- W empik go
Ród Rodrigandów. Klasztor della Barbara - ebook
Ród Rodrigandów. Klasztor della Barbara - ebook
W kontynuacji wydarzeń z tomu „Grobowiec Rodrigandów” Kurt Unger, Sępi Dziób i oficer marynarki Peters usiłują schwytać Corteja i Landolę. Akcja odnosi połowiczny skutek. Jednocześnie doktor Hilario z klasztoru della Barbara knuje spisek przeciwko księciu Maksymilianowi oraz Juarezowi. W paradę wchodzą mu Cortejo z Landolą. Mieszkańcy hacjendy del Erina znów są w niebezpieczeństwie.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-343-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kurt Unger, Sępi Dziób, kapitan Wagner i marynarz Peters przybyli na dworzec w Veracruz. Na peronie zauważyli francuskiego żołnierza; na ramieniu miał przepaskę z napisem „zwrotniczy kolejowy”. Kurt podszedł do niego i zapytał po francusku:
– Długo tu pracujecie, kolego?
Żołnierz wyczuł widać, że ma do czynienia z oficerem, bo odparł uprzejmie:
– Od pewnego czasu, monsieur. Jestem ranny. Czekam na okręt, który zabierze mnie do ojczyzny. Ale że chodzić mogę, zarabiam tu na drobne wydatki.
Kurt wyjął z kieszeni pięciofrankówkę.
– Będziecie za to mogli kupić sporo tytoniu. O której zaczęliście dziś służbę?
Żołnierz zasalutował.
– Dziękuję, monsieur. Odprawiłem już trzy pociągi.
– Kiedy odszedł ostatni?
– Przed jakąś godziną, do Lomalto. To końcowa stacja.
– Czy widzieliście w pociągu osoby cywilne?
Żołnierz chytrze zmrużył oczy.
– Właściwie nie.
– A niewłaściwie?
– Tego nie wolno mi zdradzić. Jestem tylko podrzędnym pracownikiem i wykonuję polecenia przełożonych.
– Dobrze. Więc formalnie nie widziałeś. A naprawdę ile ich było?
– Tylko trzy. Wsiadły do przedziału służbowego.
Kurt był zadowolony z informacji. Chcąc się jednak upewnić, że chodzi o tych samych mężczyzn, pytał dalej:
– Jak wyglądali?
Żołnierz opisał całą trójkę. Gdy skończył, kapitan Wagner wykrzyknął:
– Oni, bez wątpienia oni! Nie wiem tylko, kim jest ten trzeci. Na pewno nie było go na pokładzie.
– Dowiemy się i tego. – Kurt zwrócił się znowu do żołnierza: – Kiedy odchodzi następny pociąg?
– Dopiero za trzy godziny. Trzeba czekać na lokomotywę z Lomalto. Przyciągnie skład pełen żołnierzy.
– A wcześniej nie ma żadnego pociągu, choćby towarowego?
– Nie.
Podziękowawszy zwrotniczemu, Kurt odszedł wraz z towarzyszami.
– A więc umknęli! – zdenerwował się kapitan. – To moja wina! Co robić?
– Cierpliwości, drogi przyjacielu – uspokajał go Kurt. – W każdym razie nie ulega wątpliwości, że pojechali do stolicy. Jadę za nimi i mam nadzieję, że ich spotkam.
– Czy pozwoli pan, panie poruczniku – spytał Wagner – aby przyłączył się do pana mój goniec, którego muszę wysłać do Meksyku i do hacjendy del Erina z raportami okrętowymi?
– Oczywiście. Pod warunkiem, że nie będzie mi zawadą.
– Może pan być spokojny. Co by pan powiedział, gdybym to zadanie powierzył Petersowi?
– Dobry pomysł. Zna chyba naszych zbiegów?
– Lepiej ode mnie. No i co ty na to, Peters?
– Bardzo się cieszę, panie kapitanie.
– Rozumiesz trochę po hiszpańsku, co?
– Tak. Mogę się od biedy rozmówić.
– A po francusku?
– Akurat tyle, aby powiedzieć, jak bardzo kocham Maksymiliana.
– Chodźmy więc na pokład! Uporządkuję swoje rzeczy i dam ci odpowiednie instrukcje. Gdzie się spotkamy, panie poruczniku?
– Najlepiej w restauracji, na dworcu. Kapitan udał się z Petersem na przystań. Kurt zaś z Sępim Dziobem do biura naczelnika stacji.
– Kiedy odchodzi następny pociąg do Lomalto? – spytał Kurt.
Urzędnik uważnie przyjrzał się pytającemu.
– Za dwie i pół godziny. Chce pan pojechać tym pociągiem? Nie zabieramy ani cywilów, ani obcokrajowców.
– Pozwoli pan, że się przedstawię. Podał naczelnikowi dokument. Ten rzuciwszy nań Okiem, od razu zmienił ton.
– Jestem do pańskich usług, panie poruczniku. Ile miejsc pan potrzebuje?
– Trzy.
– Zarezerwuję panu przedział pierwszej klasy.
– Dziękuję. Czy pociąg ma połączenie z dyliżansem pocztowym?
– Nie, nie ma. Niewielka to jednak strata. Radziłbym panu pojechać konno.
– Nie mam koni.
– Ach, tu wszyscy, je mają. Jeżeli pan dłużej pozostanie w naszym kraju, będzie pan musiał kupić sobie konia. – Mam zamiar zrobić to w stolicy.
– Dlaczego dopiero tam? Zapłaci pan o wiele drożej niż u nas.
– Ale skąd tu wziąć dobrego wierzchowca?
– Żaden problem. Nawet ja mam kilka rasowych. Należały do francuskich oficerów, nie chcieli zabierać ich do kraju. Kosztują niewiele. Chce pan obejrzeć?
– Owszem, senior.
– Jeżeli ubijemy interes, nie będzie pan musiał czekać w Lomalto na dyliżans. Do Lomalto konie przewieziemy pociągiem, za transport nic nie doliczę.
Transakcja doszła do skutku. W ciągu pół godziny Kurt został właścicielem trzech koni. Wydawało się, że mają wszystkie zalety, o których mówił naczelnik.
– Chwała Bogu! – ucieszył się Sępi Dziób. – Nareszcie będę mógł dosiąść konia! Ależ mi się ckni za nim! Już nieraz kalkulowałem, jak by pogalopować na własnym nosie.
Godzinę przed odejściem pociągu w restauracji dworcowej zjawili się kapitan Wagner z Petersem.
– Chłopcze, czy umiesz jeździć konno? – zwrócił się Sępi Dziób do marynarza. – Kupiliśmy konie. Z Lomalto do Meksyku pojedziemy konno. Czy wiesz, co to jest siodło?
– Sądzi pan, że marynarze nie znają się na koniach? Jako młody chłopak dosiadałem najdzikszych ogierów.
– Twoje szczęście. Nie mielibyśmy czasu na podnoszenie cię co pięć minut.
Usiedli przy stoliku. Wagner opowiedział pokrótce o swym spotkaniu z don Fernandem i o podróży na wyspę. Kurt z kolei zrelacjonował, co zaszło od chwili lądowania w Guaymas. Wagner słuchał z wielką uwagą.
– A więc znowu zaginęli?! – zawołał zrozpaczony.
– Niestety, tak. Mam jednak nadzieję, że uda mi się natrafić na ich ślad.
– Może już jesteśmy na tropie? – Sępi Dziób był optymistą. – Różne myśli snują mi się po głowie. Dokąd udaje się Landola i Cortejo?
– Prawdopodobnie tam, gdzie ich sojusznicy.
– To chyba niebezpodstawne przypuszczenie. W każdym razie musimy tych dwóch odszukać. Wtedy dowiemy się jakie żywią zamiary.
– Ale nie możemy zwlekać – przynaglał Wagner. – Chciałbym uchronić swoich chłopców od niebezpieczeństwa febry.
– Niech więc pan znajdzie inny port w pobliżu Veracruz.
– Dobrze. Przepłynę do zatoki Vermeja i tam będę czekał. Ale co z wami i z tymi biedakami?...
Kapitan Wagner tak się martwił losem swych przyjaciół, że trudno go było uspokoić. Klął siarczyście Corteja i jego towarzyszy. Dopiero sygnał do odjazdu pociągu przerwał potok wyzwisk.
Upewniwszy się, że konie odbędą podróż w dobrych warunkach, Kurt wraź z Petersem i Sępim Dziobem zajął wyznaczony przedział. Pożegnanie z Wagnerem było krótkie, ale bardzo serdeczne. Gdy pociąg ruszył, kapitan machając czapką krzyknął:
– Szczęśliwej podróży, panie poruczniku! Proszę wracać ze wszystkimi przyjaciółmi. A tych szubrawców, tych łotrów niech pan zetrze w pył!
Po dwóch godzinach przybyli do Lomalto. Kierownik pociągu otworzył przedział. Kurt domyślił się, że ten sam człowiek wiózł poszukiwaną trójkę. Zapytał więc o to wprost.
Zaskoczony konduktor odpowiedział niepewnym głosem:
– Tak, monsieur...
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.