Rezydencja Konstancin - ebook
„Mamo, zrobiłem coś strasznego”.
Co ma zrobić matka, gdy usłyszy w słuchawce takie wyznanie?
W świecie elit Konstancina wszystko jest intensywne do granic. Najdroższe wille, najhuczniejsze imprezy, najbielsze marmurowe posadzki… Za perfekcyjnymi uśmiechami kryją się jednak największe skandale i najbrzydsze prawdy, a każdy zamieciony pod dizajnerski dywan brud powraca ze zdwojoną siłą.
Życia Alicji i Anny Klary bezpowrotnie zmienia jeden feralny dzień. Po zakrapianej nocy syn jednej z nich zostaje znaleziony martwy w basenie, a drugiej – jest głównym podejrzanym w sprawie. Rozpoczyna się gra o zemstę i sprawiedliwość, w której nie ma zasad ani kroków w tył.
Wszystkiemu przygląda się idylliczny świat Konstancina.
Świat, który jednych kusi, innych brzydzi, ale każdego wciąga jak narkotyk.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Horror i thriller |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8367-683-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zatrzymał się i zasłonił twarz rękoma. Przez jego dłonie prześwitywały zimne jarzeniowe światła, zbyt ostre dla jego obolałego umysłu, dla nieprzytomnych oczu. Bolał go nawet najmniejszy ruch. Czuł się jak po zderzeniu z ciężarówką. Kawałki poszatkowanej świadomości napierały, brutalnie wdzierając się w niebyt, w którym wolałby pozostać. Przez gęstą mgłę w jego głowie przebijały się strzępki rzeczywistości – i to nie było dobre. Jeszcze zanim wszystko na powrót ułożyło się w zrozumiałą całość, wiedział, że tego nie chce. Że woli zostać umoszczony bezpiecznie w ciemności i niepamięci. Szum głosów i gwar podróżnych docierały do niego gdzieś z boku, wyrywając go z zamroczenia. Zaczął uświadamiać sobie, gdzie się znajduje. Był w terminalu odlotów na lotnisku.
Głosy otaczających go ludzi przybliżały się i oddalały. Nie panował nad tym, co się z nim działo w ostatnich minutach, może godzinach – nie wiedział, jak długo dokładnie znajdował się w tym stanie, jakby poza swoim ciałem. Był tylko posłuszny wewnętrznemu nakazowi: uciekaj!
Zaczynał rozumieć, skąd się tu wziął. Mieli lecieć z Zosią do Barcelony i przyjechał tutaj wiedziony irracjonalną nadzieją, że może ona jakimś cudem na niego czeka. Otworzył oczy, już przytomniejszy. Wrócił.
Zosi nigdzie nie było, ich samolot dawno odleciał. Wokół panował duży ruch, który wydawał mu się czymś niewiarygodnie normalnym wobec piekła, które zapanowało w jego głowie.
Starsza elegancka kobieta patrzyła na niego z grymasem przerażenia. A może to było tylko złudzenie. W każdym razie to uczucie natychmiast mu się udzieliło. Tak, wróciły do niego wspomnienia. Zanim utracił świadomość i puścił się do ucieczki.
Przypomniał sobie rozświetlony słońcem ogród. Można byłoby go nazwać idealnym – pięknie zakomponowana zieleń w pełnym rozkwicie otaczająca basen z lazurową wodą połyskującą refleksami światła – gdyby nie walające się wszędzie śmieci: opróżnione butelki, plastikowe zgniecione kubeczki, brudne kartony po pizzy, kawałki potłuczonego szkła. Krajobraz po imprezie. I wtedy poczuł zaciskające się boleśnie gardło i wróciły do niego wspomnienia.
Zaczęli się bić. Wyrzut nienawiści zalewający mu mózg. Nigdy wcześniej nie czuł nic podobnego wobec kogokolwiek. Drwiący wzrok tamtego, tak dobrze mu znany. Pozbawiony hamulców, nieznający granic. Trafiający w najczulsze miejsca. Tym razem, po raz pierwszy, trafiający w coś nie do opanowania. Uruchamiający w nim siły, o jakie siebie nie podejrzewał.
Przepełniała go agresja. W tamtej chwili chciał go zabić. Zamachnął się z całej siły i wyprowadził cios. Trafił go. Coś chrupnęło. Widział, jak tamten macha rękami i głową w dół leci do tyłu, do basenu. Nie zdążył nawet krzyknąć. Po chwili wokół zapanowała cisza, a tafla wody stała się dziwnie gładka. Czas mijał, a on się nie wynurzał.
Chryste. Nie chciał go zabić. Przecież nie chciał.
To nie może być prawda. Musi się jeszcze raz obudzić. Zamknął oczy i znów je otworzył, choć tak naprawdę nie miał złudzeń, że to cokolwiek zmieni.ROZDZIAŁ 1
Alicja
Wyciągnęła się wygodnie na ogrodowej sofie i wystawiła twarz do słońca. Nie było jeszcze południa, ale na policzkach czuła mocno przypiekające promienie. Powinna pójść po krem z filtrem, ale nie chciała przerywać tej chwili błogiego odprężenia. Gdyby nie wpadła na pomysł wzięcia dziś wolnego, nawet nie zauważyłaby, że lato rozhulało się już na dobre.
Kiedy była zaangażowana w projekt, pochłaniało ją to bez reszty. Czy była pracoholiczką? To słowo kojarzyło jej się z ciągłym napięciem, bólem brzucha, drastycznym niedoborem snu i spędzaniem większości życia w klimatyzowanych pomieszczeniach pozbawionych światła dziennego i śladów ludzkiej indywidualności. Nie znała takiego życia. Była tym prawie niewystępującym w przyrodzie dowodem na prawdziwość powiedzenia: „Rób to, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia”. Nie musiała wieszać tego hasła, oprawionego w ramkę, nad biurkiem – po prostu tak miała.
Urządzała ludziom przestrzeń do życia. Apartamenty, domy, rezydencje, a nawet pałace, bo i takimi nieruchomościami dysponowali jej klienci. To był jej dar. Kochała to robić i była w tym świetna. Coś sprawiało, że jej projekty w sposób trudny do uchwycenia różniły się od wszystkich innych. Miała szósty zmysł, który podpowiadał jej, co będzie pasować, a przede wszystkim – w czym dobrze poczują się jej zleceniodawcy. Nie była niewolnicą sezonowych mód, ale też nie trzymała się ortodoksyjnie swojej wizji, bo rozumiała i akceptowała, że to nie jej ma się podobać efekt. Do swojej iskry bożej dodała – wypracowane potem, krwią i łzami – niezawodność w realizacji i nieodpuszczanie najmniejszego szczegółu. Z tego połączenia narodził się spektakularny sukces zawodowy, którym cieszyła się nieprzerwanie od blisko dwudziestu lat.
Napiła się świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy. Wsłuchała w panującą wokół ciszę. Nieczęsto miała taką okazję. W pracy ciągle otaczali ją ludzie: architekci wnętrz z jej teamu, klienci, wykonawcy i dostawcy. Kiedy była już w domu, czas wolny od pracy poświęcała rodzinie – i wtedy chciała dać swoim facetom całą siebie. Nie był to w żadnym razie przymus, ale szczera potrzeba bliskości, życie na tak wysokich obrotach sprawiało jednak, że na chwilę tylko dla siebie nie starczało jej już doby. Dzisiejszy dzień był prezentem, który zrobiła sama sobie.
Jej studio zdobyło nowe zlecenie. Działała w segmencie premium swojej branży, więc wszystkie jej projekty należały do ekskluzywnych. Ten jednak był wyjątkowy. Człowiek, dla którego będą pracować, wysyłał córkę na studia do Florencji, a im przypadło zadanie przygotowania odpowiedniego gniazdka dla dziedziczki. W przypadku tego klienta oznaczało to apartament zajmujący ostatnie piętro kamienicy z widokiem na piazza del Duomo i pięćdziesięciometrowym tarasem.
To był klient, który nie prosił o kosztorys. Podczas spotkania, które trwało może piętnaście minut, wliczając w to rytualną kawę, powiedział tylko:
– Alicja, pracowałaś już dla mnie. Wiesz, czego potrzebuję. To ma być poziom światowy. Żeby nie było wstydu, jak młoda wyrwie toskańskiego księcia i zaprosi go z rodzicami na zapoznawczy obiad. Koszty nie grają roli. Byle było gotowe na wrzesień.
Mówiąc o toskańskim księciu, nie miał na myśli potocznego znaczenia tego słowa. Chodziło mu o prawdziwego przedstawiciela włoskiego rodu arystokratycznego. Tak jak w kwestii miejsca zamieszkania podczas studenckiego wyjazdu, tak też jeśli chodziło o pochodzenie społeczne towarzystwa, w którym obracała się córka mężczyzny, nie pozostawiano wiele miejsca przypadkowi.
Alicja uśmiechnęła się tylko promiennie do troskliwego ojca na potwierdzenie, że nie potrzebuje więcej wskazówek. Przearanżowanie wnętrza po poprzednich właścicielach na lokum dla wymagającej młodej arystokratki pieniądza wyfruwającej w wielki świat było zadaniem, które nawet po setkach luksusowych realizacji, które Alicja miała w swoim portfolio, wywoływało u niej przyjemny dreszczyk emocji. Było wyzwaniem. Mieli bardzo mało czasu, ale wiedziała, że dadzą radę. Zawsze dawali. W jej głowie od razu pojawiły się obrazy, które zmieniały się i nakładały na siebie. I choć jeszcze nie były całkiem wyraźne, naprowadzały ją na ten pierwszy motyw, trop stylistyczny, inspirację, od której wszystko się zaczynało. Uwielbiała ten początkowy etap, kiedy wszystko jeszcze było możliwe. Ograniczała ją tylko własna kreatywność, a tej jej nie brakowało.
Ogród o tej porze roku wyglądał zachwycająco. Zieleń właśnie wybuchła swoimi najintensywniejszymi odcieniami. Choć dla większości ludzi możliwość posiadania takiego kawałka przestrzeni byłaby spełnieniem marzeń, na tle rezydencji sąsiadów teren wokół domu Alicji wyglądał wręcz skromnie. Nie chcieli basenu. Większość działki porastały trawa i młode brzozy, których listki srebrzyły się przy lekkich powiewach wiatru. Niewprawne oko nawet nie zauważyłoby tu ingerencji człowieka w przyrodę. Lecz ta, dyskretna, ale jednak była – efekt wybujałej żyzności trawnika zapewniała specjalna mieszanka gatunków traw używanych na polach golfowych. Raz wysiana, nie wymagała już większych zabiegów i pięknie rozrastała się sama. Ktoś mógłby powiedzieć, że szewc bez butów chodzi, bo Alicja, kiedy aranżowała przestrzeń dla siebie, konsekwentnie stosowała właśnie taką metodę – proste środki, bez spektakularnych efektów. Czyli odwrotnie niż w przypadku większości jej klientów. W jej domu nie stały rolls-royce’y wśród mebli, Alicji nie ekscytowały też dizajnerskie gadżety. Od marmurowych blatów za setki tysięcy wolała zwyczajny drewniany stół wykonany przez zaprzyjaźnionego stolarza – prosty mebel, który z każdym kolejnym zadrapaniem nabierał duszy i charakteru. Mieszkała w Konstancinie już od wielu lat, ale nie przesiąkła wszechobecną tu potrzebą epatowania zamożnością.
Chyba jednak będzie musiała pójść po krem. Lekkie pieczenie skóry ostrzegało, że jeśli poleży tak dłużej beż żadnej ochrony, nie skończy się to dobrze. Zmusiła się do wstania. Kiedy szła przez nasłoneczniony taras, poczuła, jak gorąco się zrobiło. Pod wpływem impulsu uruchomiła spryskiwacz ogrodowy. Najzwyklejszy, podłączony do wody gumowym wężem. Nie mieli inteligentnego systemu nawadniania, co nie mieściło się w głowie Stefanowi, najczęściej współpracującemu z jej studiem specjaliście od ogrodów, który co najmniej raz w sezonie próbował ją namówić, żeby dała mu wreszcie doprowadzić ten bałagan do jakiegoś cywilizowanego stanu.
– Alicja, przecież to jest twoja wizytówka. Urządzasz chaty najbogatszym ludziom w tym kraju, a sama mieszkasz jak jakiś gołodupiec. Jak to wygląda?
Wciąż mówił o domu z rozległym ogrodem, zlokalizowanym w najbardziej prestiżowej miejscowości w Polsce, wartym obecnie nawet nie kilka, ale prawdopodobnie kilkadziesiąt milionów złotych. Tyle że pozbawionym tych wszystkich ostentacyjnych oznak luksusu, jakie większości mieszkańców tej enklawy bogactwa wydawały się nieodzowną częścią tutejszego stylu życia, wręcz obowiązkiem każdego szanującego się przedstawiciela lokalnej społeczności. Ogrodnik Stefan skrycie podejrzewał Alicję o skrajne skąpstwo – innego wytłumaczenia tej abnegacji nie mógł znaleźć. Alicja miała jednak gdzieś, jak to wyglądało w oczach innych. Podobało jej się tak, jak było.
Podeszła do spryskiwacza i pozwoliła się oblać strumieniom obracającym się w powtarzalnym ruchu. Od pierwszego kontaktu nagrzanej skóry z lodowatą wodą przeszedł ją dreszcz. Zmoczyła twarz. Zrobiła pełny obrót, by schłodzić się cała. Wypełniła ją energia.
Czy mogło być lepiej?
Przeszła długą drogę, żeby umieć cieszyć się tym, co ma. Po prostu. Doceniać to całe dobro bez podskórnego lęku, że zaraz zniknie. Uciszyć głos powracający ukradkiem, nieznośny jak ćmiący ból głowy: „To musi być jakaś pomyłka. Kto jak kto, ale ty na to wszystko nie zasłużyłaś”. A jednak. Udało jej się rozbić bank. Miała życie, o jakim nawet nie marzyła. Dawała z siebie maksimum, ale świat jej sprzyjał i z nawiązką wynagradzał jej ciężką pracę.
Pomyślała, że zrobi Markowi niespodziankę i coś dziś ugotuje. Zjedzą kolację we dwoje. Coś prostego, żadnego stania przy garach przez pół dnia. Może jakiś makaron. Do tego vinho verde, będzie pasować idealnie do rozkwitającego latem czerwcowego wieczora. Poczuła na skórze lekkie mrowienie na myśl o minie Marka, kiedy zobaczy, że Alicja czeka na niego z nakrytym stołem, muśnięta tym dzisiejszym słońcem. I o tym, jak ten wieczór może się dalej potoczyć. Może nie spodziewała się dzikiego seksu do białego rana – w końcu byli parą z ponaddwudziestoletnim stażem – ale po cichu liczyła, że ten wyjątkowy dzień będzie miał także wyjątkowe zakończenie.
Odgarnęła zmoczone włosy do tyłu i wróciła na taras. Postanowiła, że przebierze się w kostium i poopala. Jak wakacje, to wakacje, choćby jednodniowe. Gdy zbliżała się już do drzwi prowadzących do domu, usłyszała wibrowanie telefonu na tekowym stoliku. Miała nadzieję, że to nie z pracy – w swoim nowym swobodnym podejściu do życia posunęła się tak daleko, że poprosiła w biurze, by dziś nie dzwonili, chyba że coś się kompletnie zawali. Zanim odebrała, spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się z ulgą.
Jędrek. Jej synek. Synek, dobre sobie. Stary koń, wyższy od niej o półtorej głowy. Niezmiennie wzruszało ją, gdy to on teraz patrzył na nią z góry – po tych wszystkich latach, kiedy ona pochylała się albo kucała, żeby powiedzieć mu coś twarzą w twarz.
Jej duże dziecko rozpoczynało dziś wakacje. Jędrek wyruszał ze swoją dziewczyną w podróż po Europie. Pierwszy samodzielny wyjazd, dzieciaki wszystko ogarnęły same. No, może prawie same. Wiadomo, miała trochę obaw, jak to mama, ale przede wszystkim przepełniała ją duma. Wyglądało na to, że jej syn, tak jak ich do tego przyzwyczaił, rozsądnie i w miarę bezkolizyjnie wkracza w dorosłość. Zosia wydawała się naprawdę w porządku. Alicja czasem zastanawiała się, jak by to było, gdyby wybranką serca Jędrka została dziewczyna, której z jakichś powodów nie umiałaby zaakceptować. Nie miałaby innego wyjścia, niż uszanować jego wybór, ale jakże trudne musiałoby to być. Co prawda ich znajomość trwała za krótko, by mogły lepiej się poznać, ale Zosia wyglądała na świetną dziewczynę, co zresztą nie dziwiło jej ani trochę. Jej Jędrek był mądrym, a także niezaprzeczalnie atrakcyjnym chłopakiem – nic w tym dziwnego, że superlaska, która – jak się zdawało – miała też dobrze poukładane w głowie, chciała z nim być.
Odebrała.
– Hej, synku. Dolecieliście?
Czuła, że coś jest nie tak, jeszcze zanim się odezwał. Zamiast wesołego powitania usłyszała ciszę. Zbyt długą.
– Halo? Jędruś? Jesteś? – Starała się zachować spokój. Może po prostu połączenie szwankuje.
– Ja… O Boże… – Jej syn brzmiał, jakby słowa nie mogły wydostać się z jego ust.
Po porannym odprężeniu nie został nawet ślad. Jakby w przyspieszonym tempie całe niebo zakryły czarne chmury. Mieli wypadek? Coś z samolotem? Ciało Alicji zastygło w napięciu, a w jej głowie zawirowało.
– Jędrek, co się dzieje? – Bezwiednie podniosła głos.
Jędrek zaszlochał. Obezwładniający strach podszedł Alicji do gardła.
– Ja chyba… – Nie mógł dokończyć zdania.
– Kochanie. Spokojnie. Powiedz, co się stało. Jesteś bezpieczny? – mówiąc to, starała się ze wszystkich sił opanować narastającą w niej panikę. Wszystkie nieurzeczywistnione dotąd lęki właśnie się zmaterializowały. Wydarzyło się coś złego.
Jeszcze jeden szloch po drugiej stronie. Jej próba złapania oddechu.
– Mamo, zrobiłem coś strasznego.ROZDZIAŁ 3
Alicja
Połknęła tabletkę przeciwbólową i popiła ją wodą. Po chwili wycisnęła z blistra i zażyła jeszcze jedną. Bolały ją głowa, oczy, mięśnie. W zasadzie bolało ją wszystko. Opuściła roletę. Słońce wpadające przez okno boleśnie raziło. Kuchnię osłonił cień, nieprzynoszący jednak ulgi.
Marek pojechał do Warszawy spotkać się z prawnikami. Alicja i jej mąż szybko doszli do wniosku, że lepiej będzie znaleźć kogoś, kto im pomoże. Marek sam uprawiał ten zawód, ale od lat nie zajmował się sprawami karnymi, a przede wszystkim uznali, że potrzebują spojrzenia z zewnątrz. Osoby niezaangażowanej emocjonalnie. Nikt nie walczyłby o syna mocniej niż Marek czy ona, ale byli rodzicami. Nie mogli sobie pozwolić, by cokolwiek choćby w najmniejszym stopniu osłabiło profesjonalizm obrony.
Alicja wciąż boleśnie zderzała się z odczuciem nierzeczywistości tego, co zdemolowało jej życie. W ciągu ostatnich kilku dni, podczas których oboje z Markiem niemal nie spali i nie byli w stanie prawie nic przełknąć, zajmowali się organizowaniem obrony prawnej dla swojego dziecka. Kaliber sprawy, która coraz mocniej zaciskała się na ich gardłach, w miarę pojawiania się nowych informacji rósł do rozmiarów rozsadzających umysł Alicji.
Była wdzięczna, że Marek wziął na siebie wszystko, co było związane z prawnikami, aresztem, prokuraturą. Ona tkwiła w kleszczach stresu, jakiego dotąd nie zaznała. Miotała się pomiędzy dygotem a odrętwieniem, kiedy do zera wyczerpywały się resztki jej energii. I tak w kółko. W takim stanie raczej nie podołałaby ważnym rozmowom, od których mogło bardzo dużo zależeć. Marek działał, pozwalając jej na rozsypkę. Wiedziała jednak, że musi wziąć się w garść, i to szybko. Była potrzebna Jędrkowi, być może jak nigdy wcześniej.
Ich syn został tymczasowo aresztowany.
– Jak to? Przecież mówiłeś, że do tego nie dojdzie! – To do Marka w pierwszym odruchu skierowała pretensję, jakby nie był tylko posłańcem złych wiadomości i to on odpowiadał za taki obrót sprawy.
On zamachał rękami, jeszcze bardziej zdenerwowany tym, że musi tłumaczyć się przed żoną.
– W postępowaniu przygotowawczym uznano, że postawienie zarzutu jest uzasadnione. Uznali go za podejrzanego. A to przestępstwo jest obarczone wysoką karą. – Marek potarł powieki. – To mocna przesłanka dla sądu, żeby orzec areszt – mówił cichym, bezbarwnym głosem.
Marek był odrętwiały. Liczył na odrzucenie wniosku prokuratora. Orzeczenie sądu było ciosem, po którym sam się jeszcze nie pozbierał. Pod Alicją ugięły się nogi.
– Marek, przecież to jakiś koszmarny absurd! Nasz syn nie jest mordercą! – krzyknęła. – Musimy go stamtąd wyciągnąć – błagała. To była jedyna myśl, która zdołała się przebić przez matnię w jej głowie.
– Wyciągniemy. Będziemy się odwoływać.
Marek patrzył jej w oczy, a ona desperacko uchwyciła się jego wzroku. I zobaczyła to w nim. Marek był pewny, tak samo jak ona. To było jakieś kosmiczne nieporozumienie. Istniało tyle możliwych scenariuszy śmierci Filipa. Chłopcy byli po imprezie, zamroczeni, wydarzyło się coś nagłego. Jędrek jest w szoku, nie umie tego składnie wytłumaczyć. To możliwe w takiej sytuacji, sam jest pod wpływem traumy. Tamtego poranka był ledwo przytomny, miał we krwi różne substancje zmieniające świadomość. Tyle wiedzieli. Musi dojść do siebie i poskładać klocki. Trzeba po prostu dotrzeć do wyjaśnienia. Alicja wzięła głęboki oddech. Ich dziecko wpadło w kłopoty. Przed nimi długa droga. Musi mieć na to siłę.
Usiadła obok Marka i pogładziła go po policzku. Mąż natychmiast przylgnął do niej i poczuła, jak napięte jest jego ciało. Objęła go mocno. On ją. Oboje trochę się rozluźnili. Odrobinę.
– Przejdziemy przez to – szepnęła mu do ucha.
Zaczął drżeć i Alicja wyczuła, że płacze. Przygarnęła jego głowę do piersi. Dobrze, niech to z siebie wyrzuci. Przez cały czas funkcjonował w trybie niebywałej mobilizacji, potrzebował spuścić trochę napięcia.
– Co teraz? Mamy plan? – spytała, gdy po jakimś czasie już się wypłakał, a ona zrobiła im herbatę i usiedli przy kuchennym stole.
Przytaknął.
– Jutro składamy zażalenie na tymczasowe aresztowanie. Robert wybada nastroje w sądzie. I co ma w ręku prokurator. – Zapatrzył się na smukłe korony brzózek widoczne przez okno. – Mimo wszystko nie spodziewałem się tego aresztu. To dotkliwy środek zabezpieczający. Mieliśmy mocne argumenty. Ale Kelmanowie na pewno też się uruchomili. Chcą kary, mogę to zrozumieć. Nawet jeśli mają tylko kozła ofiarnego.
Alicja spróbowała przełknąć łyk herbaty. W gardle zaschło jej tak, że paliło żywym ogniem. Tak, było jeszcze to. Rodzice Filipa. Anna Klara, która straciła syna. Kolejny supeł, którego rozplątanie wydawało się niemożliwe.
– Musimy dać Jędrkowi stuprocentowe wsparcie. Trzeba go podnieść na nogi. To ważne, żeby się bardziej zaangażował. – Marek znowu brzmiał pewnie, jak ktoś, kto wie, co robi.
Alicję zalała fala wzruszenia. Jej mąż był opoką. Zawsze.
– Powiedział coś więcej? – zapytała z nadzieją.
Marek zaprzeczył ruchem głowy.
– Bez większych zmian. Zamknął się w sobie. Robert nie jest w stanie nic konkretnego od niego wyciągnąć.
Oni, rodzice, nie mogli teraz nawet zadzwonić do Jędrka i z nim porozmawiać. Bezpośredni kontakt z ich synem miał tylko mecenas, którego zatrudnili natychmiast, gdy tylko dowiedzieli się o zatrzymaniu. A teraz, po decyzji sądu o aresztowaniu, żeby się z nim zobaczyć, będą musieli dostać zgodę na widzenie.
– Wytrzyma to, prawda? Jest silny, poradzi sobie. – Bała się wymówić na głos jedną z najgorszych obaw, jakie ją prześladowały.
Jędrek był zamknięty w celi, poddany rygorowi jak w regularnym więzieniu. Jej syn był traktowany jak przestępca. Przebywał z innymi przestępcami. Alicja czuła ból w sercu. Dosłowny, fizyczny ból. Jak bardzo Jędrkowi musiało być tam trudno, skoro nie otrząsnął się jeszcze z szoku i zachowywał się jak nie on? Naprawdę starała się przepędzać z głowy obrazy, które podsuwała jej wyobraźnia – swojego dziecka w tym strasznym miejscu. Broniła się przed tymi myślami, bojąc się, że może nie wytrzymać ich ciężaru. Ale wiedziała też, że przed nią i Markiem niewyobrażalnie trudna droga. Musiała dzielić się z mężem wszystkim. Są w tym razem. Nie uciekną od tego.
– Poradzi. – Marek wyciągnął rękę nad blatem stołu i chwycił jej dłoń. Zaszkliły mu się oczy, ale się nie rozkleił. – Pamiętaj, że po pierwsze, jest młodociany, a po drugie, nigdy wcześniej go nie karano – ciągnął Marek. – Jeśli tylko nie sprawiają kłopotów, takie osoby nie są traktowane jak groźni przestępcy. Mogą liczyć na taryfę ulgową. Zresztą w dzisiejszych czasach cały ten system mocno się ucywilizował. To nie wygląda tak jak w ponurych filmach o więzieniach. Teraz rządzą procedury, są nowocześnie wyszkoleni ludzie.
Marek brzmiał tak rozsądnie. Przedstawiał rzeczowe argumenty. Boże, jak wielką miała nadzieję, że nie mówił tego tylko po to, by ją pocieszyć.
Postanowili wziąć coś na sen, żeby farmakologia pozwoliła im odłączyć się od rzeczywistości i choć trochę odpocząć, a z samego rana Marek wyruszył załatwiać sprawy, zostawiając Alicję w domu. Wraz z nowym dniem powrócił wszechogarniający stres, rozchodzący się do każdej komórki. Wczorajszy wieczór przyniósł odrobinę ulgi, ale poranek zastał ją w tej samej sytuacji – jej syn był podejrzany o zabicie swojego przyjaciela.
Mimo to wstała z mocnym postanowieniem stanięcia na nogi. Koniec ze snuciem się w szlafroku z nieumytymi włosami, bez rozróżniania, jaka jest właściwie pora dnia. Układała sobie w myślach plan małych kroków. Potrzebowała mikrocelów do odhaczania z listy. Na dziś było to zrobienie czegoś pożywnego do jedzenia, dla siebie i dla Marka. Muszą o siebie zadbać. Czeka ich ciężka przeprawa. Muszą mieć siłę, by stawić temu czoła.
Alicja uruchomiła telefon, który przez większość czasu był wyłączony. Po chwili komórka zatańczyła na blacie od spływających powiadomień. Zignorowała większość z nich, ale zobaczyła, że Malina dzwoniła kilkanaście razy. To do niej, jako jedynej, Alicja się odezwała, kiedy to wszystko się zaczęło, by poinformować, że musi się na chwilę wyłączyć ze spraw firmy. Zdaje się, że nadszedł czas, kiedy musiała się zainteresować, co się dzieje pod jej nieobecność. Malina nagrała jej wiadomość.
– Ala… Naprawdę nie chcę ci teraz zawracać głowy, ale… Powinnaś wiedzieć. Klienci rezygnują. – Słychać było, jak bardzo Malina nie chciała tego mówić.
Asystentka Alicji łączyła niezawodną kompetencję, ujmującą osobowość i aparycję piękności z południowym typem urody, co sprawiało, że była prawdziwym skarbem – dla Alicji jako szefowej praca z nią była czystą przyjemnością, podobnie jak dla ich klientów, i to wcale nie tylko płci męskiej. Alicja wiedziała, że teraz, kiedy przyszedł ciężki czas, będzie miała w Malinie oparcie.
– Właśnie rozmawiałam z Janicką – relacjonowała dziewczyna na nagraniu, które Alicja miała ochotę już wyłączyć. Nie była gotowa na żadne kolejne złe wiadomości. – Baba tłumaczyła się, że muszą wstrzymać inwestycję, ale rozpuściłam wici i oczywiście to kit. Przeniosła projekt do Sandeckiego. Zresztą jak większość z tych, którzy odeszli…
Alicja przerwała odsłuchiwanie wiadomości. Nasiliło się kłucie w skroniach dokuczające jej od przebudzenia.
Cholera. Jeszcze to. Nie zdążyła nawet o tym pomyśleć. O konsekwencjach dla biznesu.
W Konstancinie wiadomości rozchodziły się szybko. Tym bardziej tak sensacyjne. Z punktu widzenia lokalnych plotkarzy trudno byłoby o większą bombę. Dawno nie wydarzyło się nic o podobnej skali i sile rażenia. Może nigdy?
Czyli już się zaczęło. Ustalanie zbiorowej opinii. Formowanie obozów i stronnictw. Jak widać, hasło o trzymaniu się z daleka od smrodu zostało już puszczone w eter. To rodzina Alicji była smrodem.
Napiła się wody, chcąc wypłukać gorzki smak z ust.
Przewinęła pobieżnie resztę powiadomień w telefonie, przekonując się, że nie ma tam nic, na co chciałaby zareagować. Weszła w kontakty.
Przez ostatnie dni już kilkukrotnie wybierała ten numer, niemal gotowa, by stawić czoła temu, co czuła, że trzeba zrobić. Za każdym razem odkładała jednak telefon, zmrożona niemocą i paraliżującym strachem przed usłyszeniem jej głosu. Co miałaby jej powiedzieć? Jak zacząć taką rozmowę?
Powinna porozmawiać z Anną Klarą. Tak należało zrobić. Z każdą upływającą godziną, kiedy tego nie robiła, stawało się to jednak trudniejsze. Przepaść między nimi rosła i z każdym zaniechaniem wybrania jej numeru zasypanie jej wydawało się jeszcze trudniejszym zadaniem. Najpierw, kiedy do Alicji dotarło, że Filip nie żyje, wypełnił ją bezmiar współczucia dla Anny Klary. Ale to wszystko było zbyt zagmatwane, by mogła żywić proste uczucie wobec innej matki pogrążonej w żałobie. To nie była jakaś inna matka – to była matka najlepszego przyjaciela jej syna.
Ich chłopcy znali się od pierwszej klasy podstawówki. Ich przyjaźń wiele razy spędzała Alicji sen z powiek. Nigdy nie zrozumiała, dlaczego Jędrek wybrał właśnie Filipa. Co przyciągnęło go do tego chłopca o wyzywającym spojrzeniu, który już jako kilkulatek miał w sobie jakiś niepokojący pierwiastek i wydawał się przesiąknięty cynizmem? Bała się, że ich przyjaźń wydobędzie z Jędrka mrok. W jego otoczeniu przez całe dzieciństwo nie pojawił się nikt, kto bardziej niż Filip byłby zdolny do sprowadzenia go na złą drogę. Niczego bardziej nie chciała, niż ochronić go przed tym. Nieraz próbowała subtelnych podchodów i niby-niewinnych sugestii, ale to właśnie Filip z niewytłumaczalnych dla niej powodów wciąż był najbliżej jej syna.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_