- W empik go
Reputacya w miasteczku - ebook
Reputacya w miasteczku - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 198 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(Teatr wyobraża ogród publiczny. Z lewej strony speklatorów na przodzie sceny stoi kanapka ogrodowa pod kląbem, poza którym dalej w głąb idzie ulica. Z prawej w głębi budynek z drzwiami parapetowemi na ogród, nad któremi napis: Restauracya, lody i inne tronki. Z tyłu drzewa i ulice.)
SCENA I.
P. ZALICKA, APTEKARZOWA, KASSYEROWA.
(przy podniesieniu kurtyny p. Zalicka kładzie robotę, powstaje z kanapki i idzie zwolna ku głębi sceny. Z prawej strony wychodzą Aptekarzowa i Kassyerowa, i spojrzawszy na Zalicką, zatrzymują się.)
APTEKARZOWA.
Widzisz ją Pani Kassyerowa dobrodzika, jak chodzi z partesów sama jedna, dlatego że jej mąż był gdzieś tam Naczelnikiem Powiatu, i ze jej brat, były nasz Naczelnik, jest teraz Referendarzem w Warszawie.
KASSYEROWA
(zażywając tabakę.)
Ej! moja pani Aptekarzowo dobrodziko!
kto to wie, co ona sobie myśli. Trzy tysiące emerytury, to nie takie wielkie skarby, i choć w powiatowem mieście, to niema z czego szumieć i pogardzać drugiemi. Może chora, bo coś spuściła głowę. Już ja jej dawno proponowałam, żeby wzięła pigułek Morisona.
APTEKARZOWA
(z przekąsem.)
Wiemy my to dobrze, że pani wszystkich traktujesz Morisonem, ale ludzie jakoś państwu nie wierzą i taki idą do naszej apteki.
KASSYEROWA
(uśmiechając się.)
Cóż to dziwnego, że się Morison państwu nie podoba. Ale dajmy temu pokój. Pani wiesz swoje, a ja swoje. Ot lepiej pójdźmy przywitać się z Naczelnikową. Choć ona trochę harda, ale w naszym stanie trzeba się na wszystko oglądać. Jej brat Referendarz ma wielkie znaczenie w Warszawie.
APTKKARZOWA.
Gdzież to jej córeczka, co także nie lubi zadawać się z tutejszemi pannami. Wyobraź pani Kassyerowa sobie, czoraj szła ulicą i przeszła koło mojej Zosi, jakby jej nie znała. Proszę, taka smarkata, co ledwie siedmnasty rok zaczęła, a juz się dmie, jak co słusznego. Ze była na pensyi w Warszawie! Wielkie mi święto, kiedy Referendarz za nią płacił, choć matka się z tera tai. Nibyżto i moja córka nie uczyła się dyalogów francuskich i nie gra kadrylów na klawikorcie.
KASSYEROWA.
Co tam pani uważasz na takie fraszki, może niedowidziała. Ale oto właśnie Zalicka zwraca się ku nam. Podejdźmy. Niech sobie nie myśli, że się gniewamy, albo co?
APTEKARZOWA.
A podejdźmy. Ja nie od tego. Na głupstwa nie uważam. U mnie, moja pani, grzeczność dla wszystkich, to pierwsza reguła. Może Pan Bóg da, że zachoruje albo ona, albo córka, to nie do tamtej apteki pójdą, ale do naszej.
Trzeba człowiekowi na wszystko się oglądać.
(Zbliżają się do p. Zalickiej, a ta do uich i witają się.)
KASSYEROWA.
Jakże się p. Naczelnikowi ma?
APTEKARZOWA.
Jakże zdrowie pani dobrodziki?
P. ZALICKA.
Dziękuję paniom, zdrowa jestem. A panie? także używają, przyjemnego wieczoru.
APTEKARZOWA.
A dlaczegóż nie mamy przejść się? czy to my co gorszego od innych?
P. ZALICKA.
O! ja tego nie mówię; ogród publiczny jest dla wszystkich i powinnoby miasteczko nasze wynurzyć wdzięczność p. Naczelnikowi, że się tak zajął jego urządzeniem.
KASSYEROWA.
Czy to i mój mąż nie miał roboty, jak przyszło do wypłat likwidacyj za ten ogród. Tak się spracował, powiadam pani, żem mu jednego dnia dwa razy pigułki Morisona dawała.
P. ZALICKA
(oglądając się.)
A jednak tak mało korzystają tutejsi mieszkańcy z tak ładnego spaceru.
KASSYEROWA.
Co to to prawdę pani powiedziałaś. I dziś tak mało osób, nawet najpiękniejszej ozdoby ogrodu niema.
P. ZALICKA.
O kimże to pani mówi?
APTEKARZOWA
(nawpół z ironią)
A jużci nie o kim, tylko o córce pani.
P. ZALICKA.
O! panie żartują sobie z mojej córki, – to dziecko.
APTEKARZOWA.
Dziecko! a siedmnasty rok zaczęła.( z intencyą ) Taka już słuszna i grzeczna panna! można pani powinszować adukacyi córki.
P. ZALICKA.
Starałam się ilem mogła, żeby coś umiała, żeby ją wychować w bojaźni Bożej i miłości ludzkiej. I zdaje mi się, że mię Pan Bóg pocieszył dobrym skutkiem. Dziękuję mu też naprzód, a potem tej zacnej osobie, u której była w Warszawie, i która czuwała nad nią jak matka.
KASSYEROWA.
Eh! to też jej zapewne p. Naczelnikowa niemało za to płaciła.
P. ZALICKA.
Nie ja, zkądżeby mnie na to stało; ale mój dobry brat płacił za mnie, ubierał ją, i u niego moja córka przebywała każde święto i niedzielę, jak w domu.
APTEKARZOWA.
Już jak kto szczęśliwy, to mu wszystko idzie jak z płatka.
P. ZALICKA.
Ja też się tem nie chwalę, ale z pokorą dziękuję Panu Bogu.
APTEKARZOWA.
Cóżto, że teraz tu córki pani niema?
KASSYEROWA.
Czy nie chora? ja już pani wspomniałam kiedyś, że nieźleby jej dać pigułek Morisona.
APTEKARZOWA.
Eh! dajże pani pokój, lepiej wezwać pana konsyliarza, żeby co zapisał.
P. ZALICKA
(uśmiechając, się.)
I jedno i drugie niepotrzebne. Moja córka, dzięki Bogu, zdrowa jak rybka. Ale gdyśmy tu szły, przybiegła za nami służąca, że jakiś pan z Warszawy przywiózł mi list od mego brata. Otóż Marynia pobiegła napowrót do domu, żeby się dowiedzieć, kto to taki i list mi przynieść. Czekam ją co chwila.
(siadu i bierze robotę.)
KASSYEROWA
(żywo.)
Ah! ah! to pewnie ten pan, co już trzeci dzień bawi w naszem mieście i wszędzie chodzi i wszystko ogląda. ( do Aptekarzowej.) Czy pani go widziałaś?
APTEKARZOWA.
Gdzie tam, nie widniałam. Był w naszej aptece, rozpytywał się różne artykuły i przyglądał się bardzo ciekawie. Taką miałam biedę, proszę pani, bo subjekta nie było i ja musiałam odpowiadać. Mój mąż, jak pani wiś, doskonały do receptury, ale zresztą, choć o co chcesz go pani pytaj, albo proś, to nie dosłyszy.
KASSYEROWA
(z domysłem, zażywając, tabakę.)
O! jeżeli tak, jak pani mówisz, to ten jegomość przysłany tu pewniusieńko z Rady lekarskiej.
APTEKARZOWA
(trochę zmieszana.)
Eh! niewiedzieć co pani gadasz ( do Zalickiej .) Proszę pani, czy to byś, może?
P. ZALICKA
(szyjąc.)
Nie wiem prawdziwie, ja o niczem nie słyszałam.
APTEKARZOWA
(z przekąsem.)
Już jeśliby co do czego przyszło, i jeżeliby do nas miał być kto przysłany dla różnych sprawek, jakie tu są, to prędzej ktoś z Kommissyi Skarbu, ale nie z Rady Lekarskiej.
( do Zalickiej .) Nieprawdaż pani?
P. ZALICKA.
Ależ ja o niczem nie wiem. Lepiej zapytaj pani o to tych panów, co tu ku nam idą.
KASSYEROWA
(patrząc na prawo.)
A prawda, patrzaj pani. Pocztmajster i Podpisarz. Chodźmy zapytajmy ich.
SCENA II.
TEŻ SAME, POCZTMISTRZ, P0DPISARZ.
(Oba wyprostowani, blado wyglądający, w słomianych kapeluszach, występują z prawej strony i obracając się do siebie, zaczynają rozmowę. Aptekarzowa i Kassyerowa idą ku nim; pierwszą bierze pod rękę Pocztmistrza, druga Podpisarza, odprowadzają ich w przeciwne strony i szepczą do zadziwionych.)
APTEKARZOWA
(puszczając Pocztmistrza.)
A widzi pani?