- nowość
- W empik go
Redeeming 6. Część 1 - ebook
Redeeming 6. Część 1 - ebook
Joey Lynch jest na krawędzi.
Stracił ją. Była jedyną osobą, której mógł zaufać. To ją pokochał i to dla niej chciał się zmienić. Ale musiał pozwolić jej odejść, bo na nią nie zasługiwał. Potrafił tylko niszczyć.
Aoife Molloy jednak walczy.
Joey już nie należy do niej, ale serce dziewczyny zdecydowało i ona nigdy się nie podda. Będzie dawała szansę temu niepokornemu, nieprzewidywalnemu i brnącemu do autodestrukcji chłopakowi.
Zamierza dawać mu szansę, nawet kiedy obok niej znajdzie się ktoś inny. Nawet jeśli Joey i tak nie będzie ponownie należał do niej.
Aoife nie odwróci się do niego plecami. Nie potrafi.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-972-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Redeeming 6 to czwarta część serii „Boys of Tommen” i druga poświęcona Joeyowi Lynchowi i Aoife Molloy.
Niektóre sceny w niniejszej książce mogą okazać się skrajnie mocne i przygnębiające, czytelnik powinien zachować więc ostrożność.
Ze względu na równie skrajną i dosadną treść seksualną, trudne wątki, silne bodźce, przemoc i wulgaryzmy książka przeznaczona jest dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.
Niniejszy tom został podzielony na części zamiast na rozdziały.
Akcja toczy się w południowej Irlandii w latach 1999–2005. Treść zawiera sformułowania slangowe popularne tam w tym czasie.
Ogromne dzięki, że dołączyliście do mnie w tej podróży.
Przesyłam masę miłości.
Chlo :***WCIĄŻ PRÓBUJĘ
Joey
– Joey, synu, milczysz jak zaklęty.
– Wszystko gra, Tony.
– Na pewno? Blady jesteś jak duch i przez cały tydzień skleciłeś może ze dwa zdania.
– Wszystko dobrze.
– Ty i Aoife chyba nie… – Nie dokończył, ale wciąż wpatrywał się we mnie zmartwiony i czekał na wyjaśnienia.
– U nas wszystko gra, Tony – powiedziałem kłamstwo, które chciał usłyszeć, a potem skupiłem się na trzymanym w ręce kluczu. – Wszystko gra.
– Dziękować Bogu. – Odetchnął z ulgą. – To może wiesz, co ją ugryzło? Miota się po domu jak chmura burzowa.
– Nie mam pojęcia. – Kłamca.
– Naprawdę? – Podrapał się po brodzie zdziwiony. – Zazwyczaj od razu wiesz, o co chodzi.
– Chyba pokłóciła się w święta z Casey.
– Tak?
Nie potrafiłem wyjaśnić, dlaczego słowo: „zerwaliśmy” nie było w stanie przejść mi przez gardło ani – co jeszcze gorsze – dlaczego skłamałem i zwaliłem winę na jej najlepszą przyjaciółkę.
– No – przytaknąłem i dalej wciskałem mu kit: – Coś słyszałem, że się kłóciły.
– Jezusie, to musiały porządnie się pożreć – stwierdził, spoglądając na mnie zza samochodu, przy którym właśnie pracowaliśmy. – Wpada w histerię i trwa to już kilka dobrych dni. Prawie co noc płacze przed snem.
Ja pierdolę.
– Tak?
Jej ojciec skinął głową, a mnie serce zjechało do dupy.
– Jezu.
– Powinieneś zamienić z nią słówko – dodał, skupiając się na pracy. – Ona cię słucha. Namów ją, żeby wyjaśniła sprawy z młodą Casey, zanim zatopi dom we łzach.
– Dobra, ja… eee… zadzwonię do niej po pracy – wydusiłem, choć z trudem oddychałem, a co tu dopiero mówić o rozmowie.
Bo to była moja wina.
Ja odpowiadałem za łzy Molloy.
Cały ten burdel wynikał z tego, że dawałem się wessać swojemu zjebanemu DNA.
Czułem w sercu taki ucisk, jakby zaraz miało je coś zmiażdżyć. Odłożyłem klucz i ruszyłem do tylnych drzwi.
– Wrócę za pięć minut.
– Skończ już z tymi papierochami w nowym roku! – rzucił za mną, ale raczej w żartach.
Żartował czy nie – obaj wiedzieliśmy, że nie skończę.
Bo zrezygnowałem z wielu innych rzeczy.
Wymknąłem się na tył, wsunąłem do ust papierosa, którego trzymałem za uchem, i wyciągnąłem z kombinezonu roboczego zapalniczkę.
Odpaliłem, zaciągnąłem się głęboko i oparłem plecami o mur. Czułem, jak szaleje we mnie milion emocji.
Wypuściłem chmurę dymu. Walczyłem sam ze sobą, żeby nie rzucić ręcznikiem i nie zrobić dokładnie tego, co powinienem. Przecież to i tak tylko kwestia minut, bo prędzej czy później złapię za telefon, który rano musiałem wyrwać bratu z ręki.
Westchnąłem sfrustrowany, odblokowałem ekran, odrzuciłem kolejne połączenie od Shane’a, znalazłem numer do Molloy i wcisnąłem: „Zadzwoń”.
Odebrała po czwartym sygnale, ale się nie przywitała.
Nie miałem pretensji.
Nie zasłużyłem na jakiekolwiek powitanie.
W zasadzie to powinna się rozłączyć – tylko na tyle zasłużyłem.
– To ja – powiedziałem cicho i ponownie się zaciągnąłem. – Możesz rozmawiać?
Ruch i szum w tle zdradzały, że jest w pracy.
Gdy po drugiej stronie zrobiło się nieco ciszej, domyśliłem się, że poszła w jakieś spokojniejsze miejsce.
– Okej – odezwała się w końcu. – Tu coś słychać.
– Jesteś w pracy?
– Nie! – sarknęła jadowicie. – Na mieście z nowym chłopakiem.
Wziąłem tę wredną zaczepkę na klatę, zaciągnąłem się, a potem zapytałem:
– No i jak cię traktuje?
– W cholerę lepiej niż palant, w którym miałam pecha zabujać się wcześniej – odpyskowała. – Czego chcesz, Joe?
– Chcę tylko… – Pokręciłem głową, westchnąłem ciężko i dokończyłem: – Chciałem sprawdzić, co u ciebie.
– Czemu?
– Wiesz czemu, Molloy. – Wzruszyłem bezradnie ramionami i wbiłem wzrok w grudę ziemi na ścieżce. – Nie mam przełącznika, którym mógłbym wyłączyć uczucia…
– Przestań… – wydusiła, a emocje stłumiły sarkazm. – Bo muszę tu jeszcze wytrzymać trzy godziny.
Nie dokończyłem, stłumiłem jęk i zmieniłem temat.
– Tony mówi, że sporo płaczesz.
– No i?
– No i? – powtórzyłem z naciskiem. – No i mnie to, kurwa, dręczy. Nie chcę, żebyś płakała, Molloy.
– Niestety dziewczyny tak zazwyczaj reagują, gdy chłopak je skreśla.
– Przestań. – Wzdrygnąłem się. Nie mogłem już słuchać jej słów i tego tonu. – Nie skreśliłem cię.
– Zerwałeś ze mną, Joey – powiedziała przez ściśnięte gardło. – Możesz ten fakt sobie pudrować i lukrować, ile chcesz, ale to właśnie zrobiłeś.
– Nadal cię kocham.
Usłyszałem, jak nabrała w płuca haust powietrza, ale nie odezwała się przez dłuższą chwilę.
– Daj spokój.
– Kurwa mać, kocham cię, Aoife Molloy – powtórzyłem, skupiając się na plamie oleju na ścianie. – I zawsze będę kochał.
– Więc to odkręć.
– Nie mogę. – Pokręciłem głową. Odnosiłem wrażenie, jakby serce pękało mi na pół. – Nie nadaję się dla ciebie.
Myślałem tylko o tym, żeby pobiec do The Dinniman i wziąć ją w ramiona, ale nie mogłem sobie pozwolić na kolejny błąd.
Już zdążyłem ją zdeptać.
– Jesteś czysty?
Przymknąłem oczy i pokiwałem głową.
– Tak.
– Od kiedy?
– Od tamtej nocy niczego nie tknąłem.
– Bo rozpoczynasz nowe życie?
– Bo się siebie, kurwa, wstydzę – odparłem natychmiast. – Tego, na co cię naraziłem. Jak cię traktowałem.
Rozległa się długa cisza i mógłbym przysiąc, że zanim ponownie się odezwała, słyszałem w uszach łomot własnego serca.
– Czyli dwa tygodnie czysty?
– Tak. – Ponownie kiwnąłem głową.
– Dobra, będę za pięć minut… – rzuciła do kogoś. – Należy mi się przerwa na fajkę… Tak, Julie, wiem, że nie palę, ale kryję twoje dupsko, kiedy sobie jarasz siedem razy dziennie, więc też mi się coś należy! – Przez kilka chwil jej głos był przytłumiony, ale w końcu wróciła do rozmowy ze mną. – Okej, jestem. Julie zachowuje się jak zachłanna dziwka.
– Wszczynasz kłótnie w robocie, Molloy?
– Nie więcej niż zwykle – odparła z nieskrywaną uszczypliwością. – A Shane Holland? Ile czasu jesteś czysty od niego?
– Tyle samo.
– Dlaczego mam ci uwierzyć?
– Nie wiem – westchnąłem ciężko. – Musisz uwierzyć na słowo.
– Chciałabym, Joe… – wyszeptała. – Tak bardzo bym chciała.
Ale nie potrafisz.
– Czaję – odpowiedziałem i chrząknąłem. – Oboje wiemy, że nie jestem kolesiem, któremu mogłabyś wierzyć.
– Nie zadzwoniłeś – powiedziała oskarżycielsko. – Ani razu.
– Nie miałem jak… – Skrzywiłem się i poczułem, jak moją twarz wykrzywia fizyczny ból. Zmusiłem się, żeby wyznać prawdę: – Dopiero dziś rano odzyskałem telefon.
– Od kogo?
– Od Tadhga.
Pauza.
– Dlaczego Tadhg miał twój telefon?
– Bo ktoś musiał go pilnować.
– Dlaczego?
Znowu się skrzywiłem.
– Wiesz dlaczego.
– Joe… – westchnęła do słuchawki.
Choć byłem daleko, wiedziałem, że przeszedł ją dreszcz. Mnie też.
– Naprawdę jesteś czysty, Joe?
– Tak, Molloy. – Dla ciebie. – Naprawdę jestem czysty.
– No to co my wyprawiamy? Dlaczego ja jestem tutaj, a ty tam?
– Potrzebuję więcej czasu.
– Na co? – warknęła. – Żeby szmacić się po mieście?
– Żeby stanąć na nogi – poprawiłem ją burkliwie i zmrużyłem oczy. – I nawet, kurwa, nie zaczynaj tego tematu, skoro dobrze wiesz, że za nikim się nie rozglądam.
– Skoro jesteś czysty, to dlaczego nie możemy po prostu… – urwała i westchnęła. – Zresztą wiesz co? Zapomnij – dodała po chwili. – Nie będę cię znowu błagała. Jeżeli nie chcesz się zejść, to po prostu się rozłącz.
– Molloy.
– Mówię serio, Joe. I nie dzwoń do mnie, dopóki się nie namyślisz.
Na linii zapadła cisza. Pozwoliłem głowie opaść na mur.
– Kurwa.
Oddychałem szybko i z trudem, miałem ochotę zadzwonić ponownie i dać jej to, czego chciała, ale się powstrzymałem.
Powstrzymałem się jedynie dzięki świadomości, że choć może rzeczywiście Molloy mnie chce, to z całą pewnością mnie nie potrzebuje.
Nie teraz.
Jeszcze nie.
Nigdy. Jeżeli nie wezmę się w garść.ZA NALEWAKIEM I Z ZALANYMI JEŁOPAMI
Aoife
Rozłączyłam się, wcisnęłam telefon do przedniej kieszeni fartucha i otrzepałam ręce. Desperacko próbowałam zapanować nad emocjami, zanim one zapanują nade mną.
Minął cały tydzień, odkąd w sylwestra wylądowałam pod jego drzwiami, i nadal byłam chodzącym wrakiem, bo nic się nie zmieniło.
Nadal nie byliśmy razem.
Jego nadal przy mnie nie było.
Nadal byłam w strzępach.
Nie pękaj, Aoife.
Jesteś w pracy.
Popłaczesz sobie w domu.
Ani się waż narobić sobie wstydu!
Oparłam się obezwładniającej ochocie, żeby po prostu skulić się w kącie palarni i bujać się jak dziecko. Wyprostowałam łopatki, zadarłam brodę i pewnym krokiem wkroczyłam z powrotem na salę.
Może i wewnętrznie rozpadałam się na kawałki, ale przynajmniej zachowam godność, do ciężkiej cholery!
To tylko chłopak.
Jeden chłopak.
Przetrwasz to jakoś.
– Pilnuj baru – wymamrotała Julie, przemykając obok, gdy wróciłam na stanowisko. – Idę na fajkę.
Odkąd we wrześniu skończyłam osiemnastkę, zastępowałam ją za barem tyle razy i nalałam tyle piw, że nauczyłam się obchodzić z nalewakiem. Gdy zaczęły spływać zamówienia, swobodnie obsługiwałam gości, flirtowałam, uśmiechałam się i wypinałam cycki jak zawodowiec.
Niestety jedno z nich złożył człowiek przyprawiający mnie o ciarki.
– Czysty jameson, bez lodu – zażądał ojciec Joeya siedzący przy barze.
Siłą woli utrzymałam uśmiech na ustach, a gdy się odwróciłam, by przygotować zamówienie, stłumiłam dreszcz, bo czułam na plecach jego wzrok.
– No co? – zapytał prowokująco, gdy postawiłam szklankę na podstawce. – Nie zasłużyłem dziś na kilka słodkich słówek?
– Trzy euro proszę – odpowiedziałam, choć od tego wymuszonego uśmiechu bolała mnie już szczęka.
Wyciągnął z kieszeni dżinsów garść drobniaków i rzucił je na ladę z taką siłą, że monety rozsypały się na wszystkie strony.
– Umiesz liczyć, co, dziewczyno?
– Oczywiście – odpowiedziałam spokojnie. Nie zamierzałam dać się sprowokować do kłótni. – Miłego drinka.
– Byłoby o wiele milej, gdybyś rozpięła kilka guziczków w tej koszulce.
I teraz już przeszedł mnie dreszcz.
– Teddy, a ty nie masz w domu żony, o którą powinieneś zadbać? – zapytałam, podchodząc do kasy. Nabiłam jamesona, wrzuciłam drobne do szuflady kasy i zatrzasnęłam ją z całej siły. – Ciężarnej żony?
Przywykłam do najróżniejszych propozycji od pijaków, taka praca, ale to był ojciec Joeya.
Wiedział, że byłam dziewczyną jego syna.
Nie pierwszy raz próbował namówić mnie na szybki numerek, a żadna kolejna próba nie sprawiała, że przestawało mnie to niepokoić.
Umiał zaleźć mi za skórę jak nikt inny, a jego obecność wywoływała we mnie najwyższy stan niepokoju.
Konsekwentnie ignorując jego komentarze, pozbierałam szkło i wytarłam bar. Robiłam, co się dało, żeby trzymać się od niego z daleka.
– Powiedz mi jedno… – Przesunął się na taborecie, skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na mnie pożądliwym wzrokiem. – Co ty z nim robisz?
– Zakładam, że chodzi ci o Joeya – odpowiedziałam, wiedząc, że nie odpuści.
Jak wspominałam, nie pierwszy raz obsługiwałam tego oblecha.
Kiwnął sztywno głową, nie odrywając ode mnie brązowych oczu.
W pełni świadoma, że szczere odpowiedzi udzielane temu człowiekowi są bez sensu – no i nie chciałam też stracić przez niego roboty – przykleiłam do twarzy uśmiech i odpowiedziałam:
– Już ci mówiłam, ten twój synuś potrafi mnie świetnie zaspokoić.
– To dzieciak.
– A ja to co? – odparłam cierpko. – Kobieta w średnim wieku?
– Gdybym był twoim ojcem, nie pracowałabyś za barem.
– Z pewnością mógłbyś być moim ojcem.
Zirytowany wciągnął powietrze.
– Nie wiesz, co tracisz.
– Dobra, skończ już. – Uśmiech spełzł mi z ust. Rzuciłam mu surowe spojrzenie. – Gdyby Joey wiedział, że mówisz do mnie w ten sposób, to…
– To co? – wszedł mi w słowo, a w jego głosie zabrzmiała groźna nuta. – Co by zrobił, dziewczyno?
– Skręciłby ci, kurwa, kark – wysyczałam cicho. – Więc się odwal.
– Cóż, nie widzę w pobliżu tego mojego chłopaka. – Podparł się na łokciach i nachylił bliżej. – To o której kończysz?
– O dwudziestej ósmej siedemdziesiąt trzy.
– To jakiś szyfr? Co to znaczy?
– Tak, szyfr, który znaczy, że nigdy! – warknęłam. – I że nie ma szans! Możesz sobie pomarzyć. Więc może dopij to, co masz w szklance, i spływaj do pubu po drugiej stronie ulicy, bo u mnie nie masz na co liczyć.
– Zdzira.
Przepełniona wstrętem poszłam na drugą stronę baru, żeby być jak najdalej od niego. Naprawdę dostawałam gęsiej skórki przy tym człowieku. Im szybciej Julie wróci z papierosa, tym lepiej.
Kilka minut później Teddy pokiwał na mnie palcem i wskazał na pustą szklankę.
Miałam ochotę krzyczeć, ale podeszłam i spojrzałam na niego z kamienną miną.
Rzucił na bar kolejną porcję drobnych.
– Jeszcze jeden.
Policzyłam miedziaki, wrzuciłam je do kasy i nalałam mu jego ukochanej trucizny.
Whiskey.
– Wiesz, że to chodzące nieszczęście, nie? – zabełkotał, chwytając szklankę, którą przed nim postawiłam. – Nic na to nie poradzi, ma to we krwi.
Wiedziałam, że mówi o Joeyu, ale nie zamierzałam podejmować rozmowy. Niezależnie od aktualnego stanu naszej relacji, od tego, jak bardzo mnie skrzywdził swoim odejściem, byłabym gotowa umrzeć w jego obronie.
– Chłopak ma najebane we łbie – bredził dalej. – Zawsze miał. Od pierwszego dnia same problemy.
– Ciekawe dlaczego.
Zmierzył mnie tym swoim lodowatym wzrokiem.
– Wydaje ci się, że wszystko wiesz, co?
– Wiem wystarczająco dużo – odparłam nieustępliwie.
– Gówno wiesz. – Na jego ustach zakwitł okrutny uśmiech. – W końcu zabije albo siebie, albo kogoś innego.
– W takim razie miejmy nadzieję, że ciebie.
Zaskoczyłam go, więc uniósł brew.
– Nie boisz się mnie, co nie, dziewczyno?
– Nie boję się mężczyzn – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy – bo mój wie, jak traktować kobiety.
– Przecież już ci mówiłem, że ten mój chłopak to jeszcze dzieciak.
– Jest bardziej męski od ojca.
Do Teddy’ego dotarło, że mnie nie zastraszy, machnął więc ręką, wymamrotał coś pod nosem i łaskawie pozwolił mi odejść.
Poczułam nie tyle złość, co ulgę, wróciłam na drugą stronę pomieszczenia, a gdy zauważyłam wracającą z papierosa Julie, odetchnęłam.
– O, fajnie, nadal siedzi. – Odłożyła papierosy pod bar, poprawiła włosy i się uśmiechnęła. – Przynajmniej będzie na kogo popatrzeć.
Wiedziałam, że chodzi jej o Teddy’ego, i na samą myśl miałam ochotę zwrócić obiad.
Niewprawne oko mogłoby uznać, że ten typ jest atrakcyjnym mężczyzną.
Był wysokim blondynem o złotej skórze i silnej, muskularnie zbudowanej sylwetce, ale kiedy choć trochę się go poznało i przynajmniej przelotnie dostrzegło czające się tuż pod powierzchnią zło, jego pozorne piękno znikało na zawsze.
Nie mogłam uwierzyć, jakim cudem spłodził pięcioro wspaniałych dzieci, ale je spłodził. Co więcej, wszyscy czterej synowie byli do niego bardzo podobni – tylko Shannon zaczerpnęła z innej puli genów i ewidentnie wdała się w Marie.
Moje myśli powędrowały z powrotem do Joeya i ciążąca mi na barkach niechęć wyraźnie zelżała.
Towarzystwo jego ojca – człowieka, którego Joey musiał znosić całe życie – przyprawiało mnie o gęsią skórkę i osłabiało moją pewność siebie.
Jak mogłam mieć Joeyowi za złe, że walczy, by nie przeistoczyć się w kupę gówna, która zalega właśnie przy moim barze?
Joeya przerażało to, że możemy zmienić się w jego rodziców, że sam może stać się taki jak jego ojciec, więc podjął drastyczne kroki, by do tego nie dopuścić.
Żeby mnie chronić.
Nie powinien mi mówić, że mnie kocha. Powinien zachować te pierdoły dla siebie, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie ukoił tym bólu w mojej piersi.
Przynajmniej odrobinę.
***
– Jesteś w ciąży? – Takim pytaniem przywitała mnie matka, gdy w piątek wieczorem wróciłam z pracy.
– Że co? – odpowiedziałam, rzucając torbę na stół w kuchni i rozdziawiając usta.
– W ciąży – powtórzyła, odstawiając żelazko. – Aoife, jeśli tak, to możesz mi powiedzieć. – Wytarła dłonie w spodnie, okrążyła deskę do prasowania i podeszła bliżej. – Kochanie, nie będę krzyczała, obiecuję, ale wolałabym dowiedzieć się teraz, a nie za jakiś czas.
– Nie, nie jestem w ciąży – warknęłam, zrzuciłam z ramion kurtkę i powiesiłam ją na oparciu krzesła.
– Ale jesteś aktywna seksualnie.
– O Boże… – jęknęłam, pozbywając się z nóg szpilek. – O czym ty mówisz, kobieto?
– Uprawiasz seks.
Posłałam jej spojrzenie w stylu: „Jak śmiesz sugerować takie rzeczy”, po czym dodałam na głos:
– Nawet gdybym go uprawiała, choć absolutnie nie uprawiam, to biorę pigułki, pamiętasz? Załatwiłaś mi receptę, kiedy miałam czternaście lat.
– Żeby ci pomogły w bolesnych miesiączkach – przypomniała – a nie po to, żeby dać ci zielone światło na seks z Paulem.
– I nie uprawiałam seksu. – Wzruszyłam niewinnie ramionami i dodałam: – Z Paulem.
– Ale teraz uprawiasz – stwierdziła i się uśmiechnęła. – Z Joeyem.
– Nie – prychnęłam.
Mama uniosła brew.
– Myślisz, że wczoraj wyszłam spod kamienia? Nie rozmawiasz z ojcem. Proszę przestać mydlić mi oczy, młoda damo. Doskonale wiem, co się wyprawia, gdy ten chłopiec zostaje u nas na noc.
– O mój Boże.
– Jeżeli uprawiasz seks z młodym Joeyem, to nie ma potrzeby tego przede mną ukrywać – ciągnęła. – Jesteście już razem dość długo. Nie złoszczę się, kochanie. Po prostu się niepokoję.
– A nawet jeśli z nim to robię, to co? – wydusiłam, cała się rumieniąc. – Mamo, nie mam już czternastu lat. Mam osiemnaście, pamiętasz?
– W porządku… – odparła zduszonym głosem. – Dziękuję, że mi powiedziałaś.
– Nie ma… za co?
– A więc zabezpieczasz się?
– Biorę pigułki – powtórzyłam powoli. – Jak mam się lepiej zabezpieczyć?
– Kondomami.
Zmarszczyłam nos, bo poczułam się naprawdę niezręcznie.
Mama zrobiła oczy jak spodki.
– Aoife.
– No co?! – Wyrzuciłam obie ręce w powietrze. – Zabezpieczamy się.
– Zatem bierzesz pigułki każdego dnia o tej samej godzinie? – dopytywała zaniepokojonym tonem. – Regularnie?
– Dlaczego w ogóle mnie tak wypytujesz? – obruszyłam się.
– Bo jesteś ostatnio humorzasta, zaszywasz się na całe dnie w pokoju, masz wilczy apetyt i ciągle wyglądasz, jakbyś lada moment miała zalać się łzami.
– I z tego wyciągnęłaś wniosek, że jestem w ciąży? – zapytałam ostro, biorąc się pod boki. – Co jeszcze? Może dorzucisz, że przytyłam?
– Aoife.
– Mamo, nie… Jezu… Nie jestem w ciąży. – Pokręciłam głową, podeszłam do lodówki i zamaszyście ją otworzyłam. – Miałam okres przed Bożym Narodzeniem.
– Naprawdę?
– Tak!
– Jesteś pewna?
– Tak, mamo. – Przewróciłam oczami. – Dobrze to pamiętam, bo byłam wtedy z Casey na zakupach i nie kupiłam sobie tej białej spódniczki na urodziny Katie, bo wiedziałam, że nie mogę ryzykować. A była jak za darmo, przecenili ją na dychę…
Mamę zalała fala ulgi.
– Och, dzięki Bogu.
– A przy okazji, dziękuję za zaufanie. Szczerze doceniam, jak wiele pokładasz wiary w to, że nie zrujnuję sobie życia. – Machnęłam obojętnie ręką. – Mam nadzieję, że Kevina zamierzasz wesprzeć podobną pogadanką, bo również jest humorzastym gnojkiem i też rzadko wyłazi z pokoju.
– Nie bądź niemądra. – Wykonała gest, jakby w życiu nie słyszała niczego bardziej niedorzecznego. – Twój brat nie przyniesie nam w brzuchu wnuka.
– Za to my z Joeyem jesteśmy na tyle tępi, że istnieje taka obawa?
– Myślę, że ulegliście gorączce pierwszej miłości – powiedziała i zarówno jej wzrok, jak i głos złagodniały. – Myślę też, że gdy emocje biorą górę nad logiką, człowiek może popełnić mnóstwo błędów.
– Cóż, to pokazuje, jak mało wiesz – odparłam, zatrzaskując lodówkę. – Bo nawet nie jesteśmy już razem.
– Nie? – Wytrzeszczyła oczy. – Nie wiedziałam.
– No to już wiesz – powiedziałam sucho i ruszyłam do drzwi. – Nie noszę w sobie wnuka, tylko złamane serce, mamo.
– Aoife?! – zawołała za mną. – Zaczekaj, słońce, możemy o tym porozmawiać, jeśli chcesz. Możesz na mnie liczyć.
– Nie chcę o tym rozmawiać! – rzuciłam przez ramię, tupiąc wściekle na schodach.
Nie potrafię.WOJNA O TERYTORIUM
Joey
– Coś ty, kurwa, wciągał? – dopytywał Podge, goniąc mnie w sobotnie popołudnie po boisku z kijem w ręce. – Nie byłeś taki napruty, odkąd wygraliśmy finały hrabstwa w trzeciej klasie.
– Nic – wysapałem, w ostatniej chwili wykonując unik, po czym wygarnąłem sliotara kijem i ponownie mu go podałem. Tony zamknął dziś wcześniej. Nie miałem się czym zająć, więc napisałem do chłopaków, że może byśmy trochę pograli. – Od świąt nic nie brałem.
– Kurwa, to coś ty znalazł pod choinką? – wystękał Alec, uderzając mocno w kij Podge’a i kradnąc mu piłkę. – Speeda?
Zderzenie z rzeczywistością.
– Nic.
Podge zmrużył oczy z niedowierzaniem.
– No to co się z tobą dzieje, do cholery?
– Nic. – Wzruszyłem ramionami, ciężko oddychając. – Po prostu skończyłem z tym syfem.
– Czyli co?
– Czyli koniec z odpierdalaniem i głupotami.
– Czyli nie ma nawet czasu pomyśleć o ćpaniu, bo jest zbyt zajęty dobieraniem się do dziury między pewnymi seksownymi nóżkami – wtrącił z przekąsem Alec. – Jezus, jej cipka musi smakować jak ambrozja czy co to tam żarli bogowie… Aua, Jezu, kurwa, nie lej mnie tym. – Złapał się za bok głowy i jęknął. – Joe, cholera, ciesz się, że mam kask. Mogłeś uszkodzić mi mózg.
– To ty się ciesz, że masz kask – odwarknąłem, nadal trzymając główkę kija niebezpiecznie blisko jego gardła. – Jeszcze raz choćby pomyślisz o cipce mojej dziewczyny, to urwę ci łeb, rozumiesz?
– Al, daj już spokój – burknął na niego Podge, ponownie skupiając na sobie moją uwagę. – Czyli co to znaczy, Joe? – Przyspawał wzrok do mojej twarzy. – Z tym „odpierdalaniem i głupotami” chodzi o to, że kończysz szlajać się z Shane’em i jego ekipą?
– Właśnie o to mi chodzi – przyznałem, kiwając sztywno głową.
– Serio?
– Serio. – Wzruszyłem ramionami nieco skrępowany, wziąłem piłkę na kij, pobiegłem sam i zagrałem zgrabny lob nad poprzeczką bramki.
Pot spływał mi po plecach; zabrałem piłkę zza bramki i wróciłem sprintem, rozpaczliwie chcąc w ten sposób ugasić żar w ciele.
Nie pamiętałem, kiedy ostatnio wytrzymałem tak długo bez chemicznych substancji w organizmie.
Ale wciąż tu byłem, wciąż próbowałem, wciąż się trzymałem.
Dla niej.
– To ile to już? – zapytał Podge, kiedy wróciłem.
– Co ile? – wtrącił Alec.
– Kilka tygodni – odpowiedziałem, wycierając czoło krańcem koszulki. – Nie ma się czym chwalić, ale to jakiś początek.
Przeszedł mnie ten wstrętny dreszcz głębokiego niepokoju, którego nie da się ukoić żadnym wysiłkiem fizycznym.
Oczywiście znałem jego źródło.
Mój organizm nie łaknął ćwiczeń – chciał czegoś innego.
Nie domagał się jedzenia ani wody i nie zaspokajał się papierosami.
Chciał więcej.
Byłem na pierdolonym głodzie.
Ale przeszedłem dwa tygodnie piekła i zostało mi dość siły, żeby jeszcze trochę się przegłodzić.
Jeszcze godzinę.
A potem następną.
Idziesz dalej, kurwa, wytrwale, stary.
– Jasny gwint. – Podge uniósł wysoko brwi, a potem posłał sliotara daleko w głąb boiska i kazał Alecowi gonić. – Czy pomylę się, jeśli stwierdzę, że Aoife ma spory wpływ na tę nagłą zmianę stylu życia? – zapytał, gdy Alec odbiegł na tyle daleko, że nie mógł go usłyszeć. – Ma na ciebie dobry wpływ, stary.
– Zrobiliśmy sobie małą przerwę. – Zmusiłem się, żeby przyznać to na głos. Całkiem możliwe, że przed jedynym na świecie człowiekiem, któremu ufam, nie licząc dwóch dziewczyn w moim życiu.
Przez cały tydzień pracowałem z Tonym i nie ujawniłem nawet krzty informacji o związku z jego córką. Nie było łatwo, bo też nie wiedziałem, czy coś wie, ale trzeba przyznać, że traktował mnie jak zawsze.
– Ty i Aoife? – zapytał Podge, wybałuszając oczy, a ja szybko zrozumiałem, że nie potraktuje mnie tak ulgowo jak Tony. – Od kiedy?
– Od kiedy wyciągnąłem głowę z dupy i zauważyłem, co jej robię.
– Mówisz poważnie?
– Daj spokój, Podge. – Wzruszyłem ramionami i postanowiłem, że choć raz powiem prawdę. – Stary, to chyba dość oczywiste, że nasze drogi nie za bardzo się przecinają.
– I to dla ciebie ważne?
– Ona jest dla mnie ważna.
– Zerwaliście na dobre?
Jego pytanie sprawiło, że serce zjechało mi do tyłka, a mózg ryknął: Kurwa, oby nie!
– To zależy.
– Od czego?
– Od tego, czy się ogarnę.
– Ewidentnie się ogarnąłeś.
– No to jeszcze od tego, czy pozostanę ogarnięty – dodałem z trudem. – A jeżeli o to chodzi, to nie oszukujmy się, stary, jak dotąd nie błyszczałem.
– Czyli ta przerwa to był jej pomysł?
– Nie. – Zaprzeczyłem ruchem głowy. – Mój.
– Czyli… w czasie tej przerwy spotykacie się z innymi?
– Nie! – oburzyłem się i na samą myśl przewróciło mi się w żołądku. – Stary, nie chcę nawet myśleć o innych dziewczynach.
– A ona? – drążył. – Myśli o innych kolesiach?
– Powinna… – wymamrotałem. – Ale nie, nie sądzę.
– A jeśli tak?
Miałem ochotę zawyć.
– To nie będę jej powstrzymywał.
– Jezu, ty naprawdę ją kochasz, prawda?
Nad życie.
– A jak tak, to co? – warknąłem, przyjmując agresywny ton.
– Nic, stary, nic – udobruchał mnie pośpiesznie. – Po prostu znam cię, odkąd byliśmy smarkami, odkąd mieliśmy po cztery lata, i nie pamiętam, żebyś kiedyś przyznał się do uczuć wobec drugiego człowieka.
Wzruszyłem ramionami. To przesłuchanie wywoływało we mnie coraz większy dyskomfort.
– Oczywiście już od pierwszych dni szkoły zauważyłem między wami tę dziwną chemię, ale nie sądziłem, że to sięga tak głęboko. – Pokręcił głową i przyznał: – Zawsze myślałem, że w tym całym zadurzeniu chodzi ci przede wszystkim o wkurzanie Riceya.
– Ach, tak – prychnąłem pod nosem, przypominając sobie, jak Ricey setki razy nakrywał mnie i Aoife na przekomarzankach i mu odwalało. – To był przyjemny dodatek.
– Dalej nie dało się wywalić tej piłki? – zapytał zdyszany Alec, truchtając do nas ze sliotarem w ręce. – Musiałem włazić w krzaki.
– Sorry, Al – zarechotał Podge, a następnie puścił do mnie oko. – No więc trzymaj się dalej, Joe.
– Taki mam plan.
– Trzymaj się dalej? Plan? – Alec pokręcił głową i jęknął: – Dlaczego zawsze mam wrażenie, że gadacie przy mnie jakimiś szyframi?
– Bo jesteś spostrzegawczy – prychnął Podge.
– Nie, wcale nie jestem – odburknął Alec. – Wiem, co kombinujecie, kutafony. I nawet nie zaprzeczajcie.
– Al, on powiedział, że jesteś spostrzegawczy – zaśmiałem się, rzucając mu piłkę. – Wiesz w ogóle, co to znaczy?
– Oczywiście, że wiem – fuknął, łapiąc sliotara w locie. – To znaczy, że wszystko kwestionujesz i nie wierzysz nikomu w żadne słowo.
Podge odrzucił głowę w tył i wybuchnął śmiechem, a ja podrapałem się po brodzie i wymamrotałem:
– To akurat byłaby paranoja, Al.
– Tak?
– Tak, stary – rechotał Podge. – To zupełnie inne słowo i ma zupełnie inne znaczenie.
– Może rzeczywiście za mocno cię uderzyłem – stwierdziłem cierpko.
– Paranoja – zdziwił się Alec. – No to co to znaczy spostrzegawczy?
– Już nikt nigdy nie zarzuci ci, że jesteś spostrzegawczy, Al – zaśmiał się Podge.
– Dobra, chłopaki, rozbiec się, zagramy jeszcze jedną rundkę, zanim się ściemni – poinstruowałem ich i cofnąłem się truchtem. – W przyszłym tygodniu gramy z St. Fintan i nie pozwolę, żeby te skurwysyny wyrzuciły nas z play-offów.
– Czyli rada szkoły przekazała ci już decyzję? – zapytał Alec z nadzieją w głosie.
– Tak, dzwonili do mamy przedwczoraj – odpowiedziałem, podskakując do piłki. – Wychodzi na to, że zostało mi ostatnie z dziewięciu żyć.
– Czyli cię nie wywalą?
– W tym tygodniu nie. – Wyszczerzyłem zęby.
***
Zbliżała się piąta po południu, gdy Podge szturchnął mnie w ramię, ostrzegając, że mamy towarzystwo.
Zmrużyłem oczy i w półmroku bez powodzenia próbowałem dopasować widoczne po drugiej stronie boiska twarze do nazwisk. Zjeżyłem się, a moje ciało naprężyło się wobec nieznanego zagrożenia.
– Na pewno nas obserwują – stwierdził Podge.
– Chyba są z Tommen – zauważył Alec, pocierając brodę. – Na pewno widziałem coś o tym wielkim w gazecie. Gra w rugby.
– Tak, piją w Biddies.
– Po cholerę tu przyszli? – wycedziłem.
– No, pomylili boiska.
– Raczej dzielnice.
Rzucaliśmy jeszcze dobre pięć minut i stało się jasne, że nigdzie sobie nie pójdą.
– Dajcie mi chwilę – warknąłem, zrzucając kask. – Załatwię to.
Wkurzony i rozdrażniony ruszyłem do grupki dzianych kutasów kręcących się przy linii mojego zasranego boiska.
– Nie trać głowy, Joe – ostrzegł Podge, truchtając za mną.
– No, stary – zawtórował mu Alec. – Jest ich tam z sześciu.
– Macie jakieś problemy z oczami, dupki?!
– Jezus Maria… – jęknął Alec, łapiąc mnie za podkoszulek. – Zaraz nas zabiją.
– Ogłuchliście?! – Wyrwałem mu się i całą uwagę skupiłem na obserwujących mnie kolesiach. – Pytam o coś, kurwa!
– Tak, to ten – powiedział jeden z nich i zrobił krok za plecy większego kumpla. – Ty gadaj, Gibs.
Ten wyglądał znajomo: blond włosy i kretyński uśmieszek.
– Dzieńdoberek, przyjacielu.
– Nie jesteśmy przyjaciółmi. – Kipiałem ze złości, zbliżając się do niego z kijem w ręce. – I z tego, co pamiętam, klub rugby jest po drugiej stronie miasta. Nie macie tu czego szukać.
– O Jezu… – Srebrnoszare oczy blondyna zamigotały czymś, co mógłbym nazwać jedynie psotną zadziornością. – Będziemy walczyć o teren? – zarechotał.
– O teren? – zapytałem, unosząc brew.
– No, jak T-Birds i Skorpiony w Grease.
– Grease? – Rozdziawiłem usta. – Co ty pierdolisz?
– Nie przejmuj się Gibsiem – powiedział inny i tego już na pewno skądś znałem. – Jest ciut zaburzony.
– A skąd miałem wiedzieć? – zapytałem, przyglądając mu się nieufnie.
– Nazywam się Hughie Biggs – przedstawił się ten drugi, unosząc obie ręce w pokojowym geście. – Nasze siostry się przyjaźnią.
– Właśnie… – zarechotał ten wielki i pomachał przed sobą chusteczką. – Przybywamy w pokoju.
– Zamknij się, Gibs – uciszył go Hughie i pokręcił głową. – Jezu, stary.
Zaskoczony rozluźniłem pięści i nieco ochłonąłem.
Nie stanowili zagrożenia.
Tylko moje ciało musiało to jeszcze zarejestrować.
– Co tu robicie, Biggs? – zapytałem bezpośrednio Hughiego, ignorując tę wielką małpę obok. – Czego chcecie?
– W zasadzie to szukamy ciebie.
I znowu się zaniepokoiłem.
– Czemu?
– Bo tak jakby potrzebuję przysługi.
– Nie wyświadczam przysług nieznajomym.
– Nasze siostry się przyjaźnią – przypomniał z nadzieją w głosie. – A to znaczy, że też jesteśmy przyjaciółmi albo chociaż znajomymi czy może… nie? No dobra.
– Ja się nie zaprzyjaźniam – stwierdziłem chłodno, mierząc po kolei wzrokiem wszystkich przerośniętych skurczybyków, ich drogie ciuchy i wymuskane fryzury. – I nie wyświadczam przysług.
– Ej! – fuknął oburzony Alec i skrzyżował ramiona na piersiach. – No wielkie, kurwa, dzięki, przyjacielu. A ja to niby co jestem? Psie gówno?
– Przymknij się, jełopie – syknął na niego Podge. – Niech Lynchy się tym zajmie.
– Niech będzie… – powiedział zrezygnowany Hughie i pokręcił głową. – Jak widać, niepotrzebnie przychodziliśmy.
– Jak widać – wycedziłem i wpatrywałem się w niego, dopóki nie odwrócił wzroku. – To nara.
– Co?! – obruszył się ten wielki. – Nie, nie, nie, to był genialny pomysł i nigdzie nie idę, dopóki nie dostanę tego, po co tu przyszliśmy.
– Czyli właściwie czego?
– Chcielibyśmy lecieć się poupalać na klifach Moheru… jeśli wiesz, o co mi chodzi? – zarechotał i poruszył wymownie brwiami.
Spojrzałem na niego z kamienną miną.
– Potrzebujemy narkotyków – dodał.
– Jezus Maria, Gibs – jęknął Hughie i ukrył twarz w dłoniach. – Wyczucie, stary. Wyczucie.
– Narkotyków? – Uniosłem brew. – I przyszliście z tym do mnie, bo…?
– Bo słyszeliśmy plotki – dorzucił kolejny.
Uniosłem brew jeszcze wyżej.
– Plotki?
– Od Hughiego – zaznaczył wielki.
– Jezuuu, Gibs… – jęknął ponownie Biggs.
– Powiedział, że aż poryło ci banię od prochów, a ja naprawdę muszę co nieco ich pożyczyć.
– Wielkie, kurwa, dzięki, Gibs – żachnął się Hughie i na wszelki wypadek odsunął ode mnie o krok.
Wbiłem wzrok w tego dużego.
– I uznałeś, że ja ci w tym pomogę?
Przytaknął radośnie.
– Popatrz na mnie, palancie. – Wskazałem na sprzęt treningowy. – Wyglądam ci na dilera? – Ociągał się z zaprzeczeniem, zmrużyłem więc oczy i dodałem: – Nie jestem pierdolonym dilerem.
– Ale masz kontakty, no nie? – dopytywał. – No wiesz, kumpli w różnych melinach i tak dalej. Jesteś z Elk’s Terrace, tak?
– Po pierwsze, nie jesteśmy przyjaciółmi. Po drugie, fakt, że mnie obrażasz, sugerując, że pochodzę z gorszego miejsca niż wy, zasługuje na strzał w ryj. Po trzecie, palcem dla ciebie nie kiwnę. A teraz spadać.
– Przyznaję, że wszystkie trzy argumenty są celne i uczciwe – odparł wielkolud. – I chętnie przychyliłbym się do twojej prośby i spadał, ale naprawdę potrzebuję tych narkotyków dla swojego kapitana.
– Dla kapitana.
– Tak, dla mojego kapitana – potwierdził z zapałem. – Ma cięższy czas… w chuj przejebany czas. Bo wiesz, miał przed świętami zabieg i jest po nim spięty, jakby mu kij w dupę wsadzili. Szukam czegoś, co go trochę rozluźni.
– Gus, tak? – zapytałem. – Tak ci na imię?
– Gibsie – poprawił mnie i uśmiechnął się wstydliwie. – Gibsie, choć matka zwraca się do mnie Gerard…
– W dupie mam, jak woła cię matka – wtrąciłem i wbiłem w niego ostrzegawcze spojrzenie. – A co do twojego kapitana i jego zabiegu, przekaż mu, żeby poszedł sobie do lekarza po receptę, jak wszyscy. – Odwróciłem się do Hughiego. – Nie wracaj tu, Biggs. – Wskazałem na wielką małpę i dodałem: – Zwłaszcza z nim.
– Ale przecież nie wypiszą mi recepty na zioło! – wypalił Gibsie. – Proszę? No dajże spokój, stary, tylko trochę zioła!
– Czego w: „Nie jestem dilerem” nie zrozumiałeś?
– Wiem, wiem, nie jesteś dilerem, bla, bla, bla. Słyszałem – gadał dalej. – Ale gdybyś zrobił wyjątek na ten jeden wieczór, to miałbym u ciebie ogromny dług.
– Już masz – burknąłem. – Wisisz mi pięć minut życia, których nigdy nie odzyskam.
– Możesz dziś przyjść na naszą imprezę – namawiał. – U Hughiego na chacie. Przebieramy się. Klimat lat dziewięćdziesiątych…
– Wcale się nie przebieramy, Gibs.
– A właśnie, że tak – argumentował wielki, po czym znów zwrócił się do mnie: – Jego rodzice są w Portugalii. Darmowe picie całą noc… Och, no i roladki z parówkami.
– Darmowe roladki z parówkami?! – powtórzyłem teatralnie. – Dopiero teraz mówisz?! Wchodzę w to.
Rozszerzył oczy z zachwytu.
– Serio?
– Nie, debilu. – Przewróciłem oczami.
– Możemy zapłacić, ile chcesz – zapewnił następny, ten miał ciemne włosy. – Mamy pieniądze – dodał, trzymając się nieco za pozostałymi. – To nie będzie problem.
– Cholera, Feely, stary, tak się nie mówi… – jęknął Hughie. – Mamy tylko dwie stówy.
I w tym momencie się zainteresowałem.
– Dwie stówy?
– Tak – odpowiedział, wyciągając z kieszeni zwitek dwudziestek. – Wystarczy?
Zerknąłem na Aleca, który wytrwale hamował śmiech. Może i był tępym bucem, ale znał ulicę i wiedział, że za tyle kasy mogłaby popalić cała ich drużyna i jeszcze dla naszej by zostało.
– To ile chcecie kupić? – zapytałem bez namysłu.
– Lynchy, możemy zamienić słówko? – wtrącił Podge, po czym odciągnął mnie na bok.
– Co ty robisz? – syknąłem, strącając jego rękę.
– Co ja robię? Co ty robisz? – zapytał, gdy oddaliliśmy się na tyle, żeby nas nie słyszeli. – Myślałem, że skończyłeś z Shane’em Hollandem i całym tym syfem.
– Skończyłem – warknąłem, piorunując go wzrokiem. – W tej sprawie nawet nie muszę się zbliżać do Hollanda.
– Jak to?
Wzruszyłem ramionami.
– Mam w domu ze trzy, cztery gramy.
– Myślałem, że z tym wszystkim skończyłeś.
– Skończyłem – powtórzyłem coraz bardziej wkurzony. – Przecież nie brałem narkotyków.
– Trawa to narkotyk – stwierdził, wytrzeszczając oczy.
– Nie, wcale nie – odpowiedziałem, mrużąc swoje.
– Wcale tak.
– Wcale nie.
– Cannabis to narkotyk.
– Cannabis to roślina.
– Jest u nas w kraju nielegalna.
– Tak samo jak szczanie na ulicy. Zasady są głupie. O co ci chodzi?
– Jezu, Joey – jęknął i potarł twarz ręką. – Z tobą to zawsze dwa kroki w przód, a potem dziesięć w tył.
– Bzdury gadasz. Na całym świecie lekarze przepisują zioło na ból.
– Oksytocynę też i jeszcze z tuzin innych prochów, które wpieprzałeś na moich oczach. Je też przepisuje się na ból, ale sam doskonale wiesz, co się dzieje, kiedy takie środki wpadną w niepowołane ręce.
– Mówiłem ci, że od tygodni niczego nie tknąłem.
– Z wyjątkiem trawy – przypomniał poirytowany.
– Nie zachowuj się jak jakiś jaśnie pan – odpaliłem wściekły. – W swoich czasach sam nieraz siadałeś do kółeczka na skręta.
– Jest spora różnica pomiędzy wzięciem kilku buchów a zrobieniem bandy bogatych, naiwnych chłopaczków na kasę.
– Hej, przestań mnie, kurwa, oceniać – zagroziłem. – Dwie stówki, Podge. Dwie stówki. I machają nimi jak kasą z eurobiznesu. Dla takich jak oni to drobniaki, ale dla mnie to w chuj kasy, stary. – Machnąłem rękami z frustracją i dodałem: – Może i sam jesteś na uprzywilejowanej pozycji i możesz sobie tak zadzierać nosa, ale ja nie. Masz pojęcie, co taka kasa może dla mnie znaczyć?
Dla matki.
Dla rodzeństwa.
Dla moich braci to różnica pomiędzy życiem o zimnej fasolce z puszki i chlebie z masłem w lodowatym domu przez cały następny tydzień, dopóki mama albo ja nie dostaniemy wypłat, a ciepłym jedzeniem w brzuchach i ogrzewaniem, które rozgrzeje ich przed snem.
W tym przypadku wybór mógł być tylko jeden.
– A co z Aoife? – zapytał stanowczo, uderzając w najczulszy punkt. Prosto w serce. – Myślisz, że ucieszy się, gdy się dowie, że…
– Nie mieszaj jej w to – wtrąciłem ostrzegawczym tonem. – Nie waż się mnie nią szantażować. – Pokręciłem głową, podniosłem rękę i odsunąłem się od niego. Pożałowałem, że w ogóle mu się zwierzyłem. Nie mogę ufać nikomu, do cholery. – Podge, wiesz, dlaczego nie mogę odpuścić takiej okazji, wiesz, kurwa, więc nie dobijaj mnie.
W jego oczach zamigotało poczucie winy; pokręcił głową.
– Jeżeli potrzebujesz pieniędzy dla rodziny, to mogę…
– Nie chcę twojej jałmużny – warknąłem i zacząłem się trząść, bo poczułem się cholernie obnażony. – Poradzę sobie sam.
Wpatrywał się we mnie całe wieki, ale w końcu ustąpił.
– Niech będzie. – Uniósł ręce w geście kapitulacji. – Powiem tylko, że według mnie to zły pomysł, i nie odezwę się więcej słowem.
– Przyjmuję do wiadomości – odparłem i kiwnąłem sztywno głową. – A teraz możesz sobie dalej siedzieć na swoim rumaku i mnie osądzać albo iść ze mną na tę ich elegancką imprezkę i nażreć się pod korek darmowymi roladkami z parówkami. – Odwróciłem się i pomaszerowałem w stronę chłopaków z Tommen. – Nie wiem, czy to dobry, czy zły pomysł, ale sprzedam im to zioło.THE CLOSEST THING TO CRAZY
Aoife
– Czas na interwencję! – ogłosiła Casey jeszcze tego samego wieczoru, wkraczając do mojego pokoju, jakby ćwiczyła do pokazu mody. Odstrzelona w dżinsową miniówkę, szpilki i tę śliczną bluzeczkę boho, którą kupiłam jej na święta, wzięła się pod boki i spiorunowała mnie wzrokiem. – Ten gnojek rzuca cię w Boże Narodzenie, a ty nie zadzwoniłaś!
– Klasa, Casey – skrzywiła się Katie, wchodząc zaraz za nią. – Twoja matka po nas zadzwoniła – wyjaśniła szybko z nutą współczucia w głosie. – Naprawdę się o ciebie martwi, Aoif.
– Wszystkie się martwimy.
– Uch – jęknęłam, przekręciłam się na plecy i rozłożyłam na łóżku jak rozgwiazda, przy okazji zrzucając na podłogę lawinę papierków po słodyczach.
– Dobra, musisz wyłączyć tę piosenkę – rozkazała Casey i ruszyła do wieży. – I dźwignąć się z tej nędzy.
– Nie, teraz będzie najlepszy moment – wydusiłam, a chwilę później zawodziłam do słów The Closest Thing to Crazy Katie Meluy. – U mnie wszystko gra – załkałam. – Na serio.
– Ależ oczywiście – odparowała Casey, unosząc brew. – Dlatego masz całą brodę w czekoladzie.
– Próbuję to jakoś przetworzyć – wymlaskałam żałośnie, z gębą pełną m&m’sów. – Boże, to takie straszne?
– To przetwarzaj poprzez wściekłość – poleciła, a potem doskoczyła i wyrwała mi niedojedzoną paczkę. – Wyrównaj rachunki, ale nie spaś się!
– Casey, nie można tak mówić! – obruszyła się Katie.
– Chcesz, to dzwoń po policję – odcięła się niewzruszona Casey. – Nie zamierzam gryźć się w język ani siedzieć i patrzeć, jak moja najlepsza przyjaciółka sama się niszczy, bo jej dupkowaty eks rzucił ją w Boże Narodzenie. W Boże Narodzenie! – powtórzyła z niedowierzaniem. – Po roku związku! Jaki człowiek tak postępuje?!
– Joey mnie nie rzucił – fuknęłam. – Robimy sobie przerwę.
– A kto tak postanowił?
– On – wykrztusiłam i poczułam, jak serce pęka mi na pół.
– Na jak długo?
Tak długo, jak będzie potrzebował, żeby pozbierać się do kupy.
– Nie wiem.
– Nienawidzę, kiedy chłopaki odwalają takie akcje! – ryknęła. – Nie ma jaj, żeby załatwić sprawę, więc zostawia dziewczynę w stanie zawieszenia, wodzi ją tygodniami za nos, aż ta w końcu oprzytomnieje i sama zobaczy, że cała ta jakże mu potrzebna „przestrzeń” to po prostu nowa panienka, w której może zanurzyć fiuta.
– Casey, proszę cię – warknęła Katie. – Spuść z tonu.
– Jesteś warta dziesięciu takich kretynów – ciągnęła Casey, kładąc na łóżku torbę i rozsuwając zamek. – I planuję mu o tym przypomnieć.
Spojrzałam na torbę niespokojnie.
– Co robisz?
– Powinnaś zapytać raczej, co robimy – odparła, wyciągając ze środka hałdy ciuchów, kosmetyków, płyt kompaktowych i butelkę tego taniego prosecco, które tak kochamy. – A my, moja najdroższa, najwierniejsza i najpiękniejsza przyjaciółko na całym świecie, wybieramy się na domówkę.
– Nie, nie, nie. – Pokręciłam głową. – Może ty idziesz na domówkę. Ja nigdzie nie idę.
– Owszem, idziesz – rzuciła, ignorując moje protesty. – Koleś Katie ma wolną chatę i organizuje wielką imprezę przed powrotem do szkoły. Mają prawdziwego didżeja i morze darmowego chlania. Dom będzie pękał od jego kumpli z drużyny rugby, a ty idziesz z nami.
– Nie – sprzeciwiłam się zaciekle. – Absolutnie nie idę.
– Nie słyszałaś, co mówiłam? – Wywaliła na mnie oczy jak na jakąś wariatkę. – Aoif, będzie pełno rugbistów. Wielkich, rozpalonych, spoconych, seksownych sportowców.
– Mam to gdzieś.
– A co najlepsze, to impreza ludzi z Tommen, więc nie musisz się przejmować, że wpadniesz na kogoś z BCS – nawijała jak katarynka, zupełnie nie przejmując się tym, co powiedziałam. – A mówiąc „kogoś”, mam na myśli tego nic niewartego palanta.
– Casey, nie poszłabym, nawet gdyby stawiła się cała reprezentacja narodowa w rugby. – Złapałam poduszkę, przytuliłam ją mocno do piersi i westchnęłam. – Pamiętacie tę reklamę Cadbury, która leciała w telewizji, kiedy byłyśmy małe? Tę, w której kobieta pochłaniała tabliczkę czekolady, a w tle leciało Show Me Heaven?
– No, i co?
– No więc ja jestem nią, a Joey to ta czekolada.
– Sugerujesz, że jest jedynym smakiem, na jaki masz ochotę? – Pokręciła głową. – To kretynizm, przecież innych nie próbowałaś. Rzucił cię, Aoif. Odciął od źródła czekolady. Więc zbieraj dupę i chodź popróbować pralinek z naprawdę ekskluzywnej bombonierki.
– Nie jestem zainteresowana.
– Wstawaj.
– Za bardzo mi smutno.
– I właśnie dlatego nie wyjdę bez ciebie z tego pokoju. Katie, idź włącz naszej panience prysznic – rozkazała – i puść to – dodała, rzucając w jej ręce album Stripped Christiny Aguilery. – Drugi kawałek.
– Czyli to naprawdę taka interwencja? – zapytała Katie, śpiesząc do wieży. – Sięgasz po ciężki kaliber, co?
– Chyba potrzebuję nowej fryzury – wybełkotałam, ciągnąc za swój długi warkocz. – Potrzebuję jakiejś zmiany.
– O Boże, czyli naprawdę… – jęknęła Katie, czym prędzej zmieniając płytę w odtwarzaczu.
– A żebyś wiedziała, do cholery – zapewniła Casey. Chwilę później z głośników ryknął kawałek Christiny, a Casey kiwnęła głową z uznaniem i znowu skupiła się na mnie. – Jeżeli obetniesz sobie te piękne złote loki, to cię nimi uduszę. A teraz wstawaj.
– Nie. – Pokręciłam głową, ale ona spiorunowała mnie wzrokiem spod zmrużonych powiek.
– Molloy, zbieraj dupsko.
– Nie.
– Nie zmuszaj mnie, żebym weszła po ciebie na to łóżko.
– Nie ośmieliłabyś się.
– No to zobaczysz.
Po dziesięciosekundowym pojedynku na spojrzenia, rzuciłyśmy się z dwóch stron na moją kołdrę, wymachując rękami i wierzgając nogami na wszystkie strony.
– Jeżeli nie jesteś gotowa wyleczyć się z eks, wskakując pod jednego z tych napakowanych rugbistów, to w imię wspólnego dobra wezmę to na siebie – ryknęła, wyrywając mi pościel z ręki, i usiadła na mnie okrakiem. – Ale i tak idziesz jako moja skrzydłowa.
– Nigdy – zaprotestowałam i bez powodzenia próbowałam ją z siebie zrzucić, podrzucając biodrami. – Dlaczego jesteś tak dziwacznie silna?!
– Korzystam z thighmastera mamy, dziwko – odparowała, unieruchamiając moje ręce na materacu. – Zgodzisz się w końcu czy chcesz jeszcze mocniej oberwać?
– Case…
– Zgodzisz się?!
– No dobra – skapitulowałam i przestałam walczyć. – Zgadzam się.