- W empik go
Riot - ebook
Riot - ebook
Czwarty tom niezwykle mrocznej serii „Poranione dusze” opowiadającej o brutalnych bokserach zmuszanych do zabijania.
Od kiedy została porwana przez mafię, przestała być czyjąś córką, przestała być nawet dziewczynką. Stała się numerem 152. Nie pamiętała ani swojego dzieciństwa, ani późniejszych lat, ponieważ stale otrzymywała stałe dawki specjalnego narkotyku.
Teraz przyszła pora, aby wykonała zadanie i została wybranką swojego Pana, któremu ma służyć. W tym celu dziewczyna wraca do miejsca, które już kiedyś odwiedziła, chociaż tego nie pamięta. To miejsce znajduje się w Georgii, gdzie jej Pan ma królestwo i przetrzymuje brutalnych championów.
Mężczyzna ma problem ze swoim najlepszym zawodnikiem, numerem 901. Nie potrafi znaleźć jego słabości. Jednak kiedy widzi, w jaki sposób 901 patrzy na jego wybrankę, już wie, że znalazł jego wrażliwy punkt. I chętnie to wykorzysta, nawet jeżeli przez chwilę będzie musiał podzielić się z kimś swoją piękną własnością.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-854-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
901
Krwawy Ring
Gruzja
Dokładna lokalizacja nieznana
Podskakiwałem w tunelu, a gruboziarnisty piasek chrzęścił pod stopami. Powietrze było szczelnie wypełnione ogłuszającym tupaniem tysięcy żądnych krwi i bogatych widzów. Wszyscy walili stopami w trybuny znajdujące się nad moją głową. Mięśnie drgnęły, więc zacisnąłem w obu dłoniach kindżały, moje drogocenne sztylety rosyjskich kozaków. Zakręciłem nimi, a krew sunęła w moich żyłach niczym rwąca rzeka, pobudzając krwiożerczość.
Gromkie, rytmiczne tupanie wyczekującego tłumu przybierało na sile, więc ruszyłem równomiernym biegiem. Obnażyłem zęby, a spomiędzy moich warg wyrwało się niskie warczenie. Echo moich ciężkich, podnieconych oddechów rozbrzmiewało w akompaniamencie szybkiego tupotu stóp.
Nieprzenikniona ciemność tunelu ustąpiła światłu, bo oto dobiegłem do prowadzącej na ring rampy – areny, na której przebijano serca i szlachtowano potwory; na której krew płynęła swobodnie niczym woda, a ludzkie tkanki odchodziły od kości jak najdelikatniejsze mięso. Areny, na której władali czempioni.
Ring był moim dworem, a ja byłem królem, demonem-cieniem, słynnym „Pit Bullem”. Niepokonanym. Żaden z przywleczonych tu przez Pana wojowników nie dał mi rady, ledwie udawało im się mnie drasnąć. Panowałem od lat.
Do mnie należał ten piach.
Do mnie należała każda uwolniona tu od ciała dusza.
W Krwawym Ringu byłem bogiem.
Gdy tylko ukazało mi się wejście na arenę, przyśpieszyłem, a tłum na górze zawył. A gdy w końcu na nią wpadłem, gotowy zabić każdego przeciwnika na mojej drodze, byłem wolny.
Zamachnąłem się. Drogocenne kindżały natychmiast rozpłatały nie jednego, ale dwóch mężczyzn, którzy rzucili się na mnie, choć nie mieli za grosz umiejętności ani ducha rywalizacji. Ich zwłoki osunęły się na ziemię, lecz ja patrzyłem wyłącznie przed siebie.
Wyśledziłem wzrokiem pozostałych trzech rywali, którzy zataczali kręgi, łaknęli mojej krwi. Uśmiechnąłem się. Trzymałem głowę nisko, nie patrzyłem im w oczy. Nie mieli szans. Byli już martwi. Byli kolejnymi porcjami świeżego mięcha, których za chwilę będzie trzeba się pozbyć.
Pierwszy pobiegł w moją stronę, drugi ruszył zaraz za nim. Zasztyletowałem ich i nawet się nie spociłem. Ostatni żywy rywal zbliżał się ostrożniej, kręcąc nad głową zakończonym ostrzem łańcuchem. Wykonałem unik w lewo i od razu drugi w prawo. Wyminęliśmy się, a potem ja, przemykając obok niego, zanurzyłem moje wierne ostrza w jego boku. Usłyszałem wymowne łupnięcie ryjącego w piachu ciała… a tłum zaryczał z uznaniem.
Wyprężyłem pierś, stałem nieruchomo, a widownia zerwała się na równe nogi i skandowała bez końca:
– 901! 901! 901!
Przyjrzałem się temu motłochowi, wprost ociekając nienawiścią, i szukałem wzrokiem Pana. Siedział na swoim miejscu, złoconym tronie, znajdującym się na samym środku trybuny, i patrzył na mnie wzrokiem, w którym mieszały się duma i potępienie.
Czekałem. Czekałem, aż on pozwoli mi odejść. Gdy w końcu to zrobił niedbałym machnięciem dłoni, natychmiast się odwróciłem i pobiegłem z powrotem do tunelu.
Wracałem przez mroczny korytarz do mojej celi spokojnym truchtem, ale nagle Pan stanął przede mną.
Zatrzymałem się. Znieruchomiałem jak kamień.
Natychmiast spuściłem ulegle głowę.
Skupiłem spojrzenie na jego idealnie wypolerowanych czarnych butach i na nogawkach pierwszorzędnego garnituru. I czekałem. Czekałem, aż przemówi.
– Mówiłem, żebyś tym razem zwolnił. Mówiłem, żebyś stworzył show. Zabijasz za szybko. Generujesz straty finansowe. Jeżeli nie pokażesz choćby cienia słabości, to nikt nie będzie chciał wystawiać przeciwko tobie swoich najlepszych wojowników. Sprawiasz wrażenie niemożliwego do pokonania.
Zacisnąłem zęby, słysząc tę surową reprymendę. Zacisnąłem dłonie na rękojeściach wiszących u mojego boku kindżałów.
– Ja nie przegrywam – wyburczałem w odpowiedzi.
Pan podszedł bliżej i spojrzał na mnie. Był wysoki, ciemny i barczysty, ale ja byłem wyższy i jeszcze większy, i byłem jego najlepszym zabójcą. Składałem się z potężnych, wyżyłowanych mięśni, sam o to zadbał. Byłem ucieleśnieniem brutalnej siły, sam mnie tak zaprojektował. I przede wszystkim nie znałem strachu. Dzięki trosce Pana przetrwałem tyle wymierzonych mi kar, że w moim czarnym sercu nie było już miejsca na strach. Byłem przy tym tak skrupulatny, że przestałem się bać nawet człowieka, do którego należałem.
– 901 – syknął, pokazując, że pod cienką powłoką spokoju bulgocze strach – jesteś moim najlepszym wojownikiem. Moim czempionem. Moim Pit Bullem. – Podszedł jeszcze bliżej. – Nie zmuszaj mnie, bym zrobił ci krzywdę. – Uniósł rękę i powoli przesunął palcem wzdłuż boku mojej twarzy. Ten gest od zawsze budził we mnie niezmierzony wstręt. Gdy opuszka jego palca zawędrowała na moje wargi i niżej, na pierś, zamarłem. Przesunął nią wokół krawędzi tatuażu na moim torsie, numeru identyfikacyjnego „901”.
Gdy wpatrywał się w tatuaż, zaryzykowałem i ukradkiem spojrzałem mu w oczy. Moje żyły wypełnił wściekły ogień. Krew zamieniła się w płomienie. Pan był nienormalny. Żył tylko po to, żeby nas kontrolować. Nas, czyli swoich niewolników. W Krwawym Ringu był królem. Co najgorsze, sam szczerze w to wierzył.
Pan chrząknął, zabrał rękę i cofnął się o krok. Pośpiesznie z powrotem wbiłem wzrok w piach.
– 901, nie masz tu nic do gadania. – Jego nastawienie zmieniło się w mgnieniu oka. Zapomniał o gniewie i westchnął. – Nie zmuszaj mnie, żebym cię ukarał. Bardzo bym cierpiał, gdybym musiał karać swojego czempiona czempionów.
Zapiekła mnie skóra, bo on mówił poważnie. Ukarałby mnie, nie miałem cienia wątpliwości. Był drapieżnikiem, urodzonym mordercą, więc bali się go wszyscy. Zadawanie bólu niewolnikom dawało mu rozkosz, ale to nie wszystko – podniecało go mieszanie innym w głowach. Sprawianie, że nie wiedzieli, o czym myśli i czy to dziś postanowi pozbawić ich życia.
Całe jego imperium wznosiło się na fundamencie strachu.
Lecz we mnie go nie było. Byłem dla Pana zbyt ważny. Wiedziałem o tym. On też o tym wiedział. Wszyscy wiedzieli. Nie miałem słabości, które mógłby wykorzystać. I nic go bardziej nie wkurzało.
Czekał na to, co powiem.
Wziąłem głęboki wdech i odparłem:
– Nie zwolnię. Nie dam się pokonać.
Pokręcił głową i uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było humoru, tylko wyzwanie.
– I tu się właśnie mylisz, 901. Każdy ma jakąś słabość. – Rozdął nozdrza i dodał: – Po prostu trzeba ją znaleźć.
– Ja nie mam – sprzeciwiłem się natychmiast. – Nie pozwalam sobie na słabości. Nigdy.
Pan nic nie odrzekł. Przez kilka minut stał w bezruchu, tuż przede mną. Milczący. Zamyślony. W końcu odsunął się na bok, więc uznałem, że pozwala mi odejść.
Pobiegłem korytarzem w stronę celi, a on krzyknął za mną:
– Ugniesz się, 901! Tym razem puszczę ci tę niesubordynację płazem, ale nie łudź się, że kara ci nie grozi. W Ringu nie ma ludzi niezastąpionych. Nawet ciebie można zastąpić. W końcu pojawi się ktoś silniejszy i szybszy. Zawsze się pojawia. Pojawią się słabości i, uwierz mi, zostaną wykorzystane.
Znieruchomiałem. Jego lodowaty, pozbawiony życia ton głosu zmroził mnie. Ciszę korytarza rozproszyły miękkie odgłosy jego kroków na piasku. W końcu odszedł.
Gdy dźwięk jego kroków rozmył się w oddali, ruszyłem do celi, a echo jego słów towarzyszyło mi do samego końca.
Dawno temu postanowiłem, że nieważne, co powie lub co zrobi, nie dam mu się złamać. Nie zamierzałem zabijać przeciwników wolniej, a już na pewno nie zamierzałem „tworzyć show”, udawać pomyłek i maskować potęgi swojego ciała. I co najważniejsze, nie zamierzałem okazywać słabości. Tkwię w tym piekle od dwudziestu jeden lat i ani razu nikt nie ujrzał mojej słabości. Bo to pierdolony Krwawy Ring – słabi tu umierali, czempioni upadali, a najbrutalniejsi przeżywali. I ja w końcu też zginę, ale dopiero gdy Pan sprowadzi kogoś, kto będzie godny i na tyle bezwzględny, żeby pozbawić mnie życia. Dopiero wtedy wydam ostatnie tchnienie.
Moja siła i nieugięcie względem jego woli to jedyne, co mi w tym życiu zostało. Pozbawił mnie wszystkiego – wolności, szczęścia, swobody wyboru – ale duma wojownika należała do mnie i tylko do mnie. Nie pozwolę, żeby ją też zagarnął.
Zassałem powietrze do płuc i przyśpieszyłem kroku. Byłem pokrzepiony świadomością, że w najbliższym czasie nie pojawi się nikt, kto mógłby mnie pokonać.
Byłem rosyjskim Pit Bullem.
Kolekcjonerem dusz.
To była moja władza.
Krwawy Ring był moją areną.
Będę walczył do samego końca.ROZDZIAŁ 1
152
Krwawy Ring
Gruzja
Dokładna lokalizacja nieznana
Wybudziła mnie ciepła bryza, która owiała mi skórę. Próbowałam unieść powieki, ale były jak z ołowiu. Gdy w końcu mi się udało, ujrzałam mgłę. Chciałam podnieść głowę, ale bolała, bólem pulsowały też plecy.
Gdy spróbowałam się podźwignąć, cicho jęknęłam. Targał nimi ból, miałam wrażenie, że szczypią, jakby były kłute tysiącami igieł. Miałam wyschnięte usta. Mój wzrok w końcu wyostrzył się na tyle, że zobaczyłam kamienny, jednolicie szary sufit. Leżałam na czymś miękkim i wygodnym, co kontrastowało z surowym otoczeniem, i miałam wrażenie, że moja głowa zapada się w najmiększą puchową poduszkę, do tego obleczoną w aksamit.
Ściągnęłam brwi zdezorientowana. Udało mi się poruszyć skostniałymi palcami i poczułam pod sobą delikatną tkaninę. Wzięłam głęboki wdech, zatrzymałam powietrze w płucach i zmusiłam się do wykonania obrotu, tłumiąc przy tym bolesny jęk. Po chwili dyszałam z wyczerpania. Zacisnęłam powieki.
Gdy ból nieco ustąpił, otworzyłam oczy i spojrzałam z niedowierzaniem. Leżałam… w łóżku? W prawdziwym łóżku. Dużym i miękkim. Miałam mętlik w głowie. Moje serce zaczęło panicznie łomotać. Nigdy wcześniej nie zasłużyłam na przywilej spania w łóżku.
Tym razem zignorowałam ból, ułożyłam głowę wyżej, na luksusowej poduszce i omiotłam wzrokiem pokój. Był rozległy i pięknie ozdobiony. Z sufitu zwisały białe draperie, na podłodze leżało kilka czerwonych dywanów, a pod ścianami stały idealnie rozmieszczone brązowe i chyba dość stare meble. Próbowałam zgadnąć, gdzie jestem, ale mój umysł wciąż zasnuwała gęsta mgła.
Zamknęłam oczy, by odpoczęły od ostrego światła. Uzmysłowiłam sobie, że jestem przyzwyczajona do ciemności, a nie do światła. Ale dlaczego? Nie miałam pojęcia! Skupiłam się na poszukiwaniu odpowiedzi. W mojej głowie pojawiły się tylko szczątkowe obrazy: klatki, igły, ból, biały żar w żyłach i nieznośna potrzeba jego ugaszenia. Następnie nadpłynęły mroczniejsze wizje: mężczyźni w ciężkich, czarnych strojach, dom pełen dzieci, wywożonych gdzieś dzieci, i wyrwanych z łóżek.
Moje dłonie zaczęły drżeć, palce zacisnęły się w słabe pięści.
Zjawy. Nocne Zjawy – szeptał przeciągle mój mózg.
I wtedy pojawiła się w mojej głowie bezbarwna, brutalnie pobliźniona twarz. Twarz potwora. A jednak, choć potwór był straszny, ogromnie umięśniony i cały w szramach, nie poczułam strachu, wręcz przeciwnie – poczułam się bezpiecznie. Gdy ujrzałam tę twarz, otuliło mnie ciepło. Moje dłonie przestały drżeć. Po chwili usłyszałam głęboki, szorstki głos, który zapewniał, że mnie ocali. Za wszelką cenę. Że po mnie przyjdzie, gdziekolwiek jestem. Że znowu będziemy wolni.
Poczułam na dłoni ciepły, wilgotny dotyk łez i dopiero wtedy zauważyłam, że płaczę. Ściągnęłam brwi, bo nie rozumiałam dlaczego. Ponownie przetrząsałam umysł, bo usilnie chciałam się dowiedzieć, dlaczego ten mężczyzna jest dla mnie taki ważny. Byłam o krok od odpowiedzi, gdy nagle drzwi się otworzyły. Przyjrzałam się stojącej w nich postaci, wytrzeszczając oczy i oddychając z trudem. Była drobna, miała na sobie źle dopasowaną szarą sukienkę. Lekko kulała. Kiedy zwróciła głowę w moją stronę, westchnęłam na głos. Prawa część jej twarzy była zdeformowana. Po tej stronie jej głowy nie wyrastał ani jeden włos. Młoda kobieta miała ciemną karnację, a jej twarz szpeciły szerokie blizny.
Zauważyłam na jej plecach tatuaż zdradzający jej status. Była chiri, czyli jednym ze „szczurów”. W Krwawym Ringu oznacza to niewolnictwo najpodlejszego sortu. Mieli wytatuowane „000”, co symbolizowało, że nie mają żadnych imion. Byli w naszym świecie cieniami, planktonem, którego organizmy nie zasługiwały nawet na numer identyfikacyjny. Zdziwiłam się, bo nie pamiętałam, skąd w ogóle o tym wiedziałam.
Nagle przypomniałam sobie, gdzie jestem. W miejscu, którego najbardziej się bałam – w Krwawym Ringu. Ale jak? Skąd? Dlaczego?
Chiri, jakby wyczuwszy moje spojrzenie, popatrzyła na mnie ciemnymi oczami. Znieruchomiała i natychmiast spuściła głowę. Coś ścisnęło mnie za gardło. Wyglądała na nastolatkę. Miała piętnaście, może szesnaście lat. Obróciła się i czmychnęła na drugą stronę obszernego pomieszczenia.
– Nie, czekaj! – krzyknęłam za nią. Od razu przełknęłam ciężko ślinę, bo miałam wrażenie, że ktoś naciera mi gardło milionem szklanych odłamków. Kaszlnęłam, żeby pozbyć się tego uczucia.
Dziewczyna zakołysała się na piętach, jakby niepewna tego, co powinna zrobić. W końcu przygarbiła się, wypuściła trzymaną w rękach pościel i podbiegła do mojego łóżka. Przyglądałam się, jak nalewa do szklanki wody ze stojącego obok dzbanka. Wręczyła mi szkło, nie podnosząc wbitego w podłogę spojrzenia. Próbowałam się napić, ale ból towarzyszący uniesieniu ręki okazał się zbyt silny. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie znałam własnego położenia i zrodziło to we mnie nieznośną frustrację.
Na poduszkę pode mną spłynęła łza i wtedy ktoś przystawił krawędź szklanki do moich warg. Mrugnęłam, by pozbyć się zamazujących mi wzrok łez, i zobaczyłam chiri pokazującą, bym piła. Gdy tylko chłodny płyn dotknął mojego języka, przymknęłam powieki. Piłam i piłam, aż opróżniłam szklankę. Dziewczyna od razu ją uzupełniła; drugą też wypiłam do końca.
Gdy chciała nalać trzecią, szepnęłam:
– Nie, wystarczy. Dziękuję.
Dziewczyna obróciła się, nie podnosząc głowy, ale zanim zdążyła odejść, poprosiłam błagalnie:
– Nie, zostań, proszę. Ja… ja… – Pokręciłam głową i od razu skrzywiłam się z bólu. Po chwili zapytałam: – Gdzie ja jestem? Skąd się wzięłam w takim pokoju? Nie wiem, co się dzieje.
Chiri spełniła rozkaz i nie patrząc mi w oczy, odpowiedziała:
– Panienko, jesteś w apartamencie Wysokiej Mony. Z rozkazu Pana.
W ułamku sekundy odzyskałam trzeźwość umysłu i przypomniałam sobie, kim jestem. Byłam moną. Niewolnicą, której ciało mężczyźni mogli wykorzystywać, kiedy i jak chcieli, dla własnej przyjemności. Ciepła krew krążąca w moich żyłach zamarzła. Dreszcz przeszedł mnie od stóp do głów.
Wysoka Mona?
Pan?
Apartament?
Pan Arziani. To nazwisko wstrząsnęło moim sercem. Nie byłam pewna, dlaczego on tak mnie przerażał, ale i tym razem wolałam zaufać intuicji, a ta podpowiadała, że trzeba się go bać, bardzo bać.
Musiałam zaczerpnąć tchu.
– Jestem w Krwawym Ringu? – zapytałam, a gdy to pytanie opuszczało moje usta, słowa ociekały dezorientacją, która wciąż zasnuwała mój umysł.
– Tak, panienko. Została panienka sprowadzona z powrotem sześć tygodni temu. Przez jakiś czas panienki nie było.
To nazwisko wstrząsnęło moim sercem.
– Sześć tygodni? Sprowadzona z powrotem? – powtórzyłam za dziewczyną, a ona skinęła głową w odpowiedzi. Szukałam w pamięci wspomnień odnośnie do tego, gdzie byłam wcześniej, ale nic nie znalazłam. Panika zalała moje zmysły. – Nie pamiętam – wychrypiałam. – Nic nie pamiętam.
Przez mój umysł znowu przemknęła pobliźniona twarz mężczyzny. Próbowałam choć na chwilę zatrzymać tę wizję. Pamiętałam, że miał niebieskie oczy, które z jakiegoś powodu były mi znajome, ale wizja zniknęła, zanim przypomniałam sobie, skąd je znałam. Została wessana przez czarną otchłań pozbawiającą mnie wszelkich przytomnych myśli.
Ścisnęło mnie w dołku, nie mogłam oddychać. Rozchyliłam wargi, walcząc o powietrze. Pomimo bólu przyłożyłam dłoń do serca. Próbowałam wierzgać nogami, lecz moje zdradzieckie ciało ani drgnęło, było unieruchomione bólem. Zaskamlałam cicho. Nagle dwie dłonie złapały mnie mocno i unieruchomiły w miejscu.
Podniosłam spanikowany wzrok. Chiri pochylała się nad łóżkiem i próbowała mnie uspokoić.
– Nie… mogę… oddychać… – wydusiłam.
Dziewczyna w końcu na mnie spojrzała, a ja mogłam zobaczyć jej oczy. Były wielkie i ciemne.
Gdyby nie ta zniszczona strona jej twarzy, byłaby ładna.
– Panikujesz – powiedziała spokojnie. – To przez narkotyki. Odstawili jeden i podali drugi ze słabszą dawką. Dlatego cię boli. Dlatego nie możesz sobie nic przypomnieć. Twój mózg musi się przyzwyczaić.
Złapałam jej ręce i podążałam za rytmem jej oddechu. Brała nieśpieszne wdechy, a ja próbowałam ją naśladować. Serce waliło mi tak mocno, że byłam pewna, że zaraz wyrwie się z klatki piersiowej, jednak po kilku minutach kontrolowanego oddychania, moje tętno wróciło do normy. Odzyskałam też stabilny oddech.
Ale nie puściłam chiri. Dziewczyna ponownie pochyliła głowę, gdy tylko zauważyła, że się uspokoiłam. Wtedy przyjrzałam się jej dokładniej. Oszpecenie, które wyglądało mi na bliznę po oparzeniu, było naprawdę dotkliwe. Włosy porastały jej czaszkę łatami, skóra na prawym policzku, uchu i szyi była czerwona. Obmyła mnie fala żalu.
Co ją spotkało? Skąd te rany? Ale co gorsza: dlaczego mnie to nie zdziwiło? Dlaczego widok tak brutalnie okaleczonej kobiety mnie nie zszokował? Przypomniałam sobie jej słowa i niepokój znów próbował porwać mnie w swoje szpony. Narkotyki?
Otworzyłam usta i wyszeptałam:
– Powiedziałaś: „Narkotyki”?
– Tak, panienko – odparła po chwili ciszy.
– Proszę cię, wyjaśnij – wydusiłam. – Ja… nie wiem, co się dzieje. W moim umyśle panuje chaos. Nie potrafię się na niczym skupić.
Chiri zbladła i pokręciła głową.
– Nie mam prawa rozmawiać o takich sprawach. Przysłano mnie, żebym się panienką zajęła, nic ponadto.
– Proszę – błagałam. – Dlaczego tu jestem? Jak tu trafiłam? Powiedz cokolwiek, co mogłabym zrozumieć… – urwałam, bo ból rozłupywał mi głowę.
Dziewczyna odpowiedziała dopiero po kilku sekundach.
– Przez długi czas byłaś przy Pani Arziani, nie w Krwawym Ringu. Ale Pan cię wezwał, więc wróciłaś. Tyle wiem.
Zamknęłam oczy i próbowałam sobie coś przypomnieć, cokolwiek, ale na próżno.
– Nie pamiętam… – wyszeptałam.
– Narkotyki – powtórzyła.
Otworzyłam szerzej oczy, czekałam na jakieś wyjaśnienie.
Dziewczyna zacisnęła nerwowo wargi, ale dodała:
– Byłaś na monebi. Przyjmowałaś go latami. Gdy Pan wezwał cię do domu, rozkazał, żeby przestawili cię na miksturę Wysokiej Mony.
– Dlaczego?
– Nie wiem, panienko. Ja jestem po prostu panienki chiri. Jesteś Wysoką Moną, więc mnie panience przydzielili. Każda z was ma służbę. To jeden z panienki przywilejów.
Miliony pytań zakorkowały mój otępiały mózg, ale wybrałam jedno z nich i zapytałam:
– Wysoką Moną? – Pokręciłam lekko głową. – Możesz wyjaśnić? Nie rozumiem. Co to znaczy?
Chiri podniosła na mnie wzrok, westchnęła i powiedziała:
– Panienko, jesteś teraz towarzyszką Pana. Zostałaś wyniesiona i będziesz od teraz należała do niego. Tylko do niego. Nie jesteś już własnością innych mężczyzn, jak było dotąd.
Gdy dotarły do mnie jej słowa, cała krew odpłynęła mi z twarzy. W końcu puściłam jej ręce, spojrzałam na własne dłonie i zauważyłam, że drżą. Szukałam w umyśle odpowiedzi na pytanie, dlaczego fakt bycia Wysoką Moną Pana jest zły, ale nadal nic nie pamiętałam. Jakby ktoś oddzielił mnie od własnych wspomnień wysokim murem, zasłaniając nim odpowiedzi na wszystkie moje pytania.
– Dlaczego się trzęsę? – zapytałam nerwowo. – Dlaczego wywołuje to we mnie strach? – Zacisnęłam pięści i zacisnęłam zęby, a następnie rozejrzałam się po bogatym, luksusowym pokoju. Wyglądał obco. Instynktownie czułam, że to nie jest moje miejsce.
Tę myśl natychmiast zastąpiła kolejna. Dotknęłam miękkiego materaca, zaciągnęłam się czystym, aromatycznym powietrzem i zapytałam:
– Skoro jestem nową Wysoką Moną, to co się stało z poprzednią? – Między nami pojawiło się wyczuwalne napięcie, więc spojrzałam na chiri i dodałam stanowczo: – Powiedz.
– Została zabita, panienko.
– Jak? – zapytałam z bólem w sercu.
– Nie wiem, panienko. Była nieposłuszna. Nie wiem, jak ani dlaczego, ale Pan skazał ją na śmierć. Publiczną. W Ringu.
– W Ringu?
– Tak, w Ringu, na którym walczą wojownicy Pana, panienko.
Podniosłam rękę i złapałam się za włosy.
– Nic nie pamiętam, a jednak to wszystko wydaje się jakieś znajome… Przecież to nie ma sensu. Jakbym nosiła w sobie odpowiedzi na wszystkie pytania, ale straciła do nich dostęp, jakby pogubiły się w zakamarkach mojego umysłu.
– Przypomnisz je sobie, panienko. Pewnego dnia – stwierdziła dziewczyna. – Nowy narkotyk Wysokiej Mony, który ci podali, zapewnia ci trzeźwość myślenia, której nie miałaś na narkotyku typu B. Troszkę to zajmie, ale miejmy nadzieję, że prędzej niż później przypomnisz sobie rzeczy, które teraz wydają się poza zasięgiem. Panienko, uwierz mi, lepiej być na słabszych narkotykach. Może i nadal odczuwasz potrzebę, by Pan brał cię w posiadanie, ale chronią cię przed ciążą. W dodatku ten środek nie będzie robił ci krzywdy i doprowadzał do szaleństwa, jak to robił poprzedni. Pan chce, by jego Wysokie Mony miały świadomość jego dotyku. Chce, żebyś stale była świadoma jego obecności i czuła każdą sekundę jego towarzystwa. Chce, żebyś dokładnie pamiętała, kogo obsługujesz.
– Skąd o tym wiesz? – zapytałam.
Chiri zawiesiła nerwowo głos, po czym odparła:
– Niewolnice wiedzą takie rzeczy, panienko. Pan niewiele ukrywa.
Puściłam włosy i pozwoliłam im swobodnie opaść, a strach znów zaczął sunąć po moim kręgosłupie. Strach przed byciem jedyną towarzyszką Pana. Mężczyzny, którego nie pamiętałam, ale czułam, że dobrze go znam. Bardzo dobrze.
Pokój wypełniła cisza.
– Dlaczego ja? – zapytałam w końcu. – Dlaczego mnie wybrał? Czy Pan… brał mnie już wcześniej? Wydaje mi się, że mogło tak być. Mam wrażenie, że już mnie dotykał.
Dziewczyna wyraźnie się naprężyła, ale odpowiedziała:
– Tak, panienko. Był jedynym mężczyzną, który cię obsługiwał przez kilka pierwszych tygodni, gdy monebi nadal cię trzymał. Gdy twoja potrzeba zaspokojenia nieco ustąpiła, niecierpliwie czekał, aż odzyskasz pełną jasność umysłu. – Zerknęła na mnie i szybko odwróciła wzrok.
– Co? – zapytałam z trwogą.
Chiri chciała coś dodać, ale się powstrzymała. Pociągnęłam ją za rękę i dodałam ostrzej:
– No co? Mów.
– Wpadłaś mu w oko, panienko. Nie widziałam, żeby któraś tak przykuła jego uwagę. Odwiedzał cię codziennie, czekał, aż otworzysz oczy. To… to nie jest normalne. Jest Panem, może mieć wszystkie, a skupił się wyłącznie na tobie.
– Tak? – zapytałam, tłumiąc lęk.
– Tak, panienko. Będzie bardzo szczęśliwy, że się ocknęłaś. Bo już się denerwował. Nawet nie brał innych Wielkich Mon. Chce tylko ciebie.
Ból ponownie się odezwał, więc opadłam bezwładnie na poduszki.
Dziewczyna nie odeszła, tylko zebrała w sobie odwagę i dodała:
– Panienko, pracowałam przy monebi całe życie. Na razie nie pamiętasz, przez co przeszłaś, ale w końcu sobie przypomnisz. A wtedy będziesz wdzięczna za wyniesienie do nowego statusu. – Na moment spuściła wzrok i westchnęła. – Monebi wiodą życie pełne przemocy i uległości. Wszystkie należymy do Pana i spełniamy jego wolę, lecz choć ja należę do najpodlejszych z podłych sług, to i tak wolę status chiri od mony… Panienko, do czego oni cię zmuszali… – Przełknęła ślinę, zarumieniła się i dodała pośpiesznie: – Jeżeli będziesz posłusznie spełniała każde życzenie Pana, będzie ci się żyło znacznie lepiej. – Dziewczyna wykorzystała okazję, szybko oddaliła się od łóżka i zajęła swoimi obowiązkami.
Przyglądałam się, z jaką wprawą układa w szafce świeżą pościel. Następnie zaczęła napełniać wodą pokaźną wannę. Dolała do niej jakiegoś płynu i pokój niemal od razu wypełnił się przepięknym aromatem perfum.
Gdy ta woń mnie obmyła, aż przymknęłam powieki. Po chwili je otworzyłam i zobaczyłam, że chiri niesie w rękach czerwoną suknię. Położyła ją na stole i wróciła do wanny. Zakręciła wodę i podeszła do mnie.
Stanęła przy łóżku i powiedziała:
– Panienko, rozkazano mi, bym cię wykąpała. Pan mnie poinstruował, że gdy tylko się obudzisz, mam cię wymyć, ubrać i przygotować, a potem go o tym poinformować.
Ponownie zakwitła we mnie panika, ale tym razem ją okiełznałam. Wiedziałam, że się z tego nie wywinę. Jakiś anonimowy głos w mojej głowie powiedział, że temu przeznaczeniu nie mogę się przeciwstawić. Podniosłam się do pozycji siedzącej, przyjmując pomoc dziewczyny. Gdy prowadziła mnie do wanny, opierałam się na niej niemal całym ciałem. Rozebrała mnie i pomogła mi wejść do gorącej wody.
Ciepło otoczyło moje ciało, mięśnie się rozluźniły, a ból ulotnił się wraz z białą parą, aż westchnęłam. Powieki ustąpiły zmęczeniu i zamknęłam oczy. W moim umyśle pojawił się obraz górującej nade mną, ciemnowłosej kobiety. Był zamazany, ale słyszałam, jak rozkazuje jakiemuś mężczyźnie, żeby mnie posiadł, tymczasem ja wiłam się na podłodze. Ujrzałam też tego pobliźnionego człowieka z wcześniejszego wspomnienia: tkwił skrępowany w rogu ciasnego pomieszczenia, miał na szyi ciasno zapiętą metalową obrożę. Walczył o wolność, tymczasem ja leżałam na twardej podłodze, a od środka rozrywał mnie niemożliwy do zniesienia ból. Musiał patrzeć, jak mnie bezczeszczą, a jego wielkie ciało emanowało gniewem na ten widok.
Gdy mężczyzna, który mnie brał, doszedł, ten pobliźniony ryknął na całe gardło. Wraz z orgazmem tego człowieka dręczący mnie ból zelżał. Przyniósł mi krótką chwilę spokoju. Pamiętam, że zamknęłam oczy, a wtedy ta kobieta rozkazała pobliźnionemu człowiekowi, żeby kogoś zabił. Obiecała mu, że jeśli to zrobi, będę wolna. Pomimo że byłam otumaniona narkotykiem, wiedziałam, że w jej słowach nie ma ani krzty prawdy. Spojrzałam na twarz mężczyzny z bliznami; on też to wiedział, a jednak wypełnił jej polecenie. Widziałam w jego wyrazie twarzy, że zawsze słuchał rozkazów tej kobiety… Bo być może za którymś razem naprawdę mnie uwolni.
Pamiętam, że pomieszczenie, w którym mnie wtedy trzymali, było zimne i mroczne. I pamiętam, że ten mężczyzna i tak zgodził się na wszystko bez żadnych pytań. Gdy wizja zaczęła się rozmywać, poczułam w sercu mrowienie poczucia winy, wstydu i przeogromnego smutku.
Otworzyłam gwałtownie oczy, bo coś mnie zakłuło z lewej strony, wyrywając ze wspomnień i odsuwając na bok poczucie żalu. Chiri stała tuż obok i coś mi wstrzykiwała w ramię, jakiś przejrzysty płyn. Nie sprzeciwiałam się. Coś mi podpowiadało, że nie warto. Że dostaję taki zastrzyk codziennie.
Że tak wygląda moje życie.ROZDZIAŁ 3
Luka
Brooklyn, Nowy Jork
– Mówimy o tysiącach czy setkach? – zapytałem Walentina.
Siedziałem z nim i Zaalem przy stole w moim domu. Walentin, najnowszy członek naszej Braci, zmrużył oczy w zamyśleniu, a ja patrzyłem, jak prostuje się na krześle. Po chwili strzelił masywnym karkiem i odpowiedział:
– O setkach, jednej lub dwóch, w zależności od tego, czy akurat odbywa się walka. Pan Arziani ściąga więcej swoich ludzi, jeśli zjawiają się wspólnicy. Zlatują się do Ringu z całego świata, a niektórzy podróżują nawet kilka dni. – Walentin zacisnął pięści, jego wielkie mięśnie wybrzuszyły się pod czarnym T-shirtem, a żyły na przedramionach puchły od bulgoczącego w nim gniewu.
Zerknąłem na Zaala, który przyglądał się nowemu szwagrowi, a po chwili nachylił się do niego i powiedział:
– Spokojnie. Podejdź do tematu bez emocji. Oddychaj.
Słowa Zaala nie uspokoiły Walentina, ponieważ ten rozdął nozdrza, zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo maszerować przed kominkiem, dysząc ze złości. Przez swoje rozmiary, blizny na twarzy i nieustannie zaczerwienioną szramę na szyi Walentin wyglądał jak potwór, za którego niegdyś uchodził.
– Po co marnujemy czas na te pierdoły? – syknął, wskazując na plany Krwawego Ringu, które opracowaliśmy w oparciu o jego wspomnienia.
Plany leżały na środku stołu, a wokół nich, aż po krawędzie drewnianego blatu, walały się notatki. Z każdym dniem mieliśmy coraz więcej danych na temat gniazda Arzianiego.
– Tkwimy tu jak jacyś pierdoleni, obesrani kretyni, tymczasem ten kutas siedzi sobie wygodnie na tronie i robi chuj wie co z moją siostrą! – krzyknął, po czym zacisnął pięści tak mocno, że cały się trząsł.
Odchyliłem się na krześle i, najspokojniej jak umiałem, powiedziałem:
– Arziani to największe zagrożenie, z jakim się dotychczas mierzyliśmy. – Wskazałem dłonią na Zaala, potem na siebie i w końcu na Walentina. – I nie mówię tylko o Braci czy o gruzińskim bractwie. Chodzi mi też o nas trzech w gułagu, pod butem Jakhua i przy tej suce, Pani. Mimo to nigdy nie spotkaliśmy się z czymś takim jak ten cały Krwawy Ring.
Walentin spojrzał na mnie gniewnie, po czym uderzył pięścią w szeroki tors.
– Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Wychowałem się w tym piekle. Spędzałem w tych piaszczystych dołach całe dnie, dopóki nie wybrali mnie na zabójcę. Nie urządzaj mi tu wykładów na tematy, które przerobiłem na własnej skórze.
Przełknąłem ślinę, by nie dać się ponieść rozdrażnieniu wywołanemu takim brakiem szacunku.
– W takim razie nie muszę ci wyjaśniać, dlaczego drobiazgowe planowanie ma kluczowe znaczenie i dlaczego musimy być przygotowani na wszystko, co nas czeka. A przede wszystkim musimy tam jakoś przeniknąć. Krwawy Ring oficjalnie nie istnieje, jest umocniony i świetnie chroniony. Nie uda nam się, jeżeli nie znajdziemy jakiejkolwiek drogi, którą będziemy mogli przedostać się do środka niezauważeni.
Walentin uspokoił się, gdy mówiłem, więc wziąłem głęboki oddech, oparłem łokcie o stół i dodałem:
– Przeciwnik ma ogromną przewagę liczebną. Nie licząc nas trzech, mamy do dyspozycji tylko żołnierzy z ulicy, którzy walczą bronią palną. Nie mają pojęcia, jak działa tego rodzaju organizacja i jak powinni walczyć z wojownikami-niewolnikami, takimi jak my. Nawet jeśli przenikniemy do Ringu, to strażników będzie zbyt wielu. Teoretycznie jest szansa, że poradzilibyśmy sobie z nimi, ale pozostali wyszkoleni tam wojownicy rozniosą naszych ludzi i wszyscy zginiemy. W walce na śmierć i życie, w Ringu, jesteśmy niepokonani, ale nawet my nie damy rady setkom wojowników i zabójców.
Wydawało mi się, że to, co mówię, dotarło do Walentina, lecz po chwili z jego gardła wyrwał się pełen bólu ryk, a jego pięści rozbiły wiszące na ścianie lustro. Pokój wypełnił dźwięk brzęku tłuczonego szkła, ale na tym nie skończył – zatraciwszy się w gniewie, zmiótł wszystko z obramowania kominka, niszcząc ozdoby Kisy.
Zaal spojrzał na mnie zaniepokojony, ale ja tylko pokręciłem powoli głową. Walentin dopiero co odzyskał wolność, ale jego siostra nadal znajdowała się w łapskach tego sadystycznego gnoja, Arzianiego. Głęboki strach o jej los podkopywał wszelkie podstawy spokoju, jakie Walentin był w stanie zbudować.
Gdy w końcu na nas spojrzał, widziałem, że drzemiący w nim potwór przejął nad nim władzę. Kiwnąłem głową, na co Zaal zmienił pozycję na krześle, przygotowując się do walki. Gniew Walentina potrafiła stłumić tylko jedna osoba. To ona wnosiła ze sobą ten rodzaj spokoju, który każdy z nas odnalazł w piekle zwanym życiem, okazała się wodą dla ognia, balsamem na głęboko zaszczepiony gniew.
– Zoya! – ryknął Zaal, nie odrywając oczu od Walentina, który także szykował się do starcia.
Na parkiecie w korytarzu rozległ się lekki tupot stóp, a kilka sekund później usłyszeliśmy ciche stukanie do drzwi.
– Wejdź! – zawołałem.
Do pokoju weszła Zoya Kostava. Miała na sobie czarne dżinsy i sweter, a długie, czarne włosy opadały jej na plecy. Nie potrzebowała wyjaśnień, od razu skupiła wzrok na coraz bardziej rozjuszonym Walentinie. Zaal odsunął krzesło, żeby wstać i chronić siostrę, ale ona powstrzymała go ruchem ręki, spojrzała na niego i pokręciła głową. Mężczyzna znieruchomiał, ale na wszelki wypadek zachował gotowość do nagłego ataku. Ja również.
Zoya ruszyła naprzód, a Walentin wbił w nią zagubiony wzrok. Szła dalej, pewnym krokiem, bez lęku. Barki Walentina się rozluźniły, a jego pobliźniona twarz przybrała łagodniejszy wyraz, zamieniając się w maskę głębokiego żalu.
– Walentin… – wymruczała cicho, podchodząc do swojego mężczyzny.
Wyciągnął rękę i natychmiast przyciągnął ją bliżej siebie. Przyglądałem się, jak zaciska powieki i wdycha jej zapach.
Zoya pogłaskała go po głowie.
– Już dobrze… – wymruczała po rosyjsku. Przemówiła w ojczystym języku Walentina, żeby łatwiej poskromić budzącą się w nim bestię.
Widziałem, że gdy tylko Walentin wziął ją w ramiona, od razu się odprężył. Zerknąłem na Zaala obserwującego pobliźnionego Rosjanina niczym jastrząb. W ciągu ostatnich tygodni powoli, ale sukcesywnie się do niego przekonywał, choć nastroje Walentina były bardzo zmienne. Wiedzieliśmy, że wynika to przede wszystkim z tego, że rozpaczliwie pragnie ocalić siostrę, Inessę, ale po części też z faktu, że przez wiele lat był zabójcą-niewolnikiem Arzianich. Nie dostrajał się do świata zewnętrznego tak dobrze, jak liczyliśmy. Został ukształtowany, żeby zabijać i tylko zabijać, a korzenie tej tresury sięgały bardzo głęboko. Najbardziej martwił nas jego gniew. „Normalne” zachowania w tym świecie były dla Walentina wyzwaniem w każdej sekundzie, przez całą dobę. Jego gniew potrafiła okiełznać tylko Zoya.
– Wszystko dobrze… – wymruczała łagodnie dziewczyna.
Walentin odsunął się nieznacznie, spojrzał na nią i ciężko westchnął. Po chwili ujął jej twarz i powoli skinął głową w wyrazie wdzięczności i miłości. Trwali tak przez kilka sekund, porozumiewając się bez słów.
Następnie Zoya obróciła głowę w moją stronę i zapytała:
– Możemy iść do domu?
Widziałem rozpacz w jej udręczonej minie. Potrzebowała czasu sam na sam z Walentinem, żeby tak naprawdę go uspokoić.
Skinąłem głową, a Zoya złapała Walentina za rękę i wyprowadziła go z mojego gabinetu, a potem z domu.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Zaal opadł ciężko na krzesło i odgarnął włosy z twarzy, a ja wróciłem na swoje miejsce i wbiłem gniewny wzrok w plany Krwawego Ringu, próbując rozgryźć, jak mamy się tam, do cholery, bezpiecznie przedostać.
– Musimy wejść do tej pierdolonej dziury – stwierdził w końcu Zaal.
Westchnąłem, przetarłem twarz dłonią i przytaknąłem.
– Wiem, ale nie mam pojęcia, jak mamy załatwić tych chujów, szczególnie że tylu ich jest i że będą na swoim terenie.
Zaal spojrzał na ulicę za oknem, po czym przyznał:
– Walentin sobie nie radzi. Jeżeli ma się wykurować i żyć dalej, musi odzyskać siostrę. – Znów spojrzał na mnie z posępną miną. – Ja dopiero co odzyskałem Zoyę. Wiem, że tylko ona jedna potrafi go uspokoić, ale nie chcę, żeby przez niego cierpiała. Odbija się to na niej. Widzę to w jej twarzy za każdym razem, gdy wchodzi do pokoju i widzi go w szale.
Miał rację. Wszyscy to widzieliśmy.
– Jestem lideri Gruzinów, a ty jesteś kniaziem Braci. Rządzimy tym miastem. Nowojorskie podziemie jest nasze i tylko nasze, ale jeżeli szybko nie odnajdziemy Inessy, Walentin w końcu pęknie i zacznie zabijać. – Pokręcił głową. – Zacznie mordować publicznie i nawet my nie będziemy w stanie pilnować go dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Położył bezwładnie ręce na blacie i dodał: – Wtedy ludzie zauważą, że nie jest taki jak oni, że jest inny. Odmieniony. Spadnie na nas wiele niewygodnych pytań.
Słuchałem Zaala i zgadzałem się z każdym jego słowem. Obaj wiedzieliśmy, że nie będziemy w stanie kontrolować tej sytuacji.
– Świat nie jest gotowy na naszą rzeczywistość. Jak ludzie mieliby pogodzić się z tym, że gułagi, prochy kontrolujące wolną wolę i Krwawy Ring istnieją naprawdę? Przecież to są rzeczy rodem z koszmarów. Jak mogliby uwierzyć, że młodzi mężczyźni są hodowani do zabijania i walki na śmierć. – Zaal westchnął z rezygnacją i spuścił wzrok.
– A co najgorsze, bez wątpienia obciążyłoby to też Brać i moich ludzi. Tutaj, w naszym mieście, możemy walczyć z policją i systemem, ale z całym światem sobie nie poradzimy.
Mężczyzna wzruszył ramionami na moje słowa i postukał palcem w plan Krwawego Ringu.
– Potrzebujemy drogi do środka i porządnego planu. Nie pozwolę, żeby cokolwiek zagroziło naszej wolności. Tyle lat żyłem bez Talii i nie pozwolę, żeby odebrali nam to, co razem stworzyliśmy. – Uniósł brew. – Obaj wiemy, że i ty nie zrezygnujesz z Kisy. Musimy bezzwłocznie działać, Luka.
Podniosłem stojącą obok mnie szklankę wody, przysunąłem ją do ust i wypiłem całą jej zawartość. Zaal wstał, a gdy przechodził obok, ścisnął moje ramię. Nie poruszyłem się, dopóki nie usłyszałem, jak wraz z Talią, która do tej pory siedziała z Kisą w salonie, opuszczają mój dom.
Wstałem zza stołu i wyszedłem na korytarz. Kisa czekała na mnie w salonie, trzymając dłonie na nabrzmiałym brzuchu. Spojrzała na mnie ze współczuciem wypisanym na twarzy i wyciągnęła rękę bez słowa. Podałem jej swoją i usiadłem na kanapie, obok niej, a ona oparła się na mojej piersi i położyła dłoń na moim brzuchu. Nie odzywała się.
W końcu przemogłem dumę i sam przyznałem:
– Nie wiem, jak pokonać Arzianich. – Gdy tylko wypowiedziałem myśli dręczące mój umysł, poczułem, że z mojej piersi spada ogromny ciężar.
Kisa na moment zamarła, po czym zadarła podbródek, żeby spojrzeć mi w oczy. Spojrzałem z góry na piękną żonę i westchnąłem.
– Słoneczko, oni tam mają pieprzoną fortecę. Ze słów Walentina wynika, że ten Arziani to wariat. Gość się odkleił, ma się za rzymskiego cesarza i króla więźniów. Zmusza mężczyzn do walki, uprzednio faszerując ich prochami, porywa dzieci z sierocińców, z normalnych rodzin i zamienia je w potwory. Jak mamy go powstrzymać, do cholery? Jak w ogóle mamy się włamać do tego całego Krwawego Ringu?
Kisa usiadła prosto i zbliżyła twarz do mojej.
– Znajdziesz jakiś sposób, kochanie. Ufam ci, wszyscy ci ufamy.
Pokręciłem głową.
– I w tym właśnie problem – rzuciłem szorstko. – Wszyscy oczekują, że to rozgryzę, opracuję plan wykończenia Arzianiego i wprowadzę go w życie. – Przyłożyłem dłoń do ciążowego brzucha Kisy, do dziecka, które w nim nosiła. – No i mi naprawdę zależy, żeby ten Arziani zdechł, bo wszystko: gułagi, jego kontakt z Durowem, no dosłownie wszystko, przez co musieliśmy przechodzić, zaczęło się od niego. Levan Jakhua pracował z Arzianim, wykorzystał Anriego i Zaala jako swoje prototypy. Potem dowiedzieliśmy, dlaczego tak sprawnie się kamuflował. Okazało się, że wykorzystywał znarkotyzowanych zabójców, którzy likwidowali każdego, kto mu zagrażał.
Kisa mrugnęła kilka razy i chyba zaczynała rozumieć, do czego zmierzałem.
– Myślisz, że on po nas idzie. Myślisz, że wyśle na nas kolejnego Walentina, bo się o nim dowiedzieliśmy. – To nie było pytanie. Kisa była pewna, że dokładnie wyraża moje myśli.
W mojej piersi zagościł ból. Nachyliłem się, by musnąć jej usta wargami.
– Jeżeli po ciebie przyjdzie… Jeżeli ktokolwiek spróbuje mi cię zabrać… – Nie byłem w stanie dokończyć tego zdania.
– Przestań – powiedziała stanowczo Kisa, odsuwając się, żeby przyłożyć palce do moich warg.
Wróciłem myślami do gułagu. Nadal czułem smród wilgotnych cel, bogaty aromat krwi przelewanej każdego dnia na Ringu i ciężki całun śmierci, która czaiła się wszędzie, tylko czekając na dogodny moment do ataku; czekając na kolejną duszę, którą będzie mogła odprowadzić do piekła.
– Luka, kochany, wróć do mnie.
Gdy łagodny głos Kisy przebił się przez moje wspomnienia, jęknąłem cicho. Jeszcze raz spojrzałem na jej brzuch, zacisnąłem zęby i powiedziałem:
– Muszę wymyślić, jak go załatwić. Nie mogę pozwolić, by nasze dziecko żyło tutaj, i mieć jednocześnie świadomość, że człowiek, który skazał nas wszystkich na takie życie, nadal oddycha, porywa dzieci z domów i zmusza je do zabijania.
Z oka Kisy spłynęła łza i spadła na nasze złączone dłonie.
– Luka… – wyszeptała – …niczego nie boję się tak bardzo jak tego człowieka.
Przyłożyłem czoło do jej czoła.
– To kolejny powód, dla którego czas się od niego uwolnić – odparłem. – Chcę normalnego życia, a przynajmniej naszej wersji normalnego życia. Chcę wieść z tobą, moimi nowymi braćmi i naszymi rodzinami mafijne życie, ale dopóki ten chuj żyje, nie mamy na to szans… – Zawiesiłem głos, bo poczułem słabiutkie kopnięcie w brzuchu Kisy.
Kisa zaśmiała się smutno, nakryła moją dłoń swoją i wtedy dzieciątko kopnęło ponownie.
Trwaliśmy tak przez chwilę, a potem nachyliłem się do matki mojego dziecka i ją pocałowałem. Gdy Kisa się odsunęła, dostrzegłem miłość wypisaną na jej oszałamiającej twarzy i wiedziałem, że muszę rozwiązać problem Arzianiego, i to szybko.
Zostały dwa miesiące do przyjścia naszego dziecka na świat.
To ode mnie zależało, jaki ten świat będzie.
Czy będzie wolny od zagrożeń czyhających na nasze życie?
Czy Arziani będzie trupem?
Czy jego ludzie zostaną wyrżnięci?
Czy Krwawy Ring zostanie spalony na popiół?