Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rocambole. Tajemniczy spadek. Część 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
15 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rocambole. Tajemniczy spadek. Część 1 - ebook

Kolekcja ROCAMBOLE TOM 1
W pierwszej części cyklu Rocambole odgrywa bardzo niewielką rolę. Powieść zaczyna się prologiem rozgrywającym się w 1812 roku. W czasie odwrotu wojsk Napoleona z Rosji pułkownik Armand de Kergaz, szlachcic z Bretanii, zostaje zamordowany przez swojego adiutanta, kapitana Felipone. Cztery lata później wdowa po pułkowniku de Kergaz, która miała z nim syna, również o imieniu Armand, wychodzi za mąż za Felipone, nie wiedząc o roli, jaką odegrał przy śmierci jej męża, i którym ma drugiego syna, Andreę.
Akcja powieści przenosi się do 1840 roku. Opisywana jest walka między dwoma wrogami sobie przyrodnimi braćmi: hrabią Armandem de Kergaz, reprezentującym Dobro a jego przyrodnim bratem Andreą, przedstawicielem Zła, wspomaganym przez kurtyzanę Baccarat. Andrea stara się przywłaszczyć spuściznę barona Kermora de Kermaroueta, którą zarządza Armand, i chcąc osiągnąć swój cel, prześladuje trzy niewinne pary. Czy Armandowi uda się odwrócić jego plany…?
348 stron 24 ilustracje, w tym 22 karty tablicowe kolorowe, pochodzące z oryginalnego wydania francuskiego z 1894 roku.
Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66268-23-4
Rozmiar pliku: 7,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Sir Williams

Grudzień rozwijał swe mgliste, ponure skrzydła ponad dwiema częściami olbrzymiego miasta, rozłożonego na obu brzegach Sekwany.

Drobny, przenikliwy i lodowaty deszcz spływał z mgły, która okrywała Paryż i powoli zwilżała bruk ulic. Uliczne latarnie tylko połowicznie oświetlały skrzyżowania ulic i ciemne uliczki gęsto zaludnionych dzielnic. Była to noc, noc czarna, zimowa, wypełniona smutkiem i samotnością, podczas której zapóźnieni przechodnie ukazywali się jak widma, spieszące przed brzaskiem dnia do swoich cmentarnych ustroni.

Paryż wyglądał jak pustynia o tej północnej godzinie, która żałobnie rozchodziła się w przestrzeni, wybijana przez zegary na wszystkich kościołach. Nawet hale targowe, te wielkie ogniska ruchu miejskiego i życia spały już od pewnego czasu, czekając na ciężkie wozy ogrodników.

Ostatnie powozy z balu już wróciły, a pierwsze wozy ciężarowe jeszcze się nie ukazały. Na obu brzegach rzeki panowała grobowa cisza, pozwalająca dosłyszeć z wielkiej odległości regularny i dźwięczny krok nocnych patroli obchodzących miasto albo wycie spuszczonego z łańcucha psa podwórkowego w jednym ze starych domostw przy ulicy du Marais.

Wybrzeżem Saint-Paul w pobliżu koszar celestynów56 szedł powoli jakiś mężczyzna otulony w płaszcz, niezważający na zimno oraz deszcz, jak gdyby pogrążony w głębokich i uporczywych myślach. Czasami zatrzymywał się i kolejno spoglądał to na błotnistą rzekę, toczącą swe wody z głuchym szumem pomiędzy dwoma kamiennymi brzegami, to na grupę starych domów wznoszących się wzdłuż wybrzeża, pozostających jako ostatni ślad, jedyne chwiejące się szczątki Paryża z czasów Karola V i Ludwika XI57.

Następnie jego spojrzenie skierowało się dalej i objęło sylwetkę katedry Notre Dame58, wyraźnie rysującą się na ciemnym tle nieba i wznoszącą się ku chmurom otoczonym gęstą mgłą.

Po chwili ruszył dalej, szepcąc coś sam do siebie.

Tak dotarł do mostu de Damiette59, na który wszedł i szybko go pokonał, a gdy dosięgnął wybrzeża Wyspy Świętego Ludwika60, podniósł głowę i spojrzeniem badał szczyty dachów okolicznych domostw.

Za Hôtel Lambert61, na szóstym piętrze jednego z domów przy ulicy Saint-Louis, w oknie mansardy62 błyszczało światło. W tej ubogiej kamienicy, jak się wydawało, zamieszkałej, jeśli nie przez robotników, to przynajmniej przez spokojnych drobnomieszczan, którzy w tak ustronnej dzielnicy jak Wyspa Świętego Ludwika nie mieli zwyczaju przedłużać siedzenia do tak późnej pory.

To światło zresztą, umieszczone na samym brzegu okna, przy samej ramie, było widocznie jakimś hasłem umówionym, ponieważ ów nocny przechodzień, przez chwilę popatrzywszy na nie z uwagą, wyszeptał:

– Dobrze. Colar jest w domu i na mnie czeka.

Przyłożywszy dwa palce do ust, zwinął je w kształt świstawki, przesyłając w przestrzeń, w stronę okna mansardy, tajemniczy sygnał nocnych złodziei i łotrzyków.

Prawie natychmiast światło zgasło, tak iż nie można teraz było rozeznać w ciemności, w którym oknie przed chwilą jeszcze płonęło.

Dziesięć minut później mocne świśnięcie, podobne do pierwszego, ale nie tak bardzo zaakcentowane, dało się słyszeć na tyłach Hôtel Lambert, a wkrótce w oddali rozbrzmiały szybkie kroki, które powoli się zbliżały. Następnie sto kroków od nieznajomego zarysowała się męska postać i po raz drugi rozległo się gwizdnięcie.

– Colar! – rzekł nieznajomy, prostując się i wychodząc naprzeciw tej postaci.

– Oto jestem, Wasza Wysokość – odparł przybysz cichym głosem.

– Dobrze, Colar stawiłeś się wiernie na umówione spotkanie – rzekł przechodzień z nabrzeża celestynów.

– Oczywiście, Wasza Wysokość, lecz bardzo proszę, unikajmy wszelkich prawdziwych nazwisk. Gliny mają dobry słuch i doskonałą pamięć, więc twój przyjaciel Colar poszedłby na galery63, gdzie zachowano dla niego apartament na wypadek, gdyby kiedyś tam powrócił.

– Zgadza się, ale jesteśmy sami, wybrzeża zupełnie puste.

– To nic nie znaczy! Jeżeli Wasza Wysokość chce ze mną porozmawiać, to dobrze zrobi, gdy zejdzie na sam brzeg rzeki, tymi małymi schodami. Usadowimy się pod mostem i będziemy mówić po angielsku. Na honor, jest to piękny język, a co najlepsze, mieszkańcy z ulicy Jéruzalem wcale go nie rozumieją!

– Zgoda! – odparł nieznajomy, idąc za tym, którego nazwał Colar i który wskazywał mu drogę.

Zszedłszy na dół, znaleźli się pod zawieszeniem mostu i usiedli na kamieniu w poprzek drogi holowniczej. Dopiero wówczas Colar zabrał głos.

– Po pierwsze jest nam tu dobrze i możemy nie zważać na deszcz – powiedział. – Zrobiło się trochę zimno, ale kiedy chodzi o ważne sprawy… Po drugie, jak sądzę, wkrótce się porozumiemy.

– Tak prawdopodobnie będzie – odparł nieznajomy.

– Kiedy Wasza Wysokość przybył z Londynu?

– Dzisiaj wieczorem, o ósmej i jak widzisz, nie traciłem czasu… przybyłem punktualnie.

– Poznaję w tym mego dawnego kapitana – odpowiedział Colar z odcieniem szacunku w głosie.

– Powiedz mi, co tu robiłeś przez trzy tygodnie? – wypytywał nieznajomy.

– Zbierałem gromadkę odpowiednich ludzi.

– Bardzo dobrze.

– Lecz widzisz pan – mówił dalej Colar – w tym naszym rzemiośle Francuzi nie dorównują Anglikom, więc chociaż wybrałem, co było najlepszego, potrzeba nam będzie kilku miesięcy dla wyćwiczenia tych błaznów. Zresztą Wasza Wysokość sam to osądzi i zobaczy ich mordki.

– Kiedy?

– Ależ natychmiast, jeśli tylko pan zechce.

– Wyznaczyłeś im spotkanie?

– Tak, a nawet lepiej, gdyż zaprowadzę Waszą Wysokość w miejsce, z którego będziesz ich mógł widzieć, jednego po drugim, sam nie będąc widzianym.

– Idźmy więc – rzekł ten, któremu Colar nadawał kolejno miano kapitana i arystokratyczny tytuł „Wasza Wysokość”.

– Lecz jeśli nie zdołamy się ze sobą porozumieć? – rzucił Colar z pewnym wahaniem.

– Dojdziemy do zgody.

– Hmm! Hmm! – mruknął Colar. – Wasza Wysokość, dobiegam pięćdziesiątki i już myślę o moich starych latach…

– To bardzo słuszne, ale będę nad wyraz umiarkowany. Zobaczmy: ile żądasz dla siebie?

– Wydaje mi się – odparł Colar – że dwadzieścia pięć tysięcy franków rocznie i dziesięć procent premii od każdej sprawy…

– Zgadzam się na dwadzieścia pięć tysięcy franków.

– A jak zostaną potraktowani moi ludzie?

– Och! Znam twoją wartość – rzekł kapitan – ale by dobrze ich ocenić, chciałbym zobaczyć tych ludzi przy robocie…

– To prawda – zamruczał Colar, przekonany o słuszności argumentu.

– A zatem w drogę, a skoro ich zobaczę, pomówimy. Ilu ich jest?

– Dziesięciu…! Czy to wystarczy?

– Na razie tak, a później zobaczymy.

Colar i kapitan opuścili miejsce, w którym zamienili tych parę zdań, wyszli na wybrzeże i poszli nim aż do mostu łączącego Wyspę Świętego Ludwika z Île de Cité64. Tam ruszyli na tyły katedry Notre Dame, powyżej szpitala Hôtel Dieu przeszli przez drugie ramię Sekwany i znaleźli się na skraju dzielnicy Łacińskiej.

Colar, służąc kapitanowi za przewodnika, wszedł w labirynt małych, krętych uliczek i zatrzymał się dopiero na rogu ulicy Serpente.

– To tu, panie kapitanie – powiedział.

Kapitan podniósł głowę i zobaczył stary dwupiętrowy dom, którego okiennice były zamknięte i nie przepuszczały żadnego światła. Można by powiedzieć, że budynek był niezamieszkały.

Colar włożył klucz do zamka bocznych drzwi, otworzył je i pierwszy wszedł do ciemnego, wąskiego korytarza. Kapitan szedł za nim.

– Oto biura naszej agencji – szepnął żartobliwym tonem, zamykając za sobą drzwi.

Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę fosforową65 i zapalił nią „piwnicznego szczura”66, by nim oświetlać drogę.

Na końcu korytarza kapitan dostrzegł pierwsze stopnie podniszczonych schodów, których poręcz stanowił zatłuszczony sznur.

Colar wszedł po nich na pierwsze piętro domu. Tam otworzył drugie drzwi z brzegu i powiedział do kapitana:

– Oto miejsce, skąd Wasza Wysokość będzie mógł patrzeć, nie będąc widzianym, i skąd będzie mógł ocenić działanie moich ludzi i osądzić, jak się sprawują.

Na chwilę pozostawiwszy kapitana samego w ciemności, Colar przeszedł z zapalonym „piwnicznym szczurem” do sąsiedniego pokoju. Prawie natychmiast kapitan dostrzegł przed sobą strumień światła dobiegający z dziury przebitej w drewnianym przepierzeniu.

Dzięki temu otworowi mógł słyszeć i widzieć wszystko, co się działo lub mówiło w pokoju, do którego wszedł Colar, przy czy, nikt nie podejrzewał jego obecności.

Zaczął od rzucenia okiem na wyposażenie pokoju. Był to mały salonik mieszczański, skromnie urządzony, który mógł kosztować od dwóch do trzech tysięcy franków. Znajdowała się tu mahoniowa kanapa obita starym utrechckim aksamitem, czerwone adamaszkowe67 firanki, kolumnowy wahadłowy zegar, któremu na kominku towarzyszyły dwa wazoniki do kwiatów, konsola pod dużym ściennym lustrem68 i krajobraz w ramach na ścianie.

– Oto – rzekł Colar, wróciwszy do kapitana – mieszkanie mego podporucznika, pozostający dla mieszkańców dzielnicy spokojnym rentierem, który wycofał się z interesów i żyje ze swoją żoną jak dwie turkaweczki69.

– Ach! Jest więc żonaty? – zdziwił się kapitan.

– Mniej więcej…

– A… jego żona?

– Pani Coquelet70 to kobieta pełna zasług – powiedział poważnie Colar. – Zależnie od sytuacji gra różne role: damę miłosierdzia, hrabinę z przedmieścia Saint-Germain czy polską księżną. W okolicach ulicy Serpente uchodzi za wzór pobożności i małżeńskiej cnoty.

– Bardzo dobrze – rzekł kapitan – lecz gdzie jest ów pan Coquelet?

– Zaraz go pan zobaczy – odpowiedział Colar, uderzając w sufit trzy razy z regularnymi przerwami końcem laski, w którą był wyposażony.

W tej samej chwili dał się słyszeć hałas na wyższym piętrze i wkrótce rozległ się odgłos kroków na schodach. Kapitan zobaczył, jak z lichtarzem w ręku pojawił się mężczyzna mający około pięćdziesięciu lat, szczupły, łysy, z przygasłym spojrzeniem i wyrazem przygnębienia na twarzy. Ubrany był w stary szlafrok ze wzorem w zielone gałązki i kwiaty, a nogach miał filcowe pantofle.

Na pierwszy rzut oka ów pan Coquelet wyglądał na poczciwego kupca korzennego, spędzającego spokojnie starość na przyjemnościach ucztowania przy stole, jedzenia rosołu w niedzielę i sałatek w ciągu tygodnia. Na jego ustach błąkał się bezustannie jakiś szyderczo naiwny uśmiech. Wyćwiczone oko kapitana nie miało jednak żadnego kłopotu, by pod tą widoczną pozorną dobrotliwością odkryć śmiały i stanowczy charakter, krwiożercze instynkty, rodzaj herkulesa, który łysinę na głowie równoważył włochatymi ramionami i piersią, a swoją chudość siłą muskułów. Bez wątpienia ów człowiek nie był wcale podobny ani do Colara, ani do kapitana, podobnie jak oni obaj nie byli wcale podobni do siebie. Colar był mężczyzną mającym od trzydziestu pięciu do czterdziestu lat, wysokim, szczupłym, noszącym czarną brodę i wąsy, mającym wygląd podoficera w cywilnym ubraniu.

W oczach zwykłych kobiet Colar mógł być idealnym typem ładnego mężczyzny, by nie powiedzieć: lalkowatego.

Rzeczywiście, kiedyś służył w armii i zachował ruchy wojskowego wbrew swojej nowej profesji, która była może trochę tajemnicza i niezbyt zgodna z prawami, które rządzą naszym współczesnym towarzystwem, ale mimo to mającej wielu żarliwych adeptów i oddanych sekciarzy.

Kapitan, przeciwnie, był młodzieńcem w wieku zaledwie dwudziestu ośmiu lat, ale wyglądał zaledwie na dwadzieścia cztery, ponieważ miał jasnoblond włosy i brakowało mu zarostu.

Średniego wzrostu, szczupły, na pierwszy rzut oka wydawał się dziwnie drobny i słaby. Duży kontrast z jego jasnymi włosami stanowiły czarne błyszczące oczy. W Londynie, skąd przybywał, miał opinię tajemniczego i strasznego osobnika. Nazywano go kapitanem Williamsem, ale może nie było to jego prawdziwe nazwisko…

Pan Coquelet ukłonił się kapitanowi i spojrzał pytająco na Colara.

– To nasz szef! – powiedział krótko były wojskowy.

Coquelet obrzucił kapitana badawczym, pełnym szacunku spojrzeniem i mruknął cicho:

– Bardzo młody…

– W Londynie – szepnął mu do ucha Colar – nigdy tego nie zauważano. To bardzo dzielny człowiek!

Następnie dorzucił:

– No! Za kilka minut zejdą się nasze króliki. Wyznaczyłem im spotkanie o pierwszej w nocy, a właśnie słyszę, jak wybija pierwsza. Przyjmiesz ich Coquelet.

– A pan, poruczniku? – spytał fałszywy kupiec korzenny.

– Ja zostanę z Jego Wysokością i będę mu pokazywał naszych ludzi przez tego judasza oraz wyjaśniał role poszczególnych ludzi. To najprostszy sposób, by szybko zabrać się do roboty.

– Wystarczy! Zrozumiałem – odparł Coquelet.

W tej chwili u drzwi wejściowych domu rozległo się ciche, charakterystyczne pukanie.

– Doskonale! Już jest pierwszy! – stwierdził gospodarz i z lichtarzem w ręku szybko wyszedł z pokoju, pozostawiając Colara i kapitana, którzy zamknęli się małym pokoiku sąsiadującym z salonikiem pana Coqueleta, gasząc jednocześnie „piwnicznego szczura”.

Dwie minuty później fałszywy kupiec wszedł do saloniku w towarzystwie młodego, szczupłego człowieka, o mizernej, pięknej twarzy, kędzierzawych włosach, eleganckim ubraniu, jakby pochodzącym z bulwaru des Italiens71.

– To jest arystokrata, Wasza Wysokość – mówił Colar cichym głosem, podczas gdy kapitan przyłożył oko do wywierconej w przepierzeniu dziury – młodzieniec pochodzący z dobrej rodziny i gdyby nie miał kilku zatargów z policją, która wysłała go na morskie kąpiele do Rochefort72, dziś zajmowałby prawdopodobnie jakieś wysokie stanowisko w sądzie lub dyplomacji. Prawdziwe jego nazwisko brzmi kawaler d’Ornit, ale on z przezorności zmienił nazwisko, a piękne kobiety z ulicy Bréda, które go ubóstwiają, nadały mu przydomek Bistoquet73. Jest bardzo mądry i utalentowany. Nikt lepiej od niego nie potrafi zdobyć kasy przy lancknechcie, a w potrzebie bardzo umiejętnie potrafi zabawić się nożem. Otworzyłby zamek Ficheta74 za pomocą słomki, a jest taki chudy, że przedostałby się dziurkę w igle!

– Ba! Zobaczymy! – rzucił niedowierzająco kapitan.

Po kawalerze Bistoquet przybyli kolejno: potężne indywiduum z dużą rudą brodą o nazwisku Mourax, bohater sali Monteskiusza75, i mały, suchy oraz chudy człowieczek, szybki i zręczny w ruchach, którego zielone oczy świeciły kocim blaskiem.

– Oto Orestes i Pylades76! – wyjaśnił Colar. – Mourax i Nicolo od dwudziestu lat są przyjaciółmi. Przez dziesięć lat nosili te same wisiorki w Tulonie77, a wyszedłszy z galer, stali się nierozłączni i razem pracują… W niedziele Mourax podnosi rogatki, przebrany za Herkulesa, podczas gdy Nicolo ma na sobie ubiór Pierrota78 lub klauna. Wasza Wysokość będzie mogła wykorzystać ich wolne chwile.

– Ci mi lepiej odpowiadają! – stwierdził krótko kapitan.

Po dwóch artystach pojawił się wysoki młodzieniec o rudych włosach i czarnych, jak u kowala, dłoniach. Ubrany był w niebieską bluzę.

– To ślusarz naszej gromadki! – objaśnił Colar.

– W porządku! – odparł Williams.

Po ślusarzu ukazał się dość gruby i trochę łysy jegomość, przyzwoicie ubrany od stóp do głowy na czarno, noszący biały krawat i niebieskie okulary. Pod pachą trzymał wielką teczkę z czarnej skóry. Jego nos, trochę czerwony, wskazywał o żarliwej namiętności do boskiej butelki alkoholu.

– To jest nieszczęsny pomocnik notariusza – szepnął Colar do ucha kapitanowi – którego niepowodzenia zmusiły do zamienienia studiów na podejrzane biuro doradcze mieszczące się przy ulicy Mondétour w dość podłej dzielnicy. Pan Nivardet umie pięknie pisać i do złudzenia umie podrobić każde pismo, od baskerville po bastardę79. Jest w swoim rodzaju miłośnikiem pióra, ot co!

– Zobaczymy – odparł krótko Williams.

Po notariuszu przybyli kolejno jeszcze czterej ludzie, zwerbowani przez Colara, niczym się niewyróżniający, którzy pojawią się w dalszej części historii jedynie w roli statystów w tym dramacie, który będziemy rozwijać przed oczami Czytelnika.

Kiedy przegląd dobiegł końca, Colar zapytał kapitana:

– Czy Wasza Wysokość zechce się im ukazać?

– Nie! – odparł Williams.

– Jak to? Więc nie jest pan zadowolony z tych ludzi? – zapytał zdziwiony rzezimieszek.

– I tak, i nie, ale bez względu na to, życzę sobie pozostać nieznanym i nie mieć nic wspólnego z tą bandą, a jedynie za twoim pośrednictwem.

– Jak pan sobie życzy – rzekł Colar.

– Porozmawiamy jutro – dodał Williams – i zobaczymy, co uda nam się zdziałać z tymi dzielnymi ludźmi.

Domawiając te słowa cichym głosem, kapitan szybko opuścił swój obserwacyjny posterunek i powoli skierował się ku uchylonym drzwiom wychodzącym na podest schodów.

– Jutro o tej samej godzinie i w tym samym miejscu. Dobrej nocy! – rzucił na odchodne kapitan Williams i zniknął w ciemnościach panujących na schodach, pozwalając Colarowi dołączyć do ludzi, których najął.

Z ulicy Serpente Williams wszedł na ulicę Saint-André-des-Arts, doszedł nią do placu o tej samej nazwie i następnie skierował się ku nabrzeżom. Tam przeszedł Sekwanę, potem Cité i tak doszedł do placu du Châtelet.

W tym momencie od strony ulicy Saint-Denise wjechał powóz zaprzężony w dwa konie, a woźnica krzyknął „Z drogi!” do kapitana, który powodowany ciekawością, chciał bliżej podejść. Pieszy i ekwipaż80 minęły się akurat pod uliczną latarnią. Williams usunął się, ale rzucił okiem do środka pojazdu, który miał opuszczone szybki w okienkach, i w świetle latarni zobaczył człowieka, na którego widok wyrwał się mu głuchy okrzyk: „Armand!”. Pojazd przejechał kłusem, unosząc człowieka, którego Williams nazwał Armandem, a który bez wątpienia ani nie spostrzegł przechodnia, ani nie usłyszał jego zduszonego okrzyku.

Kapitan Williams stał przez chwilę nieruchomo i patrzył za karetą oddalającą się w stronę nabrzeży, a potem skrzyżował ramiona i szepnął z nienawiścią w głosie:

– A więc w końcu spotkaliśmy się, bracie! Ty, idiotyczne wcielenie cnoty, ja, duch zepsucia i uosobienie zła. Z pewnością jedziesz ratować za pomocą złota, które ukradłeś, jakiegoś nieszczęśnika! No cóż! Ono będzie dla nas dwóch, ponieważ właśnie powróciłem i pragnę złota, a także zemsty!

Nazajutrz kapitan Williams bardzo punktualnie zjawił się na umówione spotkanie, które wyznaczył Colarowi pod przęsłem mostu. Znowu dał się słyszeć tajemniczy gwizd.

Colar już na niego czekał, a usłyszawszy jego kroki, podniósł się i wyszedł mu na spotkanie.

– Kapitanie! – szepnął. – Sądzę, że trafiłem na ślad świetnego interesu!

A wchodząc pod przęsło mostu, dodał:

– Chodzi o dwanaście milionów!

56 Koszary celestynów – popularna nazwa budowli, w której wcześniej mieścił się klasztor; celestyni − nieistniejący zakon męski, kongregacja mnichów benedyktyńskich, biorąca swoją nazwę od imienia założyciela, św. Celestyna V.

57 Ludwik XI (1423-1483) – król Francji od 1461 roku, przedstawiciel dynastii Walezjuszów.

58 Katedra Notre Dame – katedra w Paryżu, zbudowana w XIII wieku na wyspie na Sekwanie; wysokość jej wież wynosi 69 m.

59 Most de Damiette (właśc. Passerelle de Damiette) – nieistniejąca (zniszczony w 1848 roku) część obecnego mostu de Sully od strony prawego brzegu, która poprzez most zwodzony łączyła się z drugą częścią – Passerelle de Constantine.

60 Wyspa Świętego Ludwika (fr. Île Saint-Louis) − jedna z dwóch wysp (obok Île de la Cité) na Sekwanie w centrum Paryża, nazwana na cześć króla Francji Ludwika IX Świętego; połączona jest mostami z obydwoma brzegami rzeki, dodatkowo łączy ją z Île de la Cité most Świętego Ludwika; w średniowieczu znajdowały się tutaj magazyny drewna i pastwiska dla bydła; później została zurbanizowana za panowania Henryka IV; od 1853 roku swoją siedzibę posiada tu Biblioteka Polska w Paryżu.

61 Hôtel Lambert – budynek w Paryżu, na Wyspie Świętego Ludwika; od XIX wieku stała się centrum Polonii; w latach 1843-1975 hotel Lambert należał do książąt Czartoryskich, był głównym ośrodkiem Wielkiej Emigracji i emigracyjnego obozu politycznego zwanego Hotel Lambert.

62 Mansarda – pokój lub mieszkanie na poddaszu; także dach łamany, którego niższa połać jest bardziej pochyła niż górna.

63 Galery – wymierzana dawniej kara polegająca na ciężkiej pracy przy wiosłowaniu na galerze (dawny okręt wojenny lub statek handlowy o niskich burtach, poruszany jednak głównie wiosłami); także: ciężkie więzienie.

64 Île de la Cité – jedna z dwóch wysp (obok Île Saint-Louis) na Sekwanie w centrum Paryża we Francji.

65 Zapalniczka fosforowa – mała butelka wypełniona fosforem, w którym zanurzono nasiarkowaną zapałkę, którą następnie pocierano o korek, aby uzyskać płomień.

66 Piwniczny szczur (fr. rat-de-cave) – tu: cienka i długa, zwinięta świeca z uchwytem, służąca do oświetlania piwnic.

67 Aksamit utrechcki – tkanina bawełniana z lnianą osnową, wątkiem wełnianym i puszystą okrywą z koziej sierści; prawdopodobnie nie pochodzi z Utrechtu, ale stanowi wynalazek francuski, do Holandii sprowadzili go wygnani z Francji tkacze wyznający protestantyzm; adamaszek – biała lub jednobarwna tkanina z wzorem żakardowym; początkowo wytwarzana z lnu, jedwabiu naturalnego, obecnie również z wszystkich rodzajów ciągłych włókien chemicznych; pochodzi ze Wschodu, w Europie jest wyrabiany od XIII wieku; używany m.in. na ubiory, obicia ścian i mebli (gł. XVII–XVIII), obrusy, pokrycia kołder.

68 Konsola – dekoracyjny stół przyścienny umieszczany przeważnie między oknami lub pod dużym lustrem, służący jako podstawa wazonu, zegara, rzeźby; konsola pojawiła się w końcu XVII wieku we Francji, w XVIII wieku znana była w całej Europie.

69 Turkawka – ptak przelotny, podobny do gołębia, wydający dźwięki przypominające turkot.

70 Coquelet (fr.) – kogucik.

71 Bulwar des Italiens – jeden z czterech wielkich bulwarów w Paryżu, będący w XIX wieku miejscem spotkań eleganckiej elity Paryża.

72 Rochefort – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Nowa Akwitania, w departamencie Charente-Maritime, od 1665 roku z wielką bazą floty francuskiej, od 1777 do 1854 roku z ciężkim więzieniem, w którym mogło przebywać do 2500 skazańców.

73 Bistoquet (fr.) – dawn. duży kij bilardowy, masywny i spłaszczony na końcu, używany wtedy, gdy nie chciano jednocześnie dotknąć dwóch kul.

74 Alexandre Fichet (1799-1862) – ślusarz, specjalizujący się w zamkach i sejfach, który swój zakład i sklep otworzy w 1825 roku na ulicy Rameau w Paryżu.

75 Sala Monteskiusza – dawniej główna sala sądu apelacyjnego w Paryżu.

76 Orestes i Pylades – w mitologii greckiej para przyjaciół i kuzynów, Orestes, syn Agamemnona, pomścił jego śmierć, zabijając swą matkę, w czym pomógł mu Pylades, który towarzyszył mu też podczas wygnania.

77 Tulon – miasto w południowo-wschodniej Francji, w Prowansji, ok. 50 km na wschód od Marsylii, wielki port wojenny i handlowy nad Zatoką Lwią Morza Śródziemnego, w starożytności kolonia rzymska Telo Martius, obecnie ważny ośrodek przemysłowy, baza floty śródziemnomorskiej, ma ok. 620 tys. mieszkańców; mieściło się w nim ciężkie więzienie (galery).

78 Herkules – rzymski odpowiednik Heraklesa z mitologii greckiej, syn boga Zeusa i Alkmeny, zwykłej śmiertelniczki; znany z wielkiej siły, męstwa umiejętności wojennych i z wykonania dwunastu ciężkich prac z polecenia swego brata, Eurysteusa; Pierrot – pajac, głupiec o twarzy ubielonej mąką, ubrany w charakterystyczny biały strój; postać komiczna dawniejszej pantomimy francuskiej, zapożyczona z komedii włoskiej.

79 Baskerville, bastarda – kroje pisma.

80 Ekwipaż – tu: lekki pojazd konny.Rozdział II

Kermor

Dwa dni po spotkaniu kapitana Williamsa, byłego szefa złodziei kieszonkowych, i Colara, który w Londynie służył pod jego rozkazami, w czasie, gdy ten drugi pokazywał mu przez swego rodzaju judasza w domu Coqueleta różnych członków przyszłego stowarzyszenia, pański powóz zatrzymał się w Le Marais81 przed starym pałacem na ulicy Culture-Sainte-Catherine. Jak już wspomnieliśmy, drobny deszczyk zwilżał bruki, a ulice były puste.

Pałac, przed którym zatrzymał się pojazd, był starą budowlą, odnawianą jeszcze za czasów Henryka IV82, w tej świetnej epoce dla Le Marais. Położony między dziedzińcem a ogrodem, posiadał od strony ulicy wielką, dwuskrzydłową bramę z okutego żelazem dębu, na której łuku znajdowała się tarcza herbowa podzielona na cztery pola, wspierająca się na dwóch sfinksach83.

Słaby stan tej tarczy herbowej nie pozwalał odróżnić kolorów, lecz poniżej jej zachowała się jeszcze inskrypcja obwieszczająca, że pałac został zbudowany za panowania króla Karola VIII84, odnowiony został w latach 1530 i 1608 i był siedzibą szlachetnego rodu Kergaz-Kergarez z Bretanii, którego przedstawiciele przybyli na francuski dwór, towarzysząc księżnej Annie Bretońskiej85, przyszłej królowej.

Powóz, który zatrzymał się przed tym pałacem, po chwili wjechał na dziedziniec, kiedy dwa skrzydła bramy zostały otwarte po dzwonku kamerdynera, i z pojazdu wyszedł mężczyzna mający około trzydziestu pięciu lat.

W tym samym czasie na górze wejściowych schodów zajaśniało światło i jakiś starzec zszedł z nich na spotkanie młodego człowieka.

Na pierwszy rzut oka wyglądał na bardzo starego, jeśli by sądzić po jego białych włosach, wąsach i faworytach86. Jednak po jego mocnym, energicznym kroku i żywym spojrzeniu można było odgadnąć w nim całą siłę, cały żar zaledwie dojrzałego męskiego wieku. Mógł mieć z sześćdziesiąt pięć lat, ale niewątpliwie był bardziej krzepki niż pięćdziesięciolatek.

Podszedł szybkim krokiem do młodzieńca i żywo powiedział:

– Zaczynałem się niepokoić, panie, gdyż nigdy tak późno pan nie wracał.

– Mój drogi Bastienie – odparł Armand de Kergaz, gdyż to właśnie był on – jeśli chce się wypełnić misję, jaką sobie nakazałem, to czas jest monetą, którą trzeba wydać bez wahania i wyrzutów sumienia.

Mówiąc to, młody człowiek oparł się na ramieniu Bastiena i wszedł z nim do pałacu. Armand mieszkał na ulicy Culture-Sainte-Catherine od czasu, kiedy wszedł w posiadanie olbrzymiej fortuny. Cieszyły go samotność i oddalenie tej dzielnicy, a jednocześnie umożliwiały mu dotarcie do klas pracujących i biedaków, wśród których szerzył swoje dobrodziejstwa i swoje tajemnicze jałmużny.

Bastien zaprowadził go do jego gabinetu.

– Jak przypuszczam, zechce się pan położyć spać…? – zapytał.

– Jeszcze nie, mój zacny Bastienie, mam jeszcze kilka listów do napisania – odpowiedział Armand, siadając za biurkiem – przede wszystkim w sprawie mego dzieła.

– Panie – szepnął starzec z ojcowskim akcentem w głosie – zabijacie się przy tej robocie.

– Bóg jest dobry, a ja mu służę – odparł Armand. – Jeszcze długo pozwoli mi zachować siły.

W tej chwili ktoś delikatnie zapukał do drzwi.

– Proszę wejść – rzekł młodzieniec, zdziwiony wizytą o tak nieodpowiedniej porze.

Na progu, wprowadzony prze kamerdynera, ukazał się jakiś mężczyzna, którego można by wziąć za ulicznego gońca.

– Pan hrabia de Kergaz? – zapytał.

– To ja – odparł Armand.

Goniec niezręcznie pozdrowił go i podał mu list, a Armand natychmiast złamał pieczęć. Pismo było nieznane, więc spojrzał na podpis i przeczytał nazwisko „Kermor”.

Podobnie jak list, to nazwisko nic nie mówiło Armandowi.

– Zobaczmy! – powiedział i wziął się do czytania.

Panie hrabio!

Posiadasz wielkie i wspaniałomyślne serce. Poświęcasz ogromną fortunę, aby czynić dobro, a jest człowiek, którego umysł jest dręczony wyrzutami sumienia, który czuje zbliżające się ostatnie godziny życia i on zwraca się do pana. Lekarze dają mi najwyżej sześć godzin życia. Przybądź, bo mam panu do powierzenia szlachetną i świętą misję. Tylko pan może ją spełnić.

Armand uważnie przyjrzał się gońcowi i zapytał:

– Jak się nazywasz?

– Colar – odpowiedział posłaniec. – Mieszkam w pałacu pana Kermora, a szwajcar wręczył mi ten list, bym go panu zaniósł.

Przybrał przy tym głupawy wyraz twarzy, który bardzo dobrze do niego pasował i doskonale maskował porucznika kapitana Williamsa.

– Gdzie mieszka osoba, która cię tu przysłała?

– Na ulicy Saint-Louis-en-l’Île – odpowiedział Colar.

– Zaprzęgać! – rozkazał Armand.

Dwadzieścia minut później powóz hrabiego de Kergaz przejeżdżał przez bramę wjazdową starego pałacu, zbudowanego w pierwszych latach panowania Ludwika XIV przez urzędnika zajmującego się podatkami od soli. Dom miał wygląd ponurych, smętnych porzuconych domów. Na bruku dziedzińca bujnie rosła zielona trawa, a ponieważ blask świtu zaczął pobielać szczyty dachów, Armand mógł zauważyć, że okna pierwszego i drugiego piętra są szczelnie zamknięte i za nimi nie było widać żadnych świateł.

Bramę otworzył stary służący bez liberii, w ubraniu równie zniszczonym jak sam budynek i powiedział:

– Czy pan hrabia byłby tak dobry i zechciał pójść za mną?

– Chodźmy! – odparł Armand.

Służący, zaopatrzony w pochodnię, wraz z odwiedzającym zaczęli wchodzić po schodach, ośmiu podpróchniałych stopniach z dwoma poręczami, a następnie wkroczyli do obszernego przedsionka, równie ponurego jak sama budowla. Potem minęli kilka komnat zastawionych zniszczonymi meblami z rozmaitych epok i wreszcie sługa uniósł portierę, wpuszczając do pomieszczenia trochę światła.

Armand znalazł się w sypialni umeblowanej w stylu rokoko. Zobaczył stojące pośrodku łoże ze złoconymi kolumienkami i baldachimem, z którego zwisały fałdy jedwabnego materiału o deseniu w wielkie gałązki i kwiaty, z wezgłowiem przy ścianie. W tym łożu pan de Kergaz ujrzał chudego, łysego starca o żółtej cerze i oczach błyszczących dziwacznym ogniem.

Starzec powitał Armanda i wskazał mu siedzenie znajdujące się u wezgłowia łoża. Potem dał znak służącemu, który dyskretnie się wycofał, zamykając za sobą drzwi.

Armand z głębokim zdziwieniem przyglądał się starcowi i sam sobie zadawał pytanie, czy faktycznie ten człowiek, którego wzrok iskrzył się blaskiem, był umierający.

– Panie – odezwał się wreszcie starzec, odgadując wątpliwości przybysza – wyglądam na człowieka, któremu daleko do kresu życia. Tymczasem to nic nie znaczy, gdyż tak nie jest. Mój lekarz, który jest zdolnym człowiekiem, oznajmił mi, że około ósmej w mych płucach nastąpi krwotok, a o dziewiątej przestanę żyć…

– Medycyna często się myli! – pocieszał go Armand.

– Och! Mój lekarz jest człowiekiem nieomylnym – odrzekł starzec. – Ale nie z tego powodu pana wezwałem.

Armand ciągle wpatrywał się w gospodarza.

– Panie – mówił dalej – jestem baron Kermor de Kermarouet i umrę jako ostatni z mego rodu, przynajmniej w oczach świata, ponieważ mam tajemne przeczucie, że gdzieś na świecie żyje osobnik mojej krwi, mężczyzna lub kobieta. Dziś umieram sam, bez krewnych, bez przyjaciół i nikt po mnie nie zapłacze… Od dwudziestu lat nie opuszczam swego pałacu, od dwudziestu lat nie widziałem innej twarzy jak tylko mego starego, wiernego służącego, który towarzyszy mi od piętnastu lat, toteż bardzo jestem wzruszony, widząc dziś pana, hrabio. Posiadam zawrotnie olbrzymi majątek… – suchy i iszczący kaszel przerwał na chwilę zwierzenia. – Z braku spadkobierców przejdzie na rzecz państwa z krzywdą… mojego dziecka… A pochodzenie tego majątku, prawie niepoliczalnego, jest tak samo dziwne, jak dziwna jest straszna kara, którą doświadczył mnie Bóg za błędy mego życia.

Armand de Kergaz z słuchał z rosnącym zdziwieniem.

– Proszę posłuchać – ciągnął pan de Kermarouet – wyglądam na siedemdziesięcioletniego starca, a mam zaledwie pięćdziesiąt trzy lata. W 1824 roku jako szlachcic byłem podporucznikiem huzarów, a cała moja przyszłość zależała od szpady. Zaczęła się wojna w Hiszpanii87, a mój pułk, będący drugim pułkiem huzarów, kwaterował w Barcelonie. Wyjechałem na sześciomiesięczny urlop do Paryża, a powrotną drogę odbywałem w towarzystwie dwóch innych, również urlopowanych oficerów. Podróżowaliśmy konno, od świtu do zmierzchu, nocując w napotykanych miastach i wioskach, a nawet w przydrożnych, samotnych karczmach. W odległości trzydziestu dwóch kilometrów od Tuluzy, prawie już u podnóża Pirenejów, zaskoczyła nas noc w pobliżu nędznego zajazdu, położonego na dzikim ustroniu. Wokoło nie było ani jednej ludzkiej siedziby, przed nami rysowały się gardziele gór, za nami rozległe pustkowie. Nie można było myśleć o dalszej drodze tego dnia. Zdecydowaliśmy się spędzić noc w tej knajpie, której godłem była jedynie gałąź ostrokrzewu88, a jedynymi mieszkańcami starzec i kobieta. Niezwykłe było jednak to, że tego wieczora do tego zajazdu napłynęła liczna klientela, bowiem godzinę przed nami przybyły tu dwie kobiety w towarzystwie hiszpańskiego mulnika89 i zdecydowały się przenocować. Jedna z tych kobiet była stara i pomarszczona, druga okazała się pięknym dziewczęciem mającym około dwudziestu lat. Wracały z małej doliny pirenejskiej położonej przy granicy hiszpańskiej, gdzie lekarze posłali starszą damę na kurację. Przynajmniej tak wynikało z ich rozmowy podczas naszej wspólnej wieczerzy. Nasze mundury oczywiście wzbudzały zaufanie, jakim zwykle kobiety darzą wojskowych, wierząc w ich prawość. Po kolacji panie, wyrażając duże zadowolenie, że nic będą same w odludnej karczmie, spokojnie udały się na spoczynek, zajmując na górze dwa maleńkie i jedyne w całym zajeździe pokoiki, podczas gdy my ulokowaliśmy się w stajni na wiązkach słomy. Byliśmy młodzi, panie, tego wieczora sporo wypiliśmy, a poza tym czuliśmy się zwycięzcami w podbitym kraju, więc uroda młodej dziewczyny wywarła dziwny skutek na nasze dwudziestoletnie umysły… Jeden z nas, z pochodzenia Belg, niemający żadnych skrupułów w kwestii honoru, ośmielił się zaproponować nam rzecz tak nikczemną, że gdybyśmy byli trzeźwi, z oburzeniem odtrącilibyśmy jego propozycję… Ale byliśmy pijani i ze śmiechem ją przyjęliśmy. Biedna dziewczyna… Może pan sobie wyobrazić? Ciągnęliśmy losy i ona mnie przypadła w udziale. Doszło wówczas do nikczemnych i strasznych wydarzeń, panie, w tym prawie opustoszałym domu. Kupiliśmy milczenie poganiacza mułów i oberżystów i podczas gdy moi towarzysze nie reagowali zupełnie na krzyki wołającej o pomoc starszej kobiety, ja wlazłem przez okno do pokoju młodej dziewczyny.

Umierający przerwał na chwilę, a Armand zobaczył, jak dwie gorące łzy stoczyły się po jego bladych policzkach.

– Gdy nastał dzień – ciągnął dalej starzec – byliśmy już dwadzieścia pięć kilometrów od samotnej karczmy, gdzie zostawiliśmy biedną, okrytą niesławą dziewczynę. Ze wspomnień o niej zachowało się tylko to, że miała na imię Thérèse, oraz ten medalion, który widocznie zerwałem jej z szyi w czasie szamotaniny, kiedy rozpaczliwie ze mną walczyła. Jakim sposobem znalazł się on później w mojej kieszeni? Tego nigdy nie potrafiłem wyjaśnić.

Przybyliśmy do Barcelony w przeddzień bitwy; nazajutrz dostaliśmy się pod ogień wroga i dwaj moi towarzysze zostali zabici. Widziałem w tej podwójnej śmierci rękę Boga, jaką na nas trzech położył, i w moje serce wniknęły wyrzuty sumienia z powodu mego ohydnego czynu. I zaczęły mnie one dręczyć. Miałem nawet bardzo dziwaczne uczucie, że śmierć tylko dlatego mnie oszczędziła, iż Opatrzność szykowała dla mnie jeszcze straszliwszą karę.

Tymczasem załatwiałem różne sprawy, wykonywałem różne zadania, a zawsze powracałem zdrowy i cały. Płynęły dni, później miesiące. Wspomnienie o mojej zbrodni zaczynało się powoli zacierać, kiedy w nieoczekiwany sposób zdobyłem majątek, który obecnie posiadam i nie wiem, czy mogę komuś zapisać.

Przybyłem do Madrytu, gdzie dostałem kwaterę u starego, bogatego żyda, trudniącego się handlem skórami z Kordoby90. Żyd ten, z pochodzenia Francuz, opuścił Rennes91 w 1789 roku.

Kiedy wprowadziłem się do jego domu, zaanonsowany listem z garnizonu, był już chory, i to bardzo poważnie. Dwa dni później nastąpiła agonia. W środku nocy zostałem wyrwany ze snu przez jego jedyną służącą, która przyszła błagać mnie o pomoc, gdyż dostał jakiegoś strasznego ataku i majaczył.

Zszedłem do niego na wpół ubrany i zacząłem się nim opiekować. Na mój widok wydawał się dochodzić do siebie i odzyskiwać nieco sił; wróciła mu przytomność umysłu, zaczął mi gorąco dziękować i w pewnej chwili spytał mnie o nazwisko.

– Kermor de Kermarouet – odpowiedziałem.

– Kermarouet! – wykrzyknął dziwnym głosem. – Pan nazywa się Kermarouet?!

– Tak.

– Pióro! Pióro…!” – zwrócił się do mnie, składając błagalnie w górze dłonie i wskazując mi stary sekretarzyk, gdzie istotnie znalazłem pióro, papier i atrament. Położyłem przed nim przybory do pisania, nie za bardzo wiedząc, co zamierza zrobić.

Drżącą ręką starzec napisał kilka słów:

Ustanawiam pana Kermora de Kermarouet moim wyłącznym spadkobiercą.

Następnie podpisał się i dziesięć minut później już nie żył.

W papierach zmarłego żyda znalazłem wytłumaczenie takiego jego zachowania.

Mój dziadek, baron de Kermarouet, zmuszony wyemigrować z Francji, przekazał żydowi w depozycie sto tysięcy liwrów. Gdy nastały w Paryżu czasy Terroru92, żyd przeniósł się do Rennes, a później razem z rojalistami93 opuścił ojczyznę. Udał się do Hiszpanii, gdzie zajął się handlem i dzięki pieniądzom mojego dziadka dorobił się olbrzymiego majątku. Dziadek mój zostawił mu dwieście tysięcy franków, on zwrócił mi dwanaście milionów.

Rozumie pan, jaki dziwaczny przewrót wprowadziła w moje życie otrzymana fortuna, którą mógłbym się upajać, gdyż miałem wtedy trzydzieści lat, gdyby wyrzuty sumienia nie przytłaczały mnie całym swoim ciężarem fatalności!

Opuściłem Hiszpanię i przybyłem do Paryża, zdecydowany wywrócić świat do góry nogami, by tylko odnaleźć Thérèse i poślubiając ją, zwrócić honor, który jej ukradłem. Takie było moje główne zamierzenie, lecz tam czekała na mnie kara…

Zaledwie przyjechałem, zaledwie urządziłem się w tym starym pałacu, w którym się znajdujemy i który kupiłem, ponieważ należał kiedyś do naszej rodziny, gdy zapadłem na straszną, nieznaną chorobę, która przykuła mnie do łoża, w którym mnie pan widzi i którego nie opuściłem od dwudziestu lat. Bóg wreszcie mnie ukarał.

Przez kilka pierwszych lat, ogarnięty tą straszliwą chorobą, nazywaną rozmiękczeniem rdzenia kręgowego, nie miałem innego celu, innego pragnienia, jak odzyskanie zdrowia. Wzywałem na pomoc największe sławy lekarskie z całego świata. Wszystko na próżno. Dzisiaj, w ostatniej godzinie życia, moje spojrzenie zwróciło się ku przeszłości i zadawałem sobie pytanie, czy to biedne dziewczę, które okryłem niesławą, żyje jeszcze na tym świecie… Czy przypadkowo nie jestem ojcem. Teraz mnie pan rozumie?

– Tak! – szepnął Armand.

– A więc, panie! – kończył umierający. – Dowiedziałem się, że ty sam, panie, przeznaczasz wielki majątek i swój szlachetny intelekt na spełnianie najświętszej i najwyższej misji w Paryżu: „Czynić dobro, zapobiegać złu”. Masz swoich agentów, karzesz pan i nagradzasz; odkrywasz najbardziej ukryte nieszczęścia i najbardziej tajemnicze niegodziwości. Pomyślałem sobie, że możesz odnaleźć tę, której przekażesz w spadku tę fortunę, którą zamierzam oddać.

– Ależ proszę pana – zauważył Armand – to honor dla mnie, że budzę pańskie zaufanie, lecz czy mogę wiedzieć, że kiedykolwiek…

– Będzie się pan starał…

– A jeśli ta kobieta już nie żyje, jeśli wbrew pańskiemu przeczuciu wcale nie ma dziecka?

– No cóż, w takim przypadku pan będzie moim jedynym spadkobiercą.

– Ależ panie…

– Nigdy nie jest się zbyt bogatym, panie – rzekł baron de Kermarouet – by wypełnić dzieło, które pan na siebie nałożył. Poświęcisz moją fortunę, aby ulżyć niedolom, ukarać potworne zbrodnie, kryjące się w tym oceanie dobra i zła, który nazywa się Paryżem.

I gdy Armand jeszcze się dziwił i wahał, baron wyciągnął rękę w stronę wahadłowego zegara stojącego na kominku.

– Proszę spojrzeć – rzekł. – Czas płynie, lecz on nie jest nasz. Umrę za trzy godziny. Proszę spojrzeć na ten kuferek, który stoi na gerydonie. Klucz do niego mam zawieszony na szyi. Kiedy wydam ostatnie tchnienie, pan weźmie ten klucz. W kuferku znajdzie dwa testamenty noszące dwie różne daty. Jeden czyni pana moim wyłącznym spadkobiercą, w drugim przekazuję mój majątek Thérèse lub jej dziecku, jeśli ona ma dziecko. Znajdzie pan też załączony do tego drugiego testamentu medalion, który nosiła w tę fatalną noc. W tym medalionie jest pukiel włosów i portret damy, bez wątpienia portret jej matki To jedyna wskazówka, jaką mogę panu zostawić.

Głos umierającego stopniowo gasł; zbliżała się godzina jego śmierci.

W tej chwili u bramy zadźwięczał dzwonek.

– To ksiądz! – szepnął starzec. – Zażądałem księdza na szóstą godzinę.

Kiedy baron Kermor de Kermarouet zaczął się spowiadać, a wysłannik Boga jednał go z Niebem, Armand usunął się na bok. Potem baron ukląkł przy łóżku i razem z księdzem odmówił modlitwy za umierających.

Dwie godziny później, potwierdziła się diagnoza lekarza: baron de Kermarouet nie żył.

Wezwany natychmiast komisarz policji opieczętował wszystko. Armand oddalił się, zabierając ze sobą dwa testamenty. U łoża zmarłego przez chwilę pozostał jedynie posłaniec, który przyniósł hrabiemu de Kergaz list od barona.

Colar, kiedy został sam, zaczął się śmiać.

– Biedny starcze! – powiedział, patrząc na zwłoki. – Umarłeś bardzo uspokojony, a przecież nikomu nie ufałeś. Wszedłem do twego domu jako nędzarz, a ty mnie przyjąłeś i wcale nie przypuszczałeś, że poprosiłem cię o zamieszkanie w mansardzie twego pałacu tylko po to, by zobaczyć, co się da wyciągnąć od bogatego człowieka niemającego spadkobierców. Biedny starcze! – dodał z dziwnym akcentem w głosie. – A teraz ten dobry pan de Kergaz, ten szlachetny człowiek, proszę ja ciebie, wyruszy na poszukiwanie spadkobierców. Bądź spokojny, kapitan Williams jest dzielnym człowiekiem i razem odnajdziemy Thérèse jeszcze przed hrabią. Miliony będą nasze!

Colar znowu zaczął się śmiać nad ciepłym jeszcze trupem.

Pan Kermarouet, który był martwy, nie mógł się zerwać z łoża, by wypędzić tego bezbożnika szydzącego przy śmiertelnym łożu… a Armand de Kergaz już opuścił pałac!

81 Le Marais (z fr. marais – bagna) – dzielnica Paryża na północnym brzegu Sekwany, na terenie Trzeciej i Czwartej Dzielnicy, określana tą wspólną historyczną nazwą; znajduje się w trójkącie między Centrum Pompidou, placem Bastylii i placem Republiki; pierwotnie było to zielone przedmieście Paryża, gdzie swoje posiadłości rolne mieli tu templariusze (np. twierdzę Temple); dzielnica rozkwitła na przełomie XVI/XVII wieku, gdy Henryk IV miał tu swoją główną siedzibę; przyciągnęła ona w te rejony arystokrację, która zaczęła tu budować swoje posiadłości; okolica ta opustoszała jednak ponownie już pod koniec XVII wieku, gdy siedziba królów Francji została przeniesiona do Luwru; dawne pałace i siedziby arystokracji przejęli drobni kupcy i miejska biedota; w XIX wieku obszar stał się dzielnicą przemysłową, co uchroniło budynki Le Marais przed unowocześnieniem.

82 Henryk IV Burbon (1553-1610) – król Francji od 1589 roku, pierwszy z dynastii Burbonów, wcześniej król Nawarry; edyktem nantejskim z 1598 roku zakończył wojny katolików z hugenotami; powszechnie lubiany i szanowany; zasztyletowany został przez szaleńca Ravaillaca.

83 Sfinks – postać mitologiczna przedstawiana najczęściej jako leżący lew z głową człowieka-boga lub władcy o zagadkowym uśmiechu.

84 Karol VIII (1470-1498) – król Francji od 1483 roku, syn Ludwika XI (1423-1483), z dynastii Walezjuszów i Karoliny Sabaudzkiej; został królem w wieku trzynastu lat, po śmierci swojego ojca, jednak do 1491 roku regencję sprawowała jego najstarsza siostra, Anna de Beaujeu, wraz ze swym mężem Piotrem II, księciem de Burbon; dopiero po ślubie z Anną Bretońską w 1491 roku Karol VIII objął samodzielne rządy.

85 Anna Bretońska (1477-1514) – córka księcia Franciszka II z dynastii Kapetyngów i Małgorzaty de Foix, ostatnia niezależna księżna Bretanii, późniejsza królowa Francji; kiedy król Francji Karol VIII zajął Bretanię, ożenił się z Anną; to małżeństwo przypieczętowało wcielenie Bretanii na stałe do Korony Francuskiej.

86 Faworyty (bokobrody) – zarost pozostawiony na policzkach.

87 Chodzi o interwencję wojsk francuskich w ramach Świętego Przymierza, kiedy to korpus księcia d’Angoulême, liczący ponad 90 tys. Żołnierzy, 7 kwietnia 1823 roku wkroczył do Hiszpanii i nie napotykając większego oporu, przywrócił na tron Ferdynanda VII.

88 Ostrokrzew (Ilex) – rodzaj roślin z rodziny ostrokrzewowatych (Aquifoliaceae); ponad 300 gatunków występujących głównie w subtropikalnych strefach obu półkul.

89 Mulnik – poganiacz mułów.

90 Kordoba (Kordowa) – miasto w południowej Hiszpanii, nad rzeką Gwadalkiwir, stolica prowincji Kordoba, w regionie Andaluzja; ośrodek przemysłowy, naukowy oraz turystyczny o znaczeniu światowym.

91 Rennes – miasto w północno-zachodniej Francji (Bretania).

92 Terror – okres rewolucji francuskiej charakteryzujący się zaostrzoną formą sprawowania władzy szczególnie w stosunku do osób uznanych za zagrażających republice (trafiali oni zazwyczaj na gilotynę); jego początek sytuowany jest we wrześniu 1792 roku lub w marcu 1793 roku (od dziesiątego czerwca 1794 – daty uproszczenia procedury sadowej – zwany Wielkim Terrorem), a kończy go upadek Robespierre’a dwudziestego siódmego lipca 1794.

93 Rojaliści – monarchiści, zwolennicy władzy królewskiej; po obaleniu monarchii we Francji (1792) dążyli do przywrócenia władzy królewskiej; na emigracji zabiegali o pomoc dworów europejskich w obaleniu rewolucji i organizowali powstania we Francji (Wandea).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: