Rebe powiedz… O żydowskiej sztuce życia mówi naczelny rabin Polski - ebook
Rebe powiedz… O żydowskiej sztuce życia mówi naczelny rabin Polski - ebook
Opis: Żydowska mądrość na niespokojne czasy. Rabin Polski w rozmowie z Ireną Wiszniewską o najważniejszych kwestiach egzystencjalnych – miłości, strachu, szczęściu, pieniądzach, seksie. Wszystko oparte na własnych doświadczeniach biograficznych.
O pieniądzach:
Wiele lat temu po raz pierwszy spotkałem miliardera. Słuchałem go myśląc, że świetnie, że jest taki bogaty, ale przecież nie założy trzech par spodni naraz. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że przed każdym człowiekiem stoi to samo wyzwanie: cieszyć się jedną chwilą po drugiej, nic więcej, bo nie żyjesz jutro, ale teraz. Uznałem, że to wyzwanie, bo nie wszyscy tak potrafią.
O szczęściu:
Pewien człowiek skarży się Bogu, że nic mu nie wychodzi, że ma nieudane życie. A Bóg na to: – Myślisz, że jest ci źle? To ja ci dopiero pokażę, jak może być źle! Inny człowiek dziękuje Bogu za wszystkie wspaniałe rzeczy, które go w życiu spotykają. A Bóg na to: – Myślisz, że jest ci dobrze? To ja ci dopiero pokażę, jak może być dobrze!
O strachu:
Człowiek nie powinien dopuścić do tego, by strach go paraliżował. Weźmy na przykład Mojżesza. Pod jego wodzą uciekając z Egiptu Żydzi docierają nad Morze Czerwone. Za nimi armia, przed nimi bezkres wód. Mojżesz nie wie, co robić i zaczyna się modlić. A Bóg na to: „To nie czas na modlitwę! Idź dalej! Działaj!”. I to jest bardzo żydowskie podejście do życia.
O młodości:
W młodości popełniłem kilka głupstw. Wyskoczyłem z okna z pierwszego piętra, bo chciałem zobaczyć, co się stanie. Nic sobie nie zrobiłem, tylko podarłem spodnie. Drugie głupstwo było poważniejszej natury. W Stanach, oprócz normalnych szyn pociągowych, jest trzecia pod napięciem, zresztą w Polsce mamy taką w warszawskim metrze. Ja, mówimy o mojej młodości w Stanach, o tym nie wiedziałem i tak sobie dla żartu przez nią przeskoczyłem. Gdybym o nią zahaczył, poniósłbym śmierć. A niewiedza nie usprawiedliwia lekkomyślności i narażania życia. Człowiek nieodpowiedzialny nie rozumie albo nie chce zrozumieć związku między przyczyną a skutkiem, co może mieć tragiczne konsekwencje.
O starości:
Ktoś mi kiedyś powiedział, chyba moja mama: – Lubię moje zmarszczki, bo na nie ciężko pracowałam. Ja bym się trzymał tej linii.
O śmierci:
Bać się nieznanego? Wystarczy wiedzieć, że po śmierci dobry człowiek będzie miał dobrze. Zamiast zastanawiać się, co potem, powinnaś raczej przejmować się tym, co teraz. Czy jesteś dostatecznie uważna, czy bronisz tego, w co wierzysz? Talmud pisze, że jedna godzina w tym świecie, gdzie możesz okazać skruchę i poprawić się, jest ważniejsza niż całe nasze życie na tamtym świecie.
O sztucznej inteligencji:
Przypuśćmy, że AI rządzi światem, a ludzie zostali sprowadzeni do roli niewolników. Co ta przygnębiająca wizja znaczy dla mnie? Co w tych warunkach mam robić, albo czego nie robić? W pewien sposób to niczego nie zmienia. Na ile to jest możliwe, nadal mam wywiązywać się ze swoich obowiązków: przestrzegać koszeru, spełniać micwy, pomagać ludziom. Nawet jako niewolnik powinienem kierować się zasadami moralnymi.
O końcu świata:
Wyobraź sobie, że jesteś w trakcie sadzenia drzewa, gdy ktoś przybiega z wiadomością, że oto nadszedł Mesjasz i właśnie stoi u bram. Co robisz? Nasuwa się tylko jedna odpowiedź. Zanim pospieszysz go witać, skończ sadzić drzewo. I tego powinniśmy się trzymać, nawet gdy nadchodzi koniec świata, jakikolwiek by był. Róbmy swoje.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66219-87-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ostatnio kierowca taksówki powiedział mi, że światem rządzi żydowska finansjera.
Jeżeli to my rządzimy światem, to słabo nam idzie. Trzeba nas natychmiast zwolnić.
Komu powierzyć to zadanie?
To już nie mój problem. Tak sobie żartuję, ale oczywiście takie stwierdzenie należy do kategorii najbardziej rozpowszechnionych antysemickich stereotypów. Co ciekawe, w Japonii, gdzie byłem rabinem przez pięć lat (o tym szerzej w drugiej, biograficznej, części książki – przyp. red.), ten stereotyp nie ma wydźwięku antysemickiego. Żydzi rządzą światem? To wspaniale, mówią Japończycy. Chcemy ich za partnerów. W innych częściach globu człowiek sukcesu niekoniecznie budzi sympatię. Opowiem ci stary dowcip. Złota rybka zgadza się spełnić życzenia trzech mężczyzn. Francuz mówi, że jego sąsiad ma piękną żonę, i prosi o piękniejszą. Szast-prast, życzenie spełnione. Amerykanin mówi, że jego sąsiad ma wspaniały samochód, i prosi o lepszy. Szast-prast, życzenie spełnione. Polak mówi, że jego sąsiad ma piękny dom. Spal go!
Ponury żart.
Niestety, coś w tym jest. Nie tylko w Polsce, ale w Europie i częściowo w Stanach motorem wielu zachowań jest zazdrość. Drugiemu człowiekowi nie powinno wieść się za dobrze. Skąd się to wzięło, to już inna sprawa. Pobyt w Japonii, gdzie człowiek odnoszący sukcesy jest uważany za świetny materiał na biznesowego partnera, otworzył mi oczy. Chętnie rozpowszechniłbym to podejście w innych krajach.
A może rzeczywiście Żydzi mają jakieś sekrety dotyczące zarabiania?
Przykro mi, nie ma innej tajemnicy niż ciężka praca.
Kiedyś mi mówiłeś, że Tora i Talmud odnoszą się do wszystkich dziedzin życia.
Tora jasno tłumaczy, dlaczego ludzie się bogacą. Z jednego jedynego powodu: żeby mieli czym dzielić się z innymi. Człowiek, który więcej zarabia, ma więcej do dania. Trzydzieści lat temu mój przyjaciel powiedział mi coś, co zapadło mi w pamięć. Jego ojciec, ocalały z Holocaustu, przyjechał z Polski do Stanów z przysłowiowymi dwudziestoma dolarami w kieszeni. Zbudował olbrzymią firmę, którą sprzedał w wieku osiemdziesięciu pięciu lat za niemałe pieniądze. Gdy dowiedziałem się od jego syna, a mego przyjaciela, że szukają czegoś nowego do kupienia, wielce się zdziwiłem. Ale po co? Po co pracować, kiedy pieniędzy starczy na następne parę pokoleń? Wyjaśnił mi, że chcą dawać większe darowizny. Nie wiem, czy wyjawił mi prawdziwy powód. Ale sam fakt takiego postawienia sprawy oznacza, że rozumiał rolę pieniądza: mamy go, by dawać.
Ty dajesz?
Tak. Głęboko wierzę, że pieniądze to błogosławieństwo od Boga i należy się nimi dzielić. Nie mam ich po to, by kupić następnego iPhone’a. Mam jednego, bardzo dobrego. I wystarczy.
Powiesz, komu i ile dajesz?
To nie jest informacja, którą należy rozgłaszać. Robię to, bo to moja powinność, a nie żeby przypisywać sobie jakieś zasługi. Jeżeli człowiek tym się chwali, to tym samym podważa swoje działanie, robiąc sobie reklamę, a nie dobry uczynek.
Dawanie to nie tylko pieniądze z ręki do ręki lub przelew na konto, ono przybiera również bardziej subtelne formy. Na dowód tego opowiem ci pewną historię. Gdy miałem dziewiętnaście lat, wybraliśmy się z kolegą na wyprawę – samochodem z Nowego Jorku na Florydę. Nie byliśmy bez grosza, ale zawsze szukaliśmy jakiejś darmowej okazji. W szabat chodziliśmy do synagogi, żeby się pomodlić, ale też z pewną nadzieją, że spotkamy kogoś, kto nas zaprosi do domu na kolację. I kiedyś tak się stało. Kolacja była wyśmienita. Składam gospodarzowi podziękowania, a on mi przerywa: „Nie dziękuj! Tym samym odpłacasz i tracę szansę na dobry uczynek”. On nie wyświadczał nam grzeczności, lecz spełniał micwę (na końcu książki zamieszczamy słowniczek terminów – przyp. red.). Co nie znaczy, że neguję podziękowania, w innych okolicznościach mają swój sens.
Czy są jakieś zasady dawania i dobroczynności?
Powinno się na to przeznaczać minimum dziesięć procent dochodów. Jednak nie więcej niż dwadzieścia procent.
Dlaczego?
Rabini ustalili ten limit z obawy, że ktoś da za dużo i za rok sam będzie potrzebował pomocy. Prowadzono poważne debaty o tym, jak należy rozumieć te obowiązkowe dziesięć procent. Czy liczy się je od całego dochodu, czy od pieniędzy potrzebnych na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Za to wszyscy się zgadzali co do tego, że choćby niewielkie, symboliczne kwoty człowiek powinien przekazywać każdego dnia.
Uciążliwe.
Przede wszystkim słuszne. Powinniśmy wspomagać innych regularnie. Od dobrych paru lat robię to codziennie, dając niewielkie sumy na różne cele. To ważne dla mnie samego.
Odpowiadając na twoje pytanie o zasady, Rambam, żyjący w XII wieku żydowski filozof, którego tak lubię przywoływać, opracował ośmiostopniową skalę dawania, od najlepszej opcji do najgorszej. Na najwyższym poziomie mamy kogoś, kto potrzebującemu znajduje pracę, czyli daje mu sposób na to, by mógł się sam utrzymać.
Dziś powiedzielibyśmy, że ofiarowuje mu wędkę. To lepsze niż ryba.
Tak. Na drugim miejscu dajesz pieniądze albo jedzenie, ale nie wiesz komu, a obdarowany też cię nie zna. Na trzecim wiesz, komu dawałeś, ale on nie wie, od kogo dostał. Na czwartym nie wiesz, komu dajesz, ale on wie, kto go obdarował. Na piątym dajesz bezpośrednio człowiekowi do ręki, zanim prosił. Na szóstym on poprosił, a ty dałeś. Na siódmym dajesz za mało, ale z uśmiechem. No i w końcu na miejscu ósmym dajesz po prośbie, za mało i na odczepnego.
A na deser zaserwuję ci dowcip. Jeden Żyd prosi drugiego o dwa dolary na kolację. Fundator odpowiada: „Dam ci cztery dolary, tylko powiedz, gdzie ta kolacja tak tanio, ja też tam pójdę”.
Ja należę do tych, którzy raczej biorą, niż dają. To nie zawsze jest łatwe.
Nie powinnaś czuć się upokorzona ani zobowiązana do rewanżu. Historia z mojej młodości o szabatowej kolacji w nieznanym domu ma psychologiczny wydźwięk. Gospodarz nie chciał podziękowań, żeby nie zakłócić relacji. Pamiętaj, że gdy ktoś cię wspomaga, to w jakiś sposób wyświadczasz mu przysługę, bo dzięki tobie spełnia micwę. Możesz z tego czerpać rodzaj satysfakcji. Sądzę, że obdarowany doznaje sprzecznych uczuć – wstydu i satysfakcji właśnie – które powinien starać się zrównoważyć. A poza tym nie zapominaj, że gdy coś dostajesz, też podlegasz obowiązkowi spełnienia micwy.
Są ludzie, którzy nigdy nikomu nic nie dają. Nie tyle oszczędni, co skąpi. To prawie jak choroba.
Nie prawie, to po prostu choroba. Jest takie powiedzenie: nie zabierzesz tego ze sobą do grobu. Musisz próbować zrozumieć, co takim człowiekiem powoduje. Może w dzieciństwie cierpiał z powodu biedy? Może brak mu pewności siebie? Ważne, żeby nigdy nikogo nie osądzać.
Żeby dawać, trzeba zarabiać.
W Talmudzie są rozważania na temat znaczenia pieniądza. Weźmy taki przykład. Tutaj na stole między nami stoi kubek. Powiedzmy, że ja ten kubek chcę sprzedać, a ty chcesz kupić. Kiedy dokładnie on jest twój? Kiedy ja trzymam w ręku pieniądze, a ty jeszcze nie wzięłaś kubka, to on nadal jest mój. Ale jeżeli ty wzięłaś kubek, a jeszcze nie przekazałaś mi pieniędzy, to on już jest twój i jesteś mi winna zapłatę. Wynika nam z tego, że przedmiot jest ważniejszy niż pieniądze.
Na przestrzeni wieków zastanawialiśmy się nad tym, jak powinien wyglądać uczciwy handel. Główne zasady zostały wyznaczone w Torze. Talmud ją interpretuje we wszystkich dziedzinach, ale został napisany 1300–1400 lat temu. W XII wieku Rambam podejmuje nowy wysiłek usystematyzowania żydowskiego prawa w swym „Powtórzeniu Tory”. A w XVI wieku rabini dochodzą do wniosku, że zaszły tak duże zmiany społeczne, że potrzebna jest kontynuacja. Powstaje kodeks prawa żydowskiego Szulchan aruch – Nakryty stół – który składa się z czterech części, w tym ta dotycząca finansów i prawa cywilnego liczy aż dwa tomy.
Opowiedz cokolwiek z Szulchan aruch, żebym zrozumiała, na czym to polega.
Podam ci przykład pierwszy z brzegu. Poświęca się dużo miejsca pozornie prostej sprawie, a mianowicie ustaleniu, ile powinien wynosić zysk ze sprzedaży. W czasach Talmudu zdecydowano, że piętnaście procent. Szulchan aruch sięga głębiej, poruszając kwestię kosztów własnych. Kupiłem lampę, ale zapłaciłem za transport, w moim sklepie płacę też za prąd i reguluję czynsz. To wszystko wchodzi w cenę podstawową, do której dodaję moje piętnaście procent. Pozostaje pytanie, czy wpisać w nią również moją pensję i podatki.
Osobne miejsce zajmują towary luksusowe, przy których nie ma limitu zysku. Perfumy Diora czy buty Jimmy Choo nie są niezbędne do życia, więc bogać się na nich, ile wlezie.
Opracowano też zasady konkurencji. Punktem wyjścia była Tora, która ustanawia prawo własności ziemi: na granicy mego terenu i twojego leży kamień. Jest nie do ruszenia. Na tej podstawie rabini ustalili, że nikt nie ma prawa otwierać sklepu z tym samym asortymentem obok sklepu już istniejącego. Chyba że jeden sklep sprzedaje buty polskie, a drugi włoskie, to już inny towar. A co ze szkołami? Czy masz prawo założyć nową szkołę niedaleko innej?
Na wyczucie powiedziałabym, że tak.
I masz rację, rabini często dopuszczają taką konkurencję, gdyż może być korzystna dla dzieci, a ich dobro przeważa. Negocjacje też mają swoje ograniczenia. Jest zakaz oszukiwania i zatajania informacji o rodzaju i jakości towaru. Jego nieprzestrzeganie prowadzi do anulowania transakcji. Co więcej, Talmud nakłada ograniczenia na działania, które dziś nazwalibyśmy reklamą. I tak sklepikarz nie ma prawa dzieciom wysłanym po zakupy rozdawać za darmo łakoci. Uważa się to za nieuczciwy sposób przyciągania ich do sklepu. Z tego punktu widzenia reklama w dzisiejszym prawie świeckim jest traktowana po macoszemu, co w praktyce prowadzi do nadużyć. Jak można obiecywać, że po jakichś tabletkach schudniesz dziesięć kilo w dwa tygodnie? To oszustwo! Rabini z czasów Talmudu zgodnie by taką obietnicę potępili.
Zwróć uwagę na to, że halacha, żydowskie prawo, nie jest na sto procent kapitalistyczne. Ustanawia granice zysku, pilnuje uczciwości negocjacji i sprawiedliwej konkurencji.
Regulacje są niesłychanie szczegółowe.
Nie masz pojęcia, jak bardzo! Przypuśćmy, że mamy ławkę na cztery osoby i tyle osób na niej siedzi. Dosiada się piąta i ławka się łamie. Kto jest winny i ma zapłacić za ławkę? Wszyscy czy tylko ostatnia osoba?
Ostatnia.
To łatwe, ale skomplikujmy sytuację. Mamy ławkę na trzy osoby, a siedzą na niej cztery. Dosiada się piąta i ławka się łamie. Kto ponosi odpowiedzialność? Ostatnia osoba czy również czwarta? A może wszyscy?
Czy te rozważania i zasady z Talmudu i z Szulchan aruch mają jakiś wpływ na dzisiejsze życie? Czy są przestrzegane?
Oczywiście. Przestrzegają ich ludzie religijni wszystkich nurtów i odłamów: od ultraortodoksyjnych haredim po – w większym czy mniejszym stopniu – Żydów reformowanych. Reszta zależnie od wiedzy, wrażliwości i od chęci. Niektórzy dobrze pamiętają przestrogę z Talmudu o pierwszym pytaniu, które padnie na sądzie ostatecznym: „Czy byłeś uczciwy w biznesie?”.
Mógłbyś mi podać przykład przepisu z Talmudu czy Szulchan aruch, który wpływa dziś na konkretną sytuację?
Powiedzmy, że chcę sprzedać samochód. Dwa lata temu miałem wypadek. Oddałem samochód do warsztatu, skąd wyszedł w idealnym stanie. Ale jednak jest to pojazd po przejściach. Czy mam obowiązek poinformować o tym kupującego?
No i co, masz?
Myślę, że tak.
Jak dochodzisz do takiego wniosku? W czasach Talmudu czy Szulchan aruch nie było przecież samochodów.
Rozumujemy przez analogię, szukając precedensu. Samochód można uznać za odpowiednik jakiejkolwiek maszyny, a nawet krowy. Powiedzmy, że krowa jest teraz zdrowa, ale cierpi na nawracającą raz do roku chorobę. Masz obowiązek poinformować o tym kupującego. Możesz to obejść, przenosząc na niego odpowiedzialność za zbadanie obiektu transakcji. Proszę bardzo, weź samochód do warsztatu, krowę do weterynarza i sam sprawdź. To się mieści w granicach uczciwości, choć lepiej samemu powiedzieć, co i jak.
Każdego dnia rodzą się nowe pytania. W razie wątpliwości człowiek zawsze może zwrócić się do rabina, który nawet jeżeli nie zna odpowiedzi na to konkretne pytanie, wie, gdzie jej szukać, i potrafi zinterpretować tekst źródłowy. Poza tym mamy współczesne książki na ten temat, na przykład „Business Ethics in Jewish Law” (Etyka żydowska w prawie biznesowym) Edwarda Zippersteina.
Czy są jakieś zalecenia z tamtych czasów, które nie straciły na znaczeniu?
Tak. Podam ci dwa przykłady. W Talmudzie dokładnie opisano, co człowiek powinien zrobić ze swoim kapitałem. Ma go podzielić na trzy części, jedną zakopać w ziemi – co było odpowiednikiem banku – drugą zainwestować, trzecią trzymać pod ręką. Wydaje mi się, że niektórzy nadal się stosują do tych zaleceń. Drugi przykład dotyczy prawa budowlanego. Kupiłeś działkę, na której chcesz postawić dom, ale masz sąsiada. Wedle halachy twój nowy wymarzony dom powinien zachować minimalną odległość czterech łokci od murów jego posesji. To bardzo współczesne spojrzenie na architekturę, które uwzględnia potrzebę intymności i doświetlenia mieszkalnej przestrzeni.
A gra na giełdzie?
Myślę, że z giełdą jest jak z każdym biznesem, niesie ze sobą ryzyko, inaczej nie byłoby milionerów. Z tym że gdy ktoś zupełnie nie zna zasad rządzących giełdą, podejmuje ryzyko tożsame z hazardem. Ale są ludzie, którzy na giełdzie zarabiają, i nie jest to kwestia szczęścia, lecz sztuki w tym sensie, że zbierają informacje, przewidują trendy.
Wspomniałeś o hazardzie. Jest zakazany?
Wyobraź sobie, że nie całkiem. Czterysta lat temu włoski rabin Leon z miasta Modena miał na ten temat ciekawe przemyślenia. Przyznawał, że lubi hazard i ma z tym problem. Pamiętasz naszą rozmowę o kubku? Niezależnie od jej wyniku sytuacja była jasna: ktoś chce go sprzedać, a ktoś inny kupić. A jak jest z hazardem? Gdy grasz w pokera, to nie chcesz przegrać. Tego samego nie chce twój partner. Intencje obu stron wykluczają się wzajemnie, bo ktoś przegrać musi. Gdy jesteś górą i zgarniasz pulę, to jakbyś okradł przeciwnika. Przecież on nie miał ochoty dać ci tych pieniędzy! To nie było w jego planach! Rabin Leon z Modeny był przeciwny hazardowi, ale nie ma formalnego zakazu.
A oszczędzanie? Czy człowiek powinien oszczędzać?
Są wątpliwości. Dwa tysiące lat temu idea oszczędzania miała inną definicję niż dziś. Wychodzono z założenia, że człowiek powinien pracować tylko tyle, by się utrzymać. W tym kontekście oszczędzanie dotyczyło czasu, który poświęcasz na wykonywanie zawodu. Im mniej pracujesz, tym więcej czasu zostaje ci dla rodziny i na studiowanie Tory, a to są wartości nadrzędne. Oszczędzanie w naszym rozumieniu, odkładanie jakiejś konkretnej sumy na potem, występowało w jednym przypadku – należało zadbać o odpowiednie jedzenie na szabat.
W Europie szaleje inflacja. O tym problemie Talmud chyba nie wspomina?
Nie byłbym tego taki pewien. Coś w tym rodzaju pojawia się w naszych tekstach, a nawet leży w centrum uwagi. Cztery tysiące lat temu, gdy pszenica była podstawą pożywienia, wszyscy nią handlowali, a cena zmieniała się z roku na rok w zależności od urodzaju. Pożyczyłeś sto kilogramów pszenicy, a za rok jej cena wzrosła o dwadzieścia procent. Czy musisz oddać też różnicę? Na ten temat toczyła się ożywiona dyskusja. Oczywiście, jeżeli pożyczyłeś sto kilogramów, musisz oddać tyle samo i już. Ale mogłeś pożyczyć te sto kilo z zaznaczeniem, że jest warte tysiąc złotych. Wtedy powstaje pytanie, co jest ważniejsze: sto kilo czy tysiąc złotych.
Z tego, co opowiadałeś o kubku, wynika, że ważniejsze jest sto kilo.
Zaraz, zaraz, to nie takie proste. To zależy, jaka była umowa: czy pożyczyłeś tysiąc złotych na sto kilo pszenicy czy pszenicę o wartości tysiąca złotych. To zasadnicza różnica.
A odsetki od pożyczki?
Nie bierze się odsetek. Tora zakazuje.
Sądzisz, że w starożytności ludzie rzeczywiście pożyczali bez odsetek?
Tego wymaga Tora, czy rzeczywiście tak robiono, nie wiem. Był inny zwyczaj, który nie zdał egzaminu. Co siedem lat darowano długi, co spowodowało, że przestano udzielać pożyczek. Rabin Hillel znalazł wyjście z sytuacji, dzięki niemu nawet po upływie siedmiu lat wierzyciel mógł dochodzić swoich praw przez sąd rabinacki.
Potem zrobiło się jeszcze ciekawiej, w tym sensie, że zapadły ważne postanowienia. W miarę rozwoju gospodarki kredyty stały się podstawą inwestycji, bez nich ani rusz. Wówczas rabini zmienili stosunek łączący wierzyciela i dłużnika. Pożyczka zaczęła oznaczać wejście w spółkę, w której obie strony były partnerami, a inwestorowi – czyli pożyczkodawcy – nie wypłacano odsetek tylko zysk.
Podstęp, żeby obejść prawo.
Tak. Gdy halacha, nasze prawo, hamuje rozwój i nie działa z korzyścią dla człowieka, trzeba znaleźć sposób, by ludziom pomóc, ale zawsze w granicach samej halachy. To nie była łatwa decyzja, ale rabini ją podjęli i tak postępujemy.
Dobrze, ale to znaczy, że Żydzi, którzy udzielali oprocentowanych kredytów na przykład w średniowiecznej Anglii, nie przestrzegali Tory?
Ten zakaz obowiązuje tylko między Żydami. W naszej kulturze pożyczanie jest micwą. Jeżeli mam pieniądze, to nie dlatego że jestem piękny albo mądry, ale dlatego że dostałem dar od Boga, więc powinienem się odwdzięczyć. Zapracowałem na moje pieniądze, oczywiście. Ale jeden pracuje i jest na minusie, a drugi na plusie. Proszenie o procent dowodzi pewnego braku wiary w Boga i braku wrażliwości.
A odsetki same w sobie, poza kontekstem micwy, nie są ani naganne, ani niemoralne.
Pożyczałeś kiedyś komuś pieniądze?
Ja nie pożyczam, tylko daję.
Naprawdę?
Gdy ktoś prosi, mogę pożyczyć. Ale w moim mniemaniu to jest dar. Jeżeli będzie chciał oddać, to cudownie, nie chcę jednak niepokoić się o zwrot, więc tego nie oczekuję. To moje osobiste stanowisko, nie wynika z zasad judaizmu.
Gdy to napiszemy, ludzie będą pchać się do ciebie po pożyczki na wyścigi!
Zapraszam! Na własne ryzyko, bo to może szybko doprowadzić do tego, że to ja będę prosił o wsparcie.Życie to jeden wąski most
Wydaje mi się, że większość ludzi czegoś się boi. A ty?
Strach jest naturalną częścią życia. Czujemy go na przykład przed poważną operacją. Dwa lata temu przeszedłem delikatny zabieg na serce, przepychanie żył. Gdy się nie powiedzie, zakłada się bypassy. Dostałem fantastyczny środek znieczulający, kardiolodzy o mnie walczyli, a ja na jakiejś chmurce. Zadziałał tak dobrze, że miałem ochotę poprosić o litr na zapas do domu. Leżałem w klinice w Aninie, jednej z dwóch najlepszych w Polsce i jednej z najlepszych w Europie. Miałem wielkie zaufanie do moich lekarzy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że spoczywa na nich dodatkowa odpowiedzialność – co to byłby za wstyd i skandal, gdyby naczelny rabin Polski zmarł im na stole, i bardzo im współczułem. Ale wszystko dobrze się skończyło.
W rezultacie bałeś się czy nie?
Nie jestem pewny. Pamięć jest zawodna. Być może zapominanie o przeżytym strachu jest reakcją obronną. Za to jestem pewny, że od samego strachu ważniejsze jest to, jak sobie z tą emocją radzimy.
Jak powinniśmy sobie z nią radzić?
Zależy, czego człowiek się boi. Podam ci trzy przykłady. Ktoś cię trzyma na muszce i boisz się, że strzeli, idziesz na egzamin z dreszczem strachu, że go nie zdasz, i planujesz oświadczyny. W pierwszym przypadku strach jest usprawiedliwiony. Co możesz zrobić? Opanować się i próbować przekonać furiata (który pewnie też się boi), by odłożył broń. Przed egzaminem pooddychaj, dotleń się, jeżeli jesteś przygotowany, to jakoś pójdzie. A oświadczyny to raczej nerwy niż strach, w końcu waży się twoje przyszłe życie.
Strach często jest irracjonalny.
Mam lekką klaustrofobię, co odkryłem przy okazji rezonansu magnetycznego. Wiem, że ten strach przed zamknięciem jest absurdalny, ale nie mogę nic na to poradzić. Za pierwszym razem trafiłem na znakomitą pielęgniarkę, która trzymała mój palec u nogi, co mnie odprężyło. Następnym razem badanie miało trwać osiemnaście minut, a ja miałem pozostawać w bezruchu, bez możliwości mierzenia upływu czasu. Poprosiłem o muzykę. Przyjąłem, że każda piosenka trwa trzy minuty i jakoś zeszło. Innymi słowy, poszukałem wsparcia, by przetrwać próbę.
A co powiesz o kimś, kto boi się poprosić o podwyżkę w pracy?
Może znajdzie w biurze kogoś, kto się za nim wstawi? Poza tym istnieją inne sposoby przekazania prośby oprócz bezpośredniej rozmowy – mail, list, SMS. Mniej efektywne, ale dostępne. Powiedzmy, że szef potem spyta: „Dlaczego ze mną nie porozmawiałeś?”. Najlepiej odpowiedzieć szczerze: „Byłem onieśmielony”. Ktoś popatrzy na ciebie jak na dziwaka, ale większość zrozumie. Masz wadę – jeżeli to wada – ale znalazłeś sposób, by ją obejść.
Ludzie często wstydzą się swego strachu.
Ale dlaczego? Nie powinni. Nie powinno się go negować ani tłumić. To struś wsadza głowę w piasek, człowieka stać na więcej. Wypieranie swoich obaw nie sprawi, że znikną. Gdy ktoś złamie rękę, to się tego nie wstydzi, tylko idzie do lekarza. Żadne ludzkie ciało nie jest całkowicie zdrowe ani doskonałe, to samo można powiedzieć o duszy. Wiem, że to dziś niemodne słowo, raczej używa się terminu psychika, ale w moich oczach oba określenia mają tę samą wartość. Tak więc i ciało, i dusza niekiedy wymagają leczenia. Gdy strach mu zbytnio doskwiera, człowiek nie powinien się wahać przed wizytą u specjalisty. To żaden wstyd.
Po polsku mówi się strach ma wielkie oczy.
Czasami nawet bardzo wielkie. Człowiek potrafi wpaść w panikę, mając powód lub bez powodu. Przedwczoraj spotkałem mężczyznę, który obawiał się powrotu do domu, bo był pewny, że podrzuci mu się narkotyki albo broń, żeby go aresztować. Nie wiem, na ile jego obawy były racjonalne, a na ile narodziły się w jego wyobraźni. On nie był w stanie jasno myśleć.
Są ludzie, którzy ze strachu nic nie robią. Boją się działać.
Cóż ci mogę na to odpowiedzieć? Chyba tylko jedno: błędu nie popełni tylko ten, kto nic nie robi.
Ale strach paraliżuje.
Nie musisz walczyć ze wszystkimi swoimi obawami na raz. Posuwaj się małymi krokami. Jeżeli boisz się przemawiać publicznie, wprawiaj się w małym gronie, które potem powiększysz. Kogoś, kto boi się wody, można do niej wnieść na rękach, może to przełamie strach. Nie wierzę, by napominanie typu „no i czego tu się bać!” mogło odnieść jakiś skutek. To emocja jak wszystkie inne, którą trzeba zaakceptować, gdy ją się czuje. Każdy musi znaleźć własny sposób na to, by żyć ze swoim strachem, być może z czasem go oswoi. Prawdziwym wyzwaniem nie jest przeżywanie strachu, lecz zrozumienie, na czym polega, i takie postępowanie, by nie on rządził tobą, lecz byś ty rządził nim.
Istnieje coś takiego jak „syndrom oszusta”. Człowiek, który odnosi sukcesy, ma wewnętrzne przekonanie, że mu się nie należą, że jest nic niewart.
Nie znałem tego określenia, ale fenomen nie jest mi obcy. To smutne, gdy utalentowany człowiek ma niskie poczucie własnej wartości. Być może przyjaciele mogą go podbudować.
Ludzie często boją się o przyszłość. Po pobycie w Japonii, gdy wróciłeś do Nowego Jorku, nie miałeś pracy. Nie bałeś się, że jej nie znajdziesz?
Na szczęście miałem oszczędności, bo pracy szukałem przez pół roku. Nie byłem bezczynny, dawałem wykłady, trafiały się jakieś inne dorywcze zajęcia. Psychicznie gorzej znosiłem świadomość, że nie jestem aktywny, niż brak zarobków. Nie bałem się o przyszłość, bo byłem pełen nadziei, że coś znajdę. I lekko sfrustrowany oczekiwaniem. Skontaktowałem się z łowcą głów, by sprawdzić, czy nie znajdzie zajęcia z moimi kwalifikacjami. Nie miał dla mnie żadnej oferty, ale tak mnie polubił, że zaproponował posadę u siebie. Cieszyłem się, że pracuję, ale wytrzymałem tylko półtora miesiąca, bo jednak to było dalekie od moich priorytetów. Aż przypadkiem trafiłem na ciekawszą propozycję.
Miałeś szczęście. Ale co byś powiedział ludziom, którzy tracą pracę i długo nic nie znajdują?
Rozumiem te obawy, są naturalne, gdy człowiek walczy o zapewnienie sobie bytu. Wiem, łatwo powiedzieć, tylko co robić, gdy nie dość, że nie można znaleźć idealnej pracy, to brak takiej, która choćby zbliżała się do ideału? Popatrzmy, co mówi o tym Talmud, a raczej co wynika z tradycji żydowskiej. Wielcy rabini albo mędrcy nie oddawali się wyłącznie rozmyślaniom, ale wykonywali też często konkretny zawód. Niektórzy byli bogaci, inni nosili wodę, rąbali drzewo, naprawiali buty. Czy wielki rabin może być szewcem? Jak najbardziej. Sposób, w jaki zarabiasz na życie, nie świadczy o twojej mądrości. Tak jak przyjęcie pracy poniżej kwalifikacji, byle uczciwej, cię nie poniża.
Teraz najbardziej boimy się wojny.
Gdyby człowiek myślał bez przerwy o tym, co może zajść strasznego, toby zwariował. Ale nie zaszkodzi być przygotowanym na najgorsze. Na tej samej zasadzie – gdy masz parasol, to być może nie spadnie deszcz, a gdy go zapomnisz, to na pewno spadnie. To oczywiście żart, ale lepiej mieć parasol i w bezdeszczową pogodę. W 2014 roku, w czasie aneksji Krymu, moja mama w Stanach niepokoiła się o moje bezpieczeństwo. Uspokajałem ją wtedy, jak umiałem, przekonując, że do Polski daleka droga. Najpierw Rosja będzie chciała podbić Ukrainę, potem Mołdawię, państwa bałtyckie i dopiero potem nasza kolej, więc mamy jeszcze parę lat spokoju. Takie wyciągnąłem argumenty, by ją podnieść na duchu. Dziś dalszy przebieg wojny w Ukrainie jest poza naszym wpływem, ale pomoc, której Polska udziela Ukrainie, utrudnia Putinowi jej podbicie. I z tego możemy być dumni. Jeżeli ktoś jest bez reszty owładnięty obawą, że ta wojna przyjdzie i do nas, to może przygotować, powiedzmy, trzy scenariusze rozwoju sytuacji i plan postępowania na każdy z nich. Byle się nie zamartwiać!
Oprócz wojny boimy się jeszcze katastrofy klimatycznej, która wydaje się nieunikniona.
To niestety olbrzymi, prawdziwy, a nie wymyślony problem. I znowu powiem to samo: banie się niczemu nie służy. Ludzkość ma plan, redukuje emisję gazów cieplarnianych. Każdy może dołożyć do tego swoją cegiełkę: segregować śmieci, zmniejszać zużycie plastiku, oszczędzać energię. Jeden człowiek niczego nie zmieni, ale każdy powinien zaczynać zmianę od własnego domu. Poza tym nie zapominaj, że uczymy się od siebie nawzajem – gdy ktoś nabiera ekologicznych nawyków, rzutuje na innych: na znajomych, sąsiadów. No i w końcu możemy głosować na polityków, którzy rozumieją, że trzeba ratować planetę.
Czyli sposobem na strach jest działanie.
Człowiek nie powinien dopuścić do tego, by strach go paraliżował. Weźmy na przykład Mojżesza. Pod jego wodzą, uciekając z Egiptu, Żydzi docierają nad Morze Czerwone. Za nimi armia, przed nimi bezkres wód. Mojżesz nie wie, co robić, i zaczyna się modlić. A Bóg na to: „To nie czas na modlitwę! Idź dalej! Działaj!”. I to jest bardzo żydowskie podejście do życia.
Gałąź nauki zwana epigenetyką bada dziedziczenie międzypokoleniowe. Ustalono, że trauma przodków może przejść na dzieci i wnuki, powodując lęki, fobie, stany depresyjne. Co o tym myślisz?
Zgadzam się z tym, że trauma pozostawia ślad. Nikt ocalały z Holocaustu nie wyszedł z tego bez szwanku, a jego niepokoje czy dziwne zachowania mogą wpływać na całą rodzinę. Gdy przed wnuczką ukrywa się holocaustowe przeżycia babci, to atmosfera w domu – niedomówienia, aura tajemnicy wyczuwalnej nawet w tonie głosu – mogą oddziaływać na nią lękowo. Nie znam badań genetycznych, o których mówiłaś, ale międzypokoleniowa transmisja silnych emocji wydaje mi się możliwa. Tym bardziej że sam wykazuję pewne zachowania, które nie wiadomo skąd mi się wzięły. Gdy gdzieś jadę, zawsze muszę mieć przy sobie paszport, gotówkę i drobną przekąskę, co uważa się za charakterystyczne dla tych, co przeżyli Holocaust. Tyle że jestem na to za młody i nawet moi dziadkowie wyemigrowali do Stanów przed wojną. Kilka lat temu byliśmy w Łodzi z Marianem Turskim i kilkoma innymi osobami. Wracaliśmy do Warszawy minivanem. Wsiadamy do samochodu, a ja natychmiast zaczynam rozdzielać swoje zapasy, częstując innych pasażerów. I Marian tak samo. Marian, rozumiem, przeżył getto łódzkie, ale ja nie. Za wiele o tym słyszałem? Być może. Ale zachowuję się tak, jakbym się obawiał, że czeka mnie głód.
A co powiesz o strachu przed utratą twarzy? O tym, co ludzie powiedzą?
Kilka lat temu moja mama przypomniała mi, że jako nastolatek mówiłem, że muszę postępować odpowiedzialnie, by w dorosłym wieku nie wstydzić się przed swoimi dziećmi. Z młodości żałuję tylko jednego: zdarzyło mi się parę razy zerwać z dziewczyną bez słowa. Po prostu znikałem z horyzontu, co musiało być dla nich nieprzyjemne. Jedną z moich byłych udało mi się po latach przeprosić. Pamiętała, ale nie wydawała się przejęta.
W Japonii, gdzie mieszkałem przez parę lat, możliwość utraty twarzy traktowano niezwykle poważnie. Gdy w życiu codziennym takie ryzyko nie istniało, wszystko było dozwolone. I tak kierowcy prowadzili po wariacku, bo za kółkiem byli anonimowi. Co więcej, wedle ankiety mego przyjaciela z „Times Magazine” sto procent Japończyków za granicą zdradzało żonę, ponieważ odległość gwarantowała dyskrecję. Obawa przed tym, co ludzie powiedzą jako jedyny hamulec niewłaściwych zachowań i odpuszczanie sobie, gdy nie ma ryzyka wykrycia, wydają mi się moralnie wątpliwe.
Przy panującej inflacji wszyscy obawiamy się spadku poziomu życia.
Ostatnio kupowałem łososia na gminny Pesach i jego cena nieprzyjemnie mnie zaskoczyła. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze zasoby finansowe boleśnie się skurczyły, ale spróbujmy popatrzeć na to inaczej. Od lat jesteśmy przyzwyczajeni do rosnącego poziomu życia. Możemy pozwolić sobie na coraz więcej, chociażby na egzotyczne podróże, które jeszcze kilkanaście lat temu były dostępne tylko nielicznym. A teraz pomyślmy. Może ten inflacyjny spadek dochodów nas czegoś nauczy albo do czegoś się przyda. Czy naprawdę zamożny człowiek musi trzy razy do roku spędzać wakacje w pięciogwiazdkowym hotelu? A czy mniej zamożny będzie bardzo cierpieć, gdy zamiast ulubionego chleba kupi tańszy? I oto dochodzimy do najważniejszego pytania: Czy sprawy materialne są podstawowym źródłem szczęścia? Moja odpowiedź brzmi: nie. Co więcej, uważam, że ograniczanie kosztów życia stwarza znakomitą okazję do dokonania przewartościowania. Ogólnie jestem z życia zadowolony, a ostatnio zawarłem drugie małżeństwo, które mnie uszczęśliwiło i dobitnie uzmysłowiło, co jest ważne, a co nie. Czy na kolację zjem łososia, czy rybę z puszki, to bez znaczenia, bo wracając do domu, do Magdy, jestem w siódmym niebie na myśl, że znowu ją zobaczę. Nasz związek daje mi tyle radości, że wszystkie inne kłopoty przy tym bledną. I tak powinno być. Pozostaje tylko przypomnieć, jak Talmud określa człowieka bogatego: bogaty cieszy się tym, co ma.
Czy widzisz jakąś pozytywną rolę strachu?
Dziecko boi się ognia, i słusznie, bo dzięki temu zachowuje ostrożność. Dorosły też ma swój ogień – boi się kary. Nie będzie na przykład kradł w sklepie z obawy, że go złapią. Lepiej, gdyby tego nie robił dla zasady, ale powstrzymywanie się od złego nawet z mało chwalebnego powodu to już coś. Talmud wyróżnia ludzi, którzy po prostu kochają Boga, i tych, którzy go kochają ze strachu. Ten drugi powód również nie jest zbyt chwalebny, ale sprawia, że człowiek się stara, a to już coś. Strach, gdy odwodzi od złego, gra pozytywną rolę. W podobny sposób, w zależności od motywacji, rabini wyróżnili dwa rodzaje micw: takie, które się spełnia bez oczekiwania na nagrodę, i takie, które mają na widoku jakąś korzyść. Czy te ostatnie są mniej wartościowe? Niezupełnie. Obojętnie, z jakiego powodu, grunt, że człowiek stara się postępować właściwie. Czy to będzie strach, czy własna korzyść, każda motywacja z czasem może przerodzić się w swoją szlachetniejszą wersję, ponieważ człowiek zmienia się i dojrzewa.
Czy pojęcie strachu przewija się w tradycji żydowskiej?
Wydaje mi się, że większość Żydów zna nigun – rodzaj chasydzkiej chóralnej przyśpiewki – Nachmana z Bracławia. W tłumaczeniu z jidysz brzmi to tak: „Cały świat to jeden wąski most, wąski most, wąski most. Ale najważniejsze jest to, by nie bać się, nie bać się wcale”.
Piękne! A jak interpretujesz te słowa?
Wąski most symbolizuje życie, które przynosi trudne sytuacje: psychologiczne, finansowe, osobiste. Człowiek nie powinien się ich obawiać, ale stawiać im czoło.
Ja powiedziałabym, że wąski most to taki, który rozciąga się nad przepaścią. Życie samo w sobie jest przerażające.
Nie powiedziano, jak wysoki jest ten most, może wisi tuż nad ziemią. Jest wąski, więc obiektywnie mamy czego się bać, ten nigun tego nie neguje, ale nawołuje do odwagi.
Będę się upierać, że najtrudniej jest stawić czoło tej przepaści przeczuwanej pod mostem, która symbolizuje lęk egzystencjalny, składową kondycji ludzkiej.
Czy to odnosi się do wszystkich ludzi? Nie jestem przekonany. Może tylko do tych, którym brak pewności siebie.
Ty lęku egzystencjalnego nie znasz.
Chyba nie. Ja się boję prawdziwych rzeczy. Na przykład czy zdążę na samolot, bo niestety mam tendencję do spóźnień. Życie nie musi wzbudzać przerażenia.