- promocja
Rendez-vous ze śmiercią - ebook
Rendez-vous ze śmiercią - ebook
Stara pani Boynton nie należy do czułych matek i gromadkę swoich dzieci, czy może raczej podwładnych, trzyma żelazną ręką. Gdy pewnego dnia kobieta ginie, niewiele osób okazuje jej bliskim współczucie.
Na prośbę pułkownika Carbury’ego Herkules Poirot podejmuje się rozwiązać zagadkę tej śmierci przed upływem 24 godzin.
Niezwykła powieść kryminalna, fascynujący thriller psychologiczny, refleksje o wartości życia ludzkiego spisane tuż przed II wojną światową. A wszystko w olśniewającym egzotyką otoczeniu.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6300-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Rozumiesz przecież, że ją trzeba zabić?
Pytanie jak gdyby zawisło na chwilę w spokojnym powietrzu nocy, aby ulecieć poprzez ciemności w kierunku Morza Martwego.
Herkules Poirot znieruchomiał z ręką na okiennym ryglu. Później zmarszczył się gniewnie i energicznie zamknął okno. Wyznawał pogląd, że otwarta przestrzeń to najwłaściwsze miejsce dla świeżego powietrza, a nocne świeże powietrze jest szczególnie groźne dla zdrowia.
Z pedantyczną dokładnością zasłonił okno i zmierzając w stronę łóżka, uśmiechnął się dobrotliwie.
„Rozumiesz przecież, że ją trzeba zabić”. Ciekawe zdanie! W sam raz dla uszu słynnego detektywa – i to pierwszego wieczoru w Jerozolimie.
– Wszędzie, dokąd przyjadę, coś musi mi przypominać zbrodnię – mruknął do siebie, lecz uśmiechał się nadal, bo przyszła mu na myśl pewna anegdota.
W swoim czasie Antoni Trollope, angielski powieściopisarz, odbywał rejs przez Atlantyk i niechcący podsłuchał dwóch współpasażerów, którzy rozmawiali o jego ostatniej książce. „Dobre to – orzekł jeden z nich – ale facet powinien był zabić tę okropną starą babę”. Trollope zwrócił się do nich z życzliwym uśmiechem: „Panowie! Jestem wam niewymownie wdzięczny. Niezwłocznie pójdę zabić tę okropną starą babę”.
Poirot począł się zastanawiać nad źródłem posłyszanego zdania. „Może w grę wchodzi współpraca nad jakąś powieścią lub sztuką? – myślał wciąż z uśmiechem. – A może kiedyś dobrze będzie przypomnieć sobie te słowa, nadać im sens bardziej ponury”.
Brzmienie głosu – głosu mężczyzny lub dorastającego młodzieńca – świadczyło o silnym napięciu nerwowym. Mały Belg zgasił lampkę przy łóżku i pomyślał: „Wydaje mi się, że ten głos poznam”...
Raymond i Carol Boyntonowie stali obok siebie, zapatrzeni w granatową głębię nocy. Łokciami opierali się o parapet.
– Rozumiesz przecież, że ją trzeba zabić? – powtórzył nerwowo Raymond.
Carol drgnęła lekko.
– To straszne... – zaczęła zdławionym szeptem.
– Nie bardziej straszne niż to, co jest teraz – przerwał jej brat.
– Cóż... Zapewne masz rację.
– Tak dłużej być nie może! – wybuchnął. – Musimy coś zrobić... Musimy! A innego wyjścia...
– A gdybyśmy uciekli dokądś... Jakoś... – wtrąciła bez przekonania.
– Nie uda nam się... – podchwycił głosem pełnym rezygnacji. – Sama wiesz, że nie może się udać.
Dziewczyna wzdrygnęła się nerwowo.
– Wiem, Ray... Wiem...
Jej brat parsknął pełnym goryczy śmiechem.
– Każdy powiedziałby później, że to było szaleństwo... Dlaczego po prostu nie odeszli?
– A może jesteśmy szaleni! – westchnęła.
– Chyba jesteśmy... Tak. Albo bardzo niedługo oszalejemy. Nawet w tej chwili ktoś miałby prawo uznać nas za parę wariatów. Przecież spokojnie, na zimno, rozmawiamy o zabiciu własnej matki!
– To nie nasza matka! – oburzyła się.
– Słusznie. To nie nasza matka – przyznał Raymond i po paru sekundach zapytał rzeczowym tonem: – Zgadzasz się ze mną, prawda?
– Zgadzam się, że ona powinna umrzeć. Jest obłąkana. Gdyby była normalna, nie potrafiłaby tak nas dręczyć. Od lat powtarzamy, że tak dłużej być nie może, ale od lat to trwa. Powtarzamy, że kiedyś ona musi umrzeć, ale ona wciąż żyje. Chyba nigdy nie umrze, jeżeli...
– Jeżeli jej nie pomożemy! – dokończył za nią brat.
– Tak! – Carol zacisnęła pięści.
Zapanowało milczenie. Po chwili Raymond podjął chłodno rzeczowym tonem i tylko lekkie drżenie głosu świadczyło o jego zdenerwowaniu:
– Oczywiście rozumiesz, czemu musi to zrobić jedno z nas? Rozumiesz, prawda? Lennox ma obowiązki wobec Nadine. Jinny niepodobna wciągać w takie rzeczy.
Wzdrygnęła się nerwowo.
– Biedna Jinny! Obawiam się...
– Tak! Coraz gorzej z nią, prawda? Właśnie dlatego coś trzeba zrobić, póki nie jest za późno dla Jinny.
Dziewczyna wyprostowała się nagle. Odgarnęła z czoła bujne kasztanowe włosy.
– Ray! Czy ty uważasz, że zrobimy coś naprawdę złego?
– Nie... – odparł tym samym, wciąż opanowanym na pozór tonem. – Zabija się wściekłego psa... To, co sieje zło, powinno być usunięte. A w tym przypadku nie widzę innego sposobu.
– Ale i tak... – zaczęła szeptem Carol. – I tak poślą nas na krzesło elektryczne... Widzisz, nie potrafilibyśmy wytłumaczyć, jaka ona była naprawdę... Wszystko dzieje się w naszej wyobraźni... Rozumiesz? W jakiś dziwny sposób...
– To nie wyjdzie na jaw. Mam plan. Dokładnie obmyślony. Nic nam nie grozi.
Spojrzała mu prosto w twarz.
– Ray! Jesteś dziś jakiś inny. Coś ci się przytrafiło... Co? Skąd takie myśli biorą się w twojej głowie?
– Dlaczego miałoby mi się coś przytrafić? – zapytał, odwracając wzrok.
– No przecież widzę! Czy ta dziewczyna z pociągu...?
– Też pomysł! Daj spokój, Carol. Zajmijmy się lepiej...
– Twoim planem? Dobrze... Pewien jesteś, że to plan bezbłędny?
– Tak. Naturalnie zaczekamy na sposobność, a później, jak dobrze pójdzie, będziemy wolni. Wszyscy!
– Wolni? – westchnęła; podniosła wzrok ku gwiazdom i nagle wybuchnęła gwałtownym płaczem.
– Carol! Co ci jest?
– Jak tu pięknie – zaszlochała. – Noc i granat nieba, i gwiazdy... Dlaczego to wszystko nie dla nas? Czemu nie możemy być jak inni ludzie, tylko tacy dziwaczni, spaczeni, źli?
– Wszystko będzie dobrze po jej śmierci.
– Naprawdę? Pewien jesteś? Czy nie za późno?
– Nie! Nie!
– Zastanawiam się...
– Carol! Jeżeli nie chcesz...
Odtrąciła jego ramię.
– Chcę! Jestem z tobą... Przez wzgląd na innych... Przede wszystkim na Jinny... Trzeba ratować Jinny!
– Więc zaczynamy działać? – zapytał Raymond po chwili.
– Tak.
– Dobrze. Powiem ci teraz, jaki plan obmyśliłem... – Urwał i pochylił głowę w jej stronę.