalnej wielkości w audytorium, a to, co napisałam do szkolnego albumu, odczytuje szkolny psycholog – psycholog, a nie ja, albowiem mnie już nie ma, gdyż umarłam spektakularną śmiercią, a to tajemnicze zdanie, jest moim ostatnim ukłonem dla okropnego świata, który dla mnie był zbyt ordynarny i zbyt szary.
Rzecz w tym, że nie umarłam spektakularnie, ale dwa miesiące później siedziałam w tejże auli w piżamie i skórzanej kurtce mojej matki, która była głęboko zraniona, że nie chciałam jej pokazać swojego szkolnego albumu. „Tak będzie lepiej, mamo, uwierz mi” – powiedziałam i po raz pierwszy owego roku miałam rację.