Rewolucja 1905. Przewodnik Krytyki politycznej - ebook
Rewolucja 1905. Przewodnik Krytyki politycznej - ebook
Tym, którzy przerazili się czerwonej od promieni namiętnych twarzy ludu, zdawało się, że pryskają wszystkie wiązadła bytu naszego i dobrobytu, a to pryskały jedynie kajdany – lud stawał się obywatelem i ujmował w ręce swoje ster rządów nad krajem. Tak, zamęt zapanował. Błogosławiony wszechmocny zamęt” – tymi słowami Ludwik Krzywicki witał manifest konstytucyjny ogłoszony przez przerażonego rozmiarem strajków i protestów cara. Wydawało się wówczas, że rewolucja jest o krok od zwycięstwa, a po upragnioną wolność, w imię której wybuchnął ten „błogosławiony wszechmocny zamęt”, wystarczy sięgnąć ręką...
Carskie obietnice okazały się jednak niewiele warte. Dla swoich „poddanych” zamiast wolności car miał raczej nahajki, bagnety i sądy doraźne. I choć rewolucję można było stłumić represjami i przemocą, to uruchomionych przez nią procesów nie dało się już zatrzymać. To właśnie wtedy na ziemiach Kongresówki narodziła się nowoczesna, masowa polityka i kształtowały się ideowe podziały determinujące polskie życie publiczne w kolejnych dekadach. Rewolucja była też lekcją społecznej samoorganizacji i potężnym impulsem emancypacyjnym. Bez wiedzy o tym, czym była ta rewolucja, nie sposób zrozumieć historii Polski.
Publikacja jest bezpłatna.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63855-83-3 |
Rozmiar pliku: | 6,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
POZA „HISTORIĘ 1 PROCENTA”
W POSZUKIWANIU INNEJ HISTORII
Praca nad niniejszą książką była dla nas, członków i członkiń łódzkiego Klubu Krytyki Politycznej, ważnym doświadczeniem. Pomysł jej napisania zrodził się kilka lat temu. Postanowiliśmy wówczas przypomnieć o robotniczej tożsamości naszego miasta i tradycjach toczonych tutaj przez dekady walk społecznych. To, co przez wielu łodzian jest traktowane jako zbędny balast i niewygodne dziedzictwo (rzekomo niepasujące do dzisiejszych wyzwań), uznaliśmy za szczególnie cenne i warte ponownego przemyślenia.
Rozpoczynając pracę nad książką, większość z nas wiedziała o rewolucji 1905 roku niewiele albo prawie nic. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ w powszechnej świadomości Łódź jest miastem „bez historii”. Wiedza łodzian ogranicza się zazwyczaj do tego, że od połowy XIX wieku ich miasto dynamicznie się rozwijało za sprawą fabrykantów, o których pamięć szczególnie się dziś pielęgnuje. Po przemysłowcach zostały w zasadzie tylko pałacyki, kilka ciekawych architektonicznie fabryk, gdzieniegdzie secesyjny detal. Mimo to od początku intuicyjnie wyczuwaliśmy, że historia Łodzi jest o wiele bogatsza, niż się zwykle uważa. Im głębiej się w nią zanurzaliśmy, tym okazywała się bardziej fascynująca i niebanalna.
Dzięki pracy na tą książką wielu i wiele spośród nas wyleczyło się z nabytej jeszcze w szkole niechęci do historii, utożsamianej z sekwencjami dat, koncentracją na wspólnocie narodowej i polityką przez wielkie „P”. Nauczyliśmy się lepiej rozumieć przeszłość, dostrzegać, jak bardzo jest skomplikowana i niejednoznaczna, jak trudno o stanowcze sądy i proste wyjaśnienia, w których tak lubują się rodzimi orędownicy „polityki historycznej”. Odkrywając historię naszego miasta, odkrywaliśmy równocześnie inny sposób myślenia i mówienia o przeszłości, całkiem różny od dominującej w debacie publicznej czy szkolnych podręcznikach konserwatywnej narracji. Ta skupiona jest na wojnach, dyplomacji i czynach „wielkich jednostek”, a jej główny podmiot stanowi – przedstawiana jako wolna od konfliktów klasowych – wspólnota narodowa.
Tymczasem historii nie da się pisać jednowymiarowo, bez uwzględnienia globalnych i regionalnych kontekstów, bez uważnego przyjrzenia się wielości kultur i etnosów. Nie da się też zrozumieć przeszłości, oglądając ją przez pryzmat losów uprzywilejowanych grup i warstw społecznych. Historia społeczeństwa nie jest historią elit. Nie toczy się tylko na tronach i salonach, ale również na ulicach, w chłopskich zagrodach i fabrykach. Taką historię ma przybliżać nasza książka i takiej historii – jesteśmy o tym przekonani – potrzeba dziś coraz bardziej. Protestujący na ulicach i placach całego świata domagali się niedawno społecznego upodmiotowienia i ukierunkowania polityki na ich realne potrzeby, kreśląc na transparentach hasło „To my jesteśmy 99 procentami”. Wołali: to nie banki i elity finansowe powinny być tymi, wobec których orientują się polityczne decyzje i ekonomiczne strategie. Idąc ich śladem, mówimy dzisiaj: nie chcemy historii 1 procenta. Nie o niego chodzi, choć często to on decydował i wciąż decyduje o pozostałych 99. W tej książce staramy się oddać głos właśnie 99 procentom, czyli tym, o których często zapomina oficjalna historiografia, tym, których nikt nie chce słuchać. Pracując nad tym przewodnikiem, uświadomiliśmy sobie, że właśnie takiej historii – zwykłych ludzi, toczących na co dzień walkę o swą godność – chcielibyśmy uczyć się w szkołach i na uniwersytetach.
Pokazujemy, że choć ludzie ci nie byli politycznymi przywódcami ani zwycięskimi wodzami, a ich imion dziś już niemal nikt nie pamięta, potrafili dokonywać czynów heroicznych i godnych szacunku. Pierwszym z brzegu przykładem może być postawa robotników i robotnic Łodzi, którzy w trakcie rewolucji przeciwstawili się prowokatorom nakłaniającym do antysemickich burd, które miały skanalizować robotniczą złość wymierzoną w carat i przemysłowców. To wtedy carski dygnitarz z zadziwieniem notował: „Gdy ginie w wyniku rozruchów chrześcijanin, Żydzi przychodzą na jego pogrzeb i niosą sztandary z napisami w języku żydowskim. Agitatorzy wygłaszający przemówienia też w dużej części są Żydami. Gdy ginie Żyd, sytuacja jest odwzajemniona”. Opowiedzenie o takich wydarzeniach jest jednym z celów tej książki.
Kolejnym jest podkreślenie poczucia ciągłości tradycji walk o progresywne zmiany społeczne. To bowiem, kim jesteśmy dziś i co mamy, jest owocem dziesiątek i setek lat walk. Wszelkiego rodzaju emancypacje, prawa pracownicze, sprawiedliwsze niż kiedyś relacje między płciami, bardziej równomierny podział efektów społecznej produkcji czy prawo do inności nie wzięły się znikąd. Świat nie stawał się nigdy bardziej sprawiedliwy sam z siebie; to ludzie i ich opór czyniły go lepszym. Gdy ten opór zostanie zaniechany, nie tylko nie będzie nam lepiej, ale już wywalczone zdobycze szybko zostaną nam odebrane. Historia rewolucji 1905 roku jest częścią tradycji walk ludowych, a jej kultywowanie i kontynuowanie powinno stać się ważnym elementem lewicowego działania politycznego dzisiaj.
DLA KOGO PISZEMY?
Od początku chcieliśmy, aby niniejsza książka była przystępnie napisanym, popularnym wprowadzeniem w problematykę rewolucji 1905 roku. Naszym celem nie było stworzenie opartej na szerokiej kwerendzie źródłowej klasycznej monografii historycznej – takich prac (choć zazwyczaj starszej daty) zainteresowany czytelnik znajdzie sporo na bibliotecznych półkach. Publikowane tu artykuły i wywiady mają w zdecydowanej większości syntetyczny charakter; dbaliśmy również o to, aby były napisane w sposób jasny, a zarazem ciekawy i wciągający. Z tego też względu do niezbędnego minimum zostały ograniczone przypisy i odsyłacze.
Niniejsza książka powstawała z myślą przede wszystkim o czytelnikach i czytelniczkach, którzy dotychczas nie interesowali się szczególnie historią Polski u progu XX stulecia. To właśnie z tego względu wydarzenia lat 1905-1907 staramy się omawiać na możliwie szerokim tle, ukazywać źródła przemian społecznych i gospodarczych zachodzących w tym okresie, a także objaśniać mechanizmy rządzące ówczesnym życiem politycznym.
Wierzymy, że książka wzbudzi zainteresowanie pasjonatów i pasjonatek historii, a także osób zaangażowanych w przypominanie historycznego dziedzictwa Łodzi, bowiem to właśnie „polskiemu Manchesterowi”, co zrozumiałe, poświęciliśmy zdecydowanie najwięcej uwagi. Chcielibyśmy też, aby książka, trafiwszy do rąk uczniów i uczennic, studentów i studentek, przyczyniła się do wzrostu ich zainteresowania historią i stanowiła pewną przeciwwagę dla dominującej, konserwatywno-narodowej narracji o przeszłości. Mamy również nadzieję, że wśród czytelników książki Rewolucja 1905. Przewodnik Krytyki Politycznej znajdą się nauczyciele i nauczycielki – to z myślą o ich potrzebach zamieściliśmy dwa scenariusze lekcyjne.
W większości tekstów staraliśmy się przytaczać możliwie dużo cytatów z ówczesnej prasy, odezw i ulotek, sprawozdań władz carskich czy wspomnień. Chcemy w ten sposób oddać głos uczestnikom tamtych wydarzeń. I choć w tym chórze stosunkowo najsłabiej słychać będzie słowa robotników i robotnic – najważniejszych aktorów rewolucji 1905 roku, niestety bardzo rzadko chwytających za pióro, aby opisać swoje doświadczenia – to jednak wierzymy, że zabieg ten pozwoli lepiej zrozumieć atmosferę tamtych niezwykłych dni. Jak każdemu wielkiemu zrywowi społecznemu, rewolucji 1905 roku towarzyszyły patos, wiara w moc zbiorowego oporu i autentyczna nadzieja na lepszy świat. Mamy nadzieję, że ta książka będzie w jakimś stopniu świadectwem tamtych marzeń.Z Feliksem Tychem rozmawia Kamil Piskała
TO PIERWSZY ZRYW WOLNOŚCIOWY, KTÓREGO ZAKOŃCZENIE NIE OZNACZAŁO POGORSZENIA SYTUACJI POLAKÓW…
Jak wyglądała sytuacja w Królestwie Polskim w przededniu rewolucji? Jak kształtowały się nastroje społeczne? Rosja była wtedy krajem autorytarnym, którego demokratyzacja była raczej nie do pomyślenia. Czy mogło komukolwiek przyjść do głowy, że nastąpi tak wielki wybuch niezadowolenia społecznego?
Wstępem do rewolucji była wojna rosyjsko-japońska. To zresztą powszechnie wiadomo. Co bardziej przenikliwi obserwatorzy wskazywali, że w obliczu konfliktu z modernizującą się Japonią państwo carów może mieć problemy. Ale wydaje się, że do stycznia 1905 roku nikt nie wyobrażał sobie, aby mogło dojść do wydarzeń na taką skalę. Oczywiście emocjonowano się rosyjskimi stratami, omawiano rozmiary klęsk ponoszonych na froncie. Dotyczyło to także Królestwa Polskiego, którego mieszkańcy – też przecież obywatele Cesarstwa – podlegali mobilizacji i znajdowali się w szeregach walczących. Mimo że cieszono się powszechnie z niepowodzeń armii rosyjskiej, nastroje społeczne nie uległy znaczącej zmianie. Krążyły raczej jakieś pokątne komentarze. Prasa była oczywiście cenzurowana, więc nie można było otwarcie pisać o wielu sprawach.
Kiedy więc nastąpił przełom? W którym momencie wybuchły długo skrywane antagonizmy klasowe i niechęć do caratu?
Właściwe poruszenie w Królestwie nastąpiło dopiero po 22 stycznia 1905 roku, kiedy zaczęły napływać informacje o masakrze manifestacji robotniczej w Petersburgu. Wiadomości o krwawej niedzieli błyskawicznie dotarły do Polski i robotnicy od razu, spontanicznie, przystąpili do strajku. To był zresztą niesłychanie ciekawy epizod, pierwszy strajk na taką skalę, angażujący tak wiele osób we wszystkich większych ośrodkach przemysłowych.
Jak zareagowały na te wystąpienia władze?
Początkowo były zupełnie zdezorientowane. Nie spodziewano się, że może dojść do czegoś takiego – do długotrwałych, masowych protestów właściwie we wszystkich większych ośrodkach przemysłowych Cesarstwa. Można przypuszczać, że władze chciały przeczekać najgorsze i uniknąć daleko idących deklaracji. Później, jesienią, a nawet już latem, zaczynało być coraz bardziej oczywiste, że carat w obliczu takiej skali protestów będzie musiał pójść na jakieś ustępstwa. Z polskiego punktu widzenia sierpniowa propozycja powołania Dumy Bułyginowskiej niewiele zmieniała – miało to być tylko ciało doradcze, bez większych kompetencji, sprawa polska zaś w tym kontekście w ogóle nie była podnoszona. Kiedy jednak te obietnice nie zdołały uspokoić nastrojów społecznych, a przez państwo rosyjskie zaczęła przetaczać się fala masowych, wielotysięcznych strajków, szczególnie zresztą intensywnych i radykalnych w swych żądaniach w Polsce, stało się jasne, że carat zaczął chwiać się w posadach. Oczywiście nie wszyscy się z tego cieszyli. Istniały koła polityczne, w niektórych warstwach całkiem wpływowe, które pozostały lojalne wobec caratu i w imię politycznego realizmu zrzekały się postulowania niepodległej Polski.
Po manifeście październikowym Mikołaja II, który zapowiadał demokratyzację rosyjskiego systemu politycznego, utworzenie Dumy i likwidację wielu ograniczeń w życiu społecznym, policja i wojsko całkowicie przestały panować nad nastrojami społecznymi. W Królestwie stacjonowało dużo rosyjskich oddziałów wojskowych. Początkowo to one zostały rzucone przeciwko demonstracjom i strajkującym robotnikom. Próbowano w ten sposób zastraszyć, stłamsić i spacyfikować ten ruch. Często zresztą działo się to przy użyciu brutalnych środków. Padali zabici, w efekcie takich starć setki osób raniono. Na dobrą sprawę w 1905 roku pierwszy raz doszło do wystąpień społecznych na taką skalę. Przede wszystkim miały miejsce strajki robotników przemysłowych – to były setki tysięcy ludzi! – a nie jak dotychczas jakiś pojedynczy strajk w zatrudniającej kilkadziesiąt osób fabryce.
A jak wyglądała sytuacja na wsi? Czy chłopi, stanowiący przecież zdecydowaną większość mieszkańców Królestwa, zareagowali jakoś na te niezwykłe wydarzenia, które miały miejsce w ośrodkach przemysłowych?
Pod wpływem wydarzeń rewolucyjnych, może nie od razu, ale jednak, zaczął się także ruch na wsi. Wiele, wiele lat temu, wspólnie z moim przyjacielem, profesorem Stanisławem Kalabińskim, wydaliśmy trzytomowy zbiór źródeł pokazujących wieloaspektowy przebieg rewolucji na wsi królewiackiej¹³. Pamiętam, że w jednej z ówczesnych dyskusji profesor Stefan Kieniewicz, wybitny badacz dziejów XIX wieku, powiedział, że jest to pierwsza tego typu „fotografia” kondycji polskiego chłopstwa na przestrzeni dziejów. Chcieliśmy przez pryzmat źródeł pokazać różne formy aktywności chłopów w latach 1905-1907, a także dynamikę wydarzeń w różnych częściach kraju. A mogliśmy tego dokonać właśnie dzięki ogromnej skali tego ruchu, obejmującego w zasadzie wszystkie gubernie Królestwa.
Wyjątkowe w tej rewolucji jest właśnie to, że tym razem ruszyła się też wieś. Problemy i postulaty były oczywiście inne niż w mieście. Chodziło przede wszystkim o sprawę nauczania w języku polskim, bo, jak wiadomo, po upadku powstania styczniowego szkoła była poddawana stopniowej rusyfikacji. Sytuacja szkół wiejskich była paradoksalna. Na wsi, zazwyczaj w bardzo złych warunkach, część dzieci chodziła kilka lat do szkoły. Wielu osobom nasuwało się jednak pytanie: po co? Nauka odbywała się w nieznanym im języku rosyjskim i w efekcie dzieci te zazwyczaj nie uczyły się niczego ani po polsku, ani tym bardziej po rosyjsku.
Jak moglibyśmy ocenić rewolucję na tle powstań narodowych, organizujących nasze wyobrażenia o czasach zaborów?
Tym, co należy wysunąć na pierwszy plan w wydarzeniach 1905 roku, czymś szczególnym, była aktywizacja szerokich mas społecznych, na skalę nieznaną wcześniej w historii Polski. Bo gdyby zestawić liczbę uczestników wystąpień antycarskich w czasie rewolucji 1905 roku z liczbą walczących w czasie powstania listopadowego czy styczniowego, to różnica między nimi jest ogromna. Liczba ludzi zaangażowanych w walkę w 1905 roku, w ten czy w inny sposób, wielokrotnie przewyższa liczbę uczestników powstań. Nie była to zazwyczaj walka zbrojna, chociaż i takie przypadki się zdarzały, zwłaszcza ze strony PPS, podejmującej ataki na transporty pieniędzy (tak zwane ekspropriacje) czy na rosyjskich żołnierzy i funkcjonariuszy Ochrany. Szczególnie ważne były te akcje, które służyły zdobyciu pieniędzy – chciano je spożytkować na zakup broni dla robotników, by mogli walczyć niemal jak równy z równym z rosyjskimi żołnierzami. SDKPiL nie popierała takich akcji, ale to nie znaczy, że jej działacze nie konfrontowali się zbrojnie z władzą. Oprócz tego miały miejsce także spontaniczne odruchy buntu przeradzające się w walkę zbrojną. Największym tego typu wydarzeniem były krwawe walki barykadowe w Łodzi w czerwcu 1905 roku.
Mobilizacja, aktywizacja polskiego społeczeństwa odbyła się na nieznaną dotąd skalę. Tyle warstw społecznych włączyło się w ten ruch, oczywiście każda ze swoimi postulatami, że trudno szukać precedensu w poprzedzającej tę rewolucję historii. Poza tym był to pierwszy zryw wolnościowy w porozbiorowej Polsce, którego zakończenie nie oznaczało pogorszenia sytuacji Polaków. Wręcz przeciwnie, doprowadzono przecież na przykład do tego, że w prywatnych szkołach można było nauczać w języku polskim, w Dumie zasiedli polscy posłowie, pojawiły się możliwości tworzenia organizacji społecznych i zelżała cenzura. To były naprawdę duże i odczuwalne zmiany.
Początek nowoczesnej polityki?
Tak, to dobre określenie. Według mnie rewolucja 1905 roku zapoczątkowała nowożytne prądy polityczno-społeczne już na szeroką, masową skalę. Skalę, jakiej Polska nigdy wcześniej nie znała. W tym sensie był to przełom.
Ulotka z tekstem odezwy do robotników zatytułowanej „Pod rządem stryczka i kuli!”, ogłoązonej w kwietniu 1905 roku przez Zarząd Główny SDKPiL. Ze zbiorów Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi
No właśnie – przełom, ale jakby, niezauważony?
Niestety, w Polsce często narracja historyczna jest traktowana jak coś na kształt szwedzkiego stołu. Każdy podchodzi, ogląda i bierze z niego, co mu się podoba. Historia jest jednak bardzo złożona i rzadko zdarza się, że interpretacja, którą proponuje rzetelny historyk, zaspokaja oczekiwania jakiejś grupy politycznej czy ludzi stojących u władzy. Z perspektywy historyka trzeba powiedzieć, że to niesłychanie ważne wydarzenie, pierwszy w historii Polski zwrot w stronę nowoczesnej polityki, w stronę masowego zaangażowania społecznego, jest w dominującej narracji marginalizowane. Po rewolucji 1905 roku nie ma prawie w ogóle śladu w świadomości historycznej społeczeństwa! Przywiązujemy wagę do drobnych, nieistotnych epizodów, a pomijamy całkowicie sprawę rewolucji 1905 roku, która miała ogromne znaczenie dla społeczeństwa jako całości. Bo pamiętajmy, że doświadczenie rewolucji było wspólne, choć oczywiście nie takie samo, zarówno dla inteligencji, jak i dla robotników, chłopów, ale też dla burżuazji i ziemian.
Skoro więc rewolucja 1905 roku to wydarzenie kluczowe dla zrozumienia całej polskiej historii XX wieku, to co takiego się stało, że pamięć o niej została zupełnie zatarta, a to wydarzenie niemal zupełnie nie funkcjonuje w świadomości społeczeństwa?
Myślę, że rewolucję 1905 roku wypchnięto z pamięci społecznej w dużej mierze dlatego, że był to splot wydarzeń niezwykle skomplikowanych i trudnych do jednoznacznej interpretacji. W odniesieniu do tej rewolucji wcale niełatwo ferować wyroki; jest w niej dużo więcej barw, nie tylko czerń i biel. Starły się wtedy różne siły, różne grupy i różne postulaty, których nie da się ocenić krótkim stwierdzeniem, że jedni mieli całkowitą rację, a reszta po prostu się myliła. Sądzę także, że do zbiorowej amnezji w odniesieniu do 1905 roku przyczyniło się i to, że w tym rozkołysaniu polskiego społeczeństwa największy udział miała lewica. To jest fakt bezsporny. Tymczasem wiemy, w jaki sposób mówi się obecnie o historii polskiej lewicy: albo prezentuje się ją w sposób skrajnie uproszczony, czasami wręcz groteskowy i niespełniający standardów zwyczajnej uczciwości, albo też się na jej temat milczy. Oczywiście trochę przejaskrawiłem, chodzi mi jednak o to, żeby mocno tutaj wyartykułować problem z prezentowaniem skomplikowanych dziejów polskiej lewicy.
Bez rewolucji 1905 roku obraz polskiej historii jest niepełny.
Krótko mówiąc, sądzę, że pominięcie rewolucji 1905 roku i jej roli w unowocześnieniu polskiego życia politycznego jest właściwie rodzajem kłamstwa historycznego. To ciekawe, że największe kłamstwa są efektem milczenia. Taka metoda była w naszych polskich dziejach dość popularna, przykładów można by wskazać sporo; sprawa rewolucji 1905 roku jest jednym z nich.
Widać to zresztą dobrze po liczbie publikacji, zarówno naukowych, jak i popularyzatorskich, poświęconych rewolucji. W 1990 roku ukazał się zeszyt, którego byłem autorem, ale to był tylko popularny zarys¹⁴. A na kolejne pozycje, nie licząc drobnych artykułów, musieliśmy czekać kilkanaście lat! Dopiero niedawno ukazało się kilka prac, zresztą bardzo ciekawych. To też świadczy o tym, że o tej rewolucji trochę zapomniano. Nawet zawodowi historycy, ludzie, którzy muszą sobie zdawać sprawę ze znaczenia rewolucji 1905 roku, długi czas zupełnie nie interesowali się tym tematem.
Brak zainteresowania dzisiejszej historiografii 1905 rokiem jest rzeczywiście widoczny. A jak ta sytuacja wyglądała w PRL? Rewolucyjny zryw, odpowiednio zinterpretowany, musiał dobrze wpisywać się w narrację, za której pomocą władza ludowa chciała uwiarygodnić swoje rządy. Czy wywierano jakiś nacisk na badaczy? Sugerowano konkluzje, do jakich powinni dochodzić?
Muszę powiedzieć, że w tym przypadku nie spotkałem się z żadnym, podkreślam, żadnym naciskiem. Wiele lat prowadziłem badania nad tym zagadnieniem i zawsze starałem się pisać zgodnie z tym, co wynikało z prowadzonej przeze mnie analizy źródeł. Przy opracowywaniu wspomnianych już dokumentów do dziejów rewolucji na wsi wydarzył się ciekawy epizod. Wspólnie z profesorem Kalabińskim zwróciliśmy uwagę na północno-wschodnie krańce Królestwa Polskiego, czyli tereny guberni suwalskiej. To był teren, gdzie mieszkało wielu Litwinów. Wydarzenia 1905 roku odcisnęły swoje piętno w zasadzie na wszystkich regionach Cesarstwa i na wszystkich zamieszkujących je narodowościach. Nie inaczej było z Litwinami, dla których 1905 rok oznaczał znaczną aktywizację inteligencji i przełom w rozwoju ruchu narodowego. Kiedy przy okazji jakiegoś spotkania pokazałem mojemu litewskiemu koledze po fachu naszą pracę i zwróciłem jego uwagę na przedrukowane przez nas dokumenty dotyczące właśnie ruchu litewskiego, był bardzo zaskoczony, że mogliśmy coś takiego wydru kowa ć. Dopytywał się, jak to było możliwe, jakiego fortelu użyliśmy. Był jeszcze bardziej zaskoczony, gdy powiedziałem, że wszystko odbywało się bez przeszkód i nie mieliśmy żadnych problemów ze strony cenzury. Stwierdził, że w Związku Radzieckim, którego częścią była wówczas Litwa, nie mógłby sobie na coś takiego pozwolić. A my takie rzeczy robiliśmy i nikomu nawet do głowy nie przychodziło, żeby w jakikolwiek sposób torpedować takie inicjatywy.
Wróćmy jednak jeszcze do 1905 roku i do endecji, która po wspomnianym manifeście październikowym zajęła bardzo ciekawą pozycję. To sprawa nie do końca zrozumiała, ale chyba najważniejsza dla zrozumienia losów narodowej demokracji co najmniej do 1939 roku.
Roman Dmowski, bo to zdecydowanie on nadawał ton polityce endecji, miał wówczas wielu zwolenników. Otaczali go ludzie podzielający jego poglądy, mocno zaangażowani w ich rozpowszechnianie. W początkowym okresie rewolucji endecja odegrała pewną rolę, nazwijmy ją, pozytywną. Tak się złożyło, że lewica nie miała żadnych kontaktów z Kościołem, z klerem. To było istotne szczególnie na terenach wiejskich. Tymczasem endecy w okresie rewolucji bardzo blisko współpracowali z klerem. To też charakterystyczne: w latach rewolucji endecja niesamowicie się umocniła, a niektóre ówczesne wybory rzutowały na politykę tej formacji przez długie lata. Początkowo endecja znalazła sobie miejsce w tym ogromnym, szerokim ruchu, który wybuchł w styczniu 1905 roku. Z czasem jednak endecy przełożyli to powodzenie na język ostrej walki politycznej, przede wszystkim walki z lewicą i walki z Żydami. Trzeba powiedzieć, że pozycja endecji nie była statyczna. Ich postawa ulegała ewolucji, często wymuszonej sytuacją.
W 1905 roku endecja uzyskała – i to jest rzecz bardzo ważna – mimo wszystko większą klientelę polityczną niż partie socjalistyczne. Ułatwił to także nierówny rozkład represji. Oczywiście zdarzały się też aresztowania narodowców, ale główny nacisk kładziono na zwalczanie lewicy. To było naturalne, ponieważ Rosjanie wiedzieli, że ta lewica – a szczególnie najbardziej radykalna SDKPiL – jest nastawiona na współpracę z rosyjskimi rewolucjonistami.
Ale rewolucja to przecież nie tylko endecja. Wręcz przeciwnie. W 1905 roku po raz pierwszy na szerszą skalę wystąpiły organizacje robotnicze. Tego zresztą narodowcy szczególnie się bali. Przedtem robotnicy tworzyli kółka, nieliczne grupy, a nagle, w ciągu kilku miesięcy, liczebność tych organizacji zaczęła iść w tysiące. Niestety, okazało się, że była to dosyć krucha konstrukcja. Represje porewolucyjne podjęte energicznie przez władze carskie doprowadziły do tego, że przy partiach socjalistycznych, czyli obydwu frakcjach PPS, SDKPiL i Bundzie, zostało bardzo niewiele osób. Ten ruch został przez carat z całą bezwzględnością spacyfikowany. Udało się jednak zachować, jak mówiono wówczas, legendę, a także, co szczególnie ważne, pewne struktury i sieci kontaktów, które przetrwały aż do czasów międzywojennych i odegrały wtedy niemałą rolę.
Jak rewolucja odbiła się na polskim życiu kulturalnym? Wielu znawców dziejów literatury twierdzi na przykład, że rok 1905 był tak samo ważny jak odzyskanie niepodległości w 1918 roku, a może nawet ważniejszy.
Często zapomina się, że w trakcie rewolucji, a także w jej wyniku, nastąpiło ogromne ożywienie życia kulturalnego w Polsce. Z jednej strony był to ruch oddolny, spontaniczny, z drugiej zaś postępująca liberalizacja życia społecznego i politycznego w Cesarstwie stwarzała więcej możliwości niż dotychczas. Przykładem może być, choć wydawało się, że to rzecz nie do pomyślenia, otwarcie Teatru Polskiego, który zresztą do dziś stoi w Warszawie. Oczywiście nie były to zmiany, które wzięły się znikąd. Bo nawet w państwie carów, państwie niesłychanie represyjnym, kultura polska istniała i się rozwijała. Mało tego, dziesiątki książek tłumaczono z polskiego na rosyjski. W tym jednak momencie pojawił się w polskiej kulturze cały nurt, który nawiązywał do etosu rewolucyjnego. Powstawały książki i prace plastyczne, które odwoływały się wprost do tych wydarzeń, i to najczęściej w pozytywny sposób. Weźmy choćby Żeromskiego czy innych autorów.
Jednym ze sposobów dzielenia poruszonego przez rewolucję społeczeństwa, po który sięgała władza carska, była figura Żyda-rewolucjonisty. Próbowano dowieść, że winę za wszelkie zło ponoszą Żydzi, którzy opanowali kierownictwa partii socjalistycznych i próbują burzyć spokój społeczny, aby osiągnąć swoje cele. Pod tym względem carat znalazł sojusznika w endecji. Czy możemy dziś ocenić, jakie znaczenie w tłumieniu rewolucji miał ten odgórny, stymulowany przez władze antysemityzm?
Problematyka żydowska już przed rewolucją miała duże znaczenie w życiu Rosji i była jednym z problemów, któremu poświęcano wiele uwagi w publicystyce. Żydzi odgrywali znaczną rolę w różnych podziemnych organizacjach antycarskich, o czym zawsze przypominali antysemici różnego autoramentu. Obsesja antyżydowska królowała też na dworze carskim. W Królestwie było jednak nieco inaczej. Antysemityzm nie pojawił się w 1905 roku, ale właśnie wtedy, za sprawą endecji, stał się jednym z istotnych elementów dzielących społeczeństwo pod względem politycznym. Po raz pierwszy antysemityzm został wykorzystany na taką skalę jako jeden z kluczowych elementów programu liczącego się stronnictwa i narzędzie w walce o przychylność klienteli politycznej. W 1905 roku endecja pokazała swoją antysemicką twarz i nie ma sensu udawać, że było inaczej, pudrować rzeczywistości. Trzeba to powiedzieć krótko i stanowczo.
Natomiast Rosjanie w Królestwie znacznie mniej interesowali się sprawami żydowskimi. Nie czuli się nimi zagrożeni, i choć co jakiś czas w miastach pojawiały się pogłoski o zbliżającym się pogromie czarnej sotni, to antysemickie rozruchy nie przyjęły takich form i rozmiarów, jak w rdzennie rosyjskich guberniach Cesarstwa.
W Królestwie można było rozpoznać dwa rodzaje antysemityzmu. Pierwszy był oparty o elementy religijne: „bo Żydzi są innej wiary i zamordowali Jezusa”. Taka mniej więcej byłaby linia argumentacji. Drugi, zdecydowanie wtedy słabszy i w zasadzie dopiero w Polsce międzywojennej zyskujący większe znaczenie, to antysemityzm o podłożu rasowym, którego najskrajniejszą formą na gruncie niemieckim był nazizm. Ale to, jak powiedziałem, w 1905 roku nie było szczególnie widoczne. W Polsce dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym część skrajnej prawicy pójdzie w tę stronę.
W 1905 roku Narodowa Demokracja ukazała się w zupełnie innym świetle niż przed rewolucją. Jej antysemityzm stał się bardzo wyraźnie widoczny i… okazał się też jednym z elementów cementujących jej przymierze z klerem. Taki stan utrzymywał się bardzo długo; żadna inna partia nie posiadała przywileju otrzymywania pochwał z ambony.
W 1905 roku ukształtował się podział polskiej sceny politycznej, który pozostał aktualny w zasadzie do 1939 roku, a może nawet dłużej. Mam wrażenie, że chyba w tym obszarze trzeba by szukać jednej z głównych przyczyn słabości formacji liberalnych w polskiej polityce w pierwszej połowie ubiegłego wieku. Bo postępowa demokracja, jak określali się wtedy królewiaccy liberałowie, mimo obiecujących początków ostatecznie tę rewolucję przegrała. Tym samym mocno ograniczyła swoje szanse na zajęcie trwałej pozycji w polskim życiu politycznym. Co zadecydowało o tej klęsce?
Mówiąc najprościej, było ich po prostu za mało! Było ich za mało i mieli zbyt małe wpływy w społeczeństwie. Z jednej strony było to ugrupowanie o dość elitarnym charakterze, silne dzięki pojedynczym osobowościom, znanym nazwiskom i świetnym piórom. Dlatego w momencie gwałtownego umasowienia polityki stało raczej na straconej pozycji. Z drugiej zaś strony, na co też trzeba zwrócić uwagę, postępowa demokracja nie miała w zasadzie żadnego dostępu do rządu. Monopol na to mieli endecy, i choć często ironizowano, że „wycierają ministerialne przedpokoje”, to jednak czerpali z tych kontaktów pewne korzyści. Natomiast postępowa demokracja była stosunkowo nieliczną grupą inteligencką szlachetnych często ludzi, która nie bardzo umiała znaleźć formułę działania w tych warunkach. Inna sprawa, czy w ogóle było to możliwe, czy z tego tortu, którym podzieliły się endecja i partie socjalistyczne, można było jeszcze uszczknąć coś dla siebie.
Ogromne zagęszczenie doniosłych wydarzeń politycznych, umasowienie polityki (o którym już mówiliśmy), a także niezwykłe zróżnicowanie walk i konfliktów – wszystko to sprawiło, że rok 1905 przyniósł też ogromne zmiany w sferze kultury politycznej. Które z nich można byłoby uznać za najważniejsze i jak one wyglądają w odniesieniu do 1918 roku i pierwszych lat niepodległej Polski?
Na pewno brutalizacja polityki. Życie polityczne przeniosło się z salonów, redakcji gazet i kameralnych zebrań dyskusyjnych na ulicę. Często zresztą bardzo gorącą jeśli chodzi o emocje i nastroje. To musiało pociągnąć za sobą oczywiste zmiany w sposobie uprawiania polityki.
Zmiany te w 1905 roku miały charakter w dużej mierze postępowy, ale po listopadzie 1918 roku sytuacja gospodarczo– polityczna ułatwiła penetrację społeczeństwa przez anachroniczne ruchy i idee. Przyczyną była głęboka depresja, w której pogrążyła się polska gospodarka po I wojnie światowej. Zabór pruski był w najlepszej kondycji, ale z wyjątkiem Górnego Śląska były to głównie tereny rolnicze. Zabór austriacki był zacofany i biedny. Rząd w Wiedniu nie miał w zwyczaju stymulować rozwoju przez duże inwestycje, pozostawiał to raczej w rękach inicjatywy prywatnej, co w Galicji nie przyniosło dobrych efektów. Natomiast Królestwo Polskie posiadało potężny jak na tamte czasy przemysł, pracujący zresztą, jak pisała Róża Luksemburg, głównie na potrzeby rynków rosyjskich. Kiedy rynki te zostały stracone, natychmiast odczuły to inne ważne gałęzie przemysłu, jak włókiennictwo czy przemysł maszynowy. I właśnie ten kryzys powojenny, a później jeszcze ten z początku lat 30., sprzyjały szerzeniu się różnych anachronicznych ruchów, opartych zazwyczaj na lęku i bazujących na najprostszych odruchach. Złe czasy nie sprzyjają zazwyczaj podnoszeniu moralności społeczeństwa i poprawianiu standardu życia publicznego.
Niepodległa Polska wiele rewolucji zawdzięczała.
Tak, zdecydowanie, pod wieloma względami. Wydaje mi się, że rewolucja 1905 roku w jakimś sensie przygotowała społeczeństwo do powstania niepodległego państwa polskiego. Państwa, podkreślmy to, demokratycznego i pod tym względem będącego przeciwieństwem caratu, przeciwko któremu w 1905 roku tak masowo wystąpiono. Oczywiście wtedy nikt tak tego nie postrzegał. Kto mógł przypuszczać, że za niespełna dekadę wybuchnie wojna, w której naprzeciwko siebie staną zaborcy i… wszyscy trzej poniosą klęskę? Zaczęła się jednak kształtować, i to w przyspieszonym tempie, kultura polityczna, która później pomagała tworzyć infrastrukturę polityczną niepodległej Polski. To wówczas narodziły się i umocniły w Królestwie masowe ruchy społeczne, na których bazie powstaną później ogólnopolskie partie polityczne. Pojawiła się też grupa liderów politycznych, zarówno na najwyższym szczeblu, jak i tych lokalnych, w poszczególnych ośrodkach. Co równie ważne, dopiero po powołaniu Dumy (na mocy manifestu październikowego) Polacy zamieszkujący największy zabór – rosyjski – mieli okazję znaleźć się w parlamencie. W zasadzie pseudoparlamencie. Ale jednak była to ważna lekcja, zarówno dla tych wybranych, jak i wybierających. W innych zaborach, jak wiemy, było pod tym względem lepiej – w parlamencie wiedeńskim Polacy niejednokrotnie odgrywali ważne role, w berlińskim już może mniej, ale ich prawa do pełnienia mandatów nikt nie kwestionował. Wydaje się więc, że do międzywojennego parlamentaryzmu, do wyborów 1919 roku, zabór rosyjski bez rewolucji i jej owoców nie byłby po prostu przygotowany. Musimy sobie uzmysłowić, że od końca rewolucji do powstania niepodległej Polski, jak by nie liczyć, upłynęło tylko kilkanaście lat. Często nie docenia się ogromnego znaczenia tamtych wydarzeń. Jeśli szuka się genezy II Rzeczypospolitej, to po prostu nie można przejść do porządku dziennego nad rewolucją 1905 roku. W Polsce międzywojennej te sprawy były ciągle przypominane. Spory z okresu rewolucji wcale nie wygasły, wciąż dyskutowano, i to bardzo zażarcie, nad postawą i wyborami poszczególnych osób i grup w gorących dniach 1905 roku.
Jedną z najbardziej przenikliwych obserwatorek rewolucji 1905 roku była bez wątpienia Róża Luksemburg. Jej publicystyka pochodząca z tamtego okresu, a jest to pokaźna spuścizna, do dziś zachowuje świeżość i jest znakomitym komentarzem, który warto czytać równolegle z pracami współczesnych historyków. Gdzie była Róża Luksemburg w 1905 roku? I, co ważniejsze, jak doświadczenia tej rewolucji wpłynęły na jej stanowiska i wybory polityczne?
To bardzo dobre pytanie. Przede wszystkim Róża Luksemburg była urodzoną rewolucjonistką. Zawsze niepokorna, zawsze skora do działania, pełna energii i werwy, której mogłaby jej pozazdrościć większość ówczesnych przywódców europejskich partii socjaldemokratycznych. Na wieść o wybuchu rewolucji zaczęła się starać o możliwość powrotu do Królestwa, przebywała bowiem wtedy w Niemczech. Ostatecznie na wiadomość o grudniowym powstaniu w Moskwie przyjechała z fałszywym paszportem do Warszawy, uważała bowiem, że to może być początek końca caratu. Od razu włączyła się też w działalność organizacji SDKPiL. Nie trwało to jednak długo, wkrótce Ochrana trafiła na trop Luksemburg i aresztowała ją w jej pokoju hotelowym. Stało się tak, mimo że działaczka była dobrze zakonspirowana i podjęto wszelkie możliwe środki bezpieczeństwa. Niestety, wśród członków kierownictwa warszawskiej SDKPiL był agent Ochrany, który zadenuncjował Luksemburg. Całą tę sprawę, zresztą bardzo powikłaną, opisałem w artykule Ostatni pobyt Róży Luksemburg w Warszawie¹⁵. Na szczęście obyło się bez poważnych konsekwencji i w schyłkowej fazie rewolucji Róża Luksemburg wróciła do Niemiec. Doświadczenia rewolucji odcisnęły jednak silne piętno na jej twórczości. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że jako jedna z pierwszych dostrzegła ogromny potencjał tego ruchu, który z czasem ogarnął całe Cesarstwo. Tym, co robiło na niej największe wrażenie, były spontaniczne wystąpienia klasy robotniczej, ich zasięg, entuzjazm ich uczestników i okazywany przez nich, jak się wtedy mówiło, instynkt klasowy. Doświadczenia 1905 roku pokazały, że proletariatu nie trzeba wcale organizować i brać za wszelką cenę w karby żelaznej dyscypliny. Według Róży Luksemburg groziło to zawsze jakąś dyktaturą, wypaczeniem oddolnego, autentycznego ruchu. W 1905 roku widać było, że partia zazwyczaj podąża za zaangażowanym w rewolucję proletariatem, a nie odwrotnie. Taka sytuacja wydawała się Luksemburg optymalna: w walce to robotnik sam decydował o tym, czego żądać, jakie formy powinno przyjąć jego działanie, jakich powinien znaleźć sojuszników. Róża Luksemburg w dużym stopniu przeniosła doświadczenia zdobyte na polskim i rosyjskim gruncie do wielkiej debaty toczonej w łonie niemieckiej socjaldemokracji, najpotężniejszej wówczas partii robotniczej w Europie.
Carat się chwiał, tysiące robotników manifestowały pod czerwonymi sztandarami na ulicach. Czy nie pojawiła się wtedy pokusa, żeby podjąć rozważania, jak będzie wyglądało przyszłe społeczeństwo socjalistyczne?
Róża Luksemburg nigdy nie próbowała przewidywać, jak będzie wyglądało społeczeństwo przyszłości. W jej licznych dziełach nie znajdziemy ani jednej utopii społecznej. To bardzo ciekawe, bo wielu socjalistów, czy w ogóle myślicieli społecznych, tworzyło pewne projekcje przyszłego ładu. W 1905 roku Róży Luksemburg chodziło natomiast o zupełnie inne sprawy. Przede wszystkim zastanawiała się, co zrobić, żeby przeprowadzić demokratyzację Rosji; co zrobić, żeby robotnicy mogli mieć swoich reprezentantów w samorządzie i w parlamencie i własnymi głosami forsować postępowe zmiany prawne. Pomysły, jak walczyć o zupełnie nowy ład, pojawiają się w myśli Róży Luksemburg i jej najbliższych towarzyszy dopiero w latach 1917-1918. Ale to też nie miał być komunizm w takiej wersji, jaką zaserwowali Rosji bolszewicy. To żadna tajemnica – powszechnie dostępne są jej ówczesne prace, pod wieloma względami bardzo krytyczne wobec zmian zachodzących pod rządami bolszewików.
Wspominaliśmy już o tym, że na doświadczenie rewolucji 1 905 roku Róża Luksemburg powoływała się podczas ówczesnych dyskusji toczonych w łonie zachodniej socjaldemokracji. Tym, co stanowiło oś jej rozważań, była analiza relacji pomiędzy partią polityczną a zaangażowanymi w rewolucję masami społecznymi. Co było w tych jej dywagacjach takiego wyjątkowego, że jej teksty z tamtego okresu wciąż uważane są przez wielu badaczy za inspirujące i zaskakująco aktualne?
Róża Luksemburg uważała, że partie są na usługach robotników, że powinny służyć im pomocą, opisywać i wyjaśniać sytuację, nie powinny jednak aspirować do całkowitego zagarnięcia przewodnictwa w ruchu. Dla niej największą wartość miało to, co spontaniczne, oddolne i niepodporządkowane ściśle dyrektywom jakichkolwiek partyjnych instancji. Spontaniczność dawała gwarancję autentyczności ruchu i jego, powiedzmy, etyczności. Jeśli ruch jest rzeczywiście spontaniczny, to znaczy, że przywódcy czy działacze partyjni nim nie manipulują. Wizja kierowania rewolucją była jej całkowicie obca. Podkreślam, całkowicie obca. Przebieg wydarzeń w latach 1905-1907 w Królestwie i w Rosji umocnił poglądy Róży Luksemburg. Na gorąco, jeszcze w Finlandii (tamtędy bowiem wracała do Niemiec), napisała dużą i ważną pracę o strajku masowym i związkach zawodowych¹⁶. Przyjechała z tym materiałem do Niemiec i – w zasadzie to właśnie za jej sprawą – rozpoczęła się w łonie niemieckiej socjaldemokracji wielka debata o taktyce i roli strajków masowych jako oręża w rękach klasy robotniczej.