- W empik go
Rok Zero - ebook
Rok Zero - ebook
„Życie należy do zjawisk o bardzo niskim stopniu prawdopodobieństwa. Tak niskim, iż być może zaistniało tylko raz” (autor nieznany). Charlie to prawdopodobieństwo rozważa, rozbierając je na czynniki pierwsze, aż do bólu obdzierając ludzką egzystencję z tarczy, miecza i hełmu. Wystawiając ją bez wstydu na goliznę samobójstwa, mroku i nieuniknionej śmierci. Na próżno szukać tu optymizmu.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-661-8 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aldona Katarzyna Górna
Charlie ma tę niespotykaną umiejętność układania słów tak, by zamieniać je we wrażenia. Buduje świat, w którym czytelnik lawiruje między emocjami a uczuciami, na krawędzi, między światłem a mrokiem, przenosi do innej rzeczywistości nawet jeżeli trudniej tu z kroplą nadziei. Jednak największe bogactwo kryje się między wersami. Jeśli je dostrzeżesz, przystaniesz zadziwiony nad różnorodnością znaczeń. Nie przejdziesz obojętnie. Nie obok tych wierszy, nie obok tego poety.
Sylwia Kukulska
Charlie K. Pill — autor który posiadł niebywałą zdolność szermierki słowami — nieprzeintelektualizowanymi, acz nader dobitnymi. Słowa i wersy niczym świst szabel tną mikroświatek czytelnika — jego „tuiteraz” na cienkie plastry znaczeń pierwszych. Często dotyka wstydliwych, czy pomijanych aspektów życia, które zależało się, zmiecione pod dywan — dla wygody codzienności. Ale w tym tkwi wielka moc pisania Charliego — zmusza czytelnika do redefinicji, samego siebie wobec innych ludzi, wyzwań życia, wobec podłości świata. Wiersze Charliego to teksty bez taryfy ulgowej, nie ma się w nich gdzie schować — po prostu trzeba dać im wybrzmieć — rozwarstwić te nasze światki — dając nam szansę scalić je z powrotem w jeszcze lepszą wersję. Nie ma w nich zachwytu nad motylkami — jest jest raczej obnażanie bagna ludzkiej natury, która puszczona samopas i wystawiana na pokusy — tworzy dla nas wszystkich nieludzki świat. A wcale tak nie musi być. Wystarczy nie pudrować dusz polityczną poprawnością… Charlie po prostu trafia. Trafia słowem w słabe punkty naszych o sobie wyobrażeń. Czy jest on takim znawcą ludzkiej natury — czy jest tak dobrym obserwatorem — czy jest człowiekiem który po prostu zgaduje — cokolwiek stoi za fenomenem stylu pisania Charlie K. Pilla — nie ma chyba człowieka, który w jego wierszach nie odnajdzie okruchów samego siebie.
Mateusz Majcher
Poezja Charliego jest wybitnym warsztatowym kunsztem. Niesamowita rytmika, treść oraz ładunek emocjonalny przenika rozum i serce zostając w pamięci, która prosi o jeszcze.
Krzyś Gryczewski
Nie znam Charliego osobiście, ale czytam jego teksty. Nie będę pisać recenzji, bo od tego są krytycy i wielcy znawcy. Powiem jak zwykła czytelniczka. To poeta nietuzinkowy i niebanalny, który z precyzją chirurga operuje słowem. W jego wierszach nie ma zbytniej egzaltacji i zachwytów byle stokrotką. Jest za to człowiek. Prawdziwy. Uwikłany w świat i któremu świat zaplątał się w życie.
Aldona JańczakCharlie K. Pill,
urodzony 7 czerwca 1973 roku w Krakowie.
Poeta, prozaik.
Na początku lat dziewięćdziesiątych prowadził audycję autorską „Trzy godziny czystej słoniny” w UNI Radio Poznań.
W latach 2010—2011 pełnił funkcję zastępcy redaktora naczelnego miesięcznika „Ekspres polski” na Majorce.
Jego wiersze znalazły się w kilku antologiach, w tym we włosko-polskiej antologii „Ponte poetico” i almanachu poetów emigracyjnych „Tu i tam”.
Publikuje dla kilkudziesięciu poetyckich grup internetowych.
Jego utwory pojawiały się również w miesięczniku „Bezkres” i w audycji „Pióro Feniksa” w Radiu Guardian.
Jest współtwórcą i administratorem grupy internetowej „Poetycka Kawiarenka Charliego”.
Debiutował w kwietniu 2021 roku, tomikiem „huśtawki”.
Dom
coraz cichszy śpiew podeszw
jakby słabły już
w ciężkich zasłonach powiek
suchy osiadł kurz
coraz trudniej wstać z kolan
pod ciężarem lat
żaden głos już nie woła
chodź podbijmy świat
zmęczyła mnie ta gra i mówię pas
rój aniołów pośród umęczonych dusz
nie mam już siły słuchać huku dział
przyszedł na mnie czas
chcę do domu już
morzy sen coraz częściej
w oku gaśnie błysk
taka ludzka już dola
czas na śmiech i krzyż
idąc doliną ciemną
wciąż zła lękam się
nie wiem dokąd zawiodą
mnie wybory złe
w twoich już rękach panie jest mój los
kiedy ciało kruche będzie ziemię gryźć
gdzie zdecydujesz wysłać duszę mą
przyszedł na mnie czas
chcę do domu iśćLoteria
izolacyjną taśmą owijam
kruchość istnienia
kroczek po kroku
wystąpić muszę o pozwolenie
na polowania na święty spokój
ciągły bałagan w piwnicy życia
klocki dni wciąż układam
jak syzyf
nie przypomina ten chaos roku
trudno powiedzieć
wyjdę stąd żywy
ostatnia deska ratunku próchnem
świeci jak brzytwa z tunelu krańca
w półmroku szukam twej ciepłej dłoni
po raz ostatni prosząc do tańca
wirują dusze tych co przegrali
i tych co łudzą się swą wygraną
jednych i drugich zamiecie pan bóg
miotłą wspomnienia
gdy wstanie rano
tli się papieros
ostatnia iskra
zasłona dymna przed życia walcem
być albo nie być
bęben zwolniony
patrzę na kule krzyżując palce
harfy strug deszczu śpiewają cicho
wycie szaleńców ktoś uciął nożem
los z obrzydzeniem wypluwa liczby
która przychylna jest dla mnie boże
wśród manekinów
wpatrzonych w przyszłość
jęczy nadzieja jak w ogniu drewno
stos kreatywnych rachunków sumień
saldo się zgodzi
a skąd ta pewność
sam czekam milcząc
z mym garbem grzechów
jak wszyscy licząc na miłosierdzie
w sumie bez strachu
ten dawno umarł
co postanowisz panie tak będzieChłodno
korale gwiazd patrzą smutno
lecz chyba nic się nie zmieni
od mrozu obojętności
pękają paciorki źrenic
butwieją wraki okrętów
głębi pułapki mielizną
na lodowiskach serc życie
zostawia bliznę za blizną
lawiny słów przysypują
szare kamienne sumienia
w siną dal płyną na wyspach
wyspach z kry
zmarłe marzenia
na szachownicach wierności
jedyny ruch to roszady
topnieją zwłoki miłości
przebite soplami zdrady
mikołaj worek przegląda
wstrząsają nim zimne dreszcze
zawieja
zamieć
zabójstwo
dla tego co żyje jeszcze
serce dłoń wyciąga ciepłą
ciała mijają je w biegu
jak łzy wciąż z pustki spadają
brudne od zła płatki śniegu
ta lodowcowa epoka
miażdży uczucia w swych trybach
znów stoisz w zaspie po szyję
a śniegu ciągle przybywa
bezsilni z wściekłości ludzie
są nieszczęśliwi
tak bywa
dla bez zapałek dziewczynki
czas zamarzł
i jest szczęśliwaRok zero
wciąż atmosfera jest super
tlen azot jak również argon
dwutlenek węgla
nienawiść
ta jak to zwykle
za darmo
dni płyną jak puste statki
kolejnych urodzin ksero
batman nie z gotham
lecz z wuhan
godzina próby
rok zero
warto by umrzeć
lecz za co
czy pozostało coś jeszcze
pazerność bezobjawowa
radioaktywnych łez deszcze
przyłóż swe ucho do ziemi
i słuchaj jak kroczy armia
nie bój się
jest niewidzialna
wiara i tak dawno zmarła
tu zjednoczony stan unii
tam demokracja monarchii
god save the queer
viva la kink
oraz dla uk anarchy
przykre
lecz sam musisz odkryć
jaka pisana ci rola
miliard naklejek z serduszkiem
real ira
eta
hezbollah
z paciorków od bilderbergu
zbuduję wygodną trumnę
i zasnę w niej
w modnych ciuchach
bo homo prada brzmi dumnie
white rabbit w norze już czeka
nowego porządku raj
ogrody krzywych zwierciadeł
i tylko ordnung muss sein
dla elit jest adrenochrom
empatii uścisk dla świata
nie pozostaniesz samotny
bo nawet kain miał brata
a może krzyż sobie zrobić
ocean wypluł stos desek
gwoździ mi z mózgu nie braknie
aport i siad
dobry piesek2024
tak jak winston w swej wnęce
chciałbym odnaleźć spokój
wszelkie prawa znikają
kiedy wojna to pokój
ignorancja to siła
nie jest nic zakazane
z pleców też mogą czytać
ci za teleekranem
plan trzyletni dziewiąty
niebo ma stali kolor
szklanka dżinu zwycięstwa
pali aż trzewia bolą
nawyk przechodzi w odruch
że śledzony wciąż jesteś
prądu brak już przed zmrokiem
miniprawd ul pomieszczeń
gorączkowy monolog
brzęczy nieznośnie w głowie
wielki brat patrzy pilnie
spod swych zmrużonych powiek
pozbawione jest okien
ministerstwo miłości
świtem policja myśli
i u ciebie zagości
zgrzyt stalówki jak wyrok
czwarty kwietnia zawitał
to co piszesz o świecie
nie wiesz czy ktoś przeczyta
blok zwycięstwa w londynie
patrzysz błogo przed siebie
gwiazdo świeć oceanii
tu pas startowy jedenRebel
dym z papierosa jak szary skalpel
ulic rzek na pół przecina widok
i czarnej kawy gorący pancerz
chroni przed tymi co ciągle idą
dokąd nie zgadniesz
jak samuraje
nie mają celu lecz tylko drogę
i nie wiadomo co tłamsi bardziej
dziki ryk tłumu czy dzwon na trwogę
porozumienie ponad podziałem
bezdyskusyjnie stanęło zatem
że na krucjaty dziś ma monopol
ten co klinicznym jest już wariatem
bełkot tej hydry przewidział orwell
nowy wspaniały świat
technikolor
blask jupiterów pole zawęża
pole widzenia
aż oczy bolą
wystarczy słowo po co nam księgi
bez celulozy
bez tuszu raj
przeszłość jest błędem
niech płoną stosy
fahrenheit cztery pięć jeden
bye
ta rzeczywistość w krzywym zwierciadle
poglądy czarno białe jak zebra
nikt nie pamięta lub tego nie chce
tak upadały wielkie imperia
za fasadami doskonałości
kryje się chaos bezmyślnej buty
z brukseli zęby szczerzy spinelli
bech adenauer beyer to trupy
może upadek jest nam potrzebny
może z popiołów zalśni znów diament
miliard szczepionek i miliard chipów
i sto miliardów na koncie
amenZły czas
ocean kukieł bez głów
zły czas kły szczerzy z zegara
odmawiasz różaniec słów
zmęczona w kącie śpi wiara
sumienie do pralki włóż
stos grzechów wciąż do umycia
nie kupisz spokoju już
odmowa
czek bez pokrycia
spójrz
tam poszła nauka
w las pozbawiony korzeni
znajdziesz to czego szukasz
zawsze w ostatniej kieszeni
patrzą zza tafli szyby
bliscy tak bardzo odlegli
co jest tylko na niby
ocenią już wkrótce biegli
plakat nowego guru
tak stary jak pusty cmentarz
na chory świat miał mieć lek
nikt tego już nie pamięta
krzyżują jezusa znów
prosto z golgoty transmisja
gwoździ nie braknie
brak słów
i en er i telewizja
pytasz co robić
sam wiesz
uciekać przed uczuć chłodem
przyjemny przechodzi dreszcz
gdy patrzysz w sam lufy środek
bliźni to jest taki pan
co kochać ciebie się stara
zanim rozszarpie ci krtań
a potem szluga zajaraObroty
jak autostrad sieć do nieba
smugi światła na twej skórze
dotyk budzi gwiazd lampiony
pragnę zostać tu na dłużej
ciepły oddech galaktyki
w śpiącej nocy budzi nutę
gorączkowo ust szukamy
zanim dnia powróci smutek
jak planety wokół siebie
krążmy przyciąganiem spięci
elektrycznych wyładowań
burza aż się w głowie kręci
tętna puls niech nami włada
w gęstym oceanie wzruszeń
ognia deszcz jak rój motyli
miłość łyżką karmi duszę
rozkoszujmy się erupcją
lawy na wulkanów zboczach
wodospadem trzęsień ziemi
migających w twoich oczach
fajerwerki iskier fruną
od widoku skrzydła rosną
jesteś pełnią i zaćmieniem
jesteś latem zima wiosną
w duszy szlafrok owinięci
dotykamy się milczeniem
przez ten nieuchwytny moment
to my w ruch wprawiamy ziemię
Wierszyk dla normalnych
powiedz mi skąd ta radość
tak jak słońc tysięcy blask
bipolarna natura
drzemie cicho w każdym z nas
powiedz mi skąd ten stupor
przecież tu zabawa trwa
nawet już żywym trupom
nie pozwolą sięgnąć dna
powiedz mi skąd panika
no bo czego tu się bać
zostaw i w to nie wnikaj
zdrowy jest ten cudny świat
o schizofrenii wiersz
depresji maniakalnej song
obłęd przechodzi z rąk do rąk
o schizofrenii wiersz
jesteś normalny przecież wiesz
powiedz mi czemu płaczesz
miejsca nie ma tu na płacz
a że wszystko inaczej
stała rada weź się w garść
powiedz mi skąd zmęczenie
przecież wciąż nie budzisz się
to iluzja złudzenie
może wcale to nie sen
powiedz mi skąd agresja
chociaż spokój wokół nas
gdy potrzebna ci sesja
niech psychiatrą będzie czas
o schizofrenii wiersz
zespołu aspergera hit
wariatem się nie przejmie nikt
o schizofrenii wiersz
jesteś normalny przecież wieszEutanazja
klocki twierdz w blokowiskach
od realu odskocznia
plazmy jak szklane kule
światłowodów wyrocznia
wciąż przy życiu trzymają
maski tlenowe radia
respirator kablówki
mózg powoli rozdrabnia
garniturów dmuchanych
baloniki wesołe
z błękitnego ekranu
zdalną prowadzą szkołę
w oceanie mądrości
ze swej pozycji dumne
siedzą ludzkie warzywa
znane jako rozumne
ta kliniczna precyzja
artystycznych przekazów
new age
nie średniowiecze
masz wątpliwość
do gazu
szpalty gazet kulturą
wyższą maluczkich miażdżą
autorytet i debil
chyba wiesz kto jest gwiazdą
czwartej władzy maszynka
obiektywna do bólu
na tron sadza i strąca
jednorazówki królów
a na tripie radosnym
pociąg kolorów sunie
myślę nad eutanazją
bo już nic nie rozumiemHologramy
w lustro spójrz gdzie znów odbicia brak
hologramy pustych rąk
gdzie ukryła się znajoma twarz
w który ciemnoszary kąt
biegniesz wciąż a jakbyś w miejscu stał
czy cię dziwi jeszcze coś
kod kreskowy i numerów rząd
tylko to
tylko to i dość
przyszłość przeszłość teraźniejszość i
ta zagadka czym jest czas
gubisz się wśród rozrzuconych dat
tak jak pewnie każdy z nas
może to iluzja karmi wzrok
jeden mały prosty trik
i wystarczy lekki dłoni ruch
abyś znikł
abyś całkiem znikł
dziecka śmiech i karuzeli pęd
przesłonięte gęstą mgłą
refleks wspomnień przypomina żart
czy na pewno jesteś stąd
dziwne masz wrażenie jakby gdzieś
w system wkradł się drobny błąd
i na prochu beczce siedzisz wciąż
widząc lont
widząc długi lont
co jeżeli wszystko wokół nas
jest projekcją naszych snów
co jeżeli dawno przeszła śmierć
pośród pochylonych głów
może wcale nie istnieje świat
a to tylko rom i ram
może wokół nie ma ludzi już
jesteś sam
jesteś całkiem sam