- W empik go
Receptura wszechmocy - ebook
Receptura wszechmocy - ebook
Życie Łukasza Lijewskiego to przede wszystkim praca – prowadzona przez niego poradnia psychoterapeutyczna cieszy się popularnością, a pacjenci doceniają jego zaangażowanie i empatię. Nikt nie wie o tym, że on sam zmaga się z nerwicą, atakami paniki i przerażającymi snami. Kiedy na prośbę rodziców zgadza się zająć swoją uzależnioną od narkotyków siostrą, przeczuwa, że właśnie pakuje się w potężne tarapaty.
Prawdziwy koszmar zaczyna się jednak w momencie, gdy w jego gabinecie zjawia się dawna przyjaciółka, z którą wiąże go mroczny sekret z przeszłości. On jest na skraju załamania nerwowego, ona ma ambitny plan i zamierza go zrealizować bez względu na konsekwencje… Łukasz szybko się orientuje, że wysunięta przez nią propozycja współpracy to w gruncie rzeczy ultimatum.
Patrzyła mu głęboko w oczy i gotów był przysiąc, że dostrzegł w nich czystą nienawiść. Coś, czego nie widział jeszcze nigdy dotąd, w całej dotychczasowej karierze. Mimowolnie przeszedł go dreszcz.
– Jesteś pewien? – Z gracją odpięła guzik szarej koszuli w kratę, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
– Niech pani natychmiast przestanie – powiedział spokojnym, lecz nieugiętym tonem. Nie mógł pozwolić na to, aby sytuacja wymknęła się spod kontroli, ale w dalszym ciągu nie zamierzał wypraszać jej z gabinetu. Jeszcze.
– Nie ma nic złego w tym, że podaruję ci trochę władzy nade mną. – Przybrała uwodzicielską pozę, zgrabnie radząc sobie z kolejnymi guzikami i coraz bardziej rozchylając poły koszuli, aż jego oczom ukazały się kształtne piersi skryte za czarnym koronkowym stanikiem.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-584-2 |
Rozmiar pliku: | 688 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tym razem sny były gorsze niż ostatnio.
Łukasz Lijewski z trudem obrócił się na plecy. Serce waliło mu jak młotem, oddech przyśpieszył, a w głowie nie przestawało szumieć. Klatka piersiowa wprost płonęła z bólu. Nieśpiesznie położył dłoń na obolałych żebrach. Atak lęku był na tyle silny, aby wyrwać go ze snu, ale wciąż do opanowania. Mężczyzna podniósł się z łóżka, usiadł i zapalił lampkę nocną. Nieznośne pulsowanie krwi w skroniach zaczynało ustawać. Znak, że wszystko powinno w niedługim czasie wrócić do normy.
Powinien był bardziej na siebie uważać.
Wiedząc, że dopóki nie zdoła się wyciszyć i uspokoić, nie ma sensu próbować ponownie zasnąć, postanowił zaparzyć kawę. Zerknął przy okazji na leżący na nocnej szafce kieszonkowy zegarek. Wskazówki pokazywały wpół do drugiej w nocy, więc zdecydował się na rozpuszczalną. Szkoda, że niedawno rzucił palenie, z prawdziwą przyjemnością sięgnąłby teraz po papierosa. Westchnął ciężko, dźwignął się na nogi, przeszedł do kuchni i włączył ekspres. Był wyczerpany. Miał za sobą ciężki tydzień, a następny miał się okazać jeszcze gorszy. Praca psychoterapeuty wbrew pozorom wcale nie była prosta. Musiał być na siłach, jeżeli chciał się przygotować do jutrzejszego spotkania z panią Rawicką – starszą kobietą, która przychodziła do jego gabinetu głównie z powodu nadmiaru gotówki oraz po to, aby najzwyczajniej w świecie sobie ponarzekać. Lata praktyki w zawodzie nauczyły go, że spora część ludzi wcale nie oczekiwała od niego pomocy, ale najzwyczajniej potrzebowała z kimś porozmawiać. Tylko tyle i aż tyle. Jedynie kilka przypadków wymagało od niego pełnego zaangażowania. Dopingował tych ludzi, wskazywał im właściwe – jego zdaniem – tory. Zaledwie jedną pacjentkę uważał za ekstremalnie trudną. Być może pomoc jej była nawet zadaniem przekraczającym jego możliwości. Stąd też określił ją jako „trudny przypadek”.
Kawa była gotowa. Zamknął oczy i upił łyk gorącego napoju.
Od niechcenia włączył telewizor. Nadawano film _Na krawędzi_. Jeden z tych tytułów, przy których mógł wyłączyć logiczne myślenie, wyluzować się i dobrze bawić. Nawet się nie zorientował, kiedy usnął przy włączonym odbiorniku.
***
Podróż do pracy zajmowała mu zazwyczaj około pół godziny, pod warunkiem że miał fart i udało mu się uniknąć korków. Tego dnia szczęście mu nie dopisało. No cóż, Poznań to Poznań. Mieszkanie w wielkim mieście miewało zalety, ale nie było też pozbawione wad. Jego grafik od dobrych paru miesięcy był napięty do granic możliwości, nie wspominając o tym, co się działo, kiedy pacjenci z różnych przyczyn przekładali terminy wizyt. Mozolnie przygotowana rozpiska rozpadała się wówczas niczym domek z kart. Co pół roku spotykał się również ze swoim superwizorem – psychologiem, z którym miał poniekąd obowiązek dzielić się swymi rozterkami związanymi z wykonywaną pracą. Wprawdzie miał już dobrych kilka lat stażu, ale wątpliwości nigdy nie ubywało. Przeczuwał też, że jeżeli problemy z bezsennością i napadami lęku nie miną, to możliwe, że będzie musiał odwiedzić go znacznie wcześniej, niż początkowo zakładał. Prawdę mówiąc, już teraz powinien wybrać się do psychiatry po receptę na leki przeciwlękowe.
Nigdy nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego wybrał właśnie ten zawód. Najbezpieczniej byłoby stwierdzić, że po prostu wykorzystywał swój potencjał – z powodów osobistych ludzka psychika zawsze go fascynowała. Może odpowiedzi należało szukać również w tym, że sam siebie podejrzewał o zaburzenia osobowości, co tak skrzętnie udawało mu się ukrywać? Wprawdzie zakończył lata wcześniej własną terapię, ale wspomnienia w dalszym ciągu odciskały na nim swe piętno. Nigdy nie miał śmiałości do kobiet, czego nawet wnikliwa samoanaliza i studia psychologiczne nie potrafiły zmienić. Kiedy przekroczył trzydziestkę, nieco odpuścił ten temat, starając się raczej zaakceptować fakt, że jest singlem, niż podejmować kolejne bezskuteczne próby zmiany tego stanu rzeczy. Jedyne kobiety, jakie bez problemu udawało mu się przyciągać, to były te cierpiące na borderline i schizofrenię bądź socjopatki, a ich liczba dawno chyba przekroczyła limit pecha dla przeciętnego faceta.
Był wysokim i szczupłym mężczyzną – przy wzroście sto osiemdziesiąt siedem centymetrów ważył zaledwie około siedemdziesięciu kilogramów. Jego włosy miały odcień ciemnego blondu, a skrywane za staromodnymi oprawkami okularów błękitne oczy były jednym z jego największych atutów. Zaparkował na parkingu przed blokiem, w którym wynajmował gabinet. O tej porze nie było tu tłumów, ale wiedział, że za jakąś godzinę znalezienie skrawka wolnej przestrzeni na postój będzie prawdziwym wyzwaniem. Wysiadł z samochodu i wziął głęboki oddech. Tegoroczne lato było niesamowicie gorące. Już teraz czuł, jak koszulka lepi mu się do pleców. Miał cichą nadzieję, że kiedy wieczorem skończy na dziś, upał nie będzie dawał się tak mocno we znaki.
W gabinecie postawił wiatrak, ale i tak nie dawało to nazbyt wiele w szukaniu ochłody. Wnętrze urządził w kolorze optymistycznej zieleni. W kącie rosła w doniczce prawie dwumetrowa monstera, gablota oraz regał pełne były książek i bibelotów. Na jego biurku panował pozorny rozgardiasz rozmaitych narzędzi biurowych, począwszy od zszywaczy aż po ogromny szklany przycisk do papieru w kształcie klepsydry. Okna wychodziły na podwórze, gdzie piętrzyła się sterta najprzeróżniejszych śmieci. Cóż, na to akurat nie miał żadnego wpływu. Zgodnie z planem pierwszy pacjent miał zawitać o dziewiątej. Ostatnia klientka – Teresa Rawicka – była umówiona na siedemnastą. Rozgościł się w gabinecie i zerknął na zegarek. Do rozpoczęcia pracy pozostało mu jeszcze dwadzieścia minut. Zawsze wolał być parę chwil wcześniej niżeli się spóźnić, co uważał za brak szacunku. Miało to również inne dobre strony: z ulgą stwierdził, że bez pośpiechu zdąży wypić jeszcze jedną kawę.
***
Tym, czego nie lubił u Teresy Rawickiej, była wręcz odpychająca niechęć do przyjmowania jakichkolwiek rad, mimo że sama regularnie po nie przychodziła.
– Do widzenia – zakończyła sesję z nieudawanym uśmiechem, kłaniając się w pas iście teatralnym gestem i kładąc pieniądze na biurko. Nie zdążyła nawet zamknąć za sobą drzwi, kiedy zadzwoniła jego komórka.
– Psychoterapeuta Łukasz Lijewski, słucham – odparł odruchowo, nie siląc się na uprzejmości. Po całym dniu wyczerpującej psychicznie pracy i wizycie Rawickiej na deser czuł się wykończony. Poza tym gabinet właściwie był już zamknięty.
– Chciałabym się umówić na wizytę – odezwała się kobieta w słuchawce. – Jaki jest najbliższy dostępny termin?
– Niech pani chwilę zaczeka. – Otworzył swój organizer. Może to dziwne, ale wydawało mu się, że rozpoznał ten głos. Cholera jasna, dlaczego? Numer wyświetlił się jako nieznany, a on nie miał skłonności do poznawania ludzi na ulicy czy w barach. – Mam wolny termin w czwartek o szesnastej oraz – mimo że jego pismo było niezwykle ciasne i często nieczytelne dla innych, on sam nigdy nie miał problemu z jego odszyfrowaniem – w piątek o dziesiątej piętnaście. Czy pasowałoby to pani?
– Pasuje.
– Czwartek czy piątek? – westchnął.
– Oczywiście, że czwartek. Zależy mi na jak najszybszej wizycie.
– Gdyby zwolnił się jakiś wcześniejszy termin, a takie sytuacje się zdarzają…
– Przyjdę w czwartek – nie pozwoliła mu dokończyć. Coś go w tym zaniepokoiło.
– W takim razie w porządku – oznajmił. – Wizyta trwa godzinę i kosztuje sto dwadzieścia złotych…
– Nie ma problemu – przerwała mu ponownie. Powoli zaczynało go to irytować. Ale może był to tylko efekt przemęczenia.
– A więc czwartek, godzina szesnasta – powtórzył głośno i wyraźnie, chcąc uniknąć niedomówień.
– Doskonale – potwierdziła jego rozmówczyni i błyskawicznie się rozłączyła.
Przerzucił strony w organizerze, aż dotarł do czwartku i sięgnął po długopis. Nacisnąwszy przycisk, usłyszał charakterystyczne kliknięcie, kiedy wysunął się wkład. NOWA PACJENTKA, GODZINA 16.00 – zapisał i uśmiechnął się lekko. Jak to możliwe, że jeszcze chwilę wcześniej coś go aż tak bardzo wyprowadziło z równowagi?
„Może taka odmiana dobrze mi zrobi” – pomyślał, kiedy opuszczał gabinet.
***
Był w trakcie szykowania kolacji, akurat tego dnia miał ochotę na spaghetti, kiedy rozległ się dzwonek jego komórki, a na wyświetlaczu pojawiło się imię matki. Uderzyło go, że zadzwoniła o tak późnej porze. Coś wyraźnie było nie tak.
Jego podejrzenia szybko się potwierdziły.
– Łukasz, muszę cię prosić o przysługę… – zaczęła, nim zdołał cokolwiek powiedzieć.
– Chodzi o Wiktorię, prawda? – przeszedł od razu od rzeczy.
– Tak.
Na chwilę zapadła cisza.
– Słyszysz mnie dobrze? – W tonie głosu jego matki zabrzmiał wyraźny niepokój.
– Jestem – potwierdził.
– Łukasz… – zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć.
– Dlaczego znów to ja mam się tym zajmować? – Mimo zdenerwowania starał się nie podnosić głosu. – Dlaczego za każdym razem to na mnie spada ten obowiązek? Prosisz mnie o to bez końca, za każdym razem, kiedy tylko coś jest nie tak…
– Jesteś terapeutą i…
– I co z tego? – przestał ukrywać poirytowanie. – Uważasz, że z tego powodu mam brać za nią odpowiedzialność?
Od zawsze drażniło go odgrywanie roli bohatera. Roli, do której zdążył przywyknąć od dzieciństwa, kiedy jako to zdolniejsze dziecko zdołał wszystkich przekonać o swej niezłomności w realizacji kolejnych celów. Pokazał rodzicom, siostrze, wszystkim wokół, że jest w stanie zajść naprawdę wysoko. To przed nim stawiano coraz wyższe poprzeczki, to jego chwile słabości odbierano jako coś nienaturalnego. Podczas gdy Wiktoria nader często płakała i wielokrotnie prosiła o pomoc, on prawie nigdy jej nie oczekiwał. Z większością jątrzących go problemów jedynie sam był w stanie sobie poradzić. Tak przynajmniej uważał do czasu, aż wykreowany przez niego wizerunek zaczął mu tak ciążyć, że został stałym bywalcem gabinetów psychiatrycznych z powodu nerwicy oraz epizodów zespołu lęku napadowego.
– Proszę… – Dorota najwyraźniej ponownie uznała go za rycerza na białym koniu.
– Co tym razem? – zapytał bez entuzjazmu, ale to wystarczyło, aby usłyszał westchnienie ulgi. Wiedziała już, że wygrała. Nie musiał jej tego potwierdzać.
– Narkotyki. Boję się, że znów zaczęła… no wiesz, ćpać. Mam wrażenie, że coś jest mocno nie tak. Mógłbyś na to zerknąć? Proszę, ostatni raz – dodała.
– Coś za dużo tych „ostatnich razów” – odparł gorzko. Mówiąc to, miał na myśli sytuację sprzed półtora roku. Matka i ojciec, unikający jak ognia nagłaśniania całej tej sprawy, niemal zmusili go wówczas kanonadą próśb, by się nią zajął przez kilka dni. Jednocześnie twardo odmówili wzywania jakichkolwiek służb, dokładając wszelkich starań, aby utrzymać wszystko w tajemnicy. Zgodził się wówczas pod ich naciskami. Najbardziej przeraził go fakt, że nawet nie kryli się z tym, że nie wiedzą, co robić. Pobyt Wiktorii miał potrwać niecały tydzień, w praktyce spędziła u niego ponad trzy miesiące. Pamiętał, jakby to się działo wczoraj. Tę upiorną, wychudzoną i trzęsącą się niczym w febrze kobietę, która kompletnie nie przypominała jego siostry, nie takiej, jaką ją znał od dzieciństwa. Zamiast ratować swój czteroletni przechodzący kryzys związek, poświęcił wtedy wszystko. Jakimś nieodgadnionym cudem znalazł w sobie dość sił, aby rozstać się z dziewczyną i przygarnąć pod swój dach narkomankę. Codziennie powtarzał jej niczym mantrę, że będzie lepiej; krzyczał, zamykał ją w łazience, kiedy próbowała wymknąć się z domu, by zdobyć upragnioną działkę, i więził ją tak długo, póki nie przestawała wrzeszczeć i bić pięściami w podłogę. Wielokrotnie opatrywał potem jej rany. Bandażował miejsca, w których zdarła sobie skórę, przykładał lód na siniaki. A matka z ojcem powtarzali bez przerwy, że ośrodek odwykowy niczego nie rozwiązuje…
– Tym razem naprawdę ostatni, obiecuję.
– Tego nie możesz być pewna – skwitował.
– Przysięgała mi, że to tylko chwilowe problemy…
– I ty w to wierzysz? – Chrząknął znacząco. Aż dziw go brał, że mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, jak puste bywają tego typu obietnice. Zwłaszcza jeżeli mają na celu wyłącznie odsunięcie od siebie podejrzeń.
– Proszę cię, nie wiemy z ojcem, co mamy zrobić…
– Możecie ją skierować na odwyk – zasugerował ironicznym tonem. Czuł, że lada moment wybuchnie, jeżeli będzie tego dłużej słuchał.
– To nie takie proste. Gdyby ktoś się dowiedział…
– To co wówczas? Naprawdę wasza nieposzlakowana opinia jest ważniejsza od tego, że Wiktoria się zaćpa?! – No i proszę, udało jej się wyprowadzić go z równowagi. Poczuł silne ukłucie tuż za mostkiem, sygnał, że nerwy dają o sobie znać.
– Łukasz, jeżeli się okaże, że to ponad twoje siły, to zapiszemy ją na ten odwyk. Dzwoniliśmy, ale powiedzieli nam, abyśmy poczekali tydzień, aż zwolni się miejsce. Ale na razie… mógłbyś? Sami nie damy rady jej upilnować…
Głośno wypuścił powietrze z płuc. Matka miała rację. Jeżeli jego siostra faktycznie wpadła w ciąg, to nie dadzą rady. Może kiedy minie ten najgorszy okres, ale z pewnością nie teraz. Perspektywa monitorowania Wiktorii przez kilka dni była z pewnością lepsza od znalezienia jej martwej w rynsztoku. Nie miał innego wyjścia, jak się zgodzić.
– Dobrze, ale pod jednym warunkiem – westchnął. – Zaopiekuję się nią tylko przez tydzień, a potem bezwzględnie – zaakcentował to słowo – odstawiamy ją do ośrodka.
– Dobra – zgodziła się. Nie musiał być jasnowidzem, żeby wiedzieć, jak wielka kryła się za tym ulga. – Kocham cię – dodała.
– Ja ciebie też – zapewnił i zakończył rozmowę.
***
Nie chcąc, aby cały kolejny dzień upłynął w atmosferze nerwowego oczekiwania, bez reszty oddał się pracy. Nie przysparzało mu to większych trudności. Historie jego klientów nierzadko bywały niezwykle zagmatwane, przez co praktycznie musiał pozostawać w pełnym skupieniu, toteż nieczęsto zdarzało mu się odpływać myślami w trakcie trwania sesji.
– Dzień dobry, proszę się rozgościć – zagadnął wesoło, podnosząc wzrok znad organizera. Kiedy był już na fali, przeprowadzanie terapii nie sprawiało mu większych problemów.
– Dobry – odpowiedziała stojąca w drzwiach Alina Kołodziejczyk. Była dwudziestoośmioletnią kobietą cierpiącą na silne zaburzenie osobowości typu borderline. Mimo ciągłego życia na granicy zawsze przychodziła na cotygodniowe sesje punktualnie co do minuty, za każdym razem umalowana i wyszykowana w najdrobniejszych detalach. Uważał to za bardzo budujące, zważywszy na to, że wiedział, że potrafiła również całymi dniami leżeć bez życia na łóżku, bez mrugnięcia okiem zmieniać kolejne prace oraz partnerów (nigdy nie przyznała mu się do tego wprost, ale domyślał się między wierszami, że to raczej oni ją porzucali), okaleczać się i zażywać o połowę większe bądź mniejsze dawki leków, niż jej przepisywano.
– Cóż takiego się u pani przez te dwa tygodnie wydarzyło, pani Alino? – zaczął z promiennym uśmiechem na twarzy.
– A dobrze, wszystko dobrze. – Za każdym razem zaczynała swoją relację w ten sposób. – Chociaż przyznam szczerze, że co nieco się porobiło…
– Niech pani opowiada – odrzekł zachęcająco.
– Właściwie… – Klientka w pośpiechu usiadła na krześle naprzeciwko niego. Była szatynką średniego wzrostu, o zgrabnej figurze, miłej dla oka aparycji oraz bądź co bądź żywiołowym charakterze. – Jest wiele rzeczy, o których mogłabym opowiedzieć, sporo się wydarzyło.
– Nie mogę się doczekać, aby o tym usłyszeć.
Alina poprawiła się na krześle i wzięła głęboki oddech. Pozwolił jej na to i cierpliwie czekał, aż kobieta rozpocznie opowieść, podnosząc ją na duchu szczerym uśmiechem. Nigdy nie ponaglał swoich pacjentów. Wolał poświęcić o jedno spotkanie więcej, niż kogoś przycisnąć, na co często reagowali, zamykając się w sobie jeszcze bardziej, a on tracił tylko więcej czasu na dotarcie do sedna problemu.
– No więc… Chwilami wydaje mi się, że wszystko już gra. Kontroluję emocje, unikam myślenia automatycznego, o którym pan wspominał. Za każdym razem, kiedy tylko łapię się na tym, że znów się nakręcam, mój border znów zagryza kogoś w myślach, to stosuję pana metodę: liczę do dziesięciu, zaciskam kciuk w drugiej dłoni i jest jakby lepiej. Przypominam sobie wszystko, o czym rozmawialiśmy, naprawdę staram się pilnować.
– Cofnijmy się do tego, co mówiłaś i jak reagowałaś w sytuacjach kryzysowych jeszcze kilka miesięcy temu: czy zaczynasz dostrzegać różnicę pomiędzy dawnym a aktualnym sposobem myślenia? – niezauważalnie przechodził na ty, kiedy rozmowa nabierała bardziej osobistego charakteru. Najwyraźniej Alinie to nie przeszkadzało.
– Tak, ale czasami… nie wiem, jak to ująć. – Westchnęła z dezaprobatą, patrząc na niego w nadziei, że domyśli się, co jej chodzi po głowie.
– Bez tamtych emocji masz wrażenie, że nic się w twoim życiu nie dzieje? – podsunął jej sugestię, po czym oparł się o zagłówek swego fotela i pozwolił, by mówiła dalej.
– Tak – przyznała. – Teraz wszystko wydaje mi się tak nijakie, jakbym straciła coś bardzo ważnego, zupełnie tak, jakby to była część mnie… Zaczynam czuć się tak, jakbym sama nie wiedziała, czego chcę – zakończyła przepraszającym tonem i spuściła głowę.
– A czy chciałabyś przeżywać te emocje na nowo? Pamiętasz przecież, co się działo pod ich wpływem – zapytał zupełnie niezrażony. Nie chciał, aby popełniła błąd, próbując mu zaimponować. Błąd, który jego pacjenci tak często powtarzali, a który może nie zaprzepaszczał, ale bardzo utrudniał prowadzenie szczerej i skutecznej terapii.
– Nie, nie chciałabym – odparła bez zastanowienia. Uznał to za bardzo dobry sygnał.
– Właśnie – przytaknął. – Nie musisz zawsze wiedzieć, czego chcesz. Czasami ważniejsze jest to, że wiesz, czego w życiu nie chcesz.
– A jeśli stanę się pustą skorupą? Taką wydmuszką od jajka?
– Takie obawy są czymś naturalnym. W pełni je rozumiem, ale po jakimś czasie i one ustąpią…
– Niby skąd możesz to wiedzieć? – przerwała mu niezbyt uprzejmie.
– Pani Alino…
– Skąd możesz to wiedzieć? – powtórzyła. – Może tylko chcesz, bym tak właśnie myślała? Robiła dokładnie to, czego chcesz i co sobie wymyślisz, a w dodatku płaciła ci za cały ten syf?
– Pani Alino – powtórzył cierpliwie, choć stanowczo – ma pani pełne prawo podawać w wątpliwość to, co mówię, ale uważam, że jako terapeuta jestem w stanie zapewnić…
Parsknęła śmiechem, a on natychmiast zamilkł.
– Może – zaczęła powoli rozglądać się po gabinecie, unikając jego wzroku – to dlatego, że masz władzę nade mną?
– Nie mam żadnej władzy. – Wciąż starał się pozostać niewzruszony mimo wzbierającego w nim napięcia. – Jest pani wolną osobą, a ze swojej strony jako terapeuta mogę wyłącznie udzielać rad i wskazówek. To, co pani z nimi zrobi, zależy od pani. Równie dobrze mogłaby pani pokazać mi środkowy palec. Wszystko ma dobrowolny charakter i…
– W istocie – podsumowała, wstając z krzesła. Przez moment obawiał się, że kobieta wyjdzie, trzaskając za sobą drzwiami, ale ona zaczęła krążyć po gabinecie, oglądając jego wystrój niczym wytrawny koneser dzieł sztuki lub włamywacz dokonujący oględzin.
– Pani Alino, wolałbym, aby jednak wróciła pani na miejsce.
Całkowicie go zignorowała, z uwagą skupiając się na stojących na regale książkach. Z teatralną starannością przejechała palcem po grzbietach woluminów, zbierając nagromadzony kurz i wzbudzając w nim lekkie ukłucie zażenowania, że nie zaglądał do nich od lat, trzymając je tu wyłącznie jako element wystroju.
– Czy gdybym – mówiła powoli, starannie budując napięcie, jak gdyby sprawiało jej to satysfakcję – zaoferowała ci w zamian za pomoc coś innego niż pieniądze… skorzystałbyś?
– Proszę nie zadawać mi tego typu pytań. – Podniósł odrobinę głos. Wciąż pozwalał, by ciągnęła tę grę, mimo że dążyła do przekroczenia niebezpiecznej granicy.
Obróciła się i oparła nonszalancko o regał. Patrzyła mu głęboko w oczy i gotów był przysiąc, że dostrzegł w nich czystą nienawiść. Coś, czego nie widział jeszcze nigdy dotąd, w całej dotychczasowej karierze. Mimowolnie przeszedł go dreszcz.
– Jesteś pewien? – Z gracją odpięła guzik szarej koszuli w kratę, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
– Niech pani natychmiast przestanie – powiedział spokojnym, lecz nieugiętym tonem. Nie mógł pozwolić na to, aby sytuacja wymknęła się spod kontroli, ale w dalszym ciągu nie zamierzał wypraszać jej z gabinetu. Jeszcze.
– Nie ma nic złego w tym, że podaruję ci trochę władzy nade mną. – Przybrała uwodzicielską pozę, zgrabnie radząc sobie z kolejnymi guzikami i coraz bardziej rozchylając poły koszuli, aż jego oczom ukazały się kształtne piersi skryte za czarnym koronkowym stanikiem.
– Pani Alino, jeżeli w tej chwili nie usiądzie pani z powrotem na miejsce, będę zmuszony wyprosić panią z gabinetu – udzielił jej ostrzeżenia.
W odpowiedzi roześmiała się figlarnie, ale z ulgą spostrzegł, że zaczęła na powrót zapinać koszulę. Ciężko odetchnął, wypuszczając nagromadzone w płucach powietrze. Tego typu sytuacja mogła nieść ze sobą wyjątkowo nieprzyjemne konsekwencje. Gdyby oskarżono go o złamanie kodeksu etycznego zawodu, byłby narażony na surowe konsekwencje, włącznie z pozbawieniem go licencji terapeuty.
– Spokojnie, nie ma się przecież czym denerwować – rzuciła w jego kierunku z nienaturalną pewnością siebie.
– Mam nadzieję, że to była tylko prowokacja – zaczął, ale zawahał się, jakiej reprymendy powinien jej udzielić. – Jeżeli tego rodzaju zachowanie się powtórzy, to niestety będę zmuszony…
– Możesz już nie mieć okazji – ucięła i przez moment odniósł wrażenie, że dostrzegł cień uśmiechu błąkający się na jej twarzy.
– To naprawdę przestaje być zabawne – oświadczył z powagą.
– Nie dla niej – wyszeptała.
– Słucham?
Tym razem nie zdołała ukryć uśmiechu. Jej piwne oczy zdawały się wprost błyszczeć, kosmyk brązowych włosów przykleił się do spoconego czoła, jakby była czymś niezwykle podekscytowana. Nie powiedziała mu, co miała na myśli, w zamian westchnęła z dezaprobatą, choć mógłby przysiąc, że z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
– Trochę nie jestem dziś sobą – wyjaśniła, ale w jej głosie próżno było się doszukiwać tonu usprawiedliwienia.
– Zauważyłem. – Wciąż pozostawał czujny. Coś mu podpowiadało, że jakiekolwiek opuszczenie gardy będzie fatalne w skutkach.
– Bardziej martwiłabym się o ciebie. – Głęboko spojrzała mu w oczy. W jej spojrzeniu było coś, czego nie powinien był widzieć. Na pozór kryła się w nich niczym nieuzasadniona złość, ale również strach. Jak gdyby kobieta widziała lub wiedziała coś, czego nie powinna.
– Dziękuję, ale dam sobie radę.
– Ile płacę za dzisiejszą wizytę? – zmieniła nagle temat.
– Myślę, że dzisiaj nic pani nie policzę. Ta sesja i tak niewiele wniosła – odpowiedział i zakończył spotkanie.
***
Nie, tego było za wiele.
Już podczas sesji terapeutycznej z Aliną Kołodziejczyk poczuł ukłucie niepokoju i zaczęło mu szumieć w uszach, ale wówczas nie dał tego po sobie poznać. Teraz jego gardło zdawało się ściskać i wysychać na wiór, co stanowiło zapowiedź rychłego nadejścia silnego ataku lęku.
„O co, u licha, mogło jej chodzić?” – pomyślał, ale żadna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy. Alina bywała impulsywna, co częściej objawiało się w jej zachowaniu niż w słowach, ale nigdy wcześniej nic takiego nie działo się w trakcie terapii. Nie u niego. Nie w tym gabinecie. Zrobił nieświadomie coś nie tak? I co miało znaczyć, że dla niej to jest zabawne? Wspomniała o tym zupełnie tak, jak gdyby mówiła o osobie trzeciej. Poznała kogoś? Zaczynała cierpieć na schizofrenię, a on niczego nie zauważył? Byłby to z jego strony wręcz tragiczny błąd w sztuce…
„Nie ma na to czasu” – napomniał się w myślach. Jutro przemyśli na spokojnie całą sprawę. Poza tym zaczynało kręcić mu się w głowie i brakować tchu, a to nie był dobry znak. Za bardzo drążył ten temat, pozostając pod wpływem silnych emocji.
Najpierw siostra. Nim rozpoczął pracę, zadzwonił do matki i obiecał, że odbierze Wiktorię z dworca mniej więcej o wpół do ósmej, co oznaczało, że według własnej deklaracji powinien być na miejscu za jakieś dwadzieścia minut. Gdyby tylko nie ten telefon od nowej pacjentki, być może nie musiałby pędzić na ostatnią chwilę…
Pośpiesznie zamknął za sobą drzwi na klatkę schodową i ruszył w stronę zaparkowanego samochodu. Ze zdumieniem spostrzegł, że dzisiaj nikt nie zastawił jego turkusowego nissana, co było ewenementem na tym osiedlu. Ciekawe, czy gdyby spowodował wypadek pod wpływem nerwów, potraktowano by go ulgowo? Chyba nie w tym kraju. Otworzył drzwi i usiadł za kierownicą. Nim ruszył, postanowił poświęcić chwilę, aby zamknąć oczy i się uspokoić. Doświadczenie nauczyło go, aby nie czekać z tym na sposobny moment i znaleźć czas na ukojenie nerwów od razu po pierwszych zwiastunach nadchodzącego ataku. Dopiero kiedy zaczął w miarę swobodnie oddychać, a szum w uszach ustał, odpalił silnik.
– Dobrze, Wiktoria – szepnął, rozgrzewając się niczym kibic przed ważnym meczem. – Zobaczmy, co zmajstrowałaś tym razem.
***
Nie ukrywał, że w sytuacjach kryzysowych brakowało mu cierpliwości.
Po drodze kilkakrotnie próbował się do niej dodzwonić – z tym samym skutkiem. Wciąż odpowiadał mu głuchy sygnał oraz powtarzane przez automat słowa: przepraszamy, wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny, prosimy spróbować ponownie…
– Kurwa mać – zaklął pod nosem.
W normalnych okolicznościach nie przejąłby się tym aż tak bardzo, ale jeśli według słów matki jego siostra naprawdę znajdowała się w tak nieciekawym stanie, mogło to być oznaką poważnych problemów.
– Proszę cię – pomyślał głośno.
Oby tylko w nic się nie wpakowała. Nie wzięła kolejnej działki, nie zwróciła uwagi ochrony, nie wypytywała ludzi na dworcu, gdzie można znaleźć dobry towar… Oby nic głupiego nie przyszło jej do głowy.
Nie tracąc czasu na poszukiwanie bezpłatnego miejsca, zdecydował się kupić bilet z parkomatu i pośpiesznie zaparkował przed dworcem kolejowym. Jak zwykle w takich momentach, tuż przed konfrontacją poczuł nienaturalny spokój, zupełnie nieadekwatny do sytuacji. Wysiadł z samochodu i skierował się ku poczekalni. O tej porze na szczęście nie było tłumów. Ucieszyło go to, ponieważ nie musiał tracić czasu na szukanie Wiktorii pośród innych pasażerów. Oczywiście pod warunkiem, że w ogóle tutaj dotarła.
I dotarła.
Spostrzegł ją siedzącą na ławce przy końcu hali. Miała na sobie jasne dżinsy oraz białą koszulę. Długie blond włosy przesłaniały jej twarz, głowę spuściła w dół, a dłonie splotła między kolanami. Odetchnął z ulgą na ten widok. Znaczyło to, że nie zrobiła do tej pory nic zwracającego na siebie uwagę. Kciukiem i palcem wskazującym uchwycił przyklejoną do pleców koszulkę i powachlował się nią. Jakaś śpiesząca się kobieta wpadła na niego i bąknęła „przepraszam”, ale nawet nie zwrócił na to uwagi.
Z bijącym sercem podszedł ku siostrze. Nawet nie podniosła wzroku, kiedy stanął tuż przed nią.
– Wiktoria? – zapytał. Chciał usłyszeć jej głos, zorientować się, w jakim jest stanie.
Brak odpowiedzi wyraźnie go zaniepokoił.
– Wiktoria? – powtórzył nieco głośniej. Może się pomylił? Mało prawdopodobne, ale jednak niewykluczone.
Z trudem uniosła głowę i nie miał już żadnych wątpliwości, że to ona. To było tyle, jeżeli chodzi o dobre wiadomości, ponieważ to, co ujrzał, naprawdę go przeraziło. Już na pierwszy rzut oka rozpoznał to puste, pozbawione życia spojrzenie mówiące o tym, że siostra nie ma bladego pojęcia, gdzie jest ani co tutaj robi. Złociste kosmyki włosów przykleiły jej się do twarzy, usta rozchyliła w mimowolnym uśmiechu. Najstraszniejsze były jednak oczy. Już wiele razy widywał ją naćpaną, ze źrenicami wielkości pięciozłotowych monet albo główki od szpilki, w zależności od tego, co akurat przyjęła, ale czegoś takiego nie widział jeszcze nigdy. Źrenice Wiktorii zdawały się wprost zlewać z otaczającą je bielą, ich kształt stał się nieregularny i przysiągłby, że kiedy się w nie wpatrywał, co chwila zmieniały swój rozmiar, na przemian kurcząc się i rozszerzając. Naczynia krwionośne wyraźnie się uwypukliły, dostrzegał nawet najmniejszą żyłkę. Zalała go fala lodowatej trwogi.
– Boże, co ty wzięłaś? – zapytał szeptem, ale odpowiedziała mu cisza.