- W empik go
Ród Rodrigandów. La Pendola - ebook
Ród Rodrigandów. La Pendola - ebook
„La Pendola” opowiada o dalszych losach doktora Sternaua, znanego z tomu „Cyganie i przemytnicy”. Bohaterowie ruszają w morską podróż tropem pirata Landoli, na którego napotykają w okolicach Kapsztadu. Dochodzi tam do zaciętej bitwy, której wynik wcale nie jest z góry przesądzony. Bohaterom przyświeca też tajemniczy cel: chcą odwiedzić meksykański grobowiec Rodrigandów.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-255-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niedaleko Moguncji, obok wsi Kreuznach, stała leśniczówka. Był to budynek obszerny, wysoki, zbudowany na kształt zamku. Dawniej mieszkało tu wiele osób, ale w roku 1848 jedynie stary nadleśniczy Rodenstein, nazywany powszechnie ze względu na rangę, otrzymaną kiedyś w wojsku, kapitanem. Tak mu dokuczyła samotność, że zwrócił się do jednej ze swych dalekich krewnych z prośbą, by wraz z córką przeniosła się do niego. Krewną tą była pani Sternau, matka doktora. Wdowa chętnie przyjęła tę propozycję.
Obok zamku mieszkała rodzina sternika Ungera. Składała się z ojca, który rzadko bywał w domu, matki i ośmioletniego chłopca. Kurt, tak bowiem miał na imię mały urwis, był beniaminkiem otoczenia.
Tego dnia wczesnym rankiem kapitan siedział w swej kancelarii pochylony nad jakimiś wykazami. Nie lubił tej pracy, toteż ze złością marszczył brwi, gotów złajać każdego, kto do niego zagada. W pewnej chwili zapukano do drzwi.
– Wejść! – powiedział ostrym tonem.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich Ludwik, pomocnik nadleśniczego, jego prawa ręka i totumfacki. Służył niegdyś w kompanii kapitana i dotychczas przestrzegał wojskowej dyscypliny. Nie odezwał się więc słowem, tylko mocno stuknął obcasami.
– I cóż? – mruknął kapitan.
– Dzień dobry, panie kapitanie.
– Dzień dobry. A to wstrętna historia!
– Co takiego? Znowu skradziono drzewo?
– Ależ skąd! Mówię o tych przeklętych wykazach.
– Tak, to gorsze od złodziei. Chwała Bogu, że nie jestem nadleśniczym.
– Tego by jeszcze brakowało! Znasz się na tym jak kura na pieprzu. Ale o co chodzi?
– Jakiś pan czeka na dole. Chce mówić z panem kapitanem. Powiada, że tylko panu wyjawi swoje nazwisko.
– Przyślij go do mnie.
– Rozkaz, panie kapitanie.
Po chwili wszedł do kancelarii bez pukania wysoki, szczupły mężczyzna w olbrzymich niebieskich okularach na haczykowatym nosie i zapytał:
– Czy to pan jest nadleśniczym Rodensteinem? Teraz dopiero kapitan znalazł okazję do wyładowania swej złości.
Wstał, podszedł do drzwi i wskazując na nie, powiedział:
– Niech pan wyjdzie.
– Dlaczego?
– Dlaczego? Po prostu dlatego, że sobie tego życzę.
– Ale nie widzę powodu...
– Proszę wyjść! – ryknął kapitan. Nieznajomy cofnął się kilka kroków.
– No już, co dalej? – spytał.
– Niech pan zamknie za sobą drzwi, wejdzie jeszcze raz i przywita się po ludzku.
Po chwili rozległo się pukanie.
– Wejść! – zawołał nadleśniczy.
Nieznajomy, przestąpiwszy próg pokoju, odezwał się z ironicznym uśmiechem na ustach:
– Panie leśniczy, mam pewne powody, dla których ustąpiłem panu. A więc dzień dobry.
– Dzień dobry.
– Czy mogę prosić o urzędową rozmowę? Jestem komisarzem policji.
– Niech pan siada i streszcza się. Mam mało czasu.
– W pańskim domu mieszka niejaka pani Sternau?
– Tak.
– Razem z córką?
– Tak.
– W jakim charakterze mieszkają te panie?
– Do wszystkich diabłów! W charakterze ludzi. I kwita.
– Zwracam panu uwagę, że mam prawo żądać uprzejmych odpowiedzi.
– Czy moje są nieuprzejme?
– Czy pani Sternau ma jeszcze inne dzieci?
– Tak, syna, lekarza.
– Gdzie on przebywa?
– Mój panie, nie mam ani czasu, ani ochoty wdawać się w sprawy zupełnie mi nie znane. Co jest z tym doktorem Sternauem?
– Rozesłano za nim listy gończe.
– Co takiego? Co pan powiada?
– To, co pan słyszy. Poszukują go w Hiszpanii za usiłowanie morderstwa, kradzież i uprowadzenie.
Kapitan obrzucił komisarza badawczym spojrzeniem.
– Tylko za te drobnostki?
– To pan nazywa drobnostkami?
– Pan mnie nie zrozumiał. Plecie mi komisarz tutaj jakieś duby smalone. Otóż oświadczam panu, że doktor Sternau to dzielny i zacny człowiek. Prędzej mógłbym przypuścić, że to pan jest mordercą, uwodzicielem albo złodziejem. A zresztą, czy pan jest naprawdę komisarzem, czy ma pan jakiś dokument?
– Jak pan śmie mnie legitymować!
– Nie znam przecież pana, a każdy oszust może się podać za komisarza. Niech pan wyjdzie i proszę nie wracać bez legitymacji służbowej!
– Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co robi?
– Doskonale. Jeżeli pan nie odejdzie dobrowolnie, każę pana wyrzucić.
– Wrócę tu w asyście. A ponadto zaskarżę pana za stawianie oporu władzy. Nie powinien się pan uważać za udzielnego księcia.
Kapitan zadzwonił. Wszedł Ludwik.
– Ludwiku!
– Słucham, panie kapitanie.
– Wyprowadź tego pana i to już!
– Rozkaz, panie kapitanie – odpowiedział Ludwik, po czym wziął rzekomego komisarza pod ramię i sprowadził ze schodów. Na dole stało kilku służących. Widząc, co się dzieje, pomogli starszemu koledze: komisarz opuścił dom z szybkością pośpiesznego pociągu. Znalazłszy się poza obrębem zamku, zacisnął pięści, przysięgając nadleśniczemu zemstę.
Na dziedzińcu bawił się Kurt, ubrany w piękny zielony strój myśliwski.
– Ludwiku – zapytał – dlaczego wyrzuciłeś tego człowieka? Co on zrobił?
– Obraził pana kapitana.
– A niech go...! Zasłużył na dobrą porcję śrutu! Zastrzelę każdego, kto obraża pana kapitana.
Ludwik nie dając poznać po sobie, że jest zadowolony z odwagi malca, powiedział surowo:
– Do ludzi nie wolno strzelać. Ale mógłbyś na przykład strzelić do lisa.
– Do lisa? – uradował się chłopiec. – Gdzie jest?
– Niedaleko stąd, w dąbrowie. Wytropiłem go wczoraj. Dziś wezmę moje jamniki i pójdę jeszcze raz.
– Czy mogę iść z tobą?
– Dobrze, ale jeżeli mama pozwoli.
– Zaraz zapytam.
Jak strzała pobiegł do matki, która zajęta była karmieniem drobiu na podwórzu. Wpadł między ptactwo i nie stropiony tym, że rozegnał je na cztery strony, zawołał:
– Mamo, mamo, zabiję go!
– Kogo?
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.