Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rilla ze Złotego Brzegu (ekskluzywna edycja) - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Rilla ze Złotego Brzegu (ekskluzywna edycja) - ebook

Dzieci Ani są już prawie dorosłe, z wyjątkiem ślicznej, pełnej temperamentu Rilli. Nikt nie potrafi się oprzeć jej jasnym, orzechowym oczom i olśniewającemu uśmiechowi. Rilla ma prawie piętnaście lat i nie może myśleć o niczym innym niż o pójściu na swój pierwszy bal i pierwszym pocałunku z przystojnym Kennethem Fordem. Jednak nad Złotym Brzegiem zawisa widmo wojny, a bracia Rilli idą walczyć. Rilla wplątuje się w domu w kłopoty, gdy przemyca osierocone niemowlę w… wazie na zupę. Każdy dzień wystawia na próbę jej odwagę i zmienia ją na zawsze.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-620-6
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I. PLOTKI Z GLEN I INNE SPRAWY

ROZ­DZIAŁ I

Plotki z Glen i inne sprawy

Było cie­płe, uro­cze popo­łu­dnie ze zło­tymi chmu­rami wędru­ją­cymi po nie­bie. W obszer­nym salo­nie Zło­tego Brzegu Susan Baker sie­działa z ponurą satys­fak­cją uno­szącą się nad nią jak aure­ola. Docho­dziła czwarta, i Susan, która pra­co­wała bez prze­rwy od szó­stej rano, poczuła, że należy jej się godzina odpo­czynku i plo­te­czek. I była w tym momen­cie abso­lut­nie szczę­śliwa. W kuchni wszystko poszło jej dosko­nale. Dok­tor Jekyll nie prze­kształ­cił się w Mister Hyde’a¹, nie odbiło się to więc na jej ner­wach, za to z miej­sca, gdzie usia­dła, widziała dumę swego serca – rabatkę piwo­nii, które sama posa­dziła i upra­wiała, kwit­nącą w spo­sób nie­ma­jący sobie rów­nych w Glen St Mary, z kwia­tami koloru szkar­łat­nego, srebr­no­ró­żo­wego i bia­łego jak śnieżny powiew zimo­wego wia­tru.

Susan miała na sobie nową, czarną jedwabną bluzkę, rów­nie wyszu­kaną jak stroje noszone przez panią Mar­shal­lową Elliott, do tego biały nakroch­ma­lony far­tuch wykoń­czony skom­pli­ko­waną koronką – wła­sno­ręcz­nie zro­bioną szy­deł­kiem – o sze­ro­ko­ści ponad pię­ciu cen­ty­me­trów, nie wspo­mi­na­jąc o pasu­ją­cej do niej wstawce. Dzięki temu Susan towa­rzy­szyło miłe poczu­cie dobrze ubra­nej kobiety, kiedy otwo­rzyła „Daily Enter­prise” i zaczęła czy­tać _Zapi­ski z Glen_, które – jak wła­śnie poin­for­mo­wała ją panna Kor­ne­lia – zaj­mo­wały pół kolumny i zawie­rały wzmiankę o pra­wie każ­dym miesz­kańcu Zło­tego Brzegu. Na pierw­szej stro­nie gazety wid­niał wielki czarny nagłó­wek infor­mu­jący, że jakiś arcy­książę Fer­dy­nand został zamor­do­wany w miej­scu o dziw­nej nazwie Sara­jewo, ale Susan nawet nie zatrzy­mała się nad tą nie­in­te­re­su­jącą i nie­istotną sprawą. Chciała zna­leźć coś naprawdę waż­nego. O, tra­fiła: _Zapi­ski z Glen St Mary_. Roz­sia­dła się wygod­nie i czy­tała każde słowo gło­śno, aby lepiej uchwy­cić sens.

Pani Bly­the i jej gość, panna Kor­ne­lia – ina­czej mówiąc pani Mar­shal­lowa Elliot – gawę­dziły bli­sko otwar­tych drzwi, które pro­wa­dziły na werandę. Prze­do­sta­wała się przez nie chłodna, miła bryza, przy­no­sząc falę kwiet­nych zapa­chów z ogrodu i rado­sne echo z obwie­szo­nego winem kącika, gdzie Rilla w towa­rzy­stwie panny Oli­ver i Wal­tera śmiali się i gawę­dzili. Wszę­dzie tam, gdzie poja­wiła się Rilla Bly­the, sły­chać było śmiech.

W salo­nie znaj­do­wał się jesz­cze jeden osob­nik, zwi­nięty na kana­pie, któ­rego nie można pomi­nąć, ponie­waż było to stwo­rze­nie o zauwa­żal­nej indy­wi­du­al­no­ści, a ponadto jedyna żywa postać naprawdę znie­na­wi­dzona przez Susan.

Wszyst­kie koty to tajem­ni­cze istoty, ale „Dok­tor Jekyll i Mister Hyde” – w skró­cie Dok – był pod tym wzglę­dem posta­cią wybitną. Był kotem o podwój­nej oso­bo­wo­ści lub też – jak twier­dziła Susan – jego duszę posiadł sza­tan. Zacząć należy od tego, że samo jego pocho­dze­nie było bar­dzo nie­ty­powe. Cztery lata wcze­śniej Rilla Bly­the miała uko­chane kociątko, białe jak śnieg, z czarną koń­cówką ogonka, które nazwała Jack Frost². Susan nie lubiła tego kotka, cho­ciaż nie potra­fiła ni­gdy podać żad­nej sen­sow­nej przy­czyny dla­czego.

– Sama się pani prze­kona, pani dok­to­rowo kochana – zło­wiesz­czyła – ten kot to nic dobrego.

– Dla­czego tak myślisz? – pytała wtedy pani Bly­the.

– Nie myślę, wiem – było jedyną odpo­wie­dzią, na którą było stać Susan.

Wszy­scy pozo­stali miesz­kańcy Zło­tego Brzegu prze­pa­dali za nim. Był czy­sty, zadbany, na jego ślicz­nym bia­łym ubranku ni­gdy nie było widać naj­mniej­szej plamki. I jak roz­kosz­nie mru­czał, prze­cią­ga­jąc się! Do tego był bez­względ­nie uczciwy.

A potem w Zło­tym Brzegu nastą­piła domowa tra­ge­dia. Jac­kowi Fro­stowi przy­tra­fiły się kocięta! Triumf Susan był nie do opi­sa­nia. Czyż to nie ona zawsze utrzy­my­wała, że ten kot okaże się nie­bez­pieczną ilu­zją? A teraz sami się prze­ko­nali!

Rilla zacho­wała jedno z kociąt, bar­dzo ładne, z nie­zwy­kle błysz­czą­cym ciem­no­żół­tym futer­kiem w poma­rań­czowe pasy i z wiel­kimi oczami, także zło­tego koloru. Nazwała go Gol­die czyli Złotko, a imię to wyda­wało się wła­ściwe dla małego figla­rza, który w kocięc­twie w żaden spo­sób nie zapo­wia­dał okrop­nego cha­rak­teru, jaki wkrótce miał się ujaw­nić. Susan oczy­wi­ście ostrze­gała całą rodzinę, że po potomku dia­bo­licz­nego Jacka Fro­sta nie można spo­dzie­wać się nic dobrego, ale prze­po­wied­nie Kasan­dry, czyli Susan, pozo­sta­wiano bez spe­cjal­nej uwagi.

Bly­the’owie byli tak przy­zwy­cza­jeni do trak­to­wa­nia Jacka Fro­sta jako członka rodziny płci męskiej, że nie umieli zmie­nić swych oby­cza­jów. Cały czas więc zwra­cali się do kotki męskim imie­niem, cho­ciaż wynik czę­sto oka­zy­wał się śmieszny. Goście oka­zy­wali nie­małe zdzi­wie­nie, kiedy Rilla mówiła o niej „Jack i jego kocięta” i zwra­cała się z pole­ce­niem do Gol­diego: „Idź do matki i poproś, żeby umył ci futerko”.

– To nie­przy­zwo­ite, pani dok­to­rowo kochana – zrzę­dziła Susan. Ona sto­so­wała kom­pro­mis, nazy­wa­jąc Jacka „ono” albo „biała bestia” i była jedy­nym domow­ni­kiem, który nie cier­piał, kiedy „ono” zostało otrute któ­rejś zimy.

Z każ­dym dniem oka­zy­wało się coraz wyraź­niej, że Złotko jest nie­od­po­wied­nim imie­niem dla poma­rań­czo­wego kociaka, dla­tego po upły­wie roku Wal­ter, który wła­śnie czy­tał opo­wia­da­nie Ste­ven­sona, zamie­nił je na Dok­tor Jekyll i Mister Hyde. W prze­obra­że­niu dok­tora Jekylla kot był senny, uczu­ciowy, lubił prze­by­wać w domu, sie­dząc na mięk­kiej poduszce, uwiel­biał piesz­czoty, pokle­py­wa­nia i opiekę. Szcze­gól­nie kochał leże­nie na ple­cach, gdy gła­dzono jego kre­mowe gar­dziołko. Wtedy mru­czał z sen­nym zado­wo­le­niem, a jego mru­czanda były nie­zwy­kłe. W Zło­tym Brzegu był to pierw­szy kot, który usta­wicz­nie mru­czał i robił to w abso­lut­nej eks­ta­zie.

– Jedyną rze­czą, jaką zazdrosz­czę temu kotu, są jego mru­czanda – zauwa­żył pew­nego dnia dok­tor Bly­the, słu­cha­jąc mru­kli­wej melo­dii Dok­torka. – To jedyny znany mi dźwięk ozna­cza­jący peł­nię zado­wo­le­nia.

Dok­to­rek był bar­dzo przy­stojny. Każdy jego ruch był pełen gra­cji. Przyj­mo­wał wspa­niałe pozy, kiedy ukła­dał długi ogon w ciem­niej­sze kręgi wokół nóg, sia­da­jąc na weran­dzie, żeby patrzeć w prze­strzeń prze­cią­głym spoj­rze­niem. Bly­the’owie mieli wra­że­nie, że ich kot jest rów­nie boski co egip­ski Sfinks.

Kiedy nacho­dził go nastrój Mister Hyde’a, co zda­rzało się zazwy­czaj przed desz­czem lub wia­trem, sta­wał się dzi­ku­sem z odmie­nio­nym wzro­kiem. Trans­for­ma­cja nacho­dziła go zawsze nagle. Naraz senne marze­nia koń­czyły się gwał­tow­nym sko­kiem i ostrym miauk­nię­ciem, a nie­rzadko i ugry­zie­niem przy­trzy­mu­ją­cej go lub piesz­czą­cej dłoni. Futro mu ciem­niało, a w oczach poja­wiał się dia­bo­liczny błysk. Można było dostrzec w nim jakąś nie­ziem­ską pięk­ność. Jeżeli zmiana nastę­po­wała wie­czo­rem, wszy­scy miesz­kańcy Zło­tego Brzegu zaczy­nali odczu­wać przed nim strach. W takich momen­tach był prze­ra­ża­jącą bestią i jedy­nym jego obrońcą sta­wała się wów­czas Rilla, zapew­nia­jąc wszyst­kich, że to prze­cież „miły kot myśliwy”. W rze­czy samej, był myśli­wym.

Dok­tor Jekyll uwiel­biał świeże mleko. Mister Hyde nawet go nie doty­kał i war­czał nad mię­sem. Dok­tor Jekyll scho­dził cicho ze scho­dów, by nikt go nie sły­szał. Mister Hyde stą­pał ciężko jak wiel­ko­lud. Cza­sami wie­czo­rem, gdy Susan zosta­wała sama w domu, prze­ra­żał ją dźwięk tego stą­pa­nia. Sia­dał pośrodku kuchni, a jego okropne oczy utkwione były w nią nie­raz przez całą godzinę. Grał jej w ten spo­sób na ner­wach, jed­nakże Susan za bar­dzo się go oba­wiała, by ośmie­lić się wyrzu­cić go z kuchni. Kie­dyś pozwo­liła sobie rzu­cić w niego kijem, w odpo­wie­dzi na co gwał­tow­nie sko­czył ku niej. Ucie­kła do innego pomiesz­cze­nia i ni­gdy potem nie pró­bo­wała w żaden spo­sób reago­wać na Mister Hyde’a – cho­ciaż odgry­wała się za jego postępki na nie­win­nym Dok­torze Jekyllu, wyga­nia­jąc go podle ze swo­jego kró­le­stwa za każ­dym razem, gdy odwa­żył się wsta­wić nos do kuchni, i odma­wia­jąc mu sma­ko­wi­tych kąsków, po które przy­cho­dził.

– Przed kil­koma tygo­dniami liczni przy­ja­ciele panny Faith Mere­dith, Geralda Mere­ditha i Jamesa Bly­the’a – czy­tała Susan, roz­ko­szu­jąc się tymi nazwi­skami – ucie­szyli się bar­dzo z ich powrotu do domu z Red­mond Col­lege. James Bly­the, który ukoń­czył wydział huma­ni­styczny w 1913 roku, wła­śnie zdał egza­miny, koń­cząc pierw­szy rok medy­cyny.

– Faith Mere­dith jest chyba naj­pięk­niej­szą dziew­czyną, jaką kie­dy­kol­wiek widzia­łam – komen­to­wała panna Kor­ne­lia nad robótką. – Jestem zdu­miona, jak te dzieci roz­wi­nęły się od chwili, gdy Rose­mary West zamiesz­kała na ple­ba­nii. Wszy­scy pra­wie zapo­mnieli o ich psi­ku­sach z dzie­ciń­stwa. Aniu kochana, czy uda się zapo­mnieć kie­dy­kol­wiek, jak się zacho­wy­wali? Naprawdę, Rose­mary pora­dziła sobie z nimi w zadzi­wia­jący spo­sób! Bar­dziej z niej kole­żanka niż maco­cha. Wszy­scy ją kochają, a Una wręcz uwiel­bia. A jeżeli cho­dzi o tego małego Bruce’a, Una jest jego oddaną nie­wol­nicą. Oczy­wi­ście jest roz­koszny. Ale czy widzie­li­ście kie­dy­kol­wiek dziecko tak podobne do ciotki jak on do Ellen? Jest tak samo czar­niawy i sta­now­czy. Nie widać w nim nawet jed­nej cechy Rose­mary. Nor­man Douglas zawsze żar­tuje, że bocian niósł Bruce’a dla niego i Ellen i cał­kiem przez pomyłkę zatrzy­mał się na ple­ba­nii.

– Bruce uwiel­bia Jema – ode­zwała się pani Bly­the. – Ile razy się tu zja­wia, cho­dzi za nim cichutko jak wierny pie­sek, obser­wu­jąc każdy jego krok spod czar­nych brwi. Gotów jest zro­bić dla mego syna wszystko, jestem o tym prze­ko­nana.

– Czy zanosi się na to, że Jem i Faith będą parą?

Pani Bly­the uśmiech­nęła się. Wszyst­kim było wia­domo, że panna Kor­ne­lia, która kie­dyś całą ener­gię poświę­cała nie­na­wi­ści do męż­czyzn, na stare lata zabrała się za swa­ta­nie innych.

– Na razie są tylko zaprzy­jaź­nieni, panno Kor­ne­lio.

– Bar­dzo zaprzy­jaź­nieni, możesz mi uwie­rzyć – powie­działa sta­now­czo panna Kor­ne­lia. – Docho­dzą mnie słu­chy o wszyst­kim, co poczyna młode poko­le­nie.

– Nie wąt­pię, że przy­czy­nia się do tego Mary Vance, pani Mar­shal­lowo Elliot – zazna­czyła swoją obec­ność Susan – ale myślę, że to wstyd pró­bo­wać swa­tać dzieci.

– Dzieci! Jem ma dwa­dzie­ścia jeden lat, a Faith dzie­więt­na­ście – bun­to­wała się panna Kor­ne­lia. – Nie zapo­mi­naj, Susan, że my, sta­rzy, nie jeste­śmy jedy­nymi doro­słymi na tym świe­cie.

Obu­rzona Susan, która nie­na­wi­dziła jakiej­kol­wiek wzmianki doty­czą­cej jej wieku – nie z powodu próż­no­ści, ale z obawy, że ktoś mógłby uznać ją za zbyt starą do pracy – powró­ciła do swo­ich _Zapi­sków_.

– Karl Mere­dith i Shir­ley Bly­the wró­cili w zeszły pią­tek z Aka­de­mii Queen’s. Wia­domo nam, że Karl zosta­nie dyrek­to­rem szkoły Har­bour Head w przy­szłym roku i można ocze­ki­wać, że będzie popu­lar­nym nauczy­cie­lem odno­szą­cym suk­cesy.

– W każ­dym razie na pewno będzie uczył dzieci wszyst­kiego, co należy wie­dzieć na temat chrząsz­czy – sko­men­to­wała panna Kor­ne­lia. – Skoń­czył już Queen’s, a pan Mere­dith i Rose­mary chcieli, żeby jesie­nią kon­ty­nu­ował naukę w Red­mond, lecz Karl ma bar­dzo nie­za­leżny cha­rak­ter i zamie­rza zaro­bić część kwoty potrzeb­nej na uni­wer­sy­tet. Dobrze mu to zrobi.

– Wal­ter Bly­the, który naucza od dwóch lat w Low­bridge, zre­zy­gno­wał – czy­tała Susan. —Zamie­rza jesie­nią pójść na uni­wer­sy­tet w Red­mond.

– Czy Wal­ter jest już dosyć silny, by iść do Red­mond? – zanie­po­ko­iła się panna Kor­ne­lia.

– Mamy nadzieję, że do jesieni będzie w dobrej for­mie – uspo­ka­jała pani Bly­the. – Spo­kojne lato na świe­żym powie­trzu i słońcu dobrze mu zro­bią.

– Tyfus to cho­roba, po któ­rej z tru­dem wraca się do formy – wyra­ziła sta­now­czą opi­nię panna Kor­ne­lia – szcze­gól­nie, gdy miał tak ostry prze­bieg jak w przy­padku Wal­tera. Myślę, że dobrze by mu zro­biło opóź­nie­nie o rok pój­ścia na uni­wer­sy­tet, ale on jest taki ambitny. Czy Di i Nan także idą na dal­sze stu­dia?

– Tak. Obie chcą uczyć jesz­cze rok, lecz Gil­bert uważa, że lepiej, żeby jesie­nią zaczęły stu­dia w Red­mond.

– Cie­szy mnie to. Będą dbały o Wal­tera i pil­no­wały, by nie poświę­cał zbyt wiele czasu na naukę – kon­ty­nu­owała panna Kor­ne­lia, rzu­ca­jąc krzywe spoj­rze­nie na Susan – przy­pusz­czam, że po kry­tyce, z jaką spo­tka­łam się parę minut temu, nie będzie bez­piecz­nie zasu­ge­ro­wać, że Jerzy Mere­dith patrzy cie­lę­cym wzro­kiem na Nan.

Susan zigno­ro­wała tę uwagę, a pani Bly­the ponow­nie się zaśmiała.

– Kochana panno Kor­ne­lio, mam pełne ręce roboty z tymi wszyst­kimi chłop­cami i dziew­czy­nami durzą­cymi się w naj­bliż­szym sąsiedz­twie. Gdy­bym brała to poważ­nie, ta świa­do­mość powa­li­łaby mnie na kolana. Nie przej­muję się tym. Prawdę mówiąc, nie chcę przy­jąć do wia­do­mo­ści, że już wszy­scy doro­śli. Kiedy patrzę na moich doro­słych synów, zasta­na­wiam się, czy to oni byli kie­dyś tłu­ściut­kimi, słod­kimi nie­mow­lę­tami z dołecz­kami w policz­kach, które cało­wa­łam i tuli­łam, śpie­wa­jąc koły­sanki. Wydaje się, jakby to było zale­d­wie wczo­raj, panno Kor­ne­lio. Czy Jem nie był naj­słod­szym nie­mow­lę­ciem w sta­rym Wyma­rzo­nym Domku? A teraz ma licen­cjat i podobno amory mu w gło­wie!

– Wszy­scy się sta­rze­jemy – wes­tchnęła panna Kor­ne­lia.

– Jedyny organ, który wydaje mi się stary – powie­działa pani Bly­the – to kostka, którą zła­ma­łam, gdy Józia Pye wyzwała mnie do przej­ścia po kale­nicy domu Bar­rych w cza­sach dzie­ciń­stwa na Zie­lo­nym Wzgó­rzu. Odczu­wam bóle, kiedy wieje ze wschodu. Nie chcę uznać, że to reu­ma­tyzm, a ból jest dość nie­zno­śny. Co do dzieci, pla­nują wraz z Mere­di­thami rado­sne lato przed powro­tem na stu­dia jesie­nią. Są taką roz­bry­kaną gro­madką! Dom trzę­sie się od ich cią­głego śmie­chu.

– Czy Rilla poje­dzie do Queen’s po powro­cie Shir­leya?

– Jesz­cze nie zde­cy­do­wano. Wola­ła­bym tego unik­nąć. Gil­bert myśli, że nie jest jesz­cze dosyć silna – szybki wzrost ją nieco wycień­czył. Jest absur­dal­nie wysoka jak na dziew­czynkę, która nie ma jesz­cze pięt­na­stu lat. Wola­ła­bym, żeby została z nami. Strasz­nie byłoby spę­dzać następną zimę w domu bez nawet jed­nego z moich dzie­ciacz­ków. Musia­ła­bym toczyć boje z Susan, by nie dopu­ścić do nad­mier­nej mono­to­nii.

Susan uśmiech­nęła się na ten żart. Cóż to za pomysł – bój z panią dok­to­rową kochaną!

– A Rilla chce wyje­chać? – spy­tała panna Kor­ne­lia.

– Nie. Prawdę mówiąc, Rilla to jedyne moje dziecko pozba­wione ambi­cji. Szkoda, że nie ma jej choć tro­chę. Brak jej jakich­kol­wiek poważ­nych ide­ałów – jej jedyną aspi­ra­cją wydaje się dobra zabawa.

– A dla­cze­góż by nie, pani dok­to­rowo kochana?! – wykrzyk­nęła Susan, która nie tole­ro­wała nawet jed­nego nega­tyw­nego słowa na temat dzieci ze Zło­tego Brzegu, nawet z ust członka rodziny. – Dziew­czynka powinna dobrze się bawić i tego będę się trzy­mać! Będzie miała jesz­cze dosyć czasu na zasta­na­wia­nie się nad łaciną i greką.

– Chcia­ła­bym zoba­czyć w niej cho­ciaż odro­binę poczu­cia odpo­wie­dzial­no­ści, Susan. A poza tym sama wiesz, że jest obrzy­dli­wie próżna.

– Ma powód do zaro­zu­mial­stwa – opo­no­wała Susan. – To naj­ład­niej­sza dziew­czyna w Glen St Mary. Czy myśli­cie, że któ­raś z rodzin po dru­giej stro­nie portu, takich jak MacAl­li­ste­ro­wie, Craw­for­do­wie czy Ellio­to­wie była w sta­nie nawet w ciągu czte­rech gene­ra­cji wydać na świat dziecko urody rów­na­ją­cej się Rilli? Nie udało im się! Nie, pani dok­to­rowo kochana, znam swoje miej­sce, ale nie pozwolę na kry­ty­ko­wa­nie Rilli. Pro­szę posłu­chać, pani Mar­shal­lowo Elliott. – Susan zna­la­zła naresz­cie oka­zję do wyrów­na­nia rachun­ków z panną Kor­ne­lią za jej zło­śli­wo­ści o spra­wach uczu­cio­wych dzieci. Prze­czy­tała notkę z praw­dziwą przy­jem­no­ścią:

„Mil­ler Douglas zde­cy­do­wał, że nie poje­dzie na zachód. Twier­dzi, że stara Wyspa Księ­cia Edwarda wystar­czy mu w zupeł­no­ści i będzie na­dal upra­wiał zie­mię swo­jej ciotki, pani Ale­ko­wej Davis” – spoj­rzała ostro na pannę Kor­ne­lię. – Sły­sza­łam, pani Mar­shal­lowo Elliot, że Mil­ler zaleca się do Mary Vance.

Ten strzał prze­bił zbroję panny Kor­ne­lii. Zaczer­wie­niła się.

– Nie pozwolę, żeby Mil­ler Douglas krę­cił się koło Mary – powie­działa sta­now­czo. – Pocho­dzi z bied­nej rodziny. Jego ojciec był swo­istym wyrzut­kiem w rodzi­nie Dougla­sów – w rze­czy­wi­sto­ści ni­gdy nie uzna­wali go za swo­jego, a matka pocho­dziła z tych okrop­nych Dil­lo­nów miesz­ka­ją­cych w pobliżu portu.

– Zdaje się, że gdzieś sły­sza­łam, pani Mar­shal­lowo Elliot, że rodzice Mary Vance też nie nale­żeli do ary­sto­kra­cji.

– Mary Vance otrzy­mała dobre wycho­wa­nie i jest ele­gancką, mądrą i zdolną dziew­czyną – odcięła się panna Kor­ne­lia. – Może­cie mi wie­rzyć, że na pewno nie pozwoli się porwać Mil­le­rowi Dougla­sowi! Zna moje zda­nie w tej spra­wie, a do tej pory ni­gdy nie zda­rzyło się jej być nie­po­słuszną.

– Nie przy­pusz­czam, żeby musiała pani się mar­twić, pani Mar­shal­lowo Elliot, gdyż pani Ale­kowa Davis jest abso­lut­nie prze­ciwna temu związ­kowi i twier­dzi, że jej sio­strze­niec ni­gdy nie poślubi takiej znajdy jak Mary Vance.

Susan znowu zamil­kła, czu­jąc, że zwy­cię­żyła w tym poje­dynku, po czym prze­szła do czy­ta­nia kolej­nej zapi­ski. – Z przy­jem­no­ścią dowie­dzie­li­śmy się, że panna Oli­ver została zatrud­niona jako nauczy­cielka na kolejny rok. Panna Oli­ver spę­dzi zasłu­żone waka­cje w swym domu w Low­bridge.

– Jestem bar­dzo zado­wo­lona, że Ger­truda zosta­nie na kolejny rok – sko­men­to­wała pani Bly­the. – Bar­dzo by nam jej bra­ko­wało. I ma taki świetny wpływ na Rillę, która ją wręcz bał­wo­chwal­czo uwiel­bia. Są kole­żan­kami mimo róż­nicy wieku.

– A ja sły­sza­łam, że miała wyjść za mąż?

– Zdaje się, że coś o tym mówiono, ale chyba odło­żono tę sprawę na przy­szły rok.

– Kim jest narze­czony?

– Robert Grant, młody praw­nik z Char­lot­te­town. Mam nadzieję, że Ger­truda będzie szczę­śliwa. Jej życie było pełne smutku i gory­czy, a więc z wielką wraż­li­wo­ścią odbiera każde nega­tywne doświad­cze­nie. Minęła już jej pierw­sza mło­dość, a jest sama na świe­cie. Ten nowy narze­czony zja­wił się w życiu Ger­trudy oce­niany jako ósmy cud świata, lecz z tru­dem przy­cho­dziło jej uwie­rzyć, że to może być trwały zwią­zek. Kiedy zde­cy­do­wano o prze­ło­że­niu ślubu na póź­niej­szy ter­min, popa­dła w roz­pacz, cho­ciaż z pew­no­ścią pan Grant nie zawi­nił. Powstały kom­pli­ka­cje przy roz­li­cza­niu spadku po jego ojcu, który zmarł ubie­głej zimy, nie może więc myśleć o ożenku, dopóki nie roz­plą­cze całej tej gma­twa­niny. Jed­nakże moim zda­niem, Ger­truda uznała to za zły omen i od razu popa­dła w roz­pacz, że ślub nie doj­dzie do skutku.

– Nie ma sensu, pani dok­to­rowo kochana, za bar­dzo pole­gać na męż­czyź­nie – zauwa­żyła uro­czy­ście Susan.

– Pan Grant jest rów­nie mocno zaan­ga­żo­wany w zwią­zek z Ger­trudą jak ona zako­chana w nim, Susan. Nie stra­ciła do niego zaufa­nia – oba­wia się po pro­stu zrzą­dze­nia losu. Tro­chę w tym misty­cy­zmu. Myślę, że nie­któ­rzy nazwa­liby to prze­sąd­no­ścią. Prze­dziw­nie wie­rzy w sny i nawet kpi­nami nie zdo­ła­li­śmy tego jej oduczyć. Jed­nakże muszę przy­znać, że nie­które z jej snów… ale, sza! Lepiej, żeby Gil­bert nie sły­szał tej here­zji. Co jesz­cze inte­re­su­ją­cego zna­la­złaś w gaze­cie, Susan?

Susan aż wykrzyk­nęła ze zdzi­wie­nia.

– Pro­szę tego posłu­chać, pani dok­to­rowo kochana: „Pani Zofia Craw­ford zre­zy­gno­wała z domu w Low­bridge i zamie­rza zamiesz­kać z żoną swego bra­tanka, panią Alber­tową Craw­ford”. Pani dok­to­rowo kochana, prze­cież to moja wła­sna kuzynka Zofia! Pokłó­ci­ły­śmy się jesz­cze w dzie­ciń­stwie, wal­cząc o ozdo­bioną płat­kami róży kartkę ze szkółki nie­dziel­nej ze sło­wami „Bóg jest miło­ścią”. Od tej pory nie zamie­ni­ły­śmy nawet słowa, a teraz zamieszka naprze­ciwko nas!

– Będziesz musiała pogo­dzić się z nią, Susan. Okrop­nie być skłó­co­nym z naj­bliż­szymi sąsia­dami.

– Kuzynka Zofia zaczęła sprzeczkę, więc niech pierw­sza wycią­gnie do mnie rękę na zgodę, pani dok­to­rowo kochana – powie­działa dum­nie Susan. – Jeżeli tak się sta­nie, to oczy­wi­ście jestem na tyle dobrą chrze­ści­janką, że jej to uła­twię. Nie jest to osoba rado­sna, całe życie była z niej beksa. Kiedy widzia­łam ją ostatni raz, miała twarz pokrytą co naj­mniej tysią­cami zmarsz­czek z powodu zmar­twień i złych prze­czuć. Strasz­nie roz­pa­czała na pogrze­bie pierw­szego męża, ale wyszła ponow­nie za mąż, nie odcze­kaw­szy nawet roku. Następna notka, jak widzę, opi­suje ostat­nią nie­dzielną mszę w naszym kościele i podaje, że kościół był pięk­nie ozdo­biony.

– Gdy o tym mowa, przy­po­mnia­łam sobie, że pan Pryor abso­lut­nie nie popiera kwia­tów w kościele – wspo­mniała panna Kor­ne­lia. – Od początku podej­rze­wa­łam, że po jego prze­pro­wadzce z Low­bridge nie zaznamy spo­koju. Nie powi­nien był zostać dopusz­czony do star­szy­zny – to był błąd i zoba­czy­cie same, że będziemy tego żało­wać! Sły­sza­łam jego groźbę, że „jeżeli dziew­czyny na­dal będą zaśmie­cać ambonę chwa­stami, prze­sta­nie cho­dzić do kościoła”.

– Kościół świet­nie sobie radził, zanim Łysy Wąsacz poja­wił się w Glen, i – według mnie – pora­dzi sobie także dosko­nale po jego odej­ściu – zawy­ro­ko­wała Susan.

– Któż to wymy­ślił dla niego takie śmieszne prze­zwi­sko? – spy­tała pani Bly­the.

– Chłopcy z Low­bridge prze­zy­wali go tak zawsze, pani dok­to­rowo kochana. Pew­nie dla­tego, że ma taką czer­woną i okrą­głą twarz z grzywką i pia­sko­wymi wąsami ster­czą­cymi do góry. Jed­nakże lepiej nie nazy­wać go w oczy tym imie­niem. Z dru­giej strony, pani dok­to­rowo kochana, jest bar­dzo nie­roz­sąd­nym czło­wie­kiem z róż­nymi dziw­nymi pomy­słami. Należy teraz do star­szy­zny i w opi­nii wielu jest bar­dzo reli­gijny, ale pamię­tam, pani dok­to­rowo kochana, jak dwa­dzie­ścia lat temu zła­pano go na wypa­sie krowy na cmen­ta­rzu w Low­bridge. Tak, nie zapo­mnia­łam o tym i zawsze przy­po­mi­nam sobie tę scenę, kiedy widzę go roz­mo­dlo­nego na spo­tka­niu modli­tew­nym. No dobrze, skoń­czy­łam już czy­ta­nie notek i prawdę mówiąc, nie widzę innych istot­nych infor­ma­cji w tej gaze­cie. Nie inte­re­sują mnie spe­cjal­nie sprawy zagra­niczne. Co to za arcy­książę został zamor­do­wany?

– A cóż to nas obcho­dzi? – spy­tała panna Kor­ne­lia, nie­świa­doma zło­wiesz­czej odpo­wie­dzi na to pyta­nie, którą przy­go­to­wy­wał już los. – W pań­stwach bał­kań­skich co chwilę ktoś mor­duje lub jest mor­do­wany. To ich nor­malny stan. Uwa­żam, że nasze gazety nie powinny dru­ko­wać tak szo­ku­ją­cych wia­do­mo­ści. „Enter­prise” robi się zbyt sen­sa­cyj­nym pismem, dru­ku­jąc te wiel­kie nagłówki. Cóż, na mnie pora. Nie, Aniu kochana, nie proś, żebym została na kola­cji. Mar­shall przy­zwy­czaił się do myśli, że posi­łek beze mnie nie ma żad­nej war­to­ści – typowy męż­czy­zna. A więc bie­gnę. Lito­ści, Aniu kochana, co się dzieje z tym kotem? Czy ma jakiś napad? – te słowa spo­wo­do­wał Dok, który nagle sko­czył na dywan u stóp panny Kor­ne­lii, poło­żył po sobie uszy, zer­k­nął na nią, a następ­nie znikł, jed­nym gwał­tow­nym susem wyska­ku­jąc przez okno.

– O, nie! Po pro­stu zmie­nia się w Mister Hyde’a, co ozna­cza, że jesz­cze tego wie­czoru będzie padał deszcz lub wiał silny wiatr. Dosko­nały baro­metr!

– Cóż, jestem zado­wo­lona, że wybiegł wyczy­niać swoje beze­ceń­stwa na zewnątrz, nie nara­ża­jąc mojej kuchni na szkody – cie­szyła się Susan. – A teraz muszę zająć się kola­cją. Z tym tłu­mem zamiesz­ka­łym w Zło­tym Brzegu usta­wicz­nie trzeba pla­no­wać następny posi­łek.ROZ­DZIAŁ II. PORANNA ROSA

ROZ­DZIAŁ II

Poranna rosa

Na zewnątrz klomb Zło­tego Brzegu był pełen zło­tych kałuż słońca i wabią­cych zacie­nio­nych miejsc. Rilla Bly­the huś­tała się na hamaku pod wielką sosną szkocką, Ger­truda Oli­ver sie­działa u jej stóp, a Wal­ter roz­cią­gnięty na tra­wie zatra­cił się w rycer­skim roman­sie, na któ­rego kar­tach ożyli na nowo dawni boha­te­ro­wie i pięk­no­ści minio­nych wie­ków.

Rilla była „maleń­stwem” rodziny Bly­the’ów i chro­nicz­nie obu­rzała się, ponie­waż nikt nie chciał uwie­rzyć, że doro­sła. Bra­ko­wało jej tak nie­wiele do pięt­na­stego roku życia, a wzro­stem dorów­ny­wała Di i Nan. Poza tym była rze­czy­wi­ście tak ładna, jak to opi­sała Susan. Miała wiel­kie, roz­ma­rzone orze­chowe oczy, mleczną skórę upstrzoną małymi zło­tymi pie­gami i deli­kat­nie zary­so­wane łuki brwi, nada­jące jej doro­słe pyta­jące spoj­rze­nie, które zachę­cało innych, a szcze­gól­nie chło­pa­ków w jej wieku do podej­mo­wa­nia prób udzie­le­nia odpo­wie­dzi. Włosy miała cie­płego ruda­wego brązu, a mały dołe­czek w gór­nej war­dze wyglą­dał tak, jakby pod­czas chrzcin zaprzy­jaź­niona wróżka uci­snęła ją w tym miej­scu palusz­kiem. Dziew­czynka była nieco próżna, czemu nie mogły zaprze­czyć nawet jej naj­lep­sze przy­ja­ciółki, i uwa­żała, że jej twarz jest nie naj­gor­sza, ale mar­twiła się figurą i wola­łaby nosić dłuż­sze sukienki. W daw­nych cza­sach w Doli­nie Tęczy Rilla była pulchna, a teraz odwrot­nie – nie­zwy­kle zeszczu­plała, co ude­rzało szcze­gól­nie w dłu­gich koń­czy­nach. Jem i Shir­ley dopro­wa­dzali ją do sza­leń­stwa, nazy­wa­jąc „Pającz­kiem”. Mimo to zde­cy­do­wa­nie nie była nie­zręczna. Jej ruchy były pełne gra­cji, a idąc, zda­wała się tań­czyć. Była piesz­czoszką wszyst­kich, co nieco ją zepsuło, ale na­dal więk­szość uwa­żała, że Rilla Bly­the jest słodką dziew­czynką, cho­ciaż nie umywa się bły­sko­tli­wo­ścią do Nan i Di.

Panna Oli­ver, która wie­czo­rem miała wyje­chać na waka­cje, zamiesz­ki­wała od roku w Zło­tym Brzegu. Bly­the’owie zaofe­ro­wali jej pokój, żeby zro­bić przy­jem­ność Rilli nie­przy­tom­nie zako­cha­nej w swo­jej nauczy­cielce i goto­wej dzie­lić z nią pokój, gdyby inny nie był wolny. Ger­truda Oli­ver miała za sobą dwa­dzie­ścia osiem lat i życie pełne walki. Jej wygląd był ude­rza­jący. Smutne brą­zowe oczy w kształ­cie mig­da­łów, inte­li­gentne, nieco kpiar­skie usta i gęste masy czar­nych wło­sów dookoła głowy. Nie była ładna, lecz jej twarz miała pewien urok i wzbu­dzała zain­te­re­so­wa­nie tajem­ni­czo­ścią, zaś Rilla uzna­wała ją za fascy­nu­jącą mimo zda­rza­ją­cych się jej ponu­rych nastro­jów i cyni­zmu. Te nastroje zda­rzały się jed­nak tylko wtedy, gdy panna Oli­ver była zmę­czona. Przez cały czas sty­mu­lo­wała towa­rzy­stwo, dzięki czemu wesoła kom­pa­nia ze Zło­tego Brzegu zapo­mi­nała o jej wieku. Wal­ter i Rilla byli jej ulu­bień­cami, któ­rzy zwie­rzali jej się z tajem­nych marzeń i aspi­ra­cji. Wie­działa, że Rilla nie może docze­kać się uczest­ni­cze­nia w przy­ję­ciach, na któ­rych bywały Nan i Di, i cudow­nych wie­czo­ro­wych sukni, a także cze­goś rów­nie waż­nego, to zna­czy, sta­ra­ją­cych się! Oczy­wi­ście w licz­bie mno­giej! Co do Wal­tera, panna Oli­ver wie­działa, że napi­sał zbiór sone­tów _Do Rosa­mundy_, czyli Faith Mere­dith, i że jego celem było uzy­ska­nie pro­fe­sury z lite­ra­tury angiel­skiej w jakimś dużym col­lege’u. Wie­działa o jego peł­nym pasji zachwy­cie nad pięk­nem i rów­nie gwał­tow­nej nie­na­wi­ści do brzy­doty. Znała jego słabe i mocne strony.

Wal­ter był naj­przy­stoj­niej­szym z chłop­ców ze Zło­tego Brzegu. Panna Oli­ver z przy­jem­no­ścią nań patrzyła, doce­nia­jąc jego urodę. Takiego wła­śnie syna chcia­łaby kie­dyś mieć. Błysz­czące czarne włosy, pełne bla­sku ciem­no­szare oczy, nie­na­ganne rysy. I poeta w każ­dym calu! Ten zbiór sone­tów był naprawdę nie­zwy­kłym dzie­łem choćby dla­tego, że napi­sał go chło­piec zale­d­wie dwu­dzie­sto­letni. Panna Oli­ver nie była może obiek­tyw­nym kry­ty­kiem, ale zda­wała sobie sprawę, że Wal­ter Bly­the posiada nie­zwy­kły dar.

Rilla kochała Wal­tera całym ser­cem. Ni­gdy nie naigra­wał się z niej jak Jem i Shir­ley. Nie nazy­wał jej także Pającz­kiem. Mówił do niej Rilla-ma-Rilla – nawią­zu­jąc do jej peł­nego imie­nia Maryla. Otrzy­mała je po cioci Maryli z Zie­lo­nego Wzgó­rza, która – nie­stety – zmarła, zanim Rilla zdo­łała ją dobrze poznać i Rilli nie podo­bało się, gdyż uzna­wała je za sta­ro­modne i sztywne. Dla­czego nie zwra­cają się do niej pierw­szym imie­niem, Berta, które jest o wiele ład­niej­sze i pełne god­no­ści, zamiast tego nie­mą­drego Rilla?! Nie miała nic prze­ciwko wer­sji Wal­tera, ale nikt inny nie miał prawa tak jej nazy­wać, z wyjąt­kiem panny Oli­ver, która czy­niła to od czasu do czasu. Rilla-ma-Rilla wypo­wie­dziane śpiew­nym gło­sem Wal­tera było imie­niem pięk­nym jak szmer srebr­nego stru­myka. Odda­łaby życie za Wal­tera, gdyby to w czymś mu się przy­dało – jak wyznała pan­nie Oli­ver. Rilla uwiel­biała egzal­ta­cję jak więk­szość dziew­czyn w jej wieku, a naj­do­le­gliw­szą kro­plą gory­czy, którą nie­chęt­nie zno­siła, była myśl, że Wal­ter opo­wiada wię­cej swo­ich sekre­tów Di niż jej.

– Myśli, że jestem za mała, żeby zro­zu­mieć – lamen­to­wała z obu­rze­niem przy pan­nie Oli­ver – a ja prze­cież jestem doro­sła! I ni­gdy nie zdra­dzi­ła­bym jego sekretu nikomu, nawet pani, panno Oli­ver. Wyznaję pani wszyst­kie swoje tajem­nice. Była­bym nie­szczę­śliwa, gdy­bym ukryła jakiś sekret przed panią, naj­uko­chań­sza moja! Ale jego ni­gdy nie zdra­dzę. Mówię mu o wszyst­kim, nawet poka­zuję mu pamięt­nik. Dla­tego tak strasz­nie mnie boli, kiedy on ukrywa przede mną różne rze­czy. Poka­zuje mi wszyst­kie swoje wier­sze. Są wspa­niałe, panno Oli­ver! Och, trzyma mnie przy życiu jedy­nie nadzieja, że pew­nego dnia stanę się dla Wal­tera tym, co sio­stra Dorota dla Word­swor­tha. Word­sworth ni­gdy nie napi­sał wier­szy rów­nie pięk­nych jak Wal­ter, zresztą Ten­ny­sona także nie mogą się rów­nać.

– Tak dalece nie posu­nę­ła­bym się, acz obaj napi­sali wiele szmiry – powie­działa sucho panna Oli­ver. A potem, widząc ura­żoną minę Rilli, dodała pośpiesz­nie: – Moim zda­niem, Wal­ter zosta­nie pew­nego dnia wiel­kim poetą, a dora­sta­jąc, na pewno zyskasz wię­cej jego zaufa­nia.

– Kiedy w zeszłym roku leżał w szpi­talu chory na tyfus, sza­la­łam z nie­po­koju – wes­tchnęła Rilla z pewną dumą. – Ni­gdy mi nie powie­dziano, jak bar­dzo ciężki prze­bieg miała jego cho­roba. Dowie­dzia­łam się dopiero, gdy wró­cił do zdro­wia. Ojciec nie pozwo­lił mi o tym powie­dzieć. Jestem zado­wo­lona, że o tym nie wie­dzia­łam. Nie znio­sła­bym tej wia­do­mo­ści. Pła­ka­ła­bym co wie­czór w poduszkę. Ale cza­sami – kon­klu­do­wała Rilla z gory­czą (lubiła mówić z gory­czą, imi­tu­jąc w ten spo­sób pannę Oli­ver) – cza­sami myślę, że Wal­ter woli Ponie­działka niż mnie.

Ponie­dzia­łek był psem ze Zło­tego Brzegu, nazwa­nym tak, ponie­waż poja­wił się pew­nego ponie­działku, kiedy Wal­ter czy­tał _Robin­sona Cru­soe_. W rze­czy samej nale­żał do Jema, ale był też bar­dzo przy­wią­zany do Wal­tera. Teraz leżał z nosem wspar­tym na jego ramie­niu, macha­jąc gwał­tow­nie ogo­nem za każ­dym razem, gdy nie­obecny duchem Wal­ter go kle­pał. Ponie­dzia­łek nie był colie ani sete­rem czy też oga­rem lub nowo­fun­dlan­dem. Jak okre­ślił to Jem, był zwy­kłym kun­dlem, bar­dzo skun­dlo­nym – jak powie­dzie­liby nie­życz­liwi mu. Przy­znać należy, że wygląd Ponie­działka nie był jego mocną stroną. Los roz­rzu­cił przy­pad­kowo po żół­tym tuło­wiu czarne plamy, przy czym jedna z nich wyraź­nie zasła­niała oko. Uszy miał poszar­pane, gdyż pies czę­sto pró­bo­wał sił w hono­ro­wych wal­kach. Miał jed­nak jedną zaletę. Zda­wał sobie sprawę, że nie wszyst­kie psy są przy­stojne, mądre lub zwy­cię­skie, ale że każdy umie kochać. W środku jego skrom­nej postury ukryte było bar­dzo uczu­ciowe, lojalne, wierne psie serce. Patrzył swo­imi brą­zo­wymi oczami, z któ­rych, jak mógłby powie­dzieć jakiś teo­log, wydo­by­wała się praw­dziwa dusza. Kochany był przez wszyst­kich w Zło­tym Brzegu, nawet Susan nie była wyjąt­kiem, cho­ciaż jego godny potę­pie­nia zwy­czaj zakra­da­nia się do pokoju gościn­nego i spa­nia na tam­tej­szym łóżku sta­no­wił dla niej nie lada próbę.

Tego kon­kret­nego popo­łu­dnia Rilla nie miała powodu do narze­ka­nia.

– Czyż czer­wiec nie jest zachwy­ca­ją­cym mie­sią­cem? – spy­tała, patrząc w roz­ma­rze­niu na dale­kie srebrne chmurki zawie­szone spo­koj­nie nad Doliną Tęczy. – Tak świet­nie się bawi­li­śmy, a pogoda była wspa­niała. Pod każ­dym wzglę­dem per­fek­cyjna!

– A mnie się nie podoba – wes­tchnęła panna Oli­ver. – To zło­wiesz­cze. Per­fek­cyj­ność to dar nie­bios, rodzaj rekom­pen­saty za to, czym trzeba póź­niej zapła­cić. Tak czę­sto już byłam tego świad­kiem, że nie lubię, gdy ktoś mówi, że bawił się dosko­nale, choć prawdą jest, że czer­wiec jest fan­ta­styczny.

– Oczy­wi­ście bra­ko­wało nieco roz­rywki – powie­działa Rilla. – Jedyną nie­zwy­kłą rze­czą, jaka wyda­rzyła się w Glen w minio­nym roku, było omdle­nie panny Mead w kościele. Cza­sami chcia­ła­bym, żeby coś rów­nie dra­ma­tycz­nego zda­rzało się z więk­szą regu­lar­no­ścią.

– Nie powin­naś mieć takich pra­gnień, dra­ma­tyczne prze­ży­cia naj­czę­ściej koń­czą się gory­czą. Was wszyst­kich czeka rado­sne lato, a ja będę nudzić się w Low­bridge!

– Ale będziesz tu czę­sto wpa­dać, prawda? Myślę, że latem będzie się działo wiele, cho­ciaż jak zwy­kle nie będę dopusz­czona do wszyst­kiego. Czyż to nie straszne być uwa­żaną za małą dziew­czynkę, gdy dawno już nią nie jestem?

– Jesz­cze dużo wody upły­nie, zanim będziesz doro­sła, Rillo! Nie marz o przy­spie­sze­niu czasu i tak mija zbyt szybko. Już wkrótce roz­sma­ku­jesz się w życiu.

– Roz­sma­ko­wać się w życiu! Chcę jeść je peł­nymi łyż­kami. – Zaśmiała się Rilla. – Pra­gnę wszyst­kiego, wszyst­kiego, co może mieć dziew­czyna. W przy­szłym mie­siącu skoń­czę pięt­na­ście lat, a wtedy nikt nie będzie miał prawa powie­dzieć, że jestem dziec­kiem. Kie­dyś sły­sza­łam, że podobno lata życia od pięt­na­stego do dzie­więt­na­stego są naj­lep­sze dla dziew­czyn. Zamie­rzam w pełni z nich korzy­stać, wypeł­nić je zabawą!

– Nie ma sensu myśleć o tym, co chcesz zro­bić; możesz być pewna, że to ci nie wyj­dzie.

– Ale samo myśle­nie daje już wiele rado­ści! – wykrzyk­nęła Rilla.

– Nie myślisz o niczym tylko o zaba­wie, mała małpko – powie­działa wyro­zu­miale panna Oli­ver, dostrze­ga­jąc, że pod­bró­dek Rilli ma per­fek­cyjny kształt. – Ale z dru­giej strony pięt­na­ście lat to wła­ściwy moment. Nie masz zamiaru iść do col­lege’u jesie­nią?

– Nie, ani tej, ani żad­nej innej jesieni! Nie mam ochoty. Ni­gdy nie inte­re­so­wały mnie te wszyst­kie „-olo­gie”, „-izmy”, za któ­rymi tak sza­leją Nan i Di. I tak już pię­cioro z nas jest w col­lege’u. Powinno wystar­czyć. W każ­dej rodzi­nie musi być jeden głu­pek. I przy­staję na to, o ile okaże się ład­nym, popu­lar­nym i inte­re­su­ją­cym głup­kiem. Nie jestem bły­sko­tliwa. Nie mam żad­nego talentu i nawet nie wyobra­żasz sobie jakie to wygodne. Nie ocze­kują niczego ode mnie, więc nie muszę wysłu­chi­wać narze­kań. Nie nadaję się też na gospo­chę czy kucharkę. Nie­na­wi­dzę szy­cia i odku­rza­nia, a z faktu, że Susan nie zdo­łała nauczyć mnie wypie­ka­nia cia­ste­czek, wno­szę, że nikomu się to nie uda. Ojciec twier­dzi, że nie tru­dzę się ani nie przędę. W związku z tym muszę zostać kró­lewną – doszła do wnio­sku Rilla, znów się śmie­jąc.

– Jesteś zbyt młoda, Rillo, żeby porzu­cić naukę!

– Och, zimą będę stu­dio­wać z mamą lite­ra­turę. Przy­po­mni sobie swój licen­cjat. Na szczę­ście lubię czy­ta­nie. Nie patrz tak na mnie, kochana, z żało­ścią i dez­apro­batą! Nie umiem być poważna. Wszystko wydaje mi się takie różowe i tęczowe! W przy­szłym mie­siącu będę miała pięt­na­ście lat, a potem szes­na­ście, a póź­niej sie­dem­na­ście. Czy ist­nieje cokol­wiek bar­dziej zachwy­ca­ją­cego?

– Odpu­kaj w nie­ma­lo­wane drewno – powie­działa Ger­truda Oli­ver, ni to śmie­jąc się, ni to serio. – Odpu­kaj w nie­ma­lo­wane drewno, Rillo-ma-Rillo!ROZ­DZIAŁ IV. FLET SZCZU­RO­ŁAPA

ROZ­DZIAŁ IV

Flet Szczu­ro­łapa

Pierw­sze przy­ję­cie, w któ­rym uczest­ni­czyła Rilla, było praw­dzi­wym trium­fem. W każ­dym razie tak zda­wało się na początku. Miała tak wielu part­ne­rów, że musiała tań­czyć każdy taniec z kil­koma. Jej srebrne pan­to­felki zda­wały się ruszać samo­dziel­nie i cho­ciaż cały czas ją uwie­rały w palce i two­rzyły pęche­rze na pię­tach, nie prze­szka­dzało to jej w rado­wa­niu się zabawą. Ethel Reese popsuła jej nieco humor, wywo­łu­jąc Rillę tajem­ni­czo z pawi­lonu i ostrze­ga­jąc ją typo­wym dla Reese’ów szep­tem, że ma suk­nię roz­cheł­staną z tyłu, a na fal­ba­nie plamę. Rilla pobie­gła do pokoju w latarni przy­go­to­wa­nego na szat­nię dla dziew­cząt i tam uspo­ko­iła się, widząc, że rze­koma plama to zale­d­wie drobny ślad trawy, a rze­koma dziura z tyłu to maleńki punk­cik, gdzie odpiął się haczyk. Irena Howard pomo­gła jej ponow­nie go zapiąć, słodko ją przy tym kom­ple­men­tu­jąc. Rilli te uwagi bar­dzo się spodo­bały. Jej roz­mów­czyni była dzie­więt­na­sto­latką z gór­nego Glen, która zda­wała się dobrze czuć w towa­rzy­stwie młod­szych dziew­cząt – zło­śliwe przy­ja­ciółki suge­ro­wały, iż to dla­tego, że łatwo nad nimi kró­lo­wać, nie oba­wia­jąc się rywa­li­za­cji. Rilla jed­nak uznała Irenę za wspa­niałą towa­rzyszkę i akcep­to­wała jej opie­kuń­cze zacho­wa­nie. Irena była ładna i sty­lowa, bosko śpie­wała, a każdą zimę spę­dzała w Char­lot­te­town, pobie­ra­jąc tam lek­cje muzyki. Miała ciotkę w Mont­re­alu, która przy­sy­łała jej wytworne stroje. Opo­wia­dano, że prze­żyła nie­szczę­śliwą miłość – nikt nie wie­dział dokład­nie, o co cho­dzi, ale tajem­ni­czość doda­wała dodat­ko­wego pie­przyku tej spra­wie. Rilla uznała, że kom­ple­menty Ireny sta­no­wią uko­ro­no­wa­nie wie­czoru. Pobie­gła rado­śnie z powro­tem do pawi­lonu, zatrzy­mu­jąc się na moment w świe­tle lata­re­nek u wej­ścia, by popa­trzeć na tan­ce­rzy. Chwi­lowa prze­rwa w tańcu umoż­li­wiła jej dostrze­że­nie Ken­ne­tha Forda po dru­giej stro­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. _Dok­tor Jekyll i Mister Hyde_ – tytuł noweli Roberta Louisa Ste­ven­sona. W kul­tu­rach anglo­ję­zycz­nych fraza „Dr Jekyll and Mr Hyde” ozna­cza kogoś o podwój­nej oso­bo­wo­ści. Mister Hyde to nie­bez­pieczny potwór (przyp. tłum.).

2. Jack Frost – w angiel­skim folk­lo­rze uoso­bie­nie zimy, psotny cho­chlik.

3. Szczu­ro­łap lub fle­ci­sta z Hameln z baśni Braci Grimm. Wywiódł on szczury z mia­sta swą grą na fle­cie (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: