Rhys - ebook
Mam tylko siedem minut,
By opowiedzieć ci moją historię.
I zakończenie,
Na które żadne z nas
Nie jest gotowe.
Utoniesz razem ze mną
Czy postanowisz się
Ratować?
Wyobraź sobie, że zostało Ci ostatnie siedem minut życia.
Przed oczami przelatują Ci migawki z przeszłości: relacje rodzinne, pierwsza miłość, problemy w szkole. Tyle jeszcze mogłoby się wydarzyć. Masz plany na przyszłość, cele, marzenia. Tymczasem jedna źle podjęta decyzja przekreśla wszystko.
Wyjątkowy dodatek do bestsellerowej trylogii SWALLOW. Jeśli jesteś już po lekturze wszystkich tomów, koniecznie sięgnij po tę przejmującą opowieść i poznaj historię chłopaka, który zbyt szybko stracił to, co kochał najbardziej.
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368383812 |
| Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kochani, przed Wami historia Rhysa, która jest dodatkiem do „Swallow”, a nie odrębną powieścią. Znajomość wszystkich tomów trylogii jest obowiązkowa. Jeśli działacie w bookmediach i zamierzacie wstawić coś o tej książce na swoje profile – za co z góry dziękuję – mam do Was ogromną prośbę: nie zdradzajcie, kim jest Rhys, bo to będzie duży spojler dla osób, które nie czytały trylogii, a natkną się na Wasz filmik czy też recenzję. Razem z wydawcą promujemy tę książkę, mówiąc, że jest to historia jednego z bohaterów trylogii „Swallow”, i Was również o to proszę. Nie psujmy innym frajdy z czytania.
Buziaki
Ola
PS Przygotujcie chusteczki.TUTAJ ZNAJDZIESZ POMOC I KOGOŚ, Z KIM MOŻESZ POROZMAWIAĆ:
800 108 108 – Telefon Zaufania „Nagle sami” po stracie bliskiej osoby (w dni powszednie w godzinach 14-20), naglesami.org.pl
22 594 91 00 – Antydepresyjny Telefon Forum Przeciw Depresji (w każdą środę i czwartek od 17-19)
116 123 – Telefon Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym (w godzinach 14-22)
116 111 – Telefon Zaufania Dla Dzieci i Młodzieży (telefon działa całą dobę)
22 635 93 92 – Młodzieżowy Telefon Zaufania grupy „Ponton” (w piątki, w godzinach 16-20)
800 100 100 – Telefon Fundacji „Dajemy Dzieciom Siłę” dla Rodziców i Nauczycieli w sprawie Bezpieczeństwa Dzieci
Programy bezpłatnej, zdalnej pomocy psychologicznej: www.twarzedepresji.pl/pomocpsychologiczna
Ze strony www.116111.pl możesz również wysłać wiadomość.
Ponadto całodobową i bezpłatną pomoc można uzyskać telefonicznie, mejlowo i poprzez czat na stronie: https://liniawsparcia.pl/Kodaline – All I Want
Katy Perry – Roar
One Direction – Story of My Life
Shawn Mendes – Memories
Taylor Swift – Love Story
Auburn – Perfect Two
Miley Cyrus – Stay
Ed Sheeran – All of the Stars
He Is We ft. Owl City – All About Us
Miley Cyrus – Goodbye
Ed Sheeran – Photograph
Shawn Mendes – Imagination
Ron Pope – A Drop in the Ocean
Austin Mahone – Shadow
Miley Cyrus – When I Look At You
John Mamann, KiKa – Love Life (French Version)
Kodaline – High Hopes
Tom Odell – I Know
Tom Rosenthal – It’s Ok (Acoustic)
Tini – buenos aires
Carter Ryan – Another Life
Billie Eilish – i love you
Michael Schulte – You Said You’d Grow Old With Me
Jason Derulo – Make Me Happy
He Is We – I Wouldn’t Mind
Michael Schulte – Falling ApartPROLOG
Historię jednego człowieka można opowiedzieć na nieskończenie wiele sposobów. Ja opowiem wam ją tylko w jeden, i to z pewnością nie będzie _happy end._ Życie pisze różne scenariusze. Nie spodziewałem się, że mój zmierza ku końcowi, zanim na dobre zdąży się rozkręcić. Do tej pory sądziłem, że jedyne, o co muszę się martwić, to brak odpowiedniej ilości snu. Pragnąłem zatrzymać czas, sprawić, by zwolnił, żebym mógł cieszyć się swoim nastoletnim życiem. Korzystać z przywilejów młodszego brata – tego bardziej uroczego i posiadającego brakujące cechy starszego egzemplarza – i chwytać każdą chwilę, nim wyjadę na studia i dorosnę. Jak się jednak okazało, to właśnie czas, który tak uparcie chciałem dogonić, dogonił mnie. I już nie miałem wyboru. I już nie mogłem planować jutra. I już się nie śmiałem. I już nie płakałem.
To właśnie czas stał się moim najgorszym wrogiem. Zadrwił sobie ze mnie i udowodnił, że to on jest górą. Postanowił pozbawić mnie tego, co kochałem najbardziej: życia.
Ale zacznijmy od początku…Rozdział 1
_Rok 2015, Windsor_
Kawa śmierdzi. Patrzyłem skrzywiony na mamę, która z uśmiechem odstawiła filiżankę na stolik. _Czy wszyscy dorośli muszą pić to paskudztwo?_ Jeśli tak, ja wolałbym nigdy nie dorastać. Usiadłem na swoim miejscu przy stole, a po mojej prawej pojawił się starszy brat. Zmarszczyłem brwi jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłem, co trzyma w dłoniach.
– Ty też to pijesz?
Zerknął na swój kubek, uniósł brew i wrócił do mnie spojrzeniem. Z przebiegłym uśmiechem zanurzył usta w kawie. Przymknął powieki, a z jego gardła wydobył się zadowolony pomruk. Wzdrygnąłem się i odwróciłem głowę.
– Fuuuj.
– Kiedyś zmienisz zdanie – rzucił.
– Na pewno nie – upierałem się.
– Jesteś gotowy na swój pierwszy mecz w tym sezonie? – zapytał mnie tata.
Wyprostowałem plecy i uśmiechnąłem się szeroko.
– Tak. Nie mogę się doczekać, by skopać tyłki tym ważniakom z Lansing.
Rion poklepał mnie po ramieniu i nachylił się w moją stronę.
– Jestem pewien, że tak będzie.
Mama wstała od stołu i zaczęła zbierać puste talerze. Spojrzałem na swój… prawie niczego nie ruszyłem. Zacząłem przebierać widelcem, by wepchnąć w siebie jajecznicę, zanim rodzice zdążą wygłosić kazanie na temat jedzenia. Wiedziałem, jak ważne jest śniadanie. Powtarzali mi to tak wiele razy, że mógłbym wyrecytować słowo w słowo w środku nocy przez sen. Skończyłem i z zadowoleniem wstałem, by pomóc mamie posprzątać.
– Po meczu Rhysa idę na imprezę do Briana, tę, o której mówiłem wam od tygodnia – odezwał się mój brat.
Spojrzałem na mamę, która zmarszczyła brwi, jakby próbowała sobie przypomnieć tę rozmowę. Potem popatrzyłem na tatę. Zmrużył oczy, ale po chwili machnął ręką i zabrał się do czytania gazety.
– Tylko wróć przed północą – powiedział.
– W zasadzie chciałem zostać na noc. Zaoferowaliśmy się z Jamesem, że pomożemy mu rano ogarnąć chatę.
Mama odłożyła szmatkę na blat, podeszła do stołu i skrzyżowała ręce na piersi.
– Kochanie, dobrze wiemy, że Evansowie mają ludzi od sprzątania, zwłaszcza po imprezach Briana. Poza tym nie rozumiem, jak jego rodzice mogą się godzić na te wszystkie domówki. Pełno tam alkoholu, a przypomnę ci, że macie dopiero siedemnaście lat. – Wystawiła palec wskazujący w jego stronę, ale Rion ani drgnął. Patrzył na nią w skupieniu i czekał, aż mama skończy mówić. Kiedy już się rozgadała, nie było sensu jej przerywać. Wystarczyło poczekać do końca jej wypowiedzi. – Poza tym po ostatniej takiej imprezie policja odwiozła do domów z tuzin małolatów i chyba nie muszę wspominać o narkotykach, które znaleziono przy kilku z nich.
Rion westchnął i opuścił na moment głowę.
– Wiecie, że nie biorę tego świństwa.
– Co to są „narkotyki”? – zaciekawiłem się i również wróciłem do stołu.
Rion na mnie spojrzał.
– To coś bardzo niedobrego.
– Jeszcze przyjdzie czas na taką rozmowę – dodał tata i odłożył gazetę na bok. – Rion, wiemy, że zachowujesz się odpowiedzialnie, i ufamy ci, czego nieraz dowiedliśmy. – Wskazał siebie i mamę. – Ale nie jestem za tym, byś uczestniczył w tego typu imprezach. Jednak jeśli tak bardzo ci zależy, puścimy cię, ale warunek jest taki… – Pochylił się nad stołem i patrzył przy tym na mojego brata. – Wrócisz do domu do trzeciej. Na całą noc się nie zgodzę. – Opadł ponownie na krzesło i spojrzał na mamę. – Co o tym myślisz, kochanie?
– Zgadzam się z tatą. – Położyła dłoń na ramieniu Riona i uśmiechnęła się do niego. – Jeszcze będziesz miał okazję się wyszaleć. To, że ty jesteś odpowiedzialny, nie oznacza, że inni również są. A co, jeśli w coś cię wciągną?
– Mamo… – Rion pokręcił głową.
– Chcesz iść na tę imprezę? – zapytał ojciec.
Mój brat przytaknął.
– W takim razie wrócisz do trzeciej albo zostaniesz w domu. Decyzja należy do ciebie.
Widziałem, jak Rion się waha. Ciekawiło mnie, dlaczego tak bardzo zależało mu na tej imprezie. Zresztą nie tylko tej, bo od ponad roku był już na kilku. Rodzice pozwalali mu na to, bo darzyli go dużym zaufaniem, a on nigdy ich nie zawiódł. Chciałem być taki jak on, kiedy będę w jego wieku. Chciałem, żeby rodzice mi ufali i puszczali mnie na imprezy.
– To jak? – dopytał tata.
Rion przeczesał włosy – ja zrobiłem to samo – potem oparł się łokciem o stół i podparł brodę na dłoni – to też powtórzyłem – i wreszcie kiwnął głową.
– Okej.
Mama ucałowała go w czoło i poklepała po ramieniu, a potem spojrzała na mnie. Zauważyła, że papuguję brata, i wybuchła głośnym śmiechem. A ja chciałem po prostu nauczyć się wszystkich jego ruchów i słów, by wykorzystać to w przyszłości.
Rion odwrócił się do mnie i uniósł kąciki ust.
– Znowu to robisz – upomniał mnie, więc szybko się wyprostowałem i oparłem o krzesło.
– Nie wiem, o co ci chodzi. – Odwróciłem wzrok i udawałem, że nowe kwiaty, które mama przyniosła wczoraj do domu, zaczęły mnie interesować.
Rion poczochrał moje włosy, czego nienawidziłem, i wstał oraz wymamrotał coś, że: „rośnie ze mnie papuga”, a potem zniknął za drzwiami łazienki.
Może faktycznie go papugowałem. Ale robiłem to dlatego, że naprawdę miałem go za wzór. I chciałem stać się taki sam jak on.
Biegłem ile sił w nogach i udało mi się dobiec do pierwszej bazy. Grałem w baseball już trzeci rok i nadal uważałem, że to najlepszy sport na świecie. Pozwalał mi zapomnieć o tym, co na co dzień działo się w szkole.
Spojrzałem w stronę trybun i zauważyłem podskakującą mamę, gwiżdżącego tatę oraz Riona z Jamesem, którzy stali zaraz przy siatce i głośno mnie dopingowali. Lepszego wsparcia nie mogłem sobie wymarzyć. I chyba dzięki nim wszystkim udało mi się zdobyć jeszcze kilka punktów i poprowadzić moją drużynę do zwycięstwa.
– Brawo, synu! – Tata poklepał mnie po ramieniu, a ja uśmiechnąłem się do niego szeroko.
– Byłeś niesamowity – dodała mama i pocałowała mnie w oba policzki.
Skrzywiłem się lekko i spojrzałem na brata. Puścił do mnie oko, podczas gdy James podszedł bliżej, objął mnie i uniósł. Potem wyszeptał mi do ucha:
– Skopaliście tyłki tym dzieciakom z Lansing.
Zaśmiałem się.
– Widzimy się za kwadrans przed wejściem? – zapytał tata, wskazując ręką wyjście ze stadionu.
– Tak – potwierdziłem i pobiegłem za kolegami do szatni, żeby się przebrać. Za tydzień czekał nas kolejny mecz, tym razem z drużyną z Detroit, z którą do tej pory przegraliśmy sześć razy. W tym roku byliśmy silniejsi i mieliśmy dwóch nowych, mocnych zawodników, dlatego miałem nadzieję, że odniesiemy sukces.
Po kilku minutach wyszedłem na zewnątrz, gdzie czekali na mnie rodzice. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu brata. Zauważyłem go kawałek dalej. Stał oparty o bok swojego samochodu, z rękami w kieszeniach spodni. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Podszedłem do niego z dumnie wypiętą piersią.
– Jak ci się podobał mecz?
Rion poruszył brwiami.
– Wiało nudą – powiedział.
Kopnąłem go w czubek buta. Roześmiał się głośno i odepchnął od auta. Nachylił się do mnie tak, że jego oczy znalazły się na tym samym poziomie co moje, i dodał:
– Dopóki mój szybki jak diabli braciszek nie pokazał pozostałym, jak powinno się grać.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
– Mówiłem, że skopiemy im tyłki.
– A ja mówiłem, że w to nie wątpię. – To prawda. On zawsze we mnie wierzył. Nawet wtedy, gdy przegrywałem. Gdy nie miałem siły ani ochoty na grę w baseball. Nawet wtedy, gdy chciałem odpuścić sobie trening. Rion motywował mnie i stawiał na nogi zawsze, kiedy traciłem siły.
– Jedziesz teraz na imprezę – stwierdziłem, bo przypomniałem sobie poranną rozmowę, i zerknąłem na stojącego niedaleko Jamesa.
Rion kiwnął głową.
– Obiecuję, że jutro uczcimy waszą wygraną.
– Okej, baw się dobrze. – Zbiłem z nim żółwika i patrzyłem, jak odchodzi, a potem wsiada do auta i odjeżdża.
Zapragnąłem wtedy jeździć na imprezy wraz z nim. Choć dzieliło nas siedem lat różnicy, uwielbiałem spędzać z nim czas. Interesowało mnie wszystko, czym zajmował się mój brat. Lubiłem jego kumpli, zwłaszcza Jamesa i Briana. Chciałem chodzić z nimi tam, gdzie zawsze chodzili. Chciałem robić to, co robili razem. Chciałem być częścią życia mojego brata, nawet wtedy, gdy wyjedzie na studia. Bałem się, że o mnie zapomni i porzuci dla nowych kolegów.
– Rhys? Idziesz?! – zawołał mnie tata.
Odwróciłem się i podszedłem do niego. Trzymał dla mnie otwarte drzwi samochodu. Zająłem miejsce z tyłu i zapiąłem pasy.
Mama spojrzała na mnie z przedniego siedzenia z szerokim uśmiechem.
– Mamy dla ciebie niespodziankę – powiedziała tajemniczo, kiedy tata wsiadł do środka. – Zabieramy cię na lody, a później na wycieczkę.
Nie dopytywałem dokąd. Lubiłem niespodzianki, a ta okazała się fantastyczna. Rodzice dogadali się z rodzicami Milesa, mojego najlepszego przyjaciela, i zabrali nas do wesołego miasteczka. Bawiliśmy się tak dobrze, że po kilku godzinach narzekaliśmy na ból brzucha od słodyczy i karuzeli. To był fajny dzień.Rozdział 2
_Rok 2016, Windsor_
Nie lubiłem szkoły. Nauczyciele zarzucali nas masą zadań domowych, na lekcjach oczekiwali stuprocentowego skupienia, a koledzy z klasy dokuczali słabszym. Tym słabszym byłem na przykład ja. Nigdy nie wdawałem się w kłótnie, odpuszczałem, gdy ktoś mnie zaczepiał. Pozwalałem zabierać sobie drugie śniadanie i kopać mój plecak. Po czasie te durne zaczepki nudziły im się, kiedy nie reagowałem. Ale tym razem przesadzili.
– Co? Nic nie powiesz, łajzo? – Dylan szarpnął mnie za rękaw koszulki.
Udawałem, że go nie widzę.
– Mówię do ciebie! – pchnął mnie, ale utrzymałem równowagę. Nadal patrzyłem pod swoje nogi.
_Unikać._
_Udawać, że jest powietrzem._
Do tej pory działało, jednak właśnie przestało. Chłopak znów mnie pchnął. Potknąłem się o nogę drugiego kolegi i upadłem z jękiem na podłogę szkolnej szatni. Dopiero wtedy uniosłem głowę.
Dylan, Hendrik i Knox patrzyli na mnie z góry i szczerzyli się jak psychopaci.
– Dlaczego nigdy nic nie mówisz? – zapytał Dylan.
_Bo nie warto_, __ pomyślałem.
Hendrik kopnął mnie w piszczel. Zabolało.
– Zawsze byłeś dziwolągiem – zadrwił, a jego koledzy głośno się zaśmiali.
– Po co ci język, skoro go nie używasz? – Dylan pochylił się nade mną. Teraz nie odwróciłem od niego wzroku. Patrzył na mnie przerażająco chłodnymi oczami. Były szare i zimne. Ciemne włosy opadły mu na czoło, gdy dodał: – Może ci go wytniemy? – Przechylił głowę w bok.
– Tak! – krzyknął Knox.
– W plecaku mam scyzoryk taty. Zabrałem go z garażu – pochwalił się Hendrik, wyciągnął narzędzie i podał je koledze.
– Zostawcie go! – usłyszałem Milesa.
Spojrzałem w prawo i zobaczyłem przyjaciela biegnącego w naszą stronę. Dylan odwrócił moją głowę i mocno ścisnął mnie za brodę.
Uśmiechał się.
_Nie, nie, nie._
– Co ja wam zrobiłem? – zdołałem zapytać, wzrokiem przeskakując od jego oczu na trzymane przez niego ostrze.
Chłopak uniósł brwi w zaskoczeniu.
– Ty jednak potrafisz gadać.
Wszyscy się zaśmiali. Wszyscy oprócz Milesa.
Niepotrzebnie tu przyszedł, teraz on też mógł oberwać. Chciał mnie bronić, ale nas było tylko dwóch, a ich trzech, w dodatku mój przyjaciel – podobnie jak ja – nie lubił takich sytuacji i unikaliśmy konfliktów jak ognia. Nie mieliśmy z nimi szans.
– Wyskakuj z forsy i tych nowych butów, to może ci odpuszczę – zagroził Dylan.
Zacisnąłem pięści.
– Odwal się – wysyczałem.
Miałem przy sobie kilka dolarów, ale nie zamierzałem ich oddawać. A buty? Dopiero co mama mi je kupiła. Jak bym jej wytłumaczył ich nagłe zniknięcie? Rodzina Dylana była bogata, nie potrzebował moich butów, bo miał własne.
Dostałem w zęby, a dolna trójka, która poruszała się już od kilku dni, całkowicie wypadła. Dotknąłem ust, z których zaczęła płynąć krew, i wpatrywałem się w ząb leżący na mojej otwartej dłoni. Ten dureń naprawdę mi przyłożył. Słyszałem, że Miles coś do niego krzyknął, ale byłem za bardzo skupiony na cieczy kapiącej z nosa i ust na jeansy i podłogę, by zrozumieć poszczególne słowa. Następny cios sprawił, że zrobiło mi się słabo. Opadłem do tyłu i oparłem się plecami o ścianę, podczas gdy Dylan przyłożył ostrze scyzoryka do moich ust. Drugą ręką przytrzymywał mnie za koszulkę.
– Nigdy – przysunął twarz do mojej – mi się nie stawiaj, frajerze, rozumiesz?
Oddychałem szybko, walczyłem z ochotą splunięcia mu w twarz.
– Rozumiesz?
Pokiwałem głową.
Po prostu się poddałem.
– Ktoś idzie – odezwał się Knox.
Dylan natychmiast mnie puścił, oddał Hendrikowi własność jego ojca i rozejrzał się. Potem ostatni raz na mnie spojrzał. Już się nie uśmiechał.
– Policzymy się jutro. – Wystawił palec i wymierzył nim we mnie.
Spuściłem wzrok i modliłem się, by to był jakiś nauczyciel albo chociaż sprzątaczka, ktokolwiek, kto zobaczyłby, co tu zaszło, i odpowiednio ich ukarał. Tak się niestety nie stało.
_Jak zwykle._
Gdzie się podziewali dorośli, kiedy byli potrzebni? Nigdy nie interesowało ich, co tak naprawdę dzieje się wśród uczniów. Wysyłali nas do szkolnych psychologów, żebyśmy się „przeprosili” i „podali sobie ręce na zgodę”, po czym zapominali o sprawie i uznawali problem za rozwiązany. Raz zgłosiłem nękanie i bardzo tego pożałowałem. Kiedy Dylan został wezwany do gabinetu i zobaczył w nim mnie, siedzącego na jednym z dwóch foteli ustawionych przed biurkiem psychologa, bardzo się wkurzył. Oczywiście tłumaczył się tym, że wcale nie był dla mnie niedobry i że jestem zazdrosny o jego nową grę, dlatego wymyśliłem tę bajkę z zastraszaniem. Jedynymi świadkami byli jego kumple. Nikt więcej. Dlatego wyszło na to, że wymyślam i powinienem się zastanowić nad swoim zachowaniem.
Nie wezwano do szkoły mojej mamy dlatego, że przeprosiłem Dylana za coś, czego nie zrobiłem, ale to było lepsze niż tłumaczenie się mamie. Skoro nauczyciele mi nie uwierzyli, to czemu ona miałaby to zrobić?
W końcu mój starszy brat miał opinię dość wybuchowego chłopaka i w moim wieku często wdawał się w bójki. Od razu założono, że jestem taki sam i po prostu zgrywam ofiarę. To nieprawda. Ja, w przeciwieństwie do Riona, nie wpadałem w furię i nie używałem siły do obrony. W sumie to… w ogóle się nie broniłem. Chciałem być jak on i umieć się postawić, ale nie potrafiłem się przemóc i przyłożyć Dylanowi za te wszystkie lata, podczas których byłem jego popychadłem i źródłem gotówki. Zabierał mi wszystko, co wpadło mu w oko.
Ten jeden raz nie pozwoliłem mu tego zrobić i dostałem w twarz.
Wstałem, kiedy moi dręczyciele wyszli z szatni, a weszli do niej chłopcy z wyższego rocznika. Tylko na mnie popatrzyli, ale nic nie powiedzieli. Pewnie domyślali się, co tu przed chwilą zaszło, lecz nie skomentowali tego w żaden sposób.
– Przepraszam, że ci nie pomogłem – zaczął cicho, z lekko wykrzywionymi ustami Miles. – Ale Knox przycisnął mnie łokciem do ściany, nie dałem rady mu się wyrwać…
– Spoko, dzięki, że w ogóle próbowałeś.
Schowałem ząb do kieszeni spodni, wytarłem twarz, zdjąłem z wieszaka bluzę i założyłem ją. Zapiąłem się pod samą szyję, by ukryć ślady krwi na mojej białej koszulce, i ze spuszczoną głową wyszedłem ze szkoły. Na zewnątrz dogonił mnie Miles.
– Naprawdę mi przykro, że nie byłem w stanie ci pomóc. Ja…
– Nie przepraszaj – przerwałem mu i poprawiłem pasek plecaka, by nie spadł mi z ramienia. – I nie wspominaj o tym swojej mamie, okej? Będzie chciała powiedzieć mojej, a kiedy ona się dowie, nie da mi spokoju, dopóki nie powiem jej, który kolega mnie tak urządził. – Bo wybity ząb to nie wszystko. Miałem rozciętą dolną wargę i rosnące limo pod prawym okiem. Zauważyłem to, kiedy przechodziłem obok dużego lustra, ustawionego zaraz przy wyjściu z szatni.
– Jak zamierzasz… – wskazał palcem moją twarz – …jej to wyjaśnić?
Wzruszyłem ramionami i obróciłem głowę w stronę ulicy.
– Jeszcze nie wiem – odparłem.
Czekaliśmy na mamę Milesa w ciszy przez kilka minut, bo dziś to ona odbierała nas ze szkoły. Kiedy samochód podjechał, wsiadłem do środka i zająłem miejsce z tyłu, obok przyjaciela. Ukrywałem twarz przed spojrzeniem kobiety, jak tylko mogłem. Naprawdę musiałem wymyślić dobrą historyjkę, by moja mama w nią uwierzyła.
– A może powiesz, że wpadłeś na otwartą szafkę, bo jej nie zauważyłeś? – zaproponował Miles, gdy już siedzieliśmy u niego w pokoju. – Albo biegłeś po schodach i się poślizgnąłeś?
Spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami.
Uniósł ręce i westchnął.
– Dobra, poddaję się. Nic nie wymyślę. Może po prostu powiedz jej prawdę.
Tym razem popatrzyłem na kumpla spod byka.
– Właściwie to dlaczego nie chcesz tego zrobić? Mogłaby porozmawiać z rodzicami Dylana…
– I co? Miałbym dać mu kolejny powód do dręczenia mnie? – Oparłem ręce na biurku i spojrzałem na Milesa. – To nic nie da. Już kiedyś to zgłosiłem, pamiętasz, jak się skończyło.
– Wyszedłeś na kłamcę. – Zacisnął usta i zmrużył oczy. – Psycholog szkolny to dobry kolega ojca Dylana, pewnie dlatego ci nie uwierzył. Uważa Dylana za świętoszka.
– Nieważne. – Pokręciłem głową. Faktycznie ojciec tego głupka i nasz psycholog się znali, ale to nie zmienia faktu, że facet powinien zareagować, a on od razu stwierdził, że to nic poważnego, i „pogodził nas” w pięć minut.
Miles zerknął na mnie ze zmartwieniem.
– Uważam, że powinieneś pogadać z mamą.
Zaprzeczyłem.
– On nigdy nie da ci spokoju, jeśli będziesz siedział cicho i na to pozwalał.
– Jakoś przeżyję ten ostatni rok. Niedługo kończymy podstawówkę i zaczniemy naukę w kolejnej szkole. Dobrze wiesz, że Dylan przenosi się do Detroit. Już więcej się nie zobaczymy. – Miles nie odpowiedział na moje żałosne próby ogarnięcia sytuacji. – Boję się, okej? – Oparłem się o krzesło i spojrzałem w sufit.
– Ale czego konkretnie?
– Że… – urwałem, nie za bardzo wiedząc, czy powinienem powiedzieć to głośno.
– No mów – szturchnął mnie Miles. – Jesteśmy sami.
Obróciłem do niego głowę. Wyglądał, jakby naprawdę się przejmował. Kumplowaliśmy się od szóstego roku życia. Wiedziałem, że mogę mu ufać. Poza tym tylko on w tej chorej szkole się mną przejmował i starał się mnie bronić, kiedy był świadkiem zaczepek ze strony Dylana i jego koleżków. Mogłem mu powiedzieć o swoich obawach.
– Rion sprawiał rodzicom sporo kłopotów, gdy był w moim wieku. To znaczy nadal jest porywczy i co jakiś czas mamie przybywają przez niego nowe siwe włosy, a ja… sam nie wiem, chyba nie chcę dokładać jej zmartwień. Myśli, że lubię się uczyć i chętnie chodzę do szkoły. Że jestem lubiany i nie mam żadnych problemów. Nie chcę, żeby się o mnie martwiła. Poza tym… Rion niedługo kończy szkołę i wyjedzie na studia. Mama bardzo to przeżywa, to nie jest dobry moment, by zrzucić na nią takie wieści. – Zamilkłem i zacząłem wpatrywać się w lustro przede mną. Śliwa pod moim okiem stawała się coraz bardziej fioletowa, a rozcięta warga bolała i piekła z każdym wypowiadanym przeze mnie słowem. Mimo to dodałem: – Jak miałbym jej o tym powiedzieć? „Hej, mamo, wiesz co, jest taka sprawa, od kilku lat taki jeden Dylan ze szkoły i jego koledzy dokuczają mi, a dziś wybili mi ząb, możesz porozmawiać z jego mamą?” – Prychnąłem, bo to brzmiało żałośnie. – Przecież Dylan by mnie zniszczył.
– Lepiej znosić to upokarzanie kolejny rok?
– Nie mam wyjścia. – Wzruszyłem ramionami i przeniosłem wzrok na podręczniki leżące przed nami na biurku. – Lepiej zacznijmy odrabiać lekcje. Muszę być w domu najpóźniej o piątej.Rozdział 3
– Jestem! – krzyknąłem, gdy wszedłem do domu o umówionej godzinie.
– Rodziców jeszcze nie ma! – odkrzyknął Rion z salonu. – Tata napisał, że stoją w korku w drodze z Detroit. – Uniósł głowę znad telefonu trzymanego w dłoniach, a ja szybko odwróciłem się do niego plecami.
Poprawiłem plecak i ze spuszczoną głową zacząłem wchodzić schodami na górę. Chciałem jak najszybciej zamknąć się w swoim pokoju, żeby uniknąć mojego brata. Zauważyłby, w jakim stanie jest moja twarz, i raczej nie uwierzyłby w historyjkę, którą szykowałem dla rodziców. Planowałem więc unikać go przez kilka dni, aż rany się zagoją, a siniak zniknie.
_Może mój plan wypali._
– Zaczekaj – polecił Rion niskim głosem.
_A może nie._
Zatrzymałem się w połowie, ale nie odwróciłem.
– Podejdź do mnie.
Miałem przerąbane. Bardzo, bardzo przerąbane.
_Myśl, Rhys, myśl. Co mogę mu powiedzieć, żeby uwierzył, że zrobiłem sobie krzywdę sam?_
Niechętnie się obróciłem i zszedłem na sam dół. Potem stanąłem naprzeciwko mojego brata i spojrzałem mu w twarz. Zmrużył oczy i już otwierał usta.
– Zanim coś powiesz… – zacząłem, ale szybko mi przerwał niskim, przerażająco twardym głosem:
– Kto ci to zrobił?
Nie odpowiedziałem, więc powtórzył o wiele głośniej:
– Kto. Ci. To. Zrobił?
– Nikt, ja tylko…
Rion prychnął.
– Nawet nie próbuj kłamać, Rhys. – Wskazał palcem moją twarz. – Bo przysięgam, jeśli sprzedasz mi bajeczkę o mokrych schodach albo ścianie, której nie zauważyłeś, to ci poprawię. – Zacisnął zęby, gdy skończył mówić, a ja przez moment chciałem uciec. Po prostu wybiec z domu, byle znaleźć się daleko od tego spojrzenia. Rion był wściekły. Bardzo.
Spuściłem wzrok na swoje stopy.
– Rhys, mówię do ciebie.
– Taki jeden…
– Nazwisko i adres – przerwał mi kolejny raz.
Spojrzałem na niego w panice, jaka nagle ścisnęła mój żołądek.
_Co on chciał zrobić?_
– Nie pojedziesz do niego – wydukałem.
– Nazwisko i adres, Rhys. Ale już – nalegał i czekał, aż mu odpowiem. Po kilkunastu sekundach ciszy zauważyłem, że kończy mu się cierpliwość.
– Dylan Ledger – wymamrotałem cicho.
– Brat Boaza Ledgera?
Pokiwałem głową.
– Proszę, nie jedź do niego – jęknąłem.
Nie musiałem mówić mu, gdzie mieszka Dylan, bo Rion dobrze znał jego starszego brata i bardzo go nie lubił. Chodzili razem do szkoły i mieli kilka wspólnych zajęć. Z tego, co wiem, Rion nawet odbił Boazowi dziewczynę, a tamten w zemście próbował stłuc mojego brata na kwaśne jabłko. Próbował, bo Rion się nie dał i, jak to powiedział James: „zniszczył typowi tę jego śliczną twarzyczkę”. Nigdy nie widziałem Riona w akcji i wolałbym nie widzieć, dlatego musiałem go powstrzymać przed pojechaniem do Ledgerów. Na bank by nie wytrzymał i przyłożył któremuś z braci.
– Czy ty… – Przyjrzał mi się uważniej, kiedy wyszczerzyłem zęby i jęknąłem z bólu, bo zapomniałem, że mam przeciętą wargę i wykrzywianie ust bardzo bolało. – Gdzie jest twój ząb? – spytał, a jego oczy pociemniały, gdy chwycił mnie za brodę, a potem delikatnie obrócił moją twarz to w jedną, to w drugą stronę. Oglądał moje obrażenia i nie podobał mu się ten widok. – On ci go wybił?
Milczałem.
– Jak długo to trwa?
Nadal siedziałem cicho. Rion puścił mnie, ale nie cofnął się ani nie pozwolił mi odejść. Wpatrywał się we mnie w oczekiwaniu. Widziałem żyłę pulsującą na jego szyi. Nie chciałem go denerwować.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Czym on cię zastraszył?
– To nic takiego – burknąłem pod nosem. Nie miałem odwagi dłużej patrzeć mu w oczy.
Rion westchnął głośno.
– Jak długo? – powtórzył.
Nie uciekłbym przed nim. On nie odpuszczał. Nie było sensu dłużej się opierać. Musiałem mu powiedzieć. O wszystkim. A kiedy skończyłem, szczęka mojego brata zacisnęła się jeszcze mocniej. Wyglądało na to, że za chwilę połamie sobie wszystkie zęby.
Poszedł do salonu po bluzę i wrócił do mnie z dziwnym błyskiem w oczach.
– Zakładaj buty, wychodzimy.
– Nie…
– Bez dyskusji – warknął. – Załatwimy to raz na zawsze.
Zrobiłem, jak kazał, ale nim wsiadłem do jego samochodu, wysłałem esemesa do Jamesa z prośbą o pomoc. Tylko on potrafił powstrzymać Riona. Przeczuwałem, że w domu Ledgerów może być nie za ciekawie, kiedy mój braciszek wpadnie w furię wywołaną zmyślaniem Dylana. Czułem, że ten będzie próbował się bronić i zrzucić winę na mnie. A Rion nie zachowa się jak szkolny psycholog. Mój brat mi wierzył. Widział, w jakim stanie wróciłem do domu, i nie popuści tego Dylanowi. Z jednej strony poczułem pewność siebie, bo w końcu ktoś stanął po mojej stronie, ale z drugiej – bałem się konsekwencji. To spotkanie mogło skończyć się na dwa sposoby. Albo Dylan odpuści, albo będzie jeszcze gorzej. Jednak było już za późno na takie rozmyślania, bo Rion właśnie ruszył z piskiem opon spod domu.
Na miejscu znaleźliśmy się kilka chwil później. Wybiegłem z samochodu za bratem, który z zaciśniętymi pięściami szedł przede mną w stronę wejścia do posiadłości Ledgerów. Sprawdziłem powiadomienie na telefonie.
James: Już jadę
Odetchnąłem z ulgą, bo posiłki były w drodze. Sam nie dałbym rady okiełznać mojego brata w przypływie złości.
Rion zastukał… nie, walnął w drzwi jak rozjuszone zwierzę. Otworzył nam zaskoczony Boaz i najpierw przyjrzał się mojemu bratu, a dopiero potem przeniósł spojrzenie na mnie. Zmarszczył brwi.
– Co wy tu robicie?
– Zawołaj tego gówniarza – odparł szybko Rion.
Boaz zacisnął dłoń na klamce.
– Lepiej uważaj na słowa.
– Zawołaj go albo sam po niego pójdę. – Rion brzmiał śmiertelnie poważnie. Przez kilka sekund Boaz nie reagował, aż wreszcie odwrócił głowę i krzyknął:
– Dylan! Zejdź na dół!
Nie minęła nawet minuta, a obok swojego starszego brata pojawił się on. Mój koszmar ostatnich lat. Przełknąłem z trudem ślinę, kiedy nasze spojrzenia się spotkały.
– Rhys – przywitał się. – Co tam? – odezwał się tak, jakbyśmy byli dobrymi kolegami.
Rion pochylił się nieco w jego stronę.
– Przyszliśmy wyjaśnić pewną rzecz.
Dylan pobladł.
_Chwila… czy on się wystraszył?_
Boaz chrząknął.
– Jaką? – zapytał, ponieważ nie wiedział, co się dzieje. A może wiedział, tylko udawał?
– Dlaczego znęcasz się nad moim młodszym bratem? – Rion przekrzywił głowę, nadal wpatrywał się w Dylana, który patrzył wszędzie, byle nie na niego.
– Jakie znęcanie? Co ty pieprzysz, O’Brien? – odezwał się starszy Ledger.
Rion się wyprostował.
– Albo udajesz debila, albo naprawdę nim jesteś – rzucił mój brat. – Nie wiesz, co wyprawia twój braciszek?
– Znajdujesz się na mojej posesji, lepiej zamknij mordę, chyba że chcesz oberwać – zagroził Boaz.
Rion zaśmiał się gorzko prosto w jego twarz.
– Po pierwsze, to teren twoich rodziców. Po drugie, oberwiesz to za moment ty, jeśli mnie wkurwisz.
Rion nieczęsto przeklinał. Przynajmniej hamował się, kiedy ja przebywałem w pobliżu. Używał wulgaryzmów tylko wtedy, gdy był czymś bardzo przejęty albo wkurzony, jak w tej chwili.
Dylan pokręcił przerażony głową.
– To nie ja…
– Nie kłam. – Rion znów się nad nim pochylił. Dylan cofnął się o krok i wpadł na swojego brata. – Wiem, że to ty go tak załatwiłeś – wskazał mnie palcem, a potem wystawił go przed twarz Dylana – a więc czekam na wyjaśnienia.
– Nie wiem, kto poturbował Rhysa, ale to z pewnością nie był mój brat – zaprzeczył Boaz, czym bardziej rozwścieczył Riona.
– Zamknij się, nie rozmawiam z tobą – warknął do niego, choć nie oderwał spojrzenia od Dylana.
– Młody, powiedz mu, kto pobił Rhysa – zaproponował Boaz.
Może naprawdę nie zdawał sobie sprawy, jaki jest jego młodszy braciszek. W szkole Dylan zachowywał się zupełnie inaczej niż teraz. Widziałem w jego oczach strach. Może jednak dobrze, że Rion się o wszystkim dowiedział.
_Może nareszcie Ledger odpuści?_
– Ja nie…
– Masz się od niego odczepić, rozumiesz? Przeprosisz go, a potem zapomnisz o jego istnieniu i nawet na niego nie spojrzysz. A jeśli się dowiem, że znów mu dokuczasz, nie będę tak miły, dotarło? – powiedział Rion.
– Nic mu nie zrobiłem – upierał się Dylan.
Boaz odepchnął swoją mniejszą wersję do tyłu. Rion się wyprostował i stanął z nim twarzą w twarz. Byli niemal równi wzrostem, jednak Rion przewyższał go o kilka centymetrów. Miałem nadzieję, że też będę kiedyś taki wysoki. Nikt by mi nie podskoczył. Już nie byłbym poniżany i bezbronny.
– Koniec tego. Nie pozwolę ci zastraszać mojego brata – syknął Boaz.
– A ja nie pozwolę, by ten gówniarz zastraszał mojego brata.
Stali tak blisko siebie, że zacząłem się obawiać, czy za chwilę się na siebie nie rzucą. Odwróciłem głowę w poszukiwaniu Jamesa, ale jeszcze go nie było. Potem spojrzałem na trzęsącego się Dylana i nie mogłem uwierzyć, że to ten sam chłopak, który jeszcze kilka godzin wcześniej pomiatał mną w szkolnej szatni. Wyglądał, jakby stracił cały zapał i pewność siebie.
– Dobra, to ja, przepraszam, Rhys, już więcej nie będę! – wykrzyczał.
– Nie musisz przepraszać tego szczura, młody – odparł starszy Ledger. Wykrzywił usta w uśmiechu i popatrzył prosto w moje oczy. – Skoro mu przyłożyłeś, pewnie sobie zasłużył.
Rion chwycił Boaza za koszulkę i przysunął go do siebie tak, że stykali się czołami.
Nabrałem głęboko powietrza do płuc.
– Jak go nazwałeś? – warknął Rion, aż przeszedł mnie dreszcz.
Widziałem, że Dylan również się przestraszył.
_Gdzie jesteś, James?_
– Szczur – powtórzył z jadem Boaz. – Taki sam jak ty – dodał i wtedy oberwał po raz pierwszy.
Dylan krzyknął, a w przejściu pojawiła się brązowowłosa kobieta, pewnie mama Ledgerów. Chwyciła młodszego syna i wciągnęła w głąb domu, a ja stałem i patrzyłem, jak mój starszy brat obija twarz Boaza. Moment, w którym jego głowa odskoczyła do tyłu od ciosu, miał mnie prześladować jeszcze długo po tym zdarzeniu. Nagle pojawił się James i podbiegł do Riona, a potem odciągnął go na bok. Nie na długo, bo ten wyrwał się i ponownie doskoczył do Boaza. James tym razem wcisnął się pomiędzy nich i położył dłonie na ramionach mojego brata.
– Wystarczy, stracił przytomność! – Dopiero po tych słowach przeniosłem wzrok na chłopaka, który faktycznie leżał na podłodze. Krew wypływała z jego nosa i ust. Patrzyłem i patrzyłem, bo nie mogłem oderwać od niego oczu. Ten widok był straszny, aż zrobiło mi się niedobrze.
Doszedł mnie cichy szept. Odwróciłem głowę z wielkim trudem.
James. Stał przede mną z uniesionymi brwiami. Riona przytrzymywał teraz Brian.
_A ten skąd się tu wziął? Musiał przyjechać z Jamesem, a ja go po prostu nie zauważyłem._
– Wszystko okej? – zapytał James.
Zaprzeczyłem. Moja dolna warga zadrżała. Nie chciałem płakać, ale… czułem, że tego potrzebuję. Widok krwi i podnoszącego się już z podłogi Boaza przyprawiał mnie o kolejne mdłości. Mimo to gdzieś w głębi ducha cieszyłem się, że oberwał, a Dylan na to patrzył. Zasłużył sobie za to wszystko, co robił mi przez kilka lat. Zasłużył na cały ten strach, jaki czuł. I choć wiedziałem, że takich rzeczy nie powinno się załatwiać przemocą, nie żałowałem, że powiedziałem Rionowi prawdę.
Przyjaciel mojego brata chwycił mnie za ramię i pociągnął lekko w stronę swojego samochodu.
– Co z Rionem? – spytałem, a potem obróciłem się za siebie.
– Jestem tu – odpowiedział i podszedł już nieco opanowany. – Przepraszam za to przedstawienie, poniosło mnie. – Otworzył ramiona, a ja wtuliłem się w jego klatkę piersiową. Nie obchodziło mnie, że był poplamiony krwią Boaza.
– To było straszne, ale… dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie – wydukałem niemrawo.
Rion przytulił mnie mocniej.
– Zawsze stanę po twojej stronie, nieważne, co by się działo. Ale musisz mi mówić o takich sytuacjach jak ta z dzisiejszego popołudnia. – Odsunął się ode mnie, by spojrzeć mi w oczy. – Rozumiemy się?
Pokiwałem głową.
– Na dobre i złe – wyszeptał.
– Na dobre i złe – powtórzyłem.
– Zwijajmy się, stara Ledgerów zawiadomiła gliny – rzucił Brian i stanął obok Jamesa. – Zabierz ich, ja wrócę autem O’Briena.
Rion natychmiast na niego spojrzał.
– Chyba śnisz, jeśli uważasz, że pozwolę ci prowadzić mój samochód.
– Ty pojedź moim. – James rzucił Brianowi kluczyki. – Ja was odwiozę twoim, okej? – zapytał mojego brata.
Rion przez chwilę kłócił się z nim, aż Brian przypomniał o policji i wkurzonym Boazie oraz jego rozhisteryzowanej matce. Wsiadłem do samochodu, tak samo jak Rion i James. Kiedy wyjechaliśmy na drogę, odezwałem się słabym głosem:
– Będziesz miał przeze mnie problemy? – Uniosłem wzrok i dostrzegłem, że Rion już na mnie patrzył. Siedział obrócony bokiem na przednim fotelu.
– Nie, nie przejmuj się tym.
Nie uwierzyłem, i tak się przejmowałem.
James prowadził o wiele wolniej niż Brian, który już dawno nas wyprzedził. Widziałem, jak przyjaciel Riona pokręcił wtedy głową.
– Jeśli ten smarkacz jeszcze raz coś ci zrobi, masz mi natychmiast o tym powiedzieć, jasne?
– Dobrze – odpowiedziałem krótko.
– Wątpię, żeby tak było. Młody sikał po gaciach, kiedy przyłożyłeś jego braciszkowi – odezwał się James.
Rion tylko na niego zerknął, ale nie skomentował jego słów. Wszyscy zamilkliśmy i przez całą drogę do domu nie powiedzieliśmy ani słowa.
Niestety moi rodzice dowiedzieli się o incydencie pod domem Ledgerów, bo, tak jak się spodziewaliśmy, godzinę po powrocie do domu do naszych drzwi zapukała policja. Mama i tata przyjechali chwilę po nas. Musiałem pozwolić Rionowi o wszystkim ich poinformować. Policjanci spisali zeznania, a Rionowi upiekło się, ponieważ Boaz wycofał oskarżenia. Tłumaczył się tym, że to on na niego napadł, a mój brat po prostu się bronił. Nie wiem, czy zrobił to dlatego, że bał się Riona, czy z innego powodu, ale chociaż ta jedna kwestia się wyjaśniła. Za to moja mama była okropnie przerażona faktem, że przez kilka lat ukrywałem przed nią, że dręczono mnie w szkole. Płakała, głośno i długo, aż wreszcie uspokoiła się i zasnęła. Tata przyszedł do mojego pokoju późnym wieczorem. Przez ponad czterdzieści minut tłukł mi do głowy, że nie powinienem się godzić na takie traktowanie. Zapewnił mnie, że nie dopuści więcej do takiej sytuacji i porozmawia z dyrektorem szkoły. Rodzice załatwili to jak dorośli. Rion zachował się jak starszy brat.
Wtedy obiecałem sobie, że już nigdy nie będę niczego ukrywał przed moją rodziną. Wszyscy okazali mi wielkie wsparcie i chyba pierwszy raz w życiu poczułem się silny. Naprawdę silny. Wiedziałem, że dopóki mam przy sobie mamę, tatę i Riona, jestem niepokonany.Rozdział 4
_Rok 2017, Windsor_
Nowa szkoła, nowe znajomości, nowe problemy. Okazuje się, że sytuacja sprzed ponad roku nie przeszła bez echa i nawet tutaj wszyscy dobrze ją znali. Mój brat siał postrach w tej budzie i nikt, dosłownie nikt, nie odważył się do mnie podejść.
– Ze skrajności w skrajność – burknąłem pod nosem i wyjąłem batonika.
Miles zaśmiał się cicho.
– Lepsze to niż codzienne obrywanie i wyzwiska.
Fakt.
Cieszyłem się, że miałem to już za sobą. Dylan wyjechał do Detroit, Boaz wybrał uczelnię na Florydzie, gdzie mieszka ich rodzina. Knox podążył za kumplem, a Hendrik… cóż, minąłem go dziś na korytarzu szkolnym dwa razy, za każdym odwracał głowę i przyśpieszał kroku. Rion naprawdę załatwił sprawę, no i nie wyjechał na studia, tak jak planował. James namówił jego i Briana na przerwę od nauki, co z kolei nie spodobało się rodzicom. Pomarudzili, ale po kilku dniach im przeszło. Dzięki temu miałem brata jeszcze przez jakiś czas przy sobie.
– Widzimy się o czwartej na treningu. Chcesz jechać ze mną? Poproszę tatę, żebyśmy po ciebie przyjechali.
Odwróciłem głowę do przyjaciela. Nadal graliśmy w baseball. Po zmianie szkoły przeszliśmy do nowej drużyny i na razie szło nam bardzo dobrze.
– Jasne – odparłem i pożegnałem się z nim, bo za chwilę zaczynał zajęcia z chemii. Ja miałem już wolne.
Dziś wracałem do domu pieszo. Rion był z mamą u lekarza w Detroit, tata musiał zostać dłużej w pracy, więc rano wygłosili mi długie kazanie o tym, jak to mam po drodze uważać, nie wsiadać do samochodu obcych ludzi i z nikim nie rozmawiać.
_Jakbym wciąż miał dziesięć lat._
Szedłem powolnym krokiem, nie śpieszyłem się. Pogoda dopisywała, ptaszki śpiewały, a James czaił się przy drzewie niedaleko innej szkoły i obserwował jakieś dziewczyny.
_Hmm, dziwne._
Podszedłem bliżej i zaszedłem go od tyłu. Kiedy skoczyłem i dotknąłem jego pleców, wzdrygnął się, krzyknął i odwrócił przodem do mnie.
– Ja pieprzę, Rhys, chcesz, żebym dostał zawału? – Położył sobie dłoń na piersi. Szybko oddychał i miał nieco rozbiegany wzrok. – Co tu robisz?
– A ty? – odpowiedziałem pytaniem i zmrużyłem oczy. Chciałem wiedzieć, dlaczego tutaj stał. Jego siostry nie chodziły jeszcze do szkoły.
– Czekam na kogoś.
– Masz jakichś znajomych w szkole średniej? – Zaciekawiony, uniosłem brwi.
James się nie roześmiał. Był nadzwyczaj poważny.
_To podejrzane._
– Nie interesuj się – odparł i odwrócił głowę, gdy z budynku zaczęła wysypywać się masa dzieciaków. Po chwili rzucił na mnie okiem i wsadził dłonie do kieszeni spodni. – Poza tym nie powinieneś wracać do domu?
– Wracam.
– Na razie stoisz tu i ze mną dyskutujesz – zauważył.
Nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem kolejnego pytania:
– Chodzi o tę rudą czy blondynę?
James tak szybko obrócił do mnie głowę, że prawie skręcił sobie kark. W jego oczach czaiła się… panika?
– Chyba mi nie powiesz, że o obie…
Na moje słowa pobladł i przełknął ślinę.
– Co ty bredzisz?
– Skoro bredzę, to dlaczego drżą ci dłonie i wyglądasz, jakbym cię kopnął w jaja? – Skrzywił się. – Poza tym kiedy cię zauważyłem, wpatrywałeś się w te dwie dziewczyny stojące przed wejściem.
W tej chwili oczy Jamesa rozszerzyły się jeszcze bardziej.
– Jesteś mało dyskretny, stary. – Poklepałem go po ramieniu, a przez to, że w ciągu ostatniego roku sporo urosłem, sięgałem mu teraz do obojczyków.
– Nie mów tak do mnie. – Pokręcił głową i zerknął w stronę oddalających się już dziewczyn.
– Ile one w ogóle mają lat? Nie są dla ciebie za młode? – Na moje oko mogły mieć około piętnastki, może nieco więcej. Nie zmieniało to jednak faktu, że były nieletnie.
James potarł brodę, następnie kark i spojrzał mi w oczy. Nadal nade mną górował. Skuliłem się nieznacznie od ostrości w jego czarnych oczach.
– Nie interesują mnie żadne małolaty. Przecież chodzę z Kiley, nie pamiętasz już? – Nie dał mi odpowiedzieć, bo kontynuował: – Nic nie widziałeś… w ogóle cię tu nie było, jasne?
– Nie rozwinąłeś zdolności perswazji, jeśli to ją właśnie próbujesz na mnie zastosować.
– Mówię poważnie. Nie było cię tu.
Uniosłem brwi w milczeniu. Ciekawiło mnie, co też kombinował i dlaczego tak nagle się zdenerwował.
– Możesz mi powiedzieć, przecież nikomu nie wypaplam. Zwłaszcza Kiley.
James parsknął śmiechem.
– Boże drogi – wymamrotał i znów pokręcił głową. Jeszcze chwila, a naprawdę skręciłby sobie kark albo nadwyrężył jakieś mięśnie.
– Nie wstydź się tego, że podobają ci się młodsze dziewczyny, każdy ma jakieś dziwactwa.
James był zniesmaczony. I to bardzo. Cofnął się i wystawił palec wskazujący w moją stronę.
– Błagam, młody, przestań, bo chce mi się rzygać. – Zamknął na moment oczy, a kiedy ponownie je otworzył, wydawał się już nieco bardziej opanowany. – Obiecałem kumplowi, że dopilnuję, by jego siostra wróciła bezpiecznie ze szkoły do domu. Tyle.
– Która to? – zapytałem i zerknąłem w stronę, w którą poszły nieznajome.
– Blondynka – odparł zrezygnowany.
– A więc Kiley wie, że tu jesteś?
Jego oczy pociemniały, a rysy twarzy się wyostrzyły.
– Czego chcesz za milczenie?
Wzruszyłem ramionami i zacząłem iść w stronę domu. James dogonił mnie w ciągu dwóch sekund.
– Dlaczego mam czegoś chcieć? To nie moja sprawa, nie powiem jej.
Chłopak zaszedł mi drogę, przez co musiałem się zatrzymać.
– Słuchaj… nie mogę ci powiedzieć, czemu tu jestem, nie wypytuj mnie, proszę, i nie wspominaj o tym nikomu, okej? Nawet Rionowi… szczególnie jemu. – Ostatnie słowa wypowiedział o wiele ciszej, jakby nagle stracił siłę.
– Masz przed nim tajemnicę?
Nie odpowiedział.
– Możesz to zatrzymać dla siebie? Nie zrozumiałbyś.
– Skoro tak twierdzisz. – Znów zacząłem iść, tym razem mnie nie zatrzymał, tylko ruszył za mną. – Będę siedział cicho.
– Tak po prostu?
Odwróciłem się do niego i szedłem teraz tyłem. Uśmiechnąłem się szeroko.
– Tak po prostu. – Puściłem do niego oko. – I całkiem szczerze… – Zerknąłem za jego plecy. Po tamtych dziewczynach nie było już śladu. Spojrzałem Jamesowi prosto w oczy. – Wybrałbym rudą, gdybyś chciał zmienić dziewczynę.
Zmarszczył brwi.
– Ale wiem, że masz słabość do blondynek, więc pewnie ona ma u ciebie większe szanse. – Odwróciłem się od niego, zanim zdążył zabić mnie wzrokiem, i resztę drogi do domu pokonaliśmy w ciszy. Kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi, James poszedł do siebie.
Naprawdę nie dawało mi spokoju to dziwne spotkanie, ale postanowiłem nie dociekać. To, co robił James, nie powinno mnie obchodzić. Mama nauczyła mnie nie wtrącać się w cudze sprawy. Dlatego powiedziałem mu, że się nie wygadam, bo miałem jedną, bardzo ważną zasadę: nigdy nie żądać niczego w zamian za przysługę.