Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rodzinne selfie z menażerią w tle - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 kwietnia 2021
Ebook
25,00 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzinne selfie z menażerią w tle - ebook

Wychowywanie dziesięciolatka to nie bułka z masłem… W drugim tomie zapisków z życia rodzinnego Ewelina Gierasimiuk-Merta z właściwą sobie wrażliwością i humorem opowiada o perypetiach związanych z macierzyństwem. Nietuzinkowa pasja jej syna, Miłosza, sprawia, że w ich domu pojawiają się kolejne zwierzaki: kot, wąż, szczury i… tabuny mrówek. Zabawne anegdoty z życia rodzinnego przeplatane są słodko-gorzkimi refleksjami autorki dotyczącymi miłości rodzicielskiej i małżeńskiej, własnych słabości, ograniczeń i umiejętności radzenia sobie z nimi. Przekonajcie się, jak niezwykła może być zwykła rodzinna codzienność!

– Mamo! Tato! W moim pokoju jest mysz! – Wrzask jak z horroru z sąsiedniej sypialni.
– Jaka mysz? Miłosz, to tylko Tofik znów coś wymyślił – uspokaja synka tatuś, któremu ani w głowie wstać i popędzić na ratunek dziecku.
– Skąd wiesz, że nie mysz? – włączam się w dyskusję, sztywniejąc ze strachu na swojej połowie małżeńskiego łóżka. A jeśli szczur…? Idź, sprawdź.
(…)
Po odsunięciu regału od strony, którą jednoznacznie wskazywał kot, zagadka się wyjaśnia. Żadna mysz, żaden szczur ani w ogóle żaden gryzoń. Nic, w co trzeba by walić klapkiem. To tylko zwinięty w spiralę wąż, głuchy na miauknięcia kota, a tym bardziej na ludzką mowę…

Ewelina Gierasimiuk-Merta
Urodziła się w 1979 roku, studiowała na kilku uczelniach wyższych. Zawodowo zajmuje się krzewieniem wiedzy z zakresu filologii angielskiej, geografii i ochrony środowiska oraz wychowania do życia w rodzinie. Razem z jedenastoletnim synem Miłoszem i mężem ultramaratończykiem mieszka w domu na wzgórzu w Nowym Targu. Jest amatorką biegania, podróży i nałogową pożeraczką słodyczy.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8219-251-3
Rozmiar pliku: 694 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Kiedy Gordon zawitał w naszym domu, mierzył sobie zaledwie dwadzieścia centymetrów długości i nie przypominał niczego więcej jak brązową sznurówkę. Fakt, ta sznurówka zgrabnie oplatała małą rączkę swojego ośmioletniego wówczas właściciela, stwarzając pozory, że niby to wyrośnie wkrótce na ponadmetrowego węża zbożowego należącego do rodziny dusicieli. Ale na razie wyglądał na mizerną gapę, która brała palec wkładany do terrarium za pożywienie, rzucała się na niego w ułamku sekundy z rozwartą minipaszczą i próbowała dotkliwie kąsać.

I pomyśleć, że przemierzyliśmy pół Polski po tego gada, płacąc za niego niemałą sumę hodowcy, od którego, poza wężem, nabyliśmy dodatkowo niezbędny ekwipunek początkującego herpetologa; plus zapas zamrożonych mysich osesków na cotygodniowe wyżerki dla naszego nowego domowego zwierzątka. Nie do wiary, jak to się ludziom potrafi poprzewracać w głowie! Aha, oseski oczywiście trzymane są w zamrażarce, gdzieś pomiędzy kawałkami suma czy innego trofeum złowionego i poćwiartowanego przez mojego ojca wędkarza, a ubitymi w sklepie mięsnym kotletami schabowymi na niedzielny obiadek, tudzież polędwiczkami z kurczaka hurtowo zakupionymi w Biedronce (bo była promocja). Oseski śpią snem wiecznym, poprzytulane do siebie swoimi nagimi ciałkami, na których nie zdążył wyrosnąć choćby jeden włosek, bo natychmiast po narodzinach zostały uśpione, poukładane ekonomicznie pyszczek przy pyszczku i tak sobie leżą w naszej lodówce, dopóki nie rzucimy ich na pożarcie Gordonowi. Kiedy usiłuję wyrazić jakiś cień współczucia wobec tych gadzich przekąsek, od razu jestem gaszona przez męską część naszej rodzinnej wspólnoty:

„Wąż też coś musi jeść!”, „Jak umrze z głodu, nie będzie ci go żal?”, „Taka jest natura, to się nazywa łańcuch pokarmowy, mamo”.

No dobra, już nic nie mówię, w końcu również miałam swój udział w aprobowaniu tego pomysłu, jakim był nowy pupilek mojego syna i też po niego pojechałam na targi Exotica, gdzie, nawiasem mówiąc, uświadomiłam sobie, jak wdzięczna jestem losowi, że Miłoszek ukochał sobie węże, a nie na przykład włochate ptaszniki naziemne, z parzącymi włoskami na odwłoku, lub podziemne, z jadem zagrażającym życiu człowieka. Nasza zbożówka nie jest ani jadowita, ani nie zagraża naszemu życiu, bo chociaż należy do dusicieli, to wykorzystuje tę cechę tylko do zaduszania swojego pożywienia, a tym są te nieszczęsne myszątka lub szczurki, a nie ludzie. A koty?… Czy Gordon mógłby udusić Tofika, kiedy osiągnie te swoje sto kilkanaście centymetrów?

Oo-o!

2.

Tofik nie podziela moich obaw i najwyraźniej nie odczuwa respektu przed wężem. W żadnym razie nie zachowuje się jak potencjalna ofiara dusiciela. Wręcz przeciwnie. Wskakuje zuchwale na terrarium i podgląda pełzającego po podłożu Gordona. Dwa razy posunął się nawet dalej w swoich próbach zbliżenia się do nowego lokatora i łapką odsunął boczną szybę, zachęcając w ten sposób gada do wyjścia ze szklanego więzienia na salony. No, któż by nie skorzystał? Oczywiście, że wąż wypełzł, wszak nie od parady nazywa się zbożówki mistrzami ucieczek. Kocisko chyba nawet nie zdążyło się połapać, że kumpel mu czmychnął za regał z książkami, więc jeśli liczył na zabawę z ruszającą się „sznurówką”, to niestety. Pozostawało mu siedzenie przy regale, uporczywe miauczenie i drapanie łapą szczeliny między ścianą a meblem. Cała ta zabawa w kotka i… węża odbywała się w środku nocy. Gdyby chociaż w weekend, żeby całą imprezę móc odespać bez konieczności zrywania się na równe nogi na dźwięk budzika o szóstej rano, ale nie. Środek nocy, w środku tygodnia. Kocie utyskiwania na zakonspirowanego węża obudziły po kolei Miłosza, męża i mnie.

– Mamo! Tato! W moim pokoju jest mysz! – Wrzask jak z horroru z sąsiedniej sypialni.

– Jaka mysz? Miłosz, to tylko Tofik znów coś wymyślił – uspokaja synka tatuś, któremu ani w głowie wstać i popędzić na ratunek dziecku.

– Skąd wiesz, że nie mysz? – włączam się w dyskusję, sztywniejąc ze strachu na swojej połowie małżeńskiego łóżka. A jeśli szczur…? Idź, sprawdź.

– Przy was nigdy nie można się wyspać! Jak nie twoje zgrzytanie zębami, to znów ten głupi sierściuch! – narzeka, ale odrzuca kołdrę i wstaje, dość nawet zapalczywie, jakby szedł zatłuc ewentualnego szczura gołymi rękami.

– Weź coś ze sobą! – doradzam szybko i włączam nocną lampkę.

– Niby co?

– Poduszkę! Albo klapka!

– Mam zabić szczura poduszką? – Patrzy na mnie z politowaniem.

– Więc to jednak szczur? – Podnoszę się równie szybko jak mąż przed chwilą, ale zamiast zejść na podłogę, staję na łóżku i wołam Miłosza: – Synku, chodź tu do mnie, szybko!

– Po co? – odkrzykuje moje wiecznie nieposłuszne dziecko. Gdyby chociaż w takiej chwili nie grał na zwłokę, tylko zrobił, o co go proszę!

– Bo cię wołam!

– Ale ja chcę zobaczyć, jak tata złapie tego szczura! Zabijesz go, tata?

– A skąd wiecie, że to szczur? – przerywa nam mąż i przystępuje do akcji nieuzbrojony, no bo przecież w tym domu nikt mnie nie słucha!

Po odsunięciu regału od strony, którą jednoznacznie wskazywał kot, zagadka się wyjaśnia. Żadna mysz, żaden szczur ani w ogóle żaden gryzoń. Nic, w co trzeba by walić klapkiem. To tylko zwinięty w spiralę wąż, głuchy na miauknięcia kota, a tym bardziej na ludzką mowę. Chwilowo samowładny gad wraca do szklanego domu, a szyby terrarium zostają obklejone taśmą klejącą, żeby tej nocy Tofik już nie mógł bawić się z beznogim przyjacielem w chowanego.

Nim kupiliśmy specjalne zasuwki na kluczyk, kocur po kilku dniach jeszcze raz powtórzył całą akcję, chociaż tym razem musiał wykazać się większą kreatywnością, bo najpierw trzeba było pokonać przeszkodę w postaci taśmy, a dopiero później odsunąć szybkę. Gordon już wiedział, w co się bawi, więc smyrnął – powiedziałabym, że z kopyta, ale w tym przypadku raczej rozminę się z prawdą – błyskawicznie za ten sam regał, co poprzednio. I znów dzięki okupacji mebla przez wytrwale wyczekującego przy nim kota zorientowaliśmy się, że numer cyrkowy naszych zwierzaków domowych został powtórzony.

Nie wiem, czy można się w naszym domu porządnie wyspać, ale z pewnością nie można się nudzić.

3.

– Dlaczego powiedziałeś, że zgrzytam zębami? – zagaduję męża po kilku dniach, jakie minęły od nocnej wariacji Tofika z Gordonem.

– Kiedy? – pyta, nie odwracając wzroku od komputera.

– No, w nocy, kiedy śpię.

– Wiem, że w nocy, ale kiedy ci tak powiedziałem?

– Aha. No, wtedy, kiedy wstawałeś złapać szczura.

– Bo zgrzytasz.

– Nieprawda!

– Zgrzytasz.

– A ty chrapiesz!

– Nie chrapię! Ty czasem chrapiesz.

– No, jeszcze czego! Zgrzytam, chrapię, co jeszcze wymyślisz? – oburzam się.

– Jak chcesz, to cię nagram. Usłyszysz dokładnie. – Mówi z rozbawieniem, jakby to miało mnie rozśmieszyć.

– I co teraz?

– Nic, a co ma być?

– No, nie wiem.

– Czy ty nie masz większych problemów? Gotować byś się nauczyła, co?

– Po co, skoro ty tak świetnie gotujesz? Ja nie mam do tego serca. Po piętnastu latach małżeństwa mam się uczyć gotować, aleś wymyślił!

– No to nie wiem, idź sobie poczytaj czy coś i nie zawracaj głowy, bo robię rozliczenia.

– Ale lubisz ze mną spać nawet jak zgrzytam i chrapię?

– Tak.

– Na pewno?

– TAK!

– A kochasz mnie?

– Tak.

– Mało przekonująco to zabrzmiało…

– Widzę, że nie masz co robić. Nudzi ci się?

– Trochę… – Podchodzę do męża i kładę mu dłoń na plecach. – Może mnie dogłębniej poprzekonujesz, że mnie nadal kochasz?

– No to mów od razu, o co ci chodzi, a nie zaczynasz o jakimś zgrzytaniu. – Wyłącza rozliczenia i idzie za mną do sypialni, bynajmniej nie nagrywać moje chrapanie czy zgrzytanie zębami.

– O której wraca Miłosz? – zdąży jeszcze zapytać, zanim odbierze mi mowę.

– Zaaa godzinę – przeciągam samogłoski, bo jego usta zmierzają w najlepszym z możliwych kierunków. – Nie spieeesz się.

– Lubię twoje ciało – słyszę pożądliwy głos i czuję ciepło jego języka na swojej skórze, aktualnie w okolicach pępka. – Jest takie mięciutkie…

– Co powiedziałeś? – przytomnieję momentalnie.

– Że masz fajne ciało – powtarza i nie przerywa smakowania mojej skóry.

– Mięciutka? Czyli gruba?

– Nie, po prostu mięciutka.

– Jak ktoś jest mięciutki, to znaczy, że pulchny, a jak pulchny, to gruby! – Wysuwam się z rąk męża i siadam na łóżku, czym prędzej przysłaniając kołdrą swoją „mięciutką” goliznę.

– No, przestań. – Śmieje się ze mnie, próbując wysupłać mnie z pościeli. – Jesteś zgrabna i chudziutka, zobacz, jak na mnie działasz.

Kiedy sunie dłonią po moim udzie postanawiam uwierzyć, że moja miękkość mu się jednak podoba, a czterdzieści minut później nie mam do siebie pretensji, że jestem taka łatwowierna. Raczej mi się to opłaca.

4.

W szkole Miłoszka bal karnawałowy. Podejrzewam, że po raz ostatni pójdzie w przebraniu, bo zazwyczaj czwartoklasiści kostiumy pozostawiają młodszym dzieciakom, sami uznając je za żenadę, więc w przyszłym roku raczej nie usłyszę dylematu „za co by się tu przebrać?”.

– I co? – zagaduję synka przy obiedzie. – Wymyśliłeś już jakieś przebranie?

– Nie, jeszcze się zastanawiam.

– Może szkielet? Mógłbyś wykorzystać komplet z fluorescencyjnymi kośćmi.

– Mama, przecież nie pójdę w piżamie! – oburza się. – Zresztą już byłem kiedyś przebrany za szkieleta, nie pamiętasz?

– Za szkielet, nie szkieleta – poprawiam w iście belferskim stylu.

– To jest to samo!

– Ale źle odmieniłeś, mówi się „przebrany za szkielet”.

– W Minecrafcie mówi się „szkieleta”.

– No to źle się mówi.

– Oj, mamo…

– No dobrze, to może przebierzesz się za wikinga? Tata mógłby ci pożyczyć swoje akcesoria – podpowiadam dalej.

– Na przykład miecz? – W oczach synka zapalają się iskierki. – Albo topór?

– Nie to miałam na myśli. Raczej lnianą koszulę przepasaną krajką, kaletkę, wisiory z młotem Thora…

– Eee, to nie. Wiking bez miecza, mamo? Bez sensu.

– Dobrze, jedz tę zupę, bo za chwilę całkiem ostygnie. Na pewno później sam coś ciekawego wymyślisz. – Kończę rozmowę, bo moje pomysły i tak nie są dobrze notowane w oczach dziewięciolatka, a poza tym zaraz zacznie marudzić, że zupa jest zimna i już niezjadliwa.

***

Nazajutrz wracamy do rozmowy o kostiumach karnawałowych, bo do zabawy pozostały dwa dni i najwyższa pora podjąć jakąś decyzję. Nigdy nie wypożyczamy gotowców ani tym bardziej ich nie kupujemy, bo szkoda wydawać pieniądze na kreację, którą założy się tylko raz. Korzystamy z zasobów naszej garderoby i inwencji twórczej naszych głów, więc pomysł musi się zrodzić odpowiednio wcześnie, żeby zdążyć z jego realizacją. No i zrodził się. W mądrej, jasnowłosej główce naszego nieprzeciętnego synka.

– Tato, pożyczysz mi swoją wikińską koszulę? Tylko taką najgorszą, może być potargana.

Uśmiecham się pod nosem, że jednak moja sugestia o wikingu została zaaprobowana.

– Jasne, pożyczę ci – zgadza się P. – Tylko będzie trochę za duża.

– To nic. I potrzebuję jeszcze stare, lniane gacie i kawałek sznurka. Najlepiej, żeby wszystko było trochę podniszczone.

– A za kogo się przebierasz? – czujnie podpytuje mąż, bo chyba szybciej niż ja orientuje się, że to jednak nie będzie żaden skandynawski wojownik.

– Za wieśniaka ze średniowiecza.

– O! – komentuje lakonicznie tatuś. – Śmiały pomysł! Będziesz pewnie jedynym wieśniakiem na tym balu.

– I o to chodzi, tato.

No cóż: prosto, bezpretensjonalnie, skromnie i oszczędnie w środkach. Nigdy bym na to nie wpadła. Do takich zwyczajnych pomysłów potrzeba niezwyczajnego człowieka.

5.

Dywany fioletowych krokusów niezawodnie, jak każdej wiosny, rozścieliły się na podhalańskich łąkach. Niby to nic zdumiewającego, a jednak rokrocznie w kwietniu, kiedy jadę rano do pracy z Nowego Targu do Dzianisza, przyglądam się tym ślicznym kwiatuszkom na wzniesieniach Pasma Gubałowskiego i ledwie zaczną swój sezon, ja już martwię się, że ich pięć minut zaraz minie. Tyle że w tym roku po raz pierwszy mam te cudeńka we własnym ogródku. Wiem, że zawdzięczam to jesiennym wizytom owiec, wypasanych zwykle na pobliskich połaciach traw, ale chętnych do zaglądania również na nieogrodzone podwórza, których właściciele nie zdążyli jeszcze zabetonować równiuteńką kostką brukową, podjazdem i tak dalej. Włażą, zostawiają nawóz w postaci małych, czarnych bobków, a kilka miesięcy później człowiek może podziwiać krokusy.

My jesienią dopiero się wprowadziliśmy do naszego małego, białego domku, który nazywam łupinką od orzecha, taki jest malutki, więc i owce, i krowy, i wszystkie okoliczne koty, i kilka psów nietrzymanych w kojcach tylko puszczonych samopas odwiedzało nas bez zapowiedzi, żeby poniuchać, zaznaczyć teren, poskubać trawy albo po prostu z czystej zwierzęcej ciekawości. O ile stado owiec entuzjastycznie obfotografowałam z każdego okna po to, żeby znajomym i rodzinie wysłać zdjęcia na WhatsAppie, wciskając kit, że postanowiliśmy zahodować kilkanaście sztuk, o tyle morda byka ujrzana niespodziewanie tuż po otwarciu drzwi wyjściowych o szóstej trzydzieści w chwili, gdy jeszcze trochę zaspana wybiegałam z domu, żeby zdążyć na siódmą dwadzieścia do pracy, uwolniła ze mnie wrzask tak potężny, że zapewne nikt w okolicy tego ranka nie potrzebował alarmu budzika. A sam byczek na widok mojej twarzy (bądź mordy, bo kto wie, jak on mnie spostrzegł i zakwalifikował) dokonał natychmiastowego odwrotu, zahaczając przy tym o kubeł na odpady zmieszane, wywracając go, a potem taranując rower Miłosza, którego poprzedniego wieczoru nikomu nie chciało się schować do garażu. Całe szczęście, że ze strachu nie zostawił placka na wycieraczce. Ani ja.

Nie tylko ja w rodzinie nie mam dobrego podejścia do gości. Tofik też na każdego kociego przybysza reaguje nastroszeniem swojego rudego grzbietu i budzącym grozę sykiem. Nie potrafi znaleźć sobie kompana do zabaw w obrębie swojego gatunku. Woli węża, cóż zrobić – nie będę ingerować w jego preferencje, ma do nich prawo.

Aha, owce owcami, krowy krowami, ale zapomniałam nadmienić o lisie. Też wpadł na rekonesans, tyle że w grudniu. Przyniósł coś w pysku, zakopał nam w rogu ogrodu, a potem pognał z powrotem do nieodległego lasu. Obserwowaliśmy tę scenę z okna wczesnym rankiem pierwszego dnia świąt. Może ten lis przyniósł nam bożonarodzeniowy prezent, a my tego do tej pory nie sprawdziliśmy, naiwnie sądząc, że zakopał sobie zapasy pożywienia i że wkrótce po nie wróci. Kwiecień za pasem, a on nie wrócił. A przynajmniej nic o tym nie wiem.

6.

Miłoszek, tak jak ja, uwielbia słowo pisane. Pożera książki nie jak mól, lecz raczej jak weta – szarańczak prostoskrzydły, o którym zresztą przeczytał nie gdzie indziej tylko w książce, że jest największym z owadów świata, dorastającym do niemal osiemnastu centymetrów! Nie posiadam się z radości, obserwując, jak moje dziecko potrafi wykorzystać to, co literatura w nim zostawia. Są to: bogate słownictwo, które jest jego bronią w każdej potyczce, wysoko rozwinięta i imponująca wyobraźnia, która nie pozwala mu się nudzić, bo co rusz wymyśla nowe, nietuzinkowe zabawy; wiedza, której nie zawaha się użyć nawet przeciwko rodzicom czy nauczycielom, choćby miało to oznaczać wytknięcie merytorycznego błędu; no i wreszcie inspiracja do tworzenia własnych arcydziełek.

Koci wąż

_W Kocim Raju wszystko jest jak dawniej. Idąc najbardziej dżunglową uliczką, dochodzi się do domku Tofika i Arizony (oraz Fali, ich małego kociaka), później do domku Oreo i wreszcie domku rysia Fantoma. Fantom to jedyny w wiosce ryś. Pośrodku miasta stoi ogromny posąg Tofika. Tofik to Wybraniec z Wielkiej Przepowiedni, co oznacza, że może pokonać na przykład smoka kilkoma ciosami. Raz, gdy Fala dreptała powoli, by usiąść w altance i zjeść rybne chrupki, kotka zauważyła coś dziwnego. Jakaś jaskrawozielona lina pełzała po chodniku, wysuwając czarny języczek. Był to wąż. Ale skąd mały kotek może wiedzieć, że ta „lina” to wąż? Pobiegła do swojego taty, Tofika. Dopiero wtedy, gdy Tofik zauważył węża, zaczął tłumaczyć Fali:_

– To nie jest lina, to nasz odwieczny wróg, wąż!

_– Więc czemu go nie zabijesz? – Mały kot chciał koniecznie pokonać węża razem z Tofikiem._

– Zabierzmy go do Oreo, on się zajmuje takimi rzeczami.

_– Miau, taki rodzaj węża jest bardzo rzadki. Pewnie przypełzł z dżungli, tam występują takie węże. To mamba zielona – powiedział Oreo, po czym wąż trafił do terrarium._

_Na chwilę w Kocim Raju zapanował chaos. Koty bardzo boją się węży i dlatego powstała legenda o Kocim Syku. Gdy kot jest zdenerwowany, syczy na wroga, bo naśladuje węża. Teraz po mieście kotów rozległ się syk, a potem miauczenie wystraszonych kotów. Na szczęście Tofik ich uspokoił._

_– Nie ma powodu do obaw. Wąż został schwytany i uśpiony. Obudzi się, gdy nadejdzie noc, ale jest już przeniesiony do dżungli, do ruin świątyni – Tofik przemówił do zebranych przed jego domem kotów._

_Wąż jest teraz w dżungli, ale gdy się obudzi, może znowu przyjść, więc Oreo z Tofikiem rozłożyli przy wejściu do dżungli barykady przeciwwężowe. Teraz żaden wąż nie dostanie się do kociej posiadłości. Gdy Fala jadła chrupki w altance, aż się zakrztusiła. Zobaczyła kolejnego węża! No cóż, jest jeszcze wejście na pustynię…_

Czytam i zachwycam się, z jaką łatwością używa słów. Ja czasem siedzę przed ekranem laptopa i cierpliwie czekam, żeby z moich rozpierzchniętych myśli ulepić zdanie, potem drugie i kolejne. Czasem potrzebuję kilku godzin, żeby powstał jeden rozdział. Nie zawsze, nie ma reguły. Bywa, że emocje dyktują mi stronę za stroną i idzie jak z płatka. U Miłoszka opowiadania siedzą w głowie i nie trzeba żadnej weny, żeby je przelać na papier. Moje zdolne, bystre dziecko! Gdyby jeszcze za tą bystrością szła kindersztuba…

7.

_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: