- W empik go
Rhiide. Łowca tom 3 - ebook
Rhiide. Łowca tom 3 - ebook
Gdy życie to walka, wróg staje się najbliższym przyjacielem.
Kai Oshiro egzystuje rozdarty między dwiema skonfliktowanymi stronami - służy w formacji, której zadaniem jest spacyfikować krwiożercze istoty, a jednocześnie sam jest ofiarą tej makabrycznej przemiany. Patomorfolog podejmuje kontrowersyjną decyzję, by nawiązać porozumienie z Ghardhur - siłą, która sprowadziła na świat nieszczęście. A może tylko przywróciła równowagę, którą już wcześniej zaburzył człowiek?
Trzecia część trylogii "Łowca" zachwyci miłośników filmu "Epidemia strachu" Stevena Soderbergha.
Łowca
Po świecie rozlewa się epidemia - kilka przeczytanych lub usłyszanych słów zamienia ludzi w krwiożercze istoty. Tajemnicza siła Ghardhur zaczyna przejmować kontrolę nad ich zachowaniem. Służby starają się zapanować nad sytuacją, ale nie wiedzą, że w swoich szeregach mają jednego z "odmieńców". Kai Oshiro próbuje przechytrzyć Ghardhur - ale w pierwszej kolejności musi okiełznać własną dziką naturę.
Marta Choińska-Młynarczyk - z wykształcenia chemiczka, z zamiłowania i zawodu copywriterka i pisarka. Tworzy w nurcie fantastyki; dawniej swoje utwory publikowała na portalu Szuflada. Laureatka konkursu "Mój Pupil - Zmiennokształtny" organizowanego przez Apeiron Magazine, a także konkursu "Gorąca trzydziestka. Za mundurem..." organizowanego przez Studio Litera Inventa.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-7148-7 |
Rozmiar pliku: | 568 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z początku jechali w milczeniu. Niewidoczny _Ghardhur_ nie palił się do opowieści, a Kai nie kazał mu się spieszyć. Rozumiał, że w analogicznej sytuacji też nie chciałby nacisku ze strony drugiej osoby. Nawet jeśli czuł teraz odrobinę satysfakcji z powodu uzyskania nowego statusu, nie musiał dobitnie tego okazywać.
W końcu więź umysłowa z istotą zaczęła się nasilać, więc nie stawiał oporu. Ulice Berlina wciąż świeciły pustkami, dlatego nie obawiał się jazdy z częściowo zajętymi myślami. Znacznie bardziej doskwierał mu teraz cały bok, który przy każdym ruchu przeszywały igły bólu. Doskonale wiedział, że powinien był się zgodzić na badania. Choćby na jedno prześwietlenie. Poczucie obowiązku i niechęć względem kolejnego pobytu w szpitalu, które zwyciężyły podczas spotkania z ratownikami medycznymi, teraz nie wydawały mu się już tak słuszne jak wcześniej.
Zapomniał o bólu, kiedy przez jego umysł zaczęły przelatywać urywki wspomnień. Nie były tak wszechogarniające jak wizje, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nie potrzebuje przerwy od podróży.
_Ghardhur nie pamiętali swoich początków. Nie mieli rodziców, rodzeństwa, nikogo bliskiego. Po prostu istnieli, jak istnieją ciała niebieskie, nie zastanawiając się nad sensem swojej egzystencji. Gdy nadchodził czas spotkań, nie odczuwali względem siebie niczego. Byli samotnymi podróżnikami, którzy mijają się w czasoprzestrzeni. Żadnych słów, żadnych kontaktów._
_Z czasem nauczyli się rozmawiać. Zatrzymywali się w swojej wiecznej podróży, by odegnać samotność. Niektórzy z nich nawiązali nawet przyjaźnie. Inni pałali do siebie niechęcią. Czasem pragnęli zniszczyć swoich pobratymców, ale jeśli tego nie zrobili, ich życie toczyło się dalej, pozbawione chorób i jakiegokolwiek naturalnego końca. Nieśmiertelność była ich darem, ale i przekleństwem, podobnie jak brak materialnej formy. Wtedy jednak tego nie czuli. Akceptowali to, że byli bytami astralnymi._
_Ziemia należała do nich. Nie musieli jej dzielić między siebie czy toczyć wojen. Mogli swobodnie się po niej poruszać. Dziś jeden kontynent, jutro inny. Nie musieli ich nazywać, tak samo jak zwierząt, które na niej żyły. Byli wszechmocni. Stanowili jedyny byt, który posiadał rozwiniętą inteligencję._
_Ravherd doskonale pamiętał czasy, gdy drzewa zdawały się sięgać niebios, a pomiędzy nimi przechadzały się wielkie gady. Wokół niego zamykała się wtedy niesamowita, wszechogarniająca zieleń. Miała tysiąc odcieni, które mogło dostrzec jedynie oko Ghardhur. Wilgotny las odurzał milionem zapachów i każdego dnia był inny. W tym wyjątkowym otoczeniu codziennie rozgrywały się sceny śmierci, które obserwował z fascynacją. Nie był w tym sam. Inni też je obserwowali._
_Tak naprawdę to właśnie na Ziemi poznali śmierć. Przemijanie, którego nie doświadczali, choć wszystko wokół nich rodziło się, dorastało i umierało. Tylko oni trwali niezmiennie żywi. Byli obserwatorami, w których narastała fascynacja śmiercią. Lecz nic nie zrobili. Istnieli dalej._
_Potem wyewoluowali ludzie. Ułomni, a jednak dumni, jakby byli panami świata. Byli zwierzętami słabszymi od wielu innych, ale przekonanymi o swojej sile i możliwości władania innymi. Zwierzętami, które dzięki sprytowi i wymyślonym narzędziom zaczęły spełniać swoje marzenie o władzy. Ludzie byli tymi, którzy nieśli śmierć wbrew dotychczasowym zasadom. W oczach Ghardhur stworzeni byli do tego, by stać się ofiarami, a potrafili przeistoczyć się w myśliwych._
_Ludzie byli tymi, którzy zaburzyli równowagę. Przywłaszczyli sobie władzę, która należała do Ghardhur._
_Dzielili ziemię. Zdobywali władzę. Budowali imperia. Szczycili się swoją inteligencją i kulturą, budując je na uciemiężeniu innych swojego gatunku. Nieśli śmierć, pragnąc jednocześnie wierzyć, że kiedy dosięgnie ich samych, będą mieć coś jeszcze. Drugą szansę. W przeciwieństwie do innych zwierząt czuli też nieodpartą potrzebę wiary w coś potężniejszego od nich._
_Thardha była tą spośród Ghardhur, która pierwsza to wykorzystała. Przemówiła do ludzi. Zagęściła swoją niematerialną postać do formy widzialnej dla tych, którzy jeszcze zachowali swój naturalny instynkt. Stała się uosobieniem bogini matki, której tak bardzo pragnęli. Nie trzeba było wiele czasu, by inne astralne istoty poszły jej śladem._
_Szybko odkryli, że do ludzi można mówić i manipulować nimi za pomocą słów. Można wpłynąć na ich umysł i nagiąć go do swojej woli odpowiednimi sugestiami oraz wizjami. Ewentualnie całkowicie go złamać, pozostawiając tylko pragnienie niesienia śmierci innym ze swojego gatunku. Dostrzegli także, że ludzi można zniszczyć. Uderzenie, które nie było w stanie zabić astralnego bytu, mogło roztrzaskać człowieka na drobne kawałki._
_Ghardhur byli tymi, którzy przywrócili równowagę. Odzyskali władzę, podając się za bogów i sterując swoimi marionetkami. Dawne porachunki mogli rozegrać za pomocą pionków._ _Bardziej okrutnie, składając hołd tak długo obserwowanej śmierci. Interesująco._
_Ravherd pamiętał dzień, w którym po raz pierwszy poczuł smak ludzkiej krwi, jakby to było wczoraj. Słodki i słony jednocześnie, delikatny i ostry, z metaliczną nutą. Gorący, życiodajny płyn, po który mógł sięgnąć, kiedy tylko chciał. Dzięki niemu mógł zakosztować wreszcie radości, jaka płynie z niesienia śmierci komuś, kto nie jest bezcielesnym bytem. Im więcej krwi było na jego rękach, tym silniejszy się stawał. Im więcej cierpienia i strachu go otaczało, tym lepiej się czuł._
_Ghardhur sami sobie nadali rolę osób, które równoważą sytuację. Imperia powstawały i upadały, czasem za sprawą samych ludzi, czasem przy pomocy delikatnych sugestii ze strony nawiedzających ich istot. Ziemia znowu należała do tych, którzy na co dzień poruszali się po niej niewidoczni._
_Niektórzy z nich decydowali się na zjednoczenie z ludźmi. Pozyskiwali od nich namiastkę cielesnego życia, udzielając w zamian swoich mocy. Wybierali ich starannie, dopasowując do swoich potrzeb, by mogli czuć się z nimi jak najlepiej. Niektórzy lubili swoich rhiide, inni tylko z nich korzystali, by następnie przejść do kolejnych._
_Obcując z ludźmi, przekonali się, że nie są pozbawieni emocji. Ravherd mógł się cieszyć, że nie miał tendencji do przywiązywania się do swoich ludzi. Dzięki temu nie musiał doświadczać tego, czego zakosztowała Thardha, zdradzona i porzucona na rzecz innych Ghardhur, którzy wydali się ludziom lepsi. Śmiertelni mówili wówczas, że się nawrócili. Astralne byty śmiały się z nich w kułak._
_Thardha zapragnęła zemsty na tych, którzy się od niej odwrócili, i na własnych pobratymcach, którzy zajęli jej miejsce na piedestale. Rozpoczęła wojnę, w którą dali się wciągnąć wszyscy. Poniosła w niej śmierć. Tak zakończyła się pierwsza epoka, w której Ghardhur panowali nad ludźmi._
_Ci, którzy pozostali wówczas przy życiu, dołożyli wszelkich starań, by wzmianki o ich istnieniu zniknęły z powierzchni Ziemi. Zabili swoich odmieńców, łowców i świadków. Zniszczyli zapiski. Przysięgali tym, którzy wówczas zwyciężyli, że nigdy już nie będą się łączyć z ludźmi. Zniknęli._
_Ravherd_ przerwał połączenie. Wydawał się zmęczony, więc Kai go nie ponaglał. Przez ten czas przyjechał już do domu i dopóki jego rozmówca milczał, zamierzał zająć się sobą. Wystarczyło mu jedno spojrzenie w lustro, by wiedzieć, że jeśli gdziekolwiek się tak pokaże, czeka go aż za wiele wyjaśnień. Był w opłakanym stanie.
Nie zdążył się nawet rozebrać, gdy zadzwonił telefon. Oshiro cieszył się, że na czas walki zostawił go w samochodzie, spodziewając się, że kolejnego starcia mógłby już nie przetrwać. Sięgnął teraz po niego niechętnie. Miał jedynie nadzieję, że nie usłyszy zaraz kolejnej prośby o pomoc.
– Wszystko dobrze? – zapytała Verena zaraz po jego niemrawym powitaniu. – Martwię się o ciebie.
– Jest w porządku – skłamał, siląc się, by w głosie pojawiło się więcej energii. – Ogarnę się i po was przyjadę.
– Jeśli wolisz, mogę poprosić tatę…
– Nie! – sprzeciwił się natychmiast, ostrzej niż zamierzał. – Zostańcie w domu. Nie wychodźcie beze mnie nawet na spacer po najbliższej ulicy.
– Skoro tak mówisz, to znaczy, że stało się coś naprawdę złego.
– Nie wiem po prostu, czego i po którym _Ghardhur_ się spodziewać. Może kolejnych masowych przemian. Dlatego zaufaj mi i tam zostań. Ze mną będziesz bardziej bezpieczna.
– Wiem. Poczekamy. Możesz mi powiedzieć, co się stało?
– Może później to zrobię. Będę za trochę więcej niż godzinę. I jeszcze jedno. Jeśli w twojej rodzinie ktoś się kiedykolwiek przemieni… po prostu zrób, co będziesz musiała. Nie czekaj na ratunek. Czekanie źle się kończy.
Rozłączył się, nie pozwalając jej dodać ani jednego słowa. Mógł sobie wyobrazić, jak zaskoczona mogła być teraz Verena. Spodziewał się, że niedługo wręcz zasypie go pytaniami. Teraz jednak sam miał ich sporo.
_Żyjesz?,_ zapytał _Ravherda_, gdy cisza się przedłużyła.
_Tak, ale będę potrzebował czasu na regenerację_.
_Mam ci w tym jakoś pomóc?_
_Pij dużo krwi, to wystarczy. Powinienem wrócić do normalności przed naszym połączeniem. Lepiej, żebyśmy go nie odsuwali na później_.
_Ja dam radę,_ zapewnił Kai, choć teraz miał problem nawet ze zdjęciem koszuli. Zacisnął zęby, wiedząc, że od bólu w boku szybko się nie uwolni.
_Ghardhur_ przytaknął, jednak nie spieszył się z ponownym przekazywaniem wspomnień. Jego zamyślenie mogło oznaczać wszystko. Oshiro postarał się jednak stłumić kiełkującą podejrzliwość. Był przekonany, że _Ravherd_ zastanowi się teraz dwukrotnie, zanim zechce podejmować jakieś ryzykowne decyzje i wystawiać na próbę kiełkujące zaufanie, które mieli względem siebie.
Kiedy emocje opadły i pozostało tylko wspomnienie o ostatnich wydarzeniach w postaci nowych blizn i ciemniejących krwiaków na skórze, Kai mógł sam przed sobą szczerze przyznać, że cieszył się ze swojej decyzji. Była kontrowersyjna, ale też całe jego życie takie było. Przed _Ghardhur_ nie dałoby się tego ukryć i bez wątpienia to na tej podstawie go wybrał. Wysłuchawszy opowieści _Ravherda,_ był pewien, że uda mu się znaleźć w ich charakterach kilka podobieństw.
Zdążył się już doprowadzić do ładu i wyjechać z domu, nim _Ghardhur_ zechciał ponownie rozpocząć swoją opowieść. Kai wyczuwał, jak bardzo starał się utrzymać ją w formie bezosobowej, pozbawionej emocji i jakichkolwiek subiektywnych opinii. Ciekawiło go, co kryło się za tym postępowaniem, ale nie spodziewał się, by odpowiedź nadeszła już teraz. Nie byli przyjaciółmi, może nawet nigdy nie mieli nimi zostać. Oshiro nie zdradziłby raczej wszystkiego niemal obcej istocie, więc nie spodziewał się, by ona zamierzała postąpić inaczej.
_Zniknęli pozornie. Przez wiele lat swoje konflikty rozgrywali w taki sposób, aby ludzie nie mogli ich dostrzec. Ghardhur już nie potrafili zrezygnować z walk i pławienia się we krwi. Szybko okazało się, że nie mogli też znieść pozostawania w cieniu, gdy ludzie wspięli się na piedestał. Nie umieli pogodzić się z tym, że znowu stracili swoją pozycję na rzecz kogoś tak słabego. Nie znajdowali w sobie chęci, by żyć bez budzenia panicznego strachu._
_Czasem niektórzy z nich powracali do łączenia się z ludźmi. Nie brakowało pośród Ghardhur takich, którzy cenili możliwość przyjęcia cielesnej formy. Odpowiedni człowiek zawsze się gdzieś pojawiał, a przysięgi nie starczyły na długo. To dało początek nowej wojnie, choć rozgrywanej zupełnie inaczej niż poprzednia. W przeciwieństwie do wcześniejszej, kiedy konflikty dopiero się rodziły, teraz darzyli się nienawiścią lub ugruntowaną przyjaźnią. Jedna z nich przetrwała próbę czasu jak w przypadku Sharetha i Dhariba. Ravherd podejrzewał, że wiele innych rozpadło się, by już nigdy na nowo nie rozkwitnąć._
_Aghardhi był wówczas pośród tych, którzy uważali, że Ghardhur nie powinni już nigdy tworzyć odmieńców i łowców. Odmawiał krwi, wyżej stawiając swoje zasady, niż zdobywanie mocy. Razem z nim po tej stronie był Hemrith. Wówczas jeden z najpotężniejszych Ghardhur, jacy istnieli. Ten, który po zakończeniu walk z Thardhą stanął na czele zwycięzców, ale postanowił odmówić sobie większej mocy i przyjemności czerpanej z agresji._
_Po przeciwnej stronie było ich więcej. Ravherd, Bhero, Serghard. Wielu takich, którzy umarli już w pierwszych miesiącach coraz bardziej narastającego konfliktu. Ich imion nawet nie poznał i nie chciał poznawać._
_Było ich piętnastu, gdy toczyli ostatnią walkę. Każdy przeciwko każdemu. Tamtego dnia przez ułamek sekundy Ravherd wierzył, że Serghard zginie z jego ręki. Był bliski ostatecznego ciosu. Nie zdążył go zadać, gdyż niespodziewanie na wszystkich, którzy jeszcze pozostali przy życiu, spadła zagłada. Zostali odarci ze swoich cielesnych form i poczuli ból, jakiego dawno żadna z astralnych istot nie odczuwała. Rozpadali się na kawałki. Umierali i pogrążali w niebycie, w słodkim zapomnieniu śmierci, które mogła dać im tylko ręka innej osoby._
_A jednak Ravherd nie umarł. Obudził się w zupełnie nowym świecie, w którym dawne imperia były tylko historią, a ludzie żyli spokojnie i dostatnio. Nie wiedział ani jak przeżył, ani kto doprowadził go do tak długiego letargu. Wiedział tylko, że musi uprzedzić Sergharda lub innych Ghardhur w dążeniu do zbudowania swojej potęgi na nowo._
_Ravherd_ umilkł. Jego opowieść wydawała się bardzo sucha, pozbawiona barwnych opisów czy głębszych emocji. Kai nie wątpił jednak, że jakieś istniały, choć starannie ukryte. Niestety w przeciwieństwie do _Ghardhur_ nie miał zdolności czytania w myślach.
Nie byli nawet w połowie drogi do Rüdnitz. Oshiro miał sporo czasu, by wypytać swojego towarzysza o kolejne szczegóły. Zaczął więc od tego, co w tej chwili wydało mu się priorytetem:
_Więc ilu was teraz na sto procent żyje? I po czyjej są stronie?_
_Na pewno sześciu, ale postaram się dowiedzieć, czy jest nas jeszcze więcej. Może Aghardhi nam powie. On, Shareth i Dharib są na razie po naszej stronie. Zwłaszcza że Aghardhi zawdzięcza nam wolność_.
_Opowiesz mi coś więcej o nim?_
_Rzadko przemienia, rzadko żywi się krwią. Nie gromadzi swojej siły poprzez śmierć. Poza tym jest młodszy ode mnie czy Sergharda. Nie może tyle, co my _.
_Właśnie widziałem, ile dzisiaj mogłeś,_ skrytykował Oshiro kwaśno.
_Jak się scalimy, będzie lepiej. Będę miał stały dostęp do twojej krwi… w razie potrzeby. Poza tym może w końcu zrozumiesz, że uparte poszczenie nam nie służy. Martina sobie raczej nie odmawia_.
Kai nic nie odpowiedział. Świadomość, iż mógł ich obu wzmocnić, a tego nie zrobił i być może dlatego poniósł klęskę, miała towarzyszyć mu już do końca życia. Oshiro przegrał. To był niewątpliwy cios dla jego dumy. Nie chcąc się na tym koncentrować, zapytał:
_Możesz powiedzieć mi o kimkolwiek coś więcej?_
_Nieszczególnie. Ostrzegałem, że dużo tego nie będzie. Nie jestem typem osoby, która poznaje wszystkie sekrety swoich pobratymców. W ogóle nie jestem typem osoby, która ich poznaje_.
_A Serghardh? Też nic o nim nie wiesz?_
_Nie, nic specjalnego_.
Kai skinął głową, ale nie odpowiedział, zastanawiając się, jak bardzo rozmówca próbuje go teraz przekonać do czegoś, co nie było prawdą. Odnosił wrażenie, że jego konflikt z Martiną był wynikiem zadawnionych waśni pomiędzy _Ghardhur._ Ostatecznie postanowił mu jednak odpuścić, bardziej koncentrując się na kwestiach doraźnych niż jego przeszłości. Było jeszcze wiele spraw, o które na pewno musiał wypytać, ale _Ravherd_ uprzedził go stwierdzeniem:
_Muszę odpocząć, żeby się zregenerować. Lepiej, jeśli zrobię to teraz, dopóki wszyscy są w złym stanie niż później_.
Lekarz nie zamierzał mu tego zabraniać. Sam czuł się tak, że najchętniej położyłby się natychmiast spać. Nie zamierzał jednak złamać obietnicy, którą złożył Verenie. Jej rodzina na pewno już i tak uważała za nietakt, że wyszedł w połowie niedzielnego spotkania. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby teraz kazał jej i Silke wracać do domu samodzielnie lub z ojcem.
Trudno było mu się również opędzić od wątpliwości, co było dla dziennikarki bardziej niebezpieczne: przebywanie z nim czy z dala od niego. W pierwszym przypadku musiała liczyć sama na siebie albo na przygodne osoby, które mogły nie kwapić się z udzielaniem pomocy. Tak jak nikt nie zechciał wesprzeć Lisy. Z drugiej strony, gdy była w pobliżu Oshiro, zawsze mógł się pojawić _Serghard_ albo inny wróg gotowy do szantażu, porwania lub morderstwa. Jak na razie łowca był bardziej skłonny zaryzykować wspólne towarzystwo, przynajmniej dopóki głód nie sprawiał, że to on stanowił zagrożenie. Wolał mieć jakąkolwiek możliwość działania.
Dziennikarka musiała wypatrywać go z okna rodzinnego domu, bo brama wjazdowa otworzyła się, zanim pod nią podjechał. Ledwie wysiadł z samochodu, a Verena była już przy nim. Jej przejęta mina potwierdziła, że nie obejdzie się bez wyjaśnień. Zdawało się, że nie tylko ona chciała je usłyszeć, bo nastroszony Uwe także zmierzał do nich szybkim krokiem.
– Witamy ponownie – rzucił kąśliwym tonem. – Zawsze pan się tak zachowuje? Jak nie siedzi w lesie niczym bezdomny, to znika w środku spotkania towarzyskiego?
– Tak, to mój zwyczaj. Czasem zapraszam też gości do mojego prosektorium, gdzie przeprowadzam autopsje odmieńców – burknął Oshiro. – Ma pan ochotę uczestniczyć?
Spojrzenie Hartmanna przeniosło się z lekarza na córkę, jakby chciał jej samym wzrokiem powiedzieć, że nie powinna zadawać się z takim człowiekiem. Verena wypowiedź Kaia skwitowała jednak uśmiechem. Szybko zniknął, gdy znowu skoncentrowała wzrok na łowcy i zawiesiła go dłużej na nowych śladach na szyi. Choć zabliźnione dzięki cudzej pomocy, wciąż były wyraźnie czerwone i lekko opuchnięte, czego nie był w stanie ukryć pod kołnierzykiem koszuli.
– Dobrze się czujesz? I co z Lisą? – zapytała łagodnie.
– Nic mi nie dolega, ale ona i Joachim są w szpitalu.
Silke i Luise także zdążyły już do nich podejść, dzięki czemu mogły usłyszeć ostatnie zdanie. W przeciwieństwie do wciąż zirytowanego Uwego obie musiały podzielać niepokój Vereny. Kai poczuł się co najmniej nieswojo, otoczony trzema kobietami, które wyglądały, jakby koniecznie chciały się nim zaopiekować.
– Jeśli jesteście gotowe, chciałbym, abyśmy wrócili do Berlina – zdecydował, nim ktokolwiek się odezwał.
Ku jego zadowoleniu, Verena i Silke z chęcią na to przystały. Po chłodnym pożegnaniu, jakim dziennikarka obdarzyła swojego ojca, podejrzewał, że zdążyli się już poróżnić podczas jego nieobecności i odnosił nieprzyjemne wrażenie, że sam był powodem tego konfliktu. O tę kwestię zdecydował się jednak zapytać dopiero, gdy pożegnali starszą z sióstr w Bernau bei Berlin. Verena tylko wzruszyła ramionami.
– Zawsze się z nim o coś spieram. Nie ma to takiego znaczenia – odparła obojętnie. – Lepiej powiedz mi teraz, co się stało. Przecież widziałam, że nie chcesz mówić przy Silke.
– Stoczyliśmy walkę, jakiej się nie spodziewałem. Myślałem, że jadę tylko uspokajać Joachima, ale zanim przybyłem na miejsce, Martina zabrała Lisę. Chciała nas szantażować. Zaczęliśmy walczyć i skończyło się tak, że zniszczyliśmy spory sektor cmentarza Mahlsdorf.
– Czy to znaczy, że ona nie żyje?
– Na dobrą sprawę nie mam pewności, ale bardzo możliwe, że żyje. To była zupełnie inna walka niż zazwyczaj. Dużo cięższa – westchnął. Zawahał się, nie mając najmniejszej ochoty przyznać do porażki. – Za to wiem, że _Ghardhur_ jest sześciu. Przynajmniej tylu pokazało się do tej pory. Co nie znaczy, że na tym koniec.
– Każdy współpracuje z kimś tak jak ten jeden z tobą?
– Nie każdy, ale najpewniej większość.
– Mogę ci jakoś pomóc? Albo Joachimowi, albo Lisie?
Kai powoli pokręcił głową, nie wyobrażając sobie, że miałaby coś zrobić. Tak naprawdę będąc zwykłym człowiekiem, nie mogła nic. Była zupełnie bezbronna, tak samo jak córka Marschalla. W gruncie rzeczy nawet oni, pomimo że zostali łowcami, nie mogli się teraz równać z Martiną.
– Najbardziej wkurza mnie w tej sytuacji to, że nie chciałem ich w to wciągać, a jednak tak zrobiłem – mruknął po chwili ciszy. – Gdybym nie zmienił Joachima, nie zaatakowałby córki. Gdyby tego nie zrobił, nie musiałaby uciekać i nie wpadłaby w ręce Martiny. A gdybym od razu zabił Martinę, w ogóle nie byłoby z nią żadnych kłopotów.
– To nie twoja wina – odpowiedziała z przekonaniem Verena. – Nie ma po co gdybać.
– Trudno o tym nie myśleć. No nic, teraz już tego nie cofnę. I tak lepiej żałować, że coś się zrobiło. Bardziej bym żałował, gdybym nic nie zrobił. Nie przejmuj się mną.
– Kai, ty przejmujesz się Joachimem i Lisą. Naprawdę sądzisz, że ja nie będę przejmować się tobą?
– Oni są w szpitalu, ciężko ranni. Ja tylko narzekam – mruknął Oshiro. – Od ponurego nastroju się nie umiera.
Verena uśmiechnęła się ciepło, ale nic więcej nie powiedziała, podejrzewając, że Kai nie będzie chciał słuchać słów pocieszenia. Znaleźli się już pod jej blokiem. Lekarz wysiadł bez słowa i poprowadził ją na górę, po drodze ewidentnie nasłuchując, czy w okolicy nie czai się niebezpieczeństwo. Gdy byli pod jej drzwiami, zagadnęła:
– Wejdziesz do mnie?
– Nie, przekąszę coś… mam na myśli krew, nie kolację… i podjadę do szpitala, chcę wiedzieć, jak oni się mają.
– A później? Wieczorem?
– Wtedy też będę polował – mruknął niechętnie. Wolałby uniknąć tego tematu. – Bez tego ledwo żyję. _Ravherd_ też. Nie mogę ryzykować, że Martina zregeneruje się szybciej.
– Może, zamiast polować, po prostu napijesz się ode mnie? – zasugerowała. – Bez walki i kolejnych obrażeń?
Kai wyraźnie się zawahał. Zapach krwi Vereny kusił go, odkąd tylko zobaczyli się pod domem jej rodziców. Propozycja, którą mu składała, była niczym nagroda za wszystkie dzisiejsze trudy. Jednocześnie wiedział, że nie powinien tego robić choćby ze względu na jej stan zdrowia, zwłaszcza jeśli dosłownie za kilka dni zamierzał napić się z niej podczas połączenia z _Ghardhur._
Verena przysunęła się bliżej, odgarniając włosy na jedną stronę. W tym geście było coś kuszącego, co sprawiło, że przed oczami Oshiro w jednej chwili zalśniła czerwień. Znaki zawirowały, choć wcale ich nie potrzebował. Pochylił się i odsunął golf z szyi dziennikarki, drugą ręką obejmując ją w pasie. Blizna po poprzednim ugryzieniu nadal była wyraźnie widoczna, budząc wyrzuty sumienia.
– Jesteś pewna?
– Tak. Podczas tego dziwnego rytuału, który planujecie z _Ravherdem_ też będziesz…
Dziennikarka urwała, czując dotyk chłodnych warg na skórze. Kai powiódł nimi w dół, dokąd pozwolił mu odchylony materiał sukienki. Gdy wreszcie drasnął szyję zębami, postarał się zrobić to delikatnie, by kolejna szrama miała szansę zagoić się bez śladu. Zebrał krew, hamując pragnienie, które skłaniało go do rozszarpania tętnicy. Czekał, aż kolejne krople po prostu spłyną mu do ust. Wiedział, że nie zaspokoi tak głodu, ale samego smaku trudno było sobie odmówić.
Verena zamknęła oczy, starając się uspokoić oddech i szybko bijące serce. Powtarzała sobie, że jest bezpieczna. Dotyk łowcy był tak ostrożny, jakby zaraz miała się rozpaść na kawałki. Przysunęła się jeszcze bliżej, podejrzewając, że nawet gdyby któryś z sąsiadów wyjrzał, uznałby ich co najwyżej za żegnającą się parę. Objęła i pogładziła Kaia po włosach. Po chwili przywykła do tej niecodziennej bliskości i przekonała się, że niezależnie od ugryzienia, sytuacja była całkiem przyjemna.
Gdy krew samoistnie przestała płynąć, łowca powoli uniósł głowę. Verena wciąż nie otworzyła oczu i tylko uśmiechała się łagodnie, jakby czekała na coś więcej. W tym momencie wydawało się, że jego dawne słowa, iż należała do niego, były jeszcze bardziej prawdziwe niż kiedykolwiek.
Bliskość osoby, która była gotowa dać mu z siebie więcej, niż oczekiwał, wydała mu się zatrważająco ulotna. Verena była krucha. Mógł zakończyć jej życie nawet przypadkiem, pozwalając sobie na krótką chwilę zapomnienia. Gdyby pewnego dnia stracił nad sobą kontrolę, skończyłaby jak dziewczyna Tanaki. Wystarczyłaby też jedna myśl albo uderzenie któregokolwiek _Ghardhur,_ by umarła.
Wiedział, że będzie żałował, iż nigdy nie pozwoli sobie na nic więcej. Ale zaledwie za kilka dni miał współdzielić swoje życie z _Ravherdem_ i na pewno nie chciałby, aby _Ghardhur_ mimowolnie dostawał wszystko, co w zasadzie nie byłoby przeznaczone dla niego. Dlatego nic nie zrobił. Trwał tylko przy niej, myśląc o tym, co by się stało, gdyby nie wisiała nad nim taka przyszłość.
Verena otworzyła oczy. Wyglądała, jakby także zastanawiała się nad tym, co mogło się wydarzyć w innej sytuacji. Lub nawet myślała o tym, co chciałaby, aby wydarzyło się teraz.
– Nic nie mów – poprosił cicho. – Wejdź do domu i uważaj na siebie. Jeśli będę ci potrzebny, zadzwoń, ale nie oczekuj, że zostanę.
– Kai, naprawdę mógłbyś…
Odsunął się, nie zważając na to, jak bardzo chciała go zatrzymać, przez co ból pojawił się na nowo, a wraz z nim kolejna fala niewyobrażalnego głodu. Odrobina krwi Vereny tylko go rozbudziła. Nie chciał się przed nim ugiąć, obawiając, że nawet przy jej pozwoleniu w pewnej chwili się nie zatrzyma i wypije krew do ostatniej kropli. Nie chciał też dawać kobiecie nadziei po tym, jak kazał jej trzymać się z daleka.
– Nie musisz odchodzić.
– Muszę. Po prostu mi zaufaj, bardzo potrzebuję krwi. Dużo krwi, dużo więcej, niż możesz mi dać. Zostań bezpiecznie w domu.
– W porządku, ale wolałabym tu po prostu poczekać, aż wrócisz.
– Nie zatrzymuj mnie, nie tym razem. Przyjadę jutro po ciebie i Carla jak obiecałem.
Odwrócił się z zamiarem odejścia. Kroki Vereny były wystarczającym ostrzeżeniem, by umknął przed jej ręką, którą najpewniej chciała go przytrzymać. Zbyt nagły ruch sprawił jednak, że ból na nowo rozlał się po połowie jego ciała. Mimowolnie warknął przez zęby, nie wyobrażając sobie, jak ma spędzić pół kolejnego dnia za kierownicą, a potem jeszcze uczestniczyć w spotkaniu. Aż za dobrze wiedział, że powinien odpocząć chociaż przez jakiś czas.
– Co ci się stało? – zaniepokoiła się Verena, kiedy wsparł się ciężko o barierkę przy schodach.
– Nic mi nie dolega. Trochę się tylko potłukłem – zbagatelizował swoje obrażenia. Znacznie bardziej niepokoiła go coraz intensywniejsza mgła, która przesłaniała mu oczy. Verena była zbyt blisko i po tym, jak sam pobudził swoje zmysły jej krwią, mogła się szybko stać pierwszą ofiarą tego dnia. – Odejdź… musisz się odsunąć.
Wykonała polecenie ze smutkiem i niechęcią. Kai powoli ruszył w dół schodów. Nie zatrzymał się ani nie obejrzał, nie chcąc widzieć po raz kolejny zawodu na jej twarzy.
Odszedł, marząc o tym, by ofiara znalazła się jak najszybciej. Chciał oddać się w całości pragnieniu i instynktom. Musiał zapomnieć o własnych rozważaniach i o tym, jak bardzo nie lubił oglądać smutku na twarzy Vereny. A nawet o tym, że w jej przypadku zamierzał żałować tego, czego nie zrobił.