Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Rio, noc - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rio, noc - ebook

Castor był szefem wszystkich szefów. Stworzył na nielegalnym hazardzie miliardowe imperium. A gdy w wyniku nieszczęśliwej miłości umarł, jego potomkowie zaczęli zabijać się o spadek.
Valmir był uczciwym policjantem. Prowadził największe śledztwa w historii miasta. Nie bał się narazić ani komendantom, ani politykom kryjącym winnych. Skorumpowani policjanci wielokrotnie próbowali go zabić. On nigdy nie bał się śmierci. Załamał się dopiero gdy jego syn został w tajemniczych okolicznościach zamordowany, a policja nie kiwnęła palcem aby znaleźć sprawców.
Marcio to diler dostarczający narkotyki politykom, biznesmenom i sławnym artystom. Jego ambicja to zalać swoim towarem połowę miasta. Uda mu się, o ile nie złapie go policja ani nie zniszczy depresja.
Adriano to były oficer BOPE. A po godzinach płatny zabójca wykonujący zlecenia za sowitą zapłatą. Mroczna kariera poprowadziła go do bogactwa, a potem do marnej śmierci.
Vanessa studiowała prawo, i pewnego razu dała się zaprosić swojemu profesorowi na randkę. Nie wiedziała, że ta decyzja zakończy jej normalne życie.
Luan, muzyk z najbardziej gangsterskiej dzielnicy jest przyjacielem bandytów i śpiewa o zabijaniu policjantów. Za muzykę siedział nawet w więzieniu. „Gdybym był bogatym playboyem, tworzyłbym utwory o plaży i dziewczynach. Ale ja nie lubię lekkich tematów”.
Ich losy splatały się i splatają na ulicach nocnego Rio, miasta jak z szaleńczych snów, władanym przez adrenalinę i zbrodnię. Napady z bronią, porwania ciężarówek i targowiska z narkotykami. Honorowi bandyci i policjanci służący mafii.
W najnowszych reportażach Łukasza Czeszumskiego poznamy Rio de Janeiro takim, jakim nie poznają go turyści. To reportaże, które czyta się jak thriller.

Spis treści

Zmrok

Uwierz mi, jutro będzie lepsze niż dziś

Biznes, który kręci wszystkim

Zakazane rytmy

Niezłomny

Szef wszystkich szefów

Zabić niosącego prawdę

Sicario

Anatomia napadów

Noc na boca

Chwile ulotne

On tylko patrzył

Król samby

Ostatnia noc w Chapadao

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-964077-8-8
Rozmiar pliku: 852 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowniczek

asfalt – w słowniku faweli oznacza wszystko to, co należy do miasta, ale nie jest fawelą. „Asfalt” to teren zwyczajnych obywateli, gdzie działa policja i władza rządu.

Bangu – robotnicze przedmieście Rio de Janeiro. Mieści się tu m.in. zakład karny Gericinó.

boca de fumo – dosłownie „usta dymu”. Punkt handlu narkotykami w faweli, strzeżony przez uzbrojonych trafikantów.

BOPE (Batalhão de Operações Policiais Especiais) – Batalion Policyjnych Operacji Specjalnych.

caveirão – pojazd opancerzony Policji Militarnej, często obecny w działaniach w fawelach.

crackolandia – część miasta, w której zbierają się krakudos. Największa crackolandia Rio znajduje się na Avenida Brasil.

fawele – slumsy budowane na zajętych nielegalnie zboczach wzgórz (morros) lub na niezagospodarowanych obszarach miasta. W dzisiejszych czasach w większości faweli istnieje dobra infrastruktura, a tym, co odróżnia je od zwykłych dzielnic, jest to, że są władane przez organizacje przestępcze (frakcje lub milicje).

frakcja (od facção criminosa) – jedna z dużych brazylijskich organizacji przestępczych, głównie zajmujących się handlem narkotykami. W Rio konkurują trzy frakcje trafiku: CV – Comando Vermelho (najsilniejsza, mocno zdyscyplinowana, o ideologii lewicowej i antysystemowej), ADA – Amigos dos Amigos (obecnie straciła na znaczeniu, o ideologii prokryminalnej) oraz TCP – Terceiro Comando Puro (o ideologii ewangelickiej oraz dopuszczającej współpracę korupcyjną z policją).

funk carioca – dynamiczny gatunek muzyki stworzony w fawelach Rio de Janeiro, którego dominującą tematyką jest seks i życie przestępcze. W Brazylii ten gatunek określa się jako funky, wykonawców nazywa się funkeiros, a koncerty – baile funky. „Bandyckim” odłamem tej muzyki jest prohibidão, czyli „muzyka zakazana”.

jogo do bicho – „gra w zwierzęta”, nielegalna loteria hazardowa popularna w całej Brazylii i generująca ogromne zyski. Zarówno szefów, jak i członków hazardowej mafii nazywa się bicheiros.

krakudos – pogardliwe, lecz powszechnie używane określenie narkomanów, zazwyczaj bezdomnych, utrzymujących się z żebrania i drobnych kradzieży. Wbrew nazwie nie są to tylko osoby uzależnione od cracku, ale również wielu alkoholików.

milicje (od milicias) – organizacje przestępcze o charakterze paramilitarnym, często powiązane z oficjalną policją i skorumpowanymi politykami. Podstawą ich ekonomii jest zdobywanie faweli i wymuszanie haraczy od mieszkańców. Kontrolują obecnie około czterdzieści osiem procent faweli w stanie Rio de Janeiro.

Policja Militarna (PM, Polícia Militar) – podstawowa formacja policyjna w Brazylii, zwalczająca przestępczość wprost na ulicach. Z kolei Policja Cywilna zajmuje się prowadzeniem śledztw, a Policja Federalna bezpieczeństwem państwa.

real – waluta Brazylii. W ostatnich latach real był wart mniej więcej tyle co złotówka.

trafik (od tráfico de drogas) – handel narkotykami i świat z nim związany. W tekście występuje w spolszczonej wersji: trafik to biznes narkotykowy, a trafikant to członek frakcji przestępczej, bandyta, gangster.Zmrok

W faweli Himalaia rozpoczynał się właśnie pracowity wieczór. Trafikantów było około pięćdziesięciu. Jedni ze znudzonymi minami stali z karabinami w miejscach wyznaczających perymetr ochrony. Inni znajdowali się przy stołach, wypełniając je asortymentem – stosami fiolek kokainy, woreczków marihuany, buteleczek lolo. Obok pracownicy odcinali ostrymi nożami płaty „trawki” z bloków, niczym kromki z twardego razowca, a ich koledzy rozdrabniali te kromki uderzeniami ostrz i młotków, a potem pakowali do woreczków na oko, nawet ich nie ważąc. Praca wrzała, pierwsi klienci już za chwilę mieli pojawić się przy stołach, z błyszczącymi oczyma i zwitkami pieniędzy ściskanymi w spoconych dłoniach.

Czarny, niepozorny samochód sunął ulicami luksusowej dzielnicy Barra da Tijuca. Za kierownicą siedział samotny mężczyzna. Na oparciu fotela pasażera, od tyłu, wisiał wojskowy karabinek z nakręconym na koniec lufy grubym, kanciastym tłumikiem. Lufa niemal dotykała prawej, tylnej szyby. Dzięki temu, że szyba była przyciemniona, broń pozostawała niewidoczna nawet, gdyby ktoś podszedł blisko do drzwi i zajrzał do środka.

Samochód, którym jechał mężczyzna, był klonem innego samochodu, który poruszał się po tym mieście, a który należał do pewnego spokojnego obywatela, który nawet w snach nie wyobraziłby sobie, że jego samochód ma swoją idealną kopię, która służy mrocznym, nielegalnym sprawkom.

Mężczyzna za kierownicą miał miłą twarz. Mało kto, patrząc na niego, mógłby pomyśleć, że ma do czynienia z jednym z najbardziej niebezpiecznych ludzi w tym kraju. Z człowiekiem, który poświęcił tysiące godzin na doskonalenie się w sztuce zabijania.

Tej nocy więc ktoś miał umrzeć. Nikt poza zleceniodawcą oraz tym cichym i skoncentrowanym mężczyzną w czarnym samochodzie nie wiedział jednak jeszcze, kto to będzie.

Tej nocy nie miał być tą ofiarą stary Vanderley, choć on sam wcale nie był tego pewien. Nie było bowiem takiego dnia ani nocy, kiedy siwobrody Vanderley nie obawiał się, że właśnie dziś jego życie się zakończy. I choć każdy, kto go znał, określiłby go co najmniej jako człowieka wyjątkowo odważnego, on sam nie chciał o odwadze słyszeć ani się do niej przyznawać. To żadna odwaga robić swoje, mawiał. Za to jest życiem ciężkim i ohydnym czuć przez cały czas strach i niepewność. Że pojawi się samochód albo jakiś człowiek, albo nawet kilku ludzi, a potem zobaczy się lufę broni i krótki błysk i nawet nie zdąży się usłyszeć huku, bo już człowieka nie będzie na tym świecie. Straszny to moment i Vanderley, myśląc o nim, zaciskał szczęki i czuł ucisk w skroniach, jakby jakieś potężne imadło się na nich zakleszczało.

Tej nocy Vanderley już wiedział, co się stało. I teraz szedł najszybciej jak potrafił na przystanek autobusowy, trwożliwie rozglądając się wokół. Na ramieniu niósł torbę podróżną z całym swoim skromnym dobytkiem. I uwierzyć nie mógł, że znowu śmierć rozminęła się z nim o włos.

A na uliczkach imprezowej Lapy było wesoło. Niosły się w dal rytmy samby, od których nogi same rwały się do tańca. Ludzie śmiali się, pili i powtarzali słowa wykonawcy. On sam, podrygując na scenie z mikrofonem w ręku, rozkręcał imprezę swoimi gestami i rozbujanym krokiem, śpiewem i okrzykami. Niektórzy przechodnie, zwabieni w ten zakątek odgłosami muzyki, zbliżali się nieśmiało, wytrzeszczając oczy na sambistę, wykonawcę samby, a potem ochoczo dołączali do imprezy. Nie mogli uwierzyć, że to on. Ikona samby, wiekowy Noca z Portelli, żyjąca legenda. W powietrzu czuć było niezwykłą atmosferę i doniosłość. Z zachwytem patrzyli ludzie na rozśpiewanego i roześmianego Nocę, człowieka, który w prostych i krótkich słowach uczył każdego, jak należy żyć i o co w tym życiu chodzi. I ruszali zaraz do tańca, a radość życia kierowała ich ruchami.

Dwadzieścia kilometrów na północ, na placu Chapadão, otoczonym trzynastoma fawelami budzącymi grozę całego miasta, też trwała zabawa. Przy jej skali koncert na Lapie wydawał się skromną potańcówką. Tysięczne tłumy falowały pod sceną, w górę wznosiły się lufy karabinów, a głos didżeja niósł się na całą okolicę w tle mechanicznego rytmu.

„Niech się zjawi jakaś pała, zaraz zarobi parę kul!” – Słowa wykonawcy niosły się pod sklepienie nieba, wprawiając tłum w ekstazę. Koncert przypominał coś w rodzaju pirackiego festiwalu, bandyckiego karnawału. W tym miejscu bawili się ci, na których zwykłe życie nie robiło wrażenia. Miłośnicy broni, narkotyków, łatwego seksu i najsilniejszych emocji. Kupujący narkotyki na uliczkach, paradujący z bronią, wznoszący jedną ręką karabiny w niebo, a drugą tulący dziewczyny w krótkich spódniczkach.

„Jebać batalion!” – Palce naciskały na spusty, kanonada zagłuszyła muzykę, wywołując powszechny entuzjazm i szaleńczą, alkoholowo-narkotykowo-festiwalową euforię.

Nie u wszystkich jednak. Kilkaset metrów dalej, za grubym betonowym murem, kilka osób słuchało słów wykonawcy i patrzyło po sobie, a ich miny krzywiły się w zgodnej nienawiści.

We wnętrzu apartamentu w dzielnicy bogaczy – Barra da Tijuca stało naprzeciw siebie dwóch młodych mężczyzn, Zadbany i Niezadbany. Zadbany wyglądał jak prawnik – porządna koszula, krawat, modna fryzura. Ani jego mowa ciała, ani wygląd nie zdradzały, że wykonuje zupełnie inny zawód. Rozglądał się dookoła, niezadowolony z tego, co widział. Bo i rzeczywiście, mieszkanie wyglądało niczym chlew. Śmierdziało, kuchnia była pełna brudnych naczyń i poniewierających się resztek jedzenia, sypialnia przypominała barłóg. Zupełnie nie przystawało to do tej okolicy i panujących tu wysokich standardów.

Zaniedbany, właściciel mieszkania i sprawca tego bałaganu, wyglądał jak siedem nieszczęść. Jego markowe ubranie było wygniecione i cuchnące, jakby nie zdejmował go od wielu dni. On sam miał podkrążone oczy o szklanym, nieobecnym spojrzeniu, trząsł się, ledwie trzymał się na nogach. Tłumaczył coś bełkotliwym głosem, żywo gestykulując. Na to Zadbany przerwał przemowę, kładąc mu dłoń na ramieniu. Spokojnie i długo coś tłumaczył. Zaniedbany odpowiedział mu z gniewem. Wtedy Zadbany pokiwał głową, powiedział spokojnie kilka zdań, po czym wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi.

Zaniedbany, który został w środku, wykrzyczał coś z wściekłością, poprzeklinał, uderzył pięścią w ścianę. A potem usiadł przy stole i zaczął klikać w ekran smartfonu, gorączkowo czegoś szukając.

W mieszkaniu w Niterói Vanessa leżała w łóżku. Dzisiejsza męczarnia trwała już od wielu godzin. Przewracała się z boku na bok, skręcała z wewnętrznego bólu, łkała bezgłośnie, a potem wyła, wgryzając zęby w poduszkę.

Wspomnienia biły w nią niczym ciosy. Czuła, jakby ściany sypialni miażdżyły ją między sobą, sufit zwalał się na głowę, świat rozpadał się na kawałki z ogłuszającym grzmotem. I znowu, i znowu, falami raz za razem.

Z trudem usiadła i zapaliła nocną lampkę. Drżącymi dłońmi wycisnęła tabletkę z blistra, włożyła do ust, połknęła. Bez tego nie da rady. Łkając i zagryzając usta, padła znowu na pościel, zacisnęła powieki. Sen w końcu przyszedł, gęsty i mocny. Odpłynęła w grobową ciemność.

Minęły całe lata od jednej nocy w pewnym niepozornym klubie w Niterói, dokąd poszła ona, pewna siebie prawniczka, na spotkanie z przyjacielem i niedoszłym kochankiem, a z którego wyszła, kilka godzin później, słaniając się na nogach, w podartym ubraniu, oszołomiona i zakrwawiona, jako kobieta zombie, wrak człowieka, cień samej siebie. Gdyby kiedyś ktoś jej powiedział, że można tak skutecznie zniszczyć człowieka w ciągu kilku godzin, prychnęłaby tylko i go wyśmiała. Teraz już wiedziała.

Valmir siedział przy stole, czytając książkę w grubej oprawie. Za oknem domu szumiały fale rozbijające się o plażę. Valmir, ten spokojny i pogodny mężczyzna o bardzo niespokojnej i miejscami przerażającej życiowej karierze, najlepiej relaksował się właśnie tu i w ten sposób – słuchając szumu fal i czytając dzieła starożytnych greckich filozofów. To wyzwalało go z czarnych myśli, ze strasznych wspomnień, było ucieczką od okrutnej rzeczywistości. Dawało nadzieję na to, że uda się odnaleźć wewnętrzną równowagę mimo tego wszystkiego, co widziały jego oczy i z czym nie potrafiło się pogodzić jego sumienie. Pozwalało zapomnieć o Rio – które dla niego nie było pięknym miastem świateł i radości, tylko miejscem najstraszliwszych zbrodni, miejscem, w którym życie ludzkie nie jest nic warte. Jeszcze kilka godzin czytania i pójdzie spać, i zaśnie snem sprawiedliwego, snem pozbawionym snów, głębokim i krzepiącym. Rankiem wstanie wcześnie, tego dnia, który miał być słoneczny, ciepły, przyjemny. I tego właśnie pięknego dnia, już nazajutrz, w porze popołudniowej, odbierze telefon, który rozpocznie najgorszy koszmar w jego życiu.

W górnej części faweli Vila Cruzeiro o tej porze, tuż przed północą, panowała cisza. Tylko szczury, cicho popiskując, przebiegały pomiędzy krzakami zarastającymi zbocze góry a labiryntem baraków faweli. W tej ciszy dało się słyszeć narastający warkot silnika. Oto krętą ulicą na szczyt dzielnicy wjeżdżał przeciążony motocykl. Prowadził go dobrze zbudowany mężczyzna o dobrodusznej twarzy. Na siodełku za nim siedział pasażer, wyraźnie pijany i senny. Motocykl nieprzerwanie sunął pod górę, pokonując nierówności.

– To tu! – krzyknął pasażer i wskazał palcem.

Zahamowali przy jednym z domów, zsiedli z maszyny. Pożegnali się serdecznie, z poklepywaniem po plecach i ściskaniem dłoni.

– Świetna impreza była!

– Świetna, oby takie częściej!

– No ba, rzadko bywasz, nie powinieneś zapominać o starych kumplach.

– Wiesz jak jest, rodzina. Żona lada dzień wychodzi ze szpitala z dzieciątkiem, matka chora. W pracy huk roboty, a jeszcze uczę się do tych egzaminów.

– Takie życie, grunt, że idziesz do przodu.

– Trzymaj się.

– Trzymaj, do następnego razu!

Nie wiedzieli, że żadnego następnego razu już nie będzie. Tego zresztą nikt nigdy nie jest w stanie przewidzieć. Nieważne, jak by się bał, nieważne, jak by się starał uchronić. Jeśli ciąży nad kimś wyrok przeznaczenia, nie da się go uniknąć.

Podpity, zataczając się, wszedł do swojego domu. Dla niego historia tej nocy miała zakończyć się prysznicem, a potem snem.

Motocyklista wsiadł na siodełko, zawrócił maszynę, puścił hamulec. W ciszy, nie włączając silnika, aby niepotrzebnie nie tracić paliwa, sunął w dół ulicy, do domu, gdzie czekała na niego matka. Już późno, na pewno staruszka się niepokoi. Ale kilka minut jazdy i u niej będzie.Uwierz mi, jutro będzie lepsze niż dziś

Urodził się za dnia, prawie w południe. W maju roku 1999. Od razu stał się celem istnienia dla swojej mamy. Jedynym szczęściem jej pełnego bólów i rozczarowań życia. Miała w sobie tyle miłości, którą obdarzała do tej pory tych, którzy nie potrafili tej miłości docenić.

Miłość do brata, którym opiekowała się od maleńkości do wieku dorosłego, bo cierpiał na hemofilię i ciągle chorował. Który za sprawą tej słabowitości stracił szacunek do samego siebie. Te kompleksy pchały go, mimo woli, do wszelkich dostępnych używek. We wczesnym wieku zaczął palić, wąchać, pić. A potem poszło po równi pochyłej i wymykał się do crackolandii, gdzie spędzał całe dni i noce. Ćpał i leżał potem nieprzytomny wśród krakudos, wprost na asfalcie, zasikany i brudny. Straszny nałóg, ale chyba tylko dzięki niemu mógł zapomnieć na jakiś czas o swoich demonach. Potem budził się, włóczył po ulicach, pogrążony w wyrzutach sumienia, wyglądający jak siedem nieszczęść. Na jakiś czas wyrywał się nałogom, porządniał. A potem wracał do crackolandii. I upadał coraz niżej. Aż w końcu stoczył się zupełnie i pożarła go rozpacz. I rzucił się pewnego dnia pod koła pociągu. A one w ułamku sekundy, wśród zgrzytu hamulców, ucięły jego rozpacz, jego nałogi, jego poczucie marności i jego egzystencję na tym świecie.

Potem był mąż. Który opuścił ją i małego synka, bo wybrał swą największą miłość: alkohol. Wyprowadził się od rodziny, aby móc w spokoju prowadzić swoje życie, podporządkowane niezmiennemu rytmowi dnia: praca robotnika, powrót do domu z butelką, zachlewanie się do późnej nocy. W weekendy i święta obowiązywała drobna modyfikacja, zamiast pracy był po prostu sam alkohol od rana do nocy i dopiero w smutny i skacowany poniedziałek życie wracało w swoje stałe koleiny.

Ona jednak nie biadała nad odejściem męża, bo miała już swoją gwiazdkę życia i mogła dzięki niej zapomnieć wszystkie te marności: brata, męża, biedę, problemy zdrowotne. Wszystko wynagradzał jej synek, któremu nadała imię jak z amerykańskiego filmu: Douglas. Był cudownym dzieckiem. Zawsze spokojny, siedzący cicho w kąciku. Jeszcze nie umiał mówić, tylko tak siedział, ciekawił się światem. Patrzył w ekran telewizora albo na rozmawiających dorosłych, słuchał ich rozmów tak, jakby je rozumiał.

Penha to fawela o groźnej historii. Podobnie jak pobliski kompleks Alemão przez media nazywana jest „twierdzą trafikantów”. Jej ulice, zaczynające się przy ruchliwej Avenida Brasil, biegną zakosami w górę, coraz wyżej i wyżej, na wzgórza, będące dla osób ze strefy południowej synonimem piekła, a dla policjantów – wrogim terytorium, gdzie czyha śmierć. Oczywiście, gangi narkotykowe są w Penhii wszechobecne. Widok nastolatków z karabinami automatycznymi na ramieniu i boca de fumo na rogach to tamtejsza codzienność. Ale dla mieszkańców to po prostu jedna z dzielnic mieszkalnych Rio. Fawela, gdzie dom można kupić za kilkadziesiąt tysięcy reali lub wynajmować za kilkaset miesięcznie, gdzie gangsterzy dbają o bezpieczeństwo, gdzie nie istnieją włamania, napady, złodziejstwo ani inne niegodziwości. Gdzie ludzie są życzliwi i pomocni. Gdzie nie płaci się za prąd, wodę ani telewizję. Dla zwyczajnych mieszkańców takie fawele jak Penha, a nawet jej najgroźniejsza część, Vila Cruzeiro, to zwyczajne miejsce do życia, gdzie problemami nie są przemoc i strzelaniny, a przynajmniej nie są nimi często. Problemami są bezrobocie, bieda oraz wynikające z nich narkomania i pijaństwo.

Dla matki wraz z wyprowadzką męża te problemy przestały istnieć. Teraz miała swojego Douglasa.

Douglas rósł zdrowo. Ani się obejrzała, gdy zaczął chodzić do szkoły. Gdy wracał, nie bawił się z dziećmi na podwórku. Wolał siedzieć w pokoiku, gdzie czytał, uczył się, marzył. Uwielbiał matematykę. Potrafił do nocy siedzieć przy lampce i rozwiązywać zadania. Pełen życia, ruchliwy, ale spokojny. Tylko ktoś taki jak on umiał połączyć sprzeczności w jednej osobie.

Jako nastolatek chodził czasem na baile funky, bawił się tam wśród przyjaciół. Ale potem dorósł, zaczął poważnie myśleć o życiu. W szkole średniej zaplanował, że pójdzie na studia prawnicze i zostanie adwokatem. W końcu stwierdził jednak, że adwokat pracuje przy brudnych sprawach. Pieniądze, zbrodnie, przestępczość, podstępne gry. To nie był jego świat. W ostatniej klasie wszystko przemyślał i powiedział matce:

– Zdecydowałem. Dość mam już nauki, a przecież potrzebujemy pieniędzy. Spróbuję dostać się do marynarki wojennej.

– Synku – odparła – trudno się tam dostać, a służba na okręcie jest ciężka.

– Spróbuję, mamo. Marynarka to porządne wojsko. Jako zawodowy będę nieźle zarabiał. To dobry start w dorosłe życie. W lepszą przyszłość.

Dostał się do marynarki, a służba, choć męcząca, przyszła mu z łatwością. Wracał na przepustki wyczerpany, lecz zawsze z uśmiechem na twarzy.

Dziś ten jego uśmiech widać na zdjęciu, które wisi w salonie. Matka często na nie patrzy i wtedy płacze. Widnieje na nim zadowolony, silny mężczyzna. Promieniujący radością i witalnością, w śnieżnobiałym mundurze i czapce marynarza.

W wojsku spoważniał. Już nie interesowały go imprezy. Nadal przyjaźnił się ze wszystkimi, ale nie trwonił czasu ani pieniędzy na zabawę. Układał plany życiowe, oszczędzał. Marzył, aby kupić sobie motor. Nad jego łóżkiem wisiało zdjęcie wymarzonego modelu, na który składał grosz do grosza.

Wkrótce poznał dziewczynę z tej samej dzielnicy i zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Drobniutka, chudziutka, ładna, z długimi czarnymi włosami. Wyglądał przy niej niczym olbrzym. Wiele razy tylko wymieniali spojrzenia, czasem zamienili kilka słów. Potem coraz częściej, coraz dłuższe rozmowy. Zapoznał ją z mamą, ona z jej rodzicami. Aż wreszcie wyznali sobie miłość.

Nie chodzili na imprezy, woleli spędzać czas tylko ze sobą. „W nocy jest niebezpiecznie wychodzić”, mówił jej. „Lepiej posiedźmy tutaj, tu mamy wszystko, czego nam trzeba”.

Minęło kilka miesięcy tego związku. Wtedy ona zbuntowała się, a może znudziła, a może tylko poszła za kaprysem? Nie wierzyła w ten romantyczny sen, w którym żyli. Podświadomie się przed tym broniła. Wiedziała, że to pęknie. Wręcz tego oczekiwała.

– Jak my dalej będziemy żyć? – zapytała go ostrym tonem. – Mam być żoną marynarza, ciągle w domu, ty wiecznie na okrętach, będę cię widzieć tylko na przepustkach i urlopach? Co to za życie?

Pogłaskał ją.

– Kochanie, a jaki mamy lepszy wybór? Rozejrzyj się dookoła, ilu ludzi nie ma szansy nawet na takie życie. Będzie dobrze, ale jakoś trzeba zacząć i na wszystko zapracować.

Odrzuciła go, zwymyślała. Poszedł w noc jak zbity pies.

A potem, po kilku miesiącach, wrócił. Wziął ją w ramiona.

– Kocham ciebie i tylko ciebie, na zawsze. Myślałem, że o tobie zapomnę, ale nie potrafię. Zwolnię się ze służby, weźmiemy ślub. Założymy rodzinę.

– Rodzinę zakładać, ale jak? – zdziwiła się.

Nie miała wtedy pracy, oboje nie mieli pieniędzy. Życie biegło z dnia na dzień, jak to w faweli, byle coś do garnka włożyć. Nie mieliby nawet gdzie mieszkać, bo przecież nie u jej rodziców ani u jego mamy. Aby założyć rodzinę, trzeba najpierw posiadać miejsce, gdzie ta rodzina będzie mieszkała. Słowo casar, „żenić się”, wywodzi się przecież od casa, „dom”. Każdy wie, że te dwie sprawy są ze sobą nierozerwalne. A oni nie mieli domu ani pieniędzy. Jakie to widoki na małżeństwo?

– Nie martw się – odpowiedział z uśmiechem. – Bruna, ty za dużo się martwisz. W życiu nie trzeba się martwić, trzeba za to mieć wiarę. Wszystko jest proste. Ty przestaniesz się martwić, a ja znajdę pracę, zbuduję nam dom i tam będziemy żyli.

Nie uwierzyła mu. Słowa są tanie, a osiągnąć cokolwiek konkretnego przychodzi bardzo ciężko. Ale dała mu szansę. Obiecał, to niech próbuje.

Przeszedł do rezerwy w marynarce, zrobił kursy zawodowe i zatrudnił się w fabryce. Wyrabiał nadgodziny, oszczędzał, zaciskał zęby, liczył oszczędności. Aż kupił ten dom. Niewielki, zaniedbany budynek tu, w faweli, który sam wyremontował i przysposobił, aby mogli w nim zamieszkać. Spełniły się jego słowa wbrew jej obawom, jakich nauczyło ją życie. I spełniło się to, o czym nigdy nawet nie ośmieliła się marzyć – że trafi jej się tak kochający i wspaniały mężczyzna. A nie taki, co tylko nawija makaron na uszy, aby usidlić, a potem okazuje się, że albo pijak, albo narkoman, albo bandyta. Douglas to prawdziwy facet, stwierdziła. Przystojny, opiekuńczy i honorowy. Lubiany przez wszystkich, ale kochający tylko ją.

Ale nie żaden pantofel. Pracował ciężko i spełnił też przy okazji swój plan. W końcu kupił wymarzony motocykl. Dbał o niego, by zawsze był czysty i lśniący. Pędził na nim do pracy i z pracy, zabierał ją na przejażdżki, podwoził przyjaciół. Jazda była dla niego przyjemnością.

Zastanawiają się czasem, jak on to robił, że na to wszystko znajdował czas. Pracował na pełny etat, a gdy przybywał do domu, czy do swojego, czy w odwiedziny do mamy, zawsze coś wtedy naprawiał albo poprawiał. Wpadał do domu, zrobił coś, wypadał. Ciągle w ruchu i ciągle w działaniu. I na wszystko potrafił ten czas znaleźć.

Miał grupę przyjaciół jeszcze z dzieciństwa, spotykał się z nimi na grillu albo umawiali się na grę w piłkę nożną. Żadnego alkoholu, narkotyków. Tych, którzy na spotkaniu wypili parę piw, odwoził potem na swoim motocyklu do domów. Bo przecież kto w nocy ma ochotę wspinać się na piechotę pod górę faweli?

Zawsze aktywny i zajęty. Jednocześnie robił nowe kursy i szkolenia.

– Zostanę brygadzistą, a potem zrobię licencję i przejdę do ochrony. Tam lepsza pensja i widoki na awans. Będzie nam lepiej, coraz lepiej.

Mama od lat miała problemy z ciśnieniem, z sercem, z trzustką. Gdy mama chorowała, woził ją do lekarzy, opiekował się nią i jej domem, szykował posiłki, pilnował, aby przyjmowała leki. A potem w nocy modlił się, aby wyzdrowiała.

– Syneczku, lepiej się już czuję, jedź do domu.

– Nie, mamo – odpowiadał. – Zawsze ty się mną opiekowałaś, teraz ja opiekuję się tobą.

Rodzina była dla niego wszystkim. Gdy znalazł chwilę wolnego czasu, oglądali wspólnie filmy. A każdego weekendu urządzał grilla dla całej rodziny.

Z pracy zawsze wracał zmęczony i zawsze uśmiechnięty. Nigdy na nic nie narzekał. A ludzie przecież uwielbiają narzekać. Nawet jeśli nie otwarcie, to chociaż w domowym zaciszu, gdy widzą rachunki, wydatki, gdy uderza w nich frustracja na swoje życie, w którym ile by się nie starali, to nadal tkwią w miejscu. I narzekają wtedy na rząd, na biedę, na przemoc, na życie, na świat. Na szefa, na kolegów, na koleżanki. Iluż mężczyzn, na pozór twardych i pogodnych wobec przeciwności losu, w domowym zaciszu uwalnia się od bólu, płacząc albo złorzecząc.

Ale nie Douglas. Dla Douglasa nawet największe trudności były tylko błahostką, sprawą niewartą, by o niej rozmyślać.

Bruna za to lubiła pogrążać się we frustracjach, taką miała naturę. Wtedy brał ją w ramiona i szeptał do ucha:

– Bruna, po co tyle narzekasz? Nic z tego nie przyjdzie. Znajdź w sobie optymizm. Uwierz mi, jutro będzie lepsze niż dziś. Obiecuję ci, że tak będzie. Miej wiarę. Uwierz, a stanie się to prawdą. I wierz we mnie, bo ja będę wierzył w ciebie.

Taki był. Gdy wyremontował dom albo gdy kupił ten wymarzony motocykl, rozpierała go duma. Zaplanował i tego dokonał. Był zadaniowy, niczym przy tych słupkach z matematyki w dzieciństwie. Wierzył wtedy w to, że życie jest przecież proste. Plan, działanie, wykonanie. Chcesz, to popracujesz i masz.

Jego radość życia była zaraźliwa. Nie znajdziesz w całej dzielnicy Penha człowieka, który powiedziałby o Douglasie złe słowo. Pocieszał, gdy byli smutni, zabawiał, gdy byli weseli. Jego szczęście łączyło ludzi, wszystkim się udzielało. Mawiali, że gdy pojawiał się w towarzystwie, to jakby nagle w trakcie deszczowego dnia słońce się pokazało.

Taki był Douglas.

Bruna zaszła w ciążę. Dziecko, chłopiec, któremu nadali imię James, urodziło się z wadą rozwojową, zajęczą wargą. Kochali je jednak bezgranicznie. Po porodzie Bruna z małym zostali na obserwacji w szpitalu, a Douglas odwiedzał ich w każdej wolnej chwili.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: