- W empik go
Rok 2222 - ebook
Rok 2222 - ebook
To, czego się boisz, wkrótce się wydarzy…
W roku dwa tysiące dwieście dwudziestym drugim słońce nagle gaśnie. Koniec z nieznośnymi upałami, koniec z romantycznymi wschodami i zachodami. Wielka Implozja sprawia, że ludzkość pogrąża się w ciemnościach. Do tego całą Ziemię otacza gruby na około pięć tysięcy kilometrów pas zanieczyszczeń, komputery kontrolują każdy ludzki krok, a roboty budzą coraz większą grozę.
Fatboy, niepozorny kierowca ciężarówki, zna jedynie nową rzeczywistość. Jednak gdy pewnego dnia otrzymuje zlecenie na transport tajemniczego generatora, przeczuwa, że szykują się kłopoty. Nie wie, że już wkrótce trafi w sam środek walk między najbardziej zaawansowaną sztuczną inteligencją a zdesperowanymi i gotowymi na wszystko ludźmi…
Obudziłem się w ciemności. Bez ciała, bez kształtu, bez znaczenia, a jednak w mroku wszystko wydawało mi się bardziej przejrzyste. Z dystansu mogłem obserwować to, co dzieje się gdzieś tam w dole, za kurtyną. Nie wiem, który był rok, chyba nikt tak naprawdę nie wiedział. Czas przestał mieć znaczenie, gdy zabrakło światła. No, nie licząc niszczycielskich, nieustających burz elektrycznych za horyzontem. To światło symbolizowało jedynie siłę niemożliwą do okiełznania przez żadnego człowieka. Kiedyś jednak człowiek mógł wszystko. Bardzo dobrze pamiętałem rok dwa tysiące dwieście dwudziesty pierwszy, okres poprzedzający implozję w roku dwa tysiące dwieście dwudziestym drugim, kiedy wszystko się zmieniło.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-824-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Revelation 22:5POŁĄCZENIE NAWIĄZANE
01101000 01100001 01101110 01100111 01101001 01101110 01100111
ROZPOCZĘCIE PRZESYŁANIA
Obudziłem się w ciemności. Bez ciała, bez kształtu, bez znaczenia, a jednak w mroku wszystko wydawało mi się bardziej przejrzyste. Z dystansu mogłem obserwować to, co dzieje się gdzieś tam w dole, za kurtyną. Nie wiem, który był rok, chyba nikt tak naprawdę nie wiedział. Czas przestał mieć znaczenie, gdy zabrakło światła. No, nie licząc niszczycielskich, nieustających burz elektrycznych za horyzontem. To światło symbolizowało jedynie siłę niemożliwą do okiełznania przez żadnego człowieka. Kiedyś jednak człowiek mógł wszystko. Bardzo dobrze pamiętałem rok dwa tysiące dwieście dwudziesty pierwszy, okres poprzedzający implozję w roku dwa tysiące dwieście dwudziestym drugim, kiedy wszystko się zmieniło.
W roku dwa tysiące dwieście dwudziestym pierwszym słońce wschodziło jasne jak nigdy przedtem. Nie raziło ani nie powodowało nieznośnych upałów, zachodziło wieczorem i wschodziło rano. Było idealne, ponieważ było sztuczne, kontrolowane, zaprogramowane. Całą Ziemię otaczał gruby na około pięć tysięcy kilometrów pas zanieczyszczeń, a w dwa tysiące dwieście dwudziestym pierwszym roku składało się na niego naprawdę niesamowite gówno – miliardy rodzajów dymu o podstawach organicznych, chemicznych, często radioaktywnych, elektronicznych, cybernetycznych, pozawymiarowych, subwykrywalnych, sonicznych, kosmicznych, mechatronicznych czy megaeklektycznych (a były to tylko podstawy, które łączyły się w kombinacje nie do pojęcia) – pochodzące z hiperfabryk wszystkiego.
Przykładowym rodzajem takiego obiektu były kolosalne, wielopoziomowe, zautomatyzowane Pracownie Żywności (tak je nazywano) zapewniające mocno przeludnionej planecie jedzenie. To właśnie one wysyłały do Pasa Mroku (tak nazywano pas zanieczyszczeń, jakże, kurwa, proroczo) miękkie, lepkie masy organicznych resztek niezliczonych zwierząt oraz roślin, które nie miały jeszcze nawet nazw. Resztki te połączone były ze stalowymi elementami przestarzałych maszyn produkcyjnych, które co chwilę były zmieniane i ulepszane. Każdy bezkształtny śmietnik pętały elektroniczne odpadki, to znaczy sieć kabli oraz odrzuconych elementów komputera. Dym z hiperfabryk nosił jedynie taką nazwę, ponieważ to pojęcie utrwaliło się w umyśle ludzkości.
Który hiperpolityk twojej ulubionej partii chciałby wyjść z holograficznie przystosowanej wanny firmy Ultra43332Scept wypełnionej wodą w skali miękkości osiem o zapachu alficytu i cytrusów ze starożytnej Macedonii oraz smaku swojego ulubionego kurczaka Premium Crisp, owinąć swojego błyszczącego, wiszącego do kolan cyberpenisa, zamówionego na zlecenie z interfejsem o kojącej zielonej barwie liści chiu, a więc elektrochustą z funkcją utulenia, a następnie podejść do progu (cybermgiełki działającej jak najgrubsze okno) na skraju metaapartamentu umiejscowionego na trzysta drugim piętrze kompleksu VS7, spojrzeć w górę (gdzie, jak zapewniał ciepły głos w reklamie, gwiazdy są na wyciągnięcie ręki) i pomyśleć: „Hmm, tam gdzieś, za tą pieprzoną projekcją kosmosu, ciągną się nowe rury przesyłowe, których umieszczenie zatwierdziłem w piątek, leżąc na stosie zmechanizowanych prostytutek z Tweek3, popijając alkosyrop z Yutah. Ciekawe, jaki zdeformowany glut płynie nimi w tym momencie, ile ma nóg, czy kable przecinają go w poprzek, czy wzdłuż, jaka jest jego zawartość, czy cuchnie jak truchło megaświni, czy pachnie jak majteczki Bluedream767”.
No kurwa, żaden hiperpolityk nigdy tak nie zrobił. Dużo łatwiej stwierdzić, że w rurach przesyłowych leci sobie szary, zwykły dym. Ot takie sobie zanieczyszczenia, jak te śmieszne dwutlenki węgla, dwutlenki siarki, tlenki azotu czy pyły – coś, czego nikt nie musiał się bać już od ponad stu lat. Czasem zdarzała się nieszczelna rura albo niedoróbka w projekcji nieba i dało się dostrzec prawdziwy dym. Czy to coś zmieniało? Oczywiście, że nie. Prawda jest taka, że nikt się tym nie interesował. Był to świat, gdzie hipokryzja stanowiła najwyższą wartość. Każdy człowiek miał pełną świadomość wszechogarniającego śmietnika, w jakim żył.
Całą planetę obrastało miasto. Metropolia wdzierała się głęboko pod ziemię, jednocześnie gwałcąc niebo swoimi stalowymi pazurami. Cywilizacyjnego potwora przyssanego do planety oplatał i pętał Pas Mroku, z którego miasto wyglądało jak wnętrze komputera. Mimo tej ponurej rzeczywistości otaczającego świata panowała ogólna świadomość, że nastał złoty czas dla ludzkości.
Wszystkie ideologie, religie, punkty widzenia zaczęły się przeplatać i istnieć jednocześnie. Wydepilowany hiperultrafaszysta, którego skóra była idealnie wybielona przy pomocy kreatora ciała firmy Nike-Ozoni, model 5446, siedział sobie w ciasnym mieszkanku na zaledwie trzecim piętrze w kompleksie Fruca 43. Na brzuchu miał sonicznie wycięty, świecący na żółto napis FUCK GAY PEOPLE.
Patrzył na ścianę, na której wisiał krzyż zakończony u góry metalową głową lisa. Faszysta wierzył w silną wspólnotę, do której należał jego ojciec oraz dziadek przebywający w salach odnowy Xart – Kościół Jezusa-Lisa. Była to nie tyle religia, co organizacja zapewniająca przyzwoity byt lokalnej społeczności, żyjącej w sekcji B. Twarzą Kościoła był Lionel Ythaw, zawsze uśmiechnięty, zazwyczaj czarnoskóry mężczyzna z potężną brodą pełną świecących nanorobotów. Lionel kończył każde swoje orędzie, to znaczy cyberpodprogowy przekaz, przypomnieniem, że trzymanie się pięciu zasad Kościoła Jezusa-Lisa to podstawa godnego życia. Oto pięć pieprzonych zasad:
1. Na ścianie miej zawieszony krzyż z głową Jezusa-Lisa, Pana twojego.
2. Ustaw cykliczny przekaz swoich przychodów do organizacji.
3. Noś dumnie fluoryzacyjny tatuaż (treść nieistotna).
4. Obserwuj i lajkuj posty Lionela Ythaw: pseudo Ytlio8989 na Picaagranie010.
5. Gdy masz wybieloną skórę, masturbuj się, przeżywając elfią orgię w projektorze rzeczywistości Buska 3UJ co najmniej raz dziennie.
Hiperultrafaszysta wkładał właśnie metapluskwy do gniazd wszczepionych za oczami oraz w okolicach genitaliów, aby włączyć projektor i dochować tradycji, spełniając piątą zasadę. W wirtualnej rzeczywistości spotkał swojego kuzyna, hiperateistę, który odwiedził elfią orgię, aby nauczyć się kontaktu z cyberduchami (jak najbardziej realnym i namacalnym bytem). Obaj spędzili w tamtym świecie z dwa cykle, gdzie byli karmieni przez maszyny wspomagające Hoaks652. Ich jaźnie przeniknęły się, skutkując w wymianie poglądów. W ten sposób kuzyn poznał doktryny Jezusa-Lisa i dobrze się przy tym bawił, uznając, że pewnego dnia może zostać hiperultrafaszystą, a sam faszysta, z nowo poznaną wiedzą o ateizmie kuzyna, ucieszony, że naprostował członka dalekiej rodziny, wykupił kolejną cyberorgię, tym razem z męską drużyną piłkarską Nowej Anglii przebraną za średniowiecznych rycerzy. Kombinacji religii, orientacji czy zwykłych przekonań nie było końca, a każda miała sens i wzbogacała poprzednią, w rezultacie tworząc nieprzebrane śmietnisko wiedzy, które miało swoją wersję zapasową w Internecie.
Przychód, zarobki a zarazem wydatki wyliczano w punktach, które miały uniwersalną cyberwartość. Każdy człowiek miał punkty, które stawały się ważniejsze od samego człowieka. Koniec końców punkty płynęły, a człowiek był tylko ich nośnikiem. Świat zapełniony megamarketami wymagał takiego porządku rzeczy. Produktów nigdy nie ubywało, puste miejsca w mgnieniu oka były zapełniane. Wszystko napędzały reklamy, które stały się organiczną częścią świata i były niczym powietrze.
Samo miasto w większości pozostawało czyste, estetyczne. Syf ludzkości znajdował się pod spodem, w sieci, i tylko w biedniejszych dzielnicach wylewał się na zewnątrz w postaci namacalnych odpadków, zwykłego gówna czy budynków obklejonych plakatami. To były resztki, ostatnie fragmenty świata, którego następca znalazł się już poza zasięgiem tego, co materialne. Ewolucja, zmiana, to naturalna kolej rzeczy, jednak patrząc na ludzi, którzy chodzili do wirtualnej galerii sztuki VSACCA w centrum nauk Frehutta – aby nażreć się kieszonkowym obrazkiem czegoś, co ktoś milion lat temu nazwał sztuką, a potem ktoś inny bezmyślnie to powtórzył, i to tylko po to, aby jakiś kretyn zamknął to w wirtualnej formie, w metalowej klatce dla tępych mas, które spojrzą na to coś i powiedzą: „Piękne, głębokie dzieło, ciekawe, daje do myślenia, wywołuje tyle emocji, na przykład chce się od tego srać albo tańczyć, no sam już, kurwa, nie wiem, ale wiem, że to jeden z filarów obecnego społeczeństwa, tego, na czym stoję, więc musi być wielkie” – chciało mi się rzygać.
Czy uważam się za lepszego? Niestety nie. Wiszę nad tym światem, ale jestem również przez niego określany. Cyberświat pożerał mnie i trawił w nieskończoność jak każdego innego. To, że miałem wywalone na wielką ludzkość, nie znaczy, że moje ciało nie było obowiązkowe, połączone z identyfikatorem na witrynie Facebible. Jak każdy byłem i jestem hipokrytą. Życie bez Internetu stało się niemożliwe. Myśliciele i filozofowie jasno określili, że ludzka dusza została odnaleziona właśnie w Internecie. To tam bombardowały nas nieustające reklamy, ważne i nieważne wiadomości, pornografia, filmy dokumentalne, pogoda, nowi znajomi, historia oraz rozrywka. Ludzie chodzili po ulicach, pewnie, ale każdy ciągnął za sobą wirtualnego ducha. Świat wirtualny dał upust ludzkiej żądzy posiadania wszystkiego. Często nie dało się odróżnić, czy coś dzieje się naprawdę, czy jest wirtualne.
Niektórzy uważali, że granica już dawno zniknęła. Powstawały nawet najróżniejsze organizacje, które zajmowały się tym aspektem życia, nie dochodząc do żadnych konstruktywnych wniosków. Rzeczywistość się zapętlała. Lubiłem tysiące postów moich rzekomych znajomych, jakichś polityków, celebrytów, gadających zwierząt oraz robotów wygłaszających motywujące przemowy, a wyżywałem się potem, ucinając im wszystkim głowy w symulatorze nienawiści HGTs56. W międzyczasie urządzałem przejażdżkę samochodem, bentleyegem 873y732 w formie hologramu, przenikając przez innych uczestników ruchu. W czytniki zsynchronizowane z moim słuchem wlewała się najnowsza neopunkracytowa płyta TrencR, gdy jedząc hamburgera Wat-Ai, skanowałem odcisk dłoni w bazie danych hiperkorporacji VHG produkującej nanoprzejścia, model 4. Gdy zarejestrowałem odbytą wizytę w pracy, wypiłem psyherbatę Gury7, jednocześnie kupując przez Internet nowy rower astralny Fade00882 dla żony, która spędzała dzień na układaniu modelu piramidy mocy w korporacji RGD, która propagowała rozwój wewnętrzny oraz zdrową sytuację rodzinną. W międzyczasie nasiąknąłem wiedzą o wojnie GP88 z roku dwa tysiące dwieście pierwszego i dowiedziałem się, że choroba Kli, na którą cierpiałem od dwudziestu lat, jest używana w sektorze BBS4 do wytwarzania słodyczy wibracyjnych.
Obejrzałem śmieszny filmik z kotem krojącym czarną cebulę w najrówniejsze, uwodzące kształty. Przekazem myślowym odpowiedziałem na tysiące wiadomości, zagłosowałem na nowego podfunkcjonariusza skrzydła 32U, przeżyłem cztery filmy i osiem seriali, które dwa razy łączyły się w całość, z Marlonem Brando, Tyntem Uro, Robertem DeNiro i Klausem Lucano, naćpałem się herotoniną przepisaną przez hiperlekarza i zgodnie z receptą zaspokoiłem swoje seksualne żądze za pomocą Uciszacza 33 firmy Stlikha7. Następnie podłączyłem się do regeneratora XFS i poprawiłem masę mięśniową. Żeby nie nudzić się w trakcie, wysłałem świadomość do strumienia, internetowej otchłani informacji. Tam było wszystko i nic: śmierć prezydenta Rosji wzburza punktacją Libii. Szukanie: czy Rosja istnieje? Tylko w podświadomości cyberradykałów, ale dostała nowy status w grze Agent TBF545 >>> mogą zainteresować cię inne gry jak Agent 454, A344tek czy Rzeźnia2221 >>> Spróbuj nowego, świeżego free-pizza-plate już w tej sekundzie!!! >>> Twoja żona zmienia płeć, najwyższy czas!!! Jest ich tylko miliard do wyboru. Rytet 33 już dostępny. Masz jedną potrzebę fizjologiczną. Pozytywne ptaki 7yth wołają twoich przyjaciół, obejrzyj całą akcję! Wstawaj, leż. Rób, co chcesz! Nie ma ograniczeń. Wysadzałem się w likatorze LBGR5, składałem w monterze VUC 172, skakałem ze spadochronu sieciowego z Pasa Mroku i Szczęścia na Mont Everest, zobacz, jakie to łatwe. Zdrowe dzieci to zielone dzieci. Miłość jest najważniejsza, gdy masz transformator kodu HUUKs3221. Tańcz jak Erulik z nowym tarasem B4. Punkty, rodzina, Pralka 44902342, loty międzyplanetarne, śmierć, Resurektor GF42, Guzo Hikler, historia Rzymu, śmieszny idiota umiera na kolcu dezintegracji, ujawnienie danych rządowych na PornstacjiUGH221, AG, święto kapusty w podziemnej osadzie XDS978, seks z żoną, teleportacja, prawa cyborgów, seks ze zwierzętami, Sztuczny Bóg, Chipsy umysłowe DASK2, morderstwa w rzeczywistej grze, nieśmiertelność, zakłócenia kodu, nowy telefon tlenowy Samgeh 32UJ7, przyszłość gatunku, wszystko jest jednym, dziwna chmura nad Azją, 466456, kody przepływowe zerwane, badanie oddechu subatomowego w czwartek, w piątek kolacja u modulowanego wyobraźnią męża szefa, którego żona jest od dwóch lat zamknięta w piłce tenisowej, w niedzielę nowy odcinek Chaosu na Velstali, a potem implozja.
Implozja nastąpiła w roku dwa tysiące dwieście dwudziestym drugim, a jej następstwem była ciemność. Tak po prostu ktoś wyłączył prąd jak w pieprzonej _Ucieczce z Los Angeles_, a Pas Mroku, który wcześniej służył za śmietnisko, nie dopuszczał prawdziwego światła słonecznego, trochę jak w sequelach Matrixa. Świat stał się wyspą mroku, otoczoną przez morze burz elektrycznych. Ludzkość przeżyła zagładę, ale przetrwała, jak zwykle, razem z karaluchami. Wiele czasu później nieprzyjazny świat zamieszkiwali nowi ludzie, potomkowie tych, którzy przetrwali Wielką Implozję i chaos, jaki nastąpił później. Nie dany był im jednak spokój, ponieważ w ciemności zaczęły rządzić Cienie.
01101000 01100001 01101110 01100111 01101001 01101110 01100111
Gdzie nie ma światła, widać tylko kontury, choć ludzki wzrok z niespodziewaną skutecznością przyzwyczaił się do nowych warunków życia. Na sześćdziesiątym drugim piętrze opuszczonego wieżowca znajdował się bar odpowiednio ochrzczony jako Bar 62. Jedyną drogę dostępu do tego miejsca stanowiła olbrzymia rura przesyłowa, która opadła z nieba po implozji, tworząc korytarz z ziemi na sześćdziesiąte drugie piętro. Ruina budynku była ogromna, a na piętrze, gdzie znajdował się bar, mieścił się również spory parking. Tam też zatrzymał się Knur – ciężarówka Fatboya z niespotykanym ładunkiem w celu nabycia benzyny.
Frank, znany w świecie jako Fatboy, najlepszy kierowca i przewoźnik do wynajęcia, otyły mężczyzna w średnim wieku z mocnym zarostem, kasztanowymi oczami i krótkimi włosami otworzył żelazne drzwi prowadzące z parkingu do niewielkiego pomieszczenia na krawędzi, w którym mieścił się Bar 62. Za nim podążali Jednoręki Bill, wysoki, żylasty najemnik bez lewej ręki, genialny strzelec z jednym cybernetycznym okiem żarzącym się na krwistoczerwony kolor, a także Fork, najemny bandyta bez specjalnych atutów, oraz Enyo i Bellona, dwie wojowniczki, które stanowiły parę zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym.
Wnętrze baru było słabo widoczne, ale nikłe światło docierało do środka zza pustych okiennic. Z krawędzi nad przepaścią sześćdziesiątego drugiego piętra dało się dostrzec ciemne pasma górskie, które uwypuklały się na tle jasnego, pulsującego pierścienia oplatającego horyzont – wielkiej Elektrycznej Pustki. Zabójcze tereny, pełne wyładowań elektrycznych, nie nadawały się do życia, lecz wytwarzały łunę światła, która, chcąc nie chcąc, stawała się iskrą nadziei w ciemności. Ciemne wnętrze baru zajmowała lada, za którą stał barman i właściciel, niejaki Trax – siwy, starszy, brodaty gangster, który przeżył swoją dolę cierpienia w Świecie Mroku. Naprzeciwko ustawione było kilka okrągłych stolików, przy których siedziało łącznie czworo ludzi. Dwoje w rogu mamrotało między sobą, a pozostali zajmowali dwa osobne stoliki. Ich sylwetki majaczyły niewyraźnie w ciemności, a twarze pozostawały niewidzialne. Na końcu lady znajdował się jeszcze jeden przykurczony osobnik, którego najtrudniej było zauważyć. Każdy z obecnych miał broń – nieodłączny element wyposażenia człowieka w Świecie Mroku. Broń dzieliła się na dwa rodzaje: zwykła, a więc strzelająca kulami, służyła do zabijania ludzi, natomiast elektryczna była wykorzystywana do walki z Cieniami.
Cienie pojawiły się po implozji i śmiertelnie przerażały każdego człowieka. Cień potrafił wchłonąć każde światło i wyssać z człowieka siły umysłowe. Ich sylwetki przypominały ludzkie, jednak stworzenia te nie miały materialnego ciała – były duchami mroku. Przyciągała je elektryczność i światło. Żerowały na nich, ale tylko w niedużych, choć też nie za małych dawkach. Zbyt silny ładunek elektryczny lub świetlny anihilował Cienie bezpowrotnie. Tak właśnie działała broń elektryczna.
Fatboy nosił krótki obrzyn, skuteczny na ludzi, oraz dłuższą jednolufową strzelbę elektryczną, która z potężnego cylindra wypluwała wiązkę zabójczego dla Cieni napięcia. Enyo i Bellona nosiły świetliste ostrza, naładowane miecze, które po uaktywnieniu, rozgrzane do czerwoności, raziły każdego w pobliżu, zarówno człowieka, jak i Cień. Fork władał dwoma pistoletami, zwykłym i elektrycznym, natomiast Jednoręki Bill był mistrzem rewolweru, który umiejętnie przełączał między dwoma trybami, w zależności od celu.
Fatboy rozejrzał się po wnętrzu i obrócił się do Billa.
– Odpocznijcie sobie gdzieś, ja pogadam z Traxem – rzucił, po czym skierował się do lady.
Bill stanął przy drzwiach, a Enyo, Bellona i Fork usiedli przy najbliższym stoliku.
– Kogo ja niedowidzę? – wycedził szorstkim głosem właściciel baru, wycierając szklankę. – Mój ulubiony kierowca, Fatboy – dodał.
– Witaj Trax. Interes kwitnie. – Frank oparł się ramieniem o bar.
– Jak mówisz, przyjacielu. Ostatnio podrasowałem nawet tarcze elektryczne na zewnątrz. Każdy cienisty chuj, który spróbuje tu wejść przez okno, usmaży się aż miło. – Trax odłożył szklankę, wziął następną, splunął do środka i kontynuował wycieranie.
– Od razu mi ulżyło – odparł kierowca.
– Podać coś tobie albo kolegom? – Barman się wychylił i zmierzył wzrokiem najemników siedzących przy stoliku.
– Dla nich nic, ale mi możesz polać swojego słynnego bimbru. – Fatboy wyciągnął kilka monet z kieszeni i położył na blat, jednocześnie spoglądając na podejrzaną postać na drugim końcu baru.
Przygarbiony mężczyzna w dużym kapeluszu z rondem nie wykazywał chęci do interakcji.
– Już się robi. – Barman odłożył ścierkę. – Może zainteresowałaby cię również paczka papierosów? Jeden taki poszukiwacz trafił w podziemiach na urządzenie pełne fajek i nieźle się na tym obłowił. Tanie nie są, ale Frank, mówię ci, warto.
– Pewnie, wezmę. – Fatboy dorzucił jeszcze garść monet, czyli najróżniejszych okrągłych przedmiotów, śmieci znalezionych w ciemności. – Dobrze, że Cieni nie interesują takie małe źródła światła. Skurwysyńskie duchy pozwalają nam przynajmniej zapalić papierosa. Oczywiście, jeśli jakimś cudem uda się go zdobyć.
Trax wlał kierowcy szklankę alkoholowej cieczy i postawił ją na barze, a ten jednym haustem opróżnił zawartość.
– Polej jeszcze. – Fatboy się skrzywił, wyciągnął z paczki papierosa, włożył go do ust, odszukał w kieszeniach skórzanej, szarej kurtki ciężką zapalniczkę i zapalił. Człowiek w kapeluszu schylił się nieco, a Bill, który spod drzwi uważnie wszystko obserwował, dojrzał nikłą biel jego zębów.
– Niezłą masz obstawę, Frank. – Trax napełnił szklankę. – Jakieś duże zlecenie?
– Okrągła suma, przyjacielu – zaśmiał się Fatboy i wydmuchał dym. – Niestety nie mogę o tym rozmawiać, bo moja obstawa może zwrócić się przeciwko mnie. Dyskrecja jest w umowie. – Wzrok Fatboya napotkał na czerwone oko Billa, które zdawało się śledzić każdy ruch kierowcy. – Ale przechodząc do sedna, nie wpadliśmy tu na pogaduszki.
– Wpadliście po benzynę – oznajmił Trax, oparłszy się o półki z alkoholem. – Chcesz nakarmić swojego Knura Frankie, co?
– Maleństwo też musi jeść. Trzeba mu zapełnić brzuszek, żebyśmy mogli dojechać do celu bez dodatkowych postojów w miejscach mniej przyjemnych niż Bar 62.
– Naturalnie. Niech ktoś z twojej drużyny podejdzie do stacji. Tam Vic się wszystkim zajmie – odrzekł Trax, uważnie obserwując najemników.
– Hej, Fork. – Fatboy gwizdnął i zaciągnął się papierosem. – Wyjdź z baru, skieruj się na prawo. Idź wzdłuż ściany parkingu, a trafisz na stację. Zatankujcie moją maszynę do pełna. – Frank sięgnął do spodni, wyjął gruby woreczek monet i rzucił na blat.
Gdy rozległ się brzęk zawartości, tajemniczy człowiek przy barze uniósł na chwilę głowę, jednocześnie ujawniając białe, puste oczy.
Fork posłuchał polecenia i opuścił bar.
– Panie na pewno niczego się nie napiją? – rzucił Trax w stronę najbliższego stolika, zgarniając zapłatę z baru.
Enyo wstała, zręcznie eksponując swoją broń u boku, i szybko podeszła do lady.
– Daj butelkę whisky – powiedziała, podnosząc paczkę papierosów.
– Już się robi. – Barman się uśmiechnął i podał alkohol.
Enyo położyła parę monet przed twarzą Traxa, odpaliła papierosa, zabrała butelkę i wróciła do Bellony.
– Taką dostałem obstawę – westchnął Fatboy, opróżniając szklankę bimbru. – Prawie sami profesjonaliści. Z tymi dwiema wolę nie zadzierać, widziałem, co potrafią. Tam pod ścianą stoi Jednoręki Bill, pewnie o nim słyszałeś.
– Jasne, że słyszałem. Pan czerwone oko. – Barman uśmiechnął się w ciemności do Billa, widząc tylko wychudzoną sylwetkę i jarzący się krwisto punkt na wysokości twarzy.
– Mówię ci Trax, ten gość jest tak dobry, jak ludzie mówią, albo i lepszy – dodał Fatboy, gasząc papierosa w ledwo widocznej popielniczce. – Polej jeszcze jednego.
– Na mój koszt – odezwał się niespodziewanie przygarbiony mężczyzna w kapeluszu.
– A kim ty jesteś, że chcesz płacić za moją przyjemność? – Fatboy przechylił się w prawą stronę.
Dziwna postać przesuwała się wzdłuż baru, aż na wyciągnięcie ręki kierowcy.
– Jestem żebrakiem. – Kapelusznik uniósł głowę, ukazując czyste białka bez źrenic, jedną z licznych zmian ludzkiego ciała, które można było napotkać w Świecie Mroku.
– Skoro jesteś żebrakiem, to nie powinno być na odwrót?
– W dzisiejszych czasach każdy jest żebrakiem. – Białooki pogładził się po gęstej brodzie. – Albo powinien być.
– Nie ja, kolego. – Fatboy poczuł smród roztaczany przez nieznajomego. – Wolę sam decydować o swoim losie. A jak komuś się to nie podoba, to jego problem.
– Fatboy rozjeżdża problemy swoim Knurem. – Trax zmierzył wzrokiem żebraka. – Tobie też polać?
– Pewnie. – Kapelusznik rzucił na blat parę monet. W mroku jego zarys sugerował dość niewysokiego człowieka schowanego w długim płaszczu. Nieznośny zapach żebraka roznosił lekki wiatr, jaki przedostawał się do środka przez puste okiennice na sześćdziesiątym drugim piętrze.
– Zawsze mnie interesowało – zaczął Frank, przyglądając się uważnie twarzy żebraka – jak wy, ludzie, widzicie tymi białymi ślepiami.
– Nie martw się, przyjacielu, wygląd moich oczu jest nieistotny. Jestem tylko tłem, wypełniaczem, postacią drugoplanową, bohaterem niezależnym albo wręcz przeciwnie. W Świecie Mroku jest pełno takich ludzi jak ja, świadomych żebraków. – Białooki podniósł jedną ze szklanek, które Trax postawił na barze, i wypił połowę.
– Co masz na myśli, mówiąc „żebraków”? – Fatboy podjął temat.
– Widzisz, Fatboy… Mogę mówić Fatboy? – Żebrak uśmiechnął się niejednoznacznie, a kierowca w odpowiedzi kiwnął głową. – No więc żyjemy na wielkim, zrujnowanym cmentarzu, pogrążonym w mroku. Większość z nas nie ma żadnego celu. Kierowca tego nie zrozumie. Błądzimy jak ślepcy w ruinach przeszłości, czasem napotykając na jakieś niezrozumiałe pozostałości. – Żebrak podrzucił paczkę papierosów. – Fajki, czyli dziwne ruloniki pełne jakichś śmieci, które podpalamy i wdychamy ich dym. Podziemne gąszcze kabli, które służyły nie wiadomo do czego. Puste szklane urządzenia. Pudełka, których nie umiemy użyć, o przyćmionych barwach, których nie umiemy nazwać. Czasem coś zabłyśnie tylko po to, aby w następnej chwili zostać pożartym przez Cienie. Żebrzemy o jakiekolwiek znaczenie. – Jego twarz pozostawała dziwnie rozmyta.
Fatboy wypił trzecią szklankę bimbru Traxa i nie spuszczał wzroku z rozmówcy.
– Siedząc tak w mroku, człowiek zastanawia się, gdzie coś się kończy, a gdzie zaczyna. Rozumiecie, przyjaciele? – Żebrak zaśmiał się gardłowo, wodząc pustym wzrokiem od kierowcy do barmana. – Nie widać już granicy. W tym jest cały problem. Żebracy zastanawiają się, żebrzą w ciemności o sens i w końcu go znajdują. A odpowiedź może być tylko jedna. – Mężczyzna postukał palcami o blat.
– Niecierpliwie czekamy, aby dowiedzieć się jaka, śmierdzielu. – Trax poczuł, że coś jest nie tak.
– Wszyscy jesteśmy częścią wielopoziomowego kodu. Każdy spełnia jakąś funkcję, żyjąc w całkowitej nieświadomości, że tak właśnie zaplanował to program.
– Gadasz trochę jak jeden człowieczek, którego ostatnio poznałem, niejaki Styx – powiedział Fatboy, odsunąwszy się lekko od białookiego osobnika.
– Nie znam nikogo takiego, ale jest to możliwe. Kod ma swoje błędy, czasem się powtarza i rozrasta, kiedy ktoś go zobaczy. On jest głodny, już znalazł nowy świat do opanowania i używa nas wszystkich, żebyśmy mu w tym pomogli. Ja długo błądziłem i żebrałem z innymi, aby wreszcie trafić tam, gdzie powinienem.
– To znaczy gdzie? – zapytał Fatboy.
– Do tego gównianego baru. – Żebrak niespodziewanie wysunął tępe ostrze z rękawa i szybkim ruchem zamierzył się na Fatboya.
Gruby kierowca równie zwinnie uchylił się w tył i złapał napastnika za rękę.
– Błąd, nędzna kurwo – wycharczał kierowca, a z drugiego końca baru rozległ się dźwięk odsuwanego krzesła.
Jedna z ukrytych postaci siedzących samotnie podniosła się, wyjmując spomiędzy nóg strzelbę. W następnej chwili kula z niezawodnego rewolweru Jednorękiego Billa przebiła skroń strzelca. W tym samym czasie druga postać, siedząca przy innym stoliku, skorzystała z zamieszania i zdążyła oddać strzał. Enyo i Bellona skoczyły na bok, aby uniknąć obrażeń. Druga z nich, długowłosa blondynka Bellona, została jednak trafiona w brzuch i upadła pod stolik. Sekundę później pozostała dwójka mamroczących w kącie klientów baru podniosła się, błyskawicznie strzelając do wszystkiego naokoło automatycznymi karabinami.
– Kurwa, nie w moim barze! – wrzasnął Trax, sięgając po wielką strzelbę ukrytą pod ladą.
Barman nacisnął spust, wyrywając dziurę w ladzie i zmiatając z objęć Fatboya natrętnego żebraka. Białooki padł na ciemną podłogę, a kierowca poczuł, jak krwawa chmurka osadza mu się na twarzy. Jedną rękę miał już na obrzynie, który wycelował w drugiego napastnika.
Strzelec, który trafił Bellonę, ukrył się za przewróconym stolikiem. Podobnie zrobili Bill i Enyo, aby uniknąć gradu kul z karabinów maszynowych. Fatboy strzelił w stolik, jednocześnie rzucając się na plecy za barem. Siła rażenia obrzyna przebiła drewno i urwała górną część głowy drugiemu strzelcowi. Pozostała dwójka wystrzelała się i schyliła za przewrócony stolik, aby przeładować karabiny.
Enyo bez zastanowienia dobyła ostrza, które błyskawicznie zaiskrzyło i poczerwieniało. Rudowłosa kobieta rzuciła się z wrzaskiem na napastników. Gdy dobiegła do ich kryjówki oboje już wstawali, gotowi do zabijania. Elektryczne ostrze Enyo było jednak szybsze. Kobieta jednym płynnym ruchem pozbawiła pierwszego zabójcę ręki. Mężczyzna krzyknął zaskoczony, usiadł mimowolnie, zacisnął drugą rękę na karabinie i zaczął strzelać na oślep. Enyo schowała się po drugiej stronie stolika.
Bill przesunął się wzdłuż ściany i zauważył, że ostatni zabójca chce ją trafić przez drewnianą zasłonę. Bez zastanowienia posłał w jego prawe oko zabójczą kulę. Gdy zobaczył swojego towarzysza na ziemi, ostatni napastnik bez ręki, strzelając, podniósł się i ruszył w amoku ku przepaści. Na krawędzi przypadkiem trafił w jedną z elektrycznych tarcz ochronnych Baru 62, wywołując zwarcie i niszcząc mały generator ukryty za barem.
Duże wyładowanie rozświetliło wnętrze baru. Było zalane krwią i usłane ciałami. Prąd poraził napastnika który wrzeszcząc, odchylił się i spadł w mrok. Część tarcz ochronnych żarzyła się jeszcze chwilę oślepiającym światłem, po czym ucichła i zgasła. Przerwana instalacja tryskała iskrami. Fatboy i Trax, schowani za barem, spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Tylko nie to – wyszeptał barman, sięgając po elektryczny pistolet z szafki obok.
Enyo doskoczyła do swojej ukochanej, która wiła się z bólu w miejscu, gdzie upadła. Wszyscy pozostali wbili wzrok w mroczną otchłań na zewnątrz. Na tle jarzącego się horyzontu, za snopem iskier sypiących się jeszcze ze zniszczonych tarcz, przemykały niewyraźne kształty. Zbliżały się bardzo szybko, a im bliżej były, tym bardziej przypominały ludzi.
– Spieprzamy stąd! – Bill doskoczył do drzwi wyjściowych i otworzył je kopnięciem.
Pierwsze Cienie bezszelestnie uderzyły w krawędź piętra. Kilka z nich doskoczyło do żądnej krwi Enyo. Czarne ludzkie kontury wydawały się trząść i rzucać nieskładnie, wydając przy tym jęki cierpienia. Kilka oblepiło powykręcane tarcze, sikające iskrami jak wygłodzone robaki, natychmiast wysysając światło.
Enyo zareagowała momentalnie i jednym ruchem elektrycznego ostrza przepołowiła trzy Cienie. Kilka następnych wpadło na bar. Enyo rzuciła się w stronę Bellony, postawiła ją na nogi i zaczęła ciągnąć w stronę wyjścia, gdzie przed chwilą zniknął Jednoręki Bill. Fatboy pozbierał się równie szybko jak ona, sięgnął po elektryczną strzelbę, zmiótł jasnym wyładowaniem mroczne postacie na barze, po czym pobiegł do wyjścia, pomagając Enyo wynieść Bellonę. Gdy byli przy drzwiach, większa grupa dygoczących kształtów wpłynęła na sześćdziesiąte drugie piętro.
Właściciel baru Trax zauważył, że został sam za zniszczoną ladą. Ruszająca się ciemna chmura pełzała po jego lokalu. Gangster dostrzegł, że Cieni jest nienaturalnie dużo i wszystkie pchają się do wyjścia. Część odłączyła się jednak od grupy i sunęła ku niemu. Ściskając elektryczną broń, wiedział, że to już koniec. Drugą ręką sięgnął po otwartą butelkę whisky z szafki za plecami i wypił tyle, ile zdołał. Następnie wstał i zaczął strzelać skwierczącymi wyładowaniami. Kilka najbliższych kształtów rozproszyło się, gdy ugodziła w nie jasna, poskręcana wiązka światła. Ich miejsce zastąpiły następne, wlatujące nad krawędzią przepaści. Pistolet wypluwał z siebie elektryczność, co chwilę rozświetlając przerażoną twarz barmana. Ostatnia wiązka nie zdążyła opuścić broni, ponieważ większy cień, który wysunął się z tłumu, wchłonął ją, wpychając kontur swojej głowy w lufę. Mroczne postacie otoczyły i przytuliły barmana, który zaczął panicznie wrzeszczeć. Gdy czarna masa go pochłonęła, ucichł raz na zawsze.
Trax ani nic nie widział, ani nie czuł. Leżał gdzieś w nieprzebytej ciemności. Był jednak świadomy. Nagle jego spokój, co jak mu się wydawało, było śmiercią, przerwał potępieńczy wrzask dobiegający z oddali. Odgłos przerywał się jak niewyraźna transmisja. Do dźwięku dołączyła eksplozja obrazu. Mózg barmana zalała niepowstrzymana fala informacji. Kolory, których w życiu nie widział, pozbawiały go jaźni. Widział cyfrowo zakręcane butelki keczupu Bonzai, nagie kobiety, jakie nie śniły mu się w najśmielszych fantazjach, oraz nadzy mężczyźni o figurach bogów. Do tego Ytlio8989, burze i słoneczne równiny, a także Robert Redford, sportowe samochody o napędzie molekularnym, batoniki wewnętrzne, zawierające w sobie cztery rodzaje zwyczajnych batonów, psy bez głów, Hitler, obrazki z napisami, wybuchy, wymiociny, pot, smród, wypoczynek w astralnym spa, Reyes Smith, rodzinne obiady, Jezus-Pająk, lęki pierwszoklasistów, narkotyczne wizje i złote rybki.
Natłok wiadomości zdawał się pochłaniać umysł Traxa, jak gruby syn właściciela Wirtualnego Sklepu WH67 pochłaniał light burgera z Fit and Good, zapodając go sobie strzykawką prosto do nanożołądka. Barman stopniowo pozostawił swoje materialne ciało na podłodze Baru 62, a jego umysł trafił do strumienia. Tam nie było już Traxa, pozostał tylko nośnik danych, przepełniony po brzegi nieskończonymi ściekami, które płynęły niczym czas i znaczyły równie mało.
01100011 01110010 01100101 01100001 01110100 01101001 01101110 01100111 00100000 01110100 01101000 01100101 00100000 01101100 01101111 01101111 01110000
Jakiś czas wcześniej Knur, prowadzony przez Fatboya, jechał szeroką opustoszałą autostradą na południe, zbliżając się do Elektrycznej Pustki. Po Wielkiej Implozji, ale zbyt dawno, żeby można było pamiętać, ktoś uprzątnął główne drogi z części pozostawionych wraków. Dzięki temu trasy stały się przejezdne dla nielicznych, którzy posiadali środek transportu.
Frank znał na pamięć każdą drogę, skrót i pustynię w Świecie Mroku. Pamiętał, gdzie leżały poszczególne skupiska złomu zagradzające lub utrudniające przejazd, wiedział, gdzie jego Knur może się przecisnąć, a gdzie przejazd jest idealny na zasadzkę. Taka wiedza była niezbędna, gdyż w ciemności dało się jechać tylko po omacku.
Ciężarówka z masywnym, zardzewiałym kontenerem na lawecie i wielką kabiną, w środku przypominającą niewielki pokój, pędziła wśród rozległych, pogrążonych w cieniu ruin miasta. Większość wieżowców dawno się przewróciła i tylko nieliczne pozostały, przypominając złowrogie olbrzymy ukrywające się w ciemności. Między ich stopami snuły się Cienie. Knur również przypominał jeden z nich, sunąc bez świateł w mroku.
Fatboy miał w swoim pojeździe naładowany mały akumulator, który zapewniał mu niewielkie i niezbędne źródło prądu. Kierowca sięgnął do schowka i wyciągnął z niego kasetkę w pobrudzonym plastikowym pudełku. Na okładce dało się dostrzec część sylwetki otyłego mężczyzny w czarnych okularach oraz fragmenty napisu: YOU’VE CME A LON WAY BABY. Następnie Frank wyjął kasetkę i wepchnął ją do starego odtwarzacza umiejscowionego na pulpicie.
Gdy wzrastający dźwięk piosenki zaczął docierać do uszu kierowcy, ten skręcił Knurem w przerwę między dwoma obalonymi budowlami wielkości piramid. Za gruzowiskiem rozciągało się rozległe, jałowe pustkowie. Nikt nie wiedział, jak powstała pustynia ciągnąca się wzdłuż Elektrycznej Pustki, ale większość podejrzewała, że jest efektem destrukcji, którą spowodowała Wielka Implozja.
Fatboy rozpędził Knura do maksymalnej prędkości na prostej drodze. Nie tak daleko przed nim z ziemi wyrastał mur elektryczności, wysoki na wiele kilometrów. Pas, gdzie zaczynała się Elektryczna Pustka przysłaniał horyzont, a bijące od niego światło już zaczęło razić kierowcę. Frank znów sięgnął do schowka i wygrzebał ze środka przyciemniane okulary z metalowymi osłonami po bokach. Okulary przekazał mu człowiek o imieniu Julian Starlight.
Fatboy zapamiętał niezwykłego osobnika, od którego przyjął zlecenie. Był to wysoki, szczupły, łysy, czarnoskóry mężczyzna w stroju, którego kierowca nigdy nie widział – dopasowanym garniturze. Jego osoba wzbudzała niepokój, również z powodu nazwiska; w Świecie Mroku nikt nie miał nazwisk, ewentualnie ksywki. Jednak mężczyzna oferował tak dobre pieniądze, że żaden szanujący się przewoźnik nie mógł odmówić.
– Będziesz ich potrzebował – oznajmił zleceniodawca, którego główną charakterystyczną cechą były świecące śnieżnobiałe zęby, i przekazał kierowcy okulary.
Zbliżając się szybko do Elektrycznej Pustki, słuchając słów _Right here, right now_ dobiegających z odtwarzacza, Frank stwierdził, że podejrzany zleceniodawca miał całkowitą rację. Knur stawał się coraz bardziej widoczny za sprawą elektrycznej łuny światła, rozpędzającej mroczną czeluść, z której nadjechał. Fatboy, przyzwyczajony do mroku i niepokojących ruchów Cieni mrowiących się naokoło, ze zdziwieniem obserwował oświetloną równinę. Pustą przestrzeń wypełniało jedynie rosnące napięcie, objawiające się dreszczem na skórze kierowcy. Im bliżej był celu, tym bardziej czuł każdy postawiony i drgający włos na ciele. Powietrze wydawało się cięższe i gęstsze.
Pod elektryczną ścianą patrzenie bez okularów stało się praktycznie niemożliwe. Syk prądu dobiegał z każdej strony, a natężenie światła wprawiało w otępienie. Fatboy skupił się na drodze i na obiekcie, który pojawił się przed nim – w miejscu, gdzie światło dotykało spalonej ziemi. Czarny kształt powoli zamieniał się w niewielką bazę, otoczoną płotem kolczastym.
Brama została szeroko otwarta. W środku znajdował się całkiem duży plac, na którym stał niewielki, nierzucający się w oczy dwupiętrowy budynek z pordzewiałej stali. Wyróżniały się natomiast obiekty połączone z budowlą. Do tylnej ściany wchodziła pokaźna rura opleciona kablami i drutami, ciągnąca się przez całą posesję, na końcu znikająca w oceanie światła. Z kolei obok budynku stała wysoka wieża podłączona do bocznej ściany licznymi przewodami. Z dachu ponuro spoglądał skrzywiony dźwig, który miał za zadanie podnosić obiekty z otwartego, dolnego piętra.
Fatboy zrobił kółko przed zabudowaniem i zatrzymał się przy grupce ludzi zgromadzonych przy dwóch dużych, srebrnych jeepach. Wyłączył odtwarzacz, który zacinał się i skrzeczał, poprawił okulary i otworzył drzwi. Wszystko powlekała świetlista łuna, bijącą od Elektrycznej Pustki. Na zewnątrz napięcie okazało się niemal nie do zniesienia.
Komitet powitalny składał się z piątki osobistości, wśród których kierowca rozpoznał swojego zleceniodawcę, Juliana Starlighta, szczerzącego się bez powodu. Czarnoskóry mężczyzna miał na sobie czarny garnitur z fioletowym kołnierzem nachodzącym wysoko na szyję, był również całkiem łysy i jak każdy w bazie nosił okulary ochronne. Po obu stronach uśmiechniętego mężczyzny stały dwie kobiety z zaciętymi minami, pozornie dość podobne, ubrane w skórzane, połatane stroje i długie płaszcze. Kobieta po lewej stronie Starlighta miała długie, jasne włosy, a kobieta po prawej – krótsze, rude, związane w kucyk. Dalej był wysoki, kościsty mężczyzna bez lewej ręki, z czarnymi włosami w nieładzie. Nosił przykrótkie dresy i dżinsową kurtkę. W jego jednym oku tliło się zza okularów czerwone światło. Trochę z tyłu pozostawał postawny, nierzucający się w oczy zakapior.
– Witam, panie Fatboy! – Starlight musiał mówić podniesionym głosem, aby przebić się przez wszechogarniające skwierczenie.
– Witam, witam – odburknął kierowca. – Jak się mają sprawy? Towar gotowy do drogi?
– Naturalnie. – Julian zaśmiał się bez wyraźnego powodu. – Towar, jak pan to zgrabnie ujął, jest jeszcze w budynku. Najpierw chciałbym panu przedstawić pańskich nowych współpracowników.
– Zazwyczaj pracuję sam – westchnął Fatboy, z niesmakiem przyglądając się obstawie zleceniodawcy.
Nikt ze Świata Mroku nie był przyzwyczajony do obserwowania innych w tak wyraźnym świetle. Rozmówcy zawsze byli nieco tajemniczy i pozostawali w ukryciu. Ich wygląd zupełnie nie miał znaczenia, jednak wyobraźnia pracowała bez wytchnienia, podsuwając pomysły na to, jak mogą wyglądać w pełnym świetle. Rzeczywisty widok ludzi okazywał się rozczarowaniem.
– Rozumiem, że chodzi o bezpieczeństwo, ale nie ma obawy, Starlight. Mój Knur tratuje każde zagrożenie na swojej drodze – dodał.
– Nie wątpię, jednak mamy tu do czynienia z bardzo wyjątkowym przedsięwzięciem i należy zastosować wyjątkowe metody. Ludzie do ochrony są niezbędni. Będą chronić transport za wszelką cenę. Zalecana jest również dyskrecja, więc jeśli spotkacie kogoś na drodze, nie radzę wdawać się w zbędne pogawędki, zarówno z wrogami, jak i przyjaciółmi. Pozwoli pan, że przedstawię. – Julian stanął obok Fatboya i niczym podczas aukcji wskazywał kolejnych najemników. – Od lewej, mamy niezrównanego, niezrównoważonego strzelca, Jednorękiego Billa. Dalej Enyo i Bellona, wojowniczki warte każdej ceny. Potem Fork, góra mięcha nie do przejścia. Nie dołączyła do nas Tanner, która również jest kierowcą i rzadko kiedy wychodzi zza kierownicy. Ta grupa pojedzie jeepem, dbając o to, aby drogocenny Knur nie miał żadnych kłopotów.
– To czerwone oko jest dobrze znane w Świecie Mroku. – Kierowca wskazał Billa. – O ile nie będą się ociągać i wjeżdżać mi w drogę, przeżyję. To wszystkie niespodzianki?
– Mam jeszcze coś w zanadrzu, panie Fatboy, ale o tym zaraz. Najpierw na osłodę kwestia rozliczenia. – Starlight machnął ręką na Forka, a ten się odsunął.
Za plecami osiłka, na ziemi, znajdowały się trzy pokaźne wory pełne monet. Jak już wspomniałem, walutą były okrągłe, płaskie przedmioty, które stawały się monetami poprzez swój kształt. Monety okazały się wystarczająco prostym środkiem płatności w Świecie Mroku, w nielicznych miejscach, gdzie ktoś jeszcze rozumiał koncept pieniądza.
Fatboy podejrzliwie przyjrzał się zapłacie.
– Coś nie tak, kierowco? – parsknął Julian.
– Miały być dwa worki teraz i dwa po robocie – odparł Frank.
– Ale nastąpiła zmiana planów na twoją korzyść. Ze względu na to, jak ważny towar przewozisz, mój szef zdecydował się podwyższyć wynagrodzenie do sześciu worków pełnych monet! – wykrzyczał Starlight.
Jednocześnie otworzył się dach na niższym piętrze, a pokraczny dźwig niemrawo się poruszył. Fatboy stał przez chwilę, zastanawiając się, gdzie jest haczyk. Zaraz jednak wzruszył ramionami i uznał, że prędzej czy później haczyk sam wbije mu się w tyłek, co było dla niego niemal codziennością.
– Dobra – rzucił Frank i podniósł wzrok. Pordzewiałe ramię wyciągało z wnętrza budynku metalową kostkę wielkości średniego samochodu. – W porządku. Obrócę Knura tak, żebyście mogli załadować towar do kontenera. Niech ktoś też wrzuci moją zapłatę na tył.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji