Rok rozpusty Klausa Ottona Bacha - ebook
Rok rozpusty Klausa Ottona Bacha - ebook
Co może przynieść internetowa znajomość z młodą, piękną cudzoziemką? Oczywiście miłość na całe życie! Jest o tym przekonany czterdziestotrzyletni Klaus Otto Bach – spokojny mieszkaniec niemieckiej Kilonii, amator dobrego piwa i damskich rajstop, wykonujący jakże pożyteczny zawód elektryka. Niestety, kobieta na całe życie nagle znika, przestaje odpowiadać na wiadomości. Klaus rzuca wszystko i wyrusza do dalekiej Ukrainy, by odnaleźć obiekt swoich westchnień.
Nieokiełznana ojczyzna ukochanej co rusz go zaskakuje. Stateczny niemiecki elektryk albo się dziwi, albo mierzy z drwinami pod swoim adresem. A los rzuca mu kolejne wyzwania i piętrzy przeszkody. Jednak ten dzielny donkiszot naszych czasów nie rezygnuje z poszukiwań swej dulcynei. W końcu los okazuje mu litość i daje słodką chwilę szczęścia, a czytelnikowi – najbardziej nieoczekiwane ze wszystkich możliwych zakończeń.
Tak, będzie całkiem wesoło.
"To nie tylko udana powieść, ale także gotowy scenariusz do tragikomicznego i nieco erotycznego serialu. Mam tylko nadzieję, że jego bohater nie zostanie kolejnym prezydentem."
ANDRIJ LUBKA
ukraiński prozaik i poeta
"Nie zrozumiemy w pełni Ukraińców, jeśli nie poznamy ich poczucia humoru. A w tym celu najlepiej sięgnąć po Rok rozpusty Klausa Ottona Bacha."
RYSZARD KUPIDURA
ukrainista, tłumacz
Jedna z najlepszych ukraińskich powieści 2021 roku. Tytuł znalazł się na długiej liście nagrody "Espresso Wybór Czytelników" za 2021 rok oraz na długiej liście nagrody "Książka Roku BBC Ukraine 2021"
JAROSŁAWA ŁYTWYN jest autorką pięciu powieści i laureatką wielu prestiżowych ukraińskich konkursów literackich. Większość życia spędziła w ukraińskim mieście Biała Cerkiew. Obecnie mieszka we Wrocławiu. Rok rozpusty Klausa Ottona Bacha jest jej debiutem na rynku polskim.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6467-4 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klaus Otto Bach. Kilonia
Klaus Otto Bach był dobrym synem, odpowiedzialnym pracownikiem, wzorowym płatnikiem podatków. Nigdy w życiu nie przeszedł na czerwonym świetle, nie przywłaszczył sobie cudzej własności ani nie skrzywdził słabszego od siebie. Odporny na drobne przykrości dnia codziennego, wrogo nastawiony do kotów, Klaus najbardziej na świecie bał się pięknych kobiet i swojego szefa.
Klaus Otto Bach miał dwupokojowe mieszkanko w centrum Kilonii, miasteczku położonym w północnych Niemczech. Pracował jako elektryk, prowadził rozważny tryb życia, nie włączał telewizora, czajnika ani pralki po dwudziestej pierwszej, segregował śmieci i nie chrapał zbyt głośno. Od czasu do czasu zdarzało mu się wdepnąć do katedry w centrum miasta, żeby posłuchać muzyki organowej i poszukać swojego miejsca pod słońcem oraz pod kopułą. Nigdy jednak niczego nie znajdował, więc wsuwając nieproporcjonalnie drobne dłonie do kieszeni dżinsów, szedł na parówkę w bułce z musztardą, nabywane w food trucku tuż obok, u Turków. Ich wygląd pozostawiał wprawdzie wiele do życzenia, za to parówka ładnie pachniała i wspaniale smakowała jak za te marne dwa i pół euro.
Czterdziestotrzyletni Klaus Otto Bach sprawiał wrażenie człowieka zdecydowanie nieżonatego, chociaż dosyć zadbanego. Jego styl nie miał jednak nic wspólnego z niemieckim pedantycznym snobizmem. To było raczej jak podrygi uczniaka chcącego uniknąć uwagi w dzienniczku od wszechświata.
Klaus Otto zakochał się dwa razy. I dwa razy uczucie to chlastało go po twarzy boleśnie, aż do krwi.
Pierwszy raz Klaus się zakochał w jednej z ostatnich klas. Obiekt jego westchnień zwał się Annelise Cigler. Dziewczę pochodziło ze wschodnich Niemiec, miało długie, patykowate nogi, było szybkie i psotne. Klaus Otto, korpulentny i marzycielski nastolatek, uganiał się za tym cudownym motylem, który ani razu nie obdarzył go spojrzeniem czy nawet uśmiechem.
Klaus lubił te śmieszne kucyki, granatową spódnicę i za dużą jak na nastolatkę torbę na ramię. Zachwycały go jej śmiech, pewna niezgrabność ruchów, jeszcze nie do końca kobiecych, i zmienne humory. Ale najbardziej podobały mu się jej wzorzyste rajstopy.
Annelise zachowywała się przyzwoicie jak na czternastolatkę – zero uwodzenia, zwodniczych uśmiechów. Domyślała się, że Klaus darzy ją sympatią, ale trzymała się z dala od niego, nie flirtowała z nim i zasadniczo nie dawała mu żadnych nadziei. Nigdy go też nie wykorzystywała. Nie odpisywała od niego prac domowych ani nie pożyczała drobnych z jego kieszonkowego.
Czy zatem Annelise była dobra dla Bacha? W żadnym wypadku. Obojętność dziewczyny nie dość, że nie osłabiała cierpień miłosnych Klausa, to jeszcze zmuszała go do szukania kolejnych dróg do serca kapryśnej wybranki.
Pewnego dnia Klaus Otto umówił się z nauczycielką muzyki, że wykona na lekcji utwór, do którego sam napisał słowa i melodię. Pieśń traktowała o wiosennym wietrze. Młodzieniec liczył na to, że w ten sposób rozpuści twarde jak lód serce Annelise. A wtedy ona go pocałuje. Żeby tylko – może nawet pozwoli mu dotknąć swoich nóg albo piersi... A może jeszcze... W tym momencie zaczynało mu się kręcić w głowie i trudno mu było oddychać.
Chcąc wprowadzić w życie swój genialny pomysł, Bach postanowił przynieść z domu gitarę. Plan wydawał się idealny. Jedyne, czego Klaus nie wziął pod uwagę, to swojego wątłego systemu nerwowego i skłonności do ataków paniki. Kiedy bowiem stanął przed całą klasą i zaczął zmieniać akordy, nagle dłonie przestały go słuchać. Melodia zupełnie nie przypominała tej, którą stworzył. W ogóle nie przypominała muzyki.
– Schaut! Schaut mal! – krzyknął któryś z kolegów. – Fette Finger!
– Tak, tak, patrzcie, to wszystko przez te jego małe rączki i grube palce! Jak ty w ogóle możesz nimi grać? – Z sali posypały się pytania.
Klaus zamarł, czerwony ze wstydu, poniżony i oniemiały. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nagle w całym tym zgiełku usłyszał cienki i jakże miły jego sercu głosik Annelise.
– Klaus Sänger, Klösschen Finger! – zawołała, niemal płacząc ze śmiechu.
Cała klasa podchwyciła jej słowa i naraz wszyscy, jak nawiedzeni, zaczęli je wykrzykiwać głośno i zapamiętale. Śmiano się z Klausa Ottona. Śmiano się tak jak nigdy wcześniej. A nóż w plecy wbiła mu ta, dla której był gotów na wszystko.
To nie było na jego nerwy. Bach wybiegł z sali muzycznej, z trudem powstrzymując łzy. Całą następną lekcję przesiedział na parapecie w toalecie, wbijając pusty wzrok w rosnący na ulicy krzew, podobny do drzewa laurowego.
Tamtego dnia coś w nim pękło i nigdy już się nie zrosło, ale Bach miał prawdziwy dar układania się z rzeczywistością, więc nauczył się z tym żyć.
Po tym zawodzie miłosnym Klaus Otto bardzo wydoroślał. Już nie uganiał się więcej za motylami i stwierdził, że to, co widzi w lustrze, dalekie jest od tego, co chciałby w nim zobaczyć. Zamiast walczyć z wiatrakami, postanowił się poddać i zamknąć na świat. I śmiać się z samego siebie. Drwić z siebie. A nie znajdując u samego siebie wsparcia, zatapiać się coraz głębiej w oceanie żalu i beznadziei.
Jednak Klaus zakochał się po raz drugi. Tym razem miłość miała na imię Klara. I została jego żoną. Kto wie, co nim kierowało, gdy szedł z nią do ślubu. Być może głos samotności przemówił do niego zbyt wyraźnie. Być może Klaus postanowił, że już czas. A może po prostu Klara tak mocno i tak zdecydowanie wzięła sprawy w swoje ręce, że Klaus nie zdołał się z tego wywinąć.
Z drugiej strony Klaus Otto Bach był bardzo zadowolony, że przy jego boku jest teraz przedstawicielka płci pięknej. To nieco podnosiło jego samoocenę i uatrakcyjniało codzienność. Z Klarą, ważącą prawie sto dwadzieścia kilogramów, czuł się lekko i pewnie.
Poza tym jego wyemancypowane i samowystarczalne rodaczki niezbyt chętnie nawiązywały stosunki z kimś tak skłonnym do stanów depresyjnych, histerii i ciągłego jęczenia jak on, Klaus. Czyli z człowiekiem o jakże delikatnej strukturze psychicznej.
Tymczasem byli z Klarą jak dwa bochenki chleba – niby z jednego pieca, a jednak upieczeni w ogniu tego wspólnego życia jakby od niechcenia. Z Klarą Klaus pił piwo, pochłaniał góry parówek i spacerował wieczorami po okolicy, trzymając się za ręce. Z Klarą oglądał filmy porno przy popcornie i godzinami przewalał się po kanapie, gapiąc się w kolejne talk-show. I czasem sobie myślał, że jest naprawdę szczęśliwy. Że wreszcie mu się ułożyło.
Pewnej jesieni Klaus Otto, mieszkaniec Północy, po ciężkiej zagrywce Klary oddał własne, zdawałoby się, niezdobyte pozycje i zgodził się wziąć kredyt, żeby pojechać z żoną na Oktoberfest. On – do Bawarii! On – kredyt! Sponiewierać się!
I pić tam, czyli chlać, zalewać się w sztok, narąbać się, napruć się, śmiać się, gardłować, zlewając się w jedną wspólną chmielową agonię z tysiącami współobywateli i turystów. I spędzić w tej halucynacji może ze trzy dni, a może cały tydzień, budząc się po pijaku i tracąc kontakt z rzeczywistością. I byłby to z pewnością najbardziej burzliwy i ekscytujący okres w jego życiu. O jakim nie śmiał nawet marzyć. Akurat taki rodzaj szaleństwa, jakie zawsze go omijało. I rozmyślając o piwie i okrąglutkich biustach kelnerek, o ich krótkich sukienkach typu dirndl, pod którymi – być może, pod którymi – z pewnością – były rajstopy, Klaus Otto łakomie cmokał. A potem wracał do domu, do Klary, z lekkim poczuciem winy z powodu takich myśli, głaskał jej stwardniałą od pracy, pulchną rękę i całował rumiany jak papryczka pepperoni policzek.
Ale Klara wszystko zepsuła. I kredyt, i marzenia, i życie. Rozłożyła nogi i zdradziła Klausa z kudłatym kierowcą ciężarówki, którego głębokie zakola przywodziły na myśl laguny. Następnie przeprowadziła się do niego, oznajmiwszy mężowi, że rozmiar ma znaczenie. I Klaus Otto wiedział, że bynajmniej nie chodzi o rozmiar jego koszul.
Po takim szoku dochodził do siebie trzy lata, zaczął pić, spasł się jeszcze bardziej, przestał segregować śmieci, przez co dostało mu się od sąsiadów, i zaczął jeszcze bardziej zagłębiać się w odmętach nienawiści do siebie w szczególności i do świata ogólnie. Niczym nie gardził, czasem tylko mu się zdawało, że niżej upaść już się nie da. Upokarzał się, błagając Klarę na kolanach, żeby do niego wróciła, przynosił jej kwiaty, wystawał wieczorami po pracy pod domem swojego rywala, ciął się, symulował próby samobójcze, skakał z okna parteru – skręcił przy tym nogę, ale w żaden sposób nie skrócił swojego żywota w imię miłości. Nawet wyzwał kierowcę ciężarówki na pojedynek, po czym sam przed nim zwiewał, omal nie mdlejąc ze strachu i wyrzutu adrenaliny. Robił dużo, prawie wszystko, co mógł i potrafił. Nic jednak nie wskórał. Klara nie wróciła. A w duszy Klausa rozgościła się pustka, z którą z czasem nauczył się żyć.
* * *
Klaus Otto Bach był zakochany dwa razy w życiu. Mimo to nikt nie miał pojęcia, że najbardziej na świecie Klaus kochał rajstopy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------