Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Requiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Requiem - ebook

We współczesnym świecie coraz mniej czasu ludzie poświęcają na zwykłe przemyślenia, które powinny towarzyszyć im każdego dnia. „Requiem” to dziennik, który nakieruje ludzi do spojrzenia na codzienne sprawy pod innym kątem. Pozostając w teraźniejszości niech nie zapominają o przeszłości oraz niech kreują przyszłość, dzięki czemu po spojrzeniu w lustro, nic nikomu nie zarzucą.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-518-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

24 lipca 2017

Nazywam się Nikodem Ostrowski, mam czterdzieści dwa lata i właśnie dowiedziałem się, że umieram. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ani zaskakującego, gdyby nie fakt, że naprawdę umieram. Całe moje życie się zakończyło, wraz z tą informacją. Odliczam minuty, zamieniające się w godziny i dni. Dzisiejszego poranka byłem po chleb, masło, wędlinę, a po południu miałem kontrolę, na której pan Doktór powiedział mi jasno, że pozostały mi jedynie trzy miesiące życia. Rozumiesz to? Została mi przylepiona data ważności do serca, mózgu, organów, wszystkich żył i nerwów… Wszystko ulegnie procesom gnilnym, po upływie tych trzech piekielnych miesiącach. Czy naprawdę muszę umierać w tak beznadziejnym miesiącu, jakim jest październik? Listopad, to byłoby coś! Jest już chłodno, często padają deszcze, wiesz… takie klimatyczne, że aż chce się złapać każdą najmniejszą kropelkę. A tak to, będzie szaro, zero słońca, tylko deszczowe chmury oraz spadające liście, wyglądające jakby ktoś je wyszarpał psu z gardła albo gorzej.

Pani terapeutka zaproponowała mi zaraz po kontroli u Doktóra, żebym pisał dziennik, więc piszę, ale nie wiem po co. Niby ma mi to pomóc w oswojeniu się z myślą o zbliżającej się śmierci. Jednak gdybym przestał go prowadzić wcześniej, to znaczy, że albo umarłem, albo wsadziłem sobie długopis w gardło… scenariusze mogą być różne.

Ostrzegam każdego, kto zamierza to przeczytać, nie jestem typem piszącym naukowym językiem, wzorowo i bez przekleństw.

Te kawałki papieru należą do mnie, więc jeżeli będę chciał kurwa zabluźnić to zrobię to bez twojej zgody.

Czemu nikt nie uprzedził mnie, że będę pisał jakiś dziennik? Po co komu wspomnienia człowieka, który przejebał całe życie, a teraz czeka na wykonanie wyroku przez własny organizm? No, ale dobra… zapraszam, zdejmij buty i usiądź wygodnie. Kawy lub herbaty?
To może nam zająć.25 lipca 2017

Kolejny dzień bezbolesnej agonii. W głowie wierci mi się jedna jedyna myśl. Śmierć. Za jakieś 89 dni czeka mnie koniec tego wszystkiego. Nawet nie wiesz, jak okropnie żyje się z taką świadomością. Zasypiasz z tym, budzisz się, nie śnisz, jesz wiedząc, że za trzy miesiące nie będziesz jeść. Koniec. Kropka. To wszystko wydaje się być naprawdę bezsensowne, jednak coś sprawia, że budzę się i próbuję zachowywać się tak, jak wcześniej, jakbym nie dowiedział się nigdy o tym, że umrę.

Właśnie w radio słucham piosenek Johny’ego Casha. Niezwykły talent, piękny głos, wybitne teksty, fenomenalne wykonanie. Czemu mi się nie udało osiągnąć sukcesu? Ach… no tak… przecież wolałem zmarnować swoje życie.

Może powinienem najpierw napisać, co mi tak właściwie jest. To długa historia, więc weź coś do picia.

W wieku 14 lat po raz pierwszy sięgnąłem po alkohol. Dobre piwo z kolegami przecież nie mogło być złe. I wiesz co? Było cholernie dobre! Zajebiste wręcz! Zimne, gazowane, odpowiednio chmielone pod słoneczkiem, na ławce z kumplami, no po prostu idealnie! Więc wziąłem pierwszy łyk. Było to niezwykłe przeżycie, szczególnie gdy pierwsze bąbelki podrapały moje gardło. Szczerze? Nie zasmakowało mi, chciałem je wypluć, ale nie byłem frajerem. Musiałem je wypić i zrobiłem to. Od tamtego czasu wiedziałem, że będę powtarzał spotkania z nimi.

Kumple mówili, jakie to wspaniałe móc wrócić na kwadrat i wypić zimnego browara. Spróbowałem tak zrobić. Wszedłem do domu, rodzice siedzieli w salonie, a rodzeństwo bawiło się w swoich pokojach. Wszedłem do siebie i wyciągnąłem z plecaka zimne piwo. Otworzyłem je i wziąłem pierwsze łyki i poczułem to, o czym oni mówili… wolność. Zrobiłem w końcu to, co chciałem, a nie to, co musiałem. Nagle wszedł mój ojciec. Zaczął krzyczeć na mnie, że jak to możliwe, żeby taki młody pił alkohol i co nie tylko. Uderzył mnie. Trzy mocne, szybkie uderzenia w policzek… lewy. Włosy upadły mi na czoło, a ja sam leżałem po chwili na łóżku. Możesz się domyśleć, że jak wstałem to piwa już nie było w moim pokoju. Wspaniałe czasy.

Po co ja to piszę? Nie tylko mnie ojciec bił przecież i nie jestem jedynym człowiekiem, który wypił piwo w wieku 14 lat. Dobra, jest godzina 23:48, a ja muszę dokończyć mojego papierosa, który leży w popielniczce na tej niewielkiej lodówce. Do jutra pamiętniczku.26 lipca 2017

Zapaliłem dzisiaj papierosa. Miałem już nigdy tego nie zrobić, ale w sumie co mi szkodzi, skoro i tak umrę, prawda? Czytasz wypociny jakiegoś nieznajomego, który nie ma nic do stracenia, więc stara się jakkolwiek żyć w tym nienormalnym świecie. Mam nadzieję, że tobie nic nie jest, że spokojnie żyjesz, bez zmartwień, ani problemów. Ja niestety nie mogę tego powiedzieć, a raczej napisać, o sobie. Śmieszna sytuacja, taka paradoksalna w sumie, że ktoś, kto powinien korzystać z życia na całego, by doświadczyć jak najwięcej, siedzi we własnym, ciasnym mieszkaniu i pisze jakiś dziennik. Ta pani terapeutka wykończy mnie z tym pisaniem. A wiesz czemu? Bo nigdy nie potrafiłem tego robić. W szkole zawsze dostawałem mierne oceny, bo przecież „Ostrowski to nieuk”, „Ostrowski nic nie potrafi”, bo „Nikoś ma talent, ale trzeba go ciągle motywować, aby coś osiągnął”. Chcesz wiedzieć, w jaki sposób ojciec chciał mnie zmotywować? Ano bijąc mnie kablami czy paskami po dupie. Ktoś powie, że to forma wychowania, a ja powiem, że to znęcanie się nad słabszym.

Kiedyś wszedłem do domu i słyszałem już z kuchni krzyki ojca: „Ten smarkacz nic nie robi, tylko siedzi i patrzy w ścianę!”. Wszedłem do tej kuchni i stał taki wkurwiony, matka miała łzy w oczach i chciała mnie chronić przed nim, lecz był silniejszy. Uderzył ją, a potem zajął się mną.

Raz.

Dwa.

Trzy.

Spokój. Po trzech mocnych uderzeniach przestawał i szedł
do pokoju się położyć. Myślisz, że nie raz próbowałem uciec? Tamte czasy w Polsce nie pozwalały na ucieczkę, szczególnie młodziakom. Znajdowali mnie po każdej próbie i akcja salwy paskiem mojego ojca wymierzona we mnie zaczynała się na nowo.

Pewnie go nienawidziłeś? — zapytasz…

Nie. Kochałem go. Jak każde dziecko kocha swojego ojca. Pomimo wielu wad, niedociągnięć, braku empatii… to miał w sobie zalety. Na pewno. Musiał mieć. Wykończył go alkohol. W wieku 16 lat musiałem go pochować. Na pogrzebie byłem ja, mama, część rodziny od jego strony i sąsiad, z którym pijał zmrożoną wódeczkę. Rzuciłem garść ziemi na jego trumnę. Matka płakała. Przytuliłem ją. Gdy ustawiono krzyż, wszyscy momentalnie rozeszli się do swoich domów. Koniec. Ja też chciałem się rozejść, ale matka nie pozwoliła. Rozumiałem ją, ale to był koniec jego tortur.

Dopiero po paru latach przyszedłem na jego grób, usiadłem na ławce, spojrzałem na wygrawerowane dane i przemyślałem wszystko. Dotknąłem granitowego nagrobku i porozmawiałem z nim. Raczej mówiłem sam do siebie, ale chciałem by odpowiadał na moje pytania.

Opowiem ci historię.

Pewnego razu szedłem do sklepu i oczywiście przed nim siedział mój ojciec pijąc kolejna flaszkę ze swoim kolegą. Próbował ode mnie pożyczyć pieniądze, ale wiesz… no nie dałem alkoholikowi pieniędzy. Chyba nie powinno się tak robić. Traktowałem go surowiej niż innych alkoholików na pewno. Gdy nie dostał ode mnie tego, czego chciał to wstał i z zaciśniętej pięści wymierzył we mnie cios prosto w policzek. Był ode mnie o wiele silniejszy, więc prawie upadłem. Po chwili jednak zaczął przepraszać, nie wiem czemu, może już trzeźwiał wtedy. Nienawidzę braku szacunku, ale wtedy po prostu odszedłem, jakby mnie to nie ruszyło, niczym robot, bezemocjonalna skorupa, która miała inne zadania do wykonania tamtego dnia. Taka sytuacja już się nie powtórzyła. To było jakoś w marcu, a w maju go chowaliśmy.

Chyba na tym zakończę ten dzień. Jutro z rana muszę iść do Doktóra.

To… do jutra27 lipca 2017

Byłem u Doktóra. Nadal mój organizm jest strasznie wyniszczony, nie wiem, czego się spodziewałem tak naprawdę. W sumie jedynie, co zrobił to spojrzał na mnie i pokiwał głową, ale dla mnie to był znak, że nadal mam przejebane. No cóż, chyba mogę tobie powiedzieć, co mi tak właściwie jest. Chociaż właściwie, lekarze sami nie wiedzą. Nowotwór, marskość wątroby, ostre zapalenie oskrzeli i inne takie rzeczy. Mam wszystko, co mają napisane
w swoich książkach medycznych. Jestem idealnym przykładem dla większości studentów. Moi drodzy studenci tak wygląda choroba X, a tak choroba Y, nieważne, że to jeden człowiek. To dziwne wiedzieć, że nic nie wyleczy twojego organizmu. Jedyne co pozostaje, to próba podsumowania siebie. Dopiero wtedy jestem w stanie odkryć jakiekolwiek piękno.

W głośnikach słychać „The Sound of Silence”. Wspaniały utwór o tym, jak ludzie w ówczesnych czasach zatracają się we wszystko inne niż ich własne życia. Ale w sumie, czy nie powinniśmy takich piosenek interpretować po swojemu? Dla mnie to smutny utwór o tym, jak każdy z nas zajmuje się sobą, lecz w niewłaściwy sposób. Słyszymy ciszę, a nie słyszymy błagania o pomoc, krzyku bliskich czy zwykłego przywitania starego kumpla. Jesteśmy ogłuszeni przez media, telefony, wszystko to, co tak naprawdę jest zbędne w naszym życiu.

Teraz ja krzyczę i błagam o to, bym mógł żyć dłużej, lecz czy ktokolwiek mnie usłyszy? Szczerze wątpię.

Mam czasami chęć zaśnięcia, tak bym obudził się godzinę przed śmiercią. Dzięki temu nie musiałbym przeżywać tego wszystkiego, co związane z chorobami… bólu, nerwów, ciągłego brania leków, kontrolowania się na każdym kroku. Mógłbym jedynie zjeść coś, zapalić papierosa, wypić jakąś kawę i umrzeć. Chciałbym, ale to się nie wydarzy.

W sumie, zrobiłbym to, co zawsze.

Właśnie przed chwilą skończyłem jeść kolację, bo jest już 20:25. Zapaliłem ostatniego papierosa na dzisiaj, chociaż jak dobrze wiesz, nie powinienem tego w ogóle robić i zaraz napiję się kawy, nie wiem czemu robię to tak późno. To jakiś mój stary rytuał. Jednak kawa jest lepsza od papierosów, które Doktór powiedział, abym rzucił w trybie natychmiastowym? Życie ma się jedno… paradoks. Teraz wiem o tym najlepiej.

Oby przyszłe dni… tygodnie… oby było lep… jakoś.28 lipca 2017

Spałem tej nocy, prawdziwe osiągnięcie, prawda? Obudziłem się lekko spocony, tak jakbym przebiegł paręnaście metrów szybkim tempem. Nie wiem, co się ze mną zadziało tej nocy, ale to chyba nieważne. Zjadłem jajecznicę na śniadanie. Najpierw podsmażyłem trochę masła, dodałem pokrojonej kiełbasy w kostkę, a potem jajka. Jak zjadłem już wszystko, to poszedłem po pocztę…

Nieważne. Nie rozumiem tego, po co mam pisać ten pamiętnik. Nie pojmuję tego, czemu pani terapeutka stwierdziła, że akurat to mi pomoże, skoro nigdy nie lubiłem takich rzeczy. Prawda jest taka, że umrę już niedługo i nikogo z was na pewno nie zainteresuje to, co jadłem na śniadanie. Staram się zachowywać pozory normalnego życia, ale tak się nie da. Umieram i nic już tego nie zmieni. Każdy dzień mnie przybliża do tego momentu, w którym skapituluję bez udziału własnej woli. Wszyscy pacjenci szpitala mówią o swoim bogu, który ma ich uchronić przed tym, co i tak ich czeka.

Pewnie interesuje cię, czemu siedzę u siebie w domu, zamiast leczyć się w szpitalu. To proste, dla mnie nie ma żadnego ratunku. Żaden lek, antybiotyk, szaman mi nie pomoże. To koniec, rozumiesz? Nie! Nie próbuj inaczej odpowiedzieć. Nie wiesz, jak to jest. Muszę postawić wszystko na jedną szalę, a co gorsza nigdy nie mogę zmienić tej decyzji. Wkurwia mnie to, jak patrzycie na mnie na ulicy, jakbym był inny. Co z tego, że noszę bandanę na głowie latem? Każdy ma swój styl, a ja coraz bardziej przyzwyczajam się do stanu, kiedy będę łysy. Często wymiotuję podczas swoich spacerów po mieście oraz muszę regularnie uzupełniać płyny, by nerki nie przestały mi działać. Ja nie idę spać, ja mam budziki poustawiane co dwie godziny, by napić się wody. I wiesz co? Mam serdecznie dosyć tego bezsmakowego płynu. Myślę, że sok z brzozy byłby czymś przyjemniejszym…

Opowiem ci teraz historię. Kiedyś, dawno temu, jak ciebie na świecie pewnie nie było, chodziłem do szkoły. Zawsze siedziałem sam w ławce, ale nie dlatego, że nikt mnie nie lubił. Miałem mnóstwo znajomych, ale tak się składało zazwyczaj, że chłopaków w klasie było nieparzyście, a z dziewczynami się nie siadało w jednej ławce, dla zasady. I pewnego razu przyszedł taki nowy. Żaden z nas nie miał ochoty z nim siedzieć, ale padło na mnie. Usiadł. Niski, pryszczaty, włosy miał dziwnie błyszczące, jakby przetłuszczone i nosił okulary, duże, niedopasowane, wyglądał bardzo komicznie. Nie pasował do nas, do naszej elitarnej klasy. Na przerwach zawsze siedział sam, jadł drugie śniadanie sam, przed zajęciami sam stał na korytarzu. Nawet jak graliśmy, to wybierany był jako ostatni, albo w ogóle, wtedy musiał siadać gdzieś z boku, przypatrywać się nam, jak gramy. I pewnego dnia przestał przychodzić do szkoły. W sumie, wtedy się z tego cieszyliśmy, bo nie było tego frajera z nami, a szczególnie ze mną w jednej ławce. Odetchnąłem. Wziąłem głęboki wdech i nie poczułem jego specyficznego zapachu. Znowu byłem w SWOJEJ ławce. Pewnego dnia przyszła wychowawczyni naszej klasy,
a byliśmy wtedy w piątej klasie szkoły podstawowej. Pamiętam tamten dzień. Wiosna, ptaki śpiewały za oknem. Wszelkie kolory ukazywały się nam na horyzoncie. Po prostu jedna piękna sielanka. I wychowawczyni stanęła na środku klasy i powiedziała wprost: „Andrzej zmarł wczoraj”. Wszystkich nas to zamurowało. Wyobrażasz sobie śmierć jedenastoletniego chłopca, który ma całe życie przed sobą? Ja nie potrafiłem. Podeszła do mojej ławki, położyła dłoń na moim barku i chciała mnie wesprzeć. Ciągle mówiła, że przecież musiałem najbardziej to przeżyć, bo siedzieliśmy zawsze w jednej ławce. A ja go w ogóle nie znałem. Nie miałem żadnej świadomości, że osoba obok mnie umierała. Zachowywał się jak każdy z nas, tylko samotnie. Przez tydzień nie odzywałem się do kumpli. Nie było ze mną kontaktu. Obwiniałem siebie, że Andrzej zmarł samotnie przeze mnie. Chodziłem na jego grób później kilka lat, dopóki jego rodzice nie wyjaśnili mi wszystkiego. W każdej szkole był samotnikiem, ale za to na podwórku ponoć był rozchwytywany. Ponoć dobrze grał w koszykówkę. Ponoć…

A po co tobie ta historia? Po prostu się rozejrzyj.29 lipca 2017

Sobota. W młodości sprzątałem pokój w ten dzień. Zazwyczaj wyglądało to tak, że ojciec leżał pijany, a ja z matką sprzątaliśmy łazienkę, kuchnię i w ogóle wszystko. To był okres, kiedy nie chciałem, aby moi znajomi poznawali moją rodzinę. Wstydziłem się tego, że pochodzę z pewnego rodzaju biedoty. Byłem zażenowany tym, że mój własny ojciec pił i bił nas prawie co tydzień. Zależało mu jedynie na tym, by napić się chłodnej, nieskażonej promieniami słonecznymi, bezbarwnej cieczy z ziemniaczanego soku. Wódeczka była dla niego bogiem, rozumiesz to? Bo ja nie. Nie rozumiem tego, żeby zaniechać rodzinę, znajomych, pracę, życie, tylko po to, by codziennie napić się jakiegoś płynnego gówna.

Sam dużo piłem, ale nigdy sobie nie wybaczyłem. Najtrudniej w życiu jest właśnie wybaczyć sobie samemu. Każdy twój ruch należy do przemyślanych. Każda twoja decyzja nie wymaga korekty. Ale nigdy nie wiesz, czy to, co zostało zrobione jest wybaczalne. Obraziłem kiedyś swojego kolegę dosyć dotkliwie, więc dnia następnego poszedłem go przeprosić. Nigdy więcej się do mnie nie odezwał. Próbowałem jeszcze wiele razy się z nim skontaktować, ale Albert nie chciał mnie nawet widzieć. To, co wtedy zrobiłem było niewybaczalne w jego mniemaniu. Ja myślałem, że to żarty, a on… a on pewnie już miał w głowie plany samobójstwa… Do dzisiaj nie mam zielonego pojęcia, co się z nim dzieje. Chciałbym wiedzieć. Albercie, jeżeli to czytasz, to prawdopodobnie ja już nie żyję, ale przyjdź na mój grób i powiedz, co u ciebie słychać. Naprawdę bardzo cię przepraszam, za to, co tobie zrobiłem w dzieciństwie.

Widzisz, niektórych rzeczy nie potrafimy sobie wybaczyć. Budzę się z myślą, że skrzywdziłem niewinnego chłopaka, jem śniadanie i myję się z tą myślą. Gdy kładę się spać, to wierci mi w głowie to, co teraz dzieje się z Albertem.

Sobota. Dzisiaj sobota. Chyba ruszę się a kanapy, aby posprzątać swoje mieszkanie. Może Albert też sprząta…30 lipca 2017

Godzina dwunasta. Ledwo się obudziłem dzisiaj, nie wiedzieć czemu. W sumie to obudziły mnie te głośne, dzwony kościelne, które niby nawołują wiernych do przyjścia na coniedzielne spotkanie i celebrowanie tego, że jakiś ojciec nakazał swojemu synowi cierpieć wszelkie katusze. Przybito go do krzyża, a jego koledzy, nazywanie szumnie uczniami, nawet nie przyszli go pożegnać. Odwrócili się od niego.

Przecież to jest jakieś nieprawdopodobne. Wszyscy uważają Judasza za tego złego, ale o innych nikt nic nie mówi. Większość z nich przecież nie przyznawała się nawet, że znało Jezusa. On próbował zrobić wielkie rzeczy, takie, o których nie śniło się naszym filozofom, a uczniowie mieli to gdzieś. Ewidentnie chcieli wzbogacić się na jego sławie.

HEREZJA

Właśnie tak to nazywają te osoby, które nie są w stanie zrozumieć faktów. Zastanawiałem się kiedyś na tym, dlaczego Kościołowi zależy na tym, by propagować ich wizję chrześcijaństwa i szeroko pojętej wiary w Jezusa Chrystusa… Pomijając kwestie finansowe, bo wszyscy wiedzą, że kościoły ociekają złotem i bogactwem, więc i duchowni muszą mieć sporo pieniędzy. Na pewno więcej ode mnie. Ba! Myślę, że jeden z nich dałby radę pokryć koszty mojego leczenia. Ale wróćmy do meritum. Wiesz, czemu im na tym zależy? Bo dzięki temu mają kontrolę. Ale nie nad twoim umysłem, lecz nad twoimi zachowaniami. Kontrolują to, co jest u ciebie naturalne. Twoje instynkty są dla nich ważniejsze niż twoje pieniądze. Właśnie dlatego walczą z darwinizmem i wszelkimi psychologami behawioralnymi, ponieważ jedyne czego potrzebują, to twoje zachowanie. Co robisz, kiedy się boisz? Krzyczysz, uciekasz, stajesz do walki… Oni chcą by wtedy każdy przyszedł do kościoła. Gdy ci smutno, to z kim chcesz porozmawiać? Z przyjaciółką, rodzicem, rodzeństwem… Oni chcą, by porozmawiać wtedy z duchownym. Każda akcja ma swoją reakcję. Kościołowi zależy na tym, by każdy człowiek reagował na wszystko w jeden sposób, pójściem do „świątyni”. Może to bełkot umierającego capa, kto wie. Nigdy nie możemy być pewni tego, komu ufać, a komu nie.

Słońce powoli zachodzi. Delikatny pomarańcz przechodzi w jasną czerwień i otula horyzont. Wygląda to jak obraz jakiegoś znanego impresjonisty. Trudno mi jest to opisać, a oni to malowali bez większych problemów.

Jutro. Tak! Jutro postaram się opisać najcudowniejszą naturę, jaką uda mi się znaleźć w mojej okolicy.

Mam nadzieję, że będzie dobrze.

Do jutra!

Do poniedziałku.31 lipca 2017

Obiecałem opisać naturę, zatem postaram się to zrobić najlepiej, jak potrafię.

Wyszedłem na spacer około godziny 10:00. Wiesz, chciałem się wyspać, zjeść porządne śniadanie i takie tam. Przygotowałem sobie jakiś prowiant, jakbym szedł na pieszą wycieczkę… znaczy, w sumie wyszła z tego jakaś tam wycieczka. W ciągu tego dnia przeszedłem jakieś 20 kilometrów… może trochę więcej, a może mniej. Nie liczyłem, więc raczej strzelam, ile mogłem przejść kilometrów. Długi trochę ten wstęp.

Zobaczyłem najpierw słońce, które swymi delikatnymi, aczkolwiek gorącymi promykami gładziło pola zbóż, ściany budynków oraz ścieżki betonowych lasów. Najmniejszy szczegół był wyeksponowany niczym każdy detal na obrazach Salvadora Dalego. Drzewa delikatnie kołysały się na wietrze, który potrafił dostać się wszędzie, gdzie tylko chciał. Pomiędzy liście, pod moją koszulkę, a nawet w miejsca, gdzie nigdy bym nie przypuszczał… W mojej głowie czułem lekki powiew świeżego powietrza, każdy zwój brał głęboki oddech, jakoby potrzebował takiego dostępu tlenu.

Przeszła obok mnie para młodych ludzi. Mają wakacje od szkoły, obowiązków. Trzymali się za ręce i ciągle chichotali do siebie. W pierwszej chwili mi to przeszkadzało, ale potem… potem przypomniałem sobie, że i ja tak robiłem za dzieciaka. Chodziłem do różnych parków ze znajomymi i śmiałem się do rozpuku, uważając tamto miejsce za moją własność. Inni musieli mnie nienawidzić. Zatrzymałem się i spojrzałem za siebie, aby odprowadzić ich wzrokiem. Młodzieniec złapał ją za pośladek. Miała na sobie dobrze dopasowane, ciemne jeansy. Nie zgorszyło mnie to. Gdyby którakolwiek koleżanka ze mną byłą dzisiaj, to zrobiłbym to samo. Czemu nie, skoro i tak umrę…

Wziąłem głęboki oddech. Poczułem to, co każdy w lipcowy, ciepły dzień. To ciężkie powietrze wypełnione zapachami drzew, krzewów, kwiatów, spalenizny, odgłosami ulicy oraz świergotem pobliskich ptaków. Znikąd minęła pierwsza godzina spaceru, ale nie zniechęciło mnie to, by wpatrywać się w przyrodę. Wpatrywać… Powinienem napisać przeżywać. Usiadłem na trawie i postanowiłem tak przeczekać do południa, by później ruszyć dalej. Wiem, że to był głupi pomysł, ale zrozum, jeżeli człowiek nie ma nic do stracenia, to po prostu działa pod wpływem chwili, prawdziwe Carpe diem. Przelatywały kolejne chmury w różnych kształtach. Tutaj pies, tam królik, gdzieś żółw, statek kosmiczny i inne kłębki białego puchu. Zrozumiałem chyba dziecięce marzenia tego, aby te obłoczki były jadalne, wyglądały naprawdę nieziemsko smakowicie. Po tych wielu latach zauważyłem, jak bardzo stałem się więźniem samego siebie. Myślałem, że byłem bohaterem, ponieważ broniłem matki przed ojcem — pijakiem. Później próbowałem zarabiać jakiekolwiek pieniądze, by przeżyć, ale w tym wszystkim zapomniałem o jednym… by być sobą. Dotarło do mnie, że swoje życie straciłem już dawno temu. Brak znajomych, brak kontaktu z rodziną, brak pieniędzy, brak marzeń, aż w końcu brak duszy oraz chęci. To, iż teraz dostałem termin zgonu to po prostu powtórka z tego wszystkiego, co przezywam od dawna. Chociaż Doktór powiedział mi, żebym korzystał z życia, póki mogę. Jak na ironię. Korzystać z czegoś, co praktycznie nie istnieje.

Dzwony w kościele, nieomylnie, zaczęły bić dokładnie w południe. Wstałem, otrzepałem spodnie i poszedłem dalej. Oglądałem iglaki, rosnące przeważnie na cudzych posesjach. Jasnozielone, niskie drzewka, których igły można było znaleźć na idealnie przystrzyżonej zielonej trawie. Domy były puste, wszyscy pewnie byli w pracy, tylko ja chodziłem i kontemplowałem sobie naturę. Muszę przyznać, że to wyszło matce naturze. Otaczająca nas przyroda jest niewiarygodnie wspaniała, ale tylko wtedy, gdy ją zauważamy oraz dostrzegamy, gdyż samo patrzenie na nią nie jest czyś wystarczającym. Nie powinniśmy podziwiać wielkich drzew, ładnie pachnących kwiatów, tylko to, co jest obok, w najbliższym ich sąsiedztwie. Trawę i ziemię, na której rosną, niewielkie krzewy, dodające charakteru całej reszcie. Skupiajmy się na detalach, niczym na obrazach znanych malarzy. Każdy ma w sobie coś takiego, co dodaje mu tego całego charakteru, sznytu.

Michał Anioł namalował „Stworzenie Adama”. Przedstawia Boga, który kreuje swoje największe dzieło, człowieka. Tytułowy Adam jako idealny byt na ziemi stara się dotknąć swojego kreatora, ale ich palce nie są w stanie się złączyć. Zastanów się, dlaczego tak jest, że nie może dotknąć swojego marzenia? Jakże cudownie by było, gdyby ziemski padół mógł połączyć się ze światem boskim. Utopia na ziemi! Rozumiesz to? Nie byłoby wojen, smutku, śmierci, grzechu. Jeden wielki dobrobyt. Skup się na szczegółach i wpatrz się w ten obraz jeszcze raz. Boska istota porusza się w stronę Adama, jednak za nią możemy dostrzec jakąś czerwoną szatę. Co ci ona przypomina? Zastanów się uważnie. Przypomina ludzki mózg! Po latach, wielcy znawcy zrozumieli przekaz Michała Anioła. Wszystkie nasze marzenia, plany, nasza wiara w coś lub kogoś, znajdują się w głowie. Nie możemy ich dotknąć, poczuć, ponieważ to wszystko dzieje w myślach. Właśnie takie detale ukazują nam to, co jest piękne. W taki sam sposób trzeba spojrzeć na naturę. To nie sekwoja jest wspaniała… tylko gleba, na której ona wyrosła. Gdyby nie ona to nie byłoby żadnej sekwoi! Krzewa otulające drzewa dodają uroku. Delikatne liście brzóz potrafią w powolnym tempie spaść na ziemię, by ktoś je podniósł i ponownie rzucił na wiatr! To jest piękne… Te małe rzeczy, których zazwyczaj nie dostrzegamy.

Szedłem sobie dalej ścieżkami wydeptanymi przez innych.
Nie zamierzałem zbaczać z kursu. Doszedłem do jeziora, które przywitało mnie bardzo ładnym ukłonem lekkich fal, uderzających o brzeg. Lekko się ukłoniłem, aby oddać mu szacunek. Woda nie była zimna, lecz w sam raz, aby się wykąpać. Poczułem ten chłodniejszy wiatr na swojej głowie. Obleciał mnie całego, jakoby chciał sprawdzić, czy w ogóle jestem człowiekiem. Tak, jestem człowiekiem, jeszcze żywym! Zacząłem kroczyć ścieżką dookoła jeziora. Mijałem kolejne drzewa, fale, krzewy, mewy, kwiaty, łabędzie… W tamtym miejscu było wszystko. Przydały się kanapki z wędliną, które zrobiłem sobie przed wyjściem. Zjadłem chyba z trzy od razu i popiłem wszystko wodą… gazowaną. Gdy tak szedłem to przypominałem sobie obrazy, które chciałem niegdyś namalować. Miałem wiele wizji, ale niestety brak jakichkolwiek narzędzi uniemożliwił mi realizację marzeń. Niektórzy mówili na mnie _Artysta_, właśnie dlatego, że chciałem malować. Chciałem po prostu tworzyć, aby po mnie coś zostało na tym świecie, jak już umrę. Zostanie ten pamiętniczek, ale to nic w porównaniu do wielkich malarzy, którzy pozostawili po sobie cudowne obrazy z przesłaniem, z wieloma szczegółami, z drugim dnem i w ogóle…

Nad jeziorem spędziłem najwięcej czasu. W końcu jednak musiałem wrócić do domu. Wracając skupiłem się na ptakach. Tak, przyglądałem się tym latającym stworzeniom. Zrozumiałem dzięki nim to, jak ważne są relacje. Większość ptaków latało samotnie, ale nieopodal znajdował się jego kolega, przyjaciel, partner, zwał jak zwał. Mogą liczyć na siebie. Na pomoc, wsparcie… Ja mogłem zawsze liczyć na wsparcie Doktóra, chociaż ostatnie diagnozy raczej mnie dobiły niż podniosły na duchu… Aczkolwiek ptaki poruszają się w kluczach, a człowiek ponoć jest istotą stadną. Podobieństw jest o wiele więcej. Jednak idąc usłyszałem komentarz dziecka, który do swojego kolegi powiedział, że ma „ptasi móżdżek” … I to dało mi do myślenia, że to komplement, a nie obelga. Ptaki samodzielnie, ze zwykłych patyków, budują dla całej rodziny schronienia. Potrafią wyczuć, kiedy nadejdzie zima i odlecieć w odpowiednie miejsce. Nie walczą z innymi zwierzętami, lecz spokojnie przenoszą się wraz ze swoją rodziną gdzie indziej. A człowiek? A człowiek potrzebuje solidnych cegieł, by cokolwiek zbudować… Korzysta z prymitywnych urządzeń, by dowiedzieć się jaka pogoda będzie jutro… Zamiast się przenieść to wszczyna wojny, które potrafią się skończyć śmiercią milionów niewinnych ludzi… Po prostu ręce opadają…

Dotykajcie swoich marzeń. Realizujcie je i bądźcie jak ptaki.

Wolni. Nauczcie się latać wśród swoich myśli.

Nie poddawajcie się i dawajcie z siebie wszystko, a w razie problemów znajdzie najmniej destrukcyjne rozwiązanie.

Nie pozwólmy umrzeć naturze…1 sierpnia 2017

Niby minął tydzień i jeden dzień, ale nie czuję pogorszenia stanu zdrowia. Myślałem, że z każdą kolejną dobą będę czuł się coraz gorzej, a tak nie jest. Nie wiem czemu… Może Doktór będzie wiedział, ale to zapytam go na kontroli.

Chciałem tobie opisać coś innego. Coś, czego nikomu nigdy nie powiedziałem. Jestem dosyć wysokim człowiekiem. Niektórzy widzieli mnie jako gracza piłki ręcznej, albo koszykówki. Wybrałem życie typowego autsajdera, który chciał jakkolwiek dotrwać końca swoich dni. Ale to nie było tak, że nigdy z nikim nie rozmawiałem. Miałem wielu znajomych, kumpli. W moim życiu nie zagościła ta najgorętsza miłość, której nic nie byłoby w stanie ugasić. Spotkałem kiedyś kobietę. Niską, niebieskooką o długich, czarnych niczym smoła włosach. Porcelanowa cera była idealnym odcięciem. Od razu mi się spodobała.

Próbowałem wiele miesięcy z nią porozmawiać. Gdy ją widywałem odbierało mi mowę. Nieziemska kobieta, niczym Boginia wyrwana z Olimpu. Stałem się jej psychofanem. Wiele razy nie mogłem zasnąć, ponieważ w głowie miałem obrazy, a na nich ona. W obcisłych spodniach, sukienkach, warkoczach… Była delikatna, powabna, lekka jak piórko. Pewnie wyobrażasz sobie jakąś kobietę z pierwszych stron świerszczyków, prawda? Ale nie… ja bym jej zdjęciami zapełnił cały taki magazyn, ale wiem, że nie pasowała do ogólnego kanonu modelek. Ledwo metr sześćdziesiąt wzrostu, szczuplutkie nogi, niewielkie piersi i to coś. Ten wzrok, który przenikał przez całe moje ciało. Pragnąłem jej, a w zasadzie pragnę nadal.

Ona pewnie nie ma pojęcia, że umieram. Paręnaście ładnych lat temu nasz kontakt ograniczył się do składania sobie kurtuazyjnych życzeń na święta, a później koniec. Gdybym znał jej adres, to wysyłałbym jej listy każdego dnia…

Śniła mi się dzisiaj. Nie pamiętam tak wspaniałego snu w swoim życiu. Leżała w trawie, zielonej, lekko zroszonej. Krople wody przytulały się do jej ciała, ubrań włosów. Moje myśli nie były czyste. Szybko schowałem się za drzewami, aby mnie nie zobaczyła. Ale w końcu się przemogłem i byłem przed nią. Jej biała twarz była przed moją. Ja lekko schylony, a ona stanęła specjalnie dla mnie na palcach. Nie miała na sobie butów, jakoby właśnie tak czuła się najbardziej komfortowo. Odgarnęła swoje, opadające na czoło, włosy. Uśmiechnęła się do mnie, ukazując zęby. Były cudowne, takie idealne. Mrugnęła parę razy i przybliżyła się jeszcze bardziej. Zaczynałem odczuwać jej delikatny nacisk na moje ciało. Nigdy nie czułem czegoś… tak przyjemnego. Spowodowała u mnie orgazm samym dotykiem. Jej dłoń na moim policzku…

_Wiesz Mała, kiedyś zabłądziłem w snach. Dlatego, że szukałem tam Ciebie. Byłaś całkiem naga… odważna i niewinna zarazem. Powiedz mi, dlaczego kochamy się tylko w snach? Przecież mogliśmy żyć razem, być szczęśliwi… Każdego dnia kochałbym Ciebie tak samo mocno. Potrzebuję Cię…_

Uśmiechnęła się. Zrobiłem krok do tyłu i spojrzałem na nią. Była całkiem naga. Chciałem wziąć płótno, farby i pędzle, by namalować ją w takiej scenerii. Wyglądała tak niewinnie, jak dziecko, które przed chwilą coś popsuło, ale bało się konsekwencji swoich czynów.

Jesteś dla mnie tak daleka… nieosiągalna.

Jak mocno Cię kocham? Tak, że oddałbym resztkę tego mojego marnego życia, byś Ty mogła żyć wiecznie.

O Victorio… Moja Victorio…

Dzisiaj miałem naprawdę piękny sen. Śniłem, że wziąłem z Tobą ślub. Błogosławił nas księżyc w listopadową noc. Było też słońce tam, wszystkie gwiazdy nieba, wszelkie zwierzęta, ptaki, kwiaty… Szliśmy aleją. Pocałowaliśmy się i po prostu byliśmy dla siebie.

Chciałbym kiedyś się obudzić w taki jeden dzień, kiedy ktoś powie _idź do niej, to nie sen_.

O Victorio daj mi siłę i wolę walki z tą chorobą. Moja Victorio będę żył dla Ciebie jak najdłużej.2 sierpnia 2017

Ostatnio bardzo się rozpisuję. Dowiadujesz się faktów, których nie znali moi znajomi czy nawet rodzina. Bawi mnie to, że jestem teraz w stanie napisać cokolwiek. Nie dałbym rady tego opowiedzieć tobie w twarz. Nie potrafiłbym spojrzeć w oczy drugiej osobie, by po prostu wyrecytować to, co tutaj zapisałem i zapiszę jeszcze w najbliższej przyszłości.

Zrozumiałem, że nie mam wielu przemyśleń, którymi mógłbym się podzielić z tobą. Jestem zlepkiem cudzych opinii na jakieś tematy oraz zachowań, podpatrzonych z amerykańskich sitcomów i europejskich seriali. Zacząłem się zastanawiać nawet, czy w ogóle jestem sobą ostatnimi czasy? Kim tak naprawdę jestem? Po raz pierwszy nie powiedziałem sobie, że jestem chory, co uważam za wielki sukces ze swojej strony.

Muszę zmienić pozycję do pisania, usiądę chyba na parapecie, oprę się o ścianę i tak usadowiony, będę kontynuował. Lubię patrzeć przez okno i podziwiać to codzienne życie wielu ludzi. To mnie odpręża poniekąd. Widzę wiele różnych zachowań. Niektórzy biegną na autobus, inni idą powolnie, niczym żółwie, a reszta po prostu chce się dostać z punktu A do punktu B. Zrozumiałem jakie to istotne w życiu, aby zachować właśnie taką równowagę. Znam takie osoby, które chcą być wiecznie szczęśliwe. Nie mam nic do takich planów, tylko zastanawiam się, czy to w ogóle możliwe. Gdyby nie to, że musi pozostać ta równowaga, to przecież każdy z nas byłby szczęśliwy od rana do wieczora. Ale ktoś mądrzejszy od nas dostrzegł te różne niuanse! Przez to niestety jedna osoba jest bogata a druga biedna. Wychodzi na to, że świat nie tylko jest zrównoważony, ale też kurewsko niesprawiedliwy. Co więcej, nie wybiera tego żadna niezależna komisja tylko los. Jakaś, nieznana nikomu, siła nadprzyrodzona uczy się na nas rachunku prawdopodobieństwa. Cała ta niesprawiedliwość kończy się na tym, że tylko osoby źle potraktowane przez los, dążą do równowagi we wszechświecie, a ci, którym lepiej, nie chcą tego zmienić.

Zobaczyłem ją. Victoria przeszła ulicą, na którą mam widok. Cała na biało, sprawiając, że jej kruczoczarne włosy, ukazały się jeszcze bardziej. Każdy szczegół jej ubioru oraz ozdób podkreślał wyjątkowość tej osoby. Buty na niewysokim obcasie stanowiły dopieszczenie całego wyglądu. Gdyby tylko wiedziała, że siedzę na parapecie i przyglądam się jej. Nie jestem świrem, po prostu wiem dzięki temu, że nic jej się nie stało. Nie darowałbym sobie, gdyby tej kruszynce stałaby się jakakolwiek krzywda. Może kiedyś mnie zauważy i wtedy weźmiemy ślub, i będziemy mieć razem dzieci, i…

A ja sam w mieszkaniu.

Czytam sobie tomik poezji z okresu romantyzmu i pozytywizmu, ale nie zamierzam się z tym spieszyć. Zaczynam powoli rozumieć, jak wygląda prawdziwe życie. Chcę być sobą, takim prawdziwym. Czułym, wrażliwym artystą, który potrzebuje ciepłego, kobiecego serca przy sobie, chociaż coraz bardziej dostrzegam ideę tego, aby przy każdym z nas była po prostu odpowiednia osoba. Życzę każdemu wyrozumiałem duszy u boku. Wiem, że czekam na niemożliwe, ponieważ Victoria nie wie przecież, czy w ogóle jeszcze żyję, no ale… Słońce wpada przez lekko uchylone okno w kuchni i ogrzewa całe pomieszczenie. Słyszę uliczny gwar, zakłócający tę idealną harmonię pomiędzy ciszą oraz spokojem nieba. Zacząłem zadawać sobie pytanie, po co ludzie chcą posiadać przedmioty. Nie znam odpowiedzi na to pytanie… Według mnie ważniejsze jest bycie autentycznym dla innych niż chwalenie się swoimi rzeczami. W końcu nikt ani nic nie pokaże nas samych lepiej niż właśnie my! Musimy przestać pędzić. Trzeba się zatrzymać, przemyśleć i odpocząć. Dopiero później z lekką głową ruszyć w swoją własną drogę. Chcę po prostu, aby każdy widział sens swojego życia. Ja żyję dalej dla niej i po części dla ciebie. Zadaj sobie pytanie: czy masz dla kogo żyć? Odpowiedz na to pytanie i już ci coś powiem… Zawsze masz dla kogo żyć, tylko musisz dojść samemu do tego, DLA KOGO. Nie duś w sobie negatywnych emocji. Idź do tej osoby i powiedz jej wprost:

ŻYJĘ DLA CIEBIE

Nie musi to być ktoś, z kim chcesz się wiązać. To może być przyjaciel, dla którego zrobisz wszystko, to może być ktoś kogo mijasz codziennie w drodze do piekarni… Po prostu każdy. Mama, tata, brat, siostra, wujek, kumpel, siostrzeniec…

Bądź sobą przede wszystkim i miej dla kogo żyć!

Ja zmarnowałem w swoim życiu wiele szans, możliwości, ale teraz postaram się je nadrobić. Chcę być kimś i chcę mieć wiele wspomnień, jednak wiem, że to jest prawie niemożliwe do zrealizowania. Ja muszę wybierać, ale ty nie! Ty rób wszystko z całych sił!

Ja muszę wybierać…

Albo być… Albo mieć…3 sierpnia 2017

Samotność.

Dopadła mnie niepostrzeżenie. Przez te kilka dni żyłem ułudą, że żyję dla kogoś.

Pisałem do ciebie cały czas i myślałem, że jesteś tam, ale dzisiaj zrozumiałem, że nie ma ciebie. Jesteś w mojej głowie, a moja głowa jest na papierze.

Trudno jest tak być samemu w mieszkaniu. Nie ma z kim porozmawiać… A chciałbym.

Chciałbym wyjść na spacer z kimś, żeby nie tylko porozmawiać, ale żeby uskutecznić różne aktywności, realizować swoje pasje
i zainteresowania.

Po prostu żyć…

Byłem u lekarza na kontroli. Tak, wiem… wiem, że mam chodzić na te badania kontrolne, więc chodzę. Nie musisz mi cały czas przypominać o tym, dobrze? I w sumie powiedział mi to, co zawsze. Zostało mi niewiele czasu, muszę się o siebie troszczyć, mam ciągle zajmować się sobą i zrobić to, na co mam ochotę…

Mam ochotę umrzeć, ale nie to miał chyba na myśli, mówiąc, żebym spełniał marzenia.4 sierpnia 2017

Zakochuję się na nowo każdego dnia. Widzę każdy kształt, kolor… Czuję zapach… Najmniejsze detale stają się dla mnie czymś niezwykle ogromnym. Kolejne dni sprawiają, że me serce rośnie, uczucia otulają każdy centymetr ukochanego kształtu. Wpatrywałem się godzinami i zrozumiałem, że to miłość. Taka stęskniona. Na szczęście powróciła!

Ach… Ale nie chodzi o Victorię…

Chodzi mi o moją miłość do obrazów… sztuki szeroko pojętej.

Tak, kocham obrazy. Przyglądać się im, szukać sensu, odkrywać ich idee. To mnie raduje i cieszy. Jestem szczęśliwy, kiedy spoglądam na pomalowane płótno, okraszone drewnianą ramą. Dla mnie to coś magicznego, jakbym zobaczył jednorożca lub dotknął syreny. Coś niemożliwego, lecz w odpowiednim miejscu oraz czasie staje się czymś przymusowym do obejrzenia oraz zrozumienia.

Każdy obraz to historia tego, co zostało wybrane przez artystę, by uwiecznić tę jedną magiczną rzecz. Potem dobór odpowiedniego płótna, które przyjmie każdy kolejny kolor, każde kolejne pociągnięcie pędzla, każdą emocję malarza. Co się dzieje potem? Obraz zaczyna się malować od czegoś, co ma stworzyć szkic, zarys, pewien plan tego, jaka scena, jaka rzecz ma być na płótnie. To dziecko musi przeżyć lata, jak nie wieki, aby inni mogli zrozumieć tę ideę, czasem prostą, jednakże przeważnie zawiłą, niczym górska droga. Każdy element jest niezwykle istotny, najmniejsza rzecz może zaważyć na tym, jak dzieło zostanie odebrane. Malarz. Jakże istotna jest to postać w tym kontekście. Spotkałem kilku na swojej drodze. Jedni byli artystami, którzy doskonale wiedzieli, że ich obrazy sprzedadzą się, dzięki czemu będą mogli żyć w luksusach. Inni tworzyli tak naprawdę tylko dla siebie, bo nikt nie rozumiał tego, co chcieli przekazać.

Był też ten jeden. Oryginał.

Nazywam go Dziwnym Malarzem.

Mówił, że miał puste kieszenie, lecz torby pełne marzeń. Ewidentnie zaprzedał swoją duszę sztuce. Widziałem go często jak płakał na ulicy. Siedział na krawężniku, wokół pędzle, zrolowane płótna i obrazy. Często ludzie brali od niego jego dzieło, mówiąc, że następnego dnia dadzą pieniądze, ale nigdy nie wracali… Wierzył w to, że każdy jest dobry. W końcu zaczął chodzić na targi i tam sprzedawał swoje obrazy.

Pewnego dnia szedłem z kumplem i zagadałem, żebyśmy podeszli do Dziwnego Malarza. On od razu chciał odejść. „Hej, ale nie zobaczyłem ani jednego obrazu…” powiedziałem do niego, ale on nie posłuchał i odszedł w inne miejsce, na drugim końcu targu. Ja stałem przez chwilę w miejscu, gdy nagle zebrałem się w sobie i podszedłem do jego stanowiska jeszcze raz. Zacząłem oglądać z uśmiechem na twarzy i próbowałem na głos zinterpretować jego każde dzieło.

On spojrzał na mnie i powiedział: „Jeżeli znajdziesz sens tych obrazów, to znajdziesz swoją prawdziwą słabość oraz blask twych najskrytszych marzeń uwierz mi”.

Wtedy zrozumiałem, dlaczego nazywałem go Dziwnym Malarzem.

Ale do teraz nie zrozumiałem jego obrazów.5 sierpnia 2017

On był sobą. Zawsze był dziwny, ale taki już był. Nigdy się nie zmienił, ponieważ nikt tego nie oczekiwał od niego, więc malował swoje obrazy i rozumiał ich sens. Teraz widzę, że my dla niego musieliśmy być niezwykle dziwni. Patrzyliśmy w ten specyficzny sposób, jakby coś nam zrobił. Nie chcieliśmy z nim rozmawiać, kupować jego obrazów…

Dla niego to my byliśmy dziwni. A może stanowiliśmy kawałki czegoś większego?

Nie wiem…

Próbuję go zrozumieć. To, że zawsze mówił swoimi różnymi frazami, które tylko on potrafił zrozumieć. Ale opowiem tobie o jednym z jego obrazów.

Wyobraź sobie niebo, piękne, błękitne, z niewielką ilością białych, jak owieczki chmur. Poniżej trawa, jak zwykle zielona, ale wyczuwało się jej przyjemną woń, tę delikatność, lekką rosę, a padające promienie słoneczne na każdą kroplę, podkreślało jej wspaniałość. Pośrodku, w samym centrum obrazu znajdował się szklany zamek. Ale nie był już taki zwyczajny, gdy przyjrzało się mu bliżej, to widziało się każdy detal. Każdą rysę na szkle, każdy kawałek, który może za chwilę się ułamać. Miało się ochotę skleić ten zamek, zrobić cokolwiek, by nie rozsypał się. To był piękny obraz. Dopiero teraz zrozumiałem jego sens. Wszystko wokół nas wygląda pięknie, nieziemsko wręcz, lecz my sami możemy być zepsuci wokół tego pięknego świata, zniszczeni, zarysowani, niczym ten zamek. Co więcej, jesteśmy jedynie kawałkami tego jednego, wielkiego zamku ze szkła.

Tylko okruchem w świecie pełnego szkieł.

Są rzeczy, których nie potrafimy dostrzec. Przechodzimy obojętnie obok cierpienia drugiej osoby. Nie płaczemy za stratą bliskich. Nie widzimy najmniejszych gestów szczerości, uczciwości, miłości… Widzimy swoje zranione dusze, zarysowane serca, popsute uczucia, ale nie próbujemy ujrzeć tego w kimś innym. Skupiamy się na sobie, tylko po to, aby ktoś wziął nas pod swoje skrzydła.

Dopóki nie wszedłem na oddział onkologiczny, taki właśnie byłem. Płakałem nocami, użalałem się, że mam beznadziejne życie, szukałem kogoś, kto mnie zrozumie, albo inaczej… kogoś, komu nie będzie przeszkadzało powtarzanie moich żałosnych tekstów. Ale gdy wszedłem na ten oddział i lekarz zaczął mi opowiadać o pacjentach, którzy mieli umrzeć dzień później, to zrozumiałem, że to nie ja mam najgorzej. Nie ci ludzie, którzy mieli umrzeć nazajutrz. Tylko te osoby, które zrobiły wszystko, co w swojej mocy, aby uratować chorych, bliskich… Prawdopodobnie podpisaliby cyrograf z diabłem, oddając swoją duszę i ciało jemu, aby tylko ta jedna osoba mogła przeżyć kolejny dzień… spojrzeć jeszcze raz na słońce, chmury, księżyc.

Ale wiesz co? Dla mnie się nikt nie poświęcił. Nikt nie zaproponował mi pomocy w chorobie. Oprócz lekarzy rzecz jasna. Jestem z tym sam i czuję, że śpiewam swoją ostatnią serenadę. Płaczliwą, pełną bólu i cierpienia, kończącą się fałszywą nutą. Moje życie było pasmem moich wyborów, lepszych i gorszych, ale to nie zmienia faktu, że z każdym kolejnym dniem mój organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Nie wiem, czy poczuję ulgę, ale na pewno poczuję, że spełnię swoje marzenie, by zostać prawdziwym artystą.

Zaczyna mi się to nawet podobać. Czytasz to, co tworzę. Kreuję swój świat, próbując wytłumaczyć to, czego sam nigdy nie zrozumiałem. Może to niezwykle infantylne, aczkolwiek naprawdę fascynujące. Skoro tylko ja widziałem obrazy Dziwnego Malarza, to z jakiej racji ty masz je znać i uznawać za dzieła sztuki? A z takiej, że to właśnie ja je prezentuje. JA, pan artysta. Pamiętaj o mnie za każdym razem, gdy usłyszysz jakąś serenadę. Pamiętaj, że prawdziwa sztuka rośnie w nas i staje się nami. To nasze życie jest sztuką, a nie te jego obrazy! Wykorzystuj mądrze płótno, które podarował ci los. Weź odpowiednie farby, pędzle i bądź nieskazitelnym zamkiem ze szkła, pośród kamienistych plaż, szczytów, pagórków, dolin!

Bądź sobą i miej to, co chcesz mieć!

Ale są też ciemne strony. Jeżeli poczujesz, że przywiązujesz się do mnie, czy do tego pamiętnika, odrzuć go! On nie jest po to, aby nauczyć ciebie żyć. On jest po to, abym ja mógł w końcu zrozumieć swoje życie. Abym w końcu namalował swoje życie… słowem.

Nie poznawaj mnie, bo stracisz przyjaciela.6 sierpnia 2017

Kolejna niedziela. Słyszę dzwony z pobliskiego kościoła… znowu. Ludzie idą na nabożeństwo. Ja znowu siedzę na parapecie i spisuję swoje życie na pożółkłe kartki notesu. Ale dzisiaj wiem, że ma to swój cel. Jutro mam kontrolę u Doktóra. Mam świadomość tego, że nie mogę spodziewać się boskiego cudu, ale kto wie… może ta moja dobra nadzieja przedłuży mi życie na tym ziemskim padole o jeden dzień. Może ktoś poświęci całego siebie dla mnie. Może zdarzy się… jak nie cud, to chociaż przypadek… Niestety pozostaje mi jedynie słowo „może”.

Cale życie chciałem uciekać przed pracą, obowiązkami, nauką… Jednak okazało się, iż nie można uciec przed jednym, pomimo ciągłego, szaleńczego biegu w kierunku zachodzącego, wschodzącego, zanikającego, zaćmionego słońca… śmiercią. Zaczęła mnie gonić, a ja wiem, że ona wygra. Moje starania zdadzą się tutaj na nic. Ja i ty doskonale wiemy o tym, iż umrę w październiku. Wstępna data to ten nieszczęsny 24…

Wydaje mi się, że zacząłem postrzegać świat trochę inaczej.
Jest to dla mnie teraz pewna struktura, która musi się kiedyś skończyć, tak jak każdy człowiek. My umieramy. Zwierzęta umierają. Rośliny umierają. Natura umiera. Zatem kiedyś cała Ziemia umrze.

Ja wiem, że bywam bardzo żenujący w swoich przemyśleniach
i dotyczą głównie śmierci, ale uwierz mi na słowo, że w takim momencie człowiek przestaje myśleć o śpiewających ptakach na zewnątrz. Nie widzę tych kolorów, które widzisz ty. Nie słyszę tego, co inni. Nie czuję tak, jak kiedyś. Dla mnie wszystko się zmieniło.

Nie jestem pewien, czy zmiany są dobre, ale to dlatego, że nie chciałem ich wprowadzać w swoje życie. Nigdy. Miałem wiele okazji, by stanąć na nogi, wyjść z biedy, ale wolałem dalej szaleć jako młodzieniaszek. Chciałem pokazać światu swoją niezależność, ale okazało się to niezwykle zgubne, ponieważ nikogo to nie obchodziło. Brałem zawsze najcięższe siatki z zakupami, by udowodnić, że nie jestem słaby. I udowadniałem to, ale w sumie, kogo to wtedy obchodziło. No właśnie… nikogo. Każdy żyje swoim życiem, więc jedyne sobie mogłem się pochwalić, że zrobiłem cokolwiek. Potrzebowałem wtedy tego, aby ludzie doceniali mnie za różne rzeczy, ale nie miałem zielonego pojęcia, że nie zwracali na mnie uwagi. Zatraciłem się w tym, aby być najlepszym, bo tak naprawdę nikt mnie nie uznawał za najgorszego ani najlepszego. Byłem sobą…

Byłem.7 sierpnia 2017

Życie jest jak rzeka. Płynie i drąży własną ścieżkę. Ma swój nurt, który stanowi siłę każdego z nas. Jesteśmy potokami, strumykami, rzekami. Każdy z nas, bez wyjątku. I w sumie, pomimo wszelkich naszych skaz, które posiadamy, to jesteśmy przejrzyści, krystaliczni wręcz. A wiesz, dlaczego? Ponieważ przy pierwszym spotkaniu potrafimy siebie pokazać, nawet wtedy, gdy jesteśmy prawdziwymi introwertykami. Żadne maski nie pomagają w tym. Jesteśmy ludźmi-rzekami. Podskórne sekrety trzymamy dla najbliższych, prawda? Bywamy impulsywni i spokojni jednocześnie, czyż nie? Ale wszelkie nasze przywary, sekrety i nie tylko, mogą zostać ujawnione w mgnieniu oka, jak to, czy dana rzeka, potok, strumyk są porywiste czy nie, wystarczy do nich wejść, ergo, wystarczy nas poznać.

Piszę o tym, pani terapeutko, ponieważ przechodziłem dzisiaj przez park, gdzie płynie ten mały potoczek. Jest wspaniały. Klarowny, a momentami zniszczony przez zaniedbanie ludzkie. Na pewnych jego częściach pływały kaczki i łabędzie, co oczywiście wyglądało… majestatycznie. Uznałem, że to mój potok życia. Czasem piękny, a momentami szkaradny, wszak bywały momenty, w których pojawiali się wspaniali ludzie, a czasami nikogo przy mnie nie było. Jedyne, co różni mnie od tego potoku to fakt, że on kończył się ujściem do dużej rzeki, a moje życie zakończy się zakopaniem w ziemi. Niech ten pamiętnik będzie formą mojego testamentu, więc życzę sobie, aby moje ciało zostało skremowane, a prochy… Nikt ich nie weźmie, bo nikt nie przyjdzie na pogrzeb, więc po prostu niech zostaną wyrzucone gdziekolwiek.

Znowu tematy śmierci.

Wróciłem od Doktóra. Dwie godziny rozmowy. Tak… rozmowy. Zero przypisanych leków, żadnych obostrzeń, wskazówek, porad… po prostu siedzieliśmy i rozmawialiśmy na różne tematy, od tego, że pogoda ostatnimi czasy się psuje, do choroby skóry jego psa. Przypuszczam, iż każdy normalny człowiek wyszedłby od takiego specjalisty lub po prostu nakazał mu wykonywanie jego pracy, ale wiesz co? Zrozumiałem go. Potrzebował tego, co ja, wygadać się komuś na byle jakie tematy. Jak każdy człowiek, chciał po prostu usiąść i porozmawiać. Dlaczego miałem mu tego zabronić? To, że ja zrezygnowałem z pani terapeutki nic nie znaczy. Dzięki tej sytuacji zrozumiałem właśnie to, że może spotkania z panią terapeutką są mi potrzebne. Chciałbym, aby ktoś tak usiadł, jak ja dzisiaj z nim i posłuchał, porozmawiał, nawet na najgłupsze tematy.

Chciałbym, aby udzielono mi rady, do kogo mam się udać. Zatem, jeżeli napiszę kolejny dzień w tym pamiętniku, to oznacza, że byłem u terapeutki. A jeżeli nie… to różnie może być.

No dobra, ale w sumie najważniejsze jest to, że diagnoza się nie zmienia.

Czy straciłem nadzieję? Nie wiem. Oby nie, ponieważ to ona utrzymuje mnie teraz przy życiu, oprócz tych wszystkich leków, które codziennie muszę spożywać w hurtowych ilościach. Wiem jedynie, że czuję się zagubiony, ponieważ wszędzie chodzę sam, nikogo obok mnie nie ma. Muszę samodzielnie pójść do sklepu, do urzędu, wszędzie, a zaczynam odczuwać postępującą chorobę. To jest niczym labirynt. Ja dążę do tego, by wyjść z niego, ale się nie da. Za każdą ścianą chowa się kolejny, taki sam ślepy zaułek. Minotaur goni mnie, niczym ta choroba. Nieuniknione jest zatem spotkanie z nim. Musi ono nastąpić.

Gdy wchodziłem do tego okropnego miejsca, nie miałem nikogo, kto mógłby podać mi sznurek. Teraz nie wiem, jak się wydostać.

Chciałbym, aby ktoś mnie odnalazł.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: