- W empik go
Razem z szeptem - ebook
Razem z szeptem - ebook
To, co najważniejsze, wybrzmiewa w ciszy.
Michał Moskal, skryty i małomówny geniusz matematyczny, boryka się ze stratą rodzica. Swój czas woli spędzać na rozwiązywaniu skomplikowanych równań niż na rozmowach z rówieśnikami. Kiedy w połowie semestru zmienia szkołę i trafia do drugiego liceum we Wrocławiu, marzy tylko o tym, by w spokoju dotrwać do matury. Szybko jednak staje się celem drwin ze strony kolegów.
Adrian Zachariasz, wiecznie uśmiechnięty i uzdolniony lekkoatleta, jest gwiazdą szkoły. Wydaje się, że ma wszystko, czego mógłby chcieć chłopak w jego wieku – urodę, talent i bogatych rodziców. Nikt nie podejrzewa, że domowym zaciszu Zachariasz codziennie przeżywa piekło.
Z pozoru Michał i Adrian są jak ogień i woda. Co się jednak stanie, gdy ich drogi się przetną?
Szkolna bójka oraz przypadkowe spotkanie w zimowej scenerii zapoczątkują pełną emocji relację, o której powinni mówić jedynie szeptem. Nie tylko z powodu strachu przed odrzuceniem, ale także z obawy… o własne życie.
– Adrian… – jęknął. – Nie wierzę, że żartujesz sobie z tego w takim momencie.
Chłopak uśmiechnął się na to delikatnie i ponownie przesuwając palce przez włosy Michała, wypowiedział razem z szeptem:
– Bo teraz rozumiem, że to wszystko, co się stało, zaprowadziło mnie do ciebie i czuję się przez to taki szczęśliwy.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-378-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obserwował powoli przesuwający się za oknem pociągu grudniowy krajobraz. Pola zaścielone nienaruszoną pokrywą śnieżną zdawały się nie mieć końca i wyglądały niczym bezbrzeżne białe morze. Wyrastające gdzieniegdzie zagajniki przypominały wyspy, a rozsypane wzdłuż torów domy przywodziły na myśl statki. Z kominów na dachach budynków wydostawał się dym, pogłębiając skojarzenie z sunącymi przez fale okrętami, i spokojnie unosił się ku niebu, które obecnie miało niemal ten sam kolor, co śnieg. Tak jakby chmury zmieniły się w lustro i odbijały tę nieskazitelną biel.
Monotonia barw i pejzażu sprawiały, że tym silniej musiał walczyć z sennością. Pokonywał tę drogę kilka razy w tygodniu od ponad dwóch lat i nawet jeśli wczesne pobudki nie stanowiły dla niego problemu, to nadal nie przywykł do podróży pociągiem. Jednostajny stukot kół, miarowe poruszanie się na boki wagonu i duszność nieustannie panująca w ośmioosobowym, niewielkim przedziale działały na niego niczym tabletka nasenna. A on przecież nie mógł spać. Musiał skorzystać z dodatkowej godziny, którą spędzał na dojazd do liceum, żeby powtórzyć materiał na sprawdzian ze znienawidzonej historii.
Już w Czternastce ledwo ciągnął z humanów. OK, dobrze, może nie ledwo – poprawił się w myślach, wiedząc, że niektórzy zazdrościli mu nawet tych trój z języka polskiego i historii. Jednak niezaprzeczalnie szło mu z tych przedmiotów słabiej niż z reszty, a te marne trójki na tle szóstek i piątek z innych zajęć wyglądały na jego ostatnim świadectwie jak pomyłka. Tyle że w starym liceum nikt z nauczycieli mu tego nie wytykał, bo z łatwością wygrywał międzynarodowe matematyczne i fizyczne olimpiady, a dzięki temu rozsławiał imię szkoły, która później mogła chwalić się posiadaniem profilu mat.-fiz. na europejskim poziomie. Teraz, odkąd trzy tygodnie temu trafił do Dwójki za sprawą jednej pękniętej rury i kilku metrów kwadratowych zapadniętej podłogi, momentami czuł się jak idiota, kiedy wywołany do tablicy na lekcji historii, dukał odpowiedzi tak, jakby nigdy nie czytał podręcznika. A czytał go. Kilkadziesiąt razy.
Na wspomnienie ostatniej upokarzającej odpytki chłopak westchnął ciężko i oparł głowę o zaparowaną szybę, przymykając powieki. Obiecywał sobie, że robi to tylko na chwilę. Tylko na moment wytchnienia, żeby dać odpocząć piekącym go po nieprzespanej nocy oczom. I tylko po to, żeby choć na parę minut przestać myśleć o tym, że obecna sytuacja zaistniała wyłącznie z jego winy. W końcu, kiedy dyrektor czternastego liceum ogłosił, że zniszczenia spowodowane przez pękniętą rurę są zbyt znaczące, żeby kontynuować naukę w głównym budynku, i muszą przenieść uczniów do innych placówek we Wrocławiu, on mógł iść do takiej, w której mieli jeszcze wolne miejsca na profilu matematyczno-fizycznym. Piątka zdawała się najbardziej logicznym wyborem. Jej poziom był równy Czternastce i znajdowała się blisko przystanku autobusu bezpośrednio łączącego Wrocław z Borzygniewem, więc nie musiałby jeździć pociągiem.
On jednak przystał na pomysł swojej młodszej o piętnaście minut siostry. Lena nie musiała go nawet za mocno namawiać. Wystarczyło, że spojrzała na niego tymi wielkimi, niebieskimi oczami i powiedziała, że nie chce dojeżdżać sama. Dwójka w końcu znajdowała się trzy przystanki bliżej niż jego niedawna szkoła, więc właściwe zyskiwał jakieś dziesięć minut. Nie za bardzo też zmartwił go fakt, że jedyną klasą w liceum jego siostry mogącą przyjąć go w swoje szeregi okazała się ta o profilu humanistycznym. Mając na koncie wygrane olimpiady z matematyki i fizyki, nie musiał przystępować do matury z tych przedmiotów, więc nie dbał o to, że zmniejszą mu się ich godziny. Mógł zresztą nadal chodzić na fakultety, a uczęszczał na nie bardziej dla przyjemności niż z realnej potrzeby. Do tego większa liczba godzin języka polskiego powinna mu pomóc podszkolić się do jedynego egzaminu dojrzałości, którego się obawiał. Plan rodzeństwa wydawał się idealny. Co mogło więc pójść nie tak?
Ano na przykład to, że historyk i wychowawca klasy humanistycznej miał chore ambicje i cisnął wszystkich po równo. Nawet tych, którzy nie wiązali przyszłości z czymkolwiek, co chociażby delikatnie odnosiło się do rozbiorów Polski, bitwy o Madagaskar czy zabójstwa rodziny Romanowów.
Ta nagła zmiana w podejściu nauczycieli do jego osoby była dla niego tak dużym szokiem, że od kilku dni śniły mu się tylko wydarzenia historyczne, na temat których produkował rozprawki. Teraz też miał wrażenie, że słyszy głos nauczyciela. Ktoś wypowiadał jego imię zupełnie tak samo jak Zalewski, kiedy brał go do tablicy. Czy znów wywoływał go do odpowiedzi? Czy znajdował się już na lekcji? A co stało się z WF-em, matmą i angielskim? Jak trafił do…
– Michał, no… – Doszło go znów dalekie, ale natrętne wołanie. – Ziemia do Michała Moskala. Pobudka! – Tym razem wezwanie zostało poprzedzone szturchnięciem.
Chłopak wzdrygnął się i od razu usiadł prosto, ale musiał potrząsnąć głową, żeby spróbować się dobudzić. Dopiero wtedy spostrzegł zatroskane spojrzenie błękitnych oczu, które tak bardzo przypominały jego własne.
– Był już dzwonek? – zapytał nieskładnie, rozglądając się zdezorientowany.
– Jaki dzwonek? – odbiła pytanie Lena i ciągnąc brata do góry za kurtkę, dodała ponaglająco: – No dawaj, wysiadaj, bo pojedziemy na następną stację.
Chłopak podniósł się szybko i dopiero nagłe zimno, które ogarnęło go natychmiast po wydostaniu się na peron, podziałało na niego ocucająco. Ono i napierający na nich tłum, kiedy musieli jak zwykle walczyć o życie, torując sobie drogę do wyjścia z wrocławskiego dworca.
Mimo że oboje górowali nad większością ludzi, to ci ogarnięci porannym popłochem, prąc do przodu za wszelką cenę, jak zwykle wygrywali tę potyczkę, blokując ich. W efekcie ostatnie metry do przystanku rodzeństwo pokonywało biegiem, żeby tylko zdążyć na właściwy autobus. Tego dnia, przez drzemkę Michała, dobiegli do niego w ostatniej chwili, kiedy kierowca zamykał już drzwi. Tylko dzięki temu, że Moskal wbił się całym ciałem pomiędzy ich skrzydła, udało im się wcisnąć do środka.
– To nie będzie dobry tydzień – zawyrokowała Lena, próbując złapać oddech, gdy przystanęła w przejściu i oparła głowę o metalową poręcz.
– Tak powiedział ci tarot? – zapytał z lekką kpiną Michał.
– Nie, nieplanowane pobicie życiowego rekordu na sześćdziesiąt metrów o siódmej rano – odgryzła się mu siostra i na dobicie dodała: – Poza tym to nie ja wylosowałam Kochanków.
– Wczoraj mówiłaś, że to dobry omen – mruknął Moskal.
– Wczoraj nie wiedziałam, że będę musiała przez ciebie biegać – wyjaśniła rzeczowo dziewczyna i uśmiechnęła się cwanie.
– I to mówi ktoś, kto od ponad dwóch lat chodzi do szkoły mistrzostwa sportowego – zauważył Michał.
Uśmiech jego siostry jeszcze bardziej się poszerzył, gdy powiedziała:
– Ja tą szkołą tylko zarządzam.
W jej słowach nie kryła się arogancja. Lena po prostu stwierdziła fakt. Waleczna, charyzmatyczna, ale i opanowana oraz niesamowicie zaangażowana w sprawy społeczne, już w pierwszej klasie została przewodniczącą samorządu szkolnego, a za jej kadencji w Dwójce zaszły poważne zmiany. Jak na przykład to, że zajęcia z wychowania do życia w rodzinie prowadziła dyplomowana seksuolożka, albo to, że osoby, które pochodziły z domów o niskim dochodzie, dostawały posiłki sponsorowane przez lokalną firmę farmaceutyczną.
Michał ją podziwiał. Czasami też się jej bał, ale ogólnie ją podziwiał. On sam nigdy nie miał parcia, żeby wpływać na otoczenie i próbować polepszyć byt ogółu. I nie chodziło o to, że nie zależało mu na dobru innych ludzi – chociaż ogólnie wolał od nich zwierzęta – ale po prostu skupiał się na nauce, a na cokolwiek innego zwyczajnie brakowało mu czasu. Jego priorytetem pozostawało dostanie się na dobrą uczelnię i wybrany kierunek, który miał mu zagwarantować solidny zawód, bo tylko tak mógł zapewnić stabilizację ich niewielkiej rodzinie. Sprawić, że jego siostra będzie już zawsze mogła walczyć o swoje ideały, chadzać na protesty i zbierać podpisy, a jego mama bez strachu pisać książki o rzeczach, które ją pasjonują, a nie takie, które się dobrze sprzedają.
Teraz też starał się o nie dbać, jak tylko potrafił. Pomagał mamie w ogarnianiu domu, chwytał się dorywczych prac, dawał korki i – co najważniejsze – próbował nie zrzucać na nie swoich problemów. Może dlatego nie powiedział nikomu o jeszcze jednym powodzie, dla którego pierwszy raz w życiu czuł wstręt do szkoły. Tym powodem był Jacek Siedlecki – chłopak z jego nowej klasy, który bez powodu uprzykrzał mu życie.
Nie chodziło o to, że Michał się go jakoś specjalnie obawiał, bo do tej pory gadanie Siedleckiego znaczyło dla niego tyle, co brzęczenie natrętnego komara. Przez minione tygodnie Moskal starał się go ignorować z nadzieją, że ten w końcu się znudzi i znajdzie sobie inny obiekt do dręczenia. Tyle że Jacek nie odpuszczał, a na dodatek w zeszły piątek przyczepił się też do Leny, snując głośno domysły na temat tego, dlaczego jego siostra zniknęła nagle przed końcem zeszłego roku szkolnego. I właśnie wtedy Michał zaczął się bać. Nie Siedleckiego, ale własnych reakcji. Tego, co mógłby zrobić chłopakowi, gdyby ten – nawet przez przypadek – odkrył ich sekret i wykorzystał go do swoich gierek. Sekret, który muszę chronić ponad wszystko – zdążył jeszcze pomyśleć, zanim nagłe lekkie szturchnięcie ściągnęło jego uwagę.
– Znów to robisz – powiedziała jego siostra, bardziej zmartwiona niż urażona. – W ostatnich dniach ciągle gdzieś odpływasz.
– Mogę to robić, bo mam ciebie – stwierdził Michał, uśmiechając się lekko. – Ty się orientujesz w terenie.
– No właśnie chociaż ja zauważam te wszystkie ładne osoby, które się na ciebie gapią.
– Jakie oso… – zaczął, ale dziewczyna nie dała mu dokończyć.
Chwyciła Michała za brodę i skierowała jego głowę w stronę tyłu autobusu. O tej porze linią sto czterdzieści sześć nie podróżowało jeszcze wielu pasażerów i Moskal z łatwością dostrzegł siedzącego w ostatnim rzędzie osobnika w czapce z daszkiem i nonszalancko rozpiętej puchowej kurtce. Gdy nieznajomy zauważył, że rodzeństwo na niego patrzy, uśmiechnął się lekko, unosząc na swoim miejscu, jakby chciał pokazać przy tym swoje atuty.
– Patrzy w naszą stronę od dobrych kilku tygodni – wyjaśniła Lena i tym razem nakierowawszy brata za brodę tak, żeby na nią spojrzał, zaczęła tłumaczyć: – Widzę go zawsze w poniedziałki, środy i czwartki. Wysiada na Klinikach, więc strzelam, że jest studentem medycznej albo polibudy.
Moskal przewrócił oczami i chwyciwszy siostrę delikatnie za nadgarstek, odsunął ją od siebie, mówiąc:
– Może być nawet samym księciem brytyjskim, ale nadal mi to nic nie robi, bo nie mam na to czasu.
Lena opadła teatralnie na wolne siedzenie za nią. Przeczesując palcami swoje długie blond włosy, z udawanym rozczarowaniem westchnęła ciężko.
– Tyle dobrego towaru się przez ciebie marnuje – skwitowała jeszcze.
– Skoro jest dobry, to na pewno się nie zmarnuje – odpowiedział na to dobitnie Michał. – Poza tym ja naprawdę mam poważniejsze problemy na głowie.
– Zalewski? – spróbowała zgadnąć jego siostra.
Moskal skinął głową, mimo że tym razem to nie historia zaprzątała jego myśli. Lena jednak nie musiała tego wiedzieć. Wystarczyło, że wyraźnie martwiła się już sytuacją z historykiem, bo spoglądając na brata strapiona, przesunęła się o jedno miejsce dalej, po czym poklepała teraz już puste siedzenie obok siebie.
Michał, zanim usiadł, rozejrzał się po autobusie i sprawdził, czy na pewno nie ma koło nich kogoś, kto potrzebował tego miejsca bardziej od niego, ale w ten poniedziałkowy poranek podróżujących było naprawdę niewielu, więc w końcu skapitulował.
Lena, wzdychając ponownie, ułożyła głowę na ramieniu brata. Jak zwykle, kiedy znajdowali się razem – i do tego tak blisko siebie – przyciągali spojrzenia. Oboje wysocy i smukli, z jasnymi włosami i identycznie intensywnie niebieskimi oczami, o podobnych rysach twarzy.
– Szkoda, że nie jesteś dziewczyną – powiedziała w końcu Lena, która ewidentnie przez cały ten czas nad czymś myślała.
– Dlaczego? – dopytał Michał, czując, że stracił wątek.
– Bo Zalewski lubi cycate blondynki – wyjaśniła rzeczowo jego siostra. – U nas nigdy nie pyta Ulki, która siedzi w pierwszej ławce i specjalnie na historię zakłada bluzki z dekoltem. Wiem, że to nie uchroniłoby cię przed sprawdzianami, ale przynajmniej uniknąłbyś odpytki.
– Nie sądzę, żebym jako dziewczyna mógł pochwalić się dużym biustem – skwitował to markotnie Moskal.
– Racja – zgodziła się Lena. – Duże cycki nie są domeną kobiet z naszej rodziny.
– Może gdybym zapuścił włosy tak jeszcze trochę, do brody…
– Nie – przerwała mu kategorycznie siostra. – Masz tak kwadratową szczękę, że twoja żuchwa może ciąć papier i bardziej nadajesz się na okładkę kolejnego erotyku mamy niż na następną finalistkę _RuPaul’s drag race_.
– Myślisz, że w takim razie może mnie uwalić? – zapytał niepewnie chłopak.
Perspektywa zagrożenia z jakiegokolwiek przedmiotu wydawała mu się równie nierealna, co przerażająca. Lena jednak tylko wzruszyła ramionami, zastanawiając się przez chwilę.
– Po nim można spodziewać się wszystkiego – odparła w końcu. – Jeśli bardzo cię nie polubił, a na to wygląda, to wymyśli ci takie pytania, że dostaniesz kilka pał, i gotowe. Tylko że wtedy wkroczy samorząd i posądzimy go o nęka…
– Nie – sprzeciwił się stanowczo Michał, nie dając jej dokończyć.
Dziewczyna wyprostowała się gwałtownie i zaskoczona rzuciła:
– Dlaczego nie?
– To byłby nepotyzm.
– Kiedy on cię realnie nęka.
– Poradzę sobie – zaoponował ponownie Moskal.
– Niby jak?
– W końcu wykuję historię tak, że mnie z niej nie zagnie – wyjaśnił, uśmiechając się delikatnie. – Nie martw się tym.
– Michał… – zaczęła Lena, spoglądając na niego z troską.
– Naprawdę wszystko będzie dobrze – zapewnił ją jeszcze Moskal.
– Aha – mruknęła dziewczyna, kiedy znów oparła głowę o ramię brata i dodała ciszej: – Chyba jak zdarzy się cud i Zalewski znajdzie sobie kolejnego ulubieńca.
Michał w cuda nie wierzył, więc obiecał sobie, że skoro i tak w szkole zawsze byli wcześniej, to powtórzy materiał na sprawdzian przed WF-em. A potem kolejny raz na długiej przerwie. I następny przed samą historią. W końcu przyswajanie wiedzy stanowiło jego talent. Nawet tak nudnej, jak ta historyczna – pomyślał jeszcze zapatrzony w obraz za oknem autobusu.
Wrocław ogarnięty zimą był szary i ponury. Tak różny od tego, co otaczało ich w bezpiecznym Borzygniewie. I to chyba właśnie ten widok miasta pokrytego brudnym, topniejącym śniegiem sprawił, że gdzieś głęboko w nim pojawiła się dziwna, nieznana mu dotąd niepewność.
***
Całą drogę z domu do szkoły przebiegł i teraz dopadł do głównych drzwi zdyszany. Bieganie na długie dystanse nie stanowiło jego mocnej strony. On trenował raczej te krótkie, a zwłaszcza na sto dziesięć przez płotki. Po pokonaniu powyżej czterystu metrów wymiotował i mdlał. I teraz aż sam się sobie dziwił, że po przebyciu dwukrotnie większej odległości jeszcze stał o własnych siłach i nie ozdobił schodów przed szkołą zawartością żołądka.
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo wiedział, że każda kolejna minuta przybliżała go do spełnienia groźby jego trenera, który od dawna obiecywał mu, że jeśli ponownie spóźni się na trening, ten urwie mu jaja. Na żywca. A on bardzo szanował swoje przyrodzenie. Był do niego cholernie przywiązany. I to dosłownie. Dlatego wziął jeszcze jeden głęboki oddech, po czym szarpnął za ciężkie drzwi i rzucając do portierki zdawkowe powitanie, odbił kartę i zbiegł po schodach do szatni. Miał nadzieję, że zastanie tam jeszcze swoich kolegów, ale niestety, gdy dostał się do części przeznaczonej tylko dla sportowej reprezentacji szkoły, ta okazała się pusta.
– I tak właśnie Adrian traci jaja… – jęknął do siebie, ze złością rzucając plecakiem o podłogę.
Liczył na to, że wmiesza się w tłum. Zwłaszcza że chłopaki, nawet jeśli stawiali się w szatni punktualnie, to na siłownię nigdy nie wchodzili o czasie. Wystarczyło, że trener zanotował ich pojawienie się w przebieralni, a później przypisywał im plan treningów i przez resztę czasu doglądał ich ze swojej kanciapy. W obecnej sytuacji, wchodząc na salę sam, Adrian zmieniał się w kaczkę do odstrzału, którą stado pozostawiło na pastwę losu.
– Zdrajcy – burknął pod nosem i zrezygnowany podniósł plecak z podłogi.
Próbując uspokoić oddech, zawlókł się pod swoją szafkę. Wiedząc, że i tak nie jest w stanie już nic zrobić, zaczął wyciągać świeże rzeczy na przebranie – koszulkę od włoskiego projektanta i najnowszy model nike’ów, które kupił w czasie pobytu w Szwajcarii na obozie sportowym. Niedostępne prawie w całej Europie buty miały wzbudzić zazdrość Jacka i przechylić szalę ich przyjacielskiej rywalizacji na stronę Adriana. Do tej pory to jego kolega był górą, bo z wakacji w Stanach przywiózł tony nowych ubrań, łącznie z fantastycznymi korkami do biegania, dzięki którym jego czas poprawił się aż o pół sekundy. Pół sekundy, które mogło przyczynić się do tego, że Adrian zostałby zdegradowany do drugiego składu, a Jacek przejąłby jego miejsce w głównej kadrze.
Na szczęście życiówka Adriana na sto dziesięć przez płotki też się poprawiła, bo nie popuścił sobie w wakacje. Dopiero kiedy ponad miesiąc temu, na początku listopada, zaczęli roztrenowanie, chłopak zmienił natężenie większości ćwiczeń, a z niektórych postanowił zrezygnować aż do końca grudnia. Chociaż i tak w czasie trzytygodniowego pobytu w Szwajcarii, na który został zaproszony główny skład, zadbano o to, żeby im się nie nudziło i nie mieli za dużo czasu na imprezowanie. Wszystko dlatego, że plan obozu układał jego ojciec, którego to firma zresztą również sponsorowała wyjazd.
Dzisiaj wypadał pierwszy dzień szkoły po ich powrocie i Adrian zaczynał go od treningu siłowego. Jak w każdy poniedziałek wykorzystywał to, że jego klasa miała w tym czasie WF. Dlatego już przebrany, stanął przed wejściem na siłownię i wziąwszy jeszcze jeden głęboki oddech dla kurażu, delikatnie uchylił drzwi. Chciał się wśliznąć do środka niezauważony, ale stare, zdeformowane nieco skrzydło skrzypnęło straszliwie, ściągając na Adriana uwagę wszystkich zebranych na sali. Kilkanaście głów odwróciło się w jego stronę jak na komendę, a rozmowy ucichły. Na moment zapadła bolesna cisza, ale już po sekundzie wybuchły okrzyki powitania.
– Adrian! Wróciłeś! – zakrzyknęła jedna z dziewczyn, od razu do niego podbiegając.
– Myśleliśmy, że Szwajcary cię przechwyciły gdzieś na lotnisku! – dodała kolejna.
– Słynny Adrian Zachariasz to się takim leszczom nie daje – sprostował od razu Bartek, ich mistrz w rzucie kulą.
Chłopak podszedł do Adriana, żeby podać mu rękę, co zapoczątkowało kolejną falę powitań. Po chwili zrobiło się koło niego całe zgromadzenie. Niektórzy pytali, jak podobał mu się wyjazd. Inni chcieli znać szczegóły, których nie opowiedziała im reszta. Za to dziewczyny tylko czekały na to, żeby się na nim uwiesić pod pretekstem powitalnego uścisku. Adrian jednak zareagował na to szybko. Pierwszą chętną chwycił w odpowiednim momencie za ramiona i odsunął od siebie stanowczo. Jego koleżanka zrobiła zawiedzioną minę i już szykowała się na ponowny atak, ale na szczęście uratował go Jacek.
– Zachariasz, ale żeś się odstrzelił! Jak szczur na otwarcie kanału – zawołał, przesuwając ludzi na boki, żeby się do niego dostać.
– Nie bardziej od ciebie, leszczu – odciął mu się Adrian.
Jacek wyszczerzył się i poklepał go z uznaniem po ramieniu, oceniając jego strój.
– No, no – powiedział. – Zacne te buciki, ale te kolory to takie pedalskie.
– Sam jesteś pedalski – odciął mu się Bartek, zanim zdążył to zrobić Zachariasz. – I każdy wie, że tak pierdolisz, bo sam chciałbyś je mieć.
Jacek nadąsał się i wyglądał tak, jakby chciał przywalić miotaczowi, ale jednocześnie powstrzymywał się, bo wiedział, że nie ma z nim szans. Bartek był od niego o ponad głowę wyższy i trzy razy szerszy w barkach, a do tego cechował się zaskakującą szybkością. Plus szanowała go cała szkoła, więc agresor naraziłby się na ogólne potępienie. Jackowi za to bardzo zależało na popularności. Skoro nie znalazł się w głównym składzie, to chociaż próbował zgrywać króla szkoły. Nawet jeśli dobrze wiedział, że i ten tytuł należał do Adriana.
– Dobra, dobra, panowie – wtrącił się Zachariasz, jak zwykle pełniąc rolę mediatora pomiędzy Jackiem a resztą szkoły. – Wszyscy wiemy, że każdy chciałby mieć te buty, ale mam je tylko ja, więc skończcie płakać i dajcie mi zacząć udawać, że jestem tutaj od dawna, zanim wróci tren… – urwał w pół słowa, zauważając z niepokojem, że kilka osób przestało na niego patrzeć.
Ich wzrok powędrował gdzieś ponad głowę Adriana i – co gorsza – w ich oczach odbił się strach. Zachariasz więc obrócił się i podążając za ich spojrzeniem, zerknął przez ramię, upewniając się, że niestety jego obawa była słuszna – trener stał za jego plecami.
– Co masz zamiar udawać, Zachariasz? – zapytał mocnym głosem rosły mężczyzna, sugestywnie unosząc brew.
– Nic, trenerze Borówka – szepnął zmieszany Adrian. – Nie miałem zamiaru nic udawać.
– To chyba musiałem się przesłyszeć, bo przez chwilę wydawało mi się, że chciałeś mnie okłamać – powiedział niewzruszony mężczyzna.
– Nie śmiałbym nawet próbować zrobić czegoś tak głupiego – wyznał Zachariasz, brzmiąc na szczerze skruszonego.
Pech jednak chciał, że na jego słowa jedna z dziewczyn zaśmiała się krótko i to wystarczyło, żeby trener Filip Borówka nabrał nowych podejrzeń. Postąpił kilka kroków ku Adrianowi i nachylając się nad nim lekko, zapytał cicho:
– Sugerujesz, że mam problemy ze słuchem?
Zachariasz skrzywił się, bo zdał sobie sprawę, że tym razem nie wykpi się od kary.
– No dobrze – zaczął niepewnie – może rzeczywiście chciałem pana trenera tak troszeczkę zwieść.
– Troszeczkę? – prychnął mężczyzna, prostując się. – Zwieść? – powtórzył, po czym spojrzał na resztę zebranych koło nich sportowców i spytał: – A co jest karą za próbę takiego „troszeczkę zwodzenia”?
– Sto _burpees_! – rzucił ochoczo Jacek.
– Tak właśnie – zgodził się z nim Borówka i znów zerknął na Adriana, upewniając się: – Wiesz, co masz robić?
– Ale panie trenerze – zareagował szybko sportowiec. – Kiedy ja się porzygam.
– Nie bierz mnie na litość, Zachariasz – poprosił go mężczyzna. – Sto _burpees_ powinieneś robić na śniadanie, więc jeśli to dla ciebie obciążenie, to muszę się zastanowić, czy powinieneś być w pierwszym składzie.
Chłopak podniósł na to gwałtownie głowę i szybko rzucił:
– Nie, nie, już się robi!
– I to mi się podoba – przyznał jeszcze trener i klaszcząc kilka razy, zakrzyknął do reszty: – A wy co tak stoicie?! Nogi nie zrobią wam się same! Wracać do ćwiczeń!
Pozostali, słysząc to, natychmiast się rozpierzchli z obawy, że ich też spotka podobna, wcale nie tak błaha kara. Bartek jeszcze tylko klepnął Adriana po ramieniu, aby dodać mu otuchy, i również wrócił na swoje stanowisko. Zachariaszowi nie pozostało nic innego, jak w poszukiwaniu większej przestrzeni przejść do strefy wolnych ciężarów i zacząć robić katorżnicze i znienawidzone przez wszystkich ćwiczenie.
Zazwyczaj potrafił udobruchać Borówkę. Czy to żartami, które skrycie jego trener lubił, czy też udowodnieniem mu, że żałuje swoich wybryków. Zresztą przewinienia Adriana nigdy nie były szczególnie poważne. Ograniczały się właściwe do spóźnień, bo chłopak często miał problemy ze snem i organizacją czasu. Raz trener złapał go na próbie przemycenia taniego wina do pokoju, kiedy w tamtym roku pojechali na roztrenowanie do Spały. Oczywiście prób skutkujących sukcesem było więcej, ale ta zakończona niepowodzeniem stała się również ostatnią, bo Borówka zagroził, że jeśli kiedykolwiek przyłapie Adriana na czymś podobnym, powiadomi jego rodziców.
Chociaż nie – pomyślał sportowiec, podskakując i od razu schodząc do pompki. – Nie tylko przez to. Adrian zwyczajnie nie lubił sprawiać zawodu jedynemu nauczycielowi, którego szanował. Szczególnie że mężczyzna przypominał mu jego wujka – brata ojca – który może i wydawał się szorstki oraz zdecydowanie wiele od niego wymagał, ale doceniał Zachariasza i akceptował go takim, jaki był. Chwalił Adriana, gdy na to zasługiwał, a jednocześnie potrafił okiełznać jego temperament. Ukierunkować go. Sprawić, że chłopak przestawał się miotać i zamiast tego przekuwał te wszystkie zebrane w nim rozedrgane emocje w czystą determinację. A Zachariasz zazwyczaj był mu za to wdzięczny. Może poza tym momentem – pomyślał i wycedził przez zęby:
– Dwadzieścia osiem!
– Dopiero? – zagadnął go Jacek.
Od paru minut jego kolega powoli migrował ze swojej części siłowni ku strefie wolnych ciężarów, aż wreszcie znalazł się koło Adriana. Usiadł na ławeczce naprzeciwko drugiego chłopaka, niedbale podnosząc co jakiś czas kilogramowy hantel.
– Ty… – zaczął nie bez wysiłku Zachariasz – …nie zrobiłbyś… – wycharczał – …nawet dziesięciu!
– Uważaj, bo zaraz ci pokażę! – powiedział przez śmiech Siedlecki.
– Chyba gołą dupę – warknął sportowiec i przystanął na chwilę.
Ledwie łapiąc oddech, pochylił się w skłonie, by schować głowę między kolana i pohamować nagły przypływ mdłości. Wiedział, że ryzykuje wydłużeniem wyroku, ale miał już przygotowany na to kontrargument – trener nie określił, czy _burpees_ mają zostać wykonane w jednym podejściu, czy nie. Mimo to po chwili uniósł lekko głowę, żeby sprawdzić położenie Borówki. Kiedy jednak zobaczył, że mężczyzna zasiadł w swojej kanciapie znajdującej się na drugim końcu siłowni, odetchnął z ulgą i wyprostował się w końcu, rzucając do Jacka:
– Co się działo, kiedy mnie nie było?
– A bo ja wiem? – Siedlecki wzruszył ramionami, znów podnosząc od niechcenia hantel. – Hanka zaklepała mnie sobie na studniówkę na przykład. Najpierw stwierdziłem, że trochę szkoda, bo chciałem iść z Anką, ale że Hanka już dawała, to będzie łatwiejsza w obróbce.
Adrian przewrócił oczami i mruknął:
– Chodziło mi raczej o nauczycieli i lekcje, a nie o to, kogo przelecisz po studniówce.
– To trzeba było tak od razu – oburzył się Jacek. – Chociaż u nich też po staremu, poza tym, że ta nowa anglistka podobno posuwa Zalewskiego.
Zachariasz westchnął ciężko, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Czy ty serio myślisz tylko o jednym?
– Pytanie raczej powinno dotyczyć tego, dlaczego ty o tym nie myślisz – rzucił Jacek, jak zwykle podejrzliwie.
– To, że o czymś nie mówię…
– Tak, tak, wiem – przerwał mu Siedlecki i krzywiąc się, dokończył: – To nie znaczy, że tego nie robisz.
Adrian po minie kolegi stwierdził, że ta wymówka znów go nie przekonała. Od jakiegoś czasu Jacek przestawał kupować to, że Zachariasz podchodził do spraw seksu jak prawdziwy dżentelmen i nie chciał się tym przechwalać. W mniemaniu jego kolegi każde zaliczenie laski powinno zostać przegadane z kolegami, łącznie z dokładnym opisem tego, co Jacek z nimi robił. Ze wszystkimi szczegółami. Co do sekundy.
Adrian zazwyczaj wyłączał się z takiej rozmowy zaraz po tym, jak padały pierwsze słowa typu „dupa” albo „cycki”. W takich chwilach z niespotykaną u niego chęcią wracał do czytania streszczenia aktualnej lektury. I absolutnie nie chodziło o to, że sam nie chciałby iść z kimś do łóżka albo o tym nie myślał. Bardzo chciał. I często o tym myślał. Czasami wyobrażał to sobie godzinami. Planował każdy moment takiego zbliżenia. Rozkładał je na czynniki pierwsze. Tyle że gdyby Jacek – albo ktokolwiek inny – dowiedział się, z kim Adrian chciałby ziścić te plany, Zachariasz mógłby zapomnieć o swojej pozycji w szkole. Albo gorzej. Dowiedziałby się o tym jego ojciec i chłopak mógłby pożegnać się również ze swoim życiem. Dosłownie.
– A! Wiem! – Okrzyk Siedleckiego wyrwał go z niewesołych myśli.
– Niesamowite – mruknął z cwanym uśmiechem Adrian. – Ty? Coś wiesz? To chyba jakiś cud. A może jesteś chory?
Zrobił jeszcze krok i wyciągnął dłoń, żeby sprawdzić, czy jego kolega nie ma może podwyższonej temperatury, ale Jacek w porę odtrącił jego rękę.
– Wiem, co jeszcze się stało, kiedy cię nie było – zaczął tłumaczyć. – Mam nowy podnóż…
Chłopak nie zdążył jednak skończyć, bo nagle coś świsnęło w powietrzu i niespodziewanie kilka centymetrów od głowy Jacka przeleciała piłka do kosza.
To nie był pierwszy tego typu przypadek. Przez to, że na siłownię zaanektowano sporych rozmiarów balkon zawieszony nad aulą, która na co dzień służyła jako kolejna sala gimnastyczna, zdarzało się, że przez odgradzający ją wysoki murek i siatkę przelatywały piłki. Do tej pory jednak dotyczyło to tylko tych do siatkówki. W końcu lekkie i niewielkie, z łatwością leciały daleko przy mocnych serwach. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się to z tą do kosza i właśnie dlatego, kiedy tylko minęło pierwsze zaskoczenie, dwójka sportowców dopadła do murku, żeby poszukać winnego.
O dziwo, wcale nie musieli się za bardzo zastanawiać, kto nim był, bo pośrodku sali stał niesamowicie wysoki chłopak o przydługich blond włosach. Te przytrzymane zostały opaską, by nie opadały wyjątkowo na oczy o niebieskich tęczówkach, których intensywność barwy Adrian mógł dostrzec nawet z dzielącej ich odległości. Nieznajomy wpatrywał się w nich z niewyjaśnioną niechęcią.
Reszta klasy – zresztą tej samej, do której przypisany był również Jacek i Adrian – znajdowała się w znacznej odległości od blondyna. Trzymali się drugiego końca auli, tak jakby bali się reakcji szkolnych czempionów zwisających właśnie z balkonowego murku.
– Kto to jest? – zapytał cicho Zachariasz. – Nie dziwię się, że ma taki mocny rzut, skoro jego bary są szersze chyba nawet od tych Barta.
– To on – mruknął Jacek.
Adrian spojrzał na niego gwałtownie, marszcząc brwi.
– On, czyli kto?
– Mój nowy podnóżek – wyjaśnił jak gdyby nigdy nic Siedlecki.
– Twój co? – dopytał Zachariasz, aż się zachłystując.
Jacek tylko pokręcił z politowaniem głową i znów spojrzał na nieznajomego, krzycząc do niego:
– Wiesz, co zrobiłeś, cwelu?!
Ten tylko uniósł jasną brew, pozostając niewzruszonym. No może poza tym, że jego spojrzenie nagle z wyrażającego poirytowanie zmieniło się w chłodne. Nawet wyniosłe.
Siedleckiemu jednak to nie przeszkadzało, bo znów zakrzyknął:
– Rzuciłeś piłką w szlachtę, ty chłopie małorolny!
– Jacek – zaczął karcąco Adrian, przysuwając się do kolegi – on cię przecież nie trafił i pewnie przerzucił piłkę przez przypadek, kiedy celował do kosza.
– Oj tam, oj tam – mruknął Siedlecki. – Trzeba go wychować i nauczyć obyczajów szkoły, bo będzie myślał, że można do nas podbijać bez konsekwencji.
– Kiedy doszedł do naszej klasy? – zagadnął Zachariasz.
Łudził się, że tak rozproszy swojego kolegę i odciągnie go od dalszego ubliżania niewinnym ludziom.
– To brat bliźniak Leny. Przylazło to takie z Czternastki i się wozi. Podobno geniusz, a Zalewski go gnębi, aż się miło patrzy – wysyczał szybko Jacek i zakrzyknął znów na dół: – Kajaj się teraz, cwelu!
Chłopak nadal nie reagował na zaczepki Siedleckiego. Wręcz przeciwnie, znosił je ze stoickim spokojem nawet wtedy, kiedy Jacek obrzucił go jeszcze paroma epitetami. Ewidentnie chciał to przeczekać, bo gdy tylko Siedlecki skończył mówić, nieznajomy krzyknął do nich mocnym głosem:
– Możecie oddać nam piłkę?
– Oddam to klapsa w tyłek twojej siostrze! – zawył Jacek.
– Debilu – warknął na to Zachariasz i popchał lekko kolegę, dodając karcąco: – Zryło ci banię!
Siedlecki tylko wzruszył ramionami i asekuracyjnie spojrzał na kanciapę trenera. Ten jak zwykle siedział pochylony nad dokumentami. Pewnie pisał sprawozdanie z obozu w Szwajcarii dla dyrektora. Wobec drużyny stosował metodę ograniczonego zaufania, ale raczej nie spodziewał się takiego zajścia. Z kolei mały, oszklony pokoik, w którym przebywał, wydawał się dość dobrze wygłuszony i na pewno nie dochodziły do niego rzucane przez Jacka obelgi. Tak jak zresztą do pozostałych sportowców, którzy ćwiczyli w słuchawkach.
Siedlecki dobrze też wiedział, że nauczyciel wychowania fizycznego jak zwykle tylko podzielił klasę na drużyny i sam siedział z resztą wuefistów w pakamerze na piłki, popijając poranną kawę. Z niej potrafiło wyciągnąć go jedynie wycie z bólu, a nie jakieś mało groźne krzyki. Pewnie dlatego dumny z siebie Jacek rzucił jeszcze:
– Tak się jej spodoba, że będzie mnie prosiła o wię…
Nie zdążył jednak dokończyć, bo Adrian szarpnął go raptownie za koszulkę, odciągając w głąb sali.
– Opanuj się, jak nie chcesz być całkiem wykluczony z drużyny – ostrzegł go dodatkowo.
– Kto niby powie o tym trenerowi? – burknął Siedlecki.
– Ja – warknął Zachariasz.
Odwrócił się i zaczął szukać wzrokiem przeklętej piłki niezgody. Znalazł ją pod drzwiami na siłownię, więc nie myśląc za wiele, porwał ją z podłogi i podszedł znów do murku.
Nowy nadal czekał cierpliwie i wcale nie wyglądał na kogoś poruszonego słowami Jacka, co chyba z kolei działało na Siedleckiego jak zapalnik. Jeszcze nikt wcześniej nie potrafił tak go ignorować. No może oprócz Leny, której chłopak też żywo nienawidził, ale bał się na tyle, żeby potrafić się przy niej opanować. Poza nią ludzie w szkole raczej próbowali wejść mu w tyłek, żeby dostać się do ich sportowych kręgów i zyskać płynące z tego przywileje. Sportowych kręgów, których do tej pory Adrian się nie wstydził. Teraz jednak poczuł, że powinien zadbać o ich wizerunek.
Położywszy więc piłkę na murku, przechylił się nad nią tak, żeby widzieć nieznajomego i uśmiechnąwszy się jednym ze swoich najbardziej olśniewających uśmiechów, krzyknął:
– Piłka za piosenkę?
Nowy tylko lekko zbity z tropu zmarszczył brwi, przyglądając się Zachariaszowi srogo. Na jego słowa za to zareagował ktoś z ich klasy, wołając:
– Serio, Adrian?
– To miało być śmieszne? – dodał ktoś jeszcze.
– No właśnie miało – mruknął do siebie sportowiec i niezadowolony, że jego pomysł na rozładowanie atmosfery nie wypalił, spróbował jeszcze raz, dodając: – To chociaż powiedz mi, jak masz na imię!
Za plecami Adriana dało się słyszeć prychnięcie Siedleckiego, ale jego nowy kolega z klasy tylko pokręcił lekko głową ze zrezygnowaniem. Ewidentnie się poddał, bo zaczął się odwracać, jakby zamierzał podejść do reszty klasy zebranej pod ścianą. Tylko że wtedy Zachariasz też skapitulował. Widząc, że na tego chłopaka nie działają jego żarty, stwierdził, że równie dobrze może po prosu uznać to za przegraną bitwę i oddać piłkę.
Zamachnął się i rzucił ją na dół. Nie zauważył tylko, że nowy już całkiem odwrócił się do niego plecami. Piłka więc poleciała idealnym łukiem i niemal uderzyła w plecy nieznajomego, kiedy ten w ostatniej chwili odwrócił się i złapał ją w swoje niesamowicie duże dłonie.
– _Wow_ – szepnął do siebie Adrian, patrząc na chłopaka z uznaniem.
– Cholera no – odezwał się koło niego Jacek, przyglądający się znów całej scenie. – Plan miałeś dobry. Uśpiłeś jego czujność i tak dalej, ale egzekucja poszła słabiutko.
– Weź idź lepiej spuść wora, Siedlecki – rzucił do niego niepocieszony Zachariasz. – Może wróci ci wtedy rozsądek.
– Chyba tobie – parsknął Jacek, ale w końcu podniósł z podłogi porzucony hantel i zabrał się porządnie za ćwiczenie.
Adrian też wrócił do wykonywania swojej kary, ale dziwnie zaintrygowany, pomiędzy podskokami i pompkami potrafił tylko myśleć o tym chłodnym spojrzeniu Nowego.