Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rezydencja surykatek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lutego 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,81

Rezydencja surykatek - ebook

W Rezydencji surykatek czytelnik bez trudu rozpozna język Marty Podgórnik, jego charakterystyczny, niepodrabialny styl i ton, gdzie czułość przeplata się z cynizmem, ból z drapieżnością, humor z pasją. Kolejna znakomita książka gliwickiej autorki zaskakująca językową ekwilibrystyką. Drzwi do Rezydencji otwarto.

Spis treści

Przeglądy snów w grupie
Gwiazdor rocka, królowa poezji, pies, schody i puenta
Angelus
Międzynarodowy Dzień Bez Nas
Translacja
Ostatni zdrowi ludzie
Chelsea Hotel No. 5
Gorzkie żale
Naród czeka. (Drugi wiersz) dla Marcina Sendeckiego
Ragazza
wizyta strasznej pani
Kokejinowa Lil & Morfajna Sue. Sampel z W.H. Audena: "Cocaine Lil and Morphine Sue"
Telefon na drugiej linii
wymierne korzyści
Latynoskie Odcinki
Sztuka, bo przecież nie Kultura
Dlaczego zero gramatyki
S'on'et
Zamek
Melodia
Dziewczynka w czerwieni
Literatura w weekend
w przedziale
Umowna wiązanka nad "Gastonem Lagaffe"
Odnawialny dancing
Poemat nagrodzony nagrodą K.
Źrenica Prawdomówcy
Wzory Listów Belgijskich
Rezydencja surykatek
Instrukcje obsług
Zawsze
Kiedy łączniczka kocha, chłopcy idą za nią w dym
Archiwum rodzinne: występy gościnne, karaoke w Kielcach
["Mauretania" sunęła]
Rytualna kąpiel

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65358-98-1
Rozmiar pliku: 505 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis wierszy

Przeglądy snów w grupie

Angelus

Międzynarodowy Dzień Bez Nas

Translacja

Ostatni zdrowi ludzie

Chelsea Hotel No. 5

Gorzkie żale

Naród czeka

Ragazza

wizyta strasznej pani

Kokejinowa Lil & Morfajna Sue

Telefon na drugiej linii

wymierne korzyści

Latynoskie Odcinki

Sztuka, bo przecież nie Kultura

Dlaczego zero gramatyki

S’on’et

Zamek

Melodia

Dziewczynka w czerwieni

Literatura w weekend

w przedziale

Umowna wiązanka nad „Gastonem Lagaffe”

Odnawialny dancing

Poemat nagrodzony nagrodą K.

Źrenica Prawdomówcy

Wzory Listów Belgijskich

Rezydencja surykatek

Instrukcje obsług

Zawsze

Kiedy łączniczka kocha, chłopcy idą za nią w dym

Archiwum rodzinne: występy gościnne, karaoke w Kielcach

Rytualna kąpielPamiętnik jej, którego szczerość gwarantuje oczywisty brak samokrytycyzmu, jest zarazem baśnią i dokumentem. Szczery był niewątpliwie stosunek autorki do sztuki. O ile jej socjalna rewolucyjność była być może zbyt egzaltowana, o tyle w sztuce swej faktycznie dokonywała rewolucji. Taniec ówczesny może jeszcze bardziej niż inne rodzaje sztuki zasklepił się w szeregu formułek, był układanką gotowych, wyuczonych ruchów, z muzyki potrzebował zaś tylko jej najniższego elementu – rytmu, do sensytywnej sfery widza apelował negliżem. Izadora odrzuciła konwencjonalizm ruchów, majtki z koronkami i cały rokokowo-buduarowy balast ówczesnej choreografii, związała taniec z trudniejszą muzyką, pojmując go jako plastyczny wyraz jej treści. Można się spierać, czy muzyka taka ma treść. Ale jeśli przez sferę sensytywną nie sięga do wyższych skojarzeń nie tylko estetycznych, intelektualnych – jest złą muzyką. To samo można powiedzieć o tańcu i w jego rewolucyjnej reformie leży zasługa Izadory Duncan.

Karol BunschPrzeglądy snów w grupie

Karta – klucz. Miejsca – opisy i mosty.

Pytania od 2 do 3 nie są konieczne.

Czy możesz nam teraz opowiedzieć sen?

Jakich uczuć ze snu jesteś najbardziej świadomy?

Czy doznawałeś tych uczuć w przeszłym czy obecnym życiu?

Kto po raz pierwszy i ostatni odczuwał w ten sposób?

Opisz pierwsze (lub kolejne) miejsce akcji snu.

Nazwij je: Teksas, kostnica, dom matki.

Jak wygląda to miejsce (nazwij je) na jawie?

Jak wygląda (nazwij to miejsce) w Twoim śnie?

Tak. Kiedy robiłam skrobankę, chodził w tę i z powrotem.

Podobno po zabiegu straciłam przytomność;

upierał się, że będzie prowadził.

Czy lubisz to miejsce ze swojego snu, czy nie?

Odpowiedz, jakbyś relacjonował fakty, nie scenerię.Gwiazdor rocka, królowa poezji, pies, schody i puenta

Rzuciła szkoły najprędzej, jak się tylko dało, bo już wiedziała, że chce być królową poezji. Rzecz jasna, takimi chęciami wybrukowane jest niejedno piekło na ziemi. Pracowała w zajezdni, na szrocie, gąbkami na wysięgniku myła wagony. Stała za barem. Wyklejała bannery. Zakochała się, kiedy miała siedemnaście lat. Z wzajemnością. Nocami czytywała Eliota.

Była druga połowa lat dziewięćdziesiątych (mowa o wieku). Debiutowała z nawet niezłym hukiem. Następne cztery lata przeżyła jak we śnie. Publikacje, imprezy, spotkania autorskie, czasopisma, książki, audycje, gazety. Koleje Państwowe poznała, by tak rzec, od samej podszewki.

Minęło dziesięć lat. Spojrzała w lusterko. Zobaczyła niemoralnie wręcz szczęśliwą osobę. Robi to, co chce robić, i do czego prawdopodobnie została stworzona. Jest, być może, w stanie się z tego utrzymać. Niczego już nie musi udowadniać. Dostaje nagrody, stypendia, mnóstwo recenzji w popularnych mediach. Ma wspaniałych przyjaciół. Niewielu, ale nie zamieniłaby ich na żadne skarby! Rodzina jest już teraz z niej dumna, skończyły się uwagi o braku wykształcenia i łapaniu męża.

Nikt jej nigdy nie spytał o zdanie. Gdyby spytano, wolałaby śpiewać, grać w teatrze, malować obrazki, ostatecznie mogłaby się zająć pracą naukową, prawem albo ekonomią. Nie od parady przecież ma ten niezwykły zmysł analityczny i ponadprogramową zdolność do pozawerbalnej komunikacji.

Nie ma jeszcze trzydziestki, a ma już zapewnione miejsce w pierwszej dziesiątce swojej generacji. Wszystko, czego się podejmie, wykonuje świetnie. Sprawdza się jako recenzentka, tłumaczka, redaktorka, prowadzi warsztaty twórczego pisania, juroruje w konkursach, bryluje
w panelach krytycznoliterackich, błyszczy dowcipem i niewymuszoną erudycją w wywiadach dla czasopism literackich, jak i dla wysokonakładowej prasy. Właśnie składa do druku pierwszą powieść.

A lusterko ma z pleksiglasu. Sama nie wie, kiedy straciła wielką miłość, taką, co się zdarza o wiele, wiele rzadziej niż talent literacki. Kiedy o tym myśli, czuje się jak ktoś, kto pięć minut zaledwie spóźnił się na ostatni prom odpływający z wyspy. Więc siada nad każdą rzeką, jaką znajdzie, choćby to i był kanał gliwicki, albo sztuczny akwen, nawet hotelowa wanna, i wpatruje się w niknące w oddali światełka.

Gdyby zechciał, poczekał jeszcze kilka chwil.

Tymczasem jest praca. Coś, czym można zająć bezsenne noce. Niech mówią o niej – tytan pracy, nowa Maria Dąbrowska. Wolałaby jednakowoż pospać. Ale nikt jej nie spytał o zdanie.

Jej odwieczny ukochany nie chce, albo nie może, już na nią patrzeć. Jest w niej coś, co go tak bardzo odpycha. Jakaś wyniosła gorycz, jakieś okrucieństwo, z jakim defrauduje wszystko, co by mogła z tamtych chwil zatrzymać. Precz kuferki pełne zasuszonych bławatków, precz liściki, bilety kolejowe, uściski na dworcach.

A w międzyczasie życie wzmaga się wręcz nieprzyzwoicie, bo jak rzecze jej ulubiony filozof, szczęście i instynkt to jedno, gdyśmy młodzi. Niczego sobie zatem nie odmawia.

Potem jest szpital. Potem znów kawiarnia. Nocami praca, w dzień urywana drzemka. Układa się ze światem, spłaca jakieś raty, odbiera jakieś wyciągi z banku, składa światu jakieś kwity, i wszystko leci przez palce. Bierze, traci prace. Spotyka, żegna ludzi. Wita, zmienia miejsca. Tymczasem jej pozycja literacka zwyżkuje nieubłaganie. Przy najważniejszych nagrodach może czuć się niesłusznie pominięta. Powstaje pierwsza, trzecia, osiemnasta praca magisterska, licencjacka, wreszcie doktorska na temat jej twórczości. Telefon dzwoni.

Czyta, że w psychiatrycznej terminologii neurastenia pierwotnie oznaczała chęć zatrzymania wszelkiej aktywności. Przychodzą tygodnie w łóżku. Zamawianie papierosów przez telefon. Nieodbieranie telefonów.

Któregoś poranka stwierdza, że wystarczy. Tyje osiem kilogramów, farbuje włosy, kupuje nowe, modniejsze ubrania, lepszy komputer, dyktafon, komórkowy telefon. Zakłada od nowa konto w banku. Rejestruje działalność. Pisze książkę za książką, recenzję za recenzją, esej za esejem, a drugą ręką tłumaczy i redaguje. Żal w niej jakby wypłowiał. Alkohol okazuje jej miłosierdzie. Pieniądze nagle są. Kupuje parcelę, zaczyna coś budować. Wykupuje ubezpieczenie, jeździ na wczasy do Chorwacji, w mieszkaniu kładzie panele. Po nocach stuka w klawiaturę, jest najlepsza. Tekst na przedwczoraj? Proszę bardzo. Recenzja z książki, której ani ona, ani nikt w ogóle nie czytał? Proszę. Montuje rolety, żeby porządek dobowy nie psuł jej już nastroju. Ma kłopoty z wychodzeniem na zewnątrz. Jeśli już musi wyjść, porusza się tylko taksówkami. Zdarzają się zaniki pamięci krótkotrwałej. Coraz bardziej dokuczliwe. W końcu znowu szpital, potem sanatorium. Czyta Eliota. Chodzi na długie spacery. Sosnowy las tak pięknie pachnie, bryza od morza tak orzeźwia, rozgrzany piach pod stopami koi.

Tak jak kiedyś patrzyła godzinami na rzekę, tak teraz może patrzeć na cokolwiek, w cokolwiek, byleby to nie był drugi człowiek. Jeśli czegoś od niej chcą, chętnie im to daje, jeśli może. Nie ma w niej złości. Jest w niej (wreszcie) dalekie odludzie.

Jest grań, skalisty brzeg, o który rozbijają się wszystkie przypływy. Forteca, w której straszy. Z rozrzewnieniem wspomina jeszcze chwile, gdy w boku coś tam bolało. Teraz już nie. Jest za to praca. Niech będzie nazywana najbardziej pracowitą pisarką swego pokolenia. Ale nikt jej nie spytał o zdanie. Gdyby spytano, chciałaby znowu mieć serce na miejscu.

Opowieść o schodach jest jak moja opowieść o rzece – zapisała w dzienniku. Nigdy jeszcze nie spadłam ze schodów, a tak bardzo bym chciała. I widzę to – eksplodująca przestrzeń jednej setnej sekundy, złamał jej się obcas, nie, to świat nagle skręcił, bez kierunkowskazu; zahamował na światłach.

Puderniczka, szminka, portmonetka, klucze do mieszkania, klucze do pracowni, bransoletka, którą podczas zajęć zdejmowała, kieszonkowy kalendarzyk, dwa długopisy, ołówek, przeterminowana czekoladka w sreberku, spinacz, być może agrafka, higieniczna chusteczka, buteleczka tanich perfum, uszczerbiona muszelka znad zimnego morza, kawałek kredy, okulary do czytania, zmięta karteczka, guzik zapasowy od zielonej garsonki, trzy wsuwki do włosów, być może lakier do paznokci, być może fiolka z nitrogliceryną?

Przecież nie scyzoryk. Nie piersiówka. Nie tomik poezji. Nie prochy. Nawet papierosy z filtrem nie. Nie podpaska, choć to oczywiste. Nie karty kredytowe, bo to nie te czasy. I nie walkman marki Sony z kasetą (marki TDK), The Best Of Dire Straits. The Best Of Eleni?

Bała się bardzo psów. Mówiła o tym często. Mówiła: Psów się boję bardzo. Znajomych psów już tak nie, chociaż i te omijam, ale nieznajomych, to bardzo. Jakieś lęki z dzieciństwa pewnie, nawet nie pamiętam. Ja tylko hodowałam świnki morskie.

Była raz morska świnka mała,/ Co gdy siedziała, to nie stała./ Kiedy pościła, to nie jadła,/ A tyjąc, nie traciła sadła.// Nikt patrząc na nią, nie mógł orzec,/ Że świnka to jest nosorożec,/ I nie udało się nikomu,/ Gdy wyszła, zastać świnki w domu.// Gdy miała świnka ta zmartwienie,/ To nie cieszyła się szalenie,/ Nie była grzeczną, będąc szorstką,/ Nie była rzeczną, będąc morską.// Gdy się starzała świnka mała,/ To wcale przez to nie młodniała/ I do ostatka dziwna była,/ Bo kiedy zmarła – to nie żyła.

Morze jest stanem ducha, nieprawdaż? Podobnie rzeka.

Nie bardzo wiedziała, jak to jest z geniuszami zła, top modelkami, inżynierami i gwiazdorami rocka, ale królowe poezji bywają na ogół nieco smutne, i mocno zestresowane. Spoczywa na nich ciężar, którego tak naprawdę nie ma. To nie lada wyczyn dźwigać na rachitycznych barkach fantomowy ciężar. Ale królowe poezji się nie skarżą. Mają na alkohol i na taksówkę, a tapczan dzielą z maszynopisami najnowszych powieści i wielkich poematów. Egzystencjalny spleen pozostawiają studentkom polonistyki i barmankom z ostatniej czynnej w okolicach dworca tancbudy.

Nie wiedzą, czego świat oczekuje od inżynierów, gwiazdorów rocka, ale mają nadzieję, że chociaż jakaś mała część świata oczekuje od inżynierów mostów na rzekach, a od gwiazdorów rocka czegoś w rodzaju piosenki? Bo od królowych poezji cały świat, o ile w ogóle zaprzątną jego uwagę, oczekuje wyłącznie, efektownego w miarę możliwości, samobójstwa. Może być przez piekarnik, rzekę albo most. Ewentualnie jeszcze żyletki, białe tabletki. Wieszanie to już sprawa stricte męska, podobnie rzucanie się pod pociąg czy strzał w prawą skroń z pistoletu.

Każde miasto składa się, w uproszczeniu, z dworca pkp i rzeki, która je tnie na nierówne części. Hotel, bar i poczta powinny znajdować się w górze rzeki. Wychodzi się po nas na stację, zabiera do restauracji, potem do domu kultury, na pięterko, do pani księgowej. Już sami nie wiemy, czy czujemy się bardziej zmęczeni, zażenowani czy winni. A może zwyczajnie wychujani? Sam powiedz, czy życie miało się składać z tego typu pocztówek?

Twój pocałunek, kapitanie, to lodowy pagórek, który bez trudu forsuje Titanik mojego odrętwienia. Zostałam kompleksowo znieczulona przed wejściem na pokład. Twój zapach, sposób uniesienia brwi, gdy opowiadasz o czymś dla Ciebie istotnym, lekki puls za uchem, wymięty kołnierzyk, przelotny dotyk w taksówce. Świat mi się przyśnił jako prosektorium, w świetle sodowych lamp i ultrafiolecie upiornego kolorofonu.

Jeden pocałunek złożony na ustach topielicy, słony smak, szeleszczący jak folia popiół. Nici z nawałnicy, sztorm ugaszony w sercu.

Jeżeli wierzyć przekazom źródłowym, królowa poezji i gwiazdor rocka spotkali się cztery razy. Czwarty raz się nie liczy, gdyż trudno zaliczyć pogrzeb wspólnego znajomego w poczet spotkań. Za trzecim razem mijali się w barze hotelowym, oboje goszcząc na jubileuszowym Festiwalu Frazy w Mediolanie. Ona wracała z baru ze szklanką winiaku na lodzie, on akurat szedł do toalety. Chciała coś powiedzieć, ale właśnie wtedy podeszła do niego jakaś miła pani, prosząc o autograf, a w tej samej chwili w jej torebce zadzwonił telefon komórkowy. Sypnęło się confetti, korek strzelił, zawirowała podłoga. W tej samej chwili nastąpił koniec ich historii.

Pamiętam tamte lata jak przez mgłę, ale ją zapamiętałem. Duża impreza w średnim mieście, graliśmy wtedy za zwrot kosztów i nocleg. To był raczej kiepski hotel, ale było nam wszystko jedno, rzadko trzeźwieliśmy na tyle, żeby poczynić podobne spostrzeżenia. Na wieczorki poezji też nie chodziliśmy; poznałem ją, kiedy pyskowała w recepcji – tak pięknie i słodko! W kwadrans uporała się z barkiem i moim rozporkiem. Kochaliśmy się w wymiętej pościeli, a limuzyna czekała pod oknem. I nie było miękkiej gry, nikt nie chodził spać, tworzyliśmy historię kultury. Publiczność nie oczekiwała po nas niczego innego, miłości czy przyjaźnie odkładaliśmy na później, balangi w hotelowych pokojach musiały nam wystarczyć, i wystarczały. Pamiętam ją, tamtego roku była u szczytu sławy, a o jej podbojach miłosnych krążyły legendy. Żartowała, że woli wokalistów od gitarzystów prowadzących, ale zrobi dla mnie wyjątek. Potem, już po wszystkim, miała łzy w oczach. Tacy jak my, powiedziała, przetrąceni przez kanony urody i społecznych oczekiwań... Nie dokończyła. Poprawiała makijaż w windzie, zgubiła gdzieś kolczyk. Powiedziała: Co z tego. Jestem brzydka, ale mam swoje wierszyki. Potem jej już nie spotkałem. Czytałem, że źle znosiła wystąpienia publiczne. Piła, dwa razy przedawkowała środki nasenne, ale wtedy to był standard. Z tego, co wiem, nigdy nie była z nikim naprawdę związana. Nie wiem, czy z wyboru, czy ze względu na okoliczności. Nikt z nas się wtedy nad takimi sprawami nie zastanawiał. Nie mogę więc powiedzieć, że dobrze ją znałem, przez scenę przewijało się mnóstwo osób, jedni robili kariery, inni przepadali jak kamień w wodę. Zabawne, że jednak ją zapamiętałem.

W rządowej klinice w Buchenwaldzie dożywała swoich dni, siedemnasta na liście do literackiej nagrody Nobla. Gwiazdor rocka? O tak, znałam go – młody dziennikarz notował, choć szczerze powiedziawszy i tak miał to w dupie. – To było chyba w 2006? Miał taką pomiętą przy kołnierzyku zieloną koszulę. Obiecał zadzwonić, oczywiście nic z tego nie wyszło. Zaraz potem wyjechałam na stypendium do Dolnej Saksonii. Nie myślałam o tym, wcale wtedy nie myślałam, zmagałam się bowiem z dziełem swego życia. Dwadzieścia sześć lat później, pamiętam, bo to były pierwsze od wielu lat moje święta w domu, cioteczna wnuczka powiesiła nad łóżkiem plakat, wpadły mi w ręce jakieś jego płyty. Zabawnie mrużył oczy, składając usta w pocałunek. Świat przepływał obok. Płaciłam rachunek, wsiadałam do taryfy, urywał mi się film. To były złote lata ponowoczesności. Na strychu znajdziesz pudło z wycinkami, slajdy i pamiątki.

Pewnego dnia, w Vancouver albo w Barcelonie, temperatura spadnie, zmokną prześcieradła, i pamięć podrze w strzępy każdą kalkę. Piekielny kolorofon, którego królowa się bała, zamigoce jak komory przebitego serca, i trzaśnie, i zasyczy, i zgaśnie jak zniczyk. W ciemnościach ciało zaszemrze jak rzeka, osunie się jak skarpa, zagrzmi jak wodospad. Królowa poezji z nadgarstków utoczy czerwony bieżnik na stalowych schodach.

Nieważne, jak dotykasz, ważne, że dotykasz. Na chwilę po zamknięciu świata, wygaszeniu rampy, katastrofie scenerii i rozkładzie sztampy, w feerii światełek tonących wraz z kreską rzeki gdzieś w horyzoncie pogniecionej mapy, maleńki przeciek, strumyk, żyłka, krotochwila. Trzymasz dłoń, która kieruje się sercem. Zdaje Ci się zimna.

Dawanie wiary? Przekazy źródłowe? Toż to ordynarna fikcja. W 2019 roku bawiła przejazdem w São Paulo. Poszła na jego koncert. Był tłok, było parno. Godzina dwudziesta druga, czy dwudziesta trzecia. Sporo wcześniej wypiła, kropelka potu sunęła słoną ścieżką w dół karku. Wzruszyła się, do hotelu wracała boso, z sandałkami w rękach. Do snu w syntetycznej pościeli bez wzorków utulił ją śpiew drozdów, i jego piosenka.

To była na swój sposób szalona epoka. Jazz, kokaina, sprzedajne pisemka, broń maszynowa, fikcyjne małżeństwa, etc. Od tego zgiełku chciało się zwariować. Rzeka płynęła we wszystkich kierunkach, światełka skrzyły niczym bryłki śniegu na stokach Kilimandżaro w kwietniowym słoneczku. Nie istniała Odessa, rozpływał się Bejrut. Pewne i namacalne było tu i teraz. Opowiedział jej dwie prawdziwe historie, o psie i o schodach. Mieli na to zaledwie kilkanaście godzin. Musiała szybko wybrać, co chce zapamiętać.

Nigdy nikogo nie uderzyłem – powiedział. Nie gniewała się.

Zapisała numery tego popołudnia na odwrocie serwetki z logarytmem wiersza. Wiatr targał nią, już zmiętą, i zaniósł na druty wysokiego napięcia. Królowa poezji zdawała sobie sprawę z niemej grozy swojego położenia. Nie chciało jej się dłużej śmiać. Czuła się jak niezły aktor, któremu zaschło w ustach. Scena chybotała, proscenia spływały. W końcu uśmiech zgasł, rozpętała się rzeka.

Po 21.00 na scenie pojawił się, oczekiwany przez wszystkich, George Clinton – legenda muzyki funk i soul, kultowa postać dla muzyków z kręgu hip-hopu, rapu i klimatów czysto klubowych. Widownię ogarnęło prawdziwe szaleństwo. Niezmordowany George Clinton, wraz z towarzyszącym mu zespołem, brawurowo podsycał atmosferę. Mistrz bawił, fascynował, opanował muzycznie scenę i widownię. Wszyscy, którzy z niecierpliwością oczekiwali show z funkowymi wibracjami, nie zawiedli się. Planowany godzinny koncert przerodził się w ponad dwugodzinną muzyczną fetę.

Obudziła się o siedemnastej w pustym mieszkaniu. Zapaliła. Pięćdziesiąt sześć lat, cztery miesiące i dwanaście dni dzieliło ją od kliniki w Buchenwaldzie. Schody przeciwpożarowe korodowały w pomarańczowej poświacie lipcowego słońca. Cioteczna wnuczka jeszcze się nie urodziła. Zza okien dobiegało donośne szczekanie.

Miało być o żaglówkach.Angelus

U prządniczki siedzą jak anioł dziewczęta

Coś tam sobie przędą Nikt nic nie pamięta

Głos ułana słychać Stukanie za oknem

Wpuść mnie moja miła Nawet Cię nie dotknę

U pana doktora krew fartuch zaplami

Niby taka chora, a fika nogami

Będzie za nim biegła Na sień Do ogrodu

Nawet i do piekła Ale bez powodu

Będzie znajdywała Nigdy nie samego

Nie będzie się śmiała Bo nie będzie z czego

U prządniczki siedzą Bo chcą miejsko-wiejską

Powieść skonstruować mitteleuropejską

Wciąż za mało gwałtów, pożogi, aborcji

Jakbyś tak od rautów nie mógł dostać torsjiMiędzynarodowy Dzień Bez Nas

I

To jest nagranie audiowizualne. I firma

fonograficzna. I nośnik, i światło.

I ona nagle nie czuje się winna, a przecież wszystko

przyszło jej za łatwo.

Za łatwo przyszła do niej śmieszna śmiertka

pod pozorem stosu ubrań na krześle w jesienny poranek.

Ale zostawmy śmiertkę dla lepszych pisarek.

Za szybko przyszła miłostka pod przykrywką śmiertki

i ona się łudziła, zrzucając ubranie, że zdąży z tym zdaniem,

jednym, najważniejszym.

Już wie, że nie dane jej zdążyć z tym zdaniem.

II

lód, lód, lód, wszędzie kulki lodu, lodowe tafle, szkiełka,

lód na autostradzie, lód w strzępkach ostatniego prawdziwego zdania. lód jak najbardziej, lód o dziwnych kształtach, lód optymalnie, torebki do lodu, lód pokruszony, w kryształowych szklankach.

łut (może łud?) prawdy. po tych wszystkich latach wciąż myślisz, że warte zachodu są te żałosne zdania. maszyna do lodu.

III

mój ukochany, mamy jeszcze trzydzieści pięć godzin. kiedy wychodzisz ze mnie, robi mi się smutno, i nagle mam w pamięci to, co się wydarza. potem już jest jutro, i bardzo piękny spacer dokoła cmentarza. a moja mama zawsze chciała mieć norkowe futro. mówi się „futro z norek”, ale moja mama nigdy nie mówi o tym, czego pragnie. więc w sumie się nie miałam od kogo nauczyć.

IV

jak być zapamiętaną? jak najbardziej. teraz. kiedy zejście ze sceny zdaje się być problemem jedynie logistycznym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: