- W empik go
Rodzeństwo. Tom 2 - ebook
Rodzeństwo. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 282 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szelawski witając go, rzekł z uśmiechem.
– No, dosyć wam już dokuczyliśmy, czas na wieś powracać. Jeżeli jejmość będzie gotowa, ja we wtorek myślę.
P. Kalikstowi dosyć niewłaściwie twarz się rozjaśniła, gdy powinien był okazać smutek. Nie umiał się powstrzymać. Spostrzegł sam, że się źle znalazł, i całując ojca w rękę, odezwał się.
– Przepraszam kochanego ojca. Należałoby mi ubolewać nad tem, że się rozstaniemy, ale ja byłem i jestem tego przekonania, że ojcu pobyt w mieście nie był zdrowym.. Iatę wiadomość przyjmuję ochoczo – ani nasze powietrze, ani tryb życia, nawykłemu do Wólki, nie mogły służyć. Ztąd i ta niedyspozycya.
– Być może, odparł Szelawski. Dobrze mi tu z wami było… słowa nie masz, ale ja za moją Wólką tęskniłem. Otóż, – jedziemy. Jejmości wnuków będzie żal.
Mecenas zmilczał.
– Kunaszewscy oba nas przeprowadzają, dodał Sędzia wesoło. Mnie się widzi, że komornik jak komornik, ale miody by może nic tak się ochoczo ofiarował za towarzysza, gdyby ( inter nos) Justysia mu w oko nie wpadła.
Mecenas się skrzywił nieco.
– Bałamuctwo to, odparł, zwyczajnie młody, ale na tę fantazyę jego nie życzę rachować wiele. Chłopiec majętny, przystojny, z sierotką bez posagu się nie ożeni.
– Ja też ci nie powiadam, żeby się chciał żenić, ale niemniej się koło niej uwija – rzekł stary.
– A Justyna też piętnastu lat niema – przerwał żywiej Mecenas, matka jej tak nie wyda zawczasu.
My tymczasem skorzystamy, śmiał się Sędzia, bo nam Kunaszewscy się w podróży przydadzą.
– Jabym sam rodzicom towarzyszył, wtrącił Mecenas, ale u mnie tyle zawsze interesów, a szczególniej teraz.
– Na to się nie powinieneś skarżyć – dorzucił Sędzia – chwała Bogu…
Kalikst ręką potarł po czole.
– Pracować trzeba! westchnął. Braciom obu,
Julianowi i Bronisławowi jakoś łatwiej przyszło się dorobić, mnie mozolniej daleko…
– Nie grzesz i nie narzekaj – przerwał stary – i tobie idzie dobrze, imię sobie zrobiłeś, masz szacunek, reszta powoli przyjdzie, a lepiej, że stopniowo się dobijasz stanowiska, tem trwalszem ono będzie…
– Wyjazd więc na pewno? we wtorek? dodał rozmowę odwracając Mecenas.
– Powiadam ci… jeżeli Sędzina będzie gotowa – rzekł stary. – Biednej okrutnie się rozstać z Jadwisią trudno.
Kalikst przeszedł się po pokoju, nagłe postanowienie wyjechania było dla niego jeszcze nie zrozumiałem.
– Jakże do tego przyszło, zapytał, że rodzice się zdecydowali?…
Jak? sam nic wiem, począł stary.
Serafina z tem sama do mnie przyszła… nie nagliłem, Bóg widzi.
Bronistawowstwo radziby nas wstrzymać pod pozorem mojego zdrowia, ale ja się czuję dobrze… Nie mamy już na co czekać… Gdyby przyszło słuchać doktorów!
Mecenas od ojca poszedł do matki, chcąc od niej się dowiedzieć, co było pobudką stanowczą do wyjazdu, ale Sędzina mu odpowiedziała, że już oddawna ona i mąż przygotowywali się, a teraz, gdy on czuł się lepiej, trzeba było z tego korzystać.
Z rozjaśnionem obliczem wymknął się potem Mecenas, zapowiadając, że się będzie tych ostatnich dni częściej dowiadywał i korzystał z nich, aby się rodzicami nacieszyć.
Jakoż wpadał po kilka razy na dzień, zawsze unikając Bronisławowstwa, chociaż niepodobna mu było się z Lolą nie spotkać, która natychmiast pod jakimś pozorem uchodziła.
W niedzielę, choć ze Izami na oczach, zdobywszy się na heroiczne poświecenie Jadwisi, Lola zaledwie ją babce oddała, i uciekła zapłakana, gdy Mecenas wszedł i zastał babkę wzruszoną, przejętą, niewypowiedzianie wdzięczną Bronisławowej za tę ofiarę.
Ona ją umiała ocenić najlepiej. Była w istocie dla matki wielką, była olbrzymią. Sędzina zaledwie chciała wierzyć temu. Podzieliła się natychmiast swem szczęściem z mężem, a Szelawski uczuł to może jeszcze silniej, zdumiał się mocniej. Ofiara ta uczyniona dla żony droższą mu była, niż gdyby dla niego coś Bronisławowstwo uczynili…
Nacieszywszy się radością pani Serafiny, która ze wszystkimi się nią dzieliła, Szelawski wzruszony powrócił do swojego pokoju zadumany. Wyrzucał sobie, że on nic dla tych poczciwych, a tak przywiązanych dzieci nie zrobił, walczył z sumieniem.
Radca mu nieraz mówił o swych interesach i projektach, o potrzebie kapitału, o pożyczkach, jakie zaciągać by! zmuszony. Sędzia wierny zasadzie słuchał, milczał, i ani pomylśał mu przyjść w pomoc. Tymczasem oni – oddawali co mieli najdroższego, dziecko – a czynili to wbrew przekonaniom nawet, bo Lola mówiła otwarcie, iż jest przeciwną temu, aby matka wychowanie dziecka komukolwiek powierzała.
Gniewał się sam na siebie Szelawski.
Przez tak długi czas przyjmowali ich gościnnie Bronisławowstwo, pieścili, – na ostatek czynili z siebie dla nich ofiarę. Wszystko to przyjmować, choćby od dzieci, zdawało się Sędziemu za wiele – nie okazując nawzajem jakiejś wdzięczności. Bił się z myślami, co miał uczynić. Nie widział innego wyjścia, tylko albo znacznym datkiem dopomódz Radcy, albo jeszcze znaczniejszą pożyczką…
Co z tego dwojga należało wybrać, nie był pewien. Wolałby był podarek, ale przyzwoitszą i oszczędzającą miłość własną Bronisława była pożyczka. Ze świeżo zrobionych rachunków okazywało się, iż Szelawski mógł mieć do dysponowania w krótkim przeciągu czasu sto tysięcy złotych.
Nikt nawet z dzieci nie mógł mu tego wziąć za złe, gdyby je dał Bronisławowi. Byt to grosz dorobkowy, którym mógł rozporządzać swobodnie, a Radca ze swej strony niemało też uczynił dla ojca…
Przykro mu tylko było, że nie dał tych stu tysięcy wprzódy, aby się teraz nie zdawało, że płacił za Jadwisię…
Lękał się obrazić synową i syna…
Chodził więc zasępiony, ale z mocnem postanowieniem uczynienia czegoś dla syna. Ponieważ Lola robiła ustępstwo, dając córkę, mógł Sędzia też wyjątkiem się odwdzięczyć.
Zachodziło zatem pytanie, czy miał to zrobić po cichu, we cztery oczy, zachowując tajemnicę, lub otwarcie – nie lubił sekretów i chowania się z tem, co czynił.
Słowem w kłopocie niemałym był stary, gdy nadszedł Mecenas, który nie widząc się jeszcze z matką, nie wiedział nic o Jadwisi…
Szelawski zobaczywszy go – natychmiast pospieszył spytać.
– Wiesz! Wiesz!
– Zaszło co nowego? odezwał się p. Kalikst lękając, czy nie zmieniono postanowienia.
– Nowego, niespodziewanego, nie do wiary! Nie potrafił byś zgadnąć – zawołał Szelawski, chociaż z mojej twarzy czytasz, że nic złego, ale owszem…
– Coż to może być? mruczał trochę już niespokojny Kalikst.
– Nie wszyscy ją umieją ocenić, jak ona zasługuje – mówił żywo Sędzia – nie mogąc się powstrzymać – ja zawsze tego trzpiotka ze złotem sercem kochałem – a to niewiasta heroiczna.
– Kto? Kto? dorzucił niespokojniejszy coraz Mecenas.
– A no – Lola! Lola! zawołał Szelawski. Wystaw sobie – daje Serafinie Jadwisię! Rozumiesz ty to? wiesz ty, co to dla matki iest, dziecie choćby na czas jakiś oddać? Nie jestże największy dowód miłości dla nas!
Ja ci powiadam kończy! stary coraz się mocniej ożywiając, ona mnie taktem ujęła za serce, iż tego wypowiedzieć nie umiem. Serafina z radości plącze, i ja… gdybym mógł, gotówbym się rozpłakać.
Zbladł osłupiały Mecenas.
Tak więc w chwili, gdy sądził, że zwyciężył, Bronisławowa zadała im cios okrutny – stanowczy i nietylko nie zostaią odsuniętą, ale owszem zyskała wpływ ogromny. Był to krok rozpaczliwy, ale niesłychanej doniosłości, Bronisławowstwo stali teraz tą ofiarą bliżej serca rodziców, niż cale rodzeństwo. P. Kalikst spuścił głowę, – nie umiał odpowiedzieć słowa; nie było możności zmniejszenia w oczach rodziców tej ofiary i przekonania ich, że ona była tylko prostą rachubą.
Przygnębiony zamruczał coś Mecenas, spuścił głowę i usiadł.
Sędzia, który, jakeśmy mówili, nie lubił, nie znosił tajemnic, miał już na ustach zwierzenie się Mecenasowi z wzajemnej ofiary, którą chciał uczynić Radcy, wstrzymał się tylko, nie będąc jeszcze pewnym, jak ją dokona. Tymczasem pod niebiosa podnosił oboje Bronisławowstwo i całą swą dla nich wdzięczność ze łzami w oczach wypowiadał.
– Ależ kochany ojcze – rzekł w końcu, wysłuchawszy go Mecenas – każdy z nas, gdyby mógł i zręczność się tylko nastręczyła, gotówby też dla rodziców się poświęcić. Bronisławowstwo tylko szczęśliwsi są od nas, iż im to było możliwem.
Posiedziawszy trochę, – pomówiwszy z matką – Kalikst wyszedł ztąd z głową spuszczoną, przybity, smutny, a do braterstwa żal mając większy, niż kiedykolwiek. – Walka z nimi stawała się trudniejszą coraz.
W Wólce odtąd mieli najlepszego pozyskać sprzymierzeńca, – Jadwisię. Przeciwko wpływowi, jakie dziecię to wychowując się u babki uzyskać miało – nic było oręża do walki…
Zatopiony w myślach tych czarnych Mecenas zaszedł do domu… zajmował on piękne mieszkanie przy senatorskiej ulicy na pierwszem piętrze. Osobiste jego apartamenta były od ulicy, biuro znajdowało się od podwórza. Kancelarya dla samego okazu była obszerna i wystrojona tak, aby o Mecenasie i zajęciach jego dawała jak największe wyobrażenie. Może też młodzieży, pisarzów, kopistów, trzymał p. Kalikst więcej, niż było potrzeba.
Nie miał upodobania ani w elegancyi, ani w zbytkownem urządzeniu; rzeczy piękne, artystyczna całość mieszkania były dla niego rzeczą zupełnie obojętna. Z tem wszystkiem Mecenas starał się o jak najwytworniejsze urządzenie pokojów, które zajmował. – Salon, gabinet, biblioteczka, pracownia z wielkim smakiem i dosyć kosztownie były umeblowane. W pracowni tej, której teki, portfele, kałamarze, świeciły od bronzów, marokinów, opraw wytwornych, P. Kalikst prawie nigdy nie pracował. Najczęściej w kancelaryi na kawałku papieru robił notatki, rzucał koncepty, ale gdy nowy klient przychodził, prowadził go do stolika wypieszczenie i świetnie ułożonego, aby się nim pochwalić.
Na ludziach i to czyni wrażenie… Pokojów zajmował p. Kulikst z tego samego powodu, do zbytku wiele, ale to powinno było zamożności dowodzić, przyjmował czasem wielkich panów i w ich oczach nie chciał ladajako wystąpić.
Sam salon, wzdychając o tem myślał zawsze Mecenas, grubo go kosztował, bo sprzęt był rzeźbiony, powłoka droga, firanki i portiery z materyi ciężkich i niezwykłych. Taksamo szafy biblioteczne, biuro w pracowni, aż do sypialni, o ile ona była widoczną, przyozdobione były i wyświeżone.
Jedyną oznaką po której domyślić się było można iż właściciel nie lubował się w tem wszystkiem – było zaniedbane utrzymanie tego tak wytwornego sprzętu. Pył często go pokrywał, nie czuć było używania, wszystko to stało martwe.
Mecenas przechodził obojętnie, a nie czul się w domu, tylko w zabrukanej izbie przy kancellarij…
Wszedł teraz do swojego mieszkania smutny, zniechęcony i nie zaglądając do biura, wprost się udał do pustych pokojów. Wydały mu się one jeszcze puściejsze, smutniejsze, ponure nad wyraz pod wpływem uczuć jakie z sobą przynosił. Życie samo gorzkiem mu w tej chwili się zdało.
Nie widział celu, nie miał w niem przyjemności… Powiódłszy oczyma do koła, padł na krzesło u biura stojące, podparł się na ręku i zadumał. Jak błyskawica przeleciała myśl że kobieta, żona – jedna by mogła tu z sobą przynieść życie…
Na oczach jego stała śliczna, skromna, potulna, trwożliwa, łatwa do zawojowania postać Justysi.
Ze wszech miar było pożądanem uzyskaniejej… Jadwisię matka mogła i musiała odebrać, – a Justyna miała w Sędzinej trwałe przywiązanie, którego nic zachwiać nie powinno było… Ożenienie z nią było najdoskonalszą rachubą, a oprócz tego rzeczą, która się uśmiechała jako – przyszłość przyjemna. Brał sierotę, więc nie panią ale sługę… uszczęśliwiał ją… Wymagań z jej strony nie mogło być żadnych, wdzięczność nieograniczona.
Myśl ta już nie nowa, teraz się narzucała gwałtownie, jako konieczne położenie. Oszczędzała ona oprócz tego Mecenasowi, który żenić się chciał – starań, zabiegów, kłopotów, bo matka mu to mu – siała ułatwić. Konkurować nie potrzebował, znał ją od dziecka.
Należało więc niezwłocznie o tem mówić z matką, albo ją przynajmniej wyrozumieć…
Mecenas ważył, czy się lepiej było zwierzyć całkowicie, czy naprzód wydobyć z matki co ona o tem myśleć mogła. Wiedział z tego co nieraz z ust jej słyszał, że dla Justysi wielkiego się niczego nie spodziewała… musiała więc, gdyby syn własny stanął, być dla sieroty z tego szczęśliwą. Dalej, co na to miał powiedzieć ojciec, co rodzina, co świat…
Trochę i lenistwo przyczyniało się do tego, iż Mecenas łatwe małżeństwo nad inne przekładał. Wahał się jeszcze, lecz im dłużej myślał, tem mu się wydawał marjaż właściwszym, dogodniejszym, korzystniejszym. Wieki, jego zdaniem, były stosownie dobrane, bo – mówił sobie – kobiety, tak niezmiernie prędko starzeją! Na myśl nie przychodziło, iż mogła być jego córką…
Postanowiwszy naprzód wybadać Sędzinę – Mecenas westchnął i – poszedł do kancelaryi.
Od niejakiego czasu nieco się zaniedbał i tu go zastępował pomocnik. Wziął w rękę kilka wiązek papierów, przejrzał je, zmarszczył się, nie bardzo był niemi zaspokojony – nic nie mówiąc rzucił je na stół.
Przez cały ten dzień rozważał co i jak miał mówić z matka – nie chciał ani za wiele obiecywać i zawiązywać sobie przyszłość, ani zaniedbać się, by go Kunaszewski nie uprzedził – choć nie obawiał się młodzika, nie biorąc na serjo jego grzeczności.
Nazajutrz raniej niż zwykle był P. Kalikst u matki, gdzie przygotowania do podróży już się kończyły. Sędzina zabierająca Jadwisię była uszczęśliwiona. Czule powitała swojego Benjamina, który przychodził z twarzą nachmurzoną i siadł wzdychając. Szło to na rachunek odjazdu rodziców.
– A, nie uwierzy mama, – odezwał się – jak ja szczególniej uczuje gdy tu rodziców nie będzie. Sambo jestem jak palec. Bronisławowstwo mają siebie i dzieci – ja nikogo. Z nimi, choć nie jestem źle, ale też zbyt blizko niemogę być. Niezupełnie się godzą temperamenta nasze. Straszliwie czuję, moje osamotnienie.
– Mówiłam ci – przerwała sędzina – potrzeba się ożenić!
– Tak to łatwo powiedzieć – westchnął Kalikst. – Niechże mi matka znajdzie ten ideał któryby pomagał dźwigać brzemię żywota, a nie włożył na barki nowego? W żonie ja potrzebuję towarzyszki, osłody, orzeźwiającego czegoś. Panienki nasze miejskie wszystkie idą za mąż, niestety, dla siebie nie dla nas. Boję się. Z ręki mamy to bym ślepo żonę wziął – dokończył.
Sędzina spojrzała na niego, na myśl jej przyszła Justysia, ale wszyscy synowie tak wysoko się – gali, że Kalikstowi ubogiej sieroty nic śmiała nawet raić.
– Nie będę wiele wymagającym, – ciągnął dalej Mecenas – nie żądam majątku, nie mam pretensyi do stosunków arystokratycznych jak Julian, chcę mieć kobietę pomocnicę, pocieszycielkę.
– Zadajże sobie pracę jej poszukać, – odezwała się matka – niepodobna, aby ci się ona sama narzuciła.
– Mam coś na myśli – dokończył znacząco Kalikst, ale o tem mówić zawcześnie. W swojej porze mamie się zwierzę i zawczasu proszę o poparcie – ale – na dziś – dosyć.
Pocałował matkę w rękę, która doskonale zrozumiała i pochwalała to w duszy, że syn był rozważny, umiarkowany, i że zbyt nie spieszył gdy dziewczę jeszcze tak bardzo było młodziuchne.
Kalikst począł potem mówić o podróży, dawać rady co do popasów i noclegów, a że o Kunaszewskich wspomniano, żartobliwie napomknął, iż p. Floryan zdaje się bardzo grzecznym dla Justysi. Nie bez myśli natrącił o tem, i matka zrozumiała dla czego, bo zaraz go uspokoiła.
– O Justysię można być zawsze spokojnym – tak jest bardzo rozważna, chłodna i najmniejszej w sobie płochości nie ma. Bawi ją młodzik, ale ona sobie ani na chwilę głowy zawrócić nie da. Wiem z pewnością, że p. Floryana szacują na kilka kroć stotysięcy guldenów austryackich majątku, będzie sobie oczywiście szukał stosownej partyi, to i Justysia rozumie…
Mecenas się tedy uspokoił.
Bronisławowstwo oboje i on nazajutrz przeprowadzili rodziców wyjeżdżających, Kalikst za Pragę, a Radca z żoną o mil parę do popasu. Pożegnanie było serdeczne. Starzy jednak więcej okazywali niecierpliwości, aby się* prędzej dostali do domu niż żalu po stolicy. Kalikst, którego męczyło teraz ocieranie się o brata, – prędzej może niżby był zamierzył, zawrócił do miasta.
Sędzia przed wyjazdem, wedle postanowienia swojego, za które mu żona gorącym podziękowała uściskiem, zawoławszy wieczorem do siebie Radcę, podziękował mu za jego dowody przywiązania i gościnności, a szczególniej za Jadwinię.
– Mój Boże – odezwał się w końcu, – radbym z duszy odwdzięczyć ci to, ale człowiek nigdy nie potrafi zapłacić za serce tylko sercem. Nie weźmiesz mi za złe, kochany mój, że ja też, oprócz wdzięczności, chcę ci choć słaby dać dowód, że radbym przyjść w pomoc w interesach. Niemogę uczynić wiele, ale to co mogę, przyjm proszę…
To mówiąc, Sędzia dobył sporą wiązankę papierów i wetknął ją Bronislawowi, ściskając go powtórnie.
– Nie chwal się z tem przed nikim, dodał. Są to moje osobiste oszczędności… Wiem, że teraz mogą ci się przydać na budowę…
Radca, który się wcale nie spodziewał ze strony ojca podarku, był zmięszany… i sam niewiedział, cny się nim cieszyć – czy smucić.
Wolałby był, aby ojciec nie tak się spieszył z zapłatą tego, co za dług uważał. Schował za surdut pakiecik, nie mając czasu się mu przypatrzeć, a że baranie skórczyki mogą być i duże i małe – nie zabierając miejsca więcej jedne nad drugie – niepodobna się było domyśleć… czy suma… nie ograniczała się do takich rozmiarów, że ją za indemnizacyę pobytu… wziąć było można – co Radcy by przykrem być musiało.
Nie śmiał ani się przyglądać – ani zbyt badać papierów, i zmięszany ciągle ojcu dziękował płacząc się i ocierając pot z czoła.
– Proszę cię, Bronisławie – dodał Sędzia – niech to zostanie między nami, – niech Lola się nie chwali i nie mówi o tem…
Bronisław zaręczył tajemnicę.
Po rozmowie, która się niedługo przeciągnęła, Bronisław jak tylko mógł wymknąć się do swojej kancelaryi, otworzył biurko i w niem dla bezpieczeństwa – paczkę rozwiązał…
Ochłonął… obawiał się, aby oszczędny Sędzia nic zbył go kilkunastu lub kilkudziesięciu tysiącami złotych… Sto tysięcy było już datkiem znaczącym i przychodziły tak w porę Bronisławowi, że mu się aż twarz rozpogodziła. Właśnie miał szukać kredytu.
Żona nic o tem nie wiedziała, gdy się w końcu dnia zeszli w sypialni, ale wesoła twarz rnęża zwiastowała jej coś dobrego.
Zbliżył się do ucha i całując ją szepnął.
– Ojciec dal mi sto tysięcy! ale cicho! sza! Plasnęła w ręce Lola…
– A komu ty to winieneś? spytała dumnie.
– Oczywiście że – tobie… tego też nie zapieram się wcale. Gdyby nie ty – jabym całej tej sprawy poprowadzić i do końca przywieść nie umiał.
U rodziców my teraz stojemy niewątpliwie na pierwszem miejscu…Łzy zakręciły się w oczach Loli.
– A ! ale moja Jadwinia! Ja ją musiałam poświęcić!
– Przynajmniej obawiać się o nią nie potrzebujesz – dziecku nigdzie w świecie lepiej być nie może… jak u babki…
Podarek, który Sędzia zrobił Bronislawowstwu, miał pozostać tajemnicą – i byłoby może nie wydało się to… gdyby nie zbieg okoliczności szczególny. – Szelawski przed miesiącem, nie chcąc trzymać pieniędzy, które mu nadesłano w banknotach, zwykłych, dal je Mecenasowi, aby mu za nie kupił papiery towarzystwa kredytowego ziemskiego. Kalikst zapamiętał dobrze numera biletów, które wszystkie były po trzy tysiące rubli. Radca, potrzebując je zmienić, bo miał wypłaty, znalazł się w kan – torze bankiera L.. . razem z bratem… Oka Kaliksta nic nigdy nie uchodziło, uderzyły go te listy zastawne, i obudziło podejrzenie. Został umyślnie chwilę dłużej, i po wyjściu Bronisława potrafił rzucić okiem na numera…
Były one teżsame, które kupował dla ojca. Nic ulegało wątpliwości, że Radca albo je pożyczył, lub w podarku dostał od ojca…
Mecenas zburzony cały wyszedł – bo wiedział, że zabiegi Bronisława nie były próżne; a gdy raz rozpoczęły się pieniężne interesa między Sędzią a nim – można było być pewnym, że zręczny i umiejący chodzić około tego Radca, już z rąk nie wypuści ojca. Początek tylko był trudny.
Kalikst nie przypuszczał podarunku, ale pożyczkę, i – był już w obawie, aby Szelawski nawrócony, całych swych kapitałów nie powierzył Bronisławowi..!
Trzeba było pilno radzić na to…
Ale – jak?
* * *
Dobra państwa Julianowstwa Szelawskich leżały w Sandomirskiem. Szczególny skład okoliczności odciągnął tak daleko od rodziców syna, i skłonił go do nabycia majątku w okolicy, z której pochodziła jego żona.
Pan Julian w pierwszych latach młodości swej zasłynął pomiędzy swoimi rówieśnikami z nadzwyczaj ujmującej i arystokratycznej powierzchowności. Kończył on wychowanie w Warszawie i ojciec wahał się jeszcze nad wyborem karyery dla niego, gdy jeden z dawnych przyjacioł i towarzyszów broni Sędziego namówił go, aby mu syna powierzył, dla umieszczenia przy jakiejś kancelaryi. Miał on ztąd później, obeznawszy się ze światem i ludźmi, gospodarować na wsi, a ojciec chciał dla niego na Wołyniu nabyć posiadłość. Tymczasem i Julianowi przypadło do smaku pozostanie w mieście, gdyż miał tu wiele domów, które sobie pięknego, miłego, dobrze wychowanego chłopca wyrywały. Czas płynął mu najprzyjemniej.
Doskonały tancerz, wielki elegant, wesół, uprzejmy, niemal zalotny, umiejący się podobać wszystkim, młody Szelawski był ulubieńcom towarzystwa, nawet ster najarystokratyczniejszych, których przejął obyczaj i lubił się w nich obracać.
W jednym z tych domów pańskich poznał naówczas, słynącą z piękności, ale już nie najpierwszej młodości panienkę dwudziestokilkoletnią Helenę Z, spokrewnioną z najświetniejszemi imionami, ale posag mającą niewielki…
Panna Helena miała teżsame gusta, podobne co Julian skłonności, lubiła się stroić, bawić, była trochę zalotną, a piękność jej, choć już pierwszy puszek wiosenny straciła, otaczała ją jeszcze kotem wielbicieli.
Panna Helena zakochała się w Szelawskim; – mówimy naprzód o niej, gdyż w istocie jej miłość wywołała w Julianie uczucie, które samoby się może nic rozbudziło.
Rodzina panny nie mogła mieć nic przeciwko wydaniu jej za Szelawskiego, o którym choć wiedziano, że bardzo bogatym nie był – majątek jednak wydał się dla przypóźnionej na wydaniu panny – wystarczającym.
Sami Szelawscy po rozpatrzeniu się we wszelkich warunkach ożenienia syna, nie bardzo z niego byli radzi. Panna była z wielkiemi pretensyami, elegantka, nawykła do świata, a niezbyt też majętna. Obawiano się wymagań, a i wiek równy z Julianem matce się zdawał niezupełnie odpowiednim.
Tymczasem chłopak się szalenie kochał, pochlebiało mu, że przez stosunki żony miał wejść w świat, który go nęcił, bo czuł się stworzonym do niego, – panna umiała gorąco popierać swą sprawę. Szelawscy nie chcieli szczęściu syna stawać na przeszkodzie i małżenstwo przyszło do skutku.
Okazało się ono potem pod względem majątkowym, daleko pomyślniejszem, niż się spodziewano, i przewidzieć było można. Śmierć rodzeństwa zwiększyła we trójnasób wyposażenie pani Szelawskiej, która stała się bogatą. Później nie – spodziewana także a znaczna sukcessya spadająca na nią pomnożyła jeszcze, już i tak znaczne mienie.
Julian odziedziczywszy po żonie dobra w Sandomirskiem, sam też się obok okupił i osiadł, a że i on i żona pragnęli na wysokiej stopie żyć i obracać się w tym świecie modnym i wytwornym, który dla nich byt jedynym możliwym światem, – wszystkie więc usiłowania ich skierowane ku temu zostały, aby stosunki upragnione zawiązać. Zdawało się nawet państwu Julianowstwu, iż celu pożądanego dopięli, ale pan Adolf i jego żona znajdowali, że – daleko byli jeszcze od niego. Tolerowano ich wprawdzie w domach spokrewnionych z panią, ale praw obywatelstwa w świecie wielkim nie mieli jeszcze.
O pożyciu państwa Julianowstwa – sądzono i mówiono różnie. W początkach było ono Szczęśliwem, sama pani w mężu zakochana, on rozmarzony i dumny – nic im nie przeszkadzało życie sobie ułożyć jak chcieli, przyszły potem dary fortuny – czegóż więcej pragnąć mogli.
Domyśleć się łatwo, iż sama pani w prędce bardzo zawojowała męża, nie dając mu czuć tego. Julian rządził się dobrze, interesa szły pomyślnie, gusta i upodobania mieli jednakowe, więc nie było prawie chmurki na małżeńskim horyzoncie.
Julian tak był pewien serca i miłości żony, iż – później, gdy ona znacznie ostygła, a nawyknienie do zalotności, nieco jej usposobienie zmieniło – nie zwracał uwagi na fantazyjki więdniejącej piękności.
Nie można było pani Julianowej zarzucić żadnej takiej płochości bijącej w oczy, którąby nazwać się godziło skandalem – ale – mówiono i szeptano i uśmiechano się, rozmaite piękne wymieniając nazwiska.
Wybór pani padał szczególniej na młodzież z tych kół pańskich, w których miała upodobanie. Kuzynków różnych dorastających i dorosłych zawsze bywało pełno koło niej.
Julianowi umiała zawsze tak jakoś te stosunki uczynić naturalnemi i miłemi, że nigdy nic przeciwko nim nic miał. Czasem domyślał się rozkochania ze strony młodzików i z żoną razem się z nich wyśmiewał, pewien siebie.
Małżeństwo liczyło już teraz lat kilkanaście trwania. Chryzio był wyrostkiem, dwie znacznie młodsze córeczki zbliżały się do lat dziesiątka.
Państwo Julianowstwo mieli czas życie swe, rezydencya dom urządzić tak, jak chcieli. Oboje starali się o to najusilniej, aby u nich nie zbywało na żadnej z tych rzeczy, które się uważają za atrybuty, konieczne państwa i dobrego tonu.
Czy pan i pani mieli zamiłowanie sztuki, ogrodu, kwiatów – czy one im były obojętne – ponieważ upodobanie w tych rzeczach rozpowszechnione było modne, państwo Julianowstwo musieli też mieć obrazy, dzieła sztuki, park i oranżerye, hodować orchidee i sprowadzać najrzadsze kwiaty.
Taksamo pan Julian nie kochał się właściwie w koniach, ani się na nich znal tak bardzo, ale najwięksi panowie mieli stajnie i stadniny, uczestniczyli w wyścigach, więc i jemu wypadało nabywać angielskie bieguny i starać się niemi odznaczyć.
Tak było ze wszystkiem. Rządziła tu wszechwładnie tyrańska moda, którą niespokojnem okiem ścigano, aby się jej nie sprzeniewierzyć.
Kosztowało to wiele, bardzo wiele, ale szło gospodarstwo dobrze, dochody byty na fantazye wystarczające. Jeżdżono do wód, czasem spędzano kilka tygodni w mieście, a na wsi dom był na takiej stopie, iż się najznakomitszych gości nic potrzebował wstydzić.
Kosztowało to pana Juliana nietylko wiele pieniędzy, lecz i starań wiele, bo najmniejsze zaniedbanie się żona mu gorzko wymawiała, lecz mieli tę pociechę, iż powszechnie chwalono gust… z jakim się urządzili na wsi.
Wygodnem było czy nie, ale wszystko być musiało pańskiem, świeżem, wytwornem i modnem.
Pani. Julianowa niegdyś bardzo piękna, dotąd jeszcze zachowująca starannie resztki uderzających wdzięków, dbała wielce o przedłużenie młodości. Nie dawało się to inaczej dokonać, jak nadzwyczaj wytworną toaletą, na którą nie żałowano tak dalece, że w wielkich wypadkach sprowadzano suknie z Paryża.
Nigdy pan Julian nie stanął temu na przeszkodzie, chociaż wychowanie Chryzia i dziewcząt coraz też większych wydatków wymagało.
Wiadomo jak dom – szanujący się – który chce utrzymać się na pewnej stopie, podlegać musi ścisłej regule. I pani i pan sam przestrzegali jak najpilniej, aby się tu z pod niej nic nie wyłamywało. Przepisy pewne niewzruszone rządziły domem, i nie dopuszczały najmniejszego opuszczenia i zaniedbania.
Były na wszystko przepisane godziny, formy, ludzie, i przy gościach, czy bez gości – występowano z jednakową ścisłością, pilnując regulaminu. – Zmieniły się toalety, służba musiała występować w liberyi, kamerdyner w białych rękawiczkach drzwi otwierał do jadalni, – na przejażdżki przeznaczone były powozy, uprzęże i konie…
Tejsamej dyscyplinie domowej podlegała pobożność, obchodzenie świąt, wychowanie dzieci, zabawy – wszystko. – Byłoby to może do pochwalenia, gdyby tradycye poszanowania godne strzegły porządku tego, ale tu władała moda i ona wielowładnie rozporządzała wszystkiem, zmieniając przestarzałe, a goniąc za najświeższem.
Wiadomość o jakiejś nowości przyjętej w modnym świecie, a jeszcze nieznanej państwu. Julianowstwu, wprawiała samą panią w rodzaj niecierpliwej gorączki, dopóki ta nowość, natychmiast wypisana nic zjawiła się w Chrzanowie.
Naówczas wszyscy przybywający goście musieli ją oglądać i dziwić się jak państwo Szelawscy byli zawsze au fait wszystkiego co się na świecie zjawiało.
Sama pani czytywała czasami, pan Juljan bardzo rzadko, ale tym samym trybem słynne nowości literatury, rozgłośne książki natychmiast się zjawiały na stoliku… Pan Juljan wieczorami rozcinał je pysznym, ogromnym nożem z kości słoniowej, żona przerzucała a potem pył je zwolna okrywał, dopóki miejsca nie ustąpiły swym następcom.
Z robótkami kobiecemi tak samo postępowała piękna pani, temi się tylko zajmując, które głoszono jako modne i w używaniu, szczególniej w Paryżu.