-
W empik go
REMINISCENCJE EROTYCZNE - ebook
REMINISCENCJE EROTYCZNE - ebook
Powieść obyczajowo-erotyczno-psychologiczna dla dorosłych, oparta na doświadczeniach życiowych dorastającej młodzieży. Wytrwale oceniającej fakty spostrzegane w otaczającej rzeczywistości. Treść, momentami bywa humorystyczna (urozmaicona kilkoma śmiesznymi rymowankami), chwilami nieco brutalna oraz zdecydowanie mało zabawna lub wręcz niewiarygodna i jakby ciut wulgarna. Lecz stale bazuje na doświadczeniach oraz języku znanych autorowi, młodych osób. Tę publikację, warto poznać bliżej. Naprawdę!!
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8414-230-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z głupia frant (jak gdyby nieoficjalnie) ożeniłem się, kurka wodna. I to, z… kim! Pół rodzinki za głowy się chwyciło konstatując, z którą nielegalnie dotąd kopuluję. Drugiej połowie było to w ogóle obojętne. Szczególnie po wchłoniętym alkoholu, profilaktycznie zanabytym hurtowo latem, na Podlasiu.
Współczesny puszczańsko-regionalno-tradycyjny napitek (cichcem rozprowadzany we mgle oparów w nadbagiennych borach, bez obowiązkowej akcyzy, oczywiście!) nadal bywa sporawo tańszy niźli truneczki urzędowo dopuszczone do upijania się na umór. No, i niezmierne ekologiczne toto, podobno. Zero w tym GMO! Co najwyżej śladowa zawartość naturalnego gówna, na którym ziemniaczki rosły. Lecz oferowany napój nie wonieje brzydko niczym pradawny ludowy trunek. Stosowną moc, trzyma. A i czachy nie rozsadza po ciupkę nadmiernym spożyciu. Same zalety, cholera. Zero wad! Polecam.
Z tym, że producenci, byle turyście napoju nie sprzedadzą. Jakiś stały, miejscowy konsument potrzebny, który poręczy za nowego, przypadkowego klienta. Inaczej… won, do Biedronki. I czatuj przytomnie spragniona pijaczyno na intratną promocję, względnie przypadkową pomyłeczkę w kodzie kreskowym płynnego towaru, tudzież w zintegrowanym systemie kasowym portugalskiego dyskontu. A bezlitosne pragnienie, nieludzko doskwiera spragnionemu opojowi, psia mać.
Lecz mając przewodnika (wprowadzającego przyjezdnego człeka w borowo-przybagienne ostępy) oraz szczęście podczas udanych, śródleśnych zakupów należy nieustannie baczyć, czy aby wredny Bagnik Nadwodny (czyli nasz największy narodowy pajączek) nie skrył się cichcem w hurtowym opakowaniu pracowicie targanych do bagażnika, różnokształtnych flaszeczk. Po jego przypadkowym ukąszeniu, kac (pospolicie… wędkarskim zwany) będzie murowany. Po tradycyjnej polsko-wschodniej brymusze, raczej rzadka przypadłość. Zaś gdyby wystąpiła, wystarczy proste remedium w postaci dobrze schłodzonego piweńka i wczorajszy imprezowicz, znów migiem staje się trzeźwy oraz zdolny do dalszego spożywania płynów. Byle alkomatu w to niepotrzebnie nie mieszać, oczywiście. No, i dla własnego dobra, od kierownicy wówczas wara. Wynająć, woźnicę trzeba. Albo zdrzemnąć się za kółkiem przy wyłączonym silniku. Przy włączonym, zaraz psy mundurowe śpiocha zaatakują i nieprzyjaźnie powarkując, wlepią mandat za statyczną jazdę na parkingu, po pijanemu.
Na ceremonialny przejazd (z domciu do znajomej knajpy mej niby małżonki) jakby intratnie, wynajęliśmy okazały, nawet nowoczesny i ekologicznie klimatyzowany żonowóz z trwale uszkodzonym, czarnym szyberdachem. Został kiedyś zaimportowany okazyjnie do katolandu azjatyckim frachtowcem z Baltimore, w Marylandzie. Zaś do tamtejszego portu dotarł o własnych siłach, wprost z pustynnego złomowiska zlokalizowanego gdzieś w środkowym USA. Zżarł benzyny, co niemiara. Za więcej, niż sam na kilogramy kosztował! Szczęśliwie za oceanem, paliwo sporo tańsze niźli tu.
Oj, dobrze krwiopijczym kapitalistom zza tzw. wielkiej kałuży. Unijnym sporo gorzej, psia mać. Ot, i międzykontynentalna sprawiedliwość! U tamtych, wszystko tańsze. Podatki i colty, również. O dyskontowych frytkach, keczupie, czy odtłuszczonych hamburgerach, nie wspomnę. A i Burbon sprzedawany we flaszkach galonowych, za grosze. U nas majątek, psia mać. Nic, tylko spieprzać za ocean. Nieprawdaż?
W nowej ojczyźnie motoryzacyjnej, po koniecznym dogłębnym liftingu zezłomowanej w The US (żałobnej niegdyś!) limuzyny, daleki kuzyn (nałogowy abstynent!) zafundował mi wspaniałomyślnie swą standardową usługę ślubną. Właśnie na tym polegał mój intratny wynajem zachodniego cacka!
Człek ów, od lat żył z takiego fachu. Z tym, że wcześniej powoził elegancką poradziecką Wołgą, która w epoce kapitalizmu poczęła wyglądać więcej niż niemodnie. A dla co poniektórych ziomali, nawet mocno obciachowo. No, i… części zamiennych do ruskiego czortostwa wiecznie brakowało, gdy bratni kraj z dnia nadzień stał się wrogim.
W trakcie nagłego, nieokiełznanego przewrotu społeczno-gospodarczego-politycznego, zamiłowany jogurciarz nałogowo palący we wrzosowej hinduskiej mini fajeczce (suszone osobiście!) liście krajowego, dubeltowego, białego bzu zmieszane z bezsensownie chronionym tu czosnkiem niedźwiedzim, akurat miał wolne. Powód nieróbstwa? Prozaiczny! Ludziska bywają dziwnie przesądni i wyjątkowo rzadko chajtają się w piątki, w dodatku… trzynastego. Mnie, było bez różnicy! Mej ponętno-ślicznej pani, również. Po prostu nocki (jak gdyby) poślubnej spontanicznie zapragnęliśmy. Ot, dla urozmaicenia dotychczasowego, udanego, przyjacielsko-koleżeńskiego pożycia płciowego. Kaprysik niewinny tak, znaczy się! Nic strasznego…
Ale o najistotniejszych faktach, tudzież wydarzeniach opowiem po kolei. A przynajmniej postaram się, aby tak jednak wyszło. Dzięki temu logiczniej oraz znacznie sensowniej będzie, mym (jak najskromniejszym) zdaniem.
Przyznam, iż przygodę z obecnym wcieleniem (nie pierwszym, cholera!) rozpocząłem wyjątkowo klasycznie.
Spłodzono mnie spontanicznie oraz wysoce nieodpowiedzialnie. Większość ludzkości tak miewa! O ile w ogóle nie wszyscy jej przedstawiciele, płci obojga. Inaczej migiem by się nam wyludniła błękitnawa (podczas oglądania z kosmosu) planetka. Niczym rudziutki dziś Mars, onegdaj.
Marsjanki, zapewne ohydły tubylcom, czyli tamtejszym samcom. Niemożebnie w kółko im marudziły. Do tego kosmicznie roztyły się oraz (niczym Ewunia w Raju) dość szpetnie zbrzydły, cholernice. Marsjanom, szybko odeszła jakakolwiek chcica na miejscowe potwory. Zapragnęli choćby drobnego urozmaiconka życiowego. Toż w przyrodzie, każdy posiadacz jąder (nawet szczurzy!) miewa podobnie. Nie dziwota raczej, mym samczym zdaniem. Samica, to towar. Zaś samiec, to klient. U ludzi, przynajmniej. Z tym, że dobrze, iż zwyczajowo, akurat w tej kwestii… parytety obowiązują. Lecz bladego pojęcia nie posiadam, czy Marsjanie sądzili podobnie. Sorry!
Onegdaj, mocno zdegustowani marsjańscy chłopcy wyruszyli pewnie w bezkresny kosmos w poszukiwaniu nieco atrakcyjniejszych, międzyplanetarnych damulek. Tylko nigdy nie powrócili w swe planetarne pielesze. Zaś ich dawne marsjańskie obiekty nieziemskiego wprost pożądania, z tęsknoty za nimi wymarły bezpotomnie. Wiadomo! Bez jakiegokolwiek rasowego Marsjanina, Marsjaniątka na Marsie nie uświadczysz. W tej kwestii osamotnione babeczki nie dawały rady skutecznie nagrzeszyć. Przykre! Lecz być może… prawdziwe. Pewien, nie jestem.
Z czasem, straszniście hecna heca zaistniała w bezkresnych przestworzach.
Oto tysiące kilometrów od Ziemi (za wieloma asteroidami zawierającymi drogocenne dla ziemian pierwiastki chemiczne!) powstał pustostan planetarny. Tylko chętnych nań dotąd nie ma, póki co. Aktualnie, planetka znajduje się w gorszym stanie użytkowym aniżeli wszystko, co byle deweloper ziemski oferuje do zasiedlenia. Jedynie mający dość ciasnoty u siebie, nieustannie mnożący się Chińczyk przymierza się już podobno do zawłaszczenia (sporawo odległego jednak) pustostanu.
Jeszcze tylko tam(!), cholernego żółtka nie było. Ale mówi się trudno. W miejscu rudej w okolicznych przestworzach, co najwyżej żółta planetka teraz zaistnieje. Zawsze to jakowaś sąsiedzka odmiana oraz drobne urozmaicenie, w dość dalekawym pobliżu. Więc ponownie będzie latało się do skośnookich zółtków na wakacyjną wyżerkę.
Kosmosik, czasem także się zmienia. Z tym, że kiepściutko daje się ów fakt dostrzec z punktu widzenia ludzkiej cywilizacji. Kosmos, trwa niby spokojniutko. Ludziska, systematycznie i seryjnie przemijają. Niczym onegdaj… dinozaury. Ale czort z pieprzonym wszechświatem oraz dawnisto wymarłymi zwierzaczkami. Co poniektóre, niezbyt sympatycznie wyglądały. A szkoda!
Z tym, że przed milionami lat, wielce ukochano-umiłowana teściowa przybywszy spontanicznie z niezapowiedzianą wizytacją do jaskini córeczki, nie wtargnęłaby raczej do przydomowego ogródka, gdyby pradawny pupilek swobodnie po nim spacerował. Jedynie beztroskie paradowanie po parczku jurajskim z takim stworkiem na smyczy, sprawiałyby zapewne niemałe kłopoty. No, i w co odchody pozbierać po gigantycznym Dinku? Musi sporo tego nafajdoli taki, pod byle krzaczkiem. Spychacz by się pewno przydał, cholera. A to, zawsze generuje dodatkowe koszty! Lecz kochaną teściową jak nic, migiem by pupil zutylizował. Ojoj, miluteńko pomarzyć. Żal, że pożyteczne stworki wyginęły, kiedy bezużyteczne teściowe wciąż żyją. Nieprawdaż?
Za to w nieco bardziej współczesnym, typowo ziemskim realu pora dodać, iż mych beztroskich protoplastów naszło kiedyś na siebie nawzajem (ot tak, dla okazjonalnej rozryweczki), podczas świąt. Bezbożnych, na dodatek! Czyli jakby wielce nieprzystojno-paskudno-okoropniasto-niemoralnych w rozumieniu teoretycznie bogobojnego, niemożebnie zniewolonego kościelnie ludu bytującego pomiędzy Odrą, a Bugiem oraz licznymi ich dopływami. O terenach zalewowych, bagnistych, czy licznych jeziorkach z topielcami, nie wspomnę.
Zadziałano sobie wówczas (ewidentnie beztrosko, lecz hecnie oraz… prokreacyjnie) nie, w trakcie typowych świąt rybnych (śledziowo-karpiowo-choinkowych), względnie podczas wiosennego dnia masowej zagłady kurczęcia poczętego (czyli standardowych świąt święcono-szczęśliwo-jajecznych). Ani też (dajmy na to), nie w jesienno-ponuro-trupim dzionku wysoce nieekologicznego znicza płonącego-kopcąco. Tylko podczas wesoło-letnio-swawolnych Dni Światowej Rozpusty. Odbywających się wówczas pod jakże oczywistym hasełkiem: „Penis, łączy ludzi!”.
Też mi nowinka lub nagła eureka, cholera. Wszak od stuleci wiadomo…
To raczej nic ująć, ani niczego dodać, moim zdaniem. Święta, anatomiczna czysto fizyczno-fizjologiczno-towarzyska prawda, jedynie. Penis (dość lekceważąco, prąciem czasem nazywany) to jakby… kładka, czy choćby długi, względnie krótkawy pomost. Albo nawet solidny most naturalnie wzwodzony. Każdej płci ludzi połączy (z wyłączeniem zatwardziałych lesbijek!). O własnej kategorii osobniczej nosicieli narządu, nie zapominając.
To coś, jakby… uniwersalne narzędzie integracyjne po prostu. Istne towarzyskie perpetuum mobile, znaczy się. I w dodatku, naturalnego pochodzenia! Dzięki czemu w całości podlega recyclingowi. Czyli mówiąc krótko, wybitnie ekologiczne zagadnienie. Nawet porąbani unijni biurokraci nie czepną się, że narząd zagraża środowisku. Jedynie mało święty kościółek ździebko zapewne pomarudzi. Ale co tam. Toż facetom w powiewnych, czarnych kieckach zawsze nie po drodze z tym, co fajne dla nieumundurowanych owieczek. Paskudne zboczenie zawodowe chłopacy załapali i brużdżą niemożebnie, nawołując do nieustannej wiary w niewiarygodne zabobony. Tylko czy sami w nie wierzą? Cholera wie…
Na przeróżnych kontynentach błękitnej planety z powodzeniem egzystują wolne nacje, preferujące doczesne przyjemno-rozkoszno-radosne figielki. A nie, wyłącznie jałowe modły o wszystko lub choćby… byle co. Niczym tutaj.
Nie powiem, zajebiście bywa co poniektórym światowym szczęśliwcom. Szczególnie w święta! Oj, zapewne niejednemu Lechicie chciałoby się w nich uczestniczyć. O pannach Lechitkach, nie wspomnę. Toż kobitki, także uwielbiają zabawy w przyjemny seksik. Jeno nie paplają o tym w kółko, niczym monotematyczni faceci. One, preferują raczej gadki o wszelakich promocjach, posezonowo-świątecznych wyprzedażach, tudzież innych wielce istotnych duperelach. Względnie chętnie informują się o bardzo istotnym fakcie, iż ostatnimi czasy siwiejąca już, świeżo ufarbowana na rudo Wieśka sporo przytyła w dupsku. I tak się paskudnie zestarzała, że milutko na sukę popatrzeć. Aż serce rośnie, cholerka! Jedynie rozumek się przy tym kurczy. Ale trudno! Nie ma ideałów…
Szczęśliwie, akurat tamte odległe dla mnie bardzo konkretne (wówczas przecież powstałem!) oraz naprawdę wyjątkowo-wyjątkowe święta, nie miały niczego wspólnego z galopującym po świecie straszliwie ponurym katolicyzmem. Więc naprawdę wesolutko uczestnikom wtedy było. Nie zawiewało zewsząd nudą, jako to nasza zniewolona ludność przez wieki przywykła świętować. Wyśpiewując (a raczej… zawodząc!) usypiająco-smętno-żałosne (lecz radosne ponoć) kościelne szlagiery. Aż dziw, że podobne, odległe (wesoło-radosne) święta mogą jeszcze gdziekolwiek występować! Jakoweś bosko-watykańsko-kościelne niedopatrzenie, najwyraźniej. Zapewne, dlatego owe radosne dzionki są ewidentnie mało znane na tutejszym obszarze występowania człowieka (ponoć rozumnego). Diabelne mądralo-wykształciuchy istotę tę, uczenie homo sapiensem zdaje się od dawna nazywają. A i w naszej zacnej Wikipedii, identycznie przecie stoi. Więc musi, obowiązkowa to prawda! Czyż nie?
Wszak poczciwa Wiki przecie nie łże bezkresnemu światu, biernie w nią wpatrzonemu. Niczym moja ustawicznie starzejąca się ciotka, w antyczne lustro uwięzione w mahoniowych ramach ponadgryzanych przez wygłodniałe spuszczele. Z tym, że od pewnego czasu ciocia coraz bardziej załamuje ręce na widok swego odbicia. Zaś rozbawiony wujcio, absolutnie się temu nie dziwi.
Podobno gdy lustro było sporo młodsze, działało lepiej. Cioteczka odbijała się w nim znacznie atrakcyjniej, niż aktualnie. Cóż, latka nieubłaganie lecą. Rodzinnych antyków problem ustawicznego starzenia się także dotyczy, niestety. Przykre! Wszak to pamiąteczki z minionych, niepowtarzalnych czasów, które bezpowrotnie przeminęły. Łącznie z dawnymi właścicielami owych przedmiocików, oczywiście. Taka kolej rzeczy. Inaczej ziemski świat byłby potwornie zagracony wszelkimi rupieciami. Ludzkimi starociami, także. Po co komu tak paskudniasty balast? Na ewidentny złom, miejsca przecie szkoda!
Ujmując zwięźle oraz jeszcze nieco bardziej konkretnie me prokreacyjne zagadnienie, to zrobiono mnie w Międzynarodowym Dniu… Orgazmu. Tak wyszło szanownym producentom! Ojoj, ów dzionek wielce milusi dla zdrowego na umyśle swawolnego ludu, jest jednocześnie strasznistym fe (czyli solą, albo pieprzem i papryczką w oku) dla popieprzonych hipokrytów. Aż tak, palma odbija niektórym nieszczęśnikom, tradycyjnie zniewalanym od wczesnego dzieciństwa przez różnistych szamanów. Być może właśnie z tego prozaicznego powodu sztuczne palemki wyświęcają później pobożnie. Czort wie. Szczęśliwie, kompletnie nie moja sprawa…
Przypadkowo mym stwórcom wyszło tak fikuśnie, iż jestem dzieciakiem z pierwszego (powiedzmy…) tłoczenia. Niczym oliwa z oliwek, słonecznika, z lnu, pestek winogron, albo z bezłupinowej dyni. Tudzież jeszcze inno-roślinny, szlachetny na ogół, ciekły tłuszczyk.
Cóż, szanowne żyćko wzięło i zadziałało sobie dość beztrosko. Albo i zaszalało, nawet. Cholera wie, co oraz czemu, akurat wówczas nagle czortostwu odbiło. A skoro tak jakoś wyszło, po kilku miesiącach totalnej beztroski (wprawdzie bezwiednie, ale już oficjalnie) wychynąłem z przytulnego ukrycia, aby pobytować na ziemskim łez padole. Lecz mówi się trudno i nadmiernie nie narzeka na istniejącą wokół rzeczywistość. Toż inni trafili jeszcze gorzej, cholera! Wystarczy rozejrzeć się wokół. U co poniektórych ludów, nawet jeszcze większa paranoja obowiązuje. I póki co, jakoś żyją z owym szajsem na karku, nieboracy.PRAPOCZĄTKI MEJ ZIEMSKIEJ ERY
Skoro obiecałem zeznawać po kolei dodam, iż z narodzinami, poszło mi tak…
W macicy, zrobiło mi się zdecydowanie przyciasno. Zmalała chyba, cholernica! Nawet i tam jakoweś oszczędności zaczęły chyba obowiązywać. W spontanicznej złości z powodu coraz uboższego metrażu, kopnąłem w napierającą na mnie ściankę. Chyba ciutkę mocnawo przywaliłem, bo wyjątkowo nieprzyjemne echo migiem rozeszło się po wodach płodowych. Nagle jakoś dziwnie zabulgotało oraz zadudniło pode mną. To cholerne wody, beztrosko odchodziły sobie wtedy w nieznane. Więc ja, przyzwyczajony do płynnego otoczenia, wpław za nimi. Jak głupi zadziałałem, kurde-bele. Odruch!
Potem nagle skojarzyłem, iż straszniście sucho zrobiło się wokół mnie. Zaskoczony, rozglądam się gdzie wylądowałem. A tu, wszędzie mnóstwo łap w niebieskich, gumowych rękawiczkach. Któraś z nich cabas mnie za wierzgające nóżęta. Potem wiu, migiem w górę.
I wiszę, głową w dół. Niczym ustrzelony zajączek przysposobiony do oskórowania, lubo żywy prosiaczek płci męskiej przygotowany do barbarzyńskiej kastracji. Głupota w tym ludzka! Z tym, że tradycyjna. Bestialskie ciach, i po mini jajeczkach. Dramat, psia mać. Knurza zgroza oraz niepowetowana strata na całe krótkie życie! Jak bez jaj, marzącej o prosiętach ponętnie chrumkającej loszce, w chlewiku się pokazać? Wstyd, kurwa! Ona, chce. Zaś on, bidulek nie może. Kompromitacja na całego! I dozgonnie, zero seksu. Już lepiej od razu skierować się do najbliższej rzeźni. Migiem urżną łeb, zbiorą krew na kaszaneczkę lub czarny salcesonik, wypatroszą brzusio, rozkawałkują zwłoki, zeżrą z apetytem wszyściutko i po sprawie. Taki los wieprzka, ostatecznie. Nieodjajczonego barbarzyńsko, również. Z tym, że taki przynajmniej nie polegnie, będąc prawiczkiem. Dobrze prosiaczkowi. Podupczy sobie. Powinien zdążyć przed śmiercią…
Nie powiem, aby zaraz po narodzinach i mnie, nazbyt przyjemnie wydało się na tym świecie. Za to pamiętam, że zimno, na pewno mi było. Więc przerażony wrzeszczałem, ile pary w mini płuckach. Ale gówno to kogokolwiek obchodziło. Zero serducha, dla nowoprzybyłego współziomka. Totalna znieczulica, psia mać!
Zdecydowanie paskudniste powitanie zgotowano mi na tutejszym łez padole. Kompletna paranoja, uogólniony tumiwisizm społeczny oraz ewidentny brak kultury powitalnej! A gdzie fanfary, chociażby? Albo skromny transparencik, z napisem: „Wellcome toddler!”, czy też podążając z duchem czasu: 你好幼兒!, albo ciuteczkę bardziej swojskawo: „Привет, малыш!”? Tudzież, choć uroczyste przecięcie lepkiej pępowinki. O doniosłej przemowie powitalnej przy okazji, nie wspomnę. Przedziwne obyczaje, psia mać. Nawet standardowego hymnu mi nie zagrano w odruchu lokalnego patriotyzmu. A pacholęciu należy toto wpajać od maleńkości, podobno. Kompletne bezhołowie organizacyjne. Wstyd, kuźwa!
I co? Mam teraz istnieć przez ileś dziesiątek lat, w tak wysoce patologicznym otoczeniu? Da się jakoś przetrwać?
Nieco później wystawiono mi jakoweś papierzyska urzędowe. Z kilkoma niewyraźnymi podpisami oraz stosownymi pieczęciami, aby poważniej wszystko wyglądało. Czyli w sumie jakby potwierdzono fakcik, że w wodach płodowych się nie utopiłem oraz przetrwałem wszelkie tortury, jakie zgotowano mi na dzień dobry.
Cóż, na Mateczce Ziemi pozostanę zapewne aż do śmierci. Do chwiluni, gdy poczciwa spryciulka z kosą, w końcu zabierze mnie stąd w kolejne nieznane. Tym samym skutecznie wyzwalając od dalszego bytowania tutaj. Wiadomo, niezawodna kostucha każdego ma przecież na oku. Nie przepuści nikomu! Nie wymigasz się szary człowieczku przed jej końcową interwencją. Może i dobrze? Nie wiem, szczerze mówiąc…
Jedynie kraj dozgonnego istnienia zmieniłbym chętnie na mądrzejszy. Toż tu, regularny zabobon nieustannie obowiązuje! A do tego, jeszcze i galopujący klerykalizm dodano gratis w ponurym pakieciku. Czyli uogólniona patologia ideologiczna, albo jakowaś średniowieczno-współczesna wiocha wyszła z absolutnie niestrawnej mikstury. Coś, niczym skansen, który przetrwał do XXI wieku. I nadal ma się dobrze, niestety. Słowem, istna masakra umiejscowiona w centralnej Europie. Straszne!
Oj, bynajmniej nie duma, żem rodem właśnie stąd. Obciach i wstyd, raczej. A zarazem i przykro szaremu człekowi, że trafił tak mocno nieciekawie. Pech? Już od samego urodzenia? A co, dalej? Jedynie zgroza? Nie chcę!
Szczęśliwie nazwy Poland oraz Holland bezproblemowo dają się wymawiać tak, że diabli wiedzą, o który zagon Europy chodzi gadającemu. Więc jeśli nowo poznawany (gdzieś hen, w świecie) rozmówca sądzi żem Holender, nie wyprowadzam człeka z oczywistego błędu. Po co? Toż taki zagramaniczny ludzik najczęściej nie wie nawet, gdzie Wisła płynie. Po czorta mu takowa wiedza, skoro spokojnie żyje sobie (dajmy na to) w Gwatemali, czy innym Hondurasie, albo na jednej z 83 Vanuatu Islands, chociażby.
Aha, ci ostatni ludeczkowie, całkiem ładny hymn sobie wykombinowali. Przynajmniej, mnie się podoba. O sympatycznie brzmiącej melodyjce, oczywiście mowa. Słów ichnich, zwyczajnie nie rozumiem. A ową miłą uchu muzyczkę gra mi komputer, na dzień dobry. Od początku tak ma, wszechświatowo. Naprawdę nie gmerałem w poleasingowym ustrojstwie. Za czorta nie znam się na elektronicznym cholerstwie. Ale używam czortostwa, bo żyjąc w XXI wieku, zwyczajnie muszę. Taki los, człowieka dzisiejszego! Ma przechlapane…
A powracając do porzuconego przypadkowo punktu wyjścia, samo zaranie mych ziemskich dziejów zaczęło się mniej więcej tak. Poszczególne fakty znam jedynie z rodzinnych opowiastek. Głównie, babcinych. Mamuśka jest sporo mniej gadatliwa, póki co… Z wiekiem, zapewne jej minie. Wszystkie babska tak mają, jak uświadomił mi kiedyś niezmiernie fajowy wujaszek. I dlatego (jego zdaniem), co jakiś czas należy złomować żeńskie towary! Czyli sukcesywnie wymieniać na sporo młodsze egzemplarze. Inaczej zwariować w domu można, jak usłyszałem. A skoro ów wujko dobrowolnie wyposażył się w czwartą żonkę (sporo młodszą i naprawdę znacznie ładniejszą od ostatnio odseparowanej), zapewne coś o tym wie. Ziemskie życie człowieka nauczyło! Proste. Wiem też od niego, że z ładnymi dziewczynami nie należy próbować mieć dzieci, bo nigdy nie wiadomo czyje rzeczywiście, mogą być owe maluszydła. Wszak atrakcyjne samiczki rzadko bywają wierne jednemu samczykowi. W przeciwieństwie do tych, których i tak, nikt nie chce. Cała otaczająca nas przyroda podobnie funkcjonuje, zdaniem wujcia. Człek, ostro przegięto-porąbanej i współczesnej, wysoce niepoprawnej logicznie poprawności politycznej, ni wściekłych feministek, przenigdy się nie lękał. W tej kwestii zawsze posiadał ugruntowane, własne przekonania, których się nie wstydził. Przez co wszystkie kolejne żony oraz ich bliskie przyjaciółki uważały go początkowo za naprawdę męskiego mężczyznę. Dopiero z czasem, zmieniały o nim zdanie. Głównie wówczas, kiedy je porzucał, zauroczony inną. Młodszą, oczywiście. Wuj, złomu nie tyka!
Tak więc powracając do mych znowu porzuconych chwilkę temu wynurzeń, onegdaj nad wielką wodą, niespodzianie poznała się beztroska parka płci obojga. Jakiś przypadkowy dziad oraz konkretna dla mnie baba (czyli wyszło nieco podobnie, jak opisano dzieciaczkom w starej bajce o złośliwej rzepce). A zadziało się między nimi w nieznanych im stronach, podczas przypadkowego wyjazdu na doroczne obchody Światowego Dnia Orgazmu.
Jakiegokolwiek romantyzmu w ich zejściu się, nie było. Tracąc ewidentnie zdrowy rozsądek, ludeczkowie ci migiem puknęli się świątecznie na dzień dobry. Z braku czasu, zwarli się ze sobą jeden jedyny raz. I… wpadka!
Nim dotarli na miejsce owych światowych obchodów orgastycznych, huczne święto dobiegało już końca. Większość zarejestrowanych uczestników była po serii udanych kopulacji. Szanowne państwo organizatorstwo nie uwzględniło stref czasowych w przesłanym ludziom grafiku. Przypadkowo nabroili bałaganiarze, psia mać! Lecz nikt za to nie odpowiadał. Podobnie jak u nas każdy kolejny rząd, choć powszechnie wiadomo, że wielce zawinił.
Po spontanicznej, świątecznej, powitalno-pożegnalnej kopulacji (na zakończenie mijających już świąt), każde ze spóźnialskich spokojnie odziało się elegancko i oddaliło we własną stronę szerokiego świata. Nie pozostawiając drugiemu jakichkolwiek namiarów na siebie. Ot, ludeczkowie króciutko zaszaleli okazyjnie i zaraz nastąpiło konieczne pa, pa. Przecie przeloty powrotne do swych ojczyzn, mieli już opłacone! A ewentualne przebukowanie zniżkowych bilecików (aby choć z raz się jeszcze pociupciać) słono by kosztowało, każdego z osobna. Zaś państwu turystom nie przelewało się, oczywiście. Takie to z obydwojga budżetowe dziadostwo, cholera. Czyli kolejny wstyd, moim zdaniem.
Później niespodzianie okazało się, iż ja, pozostałem matce na pamiątkę owego świąteczno-spontaniczno-łóżkowego wydarzenia. Mającego miejsce w deszczowy, letni dzionek w jakimś motelu, gdzieś… tam. Ale dokładnie gdzie, nie wiem. Do dziś, przedziwna tajemnica rodzinna w tej kwestii obowiązuje. Zaś w oficjalnych, urzędowych papierzyskach zwyczajowo wpisują berbeciowi wyłącznie miejsce narodzin. A nie, schadzki oraz łajdaczenia się rozpustnych protoplastów. Szkoda, moim zdaniem! Ale trudno. Ich sprawa, ostatecznie…
Dopiero kiedyś tam, przeczytałem w necie, że obchody Światowego Dzienia Orgazmu przypadają na pierwszy weekend, po ósmym sierpnia. Z tym, że co roku, gdzie indziej ludeczkowie działają. Ale przenigdy w patologicznie katolickiej Polsce, oczywiście. Tu, co najwyżej bywa dopuszczalna skryta modlitwa o grzeszny orgazm lub choćby… jego namiastkę.
Zdawszy sobie sprawę z owego fakciku, od razu inaczej począłem postrzegać panie dewotki. Mocno współczująco, cholera! Jedynie wątpię szczerze mówiąc, czy konkretnie obraną (dla mnie, mocno niekonkretną!) drogą, uda się im cokolwiek wskórać w rzeczonym, milutkim temaciku. Wszak wprawny, jurny chłop bardziej by się tu przydał, niż domniemywane siły, niby nadprzyrodzone.
Niestety, w mej zasadniczej sprawie, niczego nie udało mi się ustalić. O poczęciu gdziekolwiek mej skromnej osoby, nigdzie ani słowa. W czymkolwiek, cholera! A przecież istnieję, do jasnej ciasnej. I jak tu mediom (wyraźnie niedoinformowanym!) można wierzyć? Przegapiły mnie, patałachy! Aż trudno uwierzyć, lecz jednak…
Do rzeczonej już, wysoce okazyjnej ekonomicznie podróży w ów zatajony przede mną zakamarek planety, zachęcił jednorazowych kochanków (oczywiście, każde z osobna!) śliczniutki, kolorowy… folder reklamujący konkretną, świąteczną imprezkę turystyczną. Na zachętę, donoszono w nim po angielsku, iż organizatorzy spędu, fundują gościom gratis aż dwa posiłki dziennie. Czyli okazyjka niemożebna!
Do beztroskiego wyprodukowania świątecznego dzieciątka? Faktycznie, nie zaprzeczam. Nic tylko brać się do konkretnej roboty w ramach obchodów dnia orgazmu. I to migiem! Wszak kolejny darmowy posiłek już w kuchni przygotowują. A bezpłatne teoretycznie, kaloryczne zapewne żarełko, przepaść przecież nie może, kurka wodna. Lecz przed pochłonięciem strawy, odświętna intensywna gimnastyka by się przydała. Czyli ówczesna, spontaniczna kopulacja została podjęta profilaktycznie, w celu spalenia nadmiaru spożytych już kalorii. Zaś na finał przyjemnej zabawy samczy, świątecznie-beztroski, obfity wystrzał w samicy, rozanielonej rozregulowaną egzotycznie owulacją. Ot, ciach-mach i jest wakacyjna pamiąteczka z szerokiego świata. Powstał nagle nieproszony, cholerny dzidziuś. Tylko po diabła czortostwo komukolwiek? Same kłopoty, wartkim strumieniem jedynie płyną. Taki ze spontanicznego numeru, numerek wówczas wyszedł!
Kurde, gdyby zamiast szamanka, darmowe kondomy, albo choćby jakiekolwiek tabletki z serii: „Dzień po” turystom rozdawali, wyszłoby sporawo inaczej. I zapewne taniej dla organizatorów świąteczno-turystycznej imprezy. No, a nielegalne tu usunięcie płodu, przypadkowo powstałego gdzieś hen i beztrosko zagnieżdżonego w ewidentnie nadgościnnej macicy, kosztuje więcej aniżeli okazyjny zagraniczny wypadzik w egzotyczne i całkiem nieznane okolice. W Czechach w kwestii aborcji, także już drożyzna obowiązuje. Ceny usług dla Polek dawno horrendalnie podnieśli, cholernicy. Samemu zadziałać antyciążowo, niby można legalnie i u nas. Ba! Tylko jak się za to zabrać? No, i czym zadziałać, kurde? Szydełkiem? A może wyssać czortostwo odkurzaczem okazyjnie nabytym na intratnej promocji? Silna bestia! Gruz nawet wciąga. Może i z płodem poradzi sobie, nie uszkadzając macicy przy okazji. Ot, dylemacik…
I tak, bardziej niechcący niż chcąc, mamcia mej matki została nagle… poświąteczną babcią. Tylko żadnego cudu, bynajmniej nie było. Wszak samotna, młoda, polska turystka świadomie cudzołożyła w wyrku, będącym własnością jakiegoś motelu. I do dziś nie wie, z kim się puściła. Pamięta jedynie, że fajne, egzotycznawe ciacho, wprawnie ją wówczas obsługiwało.
Czyli szukaj teraz w szerokim świecie należnych, poświątecznych alimentów, niczym wiatru w polu, albo nad oceanem. Takie jaja z wypadu krajoznawczo-świąteczno-wypoczynkowego wtedy wyszły! Szanowna turystka, wprawdzie powróciła z wyjątkowo okazyjnej wyprawy wypoczęta. Tyle, że… zaciążona przy okazji. Mówiąc inaczej, w drodze powrotnej podczas przekraczania ojczyźnianej granicy, zaistniał… przemyt towarowy. Jedynie tym razem puszczalska przemytniczka, nie wpadła. W przeciwieństwie do tego, co zaszło podczas czynnego świętowania gdzieś hen, poza granicami ojczystego (k)raju. Takie buciory, zaistniały! Jedynie pana „szewca”, brakowało przy świątecznym produkcie. Nie miał najmniejszych szans, aby skumać, iż cokolwiek przypadkowo zmajstrował podczas okazyjnej wycieczki w nieznane. Dzięki temu, mógł bezwiednie oszczędzać na alimentach. Nawet sporo zyskał, przez kolejne lata owej niewiedzy.
Za to babunia-poczciwinka dowiedziawszy się o hecnej sprawie, nie mając wyjścia, w końcu ponoć nawet ucieszyła się z córcinej, świąteczno-wakacyjnej pamiąteczki. Mój ówczesny dziadzio, sporo mniej. Z mety stwierdził, iż mocno postarza go ów typowo starczy epitecik. Zaś on, kompletnie nie zdążył przygotować się duchowo do nagłego dziadkostwa. Wszak młoda samotnica, kompletnie beztrosko stanowczo zbyt intensywnie świętowała. I to czort wie, z kim. Wystąpiło nagłe zauroczenie bliżej niezidentyfikowanym samcem. Potem rozrywkowo-świąteczno-spontaniczna kopulacja. Dalej, więcej niż paskudno-przykra wpadka i masz babo mocno niechciany, poświąteczny placek. Jest dziadek! Cóż, protoplastów już niejednego rodu, wredne dzieciaczki nagle postarzyły. Powinny bardziej uważać, cholerne niebożątka! Nieprawdaż?
Aha, dla jasności dodam jeszcze, iż babcię mam jedną. Ale dziadków, kilku. I do dziś, wszyscy współegzystują w dobrej komitywie z naszą babunią oraz resztą okresowej rodzinki, w której kiedyś nieco bytowali. Przez chwilę, za młodszych lat byli po prostu jej mężami. Każdy z osobna, oczywiście! Lecz kolejności poszczególnych związków, nie pamiętam W tej kwestii, babunia ma lepszą pamięć ode mnie. Dziadziusiowie, również. Szczerze mówiąc, wisi mi kolejność ich poszczególnych związków. Toż wówczas, na świecie mnie jeszcze nie było. Czyli jakaś prehistorycznie historyczna historia, cholera. Co mi do niej?
Z tym, że według polskiej, typowo katolickiej tradycji narodowej wszyscy oni, powinni się niemiłosiernie nienawidzić. Tyle, że ludziska ci są zatwardziałymi ateistami. I pewnie, dlatego stronią od mocno niekulturalnej tradycji ojczyźnianej. Z netu wiem, iż Skandynawowie, mają w tej kwestii podobnie jak moi dziadkowie. Tylko szczęśliwie, północni ludeczkowie nie są przesadnie religijni, dzięki bogu. Mają to szczęście, że nie posiadali własnego papieża, więc stale potrafią być wolni ideologicznie. Dobrze takim! Nieprawdaż?
Dodam jeszcze, iż ma mamuśka, oficjalnie nadal jest starą panną (czyli singielką z wyboru, mówiąc po współczesnemu). Wprawdzie nie stroni od facetów, lecz w przeciwieństwie do babuni, nie rejestruje ich sobie urzędowo. Twierdzi, iż rejestrowane małżeństwo, to pradawny przeżytek. Zaś w dzisiejszej rzeczywistości, kolejne śluby i rozwody sporo kosztują. Nie ma więc sensu bezsensowne trwonienie kasiory na głupoty. Lepiej spożytkować nadwyżki, na wszelkie życiowe przyjemności.
Cóż, rodzicielka chyba rzeczywiście ma rację…
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: Świat KsiążkiFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaZagadkowa, dynamiczna miejska odyseja, pełna zaskakujących zwrotów akcji i splotów wydarzeń, skłaniająca do zastanowienia, co znaczą w dzisiejszych czasach podstawowe wartości: miłość, przyjaźń czy wierność. A może raczej… ile ...EBOOK
23,81 zł 28,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Wydawnictwo LiterackieFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaŻydowski gangster. Polskie piekło. Warszawa 1937. Nowa powieść Szczepana Twardocha Piękne samochody, kobiety, zimna wódka i gorąca krew. Boks, dzielnice nędzy i luksusowe burdele, błoto Woli i eleganckie ulice Śródmieścia. Żydzi i ...EBOOK
33,67 zł 44,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Świat KsiążkiFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaMiłość pokazuje nam, kim chcemy być. Wojna pokazuje, kim jesteśmy. Światowy bestseller już w Polsce! Dwie siostry, Isabelle i Vianne, dzieli wszystko: wiek, okoliczności ,w jakich przyszło im dorastać, i doświadczenia. ...EBOOK
27,96 zł 32,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Wydawnictwo MGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaKsiążka – legenda. Najpoczytniejszy kryminał PRL-u. Zaczyna się od tajemniczych napadów. Ludowa milicja staje na głowie, by dostać jedynego sprawiedliwego, który sprawia, że ludzie zaczynają się czuć bezpieczni.EBOOK
22,34 zł 29,79
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaSłynne dzieło Michaiła Bułhakowa – jedna z najważniejszych powieści XX wieku. W tłumaczeniu Andrzeja Drawicza Mistrz i Małgorzata – jak wiele genialnych utworów – wymyka się jednoznacznemu opisowi, prowokując mnogość ...EBOOK
27,93 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.