- W empik go
Remy. Seria REAL. Tom 3 - ebook
Remy. Seria REAL. Tom 3 - ebook
REMY to trzeci tom serii REAL, międzynarodowego bestsellera, który podbił również serca polskich czytelniczek. Kontynuacja wydarzeń z poprzednich tomów serii czyli REAL i MINE przynosi jeszcze większą dawkę niezapomnianych wrażeń i zmysłowych emocji.
Remington Tate, bokser Podziemnej Ligi, jest tajemnicą nawet dla samego siebie. Jego umysł jest jasny, a zarazem mroczny, złożony i otwarty. Czasami jego działania i nastrój są dokładnie wyważone, a czasami pozbawione są wszelkiej kontroli.
W tym wszystkim jednak zawsze była jedna niezmienna rzecz: pragnienie, pożądanie, kochanie i chronienie Brooke Dumas. To jego historia: od chwili, kiedy po raz pierwszy ją zobaczył i uświadomił sobie, że jest ona największą wartością, o jaką kiedykolwiek musiał walczyć.
Seria REAL pochłania, zniewala, rozpala i uzależnia…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-94-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Seattle_
W moim życiu będą setki dni, których nie będę pamiętał.
Jednak tego jednego dnia nigdy nie zapomnę.
Dzisiaj poślubiam moją żonę. Brooke „Małą Petardę” Dumas.
Obiecałem jej ślub kościelny. I właśnie taki dostanie.
***
– Przysięgam, jeśli jeszcze mocniej ściągniesz brwi, patrząc na te drzwi, rozwalą się pod twoim wzrokiem – woła z kanapy mój asystent, Pete.
Obracam się w stronę, z której on i Riley obserwują, jak niespokojnie krążę po salonie starego mieszkania Brooke w Seattle. Najwyraźniej bawię ich jak skurwysyn. Gnojki. Nie wiem, co w tym takiego zabawnego. Ponownie odwracam się do drzwi i znów zaczynam niespokojnie krążyć po pokoju.
Na litość boską, nie mam pojęcia, dlaczego to tyle trwa. Minęło dokładnie pięćdziesiąt osiem minut, odkąd zamknęła się w sypialni, by się przygotować, a Brooke – moja cholerna Brooke – zazwyczaj ubiera się w pięć.
– Koleś, to jej ślub. Laski spędzają mnóstwo czasu na przygotowaniach. – Riley wyrzuca ręce w górę w geście, który mówi: _Takie jest życie!_
– Jakbyś ty był ekspertem – drwi Pete.
– Chodzi o sukienkę! – odzywa się Melanie, najlepsza przyjaciółka Brooke, wypadając z głównej sypialni z jakimś długim, białym materiałem, który przypomina welon. – Ma mnóstwo guziczków… A w ogóle, co wy tutaj robicie? Remington, rozmawiałam o tym z Brooke. Powinniście wyjść, a my dołączymy do was przy ołtarzu.
– Kurwa, to przecież śmieszne – mówię ze śmiechem. Lecz kiedy Melanie znacząco patrzy na naszą trójkę – a szczególnie na mnie – z wyrazem na twarzy, który ktoś mógłby mieć na widok psów, przed którymi chciałby zwiać, krzywię się z gniewem i podchodzę do drzwi sypialni.
Zaciskam dłoń na klamce i mówię przez szczelinę lekko uchylonych drzwi:
– Brooke?
– Remy, proszę cię, nie wchodź!
– To podejdź do drzwi.
Kiedy słyszę szuranie, przysuwam się bliżej szpary i zniżam głos, żeby tych dwóch głupków z kanapy niczego nie podsłuchało.
– Kochanie, dlaczego, kurwa, nie mogę cię teraz zobaczyć?
Całe to wchodzenie i wychodzenie Melanie z pokoju, kiedy jestem oddzielony drzwiami od mojej wkrótce żony? Nie podoba mi się. A jestem oddzielony, pomimo faktu, że niby ubiera się _dla_ _mnie_.
– Dlatego, że chciałabym, żebyś patrzył jak do ciebie idę – szepcze.
Boże, ten głos. Sprawia, że mam ochotę siłą otworzyć drzwi i wycałować ją jak diabli, a potem zrobić jej pod sukienką, którą próbuje założyć, to, co mężowie robią swoim pieprzonym żonom.
– Będę patrzył, jak do mnie idziesz, kochanie. Po prostu teraz też chcę cię zobaczyć. Otwórz drzwi, a zajmę się twoimi guzikami.
– Możesz rozpiąć je później i zająć się _mną_. – Po zuchwałym stwierdzeniu słyszę pełne radości „Gaaaa”, jak gdyby ktoś – bardzo mały ktoś – był czymś bardzo rozbawiony po drugiej stronie drzwi.
– Wybacz, Tajfun – mówi wracająca Melanie i przegania mnie spod drzwi. – Wy, chłopcy, powinniście już jechać do kościoła. Spotkamy się tam za trzydzieści minut.
Krzywię się, kiedy jak dżdżownica wślizguje się do pokoju przez szczelinę w wejściu, pozwalając mi jedynie przelotnie dostrzec moją Brooke. Tą samą metodą dużo większa Josephine wychodzi z sypialni, trzymając w dłoniach małe zawiniątko. Mój syn patrzy na mnie ze zgięcia jej ramienia i nieruchomieje, a jego usteczka wyginają się w taki sposób, że wydaje się mieć na twarzy ten sam rozbawiony wyraz, co Pete i Riley.
Mały wyjmuje pięść, którą władował sobie do ust, i z mokrym plaśnięciem rozpłaszcza dłoń na mojej szczęce.
– Gaaa! – gaworzy, po czym zaczyna się wiercić i w końcu rzuca się w moją stronę. Chwytam go i z pomrukiem pocieram nosem o jego brzuch, co wywołuje kolejne: – Gaaaaaa!
Kiedy podnoszę głowę, by popatrzeć w jego oczy, jest kurewsko zachwycony. Ja również, ale znów wydaję z siebie pomruk, jakbym nie był, i burczę do niego:
– Sądzisz, że jestem zabawny?
– Gaaa!
Patrzy na mnie psotnie. Obejmuję jego główkę i mierzwię delikatne włoski na jego głowie, która jest mniejsza od mojej dłoni. Mój czteromiesięczny Racer, syn, którego dała mi Brooke. Jest najdoskonalszą rzeczą, jaką w życiu zrobiłem.
Nigdy nie sądziłem, że będę miał kogoś takiego, jak on. Teraz moje życie obraca się wokół tej małej wiewiórki z dołeczkami w policzkach, która puszcza pawia na wszystkie moje pieprzone koszulki i moją Brooke. A, o mój Boże, jeśli chodzi o Brooke, nawet nie wiem od czego zacząć?
Pete z głośnym łupnięciem klepie mnie po plecach.
– Dobra, chłopie, słyszałeś je. I uważaj – on zaraz obsmaruje twój garnitur całym tym dziecięcym pawiem!
Zaciskając zęby, leciutko poklepuję Racera po głowie, na co obdarza mnie szerokim uśmiechem. Ma jeden dołeczek, nie dwa. Brooke mówi, że to dlatego, że tylko w połowie jest mój. Ja zaś twierdzę, że jest mój cały, podobnie jak ona.
Odpowiadam mu uśmiechem, po czym oddaję go Josephine, która mnie zapewnia:
– Proszę jechać spokojnie, panie Tate. Zajmę się wszystkim.
Joe powinna być ochroniarzem, ale nie mam, do diabła, pojęcia, kim jest teraz. Wychodzi na spacery z Racerem i robi też trochę za nianię. Mały wkłada jej palce we włosy i ciągnie, a ona wydaje się to lubić.
Zerkam na wiszący w kuchni zegar, po czym patrzę jej w oczy.
– Chcę, żeby tam była za piętnaście minut – mówię, na co kiwa głową.
Na zewnątrz limuzyna czeka na moją pannę młodą, lecz Riley ma kluczyki do kabrioletu Melanie, który z podniesionym dachem stoi zaparkowany tuż przy wyjściu. Wskakujemy do środka. Opadam na siedzenie obok kierowcy i podnoszę wzrok na okno naszego tymczasowego mieszkania. Nie rozumiem, o co tyle hałasu przy głupich guzikach sukni. Jeśli o mnie chodzi, powinienem jechać jako kierowca. Z moją żoną. Do pieprzonego kościoła. Gdzie się pobierzemy. Kropka.
– Rem. Przecież nie jest tak, że cię zostawi przy ołtarzu – mówi Riley ze śmiechem.
– Tak, wiem – szepczę, odwracając głowę. Ale czasami sam nie wiem. Czasami mam wrażenie, jakby pierś zaciskała mi się w ogromny węzeł i wyobrażam sobie, jak pewnego dnia budzę się i widzę, że Brooke i mój syn zniknęli. Śmierć to za prosta rzecz, by opisać, co bym wtedy zrobił.
– Dwadzieścia osiem minut i będzie szła do ołtarza, cała w bieli, tylko dla ciebie – mówi Pete.
W milczeniu patrzę w dal. Brooke od miesiąca się tym podniecała. Zastanawiała się, co z tym, co z tamtym, czy tort, czy nie tort. Zgodziłbym się na wszystko, dzięki czemu w jej głosie usłyszałbym większą ekscytację, a ona całowałaby mnie tak, jak lubię. Teraz więc wydaje się wszystko kontrolować, ubierając się, gotowa na swój dzień, a ja czuję się jak gówno. Powiedziała, że nie ma nic przeciwko, byśmy pojechali do kościoła razem, potem jednak jej najlepsza przyjaciółka nawkładała jej do głowy jakichś głupich dziewczyńskich rzeczy. I jadę sam. Do kościoła, do którego nigdy nie chodzę. Żeby poślubić moją żonę. Jest tuż za nami, ale nie czuję się z tym dobrze. Jestem kurewsko niespokojny, a to tego typu niepokój, który by zniknął, gdyby tylko uchyliła szerzej drzwi i spojrzała na mnie swoimi złotymi oczami – mój umysł by zamarł, a całe rozdrażnienie szalejące w mojej piersi by ucichło.
To się jednak nie stanie.
Teraz mam przed sobą dwadzieścia siedem pełnych piekła minut, a mój umysł wywija mi numery – jak zawsze, gdy zaczyna kiwać się jak wahadło, a jedyne, co może je zatrzymać, to ona.
Stukając butem o chodnik, gładzę palcem obrączkę. Po chwili zdejmuję ją i czuję ulgę na widok jej imienia na inskrypcji: MOJEMU JEDYNEMU, TWOJA BROOKE DUMAS.PRZESZŁOŚĆ
_Dzień, w_ _którym ją ujrzałem_
Tłum w Seattle ryczy, kiedy zaczynam truchtać przejściem klubu Podziemnej Ligi.
Daleko na jego końcu, dokładnie przede mną, znajduje się ring. Siedem na siedem metrów, po każdej stronie cztery równoległe do siebie liny, cztery pieprzone narożniki, i tyle.
Ten ring jest moim domem. Kiedy mnie na nim nie ma, tęsknię za nim. Kiedy trenuję, myślę o nim.
Z każdym krokiem, który mnie do niego przybliża, coraz bardziej się nakręcam. Moje żyły rozszerzają się, a serce pracuje, by odżywić mięśnie. Mój umysł wyostrza się i rozjaśnia. Każda komórka mojego ciała gotuje się do ataku, obrony, przeżycia… i podarowania ludziom dreszczyku, którego tak głośno żądają.
– _Remy! Kocham cię, Remy!_ – słyszę, jak krzyczą.
– _Obciągnę ci fiuta, Remy!_
– _REMY, PRZELEĆ MNIE, REMY!_
_– Remington, chcę poczuć twój Tajfun!_
Rozciągając palce, chwytam najwyższą z lin i wskakuję na deski, obrzucając wzrokiem otaczających mnie ludzi. Reflektory świecą. Moje imię jest na ustach wszystkich. A ich podekscytowanie i wyczekiwanie wirują wokół mnie jak małe tornado. Krzyczą i machają do mnie jakimś różowym gównem. Chcą, żebym tu był. Właśnie tutaj. Tylko ja, jakiś dupowaty przeciwnik i nasze pięści.
Zdzieram z siebie szlafrok i podaję Rileyowi, mojemu przyjacielowi i pomocnikowi trenera, a gdy obracam się, by pozdrowić tłum, ludzie podnoszą się z miejsc i krzyczą jeszcze głośniej. Stoją wszyscy. Wszyscy patrzą na mnie, jakbym był ich Bogiem Wojny, a dzisiejszy wieczór był tym, w który dokonam zemsty.
Kurwa, kocham to.
Kocham te wrzaski i kobiety wołające, co chcą, żebym im robił.
– Remy! _Remy!_ – słyszę szalony krzyk jakiejś kobiety. – _Jesteś kurewsko gorący! Remy!_
Odwracam się rozbawiony. Przesuwam wzrokiem po zatłoczonych miejscach, aż w końcu zatrzymuję go na niej. Tej o długich, mahoniowych włosach, bursztynowych oczach i różowych, pełnych ustach, które natychmiast rozchylają się w szoku. Czuję, jakby poraził mnie prąd.
Budzi się we mnie instynkt i szybkim spojrzeniem lustruję nieznajomą. Jest młoda, wysportowana i powściągliwie ubrana, lecz w jej oczach, gdy przesuwa po mnie zdumionym, niedowierzającym wzrokiem, nie ma nic powściągliwego.
Dobry Boże, mam wrażenie, jakby właśnie przejechała językiem po moim kutasie.
Kiedy jej wzrok zatrzymuje się na moich oczach, unoszę pytająco brew, niemo pytając: _To ty właśnie do mnie krzyknęłaś?_
Jej policzki nabierają ładnego odcienia różu, a ja uświadamiam sobie, że to była jej koleżanka, która wyraźnie przy niej blednie. Ta dziewczyna nie zachowuje się jak jedna z tych, która ubiega się o moją uwagę. Jednak włączyła we mnie tryb myśliwego i teraz jej pragnę. I będę ją miał.
Puszczam do niej oczko, lecz natychmiast poznaję, że nie jest rozbawiona. Wydaje się przerażona.
– Przed wami Kirk Dirkwood, „Młot”, tylko dla was! – woła facet z mikrofonem.
Uśmiecham się lekko, patrząc jak Dirkwood wskakuje na ring i zdejmuje z siebie szatę. Napinam ramiona i zginam palce, aż słyszę, jak przeskakują w nich kostki. Moje ciało jest w dobrej formie – każdy mięsień jest rozgrzany i gotowy do ataku. Wiem, że jestem kurewsko dobry, ale chcę, żeby ta dziewczyna o tym wiedziała. Czuję się bardzo, bardzo zaborczy w stosunku do niej i nie chcę, żeby patrzyła na nikogo, oprócz mnie. Chcę, by zobaczyła, że jestem najsilniejszy i najszybszy. Do diabła, jeśli chodzi o mnie, to chcę, żeby myślała, że jestem jedynym facetem na całym cholernym świecie.
Kirk jest wielki i powolny jak żółw. Wyprowadza pierwszy cios, lecz widzę go, zanim koleś w ogóle zacznie o nim myśleć. Robię unik i powracam z uderzeniem, które odrzuca go na bok i pozbawia równowagi. Wiem, że dziewczyna mnie obserwuje. Żar jej spojrzenia sprawia, że walczę mocniej i szybciej. Do diabła, to mój ring. Wszystko w nim kocham. Znam jego wymiary, dotyk płótna pod stopami i żar oświetlających mnie reflektorów. Nigdy nie przegrałem nawet jednej walki w Podziemiu. Ludzie wiedzą, że nieważne, jak bardzo jestem pobity, zawsze się podnoszę i dokańczam walkę na moich własnych warunkach.
Ale dzisiaj? Czuję się nieśmiertelny.
Tłum zaczyna skandować moje imię.
_– REMY… REMY… REMY!_
To mój ring. Mój tłum. Moja walka. Moja pieprzona noc.
Wtedy znów słyszę ten głos. Nie _jej_, lecz kobiety, z którą przyszła.
– Mój Boże, Remy, załatw go! Po prostu walnij go w łeb, ty seksowna bestio!
Posłusznie, z głośnym hukiem, powalam Kirka na deski. Dookoła wybuchają krzyki.
Prowadzący chwyta mnie za ramię i podnosi je do góry, a ja obracam głowę, by na nią spojrzeć. Jestem ciekawy wyrazu jej twarzy. Oddycham ciężko i pewnie też krwawię, ale nic z tego się nie liczy. Jedyne, co teraz ma dla mnie znaczenie, to ją wybadać. Czy widziała, jak go zajebiście znokautowałem? Jest pod wrażeniem, czy nie?
Odpowiada mi spojrzeniem i nagle czuję, jak wszystko się we mnie przewraca. Boże, ależ mi od niej staje. Ma na sobie te ładne ciuszki i przysięgam, że jest najbardziej szykowną babką, jaką kiedykolwiek widziałem w takim miejscu. Wciąż jednak, cokolwiek ma na sobie, jest tego za dużo i zdecydowanie musi to zdjąć.
– REMY! REMY! REMY! REMY! – krzyczą ludzie.
Ich wołanie staje się coraz głośniejsze, gdy dziewczyna z lekkim strachem w oczach napawa się moim widokiem, tak jak ja napawam się jej.
– Chcecie więcej Remy’ego? – pyta prezenter z zadowoleniem. – W takim razie w porządku! Dajmy dziś Remingtonowi „Tajfunowi” Tate’owi lepszego przeciwnika!
Do diabła, mogą wystawić dzisiaj kogokolwiek, człowieka czy potwora.
Jestem tak naładowany, że mógłbym walczyć z kilkoma naraz.
Kątem oka widzę, jak siedzi na miejscu, ładna i cała spięta. W tej koronkowej bluzeczce. W tych dopasowanych spodniach. Zdążyłem już ocenić ją na pięćdziesiąt pięć kilo i sto siedemdziesiąt centymetrów, co znaczy, że jest dobrą głowę niższa ode mnie. W myślach już mierzę dłońmi jej piersi i językiem smakuję jej skórę.
Nagle widzę, jak szepcze coś do przyjaciółki, wstaje z miejsca i rusza przejściem w stronę wyjścia.
– A teraz, panie i panowie, wyzwanie naszemu mistrzowi rzuca Parker „Terror” Drake!
Z niedowierzaniem patrzę, jak się oddala, i czuję, jak żołądek ściska mi się w węzeł, a całe ciało napina, przygotowując się do pościgu.
Parker wchodzi na ring. Tłum budzi się do życia, a jedyne, co mogę zrobić, to patrzeć, jak dziewczyna opuszcza moją arenę, podczas gdy każda komórka w moim ciele krzyczy, bym ją gonił.
Rozlega się gong, lecz nie bawię się w tę gierkę ze zwodami i czekaniem, którą zawsze odstawiam z przeciwnikami. Patrzę Parkerowi w twarz, ze wzrokiem mówiącym _Sorry, koleś_, po czym od razu walę go w twarz i powalam na ziemię.
Pada na deski i nie rusza się.
Zdumiony tłum milknie. Prowadzący zamiera na moment, a ja czekam, sfrustrowany jak diabli i z sercem bijącym szaleńczo z niecierpliwości, aż Parker zostanie na deskach i rozpocznie się odliczanie.
Zaczyna się.
No dalej, sukinsyny…
W tym roku wygram, kurwa, mistrzostwo i mnie nie zdyskwalifikują…
Po prostu ogłoście nokaut i niech ona to usłyszy…
DZIESIĘĆ!
– Jasny gwint, to było szybkie! Mamy nokaut! Tak, panie i panowie! Nokaut! I w rekordowym czasie, ponownie mistrz, oto Tajfun! Tajfun, który właśnie zeskakuje z ringu i… _gdzie ty do cholery idziesz?_
Publiczność szaleje, gdy zeskakuję w przejściu, a ich krzyki podążają za mną przez całą drogę do lobby. Wołają mnie, podczas gdy moje ciało krzyczy, bym ją złapał.
– Tajfun! Tajfun!
Moje serce wali jak szalone. Dziewczyna idzie szybko, ale ja biegnę. Każdy z moich zmysłów żąda, bym ją gonił, złapał i posiadł. Nagle chwytam ją za nadgarstek i obracam do siebie.
– Co do… – mówi i gwałtownie nabiera powietrza, a jej oczy rozszerzają się w szoku.
Jest tak piękna, że przestaję oddychać. Gładkie czoło, długie rzęsy z wywiniętymi końcówkami, złote oczy, ten drobny nos i miękkie niczym słodka pianka usta. Natychmiast muszę ich skosztować. Ślina napływa mi do ust, gdy budzi się we mnie dziki, prymitywny głód.
– Twoje imię – mówię z pomrukiem. Jej nadgarstek jest maleńki w mojej dłoni, i tak kruchy, lecz nie zamierzam jej puścić. O nie.
– Uhm, Brooke.
– Brooke jaka? – pytam ostro, zacieśniając uchwyt.
Jej zapach sprawia, że zaczynam tracić nad sobą kontrolę. Muszę znaleźć jego źródło. Miejsce za uszami? Jej włosy? Szyja?
Dziewczyna próbuje wyswobodzić dłoń, lecz znów zacieśniam uchwyt, gdyż nie pójdzie nigdzie, za wyjątkiem mojej sypialni.
– Brooke Dumas – rozbrzmiewa za moimi plecami czyjś głos, po czym jej szalona przyjaciółka, z którą dziewczyna siedziała w rzędzie, rzuca mi jej numer telefonu. Mój debilny mózg jednak go nie łapie, wciąż trzymając się jej imienia.
Brooke Dumas.
Wyginam usta w uśmiechu i napotykam te ładne, złote oczy.
– Brooke Dumas – mówię gardłowo, powoli i głęboko, obracając jej nazwisko na języku i rozkoszując się nim. Takie silne, kurewsko eleganckie nazwisko.
Zszokowana otwiera szeroko swoje sarnie oczy, w których czytam, że jest podniecona, lecz i odrobinę przestraszona.
Ogarnia mnie szał. Muszę jej dotknąć, powąchać, posmakować i posiąść. Płonę z potrzeby, by powiedzieć jej, że powinna się mnie bać, a jednocześnie mam ochotę gładzić ją po długich włosach i obiecać, że będę ją chronił.
Poddając się nagłemu impulsowi, obejmuję dłonią jej kark. Walczę, by mój dotyk był łagodny, żeby nie uciekła, podczas gdy po głowie krąży mi tylko jedna myśl: _Weź ją._
Nawet na moment nie spuszczając z niej wzroku, w suchym pocałunku dotykam jej ust – powoli, by jej nie przestraszyć, lecz na tyle, by wiedziała, kim jestem, i kim dla niej będę.
– Brooke – mówię z ustami przy jej wargach, po czym odsuwam się z uśmiechem. – Jestem Remington.
Patrzy mi w oczy. Jej tęczówki wydają się metaliczne i płynne, pełne czegoś, w czym rozpoznaję pragnienie.
Ponownie patrzę na jej wargi, a mój uśmiech znika. Są tak różowe i miękkie, że pochylam głowę, by zawładnąć nimi jeszcze głębiej. Krew tętni mi w żyłach, gdy wprost tonę w jej zapachu. Pragnę tej kobiety. Nie wytrzymam nawet sekundy, jeśli jej nie posmakuję… jeśli jej nie posiądę.
W jednej sekundzie jest miękka i drżąca w moich ramionach, milcząco przechylając głowę po więcej, a w następnej otacza nas tłum i jakaś pieprzona wariatka wrzeszczy mi do ucha.
– Remy! KURWA, KOCHAM CIĘ! Remy!
Brooke Dumas nagle budzi się z transu i uwalnia z mojego uścisku.
– Nie. – Wyciągam dłoń, by chwycić ją za jej białą bluzkę. Jednak ona i jej przyjaciółka lawirują już przez tłum, niczym dwa ruchliwe króliczki, a ja stoję w tłumie z dwoma fankami, które…
– Tajfun, mój Boże… Proszę, daj mi dotknąć twojego kutasa!
– Tajfun, możesz wziąć nas obie razem!
Zaczynają błądzić dłońmi po moim brzuchu. _KURWA!_, myślę i odpycham od siebie ich ręce, po czym rzucam się za dziewczyną. Kiedy dobiegam do wind, brama jest zamknięta i słyszę jej głośne kroki, gdy wchodzi na poziom ulicy.
– Remy!
– Remington!
Warcząc z wściekłością, uderzam dłonią w zamknięte drzwi, po czym unikam kolejnej zbliżającej się grupy fanów i jak buldożer wpadam do szatni.
Nie wiem, czy jestem wściekły, sfrustrowany, czy… nie wiem. Gdzie, do diabła, ona idzie? Patrzyła na mnie, jakby chciała, żebym ją zjadł. Nie rozumiem cholernych kobiet i nigdy, kurwa, nie zrozumiem. Z wykrzywioną w gniewie twarzą ruszam, by zebrać swoje rzeczy, i wbijam pięść w szafkę.
– Uważaj na kłykcie, Tate! – rzuca Trener, wrzucając moje rzeczy do czerwonej, sportowej torby.
Nienawidzę, kiedy mówią mi, co mam robić. Dlatego wbijam pięść w drzwi kolejnej szafki, wgniatając je, podobnie jak tej pierwszej, po czym patrzę na staruszka i chwytam słuchawki, iPoda i napój izotoniczny. Idąc z zespołem do naszego escalade, jestem kurewsko wściekły na siebie, że pozwoliłem jej odejść. Biorę telefon i próbuję zachować jej numer, a przynajmniej te kilka cyfr, które udało mi się zapamiętać.
– Chłopie, ten nokaut był niesamowity! Rozwaliłeś go dosłownie w trzy sekundy! – mówi Riley ze śmiechem.
Wpatruję się w migające za oknem światła Seattle i stukam palcami o kolano.
– No dobra, o co tam poszło? Pogadamy o niej? – pyta Pete z przedniego siedzenia. – O dziewczynie z długimi włosami? Wydawałeś się zawzięty jak diabli, by ją gonić. Rem?
– Chcę, żeby oglądała moją następną walkę. – W samochodzie zapada cisza, kiedy zdaję sobie sprawę, że dostałem na jej punkcie obsesji.
– W porządku – wzdycha Pete. – Zobaczę, co uda mi się zrobić. Załatwiliśmy ci też kilka panienek.
– Specjalnie wybrane – dodaje Riley. – Blondynka, brunetka i ruda.
Kiedy tylko przekraczamy próg apartamentu, już tam są. Czekają na mnie. Trzy dziewczyny o różnym kolorze włosów, w niemal nieistniejących ciuszkach, gotowe, by pieprzyć się z Tajfunem.
Kiedy mnie widzą, ich oczy rozjaśniają się.
– Pozbądźcie się ich – mówię obojętnie i zamykam się w głównej sypialni.
Z rekordową szybkością biorę prysznic, po czym wyciągam laptop i wyszukuję: _Seattle, Brooke Dumas_ i resztę jej numeru.
Biorę mój zestaw Dr. Dre i zakładam słuchawki. Głośna muzyka wypełnia mi uszy, gdy szukam, szukam i…
Bingo.
Przewijając w dół, skanuję wzrokiem kilka artykułów o Brooke Dumas. Według jednego jest rehabilitantką sportową, odbywającą staż na akademii w Seattle. Wcześniejsze teksty wspominają, że była biegaczką. Sprinterką.
W mojej piersi dzieje się coś dziwnego. Ponownie czytam ten sam fragment i… tak. Sprinterka.
Teraz rozumiem, dlaczego jest tak szczupła, wysportowana i szybka. Jednak ma trochę krągłości – takich, jakich nigdy wcześniej nie widziałem u biegaczek. Wbijam palce w dłoń, przypominając sobie, jak jej małe, sterczące piersi unosiły się i opadały, gdy na mnie patrzyła. Kiedy przypominam sobie jej zapach, czuję, jak ślina napływa mi do ust.
_Ja pierdolę_. Na YouTube znajduję jej nagranie z jakichś eliminacji. Zdejmuję słuchawki i klikam PLAY, a serce mocno wali mi o żebra. Ma na sobie króciutkie spodenki. Włosy związane w kucyk. I widzę jej długie, gładkie, umięśnione nogi. Czuję, jak puchnie mi kutas. Zmieniam nieco pozycję i pochylam się, by bliżej się jej przyjrzeć, gdy staje w blokach. Grupa startuje. Zaczyna szybko…
Nagle jedna jej noga ugina się. Dziewczyna upada. Leży tam, na bieżni i zaczyna płakać, próbując podnieść się z ziemi.
W mojej piersi dzieje się coś dziwnego.
Cholera, płacze tak bardzo, że trzęsie się całe jej ciało.
Zaciskam pięści i patrzę, jak kulejąc, o własnych siłach próbuje zejść z bieżni, podczas gdy dupek, który to nagrywał, bez przerwy powtarza: „O cholera! To koniec jej życia!”.
Kamera robi zbliżenie na jej zalaną łzami twarz, na co szybko wciskam pauzę i wpatruję się w nią. Brooke Dumas. Wygląda tak samo jak dzisiaj, choć jest odrobinę młodsza i o wiele bardziej zraniona.
Od wyrazu jej twarzy na brodzie pojawił się niewielki dołeczek, a te złote oczy są tak pełne łez, że ledwie jestem w stanie dostrzec ich bursztynowy kolor. Zaczynam czytać komentarze pod filmem, których jest całkiem sporo.
IWLORMW: _Krążą plotki, że wbrew zaleceniom trenera uprawiała crossfit i_ _już wykręciła sobie to kolano!_
TRRWOODS: _Właśnie tak się dzieje, jak nie przygotowujesz się właściwie!_
RUNNINGEXPERT: _Była dobra, ale nie świetna. Na igrzyskach Lamaske i tak dostałaby po dupie._
Wszystko we mnie wrze.
Ponownie oglądam nagranie i czuję, jak wrze jeszcze mocniej.
Ze wściekłym warknięciem rzucam przez pokój butelką napoju i słyszę, jak uderza o ścianę. Mam ochotę zniszczyć wszystkich, którzy się z niej naśmiewali.
Stała dzisiaj na mojej arenie, próbując osłonić się przede mną. Wyglądała dumnie, jak wojowniczka – jak gdyby nie musiała znosić tego, że świat już raz patrzył, jak upada. Coś ściska mnie w piersi tak bardzo, że ledwie mogę oddychać. Ponownie warczę i ze złością zamykam laptopa.
Pete lekko puka do drzwi, po czym nieznacznie je uchyla.
– Rem, jesteś pewien, że nie chcesz się uraczyć? – Otwiera szerzej drzwi i wskazuje na trzy dziewczyny za swoimi plecami, które pełnym oczekiwania wzrokiem zaglądają do mojej sypialni. Wzdychają jednocześnie, a jedna z nich mruczy:
– Proszę, Tajfun…
– Tylko jeden raz?
– Pete, powiedziałem, żebyś się ich pozbył. – Strzelam kłykciami, a potem przechylam głowę, aż trzaska mi w szyi. Drzwi zamykają się i w apartamencie zapada cisza. Zaraz jednak Pete wraca i ponownie otwiera drzwi.
– W porządku, chłopie. Ale i tak sądzę, że powinieneś był się z nimi zabawić. Tak czy inaczej, Diane pyta się, czy przynieść ci tutaj obiad.
Potrząsam głową. Z iPadem w dłoni idę do jadalni, gdzie siadam przy stole i automatycznie zaczynam pochłaniać ogromną ilość jedzenia na talerzu, podczas gdy Pete telefonicznie potwierdza nasze hotelowe rezerwacje w Atlancie na przyszły tydzień.
Kiedy jem, jedyne co widzę, to te złote oczy, rozchylone usta i sposób, w jaki Brooke Dumas na mnie patrzyła – jak sarna, która zdała sobie sprawę, że ściga ją drapieżnik, który nie podda się, dopóki jej nie złapie.
Chcę, żeby była moja.
Moja.
Chcę ją wąchać jak szalony, bo jej zapach mnie nakręca. Jeszcze nic mnie nigdy tak nie nakręciło jak jej woń. Pragnę radości, jaką daje patrzenie na nią i dotykanie jej, i chcę. Żeby. Była.
_Moja_.
Chwytam iPada i nie przestając zajadać, ponownie wyszukuję ją w internecie, zatrzymując się na zdjęciu z czasów, gdy biegała. Jest jak gazela. A ja będę lwem, który ją schwyta.
– Pete, sądzisz, że potrzebuję specjalisty od rehabilitacji sportowej? – pytam.
– Nie, Rem.
– Dlaczego nie?
– Chłopie, bo jesteś dupkiem. Nie pozwalasz masażystkom wygniatać cię przez więcej niż dwadzieścia minut.
– Teraz takiego potrzebuję. – Podsuwając mu swojego iPada, stukam w ekran i pokazuję na nazwisko pod jej zdjęciem. – A dokładnie tej.
Pete z zainteresowaniem unosi brwi.
– Potrzebujesz. Naprawdę?
– Muszę mieć specjalistę od rehabilitacji sportowej na mojej liście płac. Chcę, żeby zajmowała się mną codziennie. W jakikolwiek sposób rehabilitanci to robią.
– Nie robią loda, tyle ci powiem – prycha Pete.
– Gdybym chciał, żeby mi obciągnąć, mógłbym mieć to teraz trzy razy. Czego chcę, to… – Ponownie stukam palcem w nazwisko pod zdjęciem. – _Ta_ rehabilitantka sportowa.
Pete unosi brwi pod samą linię włosów, po czym odchyla się na krześle i zakłada ramiona na piersi.
– Do czego dokładnie jest ci potrzebna?
Pochłaniam resztę jedzenia i popijam wodą, by móc coś powiedzieć.
– Chcę jej dla siebie.
– Rem – mówi ostrzegawczo Pete.
– Zaproponuj jej pensję, której nie będzie mogła odrzucić.
Pete odpowiada pełnym konsternacji milczeniem. Wydaje się zaskoczony i stara się mnie rozgryźć. Patrzy mi w oczy i poznaję, że sprawdza czy są niebieskie, czy czarne.
Nie jestem czarny. Czekam w milczeniu. W końcu wzdycha, zapisuje jej nazwisko i mówi ostrożnie:
– W porządku, Remington. Pozwól tylko, że powiem: to aż krzyczy „Zły Pomysł”.
Odsuwam na bok talerz, po czym zakładam ręce na piersi i odchylam się na krześle.
Moja głowa co rusz mnie zdradza. Jednego dnia twierdzi, że jestem bogiem. Następnego zaś mówi, że nie tylko władam piekłem, lecz je wręcz wynalazłem. Czy Pete naprawdę sądzi, że obchodzi mnie, co _jego_ pieprzona głowa sądzi o _moim_ pomyśle? Ja nie słucham już mojej głowy. Słucham wyłącznie mojego instynktu.
– Chcę, żeby oglądała moją walkę w sobotę – przypominam Pete’owi, wstając i zasuwając za sobą krzesło. – Załatw jej najlepsze miejsca w klubie.
– Remington…
– Po prostu zrób to, Pete – mówię, idąc przez salon w stronę sypialni.
– Chłopie, mam już gotowe bilety, ale już wystarczająco ciężko jest, żeby Diane nie dowiedziała się o twoim… hmm, problemie. Będzie jeszcze trudniej utrzymać to w tajemnicy przed kimś takim, jak ta rehabilitantka.
Opieram się ramieniem o framugę drzwi do sypialni i zastanawiam się przez chwilę, a następnie ściszam głos.
– Niech podpisze kontrakt, żebym miał gwarancję, że ze mną zostanie. I ustabilizujesz mnie w sekundzie, kiedy tylko zacznę się sypać.
– Remington, po prostu daj mi załatwić ci jakieś inne dziewczyny…
– Nie, Pete. Żadnych innych dziewczyn.
Zamykam się w pokoju i zakładam słuchawki, a potem po prostu leżę, wpatrując się w iPoda w mojej dłoni. Jak by to było, gdybym uczynił ją moją?
Nie oszukuję się myślą, że mnie zaakceptuje, ale… co, jeśli to zrobi? Co, jeśli mnie zrozumie? To, jaki jestem? Te dwie części mnie? Nie. Nie dwie części. Każdą. Jedną. Cholerną. Część. Mnie.
Wszystko we mnie napina się na wspomnienie tego, jak jej oczy lśniły, gdy na mnie patrzyła. Tego, jak złagodniały, gdy ją pocałowałem, a ona podniosła na mnie wzrok, chcąc więcej.
Nigdy wcześniej nie widziałem takiego spojrzenia. Pragnęło mnie tysiące kobiet. Jednak żadna nigdy nie patrzyła na mnie z takim otwartym, przerażającym pragnieniem, jak ona.
Nie bała się mnie. Bała się „tego”. Tej samej rzeczy, która tak mnie ściska i całego mnie opętała. Każda komórka w moim ciele wręcz buzuje świadomością. Każdy centymetr mojej skóry jest przytomny. Moje mięśnie są naładowane, dokładnie jak wtedy, gdy przygotowuję się do walki. Tyle, że nie jestem gotowy do walki. Jestem gotowy na swoją partnerkę.
Boże, dopomóż jej.
***
Dzisiejszego wieczora tłum w Seattle szaleje. Za kulisami hałas rozbrzmiewa wśród ścian i odbija się od metalowych szafek w szatni, gdzie wraz z innymi zawodnikami przygotowuję się do walki. Przyglądam się, jak Trener taśmą obwiązuje mi dłoń, lecz jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, to że między widzami jest Brooke Dumas, zajmując miejsca, które dla niej wykupiłem.
Jestem tak naładowany energią, że czuję się, jakby podłączyli mnie do pieprzonego gniazdka elektrycznego. Mocno pulsując, krew płynie w moich żyłach. Moje mięśnie są rozgrzane i rozluźnione, gotowe, by napiąć się i uderzyć we wszystko, co stanie na mojej drodze. Jestem gotowy odstawić pieprzone przedstawienie i jest jedna dziewczyna, urocza dziewczyna, która wszystko we mnie porusza. I chcę, by dzisiaj zobaczyła, jak walczę.
Podaję Trenerowi drugą dłoń i wpatruję się w moje kłykcie, podczas gdy ten wydaje mi te same instrukcje, co zawsze.
Garda… cierpliwość… równowaga…
Wyłączam się, pozwalając jego słowom utonąć w mojej podświadomości. Tuż przed walką odnajduję spokój. Słyszę cały ten hałas, lecz w nic się nie wsłuchuję. Razem z walką nadchodzi jasność, a mój umysł rejestruje każdy szczegół.
Ta ostrość i świadomość wszystkiego dookoła sprawia, że unoszę głowę i patrzę w stronę drzwi. Dziewczyna stoi w nich, niczym postać z jakiegoś snu, i patrzy tylko na _mnie_.
Ma na sobie białe jeansy i różową bluzeczkę, przy której jej skóra wydaje się jeszcze bardziej opalona niż w rzeczywistości, i tak cholernie gładka, że język aż mnie boli z pragnienia, by ją polizać. Patrzymy na siebie, a żadne z nas nawet nie drgnie.
Kątem oka dostrzegam Młota. Kiedy widzę, że facet zmierza w jej kierunku, budzi się we mnie gniew.
Z zabójczym spokojem wyjmuję taśmę z rąk Trenera i odrzucam ją na bok, po czym podchodzę do dziewczyny. Staję tuż za nią, nieco po prawej stronie, ustawiając się tak, by uświadomić temu gnojowi, Młotowi, że _urodziłem się_, by zająć to miejsce. Obok niej, za nią i przy niej.
– Po prostu odejdź – ostrzegam go cichym, lecz zabójczym głosem.
Nie wydaje się mnie słuchać, lecz jedynie mruży oczy.
– Jest twoja? – pyta.
Kiwam głową i również mrużąc oczy, wbijam w niego palący wzrok.
– Gwarantuję ci, że z pewnością nie _twoja_.
Dupek odchodzi. Widzę, że Brooke nie rusza się przez chwilę, jak gdyby nie chciała odchodzić ode mnie tak samo, jak ja nie chcę, by gdziekolwiek szła. Dobry Boże, cudownie pachnie.
Jak ćpun zaciągam się jej zapachem i nagle każdą komórką mojego ciała pragnę ująć ją za biodra i przyciągnąć do siebie, żebym mógł dalej ją wąchać. Po chwili odwraca do mnie głowę. – Dziękuję – mówi cicho, lecz natychmiast odchodzi. Szybko, zanim zdąży się oddalić, pochylam się i wdycham tyle, ile tylko mogę.
Nie ruszam się z miejsca. Czuję, że kręci mi się w głowie, a moje spodenki wyglądają jak jakiś niedorzeczny namiot.
– Tajfun! Młot! Jesteście następni!
Słysząc swoje imię, wypuszczam powietrze z płuc i zmrużonymi oczami patrzę na stojącego po przeciwnej stronie pomieszczenia Młota. Facet wydaje się kurewsko rozbawiony tym, że ta dziewczyna tak bardzo mnie omotała.
Cóż, on wpadł w jeszcze większe gówno, jeśli chodzi o mnie.
– Remington… słuchasz ty mnie?
Gwałtownie odwracam się do Trenera, mocującego ostatni pas taśmy, której nie zdołał przykleić wcześniej. Riley wyciąga do mnie moją satynową szatę, na co, nie spuszczając z Młota wzroku, wbijam ręce w rękawy. Lepiej, żeby dupek był przygotowany na dłuższe wakacje w śpiączce.
– Powiedziałem, żebyś nie pozwolił sukinsynowi namieszać ci w głowie. – Trener lekko stuka kłykciami w moją skroń. – I tej dziewczynie również.
– Ta dziewczyna siedzi mu w głowie od naszej pierwszej walki tutaj – mówi mu Riley z kpiącym uśmieszkiem. – Do diabła, chce się z nią obnosić, jak z jakimś trofeum. Pete w tej chwili kończy spisywać kontrakt.
Trener wbija palec w moją pierś i czuję, jak niemal się ugina.
– Gówno mnie obchodzi, co planujesz z nią zrobić. Lepiej myśl o walce, którą przed sobą masz. Zrozumiałeś?
Nie odpowiadam, ale jak najbardziej rozumiem. Nie trzeba mi mówić takich rzeczy. Walką w połowie rządzi głowa. Jednak Trener lubi czuć się przydatny, więc idę na to i truchtem wybiegam z szatni. Całe życie walczyłem, by pozostać przy zdrowych zmysłach. Żeby nie stracić koncentracji, motywacji i równowagi. Lecz dzisiaj walczę, by pokazać jednej kobiecie, ile jestem wart.
Wspinam się na ring i idę do swojego narożnika. Słyszę, jak tłum zaczyna szaleć, co budzi mój uśmiech.
W narożniku zdzieram z siebie szatę i podaję ją Rileyowi, a publiczność na widok moich mięśni wpada w jeszcze większy zachwyt.
Krzyczą moje imię, a ja daję im poznać, że to kocham – śmiejąc się z nimi rozkładam ramiona i pokazuję, że pławię się w ich uwielbieniu. W każdej sekundzie, kiedy się obracam, moje serce bije z podekscytowaniem, gdyż czuję na plecach spojrzenie jej złotych oczu. Czuję, jakby wypalały mnie na wylot… i pragnę więcej. Więcej, niż dostaję tutaj, od tego tłumu. Więcej, niż dostałem przez całe moje życie.
Nabieram powietrza i powoli obracam się w jej stronę, a wszystko we mnie napina się w oczekiwaniu na spojrzenie w jej oczy. Pragnę, żeby na mnie patrzyła, kiedy się odwrócę. Wiem, że mnie to pobudzi. Jej uwaga mnie pobudza. To, jak pachniała w szatni – tak świeżo i czysto – wciąż rozgrzewa krew w moich żyłach. Nie wiem, co takiego jest w tej kobiecie, lecz jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, kiedy na nią patrzę, to polowanie. Goń. Schwytaj. _Posiądź_.
– A teraz przed państwem… Młot!
Uśmiecham się, gdy go zapowiadają, i w końcu przesuwam wzrok w stronę, w którą pragnie podążyć. I oto ona. Jezu. Jest tam. I dokładnie tak, jak chciałem, patrzy na mnie.
Siedzi tam, spięta i urocza, z włosami opadającymi na ramiona i szeroko otwartymi, pełnymi wyczekiwania oczami. Wiem, że czekała, aż się odwrócę. Niemal widzę, jak jej puls przyspiesza – bo mój z pewnością szaleje. Nie wiem, co to jest. Czy jest fałszywe. Czy może prawdziwe. Czy ona jest prawdziwa. Wiem jednak, że wkrótce wyjeżdżam z tego miasta i że nie wyjadę bez niej.
Młot wchodzi na ring – _mój_ ring, na którym nigdy nie pozwalam przeciwnikom skończyć walki stojąc. Pokazuję na niego palcem… a potem wskazuję na nią.
_To dla ciebie, Brooke Dumas._
W jej oczach rozbłyska niedowierzanie i mam ochotę głośno się roześmiać, gdy jej siedząca obok przyjaciółka zaczyna krzyczeć.
Rozlega się gong. Natychmiast budzi się moja pamięć ruchowa i podnoszę gardę, zaczynam podskakiwać i robić swoje.
Stajemy palce w palce. Markuję cios i Młot odchyla się, odsłaniając swój bok. Uderzam go w żebra i czuję z satysfakcją, jak siła uderzenia promieniuje na moje ramię. Odskakujemy od siebie. Młot jest głupi jak but – daje się nabrać na każdy udawany ruch i nigdy dobrze się nie kryje. Mój kolejny cios jest wystarczająco mocny, by facet odbił się od lin i opadł na kolana.
Potrząsa głową i po chwili podnosi się na nogi. _Kocham to_. Moje serce bije wolno. Każdy mój mięsień wie, jak ma się poruszyć, co zrobić, dokąd przesłać energię – dokładnie z centrum mojego ciała, w górę piersi, po barki, przez całą długość ramion, aż po same pieprzone kłykcie, które uderzają z siłą atakującego byka.
Powalam go, a potem robię to samo z następnym przeciwnikiem. I z kolejnym. I jeszcze jednym.
Kiedy walczę, zalewa mnie fala ogromnej energii, i walczę wiedząc, że Brooke Dumas na mnie patrzy. Jeżeli mam w głowie coś innego, prócz zwycięstwa, to to, że chcę, by w jej ślicznej główce krążyła jedna myśl: że jeszcze nigdy, _przenigdy_ w życiu nie widziała takiego mężczyzny jak ja.
Do czasu, gdy pokonuję dziesiątego przeciwnika, moja pierś opływa potem, a kiedy prowadzący unosi moje ramię, aż rwę się, by poznać wyraz jej oczu. Chcę zobaczyć, że jej się podobało, że sądzi – jak każdy w tej hali – że jestem najlepszy. Nasze spojrzenia spotykają się. W jednej chwili wszystko we mnie napina się, skręca i szaleje z pożądania, i uśmiecham się do niej, próbując złapać oddech.
Kiedy prowadzący puszcza moją rękę, pokonuję ring, przeskakuję przez liny i ląduję w przejściu, patrząc, jak zszokowana rozchyla usta, gdy do niej podchodzę.
Ludzie zaczynają wariować, kiedy pojawiam się poza ringiem, a teraz wpadają w istny szał.
Wszyscy zgromadzeni krzyczą z zachwytem i wiwatują. Wiem też, że wszyscy widzą, w kim utkwiłem swój wzrok i dokąd zmierzam.
– Pocałuj go mocno jak diabli!
– Nie zasługujesz na niego, dziwko!
– Dalej, dziewczyno!
Uśmiecham się do kobiety, która ukradła moje myśli. Kiedy zastanawiam się, czy ona również mnie pragnie, patrzy na mnie, jakby z błaganiem, bym jej tutaj nie całował. Krew zaczyna wrzeć mi w żyłach na wspomnienie dotyku jej ust, lecz to nie zdarzy się powtórnie.
_Nie, dopóki nie będziesz gotowa, Brooke Dumas._
Pochylam się i wącham jej włosy, po czym szepczę tuż przy jej skroni:
– Siedź. Zaraz kogoś po ciebie przyślę.
Cofam się, zanim całkiem stracę kontrolę, i wspinając się na ring, rzucam jej ostatnie spojrzenie. Nasze oczy spotykają się, a w mojej piersi dzieje się coś dziwnego.
– Ludzie, oto Tajfun! – krzyczy prezenter.
Wszystkie te wrzaski karmią mnie. Pochłaniam je z uśmiechem, pełen dumy i satysfakcji. W oczach każdej jednej tu osoby widzę, że ja tu rządzę. Ale pragnę zobaczyć to w jej oczach. Że. Ja. Tu. Rządzę.
Ja, który chcę należeć do niej.