Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Rok Elfa - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 kwietnia 2025
36,99
3699 pkt
punktów Virtualo

Rok Elfa - ebook

Po ciężkiej walce z chorobą Ben postanawia wrócić do Polski i zacząć od nowa. Nowa praca, nowe mieszkanie, nowa rutyna. Wszystko idzie zgodnie z planem — do czasu, aż na jednej imprezie spotyka gościa, który nie tylko wytrąca go z równowagi, ale też budzi w nim coś, czego Ben nie planował. Oliwier ma tatuaże, chłodny uśmiech i bagaż doświadczeń, którym nie zamierza się z nikim dzielić. Coś jednak sprawia, że tych dwoje zaczyna orbitować wokół siebie coraz bliżej. „Rok Elfa” to opowieść o drugich szansach, przyjaźni, powolnym leczeniu duszy i miłości, która przychodzi wtedy, kiedy przestajemy jej szukać.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 858 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo od autora

Drogi czytelniku!

Przede wszystkim, cieszę się, że ta książka trafiła w Twoje ręce oraz że zdecydowałeś się poświęcić na nią swój czas. Czeka Cię podróż pełna skrajnych emocji oraz historia, która mogła przytrafić się każdemu.

Jak zawsze, przed Tobą są smutki, radości, żale i wszelkie inne uczucia, które będziesz przeżywał razem z bohaterami. Mam nadzieję, że ich perypetie będą dla Ciebie nie tylko ciekawe, ale również dadzą powód do przemyśleń i refleksji. Każda z moich książek zawiera w sobie ziarno rzeczywistości, abyś mógł utożsamić się z jej fragmentami i znaleźć w nich coś dla siebie. Zapraszam Cię więc do zapoznania się z treścią tej historii.

Ponad to, korzystając z tego wstępu, chciałabym podziękować każdemu, kto przyczynił się do powstania tej książki. W tym, mojej żonie, odpowiedzialnej również za okładkę, a także Marcinowi Kefowi, który niejednokrotnie był dla mnie ogromnym wsparciem, nie raz nie zdając sobie z tego sprawy.Rozdział 1

Moja pierwsza Warszawa

Moje życie po raz kolejny zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Tym razem, na szczęście, na lepsze. Siedziałem w świeżo wynajętej kawalerce i rozglądałem się dokoła, nie bardzo wiedząc, co powinienem zrobić najpierw. Wciąż nie miałem na nic siły. Większość rzeczy stała wciąż w pudłach i torbach, czekając na rozpakowanie. Westchnąłem sam do siebie i postanowiłem najpierw zadzwonić do mamy, a potem do przyjaciółki mieszkającej stosunkowo niedaleko. Wszystko inne mogło poczekać.

— Hej synek! Rozpakowany? — Usłyszałem na powitanie głos mamy, niemalże od razu po wybraniu numeru.

— Hej mamo. Przyznaj się, czekałaś aż zadzwonię — zaśmiałem się do słuchawki, rozsiadając się bardziej na kanapie.

— Oczywiście, że tak — odparła takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Nie chciałam ci przeszkadzać, ale wiesz, że się martwię. Jak się czujesz?

— Dobrze. Jestem trochę zmęczony, ale jest w porządku — odpowiedziałem cicho. Nie chciałem, żeby się martwiła, ale też wolałem nie zatrzymywać dla siebie informacji o samopoczuciu, bo wiedziałem, że będzie ten temat drążyć. — Zadzwonię zaraz do Kasi. Obiecała mi pomóc z rozpakowywaniem.

— Super. Dobrze, że masz ją blisko — przytaknęła entuzjastycznie. — Tylko pamiętaj, żeby zjeść porządny obiad i wziąć leki.

— Mamo — jęknąłem. — Przecież wiem. Poza tym, to już nawet nie leki, tylko witaminy, ale tak, wezmę.

— Martwię się — powtórzyła z naciskiem.

— Wiem — mruknąłem i westchnąłem ciężko. — Wiem i dziękuję, ale przypominam, że jestem już zdrowy i mam trzydziestkę na karku. Mieszkałem już wcześniej sam. Umiem o siebie zadbać.

— Wiem, synek — powiedziała cicho i mogłem się tylko domyślać, co zaraz dopowie, ale po chwili wahania chyba zmieniła zdanie. — Odzywaj się do mnie regularnie, okej?

— Wiesz, że będę. — Przewróciłem oczami, chociaż nie mogła tego zobaczyć.

— Daj znać, jak spotkasz się z Maksem. Nie odpowiadał mi ostatnio na wiadomości. Będziecie teraz mieszkać w tym samym mieście, to może się zobaczycie — dorzuciła jeszcze mama, z ewidentną nadzieją w głosie.

— Dam znać. Spróbuję go przez weekend złapać — zapewniłem ją i do listy rzeczy do zrobienia, która leżała na stoliku przede mną, dopisałem spotkanie z bratem. — Lecę, mamuś. Rzeczy się same nie rozpakują.

— Trzymaj się, Benny. Już tęsknię — zaśmiała się smutno na koniec.

— Ty też mamo. W razie czego pamiętaj, że lot trwa tylko półtorej godziny. Polska to nie jest koniec świata, chociaż czasem mogłoby się tak wydawać — odpowiedziałem luźno. — Pa!

Gdy się rozłączyłem, czułem się jeszcze bardziej padnięty. Nie mniej jednak zaprosiłem moją wieloletnią przyjaciółkę i zamówiłem na szybko pizzę dla nas obojga. Kasia dotarła jeszcze przed zamówionym jedzeniem, ale gdy dowiedziała się, co będziemy jeść, dostałem na wstępie porządny opierdziel i zagroziła, że przy kolejnym fast foodzie zadzwoni do mojej matki. Przyjąłem to ze śmiechem i starałem się wyjaśnić, że wszystko wciąż miałem w kartonach, więc nie było opcji, żebym cokolwiek ugotował, ale obiecałem solennie, że jak tylko rozpakujemy moje rzeczy, przyrządzę nam coś smacznego. To ją trochę udobruchało i zakasując rękawy, zabrała się za rozpakowywanie pudeł, w międzyczasie puszczając głośno muzykę.

Zawsze wydawało mi się, że w gruncie rzeczy nie miałem dużego dobytku, ale mimo to rozpakowywanie zajęło nam kilka ładnych godzin. Dopiero po dwudziestej pierwszej padliśmy na kanapę, włączając na szybko YouTube’a na telewizorze i oddychając głęboko.

— Chyba powinienem zrobić nam jakąś kolację, ale najpierw musielibyśmy skoczyć na szybkie zakupy — powiedziałem w zamyśleniu. Wiedziałem, że kolejny fast food nie przejdzie.

— Możemy po prostu pojechać do mnie. Mam pełną lodówkę — zasugerowała moja przyjaciółka. — Jutro pomogę ci z zakupami, okej? Na dzisiaj mam dość.

— Dzięki. Brzmi dobrze — potaknąłem i po chwili dodałem. — Początki zawsze są najgorsze. Dalej już jakoś leci.

— A jak się czujesz? — zagadnęła niby mimochodem, wstając i zbierając swoje rzeczy do torebki.

— Jest dobrze. Po prostu wciąż szybko się męczę. — Wzruszyłem ramionami. — Ale skoro dostałem drugą szansę, to nie zamierzam jej spieprzyć.

— Okej, ale… Spróbuj nie rzucać się od razu w wir pracy, co? — Spojrzała na mnie wyczekująco. Doskonale wiedziała, że potrafiłem spędzić kilkanaście godzin ciurkiem nad kolejnymi projektami.

— To chyba też trochę przewartościowałem — przyznałem niechętnie, również zbierając się do wyjścia. — Mam w planach zacząć chodzić na siłownię. Może znajdę jakieś nowe hobby albo wrócę do muzyki. Może w końcu uda mi się też kogoś znaleźć.

— Twoja mama już wie o twojej orientacji, nie? — Spojrzała na mnie przez ramię, idąc powoli w stronę windy, podczas gdy ja zamykałem za nami drzwi.

— Tia. Całkiem spoko to przyjęła — przyznałem. — Chyba żyjący syn-gej brzmi dla niej lepiej niż martwy syn hetero. Mogłem się w sumie tego spodziewać.

— Ben — fuknęła Kaśka, patrząc na mnie spode łba.

— Kasiula, nie możemy wiecznie unikać tego słowa — powiedziałem spokojnie. — Pokonałem to gówno i jestem zdrowy, ale wiesz dobrze, że mogłem już dawno nie żyć. Nie chcę robić z tego tabu. Przynajmniej przekonałem się, że rak nie musi oznaczać wyroku i przewartościowałem sobie całe życie.

— Po prostu nie chcę o tym myśleć. Widziałam cię w szpitalu tylko raz i dalej śni mi się tamta onkologia po nocach. — Wzdrygnęła się, na co wybuchnąłem śmiechem.

— A co ja mam powiedzieć? Spędziłem tam trochę więcej czasu niż ty — wytknąłem jej. — I tak uważam, że leczenie u mamy w Anglii było dobrym pomysłem.

— Bo było — przyznała niechętnie. — Ale dobrze mieć cię tu z powrotem.

— Też się cieszę, że to w końcu za mną. Tęskniłem trochę za normalną wiosną, wiesz? — zaśmiałem się. — Chociaż na razie pogoda nas nie rozpieszcza.

— Pojutrze ma być cieplej, nie marudź. — Machnęła ręką. — Znajomi w przyszłą środę robią imprezę. Jedziesz ze mną? Domek za miastem, muzyczka i grill. Trzeba w końcu jakoś przywitać majówkę. Potencjalnie będziemy mogli zostać na dłużej.

— Chętnie. Nie znam nikogo w Warszawie poza tobą — zgodziłem się od razu. — A teraz nakarm mnie, dobra kobieto.

— Musimy ci znaleźć faceta, bo inaczej będziesz mi siedział na głowie — mruknęła, udając urażoną, ale zdradzał ją uniesiony lekko kącik ust.

— Twój facet za to dalej udaje, że jest zaangażowany? — Spojrzałem na nią wymownie.

— Tak. Ja za to przestałam. Spotykam się z kimś, ale na razie cicho, bo nikt nie wie — rzuciła ciężko i zrobiła markotną minę. — Nie chcę o tym jeszcze rozmawiać. Teraz mam cię pod ręką to przyjdę, jak będę gotowa, okej?

— Jasne. Jesteś piękną kobietą i od dawna powtarzam, że zasługujesz na kogoś, kto potrafi zebrać się w sobie i dać ci to, czego potrzebujesz, a nie ucieka przez osiem lat od miejsca do miejsca, każąc ci czekać — powiedziałem, patrząc jej prosto w oczy.

— Co mogę ci powiedzieć? — Wzruszyła ramionami, patrząc w podłogę. — Masz rację.

— No wreszcie! — krzyknąłem przytulając ją od boku. — Muszę to gdzieś zapisać. Katarzyna Puchalska zgodziła się w czymś ze mną bez kłócenia się o to.

— Spadaj. — Klepnęła mnie w tył głowy i uśmiechnęła się wrednie. — Benjaminie Rochu Szpilewski.

— Wiesz, jak wbić szpilę — zaśmiałem się.

— Myślałam, że to twoja specjalność. Dalej używasz tej ksywki, nie? — zagadnęła zaciekawiona, ale wzruszyłem ramionami.

— Wszystkie portfolia miałem nią podpisane, więc w branży już tak zostało. W nowej firmie na Slacku też mam wpisane “Ben Szpila Szpilewski”. Ludzie mnie po tym kojarzą — przyznałem bez zażenowania. Nie widziałem nic złego w tym przezwisku.

— À propos... Będę potrzebowała od ciebie kilku rysunków po majówce. Mam wstępny koncept, ale storyboard do mojego filmu mi się kompletnie nie klei — rzuciła niedbale.

— Miałem się nie przepracowywać — wytknąłem jej. — Poza tym, muszę się odkuć po chorobie. Nawet tobie nie będę robić nic charytatywnie — dodałem obruszony, ale spojrzała na mnie niewzruszona.

— Mam to w budżecie, spokojnie. Tak myślałam, że oszczędności ci wyparowały i będziesz potrzebował jakiejś fuchy na boku. — Patrzyła na mnie szukając potwierdzenia, na co pokiwałem smętnie głową. Moje oszczędności praktycznie nie istniały, ale dzięki Bogu, że wciąż mogłem zabrać się za nie od nowa.

Na szczęście później zeszliśmy na dużo przyjemniejsze tematy i zabraliśmy się za robienie kolacji i oglądanie naszego ulubionego serialu po raz nie wiadomo który, dopóki nie zasnęliśmy przytuleni na jej kanapie.

Uwielbiałem Kasię. Znałem ją od liceum i skończyliśmy również ten sam kierunek studiów. Pamiętałem ją jeszcze jako uroczą niską blondynkę z wielkimi dołeczkami, gdy się uśmiechała. Gdy się poznaliśmy, była nieco nieśmiała, może nawet wycofana, ale za to miała cięty język i świetne poczucie humoru, gdy już się ją bliżej poznało. Z czasem rozkręciła się dużo bardziej. Jej znakiem rozpoznawczym stały się długie do pasa włosy przefarbowane na odcień ognistej czerwieni, który towarzyszył jej teraz już od lat i robił piorunujące wrażenie w zestawieniu z jej dużymi niebieskimi oczami. Kaśka była może i dość niska, ale za to charakterem nadrabiała tych brakujących kilka centymetrów.

Niestety dość szybko przekonałem się, że mimo, iż zależało mi na niej, to nie byłem w stanie wykrzesać z siebie nic więcej. To jej jako pierwszej przyznałem się do swojej orientacji, na co tylko wzruszyła ramionami i zaciągnęła mnie na kebaba, wskazując po kolei połowę przewijających się w pobliżu facetów i pytając o oceny z wyglądu od zera do dziesięciu. Po wszystkim stwierdziła, że mieliśmy na tyle podobny gust, że wciąż mogliśmy się przyjaźnić. Kompletnie nie spodziewałem się takiej reakcji, ale miała rację. Mieliśmy bardzo podobny gust. Często podobali nam się podobni faceci. Niestety oboje mieliśmy również szczęście do toksycznych dupków. Ona wciąż tkwiła w związku bez przyszłości z wojskowym, który nigdy nie traktował jej poważnie, a ja zakończyłem swój związek, gdy dowiedziałem się nieco ponad dwa lata temu o nowotworze. Wiedziałem, że nawet jeśli przeżyję leczenie, to mój ówczesny partner nie byłby skłonny do opiekowania się mną podczas choroby. To nie był zdecydowanie uczuciowy ani rodzinny typ, a ja potrzebowałem wtedy dużo spokoju.

Kasia, z Gdańska, gdzie studiowaliśmy i pracowaliśmy, przeprowadziła się do Warszawy, a ja pojechałem do mamy na przedmieścia Londynu, żeby podjąć próbę leczenia. Rokowania były słabe, ale jakoś udało mi się to gówno pokonać, więc uznałem, że teraz czekała mnie już tylko lepsza przyszłość, na którą chciałem sam zapracować. Dostałem kolejną szansę od losu. Przeprowadziłem się więc do Warszawy, znajdując tutaj pracę, gdy tylko zdrowie mi na to pozwoliło. Mama została w Anglii, za to w Warszawie od kilku lat mieszkał mój starszy brat, chociaż nie utrzymywałem z nim zbyt częstych kontaktów. Nasi rodzice rozwiedli się, gdy ja miałem jedenaście lat, a on piętnaście. Ja zostałem z matką, a on z ojcem. Mimo, że czasem spotykaliśmy się i pisaliśmy ze sobą, to jednak kontakty znacznie się nam rozluźniły. Szczególnie, że mój brat nie należał do ludzi tolerancyjnych, a ja byłem gejem.

Na jego nieszczęście, wciąż byliśmy do siebie podobni. Obaj mierzyliśmy około metra i osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, mieliśmy blond włosy, chociaż on obcinał się bardzo krótko, a ja swoje trzymałem w nieco dłuższym nieładzie. Do tego szaroniebieskie oczy i proste nosy. Może nie wyróżnialiśmy się z tłumu, ale też żaden z nas nie był wybitnie brzydki. Podobne kości policzkowe, podobna szczęka… Raczej nie mylono nas ze sobą ze względu na różnicę wieku, ale łatwo było stwierdzić, że byliśmy rodzeństwem. Zdecydowanie nie mógł się mnie wyprzeć. I to chyba czasem bolało go najbardziej, bo wiedział, że byłem homo, choć o dziwo nie powiedział o tym żadnemu z rodziców, gdy wiedział, że nie byłem gotowy na coming out przed nimi. Wciąż nie miał pojęcia, że mama wiedziała i nie miała nic przeciwko. Miałem wrażenie, że to w sumie dobrze, bo mama nie potrzebowała kolejnego powodu do kłótni z Maksem. I tak kompletnie nie umieli się dogadać. Miałem wrażenie, że mój brat winił matkę za to, że odważyła się odejść od ojca, a później, że chciała przejąć nad nami opiekę. On zdecydował się zostać z tatą z własnej woli. Ja cieszyłem się, że nie musiałem tego robić.

Tak więc nasza sytuacja rodzinna była nieco skomplikowana, ale nie chciałem pozwolić sobie, by rzutowało to na moje dalsze życie. Szczególnie teraz. Trzy dni po moich trzydziestych urodzinach dostałem oficjalnie informację, że byłem czysty jak łza, terapia podtrzymująca została zakończona, a moje życie miało potrwać jeszcze ładnych kilka lat. Później przez ponad trzy miesiące ogarniałem pracę i przeprowadzkę z powrotem do Polski, trochę wojując z mamą o własną wolność. Była przerażona podczas mojej wyprowadzki. Głównie dlatego, że była ze mną przez cały pobyt w szpitalu i resztę leczenia. Przez niespełna dwa lata oglądała, jak ryczałem na łóżku, trzęsąc się jak osika i błagając, żeby to się szybko skończyło w ten, czy inny sposób. Myślę, że żadna matka nie chciałaby usłyszeć od swojego dziecka błagam, dajcie mi po prostu umrzeć . Moja musiała tego słuchać, za co chyba do końca życia będę czuł się winny, czyli, jak miałem nadzieję, jeszcze jakąś chwilę.

Początek mojego nowego życia postanowiłem wykorzystać na zapisanie się na siłownię, znalezienie fajnych sklepów w okolicy, zorganizowanie miejsca do pracy w mieszkaniu, znalezienie szybkiej drogi do biura oraz długie spacery po pobliskich parkach. Nie chciałem się nigdzie spieszyć. Po prostu cieszyłem się z każdej najmniejszej rzeczy w życiu. Nawet z tego, że ryneczek niedaleko miał stoisko, na którym rolnik sprzedawał świeże warzywa oraz owoce i mogłem robić sobie zapasy, a także zdrowo gotować. Zawsze to lubiłem i uważałem gotowanie za moje małe hobby, ale od czasu, gdy musiałem mocno uważać na to, jak się odżywiałem, stało się to nieodłączną częścią mojego życia. Teraz miałem dodatkowo blisko przyjaciółkę, której podrzucałem zawsze porcję czy dwie, bo nigdy nie udawało mi się ugotować sensownej porcji dla jednej osoby i musiałbym jeść to samo chyba ze cztery dni, żeby przejeść to, co przyszykowałem.Rozdział 2

Wypad na domek z niespodzianką

Tak dotarłem do środy, która miała otworzyć tegoroczną majówkę. Nie udało mi się wciąż złapać mojego brata, ale ponoć był poza miastem. Czekała mnie za to impreza z Kasią i jej znajomymi. Mieliśmy dojechać na miejsce praktycznie jako ostatni i zostać przez cztery kolejne dni. Byłem ciekawy, jakie będzie to towarzystwo, bo wciąż nie znałem nikogo poza moją przyjaciółką. Zazwyczaj jednak dość łatwo wpasowywałem się w klimaty, w jakich się obracała, więc nie stresowałem się za bardzo. Ważne, że jeszcze przed rozpoczęciem pracy na dobre, będę miał okazję rozerwać się i poznać kogoś w mieście.

Domek okazał się dużo większy, niż zakładałem, a gdy dojechaliśmy na miejsce po godzinie osiemnastej, towarzystwo bawiło się w najlepsze przy ogromnym ognisku zrobionym w rogu działki. Muzyka grała na dużych głośnikach ustawionych przy otwartych oknach i wokół kręciło się sporo ludzi. Jak się później okazało, część z nich również nocowała na miejscu, a reszta jechała dalej, mając zorganizowany długi weekend w innym miejscu. Starałem się zapamiętywać po kolei wszystkie imiona i rozmawiać z każdym po trochu, chociaż po dwóch godzinach połowa już mi uleciała z głowy. Mimo, że pod czujnym spojrzeniem mojej przyjaciółki, nie byłem w stanie wypić nic, co zawierało alkohol, i tak w okolicach dwudziestej pierwszej poczułem się zmęczony i potrzebowałem odpoczynku gdzieś w ustronnym miejscu. Zawędrowałem więc na taras z drugiej strony budynku i ku mojemu zaskoczeniu, nie byłem tam sam. Na jednym z foteli siedział chłopak, którego kompletnie nie kojarzyłem z całej tej imprezy i coś rysował w szkicowniku. Obrzucił mnie krótko niechętnym spojrzeniem, ale nie odezwał się słowem, więc zignorowałem to i usiadłem na drugim fotelu.

— Hej. Sorry, że przeszkadzam, ale muszę od nich na chwilę odpocząć. — Uśmiechnąłem się półgębkiem i odetchnąłem głęboko.

— Hej… — tu urwał, widocznie zdając sobie sprawę, że nie kojarzył mojego imienia, ale zaraz powiedział chłodno. — Co ty tu robisz?

— Hmm? Nie bardzo rozumiem? — Spojrzałem na niego z ukosa i wzruszyłem ramionami.

— Będziesz udawał, że mnie nie poznajesz? — warknął, a ja zmierzyłem go zdziwionym spojrzeniem. Był bardzo charakterystyczny, więc nie było takiej opcji, żebym go poznał i o tym zapomniał.

— Serio cię nie znam. Mieszkam w Warszawie od tygodnia, a wcześniej nie było mnie jakiś czas w kraju — odpowiedziałem powoli, mierząc go spojrzeniem. — Poza Kaśką nie znam tu nikogo.

— Nick, słuchaj, nie mam ochoty na twoje gierki. — Był ewidentnie wściekły, ale kompletnie nie miałem pojęcia o kim mówił, więc liczyłem, że szybko to naprostuję.

— Nie wiem, kim jest Nick. Ben Szpilewski, miło mi. — Wyciągnąłem do niego rękę, chociaż ostatnie słowa były zdecydowanie na wymus. Patrzył na mnie przez chwilę, po czym westchnął, a na jego twarzy wrogość została zastąpiona niechęcią.

— Sorry. Jesteś bardzo podobny do kogoś, kogo znam. Oliwier Kruszyński. — Uścisnął w końcu moją rękę.

— Zgaduję, że jego nie chciałeś tu widzieć bardziej niż mnie — odparłem kwaśno. — Odsapnę chwilę i zejdę ci z drogi.

— Trzeba było tyle nie pić — mruknął pod nosem i już mnie zdążył zirytować.

— Nie piłem — odwarknąłem i postanowiłem go całkiem zignorować, odchylając się na fotelu i przymykając oczy.

Trwaliśmy tak dłuższą chwilę. On rysował, a ja siedziałem pogrążony we własnych myślach. Oliwier. Jego imienia chyba nie zapomnę. Rzucał się w oczy. Miał długie blond włosy, związane na karku w koczek, wygolone boki, mnóstwo tatuaży na rękach, a nawet cała jego szyja była pokryta tatuażem przedstawiającym jakąś mandalę, ale nie miałem okazji lepiej się temu przyjrzeć. Do tego miał przenikliwe jasne oczy i był stosunkowo dobrze zbudowany. Pewnie w innych okolicznościach poleciałbym na niego. Byłem ciekawy, czy też zostawał tutaj na kilka dni i dlaczego nie integrował się z resztą towarzystwa, skoro już tu przyjechał. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem powoli odpływać. Nie przeszkadzały mi nawet dźwięki głośnej imprezy dziejącej się zaledwie kilka kroków ode mnie. Wiedziałem jednak, że nie powinienem ot tak zasypiać na tarasie, jeśli nie chciałem się przeziębić, czego wciąż się trochę obawiałem. Mój organizm dalej nie nabrał jeszcze pełnej odporności, więc zwykłe przeziębienia przechodziłem koszmarnie.

— Benny, tu jesteś! — Usłyszałem nieopodal głos mojej przyjaciółki i zmusiłem się, żeby otworzyć oczy i spojrzeć na nią, próbując udawać przytomnego. — Cześć Oli.

— Cześć — rzucił luźno Oliwier, brzmiąc zupełnie inaczej, niż gdy rozmawiał ze mną, ale nie miałem siły się nad tym zastanawiać.

— Matko, Ben! Wszystko dobrze? — Kasia widząc mój stan, podbiegła do mnie momentalnie, przykładając mi rękę do czoła.

— Tak, spokojnie Kasiulka. Trochę mnie zmogło. Nic się nie dzieje — odpowiedziałem miękko, próbując ją uspokoić.

— Brałeś leki? — wydukała, wciąż wyraźnie spanikowana, rozglądając się nie wiadomo za czym.

— Kasia, nie biorę już leków. Jest dobrze — westchnąłem. — Widocznie siedzenie na świeżym powietrzu mnie zmuliło.

— Chcesz się położyć? Zaprowadzę cię do łóżka, co? — Wciąż nie wyglądała na przekonaną.

— Dam sobie radę. Uspokój się i wracaj się bawić — zapewniłem ją, biorąc za rękę i ściskając delikatnie. — Tylko nie pij więcej, bo potem będziesz umierać.

— Nie jesteś moim mężem, żeby mi dyktować, ile mogę pić — odpowiedziała, prostując się i zakładając ręce na piersi.

— Zawsze jeszcze mogę zostać twoim szwagrem, jeśli twój brat się namyśli — zaśmiałem się w odpowiedzi.

— Jezu, nie każ mi sobie tego wyobrażać. Nie chciałabym cię widzieć z Sebą. — Skrzywiła się. — Myślałam, że masz lepszy gust.

— Przyjaźnię się z tobą. Mój gust musi być spaczony — zaśmiałem się, po czym przeciągnąłem się szybko, czując wciąż na sobie badawcze spojrzenie siedzącego kawałek dalej chłopaka. — Leć się bawić. Chciałaś się dzisiaj wytańczyć. Dołączę jeśli dam radę, a jak nie to pójdę się położyć, okej? Nic się nie dzieje.

— Okej, pogadamy rano — zgodziła się niechętnie, po czym cmoknęła mnie w czoło, pomachała szybko do Oliwiera i zniknęła za rogiem.

Nagle poczułem się dużo bardziej rozbudzony niż jeszcze kilka chwil temu i byłem ciekaw, czy siedzący obok mężczyzna zacznie mnie pytać o cokolwiek, co padło w mojej rozmowie z Kasią, czy kompletnie przemilczy temat. O dziwo, wciąż nie odezwał się ani słowem i wydawało mi się, że przestał również się na mnie patrzeć. Musiałem przyznać, że był osobliwym człowiekiem. Miałem więc opcję siedzenia tam dłużej i potencjalnie zaczęcia jakiejś rozmowy albo pójścia na górę, gdzie miałem przygotowane z Kaśką łóżko. Ostatecznie wybrałem tę drugą opcję, nie mając siły na niepotrzebne konfrontacje, choć z jakiegoś powodu nie mogłem przestać myśleć o tym chłopaku. Na pożegnanie skinąłem mu tylko głową, nie chcąc się odzywać i wszedłem do środka, idąc powoli w stronę schodów i wczłapując się na piętro. Odpłynąłem, jak tylko moja głowa dotknęła poduszki. Imprezowanie chyba nie było jeszcze dla mnie.

Gdy się obudziłem, wszyscy wokoło jeszcze spali. Była zaledwie ósma rano, a większość ludzi pewnie nie położyła się wcale tak dawno temu. Ubrałem się więc cicho, zgarnąłem dodatkową bluzę, owinąłem się grubą arafatką, po czym zszedłem bezszelestnie na dół i wyszedłem na taras. Ku mojemu zaskoczeniu, Oliwier siedział już tam z kubkiem kawy w ręku. Też miał na sobie grubą bluzę, a na ramionach dodatkowo koc. Nie spodziewałem się tam nikogo i przez moment nie wiedziałem, co powinienem ze sobą zrobić, ale ostatecznie westchnąłem sam do siebie i usiadłem na fotelu obok niego, jak poprzedniego wieczora.

— Dzień dobry. Nie spodziewałem się, że ktoś będzie o tej porze na nogach — powiedziałem cicho, nie chcąc siedzieć w kompletnej ciszy.

— Dzień dobry. — Posłał w moją stronę coś, co mogłoby przypominać uśmiech, gdyby było bardziej szczere. — Ja też nie, szczerze mówiąc. Musisz mieć strasznie słabą głowę, skoro wczoraj tak szybko odpadłeś. Kawy? Czegoś na kaca?

— Mówiłem, że nic nie piłem — odpowiedziałem lekko urażony. — Więc nic na kaca nie potrzebuję. Za kawę też dzięki.

— Serio? — Przyjrzał mi się badawczo i chyba faktycznie zaczynał mi wierzyć. — Nie wyglądałeś za dobrze.

— Serio. Po prostu dopadło mnie zmęczenie — odpowiedziałem wymijająco. — Wiesz czy mają jakąkolwiek zieloną herbatę?

— Nie mam pojęcia, ale mogę sprawdzić. — Wzruszył ramionami, po czym wstał. — Chodź, obczaję w kuchni.

— Dzięki. Nie lubię grzebać po szafkach ludziom, których ledwo znam — zaśmiałem się zażenowany.

— Spoko. Ja tu bywam od czasu do czasu to w miarę się orientuję, ale rzadko ktoś chce pić herbatę. Do tego zieloną. — Spojrzał na mnie kpiąco, przeszukując jedną z szuflad w kuchni. — Tu schodzi głównie wódka, gin, whiskey i kawa.

— Nie piję alkoholu i unikam kofeiny, okej? — powiedziałem wreszcie, licząc, że to wystarczy, żeby w końcu przestał starać mi się udowodnić, że ma jakiś powód, żeby mnie nie lubić.

— Chyba nie ty jedyny, bo faktycznie są jakieś herbaty. Malinowa, czarna i jaśminowa. Zielonej brak, ale chyba jaśminowa nie powinna mieć za dużo kofeiny — zastanowił się chwilę i spojrzał na mnie pytająco. — Może być?

— Jasne. Dzięki — przytaknąłem, nie chcąc wdawać się w dalszą dyskusję.

— Słodzisz? — zapytał jeszcze, ale pokręciłem głową. Cukru również unikałem podczas chemii. Większość tych nawyków została, mimo że nie musiałem się do tego dłużej stosować. Coś mnie jednak powstrzymywało, choć wiedziałem, że ten strach był irracjonalny.

Chwilę później znów siedzieliśmy we dwóch na tarasie. Również dostałem od niego bez słowa koc, więc z herbatą w rękach i otulony po brodę arafatką, a do tego przykryty kocem, siedziałem i chłonąłem widok lasu i pól, jaki rozciągał się z działki. W oddali widać było nawet pobliskie jezioro. Lokalizacja była bardzo przyjemna, a ciche śpiewy ptaków oraz szum liści działały na mnie odprężająco. Zdecydowanie było to dobre miejsce na naładowanie baterii przed powrotem do życia pełną parą.

— Mówię to niechętnie, ale przepraszam. — Usłyszałem nagle z boku i spojrzałem zaskoczony na Oliwiera.

— Nie powiem, twoje wrogie nastawienie trochę zbiło mnie z tropu. Chyba pierwszy raz spotykam kogoś, kto z góry spodziewa się po mnie wszystkiego najgorszego — zaśmiałem się. Co innego mogłem zrobić?

— Nie jestem bardzo społecznym człowiekiem i naprawdę myślałem, że jesteś kimś innym. — Skrzywił się z ledwo skrywaną złością, po czym westchnął. — Czyli jesteś tu z Kasią?

— Tak. Przyjaźnimy się od liceum. To ona namówiła mnie na przeprowadzkę do Warszawy — potwierdziłem, próbując zacząć jakąś normalną konwersację.

— Fajna z niej dziewczyna — skomentował krótko i nie bardzo wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Wspominała niedawno o tym, że zaczęła się spotykać z kimś nowym. Czyżby to on był nią zainteresowany?

— Ma swoje dobre momenty — odparłem wreszcie, a on chyba zauważył, jak się na niego wcześniej spojrzałem, bo prychnął pod nosem.

— Nie będę do niej startował. Po prostu ją lubię — burknął.

— To dobrze, bo jest zajęta — odpowiedziałem luźno, wciąż badając niejako grunt. Ta rozmowa wydawała mi się strasznie kuriozalna.

— Wiem, wiem. Zresztą nie moje klimaty. Po prostu jest jedną z nielicznych osób, które bardziej lubię niż toleruję. — Tu rzucił mi wymowne spojrzenie, na co przewróciłem oczami.

— Załapałem aluzję, dzięki — rzuciłem uszczypliwie, po czym, próbując wyczuć czy nie nadinterpretowałem jego poprzednich słów, dodałem. — Czyli mówisz, że jesteś gejem?

— To nie jest twój interes — warknął, nagle wściekły, ale rzuciłem mu ironiczny uśmieszek.

— No nie, nie jest, ale sam powiedziałeś, że Kasia to nie twoje klimaty — wytknąłem mu, a on zaklął pod nosem. — Nic do tego nie mam. Też nie gustuję w kobietach. Potraktuj to jako podtrzymanie rozmowy.

— Dziwne masz tematy do rozmów z nieznajomymi. Chyba, że najpierw nasłuchałeś się jakichś plotek. — Przyjrzał mi się uważnie, mrużąc oczy, ale uniosłem brwi do góry i pokręciłem głową.

— Nie wiem. Chyba nie. Nie kojarzę nic albo nie wiem, że to o tobie — powiedziałem szczerze i zachichotałem krótko. — A ta rozmowa jest strasznie osobliwa, ale chyba nie wiem, jak z tobą rozmawiać.

— No dobra, czyli nie chcesz wyciągnąć na ładne oczy rysunku, nie próbujesz wypytać o nic ani nie masz w planach na siłę się przymilać — podsumował, a ja uśmiechnąłem się teatralnie i skinąłem do niego głową, trzepocząc rzęsami.

— Też uważam, że mam ładne oczy, dziękuję — odpowiedziałem, ale gdy spojrzał na mnie jak na debila, parsknąłem śmiechem. — Próbuję rozrzedzić atmosferę. Doceń. No i nie. Nie mam żadnych plotek do potwierdzania, informacji do szukania, a rysunki to mogę sobie narysować sam, dziękuję.

— To co robiłeś wczoraj na tarasie? — zapytał twardo, na co aż jęknąłem.

— Potrzebowałem odpocząć i liczyłem, że jak posiedzę chwilę z daleka od tłumu, to mi przejdzie zmęczenie i wrócę do zabawy. Nie spodziewałem się tu nikogo. Ciebie zresztą pierwszy raz widziałem na oczy — zaczynałem się irytować.

— Okej — skwitował krótko, co mi tylko bardziej podniosło ciśnienie.

— Nie mam pojęcia kim jesteś, ale zaręczam, że są tu ludzie, z którymi pewnie ten czas spędziłbym lepiej. Przepraszam, że przeszkodziłem w czymkolwiek, co tam sobie nie robiłeś — rzuciłem rozeźlony i odłożyłem koc na fotel, a kubek odstawiłem na stolik. — Dzięki za herbatę. Nie będę więcej przeszkadzał. Idę się przejść.

— Nie znasz terenu — zauważył przytomnie, wciąż mnie obserwując.

— Trudno — wycedziłem i skierowałem się ku bramie. Chwilę mnie obserwował, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, ale ostatecznie chyba odpuścił.

— Tylko się nie zgub — zawołał za mną, ale nie zareagowałem. Nie miałem siły i ochoty na dziwne konfrontacje z ludźmi z ciężkim charakterem.

Liczyłem, że gdy przejdę się lasem wzdłuż ścieżki, to zgubienie się mi nie groziło, a za to uspokoję się i pozbędę tego dziwnego uczucia, że Oliwier coś do mnie dalej miał i próbował naciskać, aż nie pęknę. Cokolwiek to nie było, nie bawiło mnie to i po cichu liczyłem, że nasza rozmowa pozwoliła mu pozbyć się tych uprzedzeń, bo nie chciałem siedzieć tu z nim kolejnych kilka dni, jeśli tak miał wyglądać nasz kontakt. Niestety, tak rozkojarzyłem się myśleniem o tych dziwnych rozmowach z mężczyzną, że kompletnie nie miałem pojęcia, w którą stronę wcześniej skręcałem. Co prawda dalej szedłem ścieżką, ale ilość zakrętów sprawiła, że nie miałem pojęcia, w którą stronę była działka znajomych Kasi, a telefon w gęstym lesie nie łapał zasięgu. Wziąłem głęboki oddech i otuliłem się szczelniej chustą. Chłodny, samotny poranek w środku lasu? Znałem gorsze sposoby na umieranie, o ile nie było tu jakiejś dzikiej zwierzyny. Że też ja zawsze musiałem się w coś wpakować.

Trochę jeszcze liczyłem, że gdy będę chodził w tę i z powrotem, to w końcu trafię na miejsce, ale w pewnym momencie już nawet nie wiedziałem, w którą stronę się wracałem, a w którą szedłem głębiej w las. Wokoło nie było nikogo. Panowała cisza, przerywana tylko odgłosami ptaków, wiewiórek i czego tam jeszcze. Nie chciałem myśleć, że były tu jakieś zwierzęta, bo to mogło nie skończyć się dla mnie za dobrze. Wiedziałem też, że z jednej strony powinienem zostać w miejscu i liczyć, że ktoś mnie znajdzie, a z drugiej, bałem się, że gdy gdzieś przycupnę to porządnie się wychłodzę. Mimo upływu czasu, w lesie wciąż było chłodno, a ja robiłem się głodny i coraz bardziej zmęczony. Pieprzony Oliwier i jego uprzedzenia. Nie wyszedłbym, gdyby nie było tej naszej rozmowy ani tym bardziej nie byłbym potem tak rozkojarzony. Nie mogłem jednak zrzucić na niego całej winy. Ostrzegał mnie i nie wyganiał poza teren działki. Po prostu sam przed sobą nie chciałem się przyznać do błędu.

Tak jakby w obliczu tej sytuacji miało to jakiekolwiek znaczenie. Powoli opadałem z sił. Nie chciałem pozwolić sobie na siadanie gdzieś pod drzewem, ale nie miałem siły stawiać kolejnych kroków. Moja kondycja była tragiczna, a mijały już kolejne godziny od mojego wyjścia. W końcu się poddałem. Czułem, że więcej nie ustoję. Usiadłem pod drzewem przy ścieżce i opierając się plecami o pień, starałem się schować dłonie w bluzie i nie dopuszczać do siebie myśli, że było mi przeraźliwie zimno. Liczyłem tylko, że nie byłem bardzo daleko od działki oraz że zaczęli już mnie szukać. Wiedziałem, że Kasia nie da mi żyć, ale w tym momencie byłem skłonny słuchać nawet jej zrzędzenia, jeśli tylko miałbym z powrotem trafić do ciepłego domku. Powoli zacząłem odpływać, przeklinając się w duchu za tak słaby stan fizyczny.Rozdział 3

Spacer, który dobiegł końca

Następne, co pamiętałem, to warkot silnika i spanikowana twarz Oliwiera, trzęsącego mnie za ramię i wołającego moje imię.

— Miałeś rację, nie znam terenu — stęknąłem, wciąż ledwo siedząc.

— Matko Boska, żyjesz. — Wypuścił głośno powietrze. — Dasz radę wstać? Zawiozę cię do szpitala. Ktoś powinien cię zobaczyć.

— Nie trzeba. Śniadanie i coś ciepłego do picia wystarczy — mruknąłem, próbując się podnieść i lądując w ramionach Oliwiera, bo od razu straciłem równowagę. — Gwarantuję, że nic mi nie jest. Potrzebuję tylko odpocząć i się ogrzać.

— Nie wyglądasz dobrze. Nie kłóć się ze mną, tylko daj się zawieźć do lekarza — odpowiedział stanowczo, ale wciąż wyglądał na spanikowanego i starał się utrzymać mnie w pionie.

— Oliwier… Nic mi nie będzie. Byłbym wdzięczny, gdybyś mógł zawieźć mnie na działkę. Mam do odebrania opierdol od Kasi. Miejmy to już za sobą — westchnąłem na koniec, starając się unikać jego spojrzenia.

— Ben, szukamy cię od kilku godzin, dochodzi szesnasta. Wyszedłeś bez śniadania i przesiedziałeś kupę czasu w lesie, gdzie jest zimno. Nie bagatelizuj tego — niemal krzyknął mój rozmówca. — Wyglądasz bardzo źle.

— Dzięki, domyślam się — mruknąłem. — Nie bagatelizuję tego, ale wiem z czego się bierze mój stan. Nic mi nie będzie. Nie potrzebuję szpitala, obiecuję, okej? Po prostu… Jestem po chemii. Jestem już zdrowy, ale dalej szybko się męczę. Jak odpocznę i coś zjem, to wszystko wróci do normy.

— Kurwa, dlaczego nikt mi tego nie powiedział — zaklął i zaczął powoli prowadzić mnie do auta.

— A czemu ktokolwiek by miał? Tylko Kaśka wie. To nie koniec świata, a ja już nie umieram. Nawet jeśli mój wygląd sugerowałby coś innego — zażartowałem krótko, ale jego mina mówiła mi, że nie docenił tej próby.

— Kasia wpadła w histerię zanim wyjechałem — rzucił informacyjnie. — Na szczęście jesteśmy dość blisko działki, tylko z jakiegoś powodu zawędrowałeś z innej strony, niż byśmy się spodziewali, więc szukaliśmy cię do tej pory gdzieś indziej. Nie wiem, co mnie tknęło, żeby tu podjechać.

— Dzięki Oliwier. Doceniam wysiłek. Teraz masz przynajmniej konkretny powód, żeby mnie nie lubić. Zepsułem wam wyjazd — zaśmiałem się gorzko, siadając na siedzeniu pasażera i przymykając oczy.

— Ani mi się waż zamykać oczu — wypalił natychmiast przerażony i podał mi na szybko kilka cukierków, co mogło być dobrym pomysłem. — Dalej mam wrażenie, że zaraz odlecisz i cię nie dobudzę.

— Głupio byłoby teraz umierać, jak ostatnie lata próbowałem tu zostać — przytaknąłem luźno.

— Nie umiem z tobą gadać. Nie wiem, kiedy żartujesz, a kiedy jesteś poważny i mnie to wkurwia — sapnął, mierząc mnie spojrzeniem z ukosa i powoli ruszając autem. Rozglądał się jednocześnie za miejscem, w którym mógłby zawrócić, próbując zarazem pilnować mojego stanu.

— Życie to farsa. Nie lubię być wiecznie poważny. — Wzruszyłem ramionami.

— Czyżbyś nie lubił życia? — Z jakiegoś powodu zabrzmiał gorzko.

— Przeciwnie. Spędziłem kilka miesięcy wyjąc z bólu i błagając, żeby mnie zabili. Teraz jestem wdzięczny za każdy kolejny dzień — przyznałem. Chyba stan, w jakim byłem, działał na mnie niczym serum prawdy, bo na co dzień nie lubiłem o tym rozmawiać, a jemu prosto z mostu oznajmiłem, że nie chciałem wcześniej żyć. Po prostu starałem się mówić cokolwiek, żeby tylko znów nie zasnąć. Pewnie i tak nie spotkam go później, więc co to była za różnica, czy wiedział, czy nie?

— Czyli jesteś pro life? — rzucił prześmiewczo.

— Jestem pro choice — odpowiedziałem, odwracając głowę w jego stronę. — Jeśli ktoś zdecydował inaczej to nie uważam, żeby ktokolwiek miał prawo zmieniać ten wybór za niego.

— Czyli nie ratował byś samobójców? — zapytał, ale widziałem, jak mocno zaciskał dłonie na kierownicy i znów zrobił się wściekły.

— Nie wiem, to trudne pytanie. — Odwróciłem wzrok i patrzyłem przez chwilę w ciszy na las. — Chyba mocno zależy od sytuacji. Nie lubię się bawić w Boga. Liczę po cichu, że nie będzie mi nigdy dane decydować za nikogo. Wystarczy mi trudnych decyzji na najbliższych kilka lat.

— To całkiem rozsądne — mruknął, ale chyba wciąż nie pałał do mnie przyjaźnią. — Mówiłeś, że błagałeś, żeby cię zabili. Czyli masz im za złe, że nie spełnili twojej prośby, skoro jesteś za wyborem?

— To nie tak. — Pokręciłem głową. — Rokowania były słabe. Wiedziałem, na co się pisałem i z góry zapowiedziałem, że jeśli będę chciał przerwać leczenie i skupić się na lekach przeciwbólowych to mają mi na to nie pozwolić. Mimo wszystko chciałem żyć, ale czasem wciąż się budzę mając wrażenie, że ten ból powraca. — Wzdrygnąłem się. — Dalej utrzymuję, że chcę żyć i jestem wdzięczny za drugą szansę, ale po prostu chyba nie zdecydowałbym się na to drugi raz. Psychicznie nie dałbym rady.

— Nie spodziewałem się spotkać tutaj kogoś takiego — rzucił po dłuższej chwili ciszy.

— Jak mniemam nie był to komplement — zaśmiałem się w odpowiedzi. — Spoko, to jednorazowe. Chyba nie dam się namówić na kolejne wyjścia. Masz mnie z głowy.

— Na swój sposób jesteś ciekawym facetem — powiedział, ku mojemu zdumieniu. — Nie, to nie oznacza, że zapałałem do ciebie nagłą sympatią.

— Gdzieżbym śmiał tak myśleć. — Przewróciłem oczami. — I tak dzięki za pomoc. Powoli mi lepiej, ale potrzebuję jakiejś herbaty i śniadania.

— Dobrze, że ci lepiej, bo Kasia naprawdę porządnie spanikowała — wytknął mi, ale postanowiłem się z nim podroczyć.

— Twoja mina mówiła, że nie tylko ona — odbiłem piłeczkę.

— Wyszedłeś przeze mnie, a jak cię zobaczyłem to na wpół leżałeś bezwładnie pod drzewem i byłeś strasznie blady. — Wydawał się wciąż być w lekkim szoku mówiąc o tym. — Myślałem, że cię nie dobudzę. Powinieneś sprawdzić czy nie masz cukrzycy.

— Też o tym dzisiaj pomyślałem. To ponoć częste po chemioterapii — przyznałem. — Po majówce się tym zajmę. Muszę tu ogarnąć jakąś przychodnię albo zobaczyć czy firma już ogarnęła mi Luxmed.

— Korpo? — zagadnął, a ja wzruszyłem ramionami.

— I tak, i nie. Wielkość i procedury trochę jak w korpo, ale w sumie to dom postprodukcyjny. Jestem animatorem — wyjaśniłem.

— To dlatego mówiłeś, że sam sobie możesz narysować — powiedział w zamyśleniu i pokiwał głową sam do siebie.

— Wcześniej byłem koncepciarzem. Czasem dalej robię koncepty i storyboardy, jak potrzeba — dodałem, chociaż nie wiedziałem, czemu. — A ty? Czym się zajmujesz.

— Głównie tatuażem — odparł krótko, nie wdając się w głębsze dyskusje.

— Zapiszę się w kolejkę jak pozbędę się wstrętu do igieł — zaśmiałem się.

— Średnio czeka się u mnie półtora roku — powiedział sucho, na co spojrzałem na niego z uznaniem.

— Niechętnie przyznam, że jestem pod wrażeniem. Ale dalej wolę poczekać dłużej. Myślę, że nawet za te półtora roku odpłynął bym ci na fotelu — zaśmiałem się i spojrzałem na majaczący w oddali domek. — O ile przeżyje spotkanie z Kasią.

— Wiesz, w tych lasach łatwo się zgubić. Jakby cię zabiła to porzucimy zwłoki tak, żeby nikt ich nie znalazł — powiedział luźno, patrząc na mnie z ironicznym uśmiechem.

— Dzięki, od razu mi lepiej — odparłem sarkastycznie.

Niedługo potem wjechaliśmy na posesję i grono ludzi otoczyło samochód. Ledwo zdążyliśmy wysiąść a już dostałem w twarz od Kasi, po czym przytuliła się do mnie i wybuchła płaczem. Zacząłem ją uspokajać, a ku mojemu zdziwieniu mój wybawca nie pisnął ani słówkiem o stanie w jakim mnie znalazł. Gdy tylko udało mi się doprowadzić przyjaciółkę do jako takiego porządku, poszliśmy do domku, zostałem porządnie nakarmiony, a później usiadłem z nią na uboczu, rozmawiając długo. Opowiedziała mi w końcu o swoim nowym chłopaku, który co prawda wciąż nie był tym oficjalnym, ale chyba niedługo miał jednak nim zostać. Ja usilnie powstrzymywałem się od dopytywania się o Oliwiera, bo jeśli do tej pory nie słyszałem żadnych plotek, to chciałem żeby tak zostało. Na wszelki wypadek. Jedyne, czego mimochodem się dowiedziałem, to że nie pił alkoholu i przyjaźnił się z właścicielem domku, Kamilem. Ja zaś starałem się nie przedstawiać za bardzo przebiegu mojej małej wycieczki, by nie denerwować Kasi bardziej niż potrzeba. Na szczęście odpuściła szybko ten temat, więc przed nami wciąż było kilka dni odpoczynku.

Wieczór zapadł bardzo szybko. W sumie nie mogłem się dziwić, bo mój powrót sam w sobie był już późnym popołudniem. Ludzie na odreagowanie zaczynali robić drinki, otwierać kolejne piwa, a z czasem znów rozkręciła się impreza z tańcami, choć na mniejszą skalę niż poprzedniego wieczora, gdyż część osób rozjechała w różnych kierunkach na majówkowe wypady. Tym razem miałem nieco więcej siły po porządnym posiłku i przetańczyłem z Kaśką cały wieczór, niemal do rana. Cały ten czas czułem na sobie baczne spojrzenie nikogo innego, jak Oliwiera, ale starałem się to ignorować. Tym razem siedział ze wszystkimi, trochę tańczył, trochę rozmawiał z ludźmi, ale faktycznie zdawało mi się, że alkoholu nie dotknął.

Miałem ogólnie wrażenie, że dalej coś do mnie miał, chociaż nie byłem pewny, o co mogło mu chodzić. Aż do końca wyjazdu nie zamieniłem z nim ani słowa i krążyliśmy wokół siebie jak satelity. Niby blisko, niby obserwowaliśmy się wzajemnie, ale jednak orbita nie pozwalała nam się zbliżyć. Aż w końcu raz, już po majówce, zapytałem Kasię o to, jak dobrze go znała, na co wspomniała tylko, że zna go na tyle dobrze, na ile dobrze można było znać Oliwiera, bo nie należał do ludzi mocno dzielących się swoim życiem prywatnym. Za to przez ostatnie dwa lata, kiedy ja siedziałem w Anglii, zbliżyli się na tyle, że wychodzili razem na drinka, rozmawiali o różnych pierdołach i czasem mu się zwierzała. Przez moment pomyślałem, że to dziwne, że nie słyszałem od niej ani słowa o nim przez cały ten czas, ale jeśli nie lubił się dzielić swoim życiem prywatnym, mogła zwyczajnie nie chcieć nic przekazywać.Rozdział 5

Urodziny w rozjazdach

Ostatecznie, już tydzień później, od rana siedziałem u Kaśki, szykując z nią imprezę. Razem ogarnęliśmy przestrzeń i podczas, gdy ona robiła się na bóstwo, ja kończyłem przygotowywać jedzenie, zarówno na ciepło, jak i mniejsze przekąski. Tort stał już gotowy w lodówce, bo zabrałem się za niego poprzedniego wieczora. Niestety, zanim Kasia zdążyła skończyć się szykować, dostałem błagalny telefon z biura. Nie była zadowolona z tego faktu, ale skoro byłem u niej autem z racji na ogromną ilość porannych zakupów, to łaskawie pozwoliła mi skoczyć tam na godzinkę, żeby na szybko puścić update do projektu. Uroki pracy przy reklamach. Klienci potrafili naprawdę na ostatnią chwilę wrzucić poprawki i wtedy zaczynał się cały cyrk.

W drzwiach minąłem się jeszcze z jej nowym chłopakiem, z którym przywitałem się szybko i obiecałem, że pogadamy później. Jak na mój gust, coś z nim było nie tak. Mój gej radar przy nim szalał, ale moja przyjaciółka wzruszyła na to ramionami i stwierdziła, że był biseksualny, co jej kompletnie nie przeszkadzało. Nie chciałem więc się wcinać, jeśli była zakochana i twierdziła, że wiedziała, co robiła. Zawsze i tak lepszy był jej ten nowy chłopak niż, chyba jeszcze wciąż nie do końca, poprzedni. Ten przynajmniej był przy niej i starał się dla niej, a to stawiało go już w miarę wysoko na liście. Liczyłem, że nie złamie jej serca. To było jedyne, czego od niego tak naprawdę oczekiwałem, jako jej przyjaciel. Choć w gruncie rzeczy, znając moją przyjaciółkę i jej charakter, wiedziałem, że bardziej prawdopodobne byłoby to, że to ona złamie jego serce. Była kochana i dbała o bliskich, ale jednocześnie potrafiła być uparta, drażliwa i despotyczna, a nie każdy potrafił to znieść na dłuższą metę. Na razie jednak zachowywała się przy swoim nowym chłopaku wzorowo i liczyłem na to, że zostanie tak jak najdłużej.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij